Zbigniew Geneja
- Urodził się pan w 1940 roku?
Tak.
- Czyli już po wybuchu wojny?
Po wybuchu, tak.
- Proszę powiedzieć, jakie są pana pierwsze wspomnienia z dzieciństwa?
Z dzieciństwa może za wiele nie pamiętam, ale tata, mama, tata, ja i siostra mieszkaliśmy na Marymonckiej i pamiętam i [wiem] z opowiadania, że często byliśmy sami, same dzieci, siostra o rok starsza ode mnie. I taki strach pamiętam, że żeśmy się bardzo bali, jak żeśmy się rozstawali, jak już się robiła szarówka, a jeszcze rodzice nie przyszli, to baliśmy się. To pamiętam jeszcze.
- Proszę powiedzieć coś więcej o swojej rodzinie. Czym zajmowali się pana rodzice?
Moja mama prowadziła sklep, jakiś spożywczy, taki gdzieś na Górczewskiej czy gdzieś, a tata był budowlańcem, technikiem budowlanym i prowadził jakieś roboty w getcie warszawskim, właśnie na terenie getta.
- Jak nazywali się pana rodzice?
Tata nazywał się Teodor, a mama Halina.
- Czy utrzymywaliście państwo kontakty z jakąś dalszą rodziną?
No może z dalszą nie, no bo mieliśmy w pobliżu, bo przy Gostyńskiej mieszkały dwie siostry mojej babci, a my przebywaliśmy często właśnie na Płockiej, ze względu na zajęcie rodziców w pracy to często żeśmy przyjeżdżali. Całe nieszczęście, bo nas Powstanie zastało właśnie na Płockiej. Żebyśmy byli na Marymonckiej, to by było wszystko w porządku, bo tam nic wielkiego się nie wydarzyło, a tutaj całe nieszczęście spadło na nas, właśnie podczas pobytu na Płockiej.
- Czy mieszkanie na Płockiej należało do waszej rodziny, czy do babci?
Do babci, tak.
- Czy pamięta pan, jak spędzał pan czas jeszcze przed wybuchem Powstania?
Przed wybuchem Powstania to nie za bardzo pamiętam.
- A ma pan jakieś wspomnienia związane z Niemcami?
To znaczy podczas…
- Jeszcze przed Powstaniem?
Przed Powstaniem, nie. Tego to nie bardzo pamiętam.
- Proszę powiedzieć, czy pamięta pan 1 sierpnia, wybuch Powstania. Byliście na Płockiej?
Byliśmy na Płockiej, tak.
- Usłyszał pan strzały? Co się wtedy działo?
Ogromne zamieszanie, krzyk, ludzie [krzyczeli]: „Uciekajcie, uciekajcie, bo Niemcy idą tutaj i będą mordować ludzi”. No to tak. I w takim strachu, w takim po prostu popłochu, wszyscy, co kto miał pod ręką, powiedzmy, takie najpotrzebniejsze rzeczy jak koc. Co się zmieściło w koc i uciekać trzeba było od razu. A moja mama między innymi chciała się wrócić, bo mieszkanie zostało niezamknięte z tego wszystkiego i chciała jeszcze zamknąć mieszkanie. Moja babcia mówi: „Zostaw to, uciekajmy wszyscy”. – „Nie, pójdę i wezmę”. No i już niestety nie wróciła do nas.
- Wszystko się działo 1 sierpnia?
Piątego sierpnia.
- A przez ten czas od pierwszego do piątego byliście cały czas na Płockiej?
Byliśmy na Płockiej i byliśmy w jakimś schronie. Gdzieś tam przy Obozowej jakiś tam schron był, bo pamiętam, moja siostra bardzo zachorowała (to już raczej z opowiadania [wiem]), bardzo zachorowała i w tym schronie ciężko to w ogóle przeżyła.
- A czy pamięta pan, z kim byliście? Razem z rodzicami, z siostrą, z kim jeszcze?
Tak, no babcia była, rodzice moi, no i kto... Do tego schronu to jeszcze dwie siostry babci z mężami, jedna z dwiema córkami była, a druga to chyba samo małżeństwo było.
