Leszek Lewandowski
Leszek Lewandowski, urodzony w 1933 roku w Warszawie.
- Gdzie mieszkali pana rodzice przed wybuchem II wojny światowej?
Mieszkaliśmy na Długiej 11, koło kościoła garnizonowego na Starym Mieście.
- Czym zajmowali się rodzice?
Mama zajmowała się gospodarstwem domowym. Tatuś był konserwatorem i gospodarzem domu, jak to się teraz mówi, czyli dozorcą. Był taką złotą rączką. Wszystko potrafił zrobić. Miał cały budynek, kilka budynków pod swoją opieką, konserwacją. Centralne ogrzewanie i wszystkie inne urządzenia. Pracował tak do trzydziestego dziewiątego roku.
Miałem brata i mam brata. Jest starszy ode mnie o cztery i pół roku. Rocznik dwudziesty dziewiąty. Więcej rodzeństwa nie miałem, tylko brata.
- Czy zapamiętał pan wybuch II wojny światowej?
Samego wybuchu nie pamiętam, co do dnia i godziny. Pamiętam przygotowania do wybuchu. Była już taka atmosfera, że ta wojna na pewno będzie. Przyklejanie pasków z papieru na szybach. To miało zabezpieczyć przed ich wypadaniem. Żarówki były pomalowane na niebiesko. Taki kolor, że ledwo było coś widać. Takie żarówki były i w latarniach, i w mieszkaniach. Przed naszym domem stała straż pożarna. Tam było duże podwórze. [Ulica] Długa była dość szeroka i tam stała straż pożarna. Były też alarmy próbne. To znaczy takie OPR, tak zwana Ochrona Przeciwlotnicza. Starsi brali w tym udział. Pamiętam, że coś takiego było. Dzieci i starsi mieli przygotowane maski na wypadek ataku gazowego. Pamiętam takie pudełka po papierosach, chyba mewa, mieściło się ich tam ze sto sztuk. [Wkładano do nich] zrobione maseczki. Nosiłem taką na tasiemce na szyi, niby maskę przeciwgazową.
- Czy pana rodzina poniosła jakieś straty w wyniku działań wojennych?
Mój ojciec zginął.
- W jakich okolicznościach?
W czwartym dniu wojny poszedł na ogólne wezwanie (nie miał innego wezwania), na ogólną mobilizację. Zgłosił się do swojej jednostki. Po prostu poszedł. Ostatni raz widzieliśmy go 4 września. Odprowadziliśmy go na przystanek na Miodową i się skończyło. Później dowiedzieliśmy się, że ojciec zginął. Jakiś kolega przyszedł, opowiadał o nim, o tym, że ojciec zginął. Mama nie chciała w to wierzyć. Dowiedzieliśmy się od kolegów ojca, że zginął. Mama zawsze wierzyła, do zakończenia wojny, że ojciec wróci.
- Gdzie państwo mieszkali w czasie okupacji?
Na Długiej 11. W tym samym miejscu. Najpierw chodziłem do szkoły do parku Traugutta. Tamta szkoła jeszcze istnieje. Potem zaczęła się wojna, Niemcy z Rosją. Niemcy zajęli szkoły i po prostu [zaadaptowali] je na szpitale. Częściowo chodziłem do szkoły na Kilińskiego. Potem do szkoły pożydowskiej w parku Krasińskich. [Następnie uczyłem się] w domach prywatnych. Na Śmiałej, a potem w prywatnym budynku na Miodowej 21. Tam chodziłem do końca, do trzeciej klasy.
- Z czego się państwo utrzymywaliście?
Mama była dozorczynią, po prostu kontynuowała te zajęcia (nie miała już konserwacji). Zajmowała mieszkanie służbowe i jeszcze dodatkowo dorabiała u ludzi. Sprzątała czy gdzieś tam pracowała. Na Waliców robiła jakieś prace, chyba sprzątała biuro.
Brat nie pracował. Chodził do szkoły. Potem mama go wywiozła, to znaczy załatwiła taki zakład opiekuńczo-wychowawczy w Otwocku. Umieściła tam brata, bo nie mogła sobie [z nim poradzić]. Był już starszy i zaczął się zadawać z koleżkami ze Starego Miasta. Trochę rozrabiał. Po prostu go tam umieściła, żeby miał opiekę. Mama nie mogło się nim zajmować i pracować. Przebywał w Otwocku już do zakończenia wojny. Potem z Otwocka przenieśli go koło Poznania. Był już tam do końca. Wrócił stamtąd do domu w czterdziestym szóstym roku.
- Czy ktoś z rodziny bądź znajomych był związany z konspiracją w czasie wojny?
Znajomi z [naszego] domu byli związani, ale ja nic nie wiem. Szczegółów nie mogę powiedzieć. Wiem, że starsze chłopaki, w wieku szesnaście, siedemnaście lat, to już na pewno byli związani. Potem się dowiedziałem, że zginął jeden czy drugi. Po prostu częściowo poginęli. Potem w wyniku działań niemieckich, w czasie Powstania zginęło sporo chłopaków.
