Władysław Gientek „Jawor”
Nazywam się Gientek Władysław, drugie Antoni. Pseudonim w czasie Powstania „Jawor”, walczyłem w zgrupowaniu majora „Bartkiewicza” i kapitana „Lechica” w Śródmieściu. Urodziłem się 5 czerwca 1925 roku w Warszawie na Mokotowie.
Może jeszcze zanim o Powstaniu będziemy mówić, to się pana spytam o czasy okupacji. Pan był pewnie młodziutki, ale… Dziewiętnaście lat miałem jak wstąpiłem w 1944 roku, akurat miesiąc przed Powstaniem, na Grzybowskiej 26 składałem przysięgę w obecności… księdza…
Kapelan, tak. Zalewski był i w obecności majora „Bartkiewicza” i kapitana „Lechica” przysięgę składałem. Po jakimś [czasie], chyba dwa tygodnie, czy trzy tygodnie, wysłany zostałem do Lasów Świętokrzyskich i tam oddałem meldunek. Przyjechałem, akurat Powstanie i zaczęło się Powstanie.
- Jak pan trafił do konspiracji? Jakoś przez kolegów, przez szkołę?
Kolega jeden mnie tam wciągnął do tego i ja jako dziewiętnastoletni chłopak wstąpiłem w szeregi Armii Krajowej.
- Przed Powstaniem, to pan się pewnie jeszcze uczył i jednocześnie pracował?
Pracować, to ja jeszcze nie pracowałem.
- Z czego się pana rodzina utrzymywała w czasie okupacji?
Moja matka miała sklep kolonialny, róg Międzyborska teraz i Waszyngtona. Tam matce pomagałem roznosić, też miałem takie życie nie do opisania, byłem tylko jeden jedyny, a byłem tylko jako popychel a nie jako syn, żeby wysłać mnie do szkoły, żebym mógł się uczyć, bo chodziłem do szkoły, szóstą klasę zdałem na Mokotowie w szkole trzydziestej trzeciej, bo moi dziadkowie mieszkali na Madalińskiego.
Nie, to normalna szkoła była, trzydziesta trzecia. Najpierw była na Mokotowie na róg Kazimierzowskiej i Narbutta, później przenieśli ją na Grottgera i tam zakończyłem szóstą klasę i już nie skończyłem bo matka mnie do roboty wysłała, to znaczy musiałem robić u matki, roznosić mleko i to wszystko, tak że nie miałem pięknego życia. Trafiło się akurat do Armii Krajowej, prędko przysięgę złożyłem i byłem.
- Jak pan zapamiętał wybuch Powstania?
Wybuch Powstania to myśmy mieli zbiórkę na Placu Dąbrowskiego 6 i poszliśmy na Kredytową walczyć o budynek Kredytowa 1, teraz tam jest muzeum, a wtedy to Arbeitsamt był, pośrednictwo pracy tak zwane. Tam zdobywaliśmy chyba przez może tydzień, może nawet i półtora, bo to z ręki do ręki przechodziło.
- Proszę powiedzieć czy pan był uzbrojony?
Każdy kto mógł, to zbroił się, a jak nie miał, no to butelkę z benzyną [dostawał].
- Pan miał właśnie tylko butelki, czy panu też jakoś udało się zdobyć broń?
Później zdobyłem, od Niemca zdobyliśmy tam właśnie broń i już mieliśmy coś niecoś broni. Fakt, że to było mało, marne było to zdobywanie, siłą to było.
- Dobrze, a jak państwo już skończyli z Arbeitsamtem, to gdzie wtedy?
To później przerzucili nas wszystkich na drugą stronę Marszałkowskiej, PAST-ę zdobywać. PAST-ę zdobywaliśmy, pomagaliśmy kolegom, bo tam nie tylko nasze KPN było, tylko jeszcze inni koledzy walczyli, zdobywali.
- Jak pan tą walkę zapamiętał?
Okropnie, to w piekle tak by nie było już. To się później śniło jeszcze.
- Ludność cywilna chyba dobrze państwa przyjmowała?