- Jak reagowała ludność cywilna na to, co się działo wtedy w Warszawie?
Po prostu była panika. Wszystko takie, był okres takiego przygnębienia i krzyków, i rozpaczy, no bo po prostu popłoch się zrobił. Ludzie uciekali i nie patrzyli jeden przez drugiego, nie patrzyli, [tylko] aby jak najszybciej uciec, bo to już ci Niemcy przesuwali się bardzo szybko tu, na Wolę.
- Czy spotkał pan kiedyś Powstańców?
Czy Powstańców spotkałem? No, wujek był, do AK należał, no i on tak... Znaczy też przeżył to mocno, bo jak się później okazało, to odsiedział za to.
- A jak się nazywał, w jakim był zgrupowaniu, w jakim był batalionie?
W [jakim] batalionie, to siostra będzie wiedziała. Nawet mówiła mi, ale ja nie wiem. W każdym razie należał do AK i brał czynny udział w tym Powstaniu.
- Pamięta pan, co przez ten czas jedliście, skąd zdobywaliście żywność?
Po prostu żywność to mieliśmy ze względu na to, że tak jak mówiłem, mama zajmowała się sklepem, to tych zapasów trochę się zrobiło. A nie byliśmy tacy ubodzy, tak że jakieś tam, powiedzmy, zapasy żeśmy mieli zgromadzone.
- Czy ktoś panu tłumaczył, co się dzieje w Warszawie? Czy rodzice opowiadali panu, dlaczego tak jest?
Znaczy nie, rodzice to tak jak mówię: mama to szybko zginęła, a tata no to już przestał się później po tym nami opiekować, tylko jedynie babcia.
- Jest 5 sierpnia, dostajecie nakaz wejścia do schronu.
No to ze schronu to żeśmy wcześniej wyszli.
- Proszę o tym opowiedzieć.
Ze schronu żeśmy wyszli wcześniej. No tak, 5 sierpnia to byliśmy już w domu. Tylko tam jakieś było zamieszanie, jakiś nalot był, dlatego do schronu wszyscy uciekli. To znaczy ja to z opowiadania wiem, bo tego nie pamiętam. W schronie, to tak jak mnie prześwitało, bo tam bardzo ciemno było, świeczkami ludzie palili, gdzieniegdzie ta świeczka się paliła.
- Jak długo przebywaliście w schronie?
Nie bardzo wiem ile, chyba ze dwa dni.
- Czyli 2 sierpnia, 3 sierpnia wchodzicie do domu?
Tak, tak. I żeśmy przyszli właśnie do swojego domu.
Piątego, tak jak mówię, trzeba było uciekać. Babcia miała działkę i domek taki, szopę kupili, nie wiem, tuż przed wojną czy już w czasie okupacji, w Ożarowie. Taki drewniany domek był i tak żeśmy musieli uciekać do tego domku.
- Kiedy się pan dowiedział, co się stało z pana mamą?
Co się stało z moją mamą, to żeśmy się dowiedzieli już po tym, już po wojnie. Po prostu zaginęła, nie wiadomo gdzie, co, jak, ponieważ na dobrą sprawę koleżanka to ją tak wyciągnęła, żeby iść i jeszcze zamknąć te drzwi. Babcia nie chciała, nie godziła się, a ja mam pretensję do ojca, że zezwolił jej. Powinien sam pójść to zrobić, a nie taką młodą kobietę. Miała dwadzieścia dwa lata, tak że... Tamta koleżanka przeżyła i właśnie od niej [wiemy], że mama zginęła. To ona powiedziała.
- Piątego sierpnia podczas rzezi Woli?
Tak, tak.
- Wie pan, w którym miejscu?
No mówi, że Moczydło, ale to było tuż za torami, między, powiedzmy, Górczewską a Wolską, bo tam właśnie ludzi wszystkich Niemcy wygonili i tam rozstrzeliwali.
- W jaki sposób wyszliście z Warszawy?
No to jak mówię, żeśmy uciekali tutaj na Koło, na kierunek Koła i gdzieś w stronę jak Auchan jest przy Górczewskiej, Ulrychów, o, tak przez te pola ulrychowskie.