- Gdzie pana zastał wybuch Powstania?
Wybuch Powstania, pierwsze strzały [zastały] mnie na Długiej 11. Już wiedzieliśmy, bo na Żoliborzu zaczęło się wcześniej. Sąsiad mówił, że tam się już zaczęło. A u nas tak gdzieś o siedemnastej. Pierwszy strzał usłyszałem koło bramy. Byłem na podwórzu, to ze strachu uciekłem na drugie podwórze. Bałem się, bo to jakby w mojej bramie, przy moim domu był ten strzał. Uciekłem gdzieś dalej. Potem mama mnie zawołała. I już się zaczęło. Wywieszone zostały biało-czerwone flagi. Wszyscy wiedzieli, że jest Powstanie. Zaczęliśmy chodzić do piwnicy. Mama nie chodziła, tylko mnie wypędzała. Z początku tam chodziłem, ale potem była taka sytuacja, że zobaczyłem ducha. Prawdziwego ducha. Przestraszyłem się. Zobaczyłem widmo i przestałem chodzić do piwnicy. Za kilka dni, nie wiem ile, w jakim odstępie czasu, w tę piwnicę uderzył pocisk. Wszyscy w niej zginęli. Pocisk uderzył w okienko piwniczne i zerwał stropy z dwóch sklepów, [które były nad piwnicą]. Tam był krawiec i restauracja. Zapadły się te stropy. Ci, co byli pod tymi stropami, zginęli.
- To był ten dom, w którym pan mieszkał?
Tak, ten dom, w którym mieszkałem. Usłyszeliśmy wybuch i Powstaniec, taki siwy cały, obsypany pyłem ceglano-wapiennym, wpadł do nas do mieszkania. Cały siwy. Dowiedzieliśmy się w ten sposób, że to się stało tu w naszym budynku. [Powstaniec] schował się do bramy, do której wychodziły wewnętrzne drzwi sklepowe, boczne. Schował się w te drzwi. Jak wybuchł pocisk, to obsypało go pyłem. Nic mu się nie stało, po prostu szczęśliwie uniknął [śmierci]. Jakby wszedł dalej, a nie tylko stanął w drzwiach, to by razem z tym stropem poleciał na dół i zginął. Dużo ludzi wtedy zginęło. Zaczęła się akcja ratunkowa. Wynosili tylko szczątki, porozrywane ciała i kładli na środku podwórza.
Trudno powiedzieć, w którym to było dniu Powstania. Trwało już tydzień czasu albo więcej. Ten pocisk uderzył od strony Dworca Gdańskiego. Od północnej strony. […] Po prostu padł z ulicy Długiej. Ostrzał był z Dworca Gdańskiego i stamtąd pocisk. „Krowy”, tak zwane szafy, stały gdzieś w okolicach Dworca Gdańskiego i w Ogrodzie Saskim. W różnych miejscach. Właśnie jeden z tych pocisków uderzył w tę piwnicę. Obok była też moja piwnica. Nie tam, gdzie ci ludzie zginęli, ale zaraz obok. Pewnie jakbym przechodził tamtym korytarzem albo był gdzieś bliziutko, to na pewno bym zginął. Widocznie nie było to sądzone. To widmo, ten duch… Wierzę w duchy. Duchy są.
- Czy pan widział Niemców, wrogów w czasie Powstania?
W czasie Powstania nie widziałem. Widziałem, jak nas ewakuowali. Przyszedł do nas Niemiec. Stanął na środku podwórza i kazał wychodzić. Była taka plotka, że wyprowadzą nas tylko na plac Zamkowy i oddzielą tam mężczyzn od kobiet, i my wrócimy do domu. Wyszliśmy więc z mamą, tak jak staliśmy. To było lato. Nie wzięliśmy ani ubrań, ani pościeli. Nic nie wzięliśmy ze sobą. […] No i pędzili nas. Minęliśmy plac Zamkowy, zeszliśmy Mariensztatem na dół, potem do Bednarskiej. Bednarską do góry. Potem przez plac Piłsudskiego, Ogród Saski, Elektoralną do Wolskiej. Dalej prowadzili nas do Dworca Zachodniego. W pociągu…
To już był koniec sierpnia. To był chyba 1 września albo ostatni dzień sierpnia.
- Wróćmy jeszcze do pana pobytu na Starym Mieście. Jak wyglądało życie codzienne w czasie Powstania, wyżywienie, dostęp do wody?
