Maria Antczak
Nazywam się Maria Szozda-Antczak. [Stopnia] w Powstaniu nie miałam. Przynależność do oddziału – łączniczka batalionu „Sokół”. Data urodzenia 19 kwiecień 1925.
- Co pani robiła przed 1 września 1939 roku?
Nastała okupacja. Kończyłam komplety Marii Chmielewskiej, gimnazjum. Prawie, że w 1944 [roku je] ukończyłam. Przechowywana byłam, bo w batalionie „Sokół” byłam również z moim tatą. Też brał udział w Powstaniu. Odbywały się u nas cały czas komplety, to kompletami, ale przechowywanie broni było. W tej chwili nawet nie mogę powiedzieć, bo wtedy nie byłam nawet dopuszczana przez naszych bywalców, którzy organizowali spotkania. [Była] przechowywana broń, rozdawanie przeze mnie ulotek, roznoszenie. W konspiracji to były moje zadania.
- Gdzie pani mieszkała w czasie okupacji?
Mieszkałam Bracka 14. To był narożny dom Bracka róg Alei Jerozolimskich, a z tyłu był bank BGK.
- Jak trafiła pani do konspiracji?
Właściwie nie brałam udziału w konspiracji, bo to tata mój był zainteresowany tym, ja już nie, ale w pierwszy dzień Powstania właśnie z tatą stanęliśmy, do batalionu „Sokół”, przyszliśmy, dlatego, że to był nasz najbliższy oddział, dla nas, dla naszego miejsca zamieszkania.
- Gdzie i kiedy służyła pani podczas Powstania?
Od 1 sierpnia, pierwszego dnia wybuchu Powstania już byłam związana z oddziałem „Sokół”, do końca.
- Jak pani zapamiętała wybuch Powstania, jak wyglądała ta chwila?
Różne były te chwile. Ja tylko najbardziej utrwaliło mi się, dwa, trzy fragmenty z mojego udziału, bo ponieważ byłam łącznikiem sztabowym, musiałam przechodzić przez barykady, pod obstrzałem z BGK, z YMCA, jak nosiłam meldunki. Na Placu Trzech Krzyży była barykada. Był wielki ostrzał z YMCA i z BGK. Tak stanęłam i się przeżegnałam i mówię: „Nie, nie pójdę.” Ale jednak nie, muszę iść, nawet nie ma o czym mówić. Przeczołgałam się na brzuchu do Książecej. Tam znowuż ktoś mnie ostrzegł, że są Niemcy, bo tam trzeba było donieść meldunek do batalionu „Redy”, bo walczyli wtedy o Szpital świętego Łazarza, o wyzwolenie, o utrzymanie go w ogóle. Później Niemcy z Wielkiej nie strzelali, tak, że już łatwiej było mi wrócić do nas na Nowogrodzką. Bo to była Nowogrodzka 3/5, nasz oddział, cała siedziba była. Ale to była i Krucza, i Aleje Jerozolimskie, Wspólna. To był pierwszy meldunek. Potem miałam nocą meldunek, a Bracka 3/5 to były podwórka przechodnie i wychodziło się na Bracką i w nocy nie widać. Latarek nie wolno było używać. Weszłam do bramy, trzeba było przejść do punktu na Bracką. Coś tak mi się robi bardzo ciepło pod nogami, więc coś niedobrze. Jednak wzięłam pod kurtkę latarkę. Niestety, był bardzo przykry widok, bo stałam we wnętrznościach zabitego. Potem następnie byłam, tylko tu już mi zupełnie uciekło z pamięci, z kim byłam, nie mogę nawet wymienić tego pseudonimu kolegi. To na pewno był któryś z poruczników albo podporuczników, ale naprawdę trudno mi powiedzieć. Na Brackiej, wpierw to było 8 [sierpnia] to było w pierwszych dniach sierpnia. Myśmy byli na zwiadzie na strychu domu Nowogrodzka 3/5, pierwszy dom i samolot zaczął ostrzeliwać najpierw z działka przeciwlotniczego, potem była bomba, ale nas jeszcze to nie trafiło, tylko kolegę trafił ten z samolotu ostrzał. Biedny został w ruinach, a mnie się udało w wielkim szoku uciekać. To są najbardziej dla mnie pamiętliwe [sytuacje], bo to się wszystko tak rozmazuje w pamięci.
- Czy mogłaby pani coś powiedzieć na temat dnia codziennego w trakcie Powstania, jak to wszystko wyglądało?