- Szliście sami czy było więcej uciekających?
O, więcej, bardzo dużo ludzi. To wszystko w popłochu, każdy w różne strony. Mieliśmy cel wyznaczony, że [idziemy] do Ożarowa, bo tam, powiedzmy, szopa była, drewniaczek, ale już było jakieś schronienie. I tam właśnie żeśmy nawet trochę się pogubiliśmy, bo jeszcze dziadek z nami był, a właściwie to mój pradziadek, i nam trochę tam zaginął. Gdzieś dopiero na drugi dzień dopiero do nas dotarł. Gdzieś tam w barakach, mówił, że leżał, bo się bał, bo Niemcy już szli i atakowali, samoloty już krążyły i też ostrzeliwali samoloty.
- Dotarliście do Ożarowa i co się działo później? Jak wyglądało życie tutaj?
Oj, w Ożarowie to była nas spora [grupa], sporo ludzi było. Znaczy byliśmy my, mój tata, siostra, ja, babcia, ten pradziadek też był, poza tym był taki wujek Mikulski z Mikulską. Obcy ludzie też byli, też właśnie z tego domu, z tego, co mieszkaliśmy na Płockiej. Była taka pani Kozakowa i trzech synów miała. Mąż w czasie wojny gdzieś zaginął i także już się nie odnalazł, a trzech synów było, to ich pamiętam już pamiętam dobrze. Najmłodszy był Bogdan, później średni (Bogdan w moim wieku był), Stasiek, to już starszy był, gdzieś koło dziesięciu lat, no i Stefan, najstarszy, gdzieś koło szesnastu, siedemnastu lat. Poza tym jeszcze była taka rodzina Regulskich, małżeństwo, nie pamiętam ich imion, i syna mieli. Ten syn to się nazywał... Już trochę zapomniałem, w każdym bądź razie ich było troje.
- Wszyscy mieszkaliście w tym samym miejscu, w tej samej szopie?
W tej samej szopie. A wyglądało to w ten sposób, że słoma była na podłodze, bo przecież tam nie było ani mebli, ani niczego nie było. Słoma na podłodze, deska zastawiona, żeby ta słoma nie rozłaziła się po tym i tak jedno przy drugim, bo nas było kilkanaście osób. Jedno przy drugim [leżeliśmy], aby jakoś przetrwać.
- Jak długo tam przebywaliście?
Przebywaliśmy kilka miesięcy. Kilka miesięcy i to było o tyle niedobrze – i dobrze, i nie dobrze – bo tak, dobrze było, że Niemcy stacjonowali w takim gospodarstwie rolnym i żywność była im potrzebna, no to potrzebowali ludzi do pracy, no to przyjeżdżali i zabierali tych ludzi do pracy, no to mogli coś przywieźć stamtąd, kawałek chleba czy bochenek chleba, czy trochę marmolady. O, tę marmoladę właśnie pamiętam, bo to było właśnie tak najłatwiej... Rozdawali to później po zakończeniu pracy. Ale obawa była, że można było już nie wrócić do domu i trzeba było się zastanawiać: iść, nie iść. No iść, to znaczy trochę tej żywności można było przynieść, ale można było też nie wrócić. I taka obawa była. Ponieważ u nas było dużo tych ludzi, to nie wszyscy chodzili. Powiedzmy, dwóch czy trzech mężczyzn poszło do tej pracy, a reszta się chowała. Taka dobrze zamaskowana piwnica była tam i w tej piwnicy... Bo Niemcy przyjeżdżali do nas, to już w Ożarowie było, a nikt z miejscowych ludzi nie chciał przyjąć nikogo obcego, tak że u nas były ciężkie warunki, bo jedno przy drugim spało, bo nie było miejsca nawet. A babcia była taka, że kto przyszedł, to go przyjęła. Jeszcze nawet takie dwie dziewczyny młode uciekały, bo Niemcy je gonili na koniach i one jakoś tam, powiedzmy, zmylili trop tych Niemców, bo to przez pola, to im łatwiej było niż koniem, bo to pozagradzane jednak. Jakie były ogrodzenia, takie były, ale te dziewczyny schowały się gdzieś tam w takiej szopce, to szybko wyleciały ci ludzie miejscowi i wygoniły. Wygonili te dziewczyny i pokazały: „Tam idźcie, tam. Tam z Warszawy ci bandyci przyjechali, osiedlili się tam i [idźcie] do nich”. I te dziewczyny jeszcze do nas. Ta babcia ich wzięła, przygarnęła jeszcze. One były tam nie za długo, bo przecież później... Ze dwa, trzy dni były u nas i później poszły gdzieś, jak już się uspokoiło. Wieczorem wyszły, nie wiem. Nie wiem, gdzie one mieszkały. Babcia nic nie mówiła o nich, gdzie te dziewczyny poszły.