Jeżeli chodzi o nas, o mnie i mamę, to mieliśmy zaopatrzenie. Stacjonowali [u nas] Powstańcy, to było duże zaopatrzenie ze Stawek, z magazynów. Były puszki z pasztetem, czekolada i alkohole. Oprócz tego mama była zapobiegliwa, zawsze w domu było trochę mąki. Mieliśmy zapas mąki, kaszy czy fasoli. Nie byliśmy głodni, my osobiście, ale ludzie cierpieli głód. Powstańcy coś gotowali. Każdy sobie na podwórzu [brał] dwie cegły, jakiś garnek, trochę drzewa i ludzie sobie gotowali… Jakaś kuchnia też była, ale ja tym się nie interesowałem. Mama coś mi zawsze robiła. Powstańcy też przynosili jedzenie. Głodu więc nie mieliśmy, ale ludzie, którzy siedzieli w piwnicy, koczowali na piwnicznych korytarzach… Nie można było tam przejść przez piwnicę. Oni na pewno cierpieli głód. Na pewno. Chociaż to był dopiero miesiąc Powstania. Później w Śródmieściu było gorzej. Powstanie trwało już dłużej, to już wszystkie zapasy były na pewno wyczerpane. Nas jeszcze trochę poratowały te magazyny ze Stawek. Każdy też w domu coś tam miał.
W budynku nie było wody. Mama chodziła gdzieś na Stare Miasto. Ja tam nie chodziłem. Gdzieś tam był lej po bombie i była uszkodzona rura wodociągowa. Tam pobierała wodę i przynosiła ją wiadrami. Woda więc była, ale trzeba było ją przynosić pod ostrzałem. Ja daleko się nie wypuszczałem, tylko na terenie swojego podwórza, tuż przed domem, najwyżej na plac Krasińskich. Nie wypuszczałem się na przykład na Miodową czy na Kilińskiego, czy gdzieś tam dalej za barykady.
Na rogu Długiej i Kilińskiego. […] Jak budowali barykadę, to nawet coś na nią wyniosłem.
Tak, pamiętam. Wszyscy nosili, to ja też coś złapałem i wyniosłem na barykadę. Była barykada z płyt chodnikowych, a druga była jeszcze z innych rzeczy. Najpierw cokolwiek nosili, a potem zaczęli już budować bardziej systemowo. Pamiętam tę barykadę z płyt chodnikowych. To poznałem po ministerstwie, gdzie był szpital powstańczy. Tam był chyba budynek Ministerstwa Sprawiedliwości. To jest ulica Długa i tam w perspektywie Freta.
- Jakie nastroje panowały wśród ludności?
Wśród ludności nie były bardzo dobre nastroje… Cześć ludzi była za [Powstaniem], ale ci, którzy koczowali w piwnicach, to już mieli dość. Nie pamiętam, żeby ktoś wystąpił przeciwko Powstańcom. Może jacyś pojedynczy ludzie. Po piwnicach nie chodziłem. Najpierw mama mnie do piwnicy wypędzała, ale właśnie jak zobaczyłem widmo, to już nie chciałem tam chodzić. Widmo uratowało mi życie, bo bym może zginął.
- Czy miał pan kontakt z rówieśnikami?
Miałem takiego kolegę. On siedział więcej w piwnicy, trochę tam chodził. Razem biegaliśmy. Potem więcej przebywał ze swoją matką w piwnicy. Potem z nim nie chodziłem, ale pamiętam, że na początku Powstania razem chodziliśmy. Biegaliśmy po podwórzu.
- Czy widział pan jakieś przejawy życia religijnego?
Tak.
Były msze święte, które odbywały się w piwnicy. Kobiety odmawiały różaniec, ksiądz odprawiał msze. Jak przechodziłem przez piwnicę, to widziałem. Nie brałem udziału w tych nabożeństwach. Wiem, że pod bramą była taka jedna szeroka piwnica. Można powiedzieć, że miała trochę mocniejsze sklepienie, bo przez bramę przyjeżdżały samochody, różne wozy. Tam było mocniejsze sklepienie. Pod tą bramą była właśnie większa piwnica. Normalnie tam był węgiel. Obok sąsiadowała z kotłownią. W bramie były otwory, którymi zsypywali węgiel, koks do opalania budynku. Właśnie w tej piwnicy były msze, ludzie się tam modlili. To pamiętam. Tak było.
- Czy orientował się pan, co się dzieje w innych dzielnicach?
Orientowałem się o tyle, że ktoś tam był po bombardowaniu. Dowiadywaliśmy się, że bomba uderzyła tu, że tam, w ten dom czy inny. Powiadamiali, ludzie biegali pomagać, odgruzowywać, ratować ludzi. Pamiętam, że się dowiadywaliśmy, ale tylko w rejonie Starego Miasta, w najbliższym rejonie: Długa, Kilińskiego, Podwale, Rynek Starego Miasta. Dowiadywaliśmy się. Poza tym byliśmy raczej w skupieniu, nie rozchodziliśmy się. Czasami wychodziłem na plac Krasińskich. Pamiętam, jak raz wyszedłem, odłamki padały koło mnie, rozrywały się pociski, a ja zbierałem te gorące odłamki. Całe szczęście, że żaden mnie nie trafił. Taki może wyobraźni. Pamiętam, że zbierałem te gorące odłamki. A tu pac, pac koło mnie. […] Teraz tam jest pomnik Powstańców. Tam spacerowałem. Poza tym daleko się nie wypuszczałem.
