Wanda Draczyńska „Adenina”

Archiwum Historii Mówionej

Wanda Draczyńska, nazwisko panieńskie Heins (nie ma nic wspólnego z Niemcami), pseudonim „Adenina”, urodzona w 1922 roku w Warszawie.

  • Dostała pani stopień wojskowy?

Stopień wojskowy dostałam dopiero, jak byłam weryfikowana w Niemczech jako szeregowy. Byłam w AK, przeszłam przez przysięgę.

  • Była pani szyfrantką?

Tak. Miałam panią, która była moją komendantką.

  • Proszę powiedzieć o latach przedwojennych. Czym zajmowali się rodzice? Czy miała pani rodzeństwo?

Pochodzę z rodziny wojskowej. Ojciec był inżynierem mechanikiem, a jednocześnie oficerem. Był swojego czasu komendantem kolumny samochodowej na zamku Mościckiego, gdzie myśmy wtedy mieszkali. Później dostał urlop bezpłatny i poszedł jako inżynier do „General Motors”. Zawsze mieliśmy samochód, bo zawsze był oficjalny samochód biurowy.
31 marca 1939 roku został powołany z powrotem do wojska. 4 września 1939 roku byliśmy ewakuowani do Krasnego Stawu, gdzie był Sikorski, cały sztab. W pewnym momencie zastanowili się, co rodziny robią w Krasnym Stawie. Ojciec kończył Politechnikę Lwowską i mówi: „Lwów to jest cudowne miasto, jedziecie do Lwowa, mam tam znajomych”. Pojechaliśmy do Lwowa. Mój brat, który był maturzystą, poszedł do obrony Lwowa, gdzie był bardzo ciężko ranny, dostał kulą, całą dłoń mu rozwaliło i leżał na Politechnice Lwowskiej, gdzie mój ojciec kończył studia. Takie są zbiegi okoliczności. Niemcy się wycofali. Przyszli Sowiety i zaczęła się dopiero historia. Wszystko ze sklepów zginęło. Zaczęły się kolejki. Trzeba było się meldować. Postanowiłyśmy z moją matką wracać do Warszawy. Spotkałyśmy kogoś, kto przeprowadzał przez zieloną granicę do Guberni. Jeszcze były dwie panie i córeczka. Z różnymi przeszkodami dobrnęłyśmy do Warszawy, gdzie nasze mieszkanie już było opustoszałe, bo uważali, że już nie wrócimy.
Mój brat, jak wyszedł ze szpitala, starał się przejść przez Węgry na Zachód. Nie udało mu się. Przyjechał do Warszawy i z miejsca był w AK. Był młodym człowiekiem, więc wszystko robił, broń przewoził. Chciał, żeby broń była u nas w mieszkaniu. Moja matka się nie zgodziła, więc uważał, że ona nie jest dobrą Polką, jeżeli się nie zgadza na broń, ale u nas było centrum. Masę osób przychodziło z organizacji. Przez długi czas byłam na posyłki i dopiero po jakimś czasie byłam zaprzysiężona już oficjalnie.

  • Pamięta pani ten dzień? Jak to się odbyło?

Nie pamiętam. Życie się tak szalenie zmieniło i człowiek musiał myśleć o tym, żeby się utrzymać, że już później to było kompletnie inne życie. Przeszłam przez 2. Korpus, gdzie byłam w sekcji widowiskowo-teatralnej.

  • Ale to już po Powstaniu?

Tak. To już po ucieczce z Powstania.

  • Gdzie pani mieszkała w czasie okupacji?

Mieszkałam na Wilczej 73. To był narożny dom, który wychodził na Emilii Plater, na Poznańską. Myśmy wiedzieli o tym, że Powstanie będzie we wtorek o godzinie piątej po południu, bo każdy gazeciarz, kiedy przechodziło się ulicą, mówił: „Piąta godzina”, każdy, kto na rowerze jechał: „Piąta godzina”. Mój brat był na Pawiaku, oczywiście moja matka się starała różnymi sposobami o zwolnienie, co było niemożliwe, ale ktoś nam obiecał, że on wróci. Myśmy czekały, że wróci.

  • Jak to się stało, że trafił na Pawiak?