- Czy docierały do was jakieś wieści, co się dzieje w Warszawie?
Czy wieści jakieś były? Były o tyle wieści, że ludzie miejscowi jeździli już po Powstaniu, bo zostało to już stłumione, na taki szaber, jak kiedyś mówili. No to od nich można się było cokolwiek dowiedzieć, że wszystko spalone, zburzone było. Ale jeszcze wiele rzeczy można było rozkraść, między innymi nasze mieszkania zostały doszczętnie okradzione. I to tyle, bo nikt nie miał odwagi, żeby iść, no bo tak jak mówię, między innymi babci dwie siostry zginęły przy tym, znaczy w Powstaniu 5 sierpnia. One mieszkały na Gostyńskiej, te dwie siostry. Jedna Stanisława, druga Józefa bodajże. Z mężami one były. To tak, ta jedna siostra, ona Kubicka z męża, zostały w mieszkaniu, a druga siostra babci, Olasek się nazywała, no i jej mąż Stanisław Olasek poleciał szybko do tamtych, żeby powiadomić, żeby uciekać. „Uciekajcie, bo Niemcy idą i będą zabijać”. Ale ta jedna powiedziała, ta siostra, ta Józefa powiedziała: „Gdzie tam, kto kogo będzie zabijał tam...”. No i one nie poszły. On, nie wiem, jak to się stało, że uciekł ten Olasek, a jego żona z córkami, z jedną córką... Może nawet i ten Olasek z nią poszedł, a ta druga córka, znaczy siostra babci z córką Haliną (właśnie z mamą tej siostry, co tu jest), to one już nie zdążyły uciec i Niemcy też ich wzięli. Tamtych zabili na miejscu, to jedno małżeństwo, a druga, właśnie siostra babci z córką, zostały, nie zdążyły uciec i Niemcy ich pogonili tam właśnie za tory, właśnie między tą Górczewską a Wolską. No i tam ta siostra babci została zabita, a jej córka Halina jakoś... Ona była już w ciąży i ona pierwsza jakoś, czy zemdlała, czy upadła, w każdym razie ta matka na nią upadła, ale już tamta nie żyła, a ta przeżyła to. Nie została ani zabita, ani zraniona, tak że dopiero jak już wieczór był, ciemno było, to dopiero jakiś tam mężczyzna się pokazał i ją wziął, pomógł jej się wydostać z tego całego pobojowiska, bo tak można powiedzieć, bo to była ogromna masakra. No i zaopiekował się nią i [trafiła] właśnie do Ożarowa. Najpierw ją tam gdzieś [zabrał], jak ten Ulrychów właśnie, tam gdzieś stamtąd był. No i jakiś czas, około dwóch dni [tam] była i dotarła do nas, do Ożarowa.
- W szopie byliście kilka miesięcy. Zaczęło się robić zimno. Co się wtedy działo, jak sobie radziliście?
Tak jak można było. Nie mieliśmy jakichś tam kożuchów, ubrań ani niczego takiego. Tak jak żeśmy stali, to tak żeśmy wyszli i tak trzeba było przezimować w tej słomie. Nie było ani łóżka, ani stołu ani nic, tylko tak jak mówię, słoma leżała i tak w tej słomie. Dużo tej słomy było, bo to już były żniwa, to tam można było słomy wziąć i tak w tej słomie żeśmy przezimowali.