Przebywanie w sztabie, czekanie na dostanie meldunku, przeniesienie meldunku dalej, do poszczególnych, sąsiednich oddziałów. Było bardzo ciężko, bo przede wszystkim zapasy się kończyły oddziałowi, nie było co jeść. Chłopcy nasi poszli coś zdobywać, coś niecoś, ale to wszystko się odbywało w bardzo ciężkich warunkach. Tak, że i chłód i głód. Ubrania nie było, bo spalone było [wszystko]. W pierwszym tygodniu Powstania spalili nasz dom. Nie byłam przy tym, ale koleżanka była [przy tym], jak zginął „Antek Rozpylacz” na barykadzie w Alejach Jerozolimskich. Bo to był też [kolega] z naszego oddziału. Krótkie może są moje wspomnienia, ale są.
- Czy w pani otoczeniu podczas Powstania uczestniczono w życiu religijnym? Jakie to były formy uczestnictwa – czy to były msze?
Były, tak. Były msze. Do kościoła się wtedy nie chodziło, do świętego Krzyża, było za daleko, w złym punkcie stał – i w YMCA i BGK Niemcy mieli. Ale były msze, był kapelan. Nawet mieliśmy, na rogu Brackiej i Placu Trzech Krzyży to było, swoje kasyno. W czasie bombardowań razem z Grossówną byliśmy, one też walczyła, też była łączniczką.
- Jak pani zapamiętała żołnierzy strony nieprzyjacielskiej spotkanych w walce? Czy miała pani z nimi kontakt?
Nie, udawało mi się nie spotykać. Bo to najczęściej, w dzień też chodziłam, ale częściej nocami się chodziło z meldunkami, ale i w dzień też, oczywiście. Ale jakoś [mi się udało]. Miałam wielkie szczęście, że ich nie spotkałam, bo nie wiadomo, jak by się to skończyło.
- Czy podczas Powstania słuchała pani radia, czytała podziemną prasę?
Podziemną prasę to czytaliśmy, tak, ale radio to nie [słuchaliśmy]. Nie było na to [czasu].
- Czy były dyskusje na temat artykułów umieszczonych w prasie?
Na pewno były. Nie było czasu wiele, bo to cały czas było słychać, że tu już są, że przechodzą na tę stronę Niemcy, więc stale był popłoch, pośpiech. Ale dyskusje były, oczywiście, tak między koleżankami, kolegami. Jeszcze nas przeszywał strach, niepewność jutra.
- Czy była pani w coś uzbrojona?
Tak. Miałam granaty.
- Czy mogłaby pani coś powiedzieć na temat sytuacji, które pani najbardziej utkwiły w pamięci z Powstania – jakieś szczególne wydarzenia, ludzie z oddziału?
To już jest tak odległa sprawa, że trudno mi się na ten temat wypowiedzieć. Byliśmy wszyscy bardzo zżyci, bo takie sytuacje bardzo zbliżają ludzi. Tak, że myśmy myśleli o jednym tylko, żeby było nasze zwycięstwo, do którego nie doszło. Po zakończeniu do obozu nie poszłam, bo musiałam się zaopiekować mamą, bo byłam jedynaczka. Natomiast tata mój poszedł, był w obozie. Też szczęśliwie wrócił do domu z tego. Oczywiście żałowałam, bo mnie bardzo owało całego ciągu, zgrania kolegów, koleżanek, z którymi przeżywało się ciężkie chwile, ale nie mogłam, musiałam zrezygnować z tego. Może lepiej.
- Chciałbym jeszcze wrócić do Powstania. Chciałbym zapytać, jak przyjmowała walkę waszego oddziału ludność cywilna?
Bardzo życzliwa była. Bardzo życzliwi byli lokatorzy z sąsiednich domów. Co mogli, to przynosili. Bardzo, bardzo wielka życzliwość była.
- Ta życzliwość była do końca czy pod koniec było już jej znacznie mniej?
Pod koniec było już dużo mniej [życzliwości], bo dużo domów było bardzo spalonych. Już ludzie sami nie mieli co jeść. Po prostu głód zaglądał w oczy. Ale ogólnie mówiąc była bardzo duża życzliwość. To wszystko młodzi ludzie walczyli, sam kwiat młodzieży zginął. Większość zginęła przecież, wartościowych ludzi, młodych.
- Jak wyglądało zaopatrzenie oddziału w trakcie Powstania? Czy były specjalne grupy, które zaopatrywały?
Były specjalne grupy, koledzy wychodzili w teren, magazyny zbożowe czy magazyny fabryczne, gdzie były zgromadzone konfitury czy inne dżemy i co mogli, to ściągali. Pod osłoną prawie każdej nocy ściągali to wszystko.
- Zaopatrzenie w broń ze zrzutów?
Ze zrzutów. Zrzuty były, ale to były albo fałszywe albo Niemcy nie dopuścili, tak że ze zrzutami było różnie. Myśmy czekali na to, bardzo się cieszyli, ale nieraz nie dochodziły. W ogóle prawie, że nie dochodziły, bo przeszkadzali w tym Niemcy.
- Chciałbym, żeby pani powiedziała, jakie jest pani najlepsze wspomnienie z Powstania, a jakie najgorsze? Co pani najbardziej utkwiło w pamięci – dobra i zła chwila?
