Wacław Erlich

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Wacław Erlich.

  • Ile pan miał lat, kiedy wybuchła druga wojna światowa?

Trzy. Trzy i pół.

  • Czym zajmowali się pana najbliżsi przed wybuchem drugiej wojny światowej i później?

Ojciec był inżynierem po [szkole] Wawelberga. Pracował w elektrowni miejskiej i zajmował się zmianą napięcia, bo [wtedy] w Warszawie było 110 [woltów], i zmieniali na 220 [woltów] Ojciec był szefem brygady, a matka pracowała w biurze, Karbokoks […].

  • Miał pan trzy lata, ale czy zapamiętał pan w jakiś sposób ten dzień? Jakieś obrazy w tej chwili nasuwają się panu?

Migawki. W każdym razie, że nas wyrzucili z mieszkania na Wierzbnie, bo to była pierwsza linia obrony, i w piwnicy żeśmy siedzieli na placu Unii u kuzynów. A jak to w piwnicy...

  • Jak długo tam przebywaliście?

Na placu Unii to chyba do wkroczenia Niemców. Potem żeśmy mieszkali gdzieś tam na Litewskiej, na Marszałkowskiej, dużo zmian adresów, a w końcu na Humańskiej na Mokotowie, przy Chocimskiej, [w willi państwa Pacerów].

  • Udało wam się gdzieś zatrzymać, czy ukrywaliście się gdzieś, tak jak wtedy, w jakiejś piwnicy?

Nie, nie. Po wkroczeniu Niemców, ojciec w dalszym ciągu pracował w elektrowni, a na Humańskiej mieszkaliśmy do 1942 roku, bo potem zrobili tam niemiecką dzielnicę i nas wyrzucili. O ile pamiętam, było trochę ciasno, ale jakoś tam się żyło.

  • Ale przebywała tam tylko pańska rodzina czy też…

No nie, właściwie kątem mieszkaliśmy u [państwa Pacerów, mieszkali tam również państwo Lameccy z rodziną]. Ta willa do tej pory tam jest […].

  • Ojciec pracował w elektrowni. Czy po wybuchu wojny zaangażował się w konspirację?

Tak, bo zmiana napięcia w Warszawie była kończona właśnie już w czasie okupacji i w dalszym ciągu zajmował się tym i przez to, że musiał chodzić po różnych mieszkaniach, tam gdzie to nie było zmienione, to trafił do tajnej drukarni właściwie przypadkowo. Został tam sprawdzony, zrobił im jakieś ulepszenia i to chyba była jedyna drukarnia, która do Powstania działała i nie było tam wsypy. Przez to wszedł do organizacji i potem już działał w elektrowni.

  • Pamięta pan jakieś nazwiska czy pseudonimy współpracowników pańskiego ojca z tamtego okresu?

Z tamtego okresu to pamiętam tylko [nazwisko], Koch. To był [kolega ojca]. Ojciec się z nim przyjaźnił [i przed], i w czasie Powstania […].

  • A pańska matka cały czas zajmowała się domem?

Nie, jeszcze pracowała krótko na początku okupacji, ale w 1942 roku brat się urodził i wtedy przestała pracować i zajmowała się nami.

  • Czy w czasie okupacji pamięta pan z opowieści ojca czy w ogóle bliskich, jak i w jaki sposób pański ojciec… To znaczy, czy pamięta pan, gdzie mieściła się ta drukarnia, w której pracował?

Nie, nie pamiętam, ale… [Pan Kazimierz Malinowski w swojej książce pt. „Żołnierze łączności walczącej Warszawy” na stronie 260, w rozdziale „Oddział łączności Okręgu Warszawskiego AK” opisuje, między innymi, działalność ojca (Jerzego Erlicha) w elektrowni, w czasie Powstania].

  • Jak radziliście sobie w czasie okupacji? Jak było z najprostszymi rzeczami, pożywieniem, rzeczami codziennego użytku?

Ojciec miał jakąś pensyjkę, minimalny deputat, a mama starała się trochę handlować cukierkami [krówkami, ubraniami].

  • Własnej roboty, tak?