Jak był ostrzał, nalot lotniczy, to się wszyscy kryliśmy. Czy Powstańcy czy ludzie, każdy się chował. Było: „Lotnik, kryj się!”. Samoloty leciały, słychać było warkot samolotu i zaraz był świst bomb. Jedna bomba uderzyła w garaże, które były u nas w podwórzu. Na chwilę skupiliśmy się w mieszkaniu, miedzy taki gruby mur, w przejściu, między jedną izbą a drugą. Między kuchnią a pokojem. Jak był nalot czy jakiś ostrzał, to skupialiśmy się pod osłoną tego muru. Słyszałem gwizd, świst bomby. Potem wybuch, potem nic nie było widać, tylko ten pył ceglany, wapienny. Zapach trotylu, materiału wybuchowego roznosił się w powietrzu. Potem się okazało, jak opadł pył po wybuchu bomby, że garaże znikły. Został tylko lej po tych garażach. Ciekawe, że było dziesięć garaży. Pięć w tę stronę i pięć w tę stronę. W trzydziestym dziewiątym roku bomba uderzyła w tę część, w te garaże, a potem w Powstaniu uderzyła w te garaże. Te [zniszczone] w trzydziestym dziewiątym roku, odbudowali, bo Niemcy, jak tylko weszli, to trzymali tam swoje samochody. Na placu Krasińskich mieli jakieś biura, jakiś swój urząd, a u nas trzymali samochody. Odbudowali te garaże. Potem bomba uderzyła w te drugie, w drugą cześć garaży.
Podwórza były połączone. Właśnie przy garażach był taki kantorek. Przez kantorek można było przejść. Przebicie było na Długą 13. Wszystkie podwórza były połączone. Przejścia były porobione w murach. Tak samo w piwnicy. Całą ulicę można było przejść piwnicami, przechodząc z jednej do drugiej.
Jak był wybuch czołgu na Kilińskiego, Kilińskiego róg Podwale, to ja właśnie tam byłem. Dzieliła mnie tylko brama. Gdybym przeszedł przez bramę, to byłbym przy tym czołgu. Zdarzyło się tak, że Anioł Stróż nade mną czuwał. Po prostu nie wyszedłem na ulicę. Jakbym wyszedł na ulicę i zobaczył ten czołg, te zbiegowisko, to bym tam poleciał. Zginąłbym. A ja stałem tuż przy bramie, a obok niej była klatka schodowa. Jak nastąpił wybuch, takie stęknięcie ziemi, to spojrzałem w górę. W powietrzu wszystko fruwało. Potem się okazało, że to ludzkie ciała, kawałki ludzkiego ciała w powietrzu. Strzępy ubrań, innych rzeczy. Potem patrzyłem, to na dachu leżały kawałki ludzkiego mięsa. Jak tylko to zobaczyłem, usłyszałem ten wybuch, to dodałem nura na klatkę schodową i do piwnicy. Piwnicami przyszedłem na swoje podwórze. Mama już rwała włosy z głowy, gdzie ja jestem, bo przychodzili do naszego budynku zakrwawieni ci, którzy ocaleli. Zakrwawieni, poranieni. Mama myślała, że już zginąłem. Za jakiś czas tą piwnicą się przedostałem. Było ciężko przejść, bo wszędzie było pełno ludzi. Trzeba było się przeciskać. Już trochę wiara wróciła.
- Czy dużo osób zginęło z tego domu, w którym pan mieszkał?
Z domu to nie wiem, nie liczyłem. Nie wiem, kto tam zginął. Wiem, że jeden przyszedł pokrwawiony. A kto zginął? Wiem, że z tego domu, w którym w piwnicy wybuchł pocisk, to zginęli znajomi. Taka rodzina Girców. Akurat ten Girc, ojciec, był gdzieś poza piwnicą. Jego żona, córeczka, niania, bo to byli bogaci ludzie, więc mieli nianię czy gosposię jeszcze, to oni wszyscy zginęli w tej piwnicy. Potem jak ich wynosili, to te ubrania też wynosili i od razu kładli ciała na środek podwórza, a ubrania z tej piwnicy, postrzępione w bramie leżały. W tych ubraniach znalazłem jeszcze stópkę dziecięcą, chyba tej małej dziewczynki. Potem zaniósł ktoś na stos tych ciał.
- Czy był pan świadkiem walk powstańczych w tamtym rejonie?
