Zbigniew Duszyński

Archiwum Historii Mówionej
Zbigniew Duszyński, urodzony 28 kwietnia 1939 roku w Warszawie, ulica Stępińska 20, Czerniaków. W czasie Powstania byłem w Warszawie i pamiętam wybuch Powstania.

  • Co pan zapamiętał, bo przecież był pan wtedy dzieckiem.

Byłem dzieckiem. Tata nie pracował, mama pracowała na Woli na Okopowej. 1 sierpnia 1944 roku była piękna pogoda i poszliśmy do mamy do pracy na piechotę. Po drodze zastało nas już Powstanie. Nie doszliśmy do mamy, ponieważ już niestety byliśmy w okolicach Hali Mirowskiej, rozpoczęło się Powstanie. Z mamą spotkaliśmy się nocą w domu na ulicy Stępińskiej 20.

  • To znaczy, że mamie się udało jakoś przejść z Woli na Czerniaków.

Tak późną nocą, dlatego że nie można było inaczej dojść. Mama pracowała w fabryce papierosów czy gilz na Okopowej.

  • Czy rodzice należeli do konspiracji?

Tata w czasie Powstania działał w służbie ppoż (przeciwpożarowej), mama udzielała się jako sanitariuszka, zresztą udokumentowane jest to w książce Eugeniusza Ajewskiego „Mokotów walczy”.

  • Jak nazywali się rodzice?

Mama – Kazimiera Duszyńska urodzona w 1908 roku, tata – Stanisław Duszyński urodzony w 1904 roku.

  • Co pan zapamiętał z okresu Powstania?

Okres Powstania jako dziecko pamiętam dosyć dobrze. Na ulicy Podchorążych mieścił się sztab niemiecki, właściwie jednostka wojskowa w koszarach, gdzie później mieszkałem po wyzwoleniu na ulicy Bończy. Na budynku było stanowisko ogniowe karabinu maszynowego, który miał obstrzał na ulicę Górską, Stępińską – całe okolice, które były w zasięgu żołnierzy. Na moich oczach zginęła moja ciocia (siostra mojego taty). Panie wyszły rano przed dom, a tam się w nocy paliło, poszła seria, ciocia zginęła na moich oczach.

  • Przebiegała przez ulicę?

Nie. Tylko i wyłącznie wyszła przed dom, a ponieważ to było około dwustu metrów od stanowiska ogniowego, który mieli pod obstrzałem Niemcy, [strzelec] puścił serię i tak zginęła. To znaczy, została przewieziona do szpitala powstańczego na ulicy Chełmskiej 19/21, tam zmarła.

  • Była jakiś pogrzeb?

Nie, nawet nie dostaliśmy ciała, dlatego że już było bardzo dużo chowanych osób, które zginęły. Nie można nawet było przejść. Przejście w ciągu dnia było niemożliwością, ponieważ było pod obstrzałem. Można było przechodzić tylko nocą. Przejścia były wyrąbane między budynkami, przez które można było przejść, żeby nie wychodzić na ulicę.

  • Takie dziury w piwnicach?

W ścianach domów, tak że można było przejść bezkolizyjnie od jednego budynku do drugiego. Tak się przechodziło, szczególnie tylko nocą, bo w ciągu dnia wszystko było pod obstrzałem.

  • Jak się nazywała ciocia, która zginęła w Powstaniu?

Janina Zawadzka z męża, a Duszyńska [z domu].

  • Ona nie była powstańcem?

Nie, była normalnym cywilem, który mieszkał w naszym domu. Następnie pamiętam jeszcze przejście, bo wielokrotnie się w nocy przemieszczaliśmy, w ciągu nocy były naloty, bombardowania i tak rodzice przenosili nas z jednego miejsca do drugiego. Wreszcie wylądowaliśmy w kościele Świętego Kazimierza na ulicy Chełmskiej. Stamtąd Niemcy zabrali nas do Pruszkowa. To już był koniec Powstania, początek października.

  • Na czym polegały zadania taty? Sam się zgłosił?

Szukali [ludzi] do pomocy, jak były naloty, pożary, to do gaszenia. To samo zresztą do pomocy rannym, również mama pomagała jako pomoc [cywilna], po prostu.