[Nie, mama jeździła do Milanówka po te krówki. A poza tym, pracownicy elektrowni włamywali się do niemieckich transportów kolejowych, brali ubrania, bieliznę wojskową, która potem po usunięciu pieczątek sprzedawano].

  • Pamięta pan łapanki, które były częścią [okupacji]?

O, tak. Mama, [wychodząc z domu,] starała się brać mnie ze sobą, bo było dużo bezpieczniej [jak kobieta szła z dziećmi]. Jeśli kobieta szła z dzieckiem, to czuła się jakoś [bezpieczniej]. Pamiętam, że nauczyłem się czytać, chodząc po Marszałkowskiej. Tam [były] podwójne napisy były, polskie i niemieckie […].

  • Czy był pan jako dziecko świadkiem łapanki?

Tak, oczywiście. Raz pojechaliśmy na plażę, na Saską Kępę. Jak wracaliśmy Wałem Miedzeszyńskim w stronę mostu Poniatowskiego, to była łapanka i każdy musiał być wylegitymowany. Ojciec przez to, że pracował w elektrowni, miał [jak każdy pracownik] elektrowni specjalną czapkę z piorunami i papiery dość dobre, a mama z dziećmi też na ogół z tego wychodziła. [Pamiętam rozpacz ludzi zatrzymanych i ładowanych do ciężarówek, tak zwanych bud].

  • Czy pan w czasie okupacji uczęszczał później do szkoły?

Tak, tak, oczywiście. W czasie okupacji chodziłem do pierwszej i drugiej klasy chyba na Marszałkowską 129. Pani Chełmońska prowadziła tą szkołę, [a moją nauczycielką była Pani Preis]. W starszych klasach, o ile wiem, były tajne nauczania […]. Miałem iść do trzeciej klasy, ale wybuchło Powstanie.

  • A jak pamięta pan to nauczanie wtedy?

Nie za bardzo [je] lubiłem, [bo w szkole panował duży rygor i dyscyplina. Nauka była w języku polskim, ale cenzura, którą mam do tej pory, jest w języku polskim i niemieckim].

  • Gdzie przebywaliście przed wybuchem Powstania?

Ponieważ to było lato, a ojciec miał znajomych na Saskiej Kępie, zamieszkaliśmy na ulicy Paryskiej i tam spędzaliśmy, [tak zwane] letniaki. Dzień przed wybuchem [Powstania] ojciec przyjechał [i nic nie mówiąc, kazał się pakować], i zabrał nas do Śródmieścia, bo nie chciał być rozdzielony z nami [Wisłą].

  • I pamięta pan, że wtedy już mówiło się o wybuchu Powstania? Jaka atmosfera panowała w ogóle w mieście?

[Widziałem kolumny wojsk niemieckich przejeżdżających przez miasto].

  • Kiedy wybuchło Powstanie, miał pan ile lat?

Osiem, prawie dziewięć.

  • Jak się zapisał w pana pamięci 1 sierpnia?

Byłem w domu z bratem. Brat miał dwa lata. Może powiem, gdzie to było. Marszałkowska róg Moniuszki. To była ogromna kamienica czteropiętrowa, trzy oficyny były, właściwie dwa adresy – Marszałkowska 130 i, o ile dobrze pamiętam, Moniuszki 8. Brama była i od Marszałkowskiej, i od Moniuszki. Mieszkaliśmy na czwartym piętrze, ogromne mieszkanie, z tym że myśmy zajmowali dwa pokoje, a dalej były biura garbarni fabryki Pfeiffrów […]. Tak, to było koło piątej, biura [już] były puste, tylko ja byłem z bratem i widok [stamtąd] był niesamowity, bo zarówno na Marszałkowską, jak i na Moniuszki z czwartego piętra. [Widziałem] dym nad dworcem, chyba on się pierwszy zaczął palić […], po półgodzinie czy godzinie udało się matce wrócić, ale ojciec był w elektrowni.

  • Nie mieliście z nim kontaktu?

[Nie], przez pierwszy tydzień mama odchodziła od zmysłów, nie było żadnych wieści, żadnego kontaktu i chyba, o ile dobrze pamiętam, po tygodniu ojcu udało się [dostać] przepustkę. Radość niesamowita.

  • A gdzie znaleźliście się później? Jak długo byliście na Moniuszki?

Aż nas tam zasypało, a zasypało po upadku Starówki, ale wcześniej to, tak jak mówiłem, starałem się z kolegami uciec i oglądać [działania]. Ulubioną sprawą to było wyczołgać się na balkon, który był od Marszałkowskiej, i obserwować, bo w pierwszych dniach niemieckie czołgi jeździły po Marszałkowskiej, jeszcze nie było barykad. Z tej strony Marszałkowskiej, która już nie istnieje, rzucali butelki z benzyną i widok był nieprawdopodobny, jak to takie coś jechało w płomieniach całych, ale na ogół płomień spływał po czołgu, jechał dalej, strzelał po winklach, tylko jezdnia potem się paliła. Za to byłem karany […], bo ostrzał był z PAST-y, tak że nie było bezpiecznie i żeśmy wkrótce przenieśli się do piwnic.
Piwnic była każda ilość, i to ogromne – trzy podwórka i wszędzie piwnice, piwnice, tak że tam były setki, a może i tysiące ludzi […].

  • W czasie bombardowań było tam bezpiecznie? Względnie bezpiecznie?

Tak, tak.

  • Pamięta pan kogoś wtedy?

Idolem to był… Właśnie nawet w Internecie próbowałem znaleźć jakiś jego ślad, ale mi się nie udało. On miał tak – pseudonim „Kruk”, nazywali go „Tramwajarz”, bo zawsze chodził w czapce tramwajarskiej i z nieodłącznym szmajserem. Był dowódcą, nie wiem, czy plutonu, czy drużyny, ale w każdym razie dowodził żołnierzami, którzy właśnie w rejonie tego domu działali. Na pewno miał pseudonim „Kruk”, bardzo wysoki i z tym szmajserem, to pamiętam dokładnie. To był idol wszystkich. [Z oddziału „Kruka” pamiętam jeszcze żołnierza o pseudonimie „Gryf”, bo często ze mną rozmawiał, pokazywał rewolwer, wyjaśniał, jak działa].

  • A pamięta pan cywili, ludzi, którzy tam przebywali?

Pamiętam sąsiadów, państwa Szypołowskich. Ona ocalała, jej mąż chyba zginął, niestety jej synowie też. Potem, pamiętam, to był chyba kolega Dzierżanowski. Przeżył z rodzicami. Chyba raz po wojnie go spotkałem, ale co się dalej z nim działo, to nie wiem.
Potem z nazwisk, to jeszcze pamiętam pana Radziejowskiego, który zginął od tego „piekielnego Thora”, panią Niezręcką taka gruba była, śmieszna [i doktora Doranda].
  • A jak było z jedzeniem?

Kiepsko było. Raz, pamiętam, wielką świnię właśnie „Kruk” przyprowadził i potem [były] zapasy. Ale nie, na początku jeszcze nie było źle, ale już potem to życie przeniosło się całkowicie do piwnic. [Któregoś dnia poczułem] jakieś straszne uderzenie w pięty, nic nie widać, bo pył. Nawet jak ktoś próbował latarkę [zaświecić], to niewiele było widać. I wpadają nasi żołnierze: „Natychmiast uciekać! Bomba zegarowa!”. To tyle tylko żeśmy przelecieli na drugą stronę Moniuszki, a potem z powrotem. Bo co się okazuje? Że… Aaa, wielka radość, pierwsi jeńcy niemieccy, tak. Tam było ich sporo. Mieli czerwoną farbą swastyki na plecach wymalowane i tam do różnych prac ich brali. Ci jeńcy powiedzieli, że to nie żadna bomba zegarowa, tylko pocisk z działa kolejowego, który uderzył [też] w „Adrię”. Na Moniuszki była słynna restauracja „Adria”. I trafił tam idealnie w parter pod kątem, wbił się i oczywiście nie wybuchł i jeńcy niemieccy go rozbroili. Młotami go [uderzali], ale odkręcili jakoś zapalnik i nawet, to słyszałem tylko, że ten materiał wybuchowy został jakoś wykorzystywany [przez] Powstańców.
W momencie jak wybuchło Powstanie, znaczy po siedemnastej, to była strzelanina na Marszałkowskiej 129, tam, gdzie do szkoły chodziłem. [Tam było] kilku czy kilkunastu „ukraińców”. Wtedy wszystkich po rosyjsku mówiących w niemieckim mundurze to nazywali „ukraińcami”, prawdopodobnie nie tylko to byli Ukraińcy, ale oni straszne rzeczy zrobili. [Z opowiadań wiem, że wymordowali w tej szkole bagnetami całą ludność cywilną].

  • Ale słyszał pan tylko, czy pamięta pan?

Oczywiście, że słyszałem. Nie widziałem tego, co tam zrobili, ale w każdym razie wiem, że dorośli płakali. Jeden z [Ukraińców] jeszcze zanim ich [stamtąd] wykurzyli, próbował uciekać Moniuszki. Oczywiście [został zastrzelony] i leżał dość długo na Moniuszki, zanim go zakopali. Z takich przykrych rzeczy, to widziałem egzekucję dwóch takich „ukraińców”. Dzieci nie powinny tego oglądać, ale dali im łopaty, kazali dołek wykopać. Jeden się załamał, zaczął „Kruka” po butach całować, błagać, ale nie pomogło im to, bo z tego co wiem, to właśnie „ukraińcy”, SS i żandarmi byli likwidowani. Natomiast Wehrmacht był traktowany całkiem przyzwoicie […].

  • Mieliście wtedy kontakt z ojcem?

Ojcu udało się po tygodniu raz [z nami spotkać]. Chyba ze trzy razy był i ostatni raz jak był, to chyba w przeddzień, kiedy nas zasypało. Ale jeszcze w [międzyczasie]… Prawdopodobnie dowództwo Powstania przeniosło się do PKO [na Moniuszki], i wtedy zaczął się ostrzał tymi „piekielnymi Thorami”, właśnie tymi pociskami, nie wiem, z działa kolejowego, 600 milimetrów.
A w Muzeum Wojska Polskiego jest skorupa, która prawdopodobnie upadła mniej niż dziesięć metrów ode mnie, [ten pocisk przebił] wszystkie piętra i zatrzymał się w piwnicy, [ale nie eksplodował]. I był niesamowity efekt uderzenia w pięty, taki wstrząs […].
Pamiętam taką rzecz, która mnie trochę rozśmieszyła, bo właśnie zatrzęsło się w piwnicy, nic nie było widać, ale jak kurz zaczął opadać, patrzę, a tu przerażony tłum wypada, a wszyscy wyglądają jak klauni, bo tynk tak wszystkich pokrył, że [mieli] białe twarze, a z drugiej strony był węgiel i wpadają czarni i widać tylko białka oczu. I ci tutaj biali, tu czarni się mieszają, krzyk, wrzask, coś okropnego.
Ale potem [coraz] gorzej się [działo], dlatego że dyzenteria się zaczęła, już z jedzeniem coraz gorzej [było] i to już było po upadku Starówki, bo wiem, że przyszli żołnierze ze Starówki. Kiepsko wyglądali, ale przyszli. Wydawało im się, że przyszli jak do raju, bo dom stoi, miejsc tam była każda ilość, można było ich tam rozlokować. Chyba na drugi dzień, to było wcześnie rano, bardzo wcześnie, bo jeszcze spałem […], i – głuche uderzenia. Tego nie liczyłem, ale tam podobno mówili, że dwadzieścia cztery, ale to były inne zupełnie uderzenia niż tych „piekielnych Thorów”. [To były bomby ze sztukasów]. [Powstała] panika, ktoś tam chyba zwariował, bo zaczął nas tratować. I jak to z piwnicy, schody były na podwórko i tam się wszyscy rzucili, a tu gruz, nie ma wyjścia. Wiem, że mama i parę kobiet bardzo dzielnie zaprowadziły trochę [porządku] i zaczęły odgarniać [gruz]. Trudno powiedzieć, ile to trwało, ale w każdym bądź razie trochę trwało, i jasna [plama] się ukazała. To tam najpierw się wszyscy do góry rzucili, zakorkowali [wyjście], potem to powiększyli i żeśmy wyszli stamtąd, ja bez butów, bo w tym zamieszaniu nawet nie założyłem butów, mama z bratem dwuletnim i z tego domu została parterowa kupa gruzów, paliły się jeszcze belki. Nie dziwię się, ale mama to była w absolutnym szoku, [podjęła decyzję, że idziemy] do elektrowni. I pomimo ostrzeżeń, [o obstrzale na] Nowym Świecie, udało nam się szczęśliwie do elektrowni do ojca [dotrzeć]. Tam koledzy ojca się nami bardzo zajęli, zresztą tam były idealne warunki, tam były piękne pomieszczenia, zresztą w podziemiach, ale niestety to trwało krótko.