Jego zaaresztowali z domu. On się przed samym Powstaniem ożenił i mieszkał oddzielnie. O szóstej rano był do nas telefon, że przyszli, zabrali [brata], a żonę zostawili. Potem żony szukali. Musieliśmy ją ukrywać. Jednym słowem o tym, że brata rozstrzelało gestapo dowiedzieliśmy się dopiero w Londynie z książki „Za murami Pawiaka”, gdzie jest opisana cała egzekucja. […]

  • Jak brat miał na imię?

Jerzy.

  • Ile miał lat, gdy go rozstrzelali?

Dziewiętnaście. Jest jego tablica w kościele Świętego Antoniego na Senatorskiej.

  • To szybko się ożenił, jak miał dziewiętnaście lat?

Ożenił się szybko. To były takie czasy, że nikt nie wiedział, czy na drugi dzień będzie żył.

  • Jego rozstrzelali tuż przed Powstaniem?

W pierwszych dniach Powstania. Historycy uważają, że Powstanie było zbrodnią, że nie powinno [go] być. Kto nie przeszedł sześciu lat okupacji, gdzie nie było jednej minuty, żeby człowiek nie był narażony na to, że złapią go na ulicy, że wezmą go z domu, [ten nie zrozumie]. To była absolutnie inna atmosfera.
W każdym razie nasz [dom] był narożny. Myśmy mieszkali na czwartym piętrze z balkonem. Stałam na balkonie, myślałam, że brat wróci i taki obraz zobaczyłam – samochód gestapo stał na Emilii Plater i na chodniku leżały worki. W pewnym momencie worki wstały pod ścianę i wszystkich rozstrzelali. Myśmy dostali kiedyś komunikat, kto to był. Nakryli punkt konspiracyjny, gdzie się zbierali. To są przeżycia, [tym] myśmy żyli. Te lata przeszły. To, co było tam, zostanie na całe życie.

  • Jak zapamiętała pani wybuch Powstania Warszawskiego?

Z początku zaczęły się różne strzały. Później tych strzałów [było] więcej. W pewnym momencie było uczucie niezwykłej radości, bo nagle się człowiek poczuł wolny. Mąż mówił: „Na balkony powychodzili, okna pootwierali”. Radia były na oknie, [a] przecież kara śmierci za słuchanie radia była. W tym momencie upajała wolność, że można oddychać. Myśmy przez cały czas Powstania nie widzieli jednego Niemca na ulicy. Były barykady, chodziło się przez piwnicę. Oni walili z góry, walili z dachów, walili jak tylko można było, ale Niemców nie było. Człowiek był bardzo młody. Wiem, że dużo starszych ludzi straciło wszystko, przecież to była straszna rujnacja. Może mieli trochę żalu, że to się stało. Jeżeli chodzi o młodzież, to było upajające. Później niestety nastąpiła kapitulacja.

  • W czasie okupacji była pani szyfrantką.

Nie [przez] cały czas okupacji, może w ostatnich dwóch latach. Przedtem byłam tylko na posyłki. W naszym mieszkaniu był punkt koncentracyjny, gdzie masę ludzi przychodziło. Bywały takie momenty, że myśmy musieli z mieszkania uciekać, dlatego że były pogłoski. Jak ktoś inny musiał uciekać, to mieszkali u nas. To były absolutnie anormalne warunki i stosunki.

  • Na czym wtedy polegała praca szyfrantki?

Brat skończył podchorążówkę. Poza tym jeździł ciężarówką, woził broń. Miał u siebie skrytkę w mieszkaniu i to też było ciekawe, dlatego że brat to był oczkiem w głowie mojej matki. Jej bardzo dużo rzeczy opowiadał. Opowiadał jej o skrytce. Jak jego aresztowali i siedział na Pawiaku, to matka postanowiła pójść, żeby tę skrytkę opróżnić. Poszłam z nią, [był] jeszcze znajomy. Staliśmy na rogu. Ona poszła pod ten dom. Dozorca zamiatał chodnik i mówi: „Proszę pani, oni już tu byli, niech pani tam nie chodzi”. Już było za późno.
To były czasy okropne. Brata aresztowali 31 maja 1944 roku. W pewnym momencie, to było w czerwcu, przychodzi kartka, żeby się zgłosiła w aleję Szucha. Przerażenie. W aleję Szucha. Osoba, która starała się niby o zwolnienie, mówi: „Proszę pani, niech pani córkę zabiera, niech pani ucieka”. A moja matka: „Nie mogę, bo wtedy skażę mojego syna”. Była bardzo dzielną osobą. Wzięła drugą parę pończoch, żeby, jak ją zatrzymają, miała drugą parę pończoch. Umówiła się bardzo wcześnie rano, że jeżeli wyjdzie stamtąd, to zadzwoni i powie, że wyszła.
Siedziałam. Do mnie przyszedł ktoś, żeby mnie podtrzymywać na duchu i czekaliśmy. Rzeczywiście, po jakimś dłuższym czasie był telefon, że wyszła. To było ciekawe, bo jak wyszła w aleję Szucha, od razu z tymi karabinami zaprowadzili ją na górę. Niemiec, który był, mówi do niej: „Pani jest Polka, pani powinna na kolanach klęczeć przede mą i błagać o swojego syna”. A moja matka mówi: „Mój syn jest niewinny”. – „To powinien się trzymać pani fartuszka”. Był stół, gdzie były wszystkie gazetki, fotografie. „Czy pani kogoś z tych zna?”. – „W życiu nie widziałam”. – „A co z tym?”. – „A ja byłam przeciwna tym”. Ją wypuścili. Myśmy się potwornie bali, że jakby była konfrontacja z bratem, to wszystko by upadło, to już byłby koniec.