Świadkiem nie byłem, ale u nas Powstańcy po prostu mieli zbiórkę na podwórzu. Taką zbiórkę, apel. Śpiewali, między innymi „Rotę”. Widziało się kogoś z tych Powstańców, takich charakterystycznych, a potem już ich nie było. Już zginęli. Koledzy płakali, że już ich nie ma. Jeden nawet u nas stacjonował. Mieszkał w naszym mieszkaniu. Nie wiem, jak się nazywał, ale miał pseudonim „Kret”. Plutonowy „Kret”. On też zginął. Potem przynieśli po nim zegarek. Pamiętam, że ten zegarek był jakiś czas. Potem, już po wojnie, potrzebowałem pieniędzy i sprzedałem na części. Taki stary zegarek naręczny. Może jeszcze nie miałem świadomości, że jednak powinno się go zachować. To był stary zegarek, nie chodził. Sprzedałem na części, za parę groszy. Właśnie jego zapamiętałem, bo po prostu był często w naszym mieszkaniu. Plutonowy „Kret”. Może gdzieś na tej ścianie [w Muzeum] są jego dane.
- Czy słyszał pan o okrucieństwie Niemców wobec ludności?
Słyszałem o tym, że pędzili ludzi przed czołgami, że wrzucali do kanałów karbid, wlewali benzynę. To słyszałem. My też z mamą mieliśmy iść kanałami. Była taka opcja, żeby iść kanałami na Żoliborz, czy gdzieś tam się wydostać. Mama jednak przemyślała tę sprawę i nie wypuściliśmy się. Byliśmy do końca u siebie. Tak samo jak było w trzydziestym dziewiątym roku. Pamiętam, że też była taka sytuacja, kiedy był silny obstrzał już pod koniec oblężenia, że mieliśmy uciekać na Targówek do dziadka. Dziadek był na Targówku. Wtedy też dobrze, że nie wyszliśmy z domu, bo dużo ludzi zginęło. Bardzo dużo ludzi zginęło na ulicach. Niemcy chcieli zakończyć to oblężenie i były wtedy bardzo silne naloty i artyleria ostrzeliwała. Już pod koniec oblężenia w trzydziestym dziewiątym roku. Tak samo z tymi kanałami. Nie chcieliśmy [iść]. Mama decydowała. Widocznie ktoś jej odradził i nie poszliśmy kanałami. Słyszeliśmy, że były ulotki rzucane, żeby wyjść z białymi flagami. Niemcom zależało, żeby ludzie wyszli, żeby ich mniej tam było. Dobrze, że nie szliśmy kanałami. To była gehenna. To nie każdy… Ludzie ginęli w tych kanałach. Potem cała Starówka, prawie wszyscy Powstańcy przeszli kanałami do Śródmieścia. To była jedyna droga. Jakby nie wyszli kanałami, to by od razu zginęli. Zginęliby na początku, bo Niemcy wszystkich złapanych Powstańców od razu rozstrzeliwali. Dopóki nie było porozumienia, już pod koniec Powstania, to niestety wszystkich rozstrzeliwali.
Pamiętam, jak nas prowadzili Podwalem do placu Zamkowego, to Niemcy stali z boku i zobaczyli mężczyznę. Nie wiem, czy to był… Wydał im się podejrzany, że mógł brać udział w Powstaniu. [Wzięli] go na bok,
Komm, w gruzy i zastrzelili. Już w czasie [marszu] przeglądali czy to kobiety, czy dzieci. Kobietom i dzieciom nic nie robili, ale jak spotkali kogoś, kogo podejrzewali, że mógł brać udział w Powstaniu, to niestety rozwalali. Jak się potem czyta wspomnienia, to się zgadza, że niestety dopóki nie było porozumienia, to wszystkich rozstrzeliwali.
- Kiedy pan opuścił Warszawę?
To był początek września, prawdopodobnie 1 września. Chyba do końca sierpnia byliśmy na Starym Mieście. Pamiętam, że dzień przedtem palił się naprzeciwko nas [dom], Długa 18. Tam była apteka. Na drugi dzień już nas wyprowadzali. Powstańcy już mówili, że muszą niestety się ewakuować, zaczęli odstępować, bo nie dali rady. Już nie mieli po prostu… Byli przetrzebieni, dużo osób zginęło. Dużo Powstańców zginęło. Brakowało amunicji i broni. Musieli oszczędzać amunicję. Niestety, musieli się wycofać.
- Jak pan zapamiętał opuszczenie Warszawy?