Całą zimę.
- Do którego miesiąca tam byliście?
No właśnie dokładnie nie pamiętam i nie pytałem i babcia nie mówiła, kiedy żeśmy wrócili do Warszawy. A jak żeśmy wrócili, to obraz nędzy i rozpaczy. Mieszkania to w ogóle były doszczętnie splądrowane, co się tylko dało. Została tam szafa, co ludzie nie mogli wziąć, bo to jeszcze taka starodawna szafa, ciężka, to chyba nikomu się nie dało jej wynieść. [Poza tym] jakaś bieliźniarka... Zostały tylko takie meble i stół w tym mieszkaniu, a tak to reszta została rozkradziona. Mało tego, klatka schodowa, schody zniszczone były, bo to trochę wypalone, tak że nie było nawet jak tam wejść początkowo. Dopiero wzięli deski, takie dwie deski i szczeble takie, nazywali to sztagi, i po tych sztagach właśnie się chodziło. Tak, ani poręczy nie było, na drugie piętro, na drugim piętrze żeśmy [zamieszkali]... Mieliśmy mieszkanie niżej, ale już tam ktoś wcześniej zajął i już nie było siły, żeby… „Towarzysz” jakiś już zajął i nie było siły, żeby go stamtąd usunąć. I myśmy zajęli inne mieszkanie, do którego nikt już nie wrócił. Zrujnowane, bez okien. Jak deszcz padał, to wszystko leciało, każda miska była zajęta, żeby chociaż ten deszcz całej podłogi nie zalał.
- Czyli zamieszkał tam pan, siostra, babcia. Ktoś jeszcze?
Ja, siostra, babcia, tak, nasz ojciec, mój pradziadek. Teraz tak, Olasek, co jemu ta żona właśnie zginęła, Olasek, jego córka, Barbara, ona jeszcze żyje, ta Barbara. No i on, babci syn jeden, Edward i córka, córka Irena. Tak że nas tam była też gromadka.
I mój ojciec też, również, tak.
- Jak wyglądał ten powrót do normalności?
Do normalności to ciężko było [wrócić]. Tak jak mówię, na to drugie piętro to na czworakach chodziliśmy, bo schodów nie było. Przy ścianie miejsce ze dwadzieścia centymetrów, że tak dziecko to mogło przelecieć, z drugiej strony też ani poręczy nie było, tylko tak. Ja to pamiętam, że [chodziłem] z tym moim pradziadkiem, to i on na czworakach chodził. Zresztą nie tylko my, bo wiele ludzi. Kto mieszkał na pierwszym piętrze, to powiedzmy, że jeszcze mniejszy był strach, że jak się spadnie, to jeszcze nie tak wysoko było. Natomiast już drugie piętro, bo wysokie piętra były, to jak się spojrzało, to i dorośli ludzie chodzili początkowo na czworakach, dopóki się nie przyzwyczaili. Później dopiero te poręcze ktoś tam zrobił i już było trochę lżej, ale dłuższy czas [tak było], zanim schody normalne, drewniane, co prawda, później zrobili. Ale to już był rok może czterdziesty siódmy, a tak to żeśmy się mordowali, ciężko było.
- Mówił pan o babci, że była bardzo silną i charyzmatyczną kobietą. W jaki sposób to się przejawiało?
No objawiało się tym, że ona każdego przygarnęła. Kto tylko potrzebował, to naprawdę... To moja babcia, ale ja mówię, że wiele ludzi zostało wyróżnionych, powiedzmy przez władze, a moja babcia to tak naprawdę zasługiwała na coś więcej niż tylko, powiedzmy, dobre słowo. Wszystkich, obcy nie obcy, tak jak mówię, że wszyscy, kto tylko gdzie mógł, gdzie nie mógł się znaleźć, u nas zawsze miejsce znalazł, babcia każdego przyjęła. Tak że to naprawdę była kobieta... I w Ożarowie jak żeśmy byli, to tak samo. Przecież ci Niemcy jak przyjeżdżali, to babcia trochę mówiła po niemiecku, znała trochę, tak że trochę z nimi się porozumiewała, że tu więcej ludzi nie ma, że to, że tamto. Bo tak jak mówię, że można było wysłać dwóch, trzech mężczyzn, bo nikt więcej... Z tych miejscowych ludzi to tam nie za bardzo z nami w zgodzie byli, bo oni uważali, że my to, tak jak Niemcy nazywali, „bandyci” z Warszawy, tak i oni też powtarzali. No nie wszyscy, ale niektórzy tak właśnie. Jak kogoś tam potrzeba było, no to albo wskazywał, albo do tej szopy żeby iść, to tam są z całej Warszawy.