Żeby to tak było teraz jak było przedtem, to by było bardzo dobrze, a co teraz się porobiło, tak że jeden z drugim jak wrogowie żyją, bo weźmy wieczór, to już każdy chowa się do nory swojej i siedzi.
- Ludzie gotowali dla państwa też, na podwórku?
Tak, kobiety były, sanitariuszki, nawet teraz jedna nasza koleżanka przeżywa, bo coś się zrobiło w nogę i odjęli jej pół nogi, tak że siedzi teraz, a była taka czynna kobieta, że naprawdę.
Irena…
- No to może później pan sobie przypomni. Pamięta pan może jakieś zrzuty?
Zrzut był jeden i to akurat resztę zrzutów, to Niemcy zdobywali, a nie my. Jeden tylko zrzut pamiętam jak doleciał na naszą ulicę.
- Tam było jedzenie, czy była broń?
Broń była. Tak za bardzo ci Amerykanie, to nie byli tacy rzutni, to tylko się tak mówi, że wszyscy pomagają jak nie potrzeba, a jak potrzeba to nie ma.
- Proszę jeszcze powiedzieć, po budynku PAST-y co się z panem działo?
Później przeszliśmy zdobywać na Krakowskim Przedmieściu kościół Świętego Krzyża. Też była walka, ładnych kilka… chyba z dwa tygodnie walczyliśmy o to, bo to Niemcy przecież ostrzeliwali. Mieli dobrych snajperów, którzy tylko patrzyli na nas, jak tylko my wysuniemy głowę, to już ma jak kaczki. To tylko tak się mówi, wy młodzi jesteście, ale my jeszcze widzimy dalej, to wszystko co przeżywaliśmy, tych chowanych ludzi na podwórkach.
- Może nam pan tak obrazowo powiedzieć, jak tutaj jest kościół Świętego Krzyża, to gdzie państwo byli? W którym miejscu?
Już później byliśmy w ruinach Arbeitsamtu, bo to przecież ruina już była, już bombardowali i całe opadło. To nie jest taki budynek, jak teraz jest muzeum, tylko to ruina była. To naprawdę nie ma teraz takich bohaterów, którzy by tak szybko… przecież jak myśmy wrócili z obozu, to nikt nie liczył, że to w takim szybkim tempie będzie odbudowana [Warszawa]. Ale to wszyscy brali się za robotę. „Pomożecie?” „Pomożemy.”
- A co było po Krakowskim Przedmieściu, bo ja widzę, że pan bardzo dużo przeszedł różnych dróg?
Przez ten czas wolnych [dni] nie było, a to z listem tu, a to tam. Byłem gońcem.
- Czyli też pan taki łącznik był, tak?
Łącznik, tak. Dlatego może polubiło mnie dowództwo i tu mnie popychali, tam mnie [popychali] i tym samym przeżyłem to.
- Po Krakowskim Przedmieściu, tam po obronie…
To nie było tak szybko, zdobywanie tego wszystkiego, to trochę było.
- To niech może pan opowie właśnie jakoś tak, co pan pamięta z tego?
Pamiętać, to teraz już i ta głowa nie pracuje i to wszystko teraz, bo choroby jedna za drugą. Teraz już myślałem, że już, ale jakoś zdobyliśmy lekarza prywatnego, który wyciągnął mnie i małżonkę, wyciągnął z tej opresji. A tak to…
- Z kim pan się przyjaźnił w czasie Powstania? Pamięta pan swoich kolegów?
My teraz tak samo, przychodzimy co trzecią środa miesiąca na Długą, do Zarządu Głównego Powstania Warszawskiego i tam mamy zebrania, ale to są…
- Ale w czasie Powstania z kim pan się przyjaźnił najbardziej? Kogo pan tam najbardziej zapamiętał?
O to, dziś był, jutro patrzysz już go chowamy, no i to tak było. Kobiety tak samo, była, nie ma.
- Miał pan w czasie Powstania jakieś kontakty z jeńcami niemieckim, wziętymi do niewoli?
Nie, co do tego, to nie miałem.
- Czy może w pana zgrupowaniu były jakieś osoby innych narodowości, bo czasem się zdarzali jacyś Słowacy, Węgrzy?