Zapamiętałem, tak jak mówię. Na środku podwórza stanął Niemiec i kazał wychodzić. Poprowadzili nas przez: Podwale, plac Zamkowy, Mariensztat, Bednarską, plac [Piłsudskiego], Ogród Saski, Elektoralną, Wolską, do Dworca Zachodniego. Nie pamiętam szczegółowo, ale te ulice, jak nas prowadzi, to pamiętam. Widzieliśmy pociski, które nad nami przelatywały na ostrzeliwane już Śródmieście. Stare Miasto było przez Niemców zdobyte. Pociski już leciały na Śródmieście gdzieś z okolicy Dworca Gdańskiego. Jak wychodziliśmy, to nasz dom… Niemiec stał na środku podwórza… Mieli chyba jakieś porozumienie z lotnikiem. Ich bomby nie spadły na nasz dom, tylko spadły gdzieś dalej na Miodową czy na Długą, ale w kierunku Przejazd. W kierunku placu Bankowego. Stare Miasto było poddane. Niemcy nawet nie wiedzieli, że… Myśleli, że tam są jeszcze Powstańcy, a tam już Powstańców nie było. Może zostały jakieś osłonowe oddziałki. Może jakiś Powstaniec ukrywał się w piwnicy, ale już w zasadzie wszyscy przeszli kanałami do Śródmieścia. Dziwili się, jak to się stało. Najpierw chcieli się przebić górą przez Ogród Saski i plac Bankowy. To nie wyszło, bo nie było zgrania. Śródmieście miało atakować od strony Królewskiej, z tamtej strony, a Stare Miasto miało atakować z tej strony. Stare Miasto atakowało, a Śródmieście… Jakoś nie dogadali się. Tak samo było podczas przebicia się na Dworzec Gdański. Stare Miasto atakowało, a Żoliborz… Po prostu nie było dobrej łączności, nie było zgrania.
- Czy pan cały czas przebywał z matką?
Tak, z matką.
Dotarliśmy do Pruszkowa. Byliśmy tam jedną noc. Przeszliśmy z mamą przez tę halę, gdzie byli zgrupowani ludzi. W tych halach był brud i smród. Ludzie leżeli na słomianych matach i na podłodze. My z mamą przenocowaliśmy pod gołym niebem. To był sierpień, także nie było tak… Rano była selekcja. Niemcy stali (było biurko) i kierowali ludzi. Część do obozów, a część, tak jak nas, gdzieś do Generalnej Guberni. Do pociągu i wywieźli nas dalej od Warszawy. Tam wypuścili.
To było 2 albo 3 września. Do końca sierpnia byliśmy na Starym Mieście. Gdy skończyło się na Starym Mieście, to wywieźli nas pociągiem elektrycznym z Dworca Zachodniego do Pruszkowa. W Pruszkowie byliśmy jedną noc. Na drugi dzień jechaliśmy już pociągiem przez Żyrardów, przez te okolice. Dziwiliśmy się, ja się dziwiłem, że tam było takie piekło: bez przerwy ostrzał, bez przerwy „lotnik, kryj się”, bez przerwy człowiek się bał, strzelanina, jazgot broni maszynowej, wybuchy, pociski, bomby […], a tu ludzie sobie normalnie żyli… Rzucali ludziom na te pociągi pomidory, chleb, różne takie. Ludzie rzucali się na to jedzenie. Ja też chciałem coś złapać, ale nie dałem rady. Ludzie byli wygłodniali, dziecko odepchnęli. Każdy łapał, co mógł.
Do Gorzkowic. W Gorzkowicach nas wypuścili. Mieszkaliśmy tam w takim domku koło stacji kolejowej. Niedawno przejeżdżałem przez te Gorzkowice i [widziałem, że] ten dom nadal stoi. Niedaleko od stacji kolejowej. Tam mieszkaliśmy.
- Jak długo tam mieszkaliście?
Mieszkaliśmy tam ze dwa tygodnie. Pierwsze dwa tygodnie września. Jechaliśmy tam pociągiem chyba nie dłużej niż dobę. Spaliśmy po prostu na podłodze w prywatnym mieszkaniu. Nie wiem, na czym. Już nie pamiętam, na czym spałem, ale spałem na podłodze, nie na łóżkach. Na jakiś siennikach, czymkolwiek nakryty. Byliśmy tam dwa tygodnie. Mama mówiła, że mamy znajomych gdzieś koło Nowego Miasta. Wyruszyliśmy z Gorzkowic przez Rogów do kolejki. Potem pociągiem normalnym do Rogowa, a z Rogowa kolejką wąskotorową. Ta kolejka jechała przez Rawę Mazowiecką do Białej. Noc się zbliżała, gdy jechaliśmy tą kolejką. Mieliśmy dojść do Nowego Miasta, gdzieś w okolice, ale na pewno tą kolejką byśmy tam nie dojechali. Nowe Miasto było z boku. Noc się już zbliżała, więc wysiedliśmy gdzieś w ciągu lasu. Koło lasu była wieś Regnów. Pamiętam, jak dojeżdżaliśmy do tej wsi, to z daleka było słychać ryk krów. Dla mnie, dla dziecka, jak krowy ryczą, to takie odgłosy wiejskie. Dostaliśmy się do tej wsi, która była jakieś dwa kilometry od tej kolejki wąskotorowej kolejki. [Poszliśmy] do gospodarza, żeby przenocować, ale ten gospodarz był taki biedny. Poszliśmy do innego, wydawało się, że to taki bogaty gospodarz. Gospodarza nie było, gospodyni też nie. Byli w polu, coś tam robili. Była tylko siostra gospodarza. Stara panna. Myła podłogę w sieni i nam powiedziała: „U nas nie ma, nie ma, nie ma”. Odprawiła nas. Poszliśmy naprzeciwko. Tam był też biedny gospodarz, który nie miał z kolei chleba. Poszedł pożyczyć chleba właśnie do tego gospodarza z naprzeciwka, którego siostra nas odprawiła. Ten gospodarz powiedział: „Niech przychodzą do nas”. Poszliśmy tam z powrotem. On tę swoją siostrę obsztorcował i nas przyjął. Mama trochę umiała pracować na działce. Miała działkę na Targówku, pod Ząbkami. Pomagała temu gospodarzowi przy wykopkach, przy żniwach, przy innych. Już było po żniwach, ale przy omłotach. Przy takich gospodarskich pracach. Ja pasłem krowy z jego dzieciakami. Było dobrze u tego gospodarza.