I później w Warszawie to samo, bo przecież ci z Gostyńskiej, tam domy zostały zburzone, to oni nie mieli gdzie się podziać i to wszystko przyszło też do nas. Też było ciasno, jak to się mówi. A my jakoś tam musieliśmy to wziąć... Co prawda to był pokój, duży pokój i duża kuchnia (kiedyś takie były), ale każdy gdzieś gdziekolwiek na podłodze, bo to przecież ani łóżka, ani niczego nie było, wszystko na podłodze. Poza tym już później, już po wojnie, no to też bieda nastąpiła, bo po prostu człowiek to, co miał, to stracił. Zostały tylko ręce do roboty. A przy tym, tak jak mówię, przy rozkradzionym mieszkaniu to było naprawdę ciężko, a właśnie babcia wszystkim tym zarządzała, taka była i obrotna.
- Jak się pana babcia nazywała?
Helena Iwańczyk. Tak że to była naprawdę dzielna kobieta i udzieliła dużo pomocy innym ludziom, nawet nie z rodziny, tak jak mówię, taka Kozakowa trzech synów miała i przecież ona nie była taka bardzo zaradna, ale musiała sobie jakoś radzić. I babcia właśnie jej pomagała i innym też.
- Jak pan z perspektywy czasu ocenia Powstanie Warszawskie?
Ja oceniam, że nie byli przygotowani na Powstanie. Nie byli przygotowani, przeliczyli się po prostu z siłami. Na dobrą sprawę no to powiedzmy, że cztery, pięć dni i już było po Powstaniu. Tylko ludzie tam bronili się jeszcze gdzieniegdzie. Dużo było takich, których rodzina poginęła i on już do ostatka wtedy walczył, jak to się mówi. Ale tak to już było... No po prostu Niemcy już byli wszędzie, to tylko tyle że wypady już mogli robić partyzanci czy ktoś taki. Między innymi ten mój wujek Mikulski Stanisław był i on też brał taki czynny udział, za to później go po wojnie bardzo prześladowali. I odsiedział, nie wiem, dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat chyba dostał i część odsiedział, resztę później mu ułaskawili go i zrehabilitowali. Ale musiał jednak pięć lat odsiedzieć.
W Rawiczu był i jeszcze w dwóch miejscach, chyba we Wronkach i w Rawiczu!
- I to jest ten wujek, który walczył w AK.
Tak, tak. No i później właśnie odpłacili się. Odpłaciła się władza ludowa za to, że po prostu brał udział w Powstaniu.
- Czy chce pan coś jeszcze dodać, jakąś historię, której pan nie opowiedział, a chciałby?
Jeszcze babci córka była z nami, Irena. I ona... Po prostu Niemcy ją wywieźli do Niemiec na roboty i tam w Niemczech była. Później po wojnie przedostała się do Stanów Zjednoczonych i tam się już osiedliła. Tam wyszła za mąż, osiedliła się i jakieś osiem lat temu zmarła. A z kolei Olasek, znaczy szwagier mojej babci, ta jego żona, tak jak mówiłem wcześniej, zginęła, a jego Niemcy też wywieźli na roboty. Dopiero po wojnie wrócił. Wrócił po wojnie i też nie miał gdzie się zatrzymać i był u nas.