  • Czy nie mieliście problemów ze swoim nazwiskiem?

Właśnie ciekawe. W opisie jego egzekucji, w tej książce, Niemiec się zapytał: „Czy pan jest z pochodzenia Niemiec?”. Mój brat mówi: „Nigdy w życiu, mój dziadek, pradziadek, wszyscy inni byli Polakami”. Moja babcia powiedziała mi, że to jest nazwisko z Holandii. Dziwny zbieg okoliczności, był jakiś konkurs hipiczny w telewizji i jeździec z Holandii miał identycznie to samo nazwisko i tak samo pisane.

  • Jacyś przodkowie z Holandii przyjechali do Polski.

Przecież Polska była zbiorem z różnych stron, bo wszystko, co się działo, przechodziło przez Polskę.

  • Dlatego mama prosiła, żeby pani nie szła do Powstania?

Mamusia w ogóle [mnie] zaszantażowała (bardzo kochałam swojego ojca), bo powiedziała: „Ojciec ci tego nigdy nie wybaczy, żeś ty mnie zostawiła”. Nie miałam wyjścia.

  • Jakie jest pani najgorsze wspomnienie z Powstania? Przecież chyba w piwnicy cały czas siedziałyście?

Tych wspomnień najgorszych jest strasznie dużo. Miałam sympatię, młodego człowieka, który widział o tym, że nie będzie długo żył. Był na Nowogrodzkiej w wojsku. Jak do niego się szło, to szło się przez piwnice. 8 września Niemcy rozrzucili ulotki, że jeżeli ludność cywilna nie wyjdzie z Warszawy, to będą się działy straszne rzeczy. Wobec tego matka mnie nie puszczała na krok. Myśmy poszły się z nim pożegnać. On się pyta, czy my wychodzimy. „Nie mamy najmniejszego zamiaru wychodzić z Warszawy – mówi. – Zobaczymy się po tamtej stronie Rubikonu”. Rzeczywiście zginął 18 września. Na pewno, jeśli się zobaczymy to po tamtej stronie Rubikonu.

  • Jak się nazywał?

Nazywał się Bogdan Kowalski.

  • Pseudonim?

Nie pamiętam. On się ukrywał. Jego szukali. Różne historie były. To były czasy, gdzie się bez przerwy coś działo. Ludzie byli młodsi. Była godzina policyjna, jeżeli się zbierało na jakieś party, to się szło przed godziną policyjną i wracało się. Tak się żyło. Jednej rzeczy, której nigdy nie zapomnę. Szłam na jakieś imieniny, jechał naprzeciwko samochód, w którym było dwóch cywili, w środku siedział młody człowiek i miał tak bladą twarz, że do dziś dnia to pamiętam.
Miałam szczęście. Przecież, jeżeli zabili Niemca, to wyciągali z Pawiaka dziesięć osób i rozstrzeliwali na ulicy. Jak później żeśmy pojechali pierwszy raz do Polski, to na tych rogach stały kwiaty. Ludzie, którzy nie przeżyli tego, nie mają zielonego pojęcia, co to było.
  • Pani przyszły mąż niedaleko pani walczył?

On po drugiej stronie był. Nigdy go nie spotkałam. Przyjechałam do Włoch i na drugi dzień go poznałam w Ankonie.