- Jak długo państwo tam byli?
Do 17 [stycznia]. Gdy dowiedzieliśmy się, że Warszawa jest wolna, to wróciliśmy do niej na piechotę. Pierwszy etap z tej wsi Regnów do… Doszliśmy do Mszczonowa. Miałem takie niedopasowane buty. Nogi sobie podcierałem. Bolały mnie nogi. Nocowaliśmy gdzieś za Mszczonowem. Minęliśmy go i po drodze widzieliśmy przy szosie wraki samochodów. Trupy leżały obdarte z odzieży. Dopiero co front przeszedł i my zaraz po tym froncie szliśmy na Warszawę, do domu.
- Kiedy państwo dotarli do Warszawy?
Po dwóch dniach. Jednego dnia doszliśmy za Mszczonów. Mszczonów jeszcze się palił. Jeszcze się paliły budynki. [Później] doszliśmy do Warszawy. Za Mszczonowem nocowaliśmy u jednego [gospodarza]. Taka zagroda była przy szosie. Cała noc rżał tam koń, jęczał. Konia zabrali temu gospodarzowi, a zostawili jakiegoś chorego konia. Ten koń tam konał. Przenocowaliśmy tam. [Potem] ruszyliśmy dalej w kierunku Warszawy. Po drodze, już pod Warszawą ktoś się nad nami zlitował. Wziął nas na wóz. Dojechaliśmy do Alei Jerozolimskich. Do tej okolicy. Mieliśmy iść na Długą, ale nie poszliśmy tam, tylko na Leszno. Po drodze jeszcze widziałem, jak płonął Hotel Polski na placu Bankowym, na placu Piłsudskiego. Jeszcze płonęły niektóre budynki. Widocznie coś tam jeszcze się dopalało. Poszliśmy na Leszno. Był tam ocalały budynek i tam na parterze przenocowaliśmy. Inni ludzie też tam nocowali, to w nogach u takiej kobiety się przespałem. Leżała tam jakaś rodzina. Mama przesiedziała na krzesełku. Poszliśmy na Długą. Z daleka [wydawało się], jakby dom stał. Podeszliśmy bliżej, a to wszystko wypalone. Jak wypalone, to nie ma, co tam szukać. Nie mamy mieszkania, wszystko się spaliło, to do dziadka na Targówek. Po drodze trzeba było przejść przez Wisłę. Most Kierbedzia zwalony, nie ma mostu Kierbedzia. Był taki otwór w jezdni. Ludzie schodzili po metalowej drabince na dół, na lód. Mama spojrzała z mostu w dół. Wysoko, kilka pięter przecież – nie odważyła się. Ja też się trochę bałem. Poszliśmy do mostu pontonowego. Był zaraz gdzieś w okolicy Mostowej, może nawet bliżej. Przez ten most pontonowy doszliśmy na Pragę. Na Pradze mama się dowiedziała, spotkała znajomego, że dziadek nie żyje.
To było…
- Kiedy państwo wrócili do Warszawy?