Tak jak mówię, babcia to wszystkich [przygarniała]. Kto tylko nie miał gdzie być, to do nas przyszedł. Nawet w Warszawie w tym budynku, co myśmy mieszkali, w bloku, co mieszkaliśmy, to też [mówiono]: „Ooo, Iwańczykowa to wszystkich weźmie”. Różni ludzie błąkali się, czasami biedni, czasami poszukiwali kogoś. A to córki, a to męża, a to żony ktoś poszukiwał, tak że chodzili, to był duży blok, taki trzyklatkowy, dwa takie podwórka miał ten blok. No i przychodzili. Niektórzy chcieli, żeby jeść im tam coś rzucić czy dać. A niektórzy to po prostu zwariowali po wojnie i trzeba było ich się bać, bo to już po prostu stracił zmysły, to do wszystkiego był zdolny. My jako dzieci, tam nas było dużo w tym domu, to żeśmy uciekali przed takimi. A jak [jakaś biedna] matka z dziećmi małymi przyszła, no to jak miało się coś, to czy się rzuciło z okna, czy coś, bo...
- Czy ma pan jakieś dobre wspominania z czasu wojny, z czasu Powstania? Coś miłego przychodzi panu do głowy?
Miłego to nie, bo tak jak mówię, po wojnie to już bieda była taka... My jeszcze w czasie Powstania jak byliśmy jeszcze w Ożarowie, to o tyle dobrze mieliśmy, że tam działka była też taka i mieliśmy ziemniaki, marchew, fasolę, tak że trochę jeszcze tam było. A jak poszli do pracy, powiedzmy, w tym gospodarstwie [niemieckim], no to przynieśli czasami kawałek mięsa czy jakiejś marmolady, tak że jakoś przetrwali, jako tako. Natomiast w Warszawie to była bieda. Bieda była, bo zostaliśmy się bez niczego. Nie było ogrzewania, nie było... To ci starsi, tacy po dwadzieścia parę lat, co mieli, no to akurat jak pociąg przejeżdżał, powiedzmy, z węglem, no wskakiwali na te wagony. Akurat tutaj przy Górczewskiej to zawsze zwalniali, nie wiem, tam semafory były, no i zawsze oni wskakiwali i ten węgiel zrzucali. A my... Ja tak samo [szedłem] z workiem po ten węgiel, bo po prostu nie było czym palić. No trochę tego węgla, co tam mogłem przyciągnąć, co wyrzucili, to przyciągnąłem do domu w worku. A w tym w pociągu zawsze na końcu jechał taki konwojent, który strzelał po prostu. My żeśmy wszyscy tam pokładli się w zielsku, w krzakach. Tam przy tych torach rósł taki żywopłot, no to za tymi krzakami żeśmy się chowali. Jak już oni nam zrzucali, pociąg przejechał, dopiero żeśmy lecieli i zbierali ten węgiel. Co się tam dało zebrać, to się zebrało. A ci, co wskakiwali na te wagony, no to uciekali, tam do nich strzelali. Między innymi jeden też dostał, też dostał trafiony kulą, w rękę go trafili i ten pocisk mu został jakoś w ręku. No ale po wojnie tak jeszcze [miał ten pocisk] i już na operację nie szedł, mówił, że to jako taka pamiątka. Też go prześladowali później po wojnie, bo brał też udział w Powstaniu. No, mógł mieć ze dwadzieścia dwa lata. Tak że po wojnie to marnie później egzystował. Węglarzem był, węgiel rozwoził. Taki ani do pracy specjalnie nie mógł się dostać, bo to, tak jak mówię, zaczęli komuniści rządzić, to oni już tych [Powstańców] jako wrogów sobie wyznaczyli. Kto tam należał do AK, no to już był wtedy wrogiem Polski Ludowej. A my żeśmy... Tak jak mówię, oni nam dużo dobrego robili, bo tak jak mówię, co prawda kradliśmy ten węgiel, ale jakoś trzeba było przeżyć. Poza tym tego węgla się za dużo nie nazbierało, a trzeba było przecież palić, coś ugotować, to z tych ruin się deski brało, to, co się nie dopaliło, jakieś podłogi, z dachów i z innych, futryny, jakieś tam takie jakieś drewna. Kopało się, w tym gruzie odgrzebywało się i czasami się człowiek dostał do jakiejś tam podłogi, to się tego drzewa naściągało trochę. O, to takie było życie dziecięce.