  • Gdzie pan spędzał całe dnie?

W okresie Powstania w piwnicach. Na rogu Stępińskiej i Bończy (to była ulica Bończy, przedłużenie Podchorążych) był schron przeciwnalotowy albo ewentualnie siedzieliśmy w piwnicach. Dom, w którym mieszkałem, był jednopiętrowy, niski, to nie były duże bloki. Przemieszczaliśmy się nocą do innych jakichś [budynków], bo często były naloty.

  • Był pan dzieckiem, nie chciał pan się bawić?

Miałem pięć lat, to niestety nie było już żadnej zabawy. Miałem starszego brata, który był urodzony w 1929 roku, starszy ode mnie o dziesięć lat, więc jeśli nawet gdzieś tata z mamą wyszli, to byłem z bratem. Żadnej zabawy, żadnych możliwości nie było.

  • Nie nudziło się panu tak cały dzień w piwnicy?

Nie było innej możliwości. Nie można było wyjść w ciągu dnia, bo tak jak powiedziałem, w ciągu dnia wszystko było pod obstrzałem, tak że nie było możliwości wyjścia. Na moich oczach zginęli sąsiedzi, którzy przechodzili gdzieś pod wieczór. Zginęły dwie, trzy osoby. To było po prostu cały czas pod ciągłym ostrzałem wojska niemieckiego.

  • Czy pamięta pan może nazwiska sąsiadów, którzy zginęli?

W tej chwili to wszystko już pomarło. Niestety nie znam w tej chwili już nazwisk, byłem dzieckiem, to trudno w tej chwili pamiętać nazwiska… Najbardziej drastyczne są rzeczy, które utkwiły mi w pamięci jako dziecku. Wybuch Powstania na pewno pamiętam, to było też przeżycie.

  • Jak było z wyżywieniem?

Na ulicy Górskiej była piekarnia, która wypiekała jeszcze pieczywo, dopóki było to możliwe. Potem została zbombardowana. Przed bombardowaniem wśród ludności cywilnej sąsiedzi z okolic piekarni podzielili mąkę i można było coś z tej mąki robić. Wiem, że tata też wychodził gdzieś nocą, coś załatwiał. Trudno mi w tej chwili powiedzieć, w jaki sposób to było zdobywane. Chodziło się po kartofle w okolicach Sadyby, Wilanowa i też trzeba było bardzo uważać, bo cały czas teren był pod obstrzałem. Naprawdę, żeby coś zdobyć to było ciężko. Jako dziecko nie chodziłem, wiadomo, że byłem za mały, żeby chodzić.

  • Dużo osób wspomina, że panował wielki głód.

Pamiętam tylko, że rarytasem był na przykład olej, który się jadło z pieczywem, jeśli było, trochę soli i to było to. Była jakaś kasza, którą się gotowało, to pamiętam. Trudno wymagać od dziecka pięcioletniego, żeby pamiętało aż takie szczegóły, jak to było wszystko załatwiane, rodzice załatwiali w taki sposób, jak było możliwe.

  • Ale nie pamięta pan wielkiego głodu?

Jest jedno pewne, że wszystko było rarytasem, na pewno każdy kęs był ciężki do zdobycia w okresie, tym bardziej że Czerniaków był ostatni, który padł. Niemcy spychali całość do Wisły. W każdym razie Czerniaków… To był początek października, jak nas wzięli z Chełmskiej z kościoła.

  • Jak pan siedział w piwnicy, były świeczki, jakieś lampki?

Świeczki, lampy naftowe, tego typu oświetlenie tylko było.

  • Często przychodzili powstańcy?

Takich szczegółów nie pamiętam.

  • Pana brata nie ciągnęło, nie chciał iść walczyć?

Mój brat był niski, wiem, że tata i mama bardzo pilnowali, żeby nie odszedł, bo miał szaloną ochotę również dołączyć do powstańców. Jakoś przetrwał.

  • Pamięta pan jakiś strach w czasie Powstania, jak były bombardowania, samoloty?