Nie, u nas nie było, nie zauważyłem żadnego obcokrajowca.
- Pamięta pan może życie religijne? Też jakieś było? Pan może chodził na msze?
Przychodzili księża, msza była, czasem była msza, czasem rozpędzili, albo nalot był, to trzeba było uciekać, nie czekać na to, aż spadnie coś.
- Pan składał przysięgę przy księdzu Zalewskim?
Tak.
- Pan go później jeszcze spotkał w czasie Powstania?
Nie, właśnie później po wojnie poszedłem, bo myślałem, że to jest z Placu Grzybowskiego, z tego kościoła poszedłem do księży pytać i tak wychodzi że… bo ten drugi był na „P” literę, to on był znów z kościoła Świętego Krzyża, też tam przysięgę w jego obecności koledzy składali. Musiało się zebrać trochę żeby… A tak siedzi teraz człowiek i patrzy.
- Pan był ranny chyba w czasie Powstania?
Byłem ranny i miałem tutaj zakażenie.
- Gdzie pan został ranny? W którym miejscu i w którym momencie?
Byłem ranny prawie już pod sam koniec. Na Krakowskim Przedmieściu byłem ranny i z tą raną dojechałem do Selbu. Tam francuski lekarz był, prawdopodobnie chcieli mi rękę ucinać. Gangrena się wdała, ale jakoś spuścili mi ropę i ręka jest, bo już myślałem, że… Powiedziałem sobie, że jak tylko utną rękę, to nie ma co wracać do Polski. Chociaż jak tylko do obozu, do Regensburga, później po wyzwoleniu w Regensburgu, przyjechał generał Maczek i namawiał żebyśmy nie jechali do tej komuny, bo nas tam czeka. Niektórych czekały wyroki, dostawali, niektóry się nie przyznawał wcale, że był nawet w Armii Krajowej, bo zaraz brali, nawet koledze nie można było mówić.
- Czyli pan się nie przyznawał?
Nie, no powiem szczerze, że nie, co powinienem się przyznać, ale nie. Co będę?
Tak by pan miał kłopoty od razu.Po wojnie zaraz poszedłem do tramwajów pracować, pracowałem jako motorniczy i tak życie doleciało do czwórki dzieci, do sześcioro wnucząt i teraz mamy czworo prawnucząt.
Pan mówił o francuskim lekarzu w obozie.To był Luis Luchet, on był z miasta, jak później mówił, z Sameo. Patrzyłem na mapę, to Sameo jest gdzieś nad morzem.
- Jak się właśnie inne narodowości też do Polaków odnosiły już w obozach? Słyszałam, że Francuzi nie za bardzo chcieli pomagać.
To zależy jak do jakiego. Akurat ja trafiłem do… to był obóz… Jak on się nazywał?… Regensburg, nie, to nie, przepraszam… jakoś to było, to tam byłem. Ale co to, to krótko było, bo zaraz Amerykanie nalecieli i wyzwolenie. Człowiek leciał do domu, chociaż było źle w tym domu, ale leciał do tego domu.
- Tak jak pan już po latach patrzy na Powstanie Warszawskie, to jak pan je ocenia?
Oceniam, że zryw był bardzo dobry, ale teraz wszyscy ci twierdzą, że niepotrzebne było to Powstanie, bo przecież mówią…
Ja uważam, że to każdy chciał wyzwolenia Polski, żeby ta Polska była inna, no ale to znów widzicie państwo jak to jest, że znów wtrącili się nawet ci co byli sprzymierzeńcami Niemiec, to decydowali później o Polsce. Każdy po kawałku wziął, nawet Królewiec. Zabrali? Zabrali.
- Jakieś zdarzenie, które pan najbardziej zapamiętał z Powstania. Jakby pan nam opowiedział.
Zdarzenie, no jakie można? Przeżywał człowiek i tylko patrzył się czy będzie żył następnego dnia, no bo musiał uciekać, jak to się po polsku mówi: „Z deszczu pod rynnę”, bo gdzie nie poszedł, to wszędzie ruiny tylko.
Warszawa, 15 lipca 2006 roku
Rozmowę prowadziła Magda Czoch