Nazywam się Tadeusz Napiórkowski, urodzony 5 października 1930 roku.
Wojna wybuchła 1 września 1939 roku, akurat [kiedy] miałem iść do szkoły. Skończyłem drugą klasę szkoły podstawowej i miałem od 1 września iść do klasy trzeciej podstawowej. W moim domu była szkoła prywatna, prowadziły tę szkołę zakonnice, to była szkoła powszechna, sześcioklasowa. No i właśnie jak wybuchła wojna, nauka moja została przerwana.
Moja rodzina – ojciec właściwie był pomiarowym, robił pomiary ulic. Matka była w domu, nas było troje, miałem jeszcze dwie siostry.
Młodsze, jedna była rok młodsza, druga pięć i pół roku. Okres samej wojny, który trwał około dwudziestu ośmiu dni, był nieprzyjemny, bo słyszało się bez przerwy strzelaninę, huk armat przeciwlotniczych, naloty, bombardowania. Ale jakoś szczęśliwie moja rodzina i ja ocaleliśmy, dlatego że nasz dom nie został zburzony. Ojciec na wojnę nie poszedł, bo nas było troje, zresztą nie był objęty właściwie nawet werbunkiem wojskowym, ponieważ miał jakiś tam feler zdrowotny. Tak że rodzina ocalała. Zniszczenia rzeczywiście były niewielkie, jak na takie bombardowania, jakie były przez dwadzieścia osiem dni. Warszawa nie była bardzo zburzona. I tyle, jeżeli chodzi o sam okres wojenny.
Natomiast jeżeli chodzi o okres okupacji, to pamiętam dosyć dobrze, bo z wiekiem właśnie okupacji, która trwała prawie sześć lat, ja się robiłem starszy. Jak wojna wybuchła, to miałem prawie że dziewięć lat, a jak się okupacja kończyła, miałem już prawie czternaście. Ten okres okupacji był rzeczywiście niezbyt przyjemny, bo raz, że nękano Żydów, a poza tym przyznam się, że drożyzna była też duża. Z takich epizodów okupacyjnych najbardziej pamiętam właśnie taki może jeden, jak zabili niedaleko mojego domu żołnierza Wehrmachtu. Z jakiego powodu, nie wiem. W każdym razie to był wypadek nieprzyjemny, ponieważ to było niedaleko mojego domu, tam był przystanek tramwajowy, on stał na tym przystanku i został zastrzelony. Ojciec się tak przejął, że… To było nawet trochę zabawne. [Widział], że robią łapankę (bo rzeczywiście rozstrzeliwano Polaków, za każde zabicie Niemca stu Polaków było stawianych pod mur), [więc] schował się po prostu, nie pod łóżko, ale tak za szafę wszedł i się schował, bo myślał, że Niemcy przyjdą i zabiorą. No, ale szczęśliwie się skończyło, że Niemcy nie wykorzystali tego momentu zabicia żołnierza i nikt z tego domu nie został złapany ani zabrany.
Ojciec pracował w swoim zawodzie jako pomiarowy, a matka była w domu. Nie miał takiej marnej pensji. My byliśmy mali, więc wymagania jeszcze były stosunkowo małe, bo ja chodziłem do szkoły powszechnej, siostra też chodziła, a ta najmłodsza po prostu była w domu.
Najpierw chodziłem dokładnie na Czerniakowską, ale potem się przepisałem na Zagórną, ale z Zagórnej przenieśli nas na Szarą. Tam już dokończyłem szkołę powszechną, na ulicy Szarej, to była szkoła powszechna. Z epizodów takich większych to pamiętam, mniej więcej, powstanie w getcie. To znaczy nie byłem w środku, bo Niemcy w ogóle nie wpuszczali nikogo, cały ten okrąg getta był otoczony wojskiem niemieckim, ale widziałem te huki, ten dym, jak się paliło getto, i te strzały. No to trochę robiło wrażenie.