Tak. One często były nocą, więc albo piwnica, albo był schron na rogu Stępińskiej i Bończy, szybko trzeba było przechodzić. Tam były piwnice tylko i wyłącznie. Był alarm ogłaszany w tym czasie, potem, jak już było Powstanie, to alarmów żadnych nie było, tylko były naloty. Wiadomo, że musiały być zasłonięte wszelkie okna, żeby nie było żadnych [świateł], to pamiętam, okna były zasłaniane również w czasie okupacji, bo też były naloty.

  • Pod koniec Powstania państwo przeszli do kościoła. Gdzie w kościele państwo byli?

W piwnicy, wejście usytuowane było na ulicę Sobieskiego. Jak stoi kościół Chełmska, Sobieskiego, idzie w kierunku Wilanowa, tak było usytuowane wejście, tam była piwnica.

  • Na Jazgarzewskiej?

Może i tak. Pamiętam, jak wkroczyli Niemcy, jak kazali wychodzić z podniesionymi rękoma.

  • Dużo osób było w piwnicy.

Tak.

  • To były kobiety, dzieci?

Wszyscy, to był jednak spory kościół, piwnice były duże, dużo osób się zmieściło. Tak to zawsze chodziliśmy do jakichś większych domów, które po prostu dawały większe poczucie bezpieczeństwa. Ostatni nasz pobyt był w kościele na ulicy Chełmskiej.

  • Jak oni się zachowywali? Krzyczeli: Raus?

Tak: Raus! To na pewno pamiętam, bo wyprowadzili wszystkich, każdy wychodził z rękoma podniesionymi do góry, jeśli ktoś miał jakiś zegarek na ręku z mężczyzn czy w ogóle kobiety jakieś precjoza, to były natychmiast zdejmowane. Prowadzono nas w okolice Służewca, była chyba stacja kolejowa i przewozili do Pruszkowa.

  • Pan był razem z bratem i z rodzicami?

I z rodzicami.

  • Zapakowali pana w wagon?

Nie tak od razu, bo to widocznie była zbiórka z Warszawy, większa ilość osób. Spaliśmy na ziemi, to był początek października, ale było zimno na pewno, bo był szron. Pamiętam, podszedłem do jakiegoś Niemca, który przyjechał motocyklem z koszem pełnym jabłek. Poprosiłem, byłem potraktowany bardzo niedobrze. Tak że miałem strach przed oczami, jak już zobaczyłem… Dziecko pamięta, jak jest źle potraktowane, to już później podchodzi z wielką rezerwą.

  • Jak był pan źle potraktowany?

Zostałem mocno uderzony przez Niemca, tak że poleciałem, pamiętałem to.

  • Ręką?

Ręką.
  • Za to, że pan podszedł?

Po jabłko.

  • To jeszcze było przed wyjazdem…

Przed wyjazdem do Pruszkowa. Był punkt zborny, gdzie zbierali większą ilość osób, dopiero potem zostaliśmy załadowani w pociąg, który zawiózł nas do Pruszkowa.
W Pruszkowie pamiętam olbrzymie hale, były na pewno duże w oczach dziecka. Tata załatwił chyba takie miejsce jak są wagony i są kanały, w takim kanale byliśmy razem całą czwórką w pobliżu. To byłoby wszystko.
Jak długo byliśmy w Pruszkowie, nie odpowiem, bo nie pamiętam, było to na pewno około miesiąca czasu, może niecały miesiąc, trudno powiedzieć, bo robili tak zwany rozdział. Część osób została zwolnionych, część została wywieziona na roboty do Niemiec. Tak było w naszym przypadku. To znaczy wychodziło się z tego pomieszczenia i była robiona selekcja. Pamiętam, jak zapytano tatę: „Pan z kim?”. Powiedział: „Żona i dzieci”. Tatę wzięli na jedną stronę na wywózkę, a nas z bratem i mamą wypuścili na zewnątrz. Tata został za drutami. My staliśmy, nie bardzo wiedzieliśmy, co robić dalej. Tata wołał, żebym do niego przeszedł, bo to były druty, bałem się. Ale w pewnym momencie Niemiec odwrócił się i przeszedłem pod tymi drutami i tata wziął mnie za rękę. Zmieniła się w tym czasie sytuacja, była kobieta, która stała przy selekcji. Tata podszedł, mówi, że [tamten Niemiec] się pomylił pewnie, że on jest z dzieckiem, jest jedynym opiekunem dziecka, pewnie nie tutaj został przesłany. Niemka spojrzała na niego, powiedziała: Raus! i kazała wyjść. Dzięki temu tata przeżył, bo byli sąsiedzi również, którzy razem z nami byli wzięci do Pruszkowa, nikt nie wrócił. Dzięki temu tata przeżył i żył 94 lata.