Dobrych chwil to miałam bardzo mało, bo nie było czasu na dobre chwile, to relaks był trochę dla nas, jak znaleźliśmy się w kasynie, śpiewało się powstańcze piosenki. To było to jedno wytchnienie, ale tak to tych chwil było bardzo [mało], prawie, że nie było. Robiło się coś, naraz krzyczą: „Uciekamy!” Bo już lecą bomby, już tu są Niemcy, już zaglądają. Ucieczka, i wszystko się zostawia i leci się.
Ogólnie to nie było nic dobrego, tylko złego. Złego, jak się traciło koleżanki, kolegów. Przez sześćdziesiąt trzy dni człowiek się zżył, nawet przez trzydzieści dni się zżyje w takich ciężkich warunkach, a tu się dowiaduje, że ten zginął, tamten zginął. To ciężko jest przeżyć.
- Czy mogłaby coś pani powiedzieć o śmierci „Antka Rozpylacza”?
Nie byłam z nim na jego barykadzie tutaj od Alei [Jerozolimskich], ale to był bardzo dzielny młody człowiek, który rzeczywiście tylko rozpylacz, taki jak miał pseudonim, biegał, jak tygrys skakał po barykadach – już tu, już tu, już jest z drugiej strony [barykady]. Bardzo dużo dawał, bardzo dobry strzelec był. To był bardzo dzielny człowiek.
Chyba dwadzieścia trzy. I to był student medycyny, drugiego roku chyba.
- Jak pani zapamiętała kapitulację? Co się z panią wtedy działo?
Kapitulacja była bardzo przykra dla nas, bo słyszeliśmy, jak nasi dowódcy dogadują się z Niemcami, żeby były jakieś warunki dla nas, trochę korzystniejsze, ludzkie. To był bardzo przykry moment, bo myśmy bardzo wierzyli, że uda nam się tego wroga przepędzić. Niestety, nie było żadnej pomocy. Myśmy [byli] sami, to i tak żeśmy sześćdziesiąt trzy dni wytrzymali w takich warunkach, sami.
- Co się działo z panią od momentu zakończenia Powstania do maja 1945 roku?
Była wędrówka moja z moją mamą. Przeszłyśmy obóz w Pruszkowie. Mama chcąc mnie ocalić od wywozu, bo Niemcy młodych ludzi, dzieci i młodzież oddzielali od starszych, zdjęła obrączkę z palca, pierścionek i Polaka, lekarza przekupiła, żeby obandażował mi głowę, żebym mogła wyjść z obozu. Obóz to była tragedia – duża hala, ciemna, świeczki się paliły. Miałam wrażenie, że już jestem na cmentarzu. Jęki rannych, chorych ludzi. Okropne! To się naprawdę nie da nawet opisać, jakie to robiło wrażenie, bardzo przygnębiające. I ten strach, nie wiadomo, co będzie ze mną, gdzie się dalej znajdę. Później znalazłyśmy się z mamą w Krakowie, gdzie miałyśmy znajomych, więc tam się na parę dni ulokowałyśmy, bo Krakusy byli tak uczuleni bardzo tym, co się stało w Warszawie, a Niemcy po mieszkaniach biegali i szukali warszawiaków i ich wyciągali. I wtedy do obozu albo rozstrzeliwali. Tak, że myśmy tam krótko były i znalazłyśmy się znowuż w Skawinie i znowuż przeszłyśmy nagonkę całą Ruskich, Niemców do Oświęcimia. To okropne było. Okropność/ Te dzikusy jak wpadły, to przecież zachowywali się okropnie.
- A co się z panią działo od maja 1945 roku, później?
Później wróciłyśmy z mamą do Krakowa. Znalazł się tata. Już zostałam w Krakowie, zaczęłam pracować w Dyrekcji Kolejowej. Rodzice wrócili do Warszawy. Zostałam w Krakowie, bo wyszłam za mąż w Krakowie. Ale po pięciu latach wróciłam do Warszawy. Wróciłam tutaj. W Krakowie nie mogłam się jakoś zżyć. My jesteśmy, różnie o nas mówią, a to cwaniacy, a to warszawiacy. Dużo [problemów], różne były kłopoty, żeby się osiedlić na dłużej. I wróciłam do Warszawy.
- Czy chciałaby pani coś jeszcze powiedzieć na temat Powstania – coś dopowiedzieć czy powiedzieć coś, o czym się nie mówi o Powstaniu?
To, co miałam w pamięci, to właściwie przekazałam. Naprawdę, to jest ciężko więcej na ten temat mówić, bo to jest za długo. Za dużo lat upłynęło, a pamięć ucieka, niestety.
Warszawa, 13 czerwca 2006 roku
Rozmowę prowadzi Maciek Bandurski