  • Pamięta pan z tamtego czasu, co robił ojciec?

Ojciec tam zajmował się centralą telefoniczną. Instalował linie telefoniczne.

  • A jego koledzy?

Właśnie pamiętam pana Kocha, też się nami bardzo tam zajmował, bo to był jego kolega. Więcej nazwisk nie pamiętam.

  • A jak długo byliście w elektrowni?

[Ponieważ Niemcy nacierali, przyszedł rozkaz o wycofaniu się z elektrowni ludności cywilnej. Centrala telefoniczna została porzucona w elektrowni, więc ojciec zwolnił się i wycofał z nami w ostatniej chwili] […]. Straszne było przejście przez ulicę Dobrą, ostrzał był tam niesamowity […]. Przeszliśmy Dobrą na Foksal, właściwie Pierackiego ta ulica się nazywała, ale też nie mieliśmy szczęścia, bo tylko jeden dzień [byliśmy] u znajomej i zapalająca „krowa” tam uderzyła, więc żeśmy z Foksal znów [uciekali]. A przejście przez Foksal było fatalne, bo barykada była bardzo płytka i ktoś został trafiony przed nami i trzeba było się po nim przeczołgać. Nieruchomy facet w płaszczu, jeszcze pamiętam, trzeba było się przytulać do niego. Potem to chyba ze dwa dni trwało przejście na drugą stronę Alej Jerozolimskich.

  • Jak wyglądało przejście przez Aleje?

To było właśnie tu gdzieś, nie wiem, czy koło Brackiej, czy… Była płytka barykada, a od muzeum czołg cały czas [ją] ostrzeliwał i w ciągu dnia mogli przechodzić tylko żołnierze. Wszyscy starali się przejść [na drugą stronę Alej], bo tam było spokojnie. […]. I była kolejka chyba na Marszałkowskiej, wszyscy czekali, a ludność cywilną puszczali tylko w nocy, bo było bezpieczniej. Przeszliśmy, bo większość piwnic była poprzebijana, tak że nieraz szło się z przecznicy samymi piwnicami. […]. Doszliśmy na Wspólną, a potem do przyjaciółki mamy, Pani Biernackiej, na Lwowską. Jak w raju żeśmy się tam [znaleźli]. Oni mieszkali na piętrze. Do końca Powstania Lwowska nie była ani bombardowana, ani ostrzeliwana z ciężkich [dział], bo w Politechnice siedzieli Niemcy, więc to było za blisko, a Lwowska była poprzecinana barykadami i to tak bardzo profesjonalnie, tak że tam był spokój już do końca Powstania. Tam [też] widziałem zrzuty amerykańskie. Wszyscy „Desant! Desant!” krzyczeli. [Brat pani Biernackiej, Tomasz, kapral podchorąży, pełnił służbę na barykadach na Lwowskiej].

  • Co trafiło w ręce Powstańców?

Zdaje się, że niewiele. W każdym razie na Lwowską na pewno nic nie spadło.

  • I kiedy skończyło się Powstanie, gdzie pan trafił z mamą?

Do Pruszkowa.

  • Do obozu przejściowego?

Tak, tam żeśmy [byli] chyba jedną noc.

  • A kiedy się [spotkaliście] z ojcem?