  • Gdzie państwo wyszli?

Nie pamiętam dokładnie, szliśmy na piechotę, część nas podwożono. Z tego co pamiętam, to szliśmy na piechotę, jak można było gdzieś podjechać, to ktoś nas podwiózł; w każdym razie to dosyć długo trwało. Wiem, że szliśmy dołem jak Konstancin, Chylice, doszliśmy [do wsi] Szopy Polskie, to znaczy tu jak jest Służew, Wyczółki. Tam mieszkała moja babcia, mama mojej mamy. Byliśmy chyba kilka dni, ale ponieważ było bardzo źle, rodzice doszli do wniosku, że wrócimy na nasze i zobaczymy, czy nasz dom jeszcze stoi, czyli pójdziemy do Warszawy, do naszego domu. Szliśmy Idzikowskiego przez Zawrat.

  • Kiedy to było?

To był koniec grudnia.

  • Niemcy was przepuszczali?

Spotkaliśmy tylko Niemców, jak jest kolonia w pobliżu Królikarni. Szliśmy Idzikowskiego, Zawrat, Królikarnią w dół, Piaseczyńską do Sobieskiego, Chełmską i na Stępińską. Spotkaliśmy Niemców gdzieś na osiedlu domków jednorodzinnych, właściwie byli bardzo wystraszeni, to był już gdzieś koniec grudnia. Przepuścili nas.

  • Gdzie to było?

Są takie domki jednorodzinne, okolice Królikarni tak jak Zawrat, takie jakieś niskie domki były. My szliśmy dołem, spotkaliśmy Niemców, ale oni nie wiem, traktowali widocznie już [wszystko] inaczej.

  • To był jakiś posterunek niemiecki?

Nie. Jakiś patrol szedł.

  • I was tak przepuścił?

Trafiali się różni Niemcy, trudno w tej chwili powiedzieć, w każdym razie przeszliśmy. Pytali się, czy daleko są Rosjanie? To potem tata jeszcze teraz wspominał w swoich opowieściach, że o to pytali. Pewnie byli już wystraszeni, że to jest pewnie koniec, trudno mi jest powiedzieć. W każdym razie doszliśmy do domu, nasz dom nie był zniszczony.

  • Warszawa była wyludniona, nie wolno było Polakom przebywać.

Wyludniona była, tylko że już ci, co mogli, to wracali. To już był koniec grudnia, z tego co pamiętam jako dziecko, więcej nie mogę nic powiedzieć.

  • Oprócz tych Niemców jeszcze kogoś widzieliście?

Nie pamiętam już.

  • To była Stępińska?

Stępińska 20, naprzeciwko szpitala, już tego domu nie ma, to wszystko zostało zburzone.

  • Jak wyglądał tamten rejon? Był zburzony?

Częściowo, to był grudzień, był śnieg, na pewno było zimno.

  • Dom stał?

Tak. To był taki jednopiętrowy, plecami do nas był większy dom, w którym była chyba fabryka garnków, z tego co pamiętam. To był parter i niskie pierwsze piętro, żadnych wygód, tylko jedynie woda na podwórku, wc też było na podwórku, tak że to takie budownictwo niskie. Stępińska była nisko zabudowana.

  • Państwo tam zamieszkali?

Tak, ponieważ wróciliśmy do swego mieszkania. Potem tata zajął mieszkanie na ulicy Bończy, gdzie był sztab. Były bloki i wszyscy zajmowali mieszkania, to już było później, po wyzwoleniu.

  • Czy pamięta pan coś z okresu, zanim weszli Rosjanie?

Z tego okresu to już niewiele pamiętam, nic nie mogę powiedzieć.