- A jak sobie po wojnie radził pana ojciec? Czym się zajmował?
Mój ojciec, pamiętam, rozpaczał, że mama zginęła. Ale po prostu mieszkał u nas, więcej u nas przebywał niż na Marymonckiej. Później jak się okazało, to mieszkanie sprzedał, zaczął trochę sobie balangować i jeździł a to do Gdańska, a to tu, balował. Chodziliśmy jeszcze z ojcem, jak u nas tak więcej przebywał, chodziliśmy właśnie do tej kobiety, która mamę namówiła, żeby iść i jeszcze pozamykać te drzwi. No to tamta przeżyła, to żeśmy do niej chodzili się pytać, jak to się w ogóle stało, to ojciec mnie tam brał czasami właśnie i jej się pytał. Pamiętam jej nazwisko, taka pani Zofia Karpińska. No i później już od nas się oddalił, znalazł sobie już inną kobietę. Nie wiem, w którym to roku, chyba w czterdziestym szóstym roku już ożenił się z tamtą kobietą i już o nas zapomniał.
A nas babcia chowała cały czas. To mówię, to była złota kobieta. Takich ludzi to powinno być więcej. No niestety, ciężki żywot miała. Ciężki żywot, bo ona wszystkim rządziła i o wszystko się starała. Całe utrzymanie całego domu to było na jej głowie. Ja pamiętam, kiedyś to ciężkie były czasy, ale gdzieś tam pojechała za Siedlce, to już po wojnie było, gdzieś tam koło Siedlec pojechała, to kiełbasy takiej przywiozła, że ja nigdy w życiu nie widziałem tyle. W wanience, pamiętam, tą kiełbasę w wanience [trzymała], później sprzedawała. Bo to było kilkanaście kilogramów tej kiełbasy. To mówię, z siostrą, chociaż raz się najemy do syta. To już ile mogliśmy sobie zjeść tej kiełbasy, to żeśmy zjedli. Tak że była taka zaradna osoba. Zaradna i była uczciwa i taka, no, człowiek-dusza, można powiedzieć. Nikomu nie odmówiła żadnej pomocy. A później, ponieważ mieliśmy mieszkanie w Warszawie, a domek mieliśmy w Ożarowie, dziadek chorował na astmę, [właściwie] pradziadek chorował na astmę i koniecznie chciał się wyprowadzić. Bo tu było niewygodnie. Ani zejść, ani wejść po tych sztagach, to żeby tam w Ożarowie coś pobudować. No i pobudowali taki domek z cegły już na miejscu tego baraku. I się okazało, dziadek zmarł, domek stał, już był pobudowany. Dziadek zmarł, no i nie było... No co, przyszli, władza przyszła, zapieczętowali dom... Tam kobieta się błąkała i prosiła babcię, czy by nie mogła zamieszkać tam. No to babcia się oczywiście zgodziła i ona tam zamieszkała w tym domu, razem z mężem i synem. Policjant zastrzelił jej syna, mąż odszedł, ona później sama została w tym domu później. A władza ludowa oczywiście zobaczyła, że dom stoi i jak to, żeby nikt tam nie mieszkał, no to nam zapieczętowali budynek i powiedzieli: „Albo tu, albo tu możecie mieszkać”. Już uznali, że babcia jest jakimś burżujem no i chcieli to zabrać. Szkoda było tamtego, no to babcia zrezygnowała z mieszkania na Płockiej, gdzie już jakoś żeśmy się zagospodarowali, ale musiała zrezygnować z tego mieszkania, bo szkoda jej było, żeby dom stracić. A trzeba było zostawić tamto, a mieszkać sobie w Warszawie. A pracowała babcia w Warszawie i później z tego Ożarowa musiała dojeżdżać, bo tak to by zabrali cały domek. No i tak wyprowadziliśmy się z Warszawy, jak na nieszczęście.
Warszawa, 21 stycznia 2014 roku
Rozmowę prowadziła Alicja Gitler