[…] Chyba koło 20 stycznia. 20 lub 21 stycznia. Tak liczę, że jak się dowiedzieliśmy, że Warszawa jest wolna (ktoś nam to powiedział), to był 17 stycznia, to później dwa dni szliśmy do Warszawy. Potem dzień nocowaliśmy – to trzy. Doszliśmy 20 albo 21 stycznia. U dziadka mieszkała siostra mamy. […] Mieszkaliśmy tam w jednej izbie, dopóki nie wykończyliśmy swojego domku. W trzydziestym dziewiątym roku mama z ojcem postawili bliźniak dwurodzinny. Dwa razy pokój z kuchnią. W trzydziestym dziewiątym [dom] był postawiony w stanie surowym. Nie był wykończony. Nie było podłóg, sufitów, tylko były mury nakryte dachem. Jeszcze w dodatku pocisk uderzył tam w trzydziestym dziewiątym roku. Pocisk uderzył i przeleciał przez ten dom. Rozwalił pół domu. Ściany pozwalał. Zginął tam nawet żołnierz. Stał w progu i jak ten pocisk przeleciał, rozerwał się, to on zginął. Rozszarpało go na kawałki w tym domu. Wyszykowaliśmy ten dom dopiero w czterdziestym siódmym. Tak to mieszkaliśmy z siostrą mamy i jej dziećmi razem na kupie, że tak powiem. Potem już mieszkaliśmy u siebie. Najpierw mama wyszykowała kuchnię, potem pokój i mieszkaliśmy, dopóki się nie ożeniłem. Mieszkałem tam do sześćdziesiątego. Po wojnie to już się unormowało. Nie było już tak źle. Nie było dobrze, ale już było na swoim. Mama mówiła, że chociaż na jednej desce, ale na swoim. Na kupie to jest najgorsze mieszkanie. Konflikty z siostrami.
- Co szczególnie utrwaliło się w pana pamięci z Powstania?
Z Powstania pamiętam na przykład „gołębiarzy”. To byli tak zwani gołębiarze. Oni polowali na ludzi. Oprowadzałem Powstańca po strychach. Znałem te wszystkie zakamarki. Szukaliśmy tego „gołębiarza”. Nic nie znaleźliśmy. Teraz tak myślę, że na pewno go nie było w tej okolicy, na terenie zajętym przez Powstańców. Na pewno działał z Krakowskiego Przedmieścia albo z terenu zajętego przez Niemców. Z odpowiedniego punktu, z broni z lunetą na pewno można kogoś zabić na dwa kilometry. Na pewno w ten sposób. Tutaj w naszym domu nie było „gołębiarzy”. Szybko byśmy go nakryli, wyszłoby na jaw. [Byłoby wiadomo], z której strony został ktoś trafiony. Byłoby słychać strzał. Byłoby trudno nie wykryć. To na pewno było gdzieś dalej, ale ja chodziłam z tym Powstańcem, tam po strychach.
To był jeden z Powstańców. Nie wiem, starszy był po prostu. Ja byłem dzieckiem. Każdy, kto miał karabin, to był Powstaniec. Ja też miałem pistolet. Miałem colta. To był colt bez bębenka, bez naboi, bez tego mechanizmu. Zezłomowany, można powiedzieć.
Nie wiem. Może ten Powstanie miał. On się znalazł, jak ten Powstaniec u nas był. Może on miał dwa colty. Może z dwóch skompletował jeden, nie wiem. W każdym razie jeden taki był. Cała ta zasadnicza cześć, lufa z kolbą i bębenek… Bębenek był. Nie było tego elementu, no iglicy. Nie było spustu. Ten pistolet miałem do zabawy. Jak podnosiłem, to każdy uciekał. Myślał, że to dzieciak ma prawdziwy pistolet. Tak po prostu był dzień, jak co dzień. Trudno było odróżnić. Codziennie ktoś ginął. Codziennie ktoś z tych Powstańców. Odliczali, już kogoś owało. Poszedł na barykadę. Przeważnie szli od nas barykadę na plac Bankowy. Nie, nie na plac Bankowy, tylko na Bielańską na Bank Polski. To była reduta. Poza tym Papiery Wartościowe na Sanguszki. To one blokowały dostęp do Starego Miasta od strony północnej, a Bank Polski na Bielańskiej od strony zachodniej. Tutaj od strony Szpitala Bożego Jana, jak Konwiktorska. Też walki od strony Dworca Gdańskiego. Takie były punkty naokoło, które były bronione. [Walki] o plac Zamkowy. Tu barykada. Były walki o katedrę, o plac Zamkowy, Stare Miasto. Jak te barykady zaczęły padać, to już nie było gdzie… Nie było punktu oparcia. Katedra to były grube mury. Tak samo Papiery Wartościowe, też miały grube mury, żelbeton. Tam Niemcy rzucali bomby, ale te mury wytrzymywały. Bomby przelatywały, rozrywały się, ale konstrukcja stała.
- Jakie wydarzenie z czasu Powstania było dla pana najbardziej smutne?
Z czasu Powstania [najgorzej wspominam], jak ten pocisk uderzył i zginęli nasi znajomi, ci w tej piwnicy. Ja też tam mogłem zginąć. Siła wyższa mnie uchroniła. Po prostu wierzę w to, że to siła wyższa. Ta zjawa to mnie jakoś… Tak naprawdę było, niech się pani nie śmieje. To prawda, że duchy są. Ktoś mówi, że duchów nie ma. Duchy są.
Warszawa, 3 lutego 2014 roku
Rozmowę prowadziła Elżbieta Trętowska