  • Nie pamięta pan momentu, jak weszli Rosjanie? Czy ktoś do państwa przychodził, czy jacyś inni ludzie byli, czy byli jeszcze Niemcy?

Z tego co pamiętam, ludzie zaczynali powoli się schodzić. Ci, którzy mieli rodziny, wyjeżdżali pod Warszawę. Z chwilą, kiedy już wiedzieli [o możliwości powrotu], to wiem, że schodzili się powoli, ale w jakim to było okresie – tego już nie pamiętam. Tkwią jakieś fragmenty, które można pamiętać, ale nie pamiętam, jak to wyglądało.

  • Pamięta pan, jak weszli Rosjanie?

Nie pamiętam tego.

  • Mnie się zdaje, że rodzice jednak doszli do Warszawy w styczniu.

Nie. Przed wyzwoleniem na pewno, bo, tak jak powiedziałem, spotkaliśmy jeszcze patrol niemiecki, jak szliśmy do domu. To był koniec grudnia na pewno. Tata wspominał jeszcze, że to był koniec grudnia.

  • Nie było żadnych walk o Warszawę, po prostu Niemcy odeszli i weszli Rosjanie?

Tak, jeśli Warszawa nie mogła być wyzwolona, jeszcze byli Niemcy.

  • Niemcy sobie wyszli, a Rosjanie weszli, tak to wyzwolenie wyglądało, nie było żadnej walki.

Walki nie było.

  • Jest pan jak gdyby fenomenem, dlatego że jeszcze w grudniu czy w styczniu byli łapani warszawscy Robinsonowie i byli rozstrzeliwani za to, że się ukrywali w Warszawie.

Nie odpowiem aż tak dokładnie.

  • To tata wspominał.

Tata wspominał, że to był koniec grudnia.

  • Pana brat jeszcze żyje?

Nie, zginął tragicznie.

  • Już po wojnie?

Po wojnie. Trzydzieści trzy lata miał, zginął.

  • Tata opowiadał, że to był koniec grudnia?

Koniec grudnia, tak to kojarzę. Momentu wyzwolenia nie pamiętam.

  • Pamięta pan może jakichś rosyjskich żołnierzy?

Nie pamiętam nic. Właściwie Czerniaków był tak bardziej z boku, Stępińska to przecież były pola, działki, takie niskie domki. Może w Śródmieściu gdzieś dalej to tak, ale nie bardzo można było się ruszyć, zresztą jako dziecko nigdzie się nie ruszałem, bo jeśli nawet gdzieś tata szedł czy mama, to byłem z bratem. Nigdzie się nie ruszaliśmy na pewno.

  • Pan pamięta, że coraz więcej ludzi przychodziło.

Tak, przychodzili sąsiedzi, którzy przeżyli. To wszystko, co mogę powiedzieć.

  • Kto z pana rodziny brał udział w Powstaniu Warszawskim?

Zginął brat mojej mamy jeden i drugi. Brata i bratową (jego żonę) w fortach na Sadybie gdzieś po raz ostatni widziano.

  • Jak się nazywali?

Jan Walendzik i Danuta Walendzik.

  • Oni byli jako powstańcy?

Jako strzelcy, tak samo drugi brat, który zginął – Feliks Walendzik – brał udział w Powstaniu. […] Zginął brat mojej mamy, ponoć został postrzelony w czasie jakichś walk. Nic poza tym więcej nie wiem.

  • Feliks?

Tak, Feliks. Danuta i Jan zginęli ponoć w fortach na Sadybie. Ostatni raz ich tam widziano. W jaki sposób – nikt nic nie wie, nigdy się nie dowiedzieliśmy, nigdy nie było wiadomo.

  • Ciała nigdy nie znaleziono?

Nie.

  • Ani Feliksa, ani Jana?

Też nie. Został gdzieś pochowany po drodze, tak jak byli chowani powstańcy, którzy walczyli.

  • Pseudonimy jakieś?

Tylko Felek, Janek, Danka.



Warszawa, 13 lutego 2009 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Zbigniew Duszyński Stopień: cywil Dzielnica: Czerniaków

Zobacz także

Nasz newsletter