[…]. Od opuszczenia elektrowni to byliśmy cały czas z ojcem. W Pruszkowie rozdzielali mężczyzn i zdolnych do pracy, a resztę wywozili gdzieś na południe Polski. Tak się udało, że ojciec wziął brata, [który] miał dwa lata, na ręce […], ja byłem z matką. Niemiec nie bardzo wiedział, co z ojcem zrobić z tym dzieckiem, a ojciec mówi, że matka zginęła, i [Niemiec] puścił go na stronę cywilów. Potem żeśmy się połączyli. Pociągiem, żeśmy chyba trzy dni jechali do Włoszczowej. Tam był krótki obóz i w pobliżu [dziesięć kilometrów od Jędrzejowa] był ładny majątek, dalsza rodzina matki, i tam nam się udało dostać. [Była to własność braci Michała i Edwarda Łuszczkiewiczów].

  • I tam zostaliście?

[…] Piękny [i zasobny] majątek był, Zagaje, [piękny dwór i czworaki], ślad już nawet po nim nie został.

  • Później gdzie trafiliście?

No właśnie tam. Tam nas odżywili, odespali. Podobno trzy dni spałem i nie dałem się obudzić po tym wszystkim.

  • I tam już zostaliście po Powstaniu?

Do wkroczenia [Rosjan].

  • I kiedy wróciliście? Jak pamięta pan wkroczenie Rosjan?

[Jak] wkroczyli […], to pierwsza rzecz, to nas wyrzucili. Palili ogniska i [piekli] krowy na rożnie, do drobiu to z pepesz strzelali, bo nie mieli zaopatrzenia. To była pierwsza linia i nie było ani taborów, ani nic. Byli głodni niesamowicie.

  • Jak się do was odnosili?

Do nas… Tak, tak, przesłuchiwali rodziców. „Wy skąd?” – „Z Warszawy”. – „Bieżeńcy?” – „Bieżeńcy”. I tak w kółko, to trwało kilka godzin. „Bieżeńcy?” – „Bieżeńcy”. Wyrzucili nas z dworu […].

  • A jak was wyrzucili, to gdzie się znaleźliście?

W czworakach, ale dwóch właścicieli tego majątku, to zaaresztowali i wywieźli do Rosji. Jeden wrócił, ale to już był chyba, nie wiem, 1948 rok czy 1949, a drugi już został na zawsze.

  • W którym roku wróciliście do Warszawy?

W 1945 [roku], zima była, zimno było niesamowicie. Chyba kawałek nas ciężarówka rosyjska [podwiozła] do Częstochowy. Wiem, żeśmy się w Częstochowie zatrzymali z jeden dzień.

  • I jak wyglądała Warszawa, miasto?

Wyglądała jak wyglądała, [nie było miasta, tylko stosy tlących się jeszcze gruzów]. Mieliśmy znajomych na Saskiej Kępie, a Saska Kępa była właściwie prawie [niezburzona]. W kilku miejscach żeśmy się tam zatrzymywali, najpierw na Bajońskiej, potem na Elsterskiej, na Paryskiej, a w końcu na Dąbrowieckiej. [Na jesieni wybraliśmy się na Stare Miasto. Same gruzy. Chodziliśmy nawet po gruzach, które były Katedrą Świętego Jana].

  • Powoli wrócił pan do szkoły?

Tak, tego samego roku. W 1945 roku [w marcu], na Saskiej Kępie poszedłem do trzeciej klasy. Do trzeciej klasy to chodziłem dwa czy trzy miesiące tylko, bo skończył się rok szkolny.

  • A co z tatą?

Ojciec od razu w elektrowni dostał pracę.

  • Jak odnosiła się nowa władza do niego w związku z tym, że był w konspiracji? Czy w ogóle się ujawnił?

Nie, jakoś ojciec to przebrnął bezboleśnie przez to może, że się wcześniej zwolnił i się z tym nie afiszował.

  • Po wojnie było ciężko?

Tak, ojciec warsztat założył galwaniczny i domiarami go zniszczyli. Potem pracował w Instytucie Mechaniki Precyzyjnej na Duchnickiej i spłacał [domiar].

  • A mama?

Mama się już zajmowała [domem]. Była w ciąży i siostra się urodziła w kwietniu 1945 roku. Jak to wszystko zniosła, to też trudno powiedzieć.



Warszawa, 6 listopada 2010 roku
Rozmowę prowadziła Anna Konopka
Wacław Erlich Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście Północne, Powiśle, Śródmieście Południowe

Zobacz także

Nasz newsletter