Tadeusz Kłos „Strumyk”
Kłos Tadeusz, urodzony 23 września 1926 roku, Warszawa. Pseudonim „Strumyk”. AK – stopień: szeregowiec. We Włochach należałem do zgrupowania „Marsa”, a później przeszliśmy na Starówkę do zgrupowania „Wigry”.
- Co pan robił przed 1939 rokiem?
Miałem wtedy 13 lat i chodziłem do szkoły podstawowej we Włochach. Dalszej nauki nie kontynuowałem, bo wybuchła II wojna światowa.
- Czym zajmował się pan przed Powstaniem?
Przed Powstaniem to byłem na utrzymaniu rodziców, trochę pracowałem dorywczo jako malarz. Ojciec też był w ciężkich warunkach materialnych, musiałem trochę pomagać rodzicom.
Mieszkałem z rodzicami i siostrą we Włochach na ulicy Urszuli 9 mieszkanie 9.
- W jaki sposób pan się zetknął z konspiracją?
W lipcu 1944 roku kolega z lat szkolnych i harcerstwa wprowadził mnie do organizacji. Chodziliśmy do szkoły, kolega należał