Teresa Gawarkiewicz

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Teresa Gawarkiewicz. Urodziłam się w 1934 roku. W czasie Powstania miałam dziesięć lat.

  • Proszę opowiedzieć o swoim domu rodzinnym. Jaki wpływ miała rodzina na pani wychowanie? Jakie ma pani wspomnienia jeszcze sprzed wojny?

Właściwie wspomnienia mam dosyć sympatyczne. Zaraz obok mieszkała nasza rodzina ze strony naszego taty. Tam też było sporo dzieciaczków. Nawet jedna z nich brała udział w Powstaniu Warszawskim. Nazywała się Mela Godziszewska. Obok miałam sąsiadów, bo to były pojedyncze mieszkania, a ubikacja była jedna na trzy mieszkania. Jako dziecko właściwie chodziłam chyba do przedszkola. Może bym i nie pamiętała, ale mam zdjęcie z przedszkola z jakąś jeszcze koleżanką. Z tego pamiętam, że musiałam chyba chodzić do przedszkola, ale bardzo tego nie pamiętam. Pamiętam… zaraz obok była karuzela, chodziło się, bo to była Młynarska i zaraz Wolska. Tam była karuzela, to dzieciaki chodziły. Jeszcze tam wolno było chodzić. A tak, to właściwie niewiele [pamiętam].

  • Jak zapamiętała pani wybuch wojny?

Też w podobny sposób. Było jakieś uderzenie, zapalił się dom, nawet ludzie ratowali, bo przecież mieszkało się jeszcze. Właściwie to [wszystko].

  • Przed wybuchem Powstania mieszkała pani na ulicy Młynarskiej?

Tak.

  • Z czego wówczas utrzymywała się pani rodzina?

Mama pracowała. Właściwie nie pracowała, bo nie miała możliwości. Jeździła do Karczewia [Karczewa?]. Tam kupowała wędlinę, słoninę, później sprzedawała. Z tego właściwie nas utrzymywała.

  • Czy w otoczeniu, wśród bliskich mówiło się o tym, że Powstanie może wybuchnąć?

Raczej nie.

  • Czy zapamiętała pani dzień wybuchu Powstania?

Zapamiętałam, bo był duży alarm, były przygotowania: robili barykady, stawiali na Wolskiej przy Młynarskiej, a tak to specjalnie nie.

  • Czy ma pani szczególne wspomnienia związane na przykład z nalotami? Jak to wyglądało?

Jak były naloty, to zawsze się schodziło do piwnicy. Ja z mamą schodziłam, siostra nie bardzo chciała. Nawet pamiętam taki moment, jak w naszej piwnicy byli sąsiedzi z następnej (wygląda [na to], że chyba z osiemnastki) i mówią: „O, już nalot się skończył, to idziemy do siebie”. Pamiętam, że za chwilę rzucili granat, tylko że to nie byli Niemcy, niestety to byli „ukraińcy”. Była tam duża masakra. Te panie, żeby posiedziały trochę u nas, to by może nic się nie stało, a tak, to prawdopodobnie zginęli wszyscy.

  • Czy ma pani wspomnienia związane z żołnierzami niemieckimi?

Muszę powiedzieć, że z żołnierzami niemieckimi raczej (jako ja), to nie miałam żadnych problemów, nawet przyznam się, że kiedyś przechodziłam koło cukierni, jakiś Niemiec stał i proponował mi ciastka. Oczywiście tego nie wzięłam, ponieważ nie było wolno, bo to Niemiec. Jeździłam kiedyś też tramwajem, były dwa siedzenia specjalnie dla Niemców, to nawet mi proponowali, żebym sobie usiadła. Akurat od nas specjalnie nikt nie zginął. Tylko ta kuzynka w Powstaniu, ale ona już później. Brała udział od początku, ale później zginęła. Prawdę mówiąc, nie wiem, jak to się stało.

  • Jak się nazywała?

Mela Godziszewska.

  • Jak wyglądało życie codzienne w pierwszych dniach Powstania? Jak wyglądały kwestie żywieniowe, kwestie związane z higieną.

U nas woda była, ubikacje były, tak że z początku nie było problemu. Nie odczuwałyśmy [niedogodności]. Jedzenie… Głodu specjalnie nie przypominam sobie. Może jakby mama nie pracowała, nie jeździła i nie handlowała, to może by było źle. Ale tak, to jakoś na jedzenie nie mogliśmy narzekać.

  • Czy był wówczas jakiś dostęp do prasy, radia?

Raczej nie.

  • Z kim się pani przyjaźniła w czasach dzieciństwa?

Miałam w tym samym domu naprzeciwko koleżankę. Ona do mnie przychodziła, ja do niej i przedszkole. Przedszkole, jak mówiłam, pamiętam tylko tyle, że mam zdjęcie, a tak nie mogę sobie tego przypomnieć. Ale to znaczy, że gdzieś chodziłam do przedszkola.

  • Czy w najbliższym otoczeniu rozmawiano o podziemiu, o tym, co się dzieje?

Nie, przy dzieciach to w ogóle raczej nie.

  • Mieszkała pani na Woli. Czy w pani pamięci szczególnie utkwił dzień 5 sierpnia?

Nie, też nie.

  • Była pani pędzona pieszo do obozu w Pruszkowie…

Tak.

  • Proszę powiedzieć, kiedy to nastąpiło.

Właśnie tej daty absolutnie nie pamiętam. To był chyba niedługi okres od początku wybuchu. Pamiętam, że jeszcze Niemcy byli. Jak nas zresztą prowadzili, kazali wyjść z domów, to wtenczas już się uzbierało dużo ludzi i zaprowadzili nas najpierw do kościoła na Woli. Tam, na terenie kościoła nas przetrzymywali i później utworzyli szereg. Wszystkich wyprowadzili i zaczęliśmy iść. Pamiętam (tylko nie wiem, czy to był cmentarz Wolski), Niemcy stali z karabinami, właściwie nawet siedzieli na stołkach, krzesłach z karabinami i nas zatrzymano. Jak nas zatrzymano, to wszyscy zaczęli klękać, modlić się.

  • Wśród ludzi panowało przerażenie?

Tak. Siedzą Niemcy z karabinami – no po prostu nas rozstrzelają. Ale widocznie któryś z nich zrozumiał i powiedział, że tam bomba musi wybuchnąć (czy mina) i jak wybuchnie, to wtenczas nas przepuszczą. Rzeczywiście przepuścili. Całą noc się szło z dziećmi. Zatrzymywali nas, nawet pić ludziom podawali. Prosili ludzi, żeby nosili wodę, to i picie dawali. Tak dotarliśmy do Pruszkowa.

  • Jakie warunki panowały w obozie?

Tam w ogóle były fabryczne hale, to wiadomo, że tam nic nie było.

  • Kiedy została pani na nocleg, to panie były w jednej hali?

Tak, to była jedna dosyć duża hala i w tej hali byli wszyscy. Wszystkim kazali wsiadać do pociągu. Ludzi, którzy przed nami wsiedli do pociągu, nie wywieźli do obozów, tylko jeszcze wtenczas wywozili do Niemiec na roboty. Nawet nasze kuzynki trafiły do jakiegoś bauera, oczywiście w mieście wychowane nie umiały doić krowy. Tam im kazali takie rzeczy robić. Trochę się więc tym obruszały, bo nie wiedziały jak. Tyle pamiętam. Nam mama mówi: „A jeszcze my się zatrzymamy trochę, jeszcze nie idziemy”. Nawet z nami była sąsiadka, moja chrzestna i żeśmy się zatrzymali. Siostra pamięta, że dwie noce, a ja pamiętam tylko jedną noc. Jedną noc żeśmy tam przespali i następnego rana siostry z PCK wyprowadzały matki z dziećmi. Moja chrzestna wzięła mnie za rękę i ona wyszła dzięki temu, bo swoich dzieci nie miała. Później żeśmy trafli do rodziny, bo mego taty siostra mieszkała w Pruszkowie.

  • Czy miała pani kontakt z ojcem?

Kontakt z ojcem był zerwany. Nasz tata jeszcze wcześniej był złapany. Był astamatykiem, w ogóle chorował bardzo i nie wiem, co się stało.

  • Czy pobyt pań w obozie odbił się na zdrowiu?

Nie, raczej nie.

  • Po szczęśliwym dla pań wyprowadzeniu z obozu i uniknięciu wywózki do Niemiec udały się panie do swojej rodziny?

Tak, do cioci.

  • Czy to był dom?

Dom w Pruszkowie na ulicy Bolesława Prusa.

  • Jak długo panie tam przebywały?

Bardzo długo żeśmy przebywały. Do zakończenia wojny na pewno. Później dopiero przydzielono nam małą facjatkę i tam we trzy żeśmy mieszkały. Tak, to mieszkałyśmy w dużym domu, bo nawet sąsiad nam odstąpił jeden pokój i żeśmy tam były.

  • Mówi pani o Pruszkowie?

Tak, o Pruszkowie. Zresztą ja w Pruszkowie zostałam i mieszkam w Pruszkowie. Tam i szkołę kończyłam. Tak że już Pruszków był moim miejscem i do tej pory jest.

  • Czy siostra z mamą wróciły potem do Warszawy?

Nie, mama w ogóle nie wróciła do Warszawy. Była razem ze mną. Zawsze była ze mną. Jak już za mąż wyszłam, to wychowywała mojego syna, tak że już cały czas była tu ze mną w Pruszkowie. Tylko siostra, jak wyszła za mąż, to przeniosła się na Siekierki i tam mieszkała.

  • Jakie było dla pani najgorsze wspomnienie z Powstania?

Jeszcze wtenczas człowiek był chyba za mały, żeby to do niego docierało. Droga [do Pruszkowa], bo to było zmęcznie. Nigdy nie było wiadomo, co się po drodze stanie. Chyba tylko to.

  • A czy ma pani najlepsze wspomnienie z tamtego okresu powstańczego?

Może radość, jak Powstańcy przechodzili, witali się. To była radość, że jakoś zwyciężymy, może w tym kierunku. Ale jak mówię, wtenczas byłam chyba za małym dzieciakiem, żebym to rozumiała za bardzo.

  • Jakie nastroje panowały, kiedy dotarły informacje o upadku Powstania?

Smutek. Mama nawet poszła (bo jeszcze wtenczas nic prawie nie jeździło, jakieś samochody były), zobaczyła nasz dom, że jest spalony, zniszczony, popłakała się i wróciła. Niektórzy zajmowali [mieszkania], bo było przecież trochę domów, które nie były poniszczone, ale mama powiedziała, że nie będzie nikomu zajmować mieszkania, i nie chciała zostać.

  • Zniszczenia były na tyle duże, że nie było do czego wrócić?

U nas już nie, bo podobno był [spalony]… rakietnicami – nie pamiętam, jak to się nazywało. Chodzili i palili wszystko. U nas było zrównane właściwie z ziemią, tylko gruzy były tych domów.

  • Czyli chęć powrotu była, tylko nie było do czego.

Nie było po prostu do czego.



Warszawa, 31 sierpnia 2011 roku
Rozmowę prowadziła Maria Zima
Teresa Gawarkiewicz Stopień: cywil Dzielnica: Wola

Zobacz także

Nasz newsletter