  • W piwnicach ludności cywilnej było bardzo ciężko. Nie było jedzenia, nie było wody.

Były strasznie ciężkie czasy. Jak się skończyło Powstanie, dostało się cebulę do ręki i jadło się ją jak jabłko dosłownie, bo przecież myśmy byli odcięci od wszystkiego. Pieniądze w ogóle leżały, bo nie miały wartości. Po wyjściu z Warszawy przyjeżdżamy do Łowicza na stację, są kanapki, my nie mamy pieniędzy, żeby kanapki kupić. Były zupełnie anormalne czasy.

  • Pani przeszła przez zieloną granicę. Koniec wojny panią zastał w Łowiczu?

Koniec wojny mnie zastał w Piotrkowie Trybunalskim. Tam spotkałam swojego komendanta, który też uciekał. Było masę ludzi z Warszawy. Tam był koniec wojny. Początkowo pojechaliśmy do Krakowa. Nie wiem, czy to jest ważne, czy nie. Dostałam list od dyrektora Banku Gospodarstwa Krajowego, żeby pójść do radiostacji krakowskiej, [gdzie] jest inżynier Krok i mogę dostać posadę. Moja matka ze mną, nie puszczała mnie na jeden krok, poszłam, jest korytarz, na korytarzu stoi stół i jakichś dwóch drabów w czapkach siedzi przy stole. Podchodzę i mówię: „Mam tutaj list do inżyniera Kroka”, a jeden z nich mówi: „To ja”. Daję mu list, a on tak patrzy od góry do dołu i mówi: „Zrobione”. Mówię: „Co zrobione?”. – „Niech pani idzie na maszynę”. Poszłam pisać zapotrzebowanie na węgiel.
Stał tłum, prawdziwi inżynierowie i moja matka. Inżynierowie mówią do mojej matki: „Proszę pani, niech pani córkę zabiera i niech pani stąd ucieka”. Tak się stało. On chciał kogoś wyrzucić, chciał dać mieszkanie. Za najlepszych czasów polskich takiego zamówienia na węgiel nie było.

  • Później pani przeszła przez zieloną granicę do taty?

Do ojca myśmy przeszły przez cieszyński most. To było ciekawe, bo nam powiedzieli, że z jednej strony stało wojsko ludowe, z drugiej strony byli Czesi. Szłam z matką wpierw, a porucznik Klow z drugą panią. Oddzielnie. My się nie znaliśmy. Oczywiście nie wolno było [mieć] żadnego bagażu tylko torebki. Przeszliśmy przez polski posterunek. Wysoki Czech nas zatrzymał. Myśmy mieli jugosłowiańskie papiery. Zobaczył papiery i zaczął się śmiać, mówi: Na gartrum”. Myśmy poszły. Za chwilę tę drugą parę tak samo skierowali. Myśmy się spotkali. Siedzimy, on gdzieś dzwoni, śmieje się. W pewnym momencie moja matka mrugnęła na niego i obydwoje zniknęli na zewnątrz. Za chwilę się drzwi uchylają, on na mnie mruga, to wyszłam. Okazuje się, miała jakiś brylant gdzieś w spódnicy czy coś, mówi: „Dam panu brylant, niech pan córkę wypuści”. Porucznik Klow, jak myśmy jechali, to mnie uczył, jak iść do tego safe house’u, nie wolno się nikogo pytać, bo zaaresztują. Mamusia mówi, był drugi brylant, jak on puści tę drugą parę i idziemy drogą, którą znałam. On leci za nami: „Nie wolno tędy iść, bo was zaaresztują”. Do dziś dnia nie wiem, myśmy się nikogo nie pytały, nigdy w życiu tam nie byłam, trafiłyśmy do tego domu. Jakim cudem, nie potrafię powiedzieć. O dwunastej w nocy przyszła druga para, która przyszła na tańce na drugą stronę. Ona była w narciarskich butach, na tańce przyszli. Pojechaliśmy. Myśmy mieli jechać do Pilzna. Najpierw do Pragi czeskiej pociągiem, oni załatwili bilety. Praga czeska nie była w ogóle zrujnowana. To było takie przykre pomyśleć, że nasza Warszawa przestała istnieć, a Praga była. Żeśmy przeszli na drugą stację do Pilzna. Po sześciu latach zobaczyliśmy polskie mundury. Mój ojciec czekał. To był ostatni pociąg, na który wyszedł, dlatego że Amerykanie się wycofywali i szli Sowiety. Wrzucił nas do hotelu i na drugi dzień pojechaliśmy do 1. Dywizji.

  • Tam pani poznała męża?

We Włoszech.

  • Pani zamierzała występować w teatrze?

Pracowałam jako welfare officer w sekcji widowiskowo-teatralnej. Miałam wszystkie rekordy. Takie biuro było.

  • Jak to przetłumaczyć na polski?

Sekcja rozrywkowo-teatralna.

  • Myślałam, że pani grała?

Nie.

  • Kto grał?

Bogdańska. Teatr był wspaniały dlatego, że to byli artyści, którzy przyjechali z Polski. Był dramatyczny teatr, był rewiowy teatr, była orkiestra Warsa. To było w ten sposób zrobione, że jak orkiestra grała sama, to taka kotara się unosiła do góry. Jak tylko akompaniament, to ona spadała. Był piękny. Poza tym w każdym mieście małym we Włoszech były piękne teatry. Przyjechała opera z Rzymu i każdego wieczoru była inna opera. Po sześciu latach okupacji dostanie się do Włoch to był raj. To trudno opowiedzieć w ogóle.

  • Tam też była Włada Majewska?

Włada Majewska w 2. Korpusie, nie wiem, czy była. Poznałam ją dopiero w Londynie. Słuchałam wesołej fali na radio w Warszawie, ale chyba nie było Włady Majewskiej. Mnie się zdaje, że ona była w 1. Dywizji. […]

  • Wróciła pani do taty?

Tak.

  • Spotkała się z tatą. Ale jak przyjechała pani do Londynu, nie chciała pani później wracać tutaj do Polski?

W czasie komunizmu?

  • Tak.

Nie. Trudno sobie wyobrazić, jak to było. Przede wszystkim, jak oni przyszli, z miejsca zaczęli aresztować wszystkich, ktokolwiek to był: adwokatów, sędziów, lekarzy, całą inteligencję po kolei. Poza tym, przepraszam, że użyję takiego słowa, ale było potworne chamstwo. Byli tak ordynarni, że [człowiek] był bezbronny, nie wiedział, jak nawet odpowiedzieć. To było na każdym kroku. Pracowałam w banku „Społem” w Łodzi, gdzie miałam zupełnie dobre stosunki. Ojciec przysłał kogoś z listem i napisał, że on nie ma zamiaru wracać. Jeżeli chcemy dołączyć do niego, to nam ułatwi to. Myśmy uważały, że to nie jest Polska.

  • Gdzie pani brała ślub z mężem?

W Edynburgu, bo ojciec był w Edynburgu.

  • Kiedy to było?

To było 10 czerwca 1947 roku, w tym samym roku, w którym brała ślub królowa.

  • Pani miała pseudonim…

„Adenina”.

  • Skąd taki pseudonim?

Tak mi przyszło do głowy.

  • Kiedy wybuchło Powstanie, pani miała dwadzieścia dwa lata?

Zdaje się mniej.

  • Dwadzieścia jeden?

Coś takiego.

  • Jakby pani miała możliwość, jakby pani miała znowu dwadzieścia jeden lat, czy poszłaby pani do Powstania Warszawskiego?

Na pewno bym poszła. Tylko miałam całe życie poczucie obowiązku w stosunku do rodziców. Tutaj w Londynie opiekowałam się obydwoma. Ojciec chorował. Tutaj nie były łatwe czasy. Czasy były z początku bardzo trudne. Jak człowiek jest młody, to inaczej do tego wszystkiego podchodzi. Poza tym, jeżeli jest ambitny, to wie, do czego ma dążyć i to też pomaga. Miałam duże szczęście, bo dostałam dobrą posadę u ławników w ubezpieczeniach, gdzie pracowałam trzydzieści lat. Miałam cudowne stosunki, do tej pory mam kontakty. To się ułożyło bardzo dobrze. Poza tym najważniejszą rzeczą dla nas wszystkich było mieć dach nad głową. Każdy do tego dążył, żeby mieć coś swojego. Z trudem, ale ze szczęściem powoli się doszło.




Warszawa, 28 stycznia 2008 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Wanda Draczyńska Pseudonim: „Adenina” Stopień: szyfrantka, strzelec Formacja: AK Dzielnica: Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter