Wanda Mackiewicz „Wanda”
Wanda [Krystyna] Mackiewicz, [pseudonim „Wanda” Zgrupowanie „Radosław”, Batalion „Czata 49”, pluton „Mieczyki”, porucznik decyzją Ministerstwa Obrony Narodowej z 24 lipca 2000 roku numer 285089].
- Niech pani opowie rzeczy, które pani najbardziej pamięta z Powstania.
Najbardziej zapamiętałam [walki] na Starym Mieście, tam było okropnie, strasznie krwawo. A z Woli zapamiętałam tylko śmieszne wrażenia. Nie było co jeść, ale były piwnice Fukiera i były całe piwnice zapełnione winem czerwonym. To wino czerwone nas trzymało. Tym się człowiek nie upijał, a jednak to było zdrowe. Potem ze Starego Miasta kanałami przeszłam do Śródmieścia prowadząc rannego [Zbigniewa Kornasa pseudonim „Rembert”]. Po wyjściu z kanału, po jakimś czasie skierowali nasz oddział „Czata 49” na Czerniaków. Na Czerniakowie straciłam właśnie koleżankę, która dostała odłamkiem granatnika w brzuch i umierała na [moich] rękach. [Była to sanitariuszka „Iza” Izabela Wilbikówna. Zginęła 17 września 1944 roku. Odznaczona razem ze mną w czasie Powstania Krzyżem Walecznych]. Ten fragment najbardziej mi pozostał w pamięci. Ją potem pochowałyśmy i też trzeba było zdobyć jakieś prześcieradło, owinęłyśmy w prześcieradło i pochowałyśmy do ziemi. Teraz nie pamiętam, gdzie to było na Powiślu, ale odszukałyśmy to miejsce po Powstaniu, bo teraz już zupełnie nie wiem i matce wskazałyśmy miejsce i mama ją ekshumowała i ma swój grób niedaleko pomnika Powstańców na cmentarzu Powstańców [na Powązkach w kwaterze Batalionu „Miotła”].
- Mam pytanie, bo jak pani była na Czerniakowie, to pani może „berlingowców” też spotkała?
Nie, nie spotkałam.
- Pani też mówiła, że na Woli, jak już pani dostała się do niewoli jakby, to…
To już właśnie po wzięciu do niewoli [na przyczółku czerniakowskim] strasznie byłam pobita. Do nieprzytomności, przy przesłuchaniach [w podziemiach kościoła Świętego Wojciecha na Wolskiej (do dziś mam znaczny ubytek zdrowia)]. Brali mnie trzy razy na przesłuchania. Jeszcze mówili mi, że stoją trzy szubienice za kościołem Świętego Wojciecha i tam wieszali Powstańców. Ale tego nie widziałam. A mnie po prostu zabrali pół przytomną na nosze, ze szpitala przyszły pielęgniarki, nakryły prześcieradłem, jako trupa wynieśli z Powstania do szpitala. Bo nie wolno było rannych zabierać do szpitala. [Ta pielęgniarka, której zawdzięczam życie to Helena Violetta Komorowska, która w czasie Powstania ratowała rannych w szpitalu wolskim przy ulicy Płockiej].
- Pamięta pani może czy wiele osób było branych na przesłuchanie w kościele Świętego Wojciecha, tak jak pani?
Nie byłam ranna, tylko wzięta do niewoli z Czerniakowa i po prostu brana jako Powstaniec. Przecież byłam w panterce.
- To oni wszystkich Powstańców brali na przesłuchanie po kolei?
Brali na przesłuchanie. Nie wiem, co z innymi, bo nie wszyscy byliśmy razem przecież. To się wszystko rozproszyło, bo gnali ludzi razem z ludnością Warszawy.
- Ludność cywilna jak się do państwa odnosiła?
Bardzo dobrze, bardzo dobrze. Naprawdę, że ludność cywilna była tak… Po prostu to niezrozumiałe dla ogółu ludzi, jak ludność cywilna, przecież też ginęli ci ludzie, w piwnicach siedzieli, a jednak byli tak oddani Powstańcom i nie złorzeczyli nam, żeśmy niepotrzebnie Powstanie… Naprawdę była jedność, wszyscy wierzyli w to, że zwyciężymy. Ale gdzie? Z pustymi rękami na samoloty, na bomby? Ale był entuzjazm, zresztą pozostał do dziś. Kochamy ojczyznę, jesteśmy patriotami, bo tak mało teraz patriotyzmu jest. Mówię, młodzież, część jest takiej, część jest takiej. Część jest bardzo dobrej młodzieży, ale wszystko ci, co się spotykają na Owsiakach różnych, to nie wiem co to za młodzież.
- Dla pani czym jest patriotyzm?
Miłość ojczyzny i miasta, w którym się urodziłam i nie opuściłabym nigdy. Chociaż możliwości były, koleżanka wyjechała do Ameryki, zapraszała mnie, żebym przyjechała do niej. Nie. Brat koleżanki, która zginęła w czasie Powstania na naszych rękach, jest w Australii, też zapraszał. Powiedziałam: „Nie, stąd się nie ruszę”. Najlepiej mi w domu, w swoim rodzinnym domu i w swoim rodzinnym kraju. Na tym polega patriotyzm, dlatego wszystko się robi, pracowałam dla ojczyzny, teraz nie pracuję, ale jeszcze bym coś robiła, tylko nie chcecie mnie już. W Muzeum też chętnie bym coś pomagała, ale co zrobić, jak jestem kaleka.
- Jeszcze może byśmy wrócili do Powstania na chwileczkę. Czy pani może zapamiętała, jak się zaczęło dla pani Powstanie? Pani miała jeszcze piątkę rodzeństwa, tak?
Tak.
- Proszę powiedzieć, jak pani rodzina wyglądała w czasie Powstania, bo wielu z was poszło do Powstania z pani rodziny.
Czwórka poszła do Powstania, a dwoje zostało z mamą. Byłam w konspiracji. Nie wiem, jak trafiałam do konspiracji, nie mam pojęcia, chyba to było w gimnazjum. Tam chodziło się na szkolenie sanitarne, bo miałam być sanitariuszką. To się dobywało na Młynarskiej gdzieś. Potem przyszedł rozkaz, też nie wiem jaką drogą, tego nie pamiętam, ale prawdopodobnie na oddział, w którym się znalazłam. Wyszłam z domu i poszłam na punkt zborny [na Karolkową albo na Młynarską, nie pamiętam] bez niczego. Bez niczego, w cywilnym ubraniu, dopiero tam właśnie na Woli zdobywcze panterki były, jakieś spodnie.
- Pani w Powstaniu spotkała swoje rodzeństwo?
Nie, po Powstaniu. Ale to też cała opowieść. Zabrała mnie koleżanka [sanitariuszka Violetta Komorowska] do swojej rodziny pod Warszawę i przecież mama o mnie nic nie wiedziała. W jaki sposób odnalazłyśmy się? Jak wróciliśmy ze Starówki do Śródmieścia, jeden z kolegów, który znał moją mamę, powiedział: „Pójdziemy do twojej mamy”. Droga była okropna, [wszystko płonęło], bo przejścia ze Śródmieścia do…, też w Śródmieściu mieszkaliśmy, ale droga była trudna, on mnie przeprowadził. Oczywiście, jak przyszłam, to dom był zburzony [ulica Miedziana 14 mieszkanie numer 7], ale powiedział ktoś, że mama z najmłodszym rodzeństwem jest w domu [przy ulicy Siennej 76], w którym mieszkaliśmy przed gettem. Zrobili getto i wtedy [trzeba było zamienić mieszkanie z Żydami], na Siennej. Potem poszliśmy na Sienną oczywiście, były łzy, piwnice jeszcze były zachowane. Pod cegłą zostawiłam kartkę, gdzie jestem. Oczywiście, jak to Warszawiacy wracali przeważnie do Warszawy, [starsza siostra Irena] wróciła [po Powstaniu], znalazła kartkę, gdzie jestem i mnie odszukała. A państwo, u których byłam, właściciel, bo był domek, jakoś mnie polubił i był naprawdę tak dla mnie dobry. Oczywiście, że nie siedziałam tam, pomagałam i w polu i w kuchni, gosposia w kuchni mnie tak polubiła, że było mi tam dobrze. [Razem ze starszą siostrą odnalazłam mamę i młodsze rodzeństwo, którzy aż do kapitulacji Powstania byli w Warszawie przy ulicy Siennej, a następnie zostali wywiezieni przez obóz w Pruszkowie do Bolechowic pod Krakowem. Starsza siostra Stanisława znalazła się w obozie pracy w Niemczech].
- Jeszcze wracając do Powstania. Na pewno widziała pani dużą różnicę, jak było w różnych dzielnicach. Na Starym Mieście na pewno było najgorzej.
Nie, dla mnie było najgorsze Powiśle. Dlaczego? Dlatego, że z rannymi czekaliśmy na przyczółku nad Wisłą, bo miały przyjechać łodzie z Pragi i zabierać rannych. Tymczasem zamiast pomocy z drugiej strony Wisły Niemcy nas tam właśnie zabrali z rannymi, nie wiem, co się stało, bo nas zabrali do niewoli całą służbę sanitarną. Na pewno Powstańców też, nie wiem, tego już nie wiem. Powstańcy może się gdzieś ukryli. A my z rannymi, trzeba było przy nich być.
- Pamięta pani może, czy życie religijne było w czasie Powstania? Czy były msze, czy śluby może?
Śluby były, ale nie bezpośrednio ze mną w kontakcie. Ale były śluby. Poza tym „Radosław” miał wspaniałego kapelana, to był ojciec Paweł i on potem po Powstaniu wyemigrował do Włoch, ale był z nami cały czas w kontakcie. On modlił się z nami, odprawiał msze, jak gdzie się dało. To był też wspaniały człowiek − ojciec Paweł. Też już nie żyje. Mam od niego listy [i książki jego autorstwa z dedykacją dla mnie], tak że byliśmy w kontakcie, był w Polsce dwa razy. Co jeszcze mogę powiedzieć?
- Może jeszcze coś o kanałach by pani nam powiedziała.
O kanałach, to jest trudno to wyrazić słowami. Szło się w ciemnościach, pochyło, bo to nie było wysokie, niewysoki był kanał, to człowiek pochylony i jeszcze prowadzili ludzie rannych, tak jak ja kolegę. To był smród, to było po kolana w błocie. W strasznym stanie. I ciemność. Tylko tyle. Co mogę powiedzieć, jak nie pamiętam. [Mam padaczkę pourazową i zaniki pamięci, rezultat pobicia w głowę w czasie przesłuchania w kościele Świętego Wojciecha].
- Jakby pani miała ocenić już z perspektywy czasu, z perspektywy ponad sześćdziesięciu lat Powstanie, czy było warto?
Warto. Warto było, naprawdę. Bo przecież nie byłoby teraz tego wszystkiego, żeby nie Powstanie. Warto było walczyć, bo nie wiem, co by z nami było, z jednej strony Rosja, z drugiej strony Niemcy. Chcieli się pozbyć Polski. Dlaczego? Nie wiem. Nie mamy skarbów, żeby im tak zależało. Przeszkadzała Polska między Niemcami a Rosjanami. Może dlatego tak bardzo Polskę kocham, że zachowała swoją tożsamość. Mówię, był wielki patriotyzm w czasie okupacji. Co jeszcze? Niewiele mogę powiedzieć, bo mam zaniki pamięci.
- Jakąś historię może pani jeszcze pamięta z Powstania?
Nie mogę nic już przypomnieć sobie.
Warszawa, 30 września 2006 roku
Rozmowę prowadziła Magdalena Czoch