Nie, ja nie robiłem zakupów, bo byłem mały. Matka nie pracowała, więc robiła zakupy. No i przyszło właśnie to Powstanie, bo rok później, tak, rok po powstaniu w getcie przyszło Powstanie Warszawskie. Wtedy, jak mówiłem, skończyłem tę szkołę powszechną i zdawałem do szkoły średniej, do handlowej, bo gimnazjum to jeszcze nie było. No, ale przerwało mi naukę właśnie Powstanie Warszawskie.
Nie, w konspiracji nie byłem, bo byłem jeszcze mały, ale zapisałem się do harcerstwa. Jakiś tydzień czasu chodziłem tylko, bo to się potem urwało. Niemcy bez przerwy atakowali i zmieniali, po prostu ci Powstańcy, ulice; tak samo jak i harcerze, [którzy] mieli różne trudności w poruszaniu się. No i pamiętam samo Powstanie Warszawskie, jakie następowało, więc rzeczywiście – naloty. Nas te naloty tak nie nękały, ponieważ Powiśla Niemcy nie bombardowali w ogóle, prawie że wcale, natomiast [nękały] Starówkę i Wolę.
No, ale pod koniec Powstania to był taki epizod, że domy, które stały przy ulicy Czerniakowskiej i Solca, chyba cztery domy, takie bloki duże, czteropiętrowe, tam był ustawiony karabin maszynowy, który tam raził Niemców. Bo Niemcy byli w szkole podstawowej na Czerniakowskiej i byli również w tym obiekcie sportowym, to znaczy na stadionie obecnego Wojska Polskiego, i tam w domu harcerstwa, który był na Myśliwieckiej, no to ten cekaem trochę ich raził. No więc gdzieś tak przed samym naszym wyprowadzeniem, trzy, cztery dni przed wyprowadzaniem, dwa samoloty niemieckie podleciały i zbombardowały. W ciągu dziesięciu minut te bloki w ruinę się zamieniły, całkowicie. Wszystko zostało tam pod gruzami, ludzie.
Trzy dni potem, właśnie ten moment taki pamiętam, to chyba mnie intuicja obroniła, bo wszystkie domy były poprzebijane, wie pani, na wylot, nie chodziło się ulicami, tylko domami, po prostu się przechodziło, były poprzebijane dziury. I był taki moment, że ja wyszedłem tak na placyk, wyjrzałem po prostu z tej dziury, patrzę, leci jakiś żołnierz, niemiecki mundur, ale mówię, może to nasz, bo nasi Powstańcy też byli ubrani w niemieckie mundury, tylko mieli opaski biało-czerwone, a on nie miał. Nie byłem pewny, czy to jest Niemiec, czy to jest nasz. I tak coś mnie zakłuło koło serca, niepokój taki. Cofnąłem się do bramy, ale nie stanąłem zaraz na brzegu, tak jak tam stało jeszcze z piętnastu, dwudziestu mężczyzn, tylko cofnąłem się w głąb i czekałem, co będzie dalej. I on nagle się wychylił i tak zaskoczony ten karabin opuścił. Był zdziwiony, że tu tyle ludzi stoi, tyle osób stanęło. Od razu dwóch zabrał ze sobą i poszedł. No i widzi pani, intuicja mnie obroniła, bo mogłem i ja tam pójść. On machinalnie to zrobił, nie patrzył, mały czy duży, tylko od razu się przejął, za karabin i dwóch zabrał. No i po pół godzinie przyszedł jeszcze raz i nas wszystkich wziął, wyprowadził z tego domu i zabrał. Zaprowadzili nas, proszę pani, do parku Sobieskiego. Wie pani, gdzie to jest, ten park Sobieskiego? To byli esesowcy. My stanęliśmy, oni nas ustawili razem, na lewo mężczyźni, na prawo kobiety z dziećmi. Załadowali taśmy do karabinów maszynowych, do cekaemów, no i mieli nas rozstrzelać, ale czekali na rozkaz dowództwa. No i pojechał jeden na koniu, jakiś oficer, tam do sztabu i po pół godzinie – my tak staliśmy i czekaliśmy – przywiózł po pół godzinie rozkaz. A mimo woli, zanim on jeszcze przyjechał, ci Niemcy, tam dwóch czy trzech zrewidowało wszystkich mężczyzn, u jednego znaleźli opaskę biało-czerwoną. On go od razu wziął na bok, tego Polaka (nawet nie wiem, taki nieduży mężczyzna), załadował karabin, odprowadził go może dziesięć, piętnaście metrów od tłumu i go rozwalił. Ja to widziałem. A reszta ludności poszła, Niemcy nas prowadzili, rannych kazali też transportować przez naszych cywilów. Zaprowadzili nas do Pruszkowa, znaczy najpierw na Wolę, do takiego kościółka, tam na Woli, [gdzie] przenocowaliśmy, a rano załadowali nas do pociągu elektrycznego i do Pruszkowa.
To był zwykły dzień we wrześniu, druga połowa września. Piękny, ładny dzień.
No nie, my myśleliśmy, że nas rozwalą wszystkich, a w ostatniej chwili… Właśnie częściowo miałem szczęście, bo to była już ostatnia faza Powstania, bo gdyby to był początek, na Woli, to by nas wszystkich rozwalili, ale ponieważ to już schyłek jak gdyby Powstania, bo to druga połowa września, a Powstanie się skończyło 3 października, więc już łagodzili Niemcy to.
To było właściwie na ulicy Czerniakowskiej, z tym że na takim placyku, „babci ptaszek” to nazywali. Ale zapomniałem pani powiedzieć, nie wiem, czy to mówić, czy nie. Etap [Powstania tak] się kończy, że jesteśmy w Pruszkowie, w tym obozie, i potem następuje selekcja.
Przedtem opowiem pani epizod, jeżeli pani chce, mrożący krew w żyłach. To znaczy, zanim nas wysiedlili do tego Pruszkowa, to trzy, cztery dni [wcześniej] albo nawet i pięć, taki był ładny, piękny poranek, chyba godzina jedenasta rano, ja wyszedłem na podwórko. Lubiłem się kręcić, jak to każdy chłopak w tym wieku, i patrzę, idzie jakiś taki mężczyzna wysoki, przystojny, wyglądał na dwadzieścia cztery lata, ma tu biało-czerwoną opaskę na ręku i tu tak niesie kb, karabin pięciostrzałowy, a przed nim idzie kobieta średniego wzrostu. Ja tak spojrzałem na tą kobietę i dostałem jakiegoś, wie pani, dreszczu – twarz jak ściana biała, martwa, chód, kaczy chód, nienormalny chód kobiety, tylko taki, chwiejący się. Pytam się: „Gdzie pan ją prowadzi?”. – „Ano, muszę ją rozwalić”. – „A dlaczego?” – „To jest folksdojczka, dawała Niemcom jakieś polecenia, jakieś znaki”. Jakie, nie mówił. „No to co, mogę iść z panem?” – „No chodź, możesz iść”. A ja z ciekawości, nie powinienem pójść, bo to nie jest przyjemny widok, ale wie pani, chłopak jest ciekawy, w życiu nic takiego nie widziałem. To było jakieś dwieście metrów, dwieście pięćdziesiąt, tam był taki rozwalony [budynek], jak gdyby taka stajnia, taka zajezdnia autobusowa zniszczona, tam było siano, trochę cegieł, no i on ją tam prowadził. Widziałem każdą minutę, każdą sekundę, jak ona szła. Patrzyłem na jej nogi, chybotała się na tych nogach. Widać było olbrzymie zdenerwowanie, szok, tak bym powiedział, twarz biała jak ściana, jakby krew odeszła. Wiedziała, co ją czeka. A on ją tak powoli prowadził, nic jej nie mówił, cierpliwie szedł za nią. Doszliśmy tam, właśnie do tej rozwalonej szopy, tam była taka podpórka. On kazał jej odwrócić się twarzą do ściany, na tej podpórce postawił karabin pięciostrzałowy i wycelował. A ja patrzyłem, czternastoletni chłopak. No i tu ją rąbnął, strzał jeden oddał. Ona upadła, ale jeszcze miała konwulsje, jeszcze się chybotała. Ja mówię: „Widzi pan, ona jeszcze żyje”. A on mówi: „Szkoda kuli na tę cholerę”. I tyle, poszedł, poszliśmy.
No, nieprzyjemne, to całe życie będę pamiętał. Tak jak kota się po prostu człowieka zabija.
No, więc proszę pani, miałem jeszcze jedno przeżycie. Mówiłem, że o mało nie zginąłem, bo wszystkie domy były połączone takimi jakby kanałami, to znaczy rozkopanymi rowami. Nie chodziło się normalnie ulicą czy biegło po wierzchu, tylko się wpadało, wie pani, w ten rozkopany rów i się rowem leciało, bo od Niemców był ostrzał. W pewnym momencie ja – też to było w biały dzień – przelatywałem od swojego domu rowem, tam do drugiego domu i Niemcy walili z granatników. Ja przelatywałem, tak przebiegałem z siostrą. Nie przelatywałem, tylko przebiegałem z siostrą i rąbnął granatnik. Tylko całe szczęście, że się ten pocisk zakopał, nie wybuchł. To było jakieś cztery, trzy metry ode mnie, od nas. Jakby się rozerwał, to byłoby po mnie. To był taki jeden moment, taki incydent. No a poza tym, to wie pani, sama atmosfera. Początkowo to był wielki entuzjazm, pieśni śpiewali, ulotki rzucali, wszyscy się cieszyli, dzielili się.
Powstańców widziałem. To wszystko byli po prostu młodzi chłopcy. Widziałem też śmierć dziewczyny, która [jako] sanitariuszka ratowała. Ranny był Powstaniec i ostrzeliwany był ten Powstaniec, a ona wyskoczyła, proszę pani, i czołgała się do tego Powstańca. A on [Niemiec] z karabinu automatycznego seriami puszczał, ale ona jakoś się tak umiejętnie czołgała, że jej nie trafił. Ale jak już doszła do tego domu, to zrobiła błąd, bo zamiast normalnie do ściany i się podczołgać, to ona już normalnie wstała i on puścił serię, trafił ją tam w środku, bo brama była otwarta. Dostała, nie wiem, czy żyła, czy nie. No, ale wie pani, gdybym był na Starówce albo na Woli, to bym widział gorsze rzeczy. Ja to takie drobne epizody widziałem.
No, uczyłem się. Ja byłem najstarszy. Mówię, że kończyłem…
Nie. Powstanie trwało dwa miesiące tylko, to nie było nauki, bo to był sierpień i wrzesień. No, wrzesień była przerwana [nauka], a sierpień to były wakacje.
Wie pani, ja się nie nudziłem, bo to były wakacje, dokładnie sierpień. Początek tego sierpnia był stosunkowo łagodny jeszcze. Jeszcze nas Niemcy nie ruszali, nie macali, nie ostrzeliwali bardzo. No to brałem, proszę pani tą swoją książkę, książeczkę z księgowości i z rachunkowości i słupki sobie podliczałem. Wie pani, nie nudziłem się, a poza tym lubiłem dużo czytać. Tak więc rozwiązywałam sobie te słupki i się przygotowywałem do tej szkoły. Lubiłem się uczyć. Ja się w ogóle całe życie lubiłem uczyć. No i tak początek tego Powstania – gorąco było, upalnie, ładnie. Gorzej było z żywnością, ale my tam mieliśmy taką małą działkę i trochę było ziemniaków, trochę warzyw i się żywiliśmy jakoś.
Tak, przy domu była taka, tam trochę kartofli, trochę pomidorów ojciec zasiał i z tego korzystaliśmy. Ale z jedzeniem to podobno było krucho okropnie. No, a potem drugi etap, jak już nas wysiedlili Niemcy do Guberni Generalnej.
W Pruszkowie, proszę pani, było tak, że były dwa czy trzy obozy…
Byłem z całą rodziną. Ojciec właściwie był oddzielony, bo musiał Powstańca transportować, ale potem się znalazł. Znalazł się i do nas przyszedł. No i wziął siostrę na rękę, była najmłodsza, miała pięć i pół roku, i go Niemcy nie zabrali. Z całą rodziną wyjechałem do Guberni, tam byliśmy u chłopa.
Nie wiedziałem, ale potem jak nas wysadzili, to już wiedziałem, że to jest województwo kieleckie, bo powiedzieli – województwo kieleckie.
U chłopa, proszę pani, mieszkałem. Taki gospodarz młody, to było małżeństwo młode – on miał trzydzieści lat, ona trochę młodsza, Rak się nazywał. My mieszkaliśmy tam w kuchni, a oni mieszkali w pokoju i tak jakoś pół roku się męczyliśmy. Ojciec pracował we dworze, bo tam był dwór taki.
Na roli się trochę znał, więc pracował tam. Nie wiem, co on tam robił, wykonywały jakieś prace rolne, coś takiego.
Raczej się dobrze układało, bo on był taki wesoły dosyć chłop, rozmowny. Ale wie pani, czuło się to, że się u niego siedziało na karcu, bo się człowiek krępował. My tak mieszkaliśmy w tej kuchni, tak w takim kąciku spaliśmy, tak siedzieliśmy. Całe szczęście, że ojciec pracował, to nie byliśmy poza tym prowiantowo od nich zależni. Oni nam nic nie dawali. No, trwało to pół roku. Zima była bardzo dosyć surowa, ale jakoś się przemęczyliśmy.
Pierwszego marca, jak już była Warszawa wolna, bo 17 stycznia została wyzwolona, przyjechaliśmy tu, do Warszawy, na gruzy.
Koleją. Kolej z Częstochowy szła. Do Kielc dojechaliśmy, a potem do Częstochowy – bezpośrednim z Częstochowy do Warszawy. No i zaczęło się już życie, wie pani, w Warszawie.
No, zniszczona była całkowicie, prawie całkowicie, wypalona, zniszczona. Poszedłem gdzieś chyba od kwietnia… Pierwszego marca przyjechaliśmy, od połowy kwietnia poszedłem do szkoły, do siódmej klasy, bo miałem sześć klas skończone i siódmą klasę kończyłem w szkole na Czerniakowskiej. A potem jak skończyłem siódmą klasę, to się zapisałem do gimnazjum, do Batorego – już miałem z piętnaście lat – do Batorego do gimnazjum.
Po wojnie. Już po wojnie.
No, początki… Nasz budynek był parterowy, jakoś nie został zniszczony. Ten cały dom duży, gdzie mieszkało tylu mieszkańców, to został spalony, a ten parter, taki parterowy, ta przystawka została. W tej przystawce mieszkałem chyba z rok czasu.
Tylko my, bo to była taka przystawka jednopokojowa, znaczy pokój z kuchnią był. Z tej przystawki potem dostał ojciec mieszkanie, róg Książęcej i Nowego Światu, w bloku mieszkalnym. To było po roku czterdziestym, chyba siódmym, tak.
No więc dalej ojciec pracował, matka była w domu. Ojciec miał jakąś pensję skromną, ale wyżyliśmy za to we troje. Potem chodziłem do szkoły jeszcze, do tej średniej, siostra do powszechniaka, a ta najmłodsza jeszcze nie chodziła do szkoły.
Nie, nie pracowałem. Ja dopiero podjąłem pracę w zasadzie, jak już przyszedłem z wojska. Bo byłem w szkole średniej, ale jak byłem w pierwszej licealnej to zabrali mnie do wojska. Nie wiem dlaczego, pięćdziesiąty pierwszy rok, takie zaostrzenie było. Przerwali mi szkołę średnią, poszedłem na półtora roku do wojska. Jak wróciłem z wojska, to podjąłem pracę i musiałem się dalej, powoli uczyć.
No to powiedziałem pani na razie tyle. Tę egzekucję osobistą, no i ten pocisk, który się o mało nie rozerwał. Co tam jeszcze? Większych takich incydentów to nie było. No ocierałem się między ludźmi, ale… Wie pani, Powiśle nie było atakowane najbardziej, najbardziej to była atakowana Starówka i Wola. Potem jak nas zabrali, to już resztki Powstańców, to rzeczywiście się krwawo bronili tu, na Powiślu, tutaj na Zagórnej to przecież była taka rzeź. Nas już nie było tutaj w Warszawie.
Warszawa, 24 czerwca 2008 roku
Rozmowę prowadziła Urszula Herbich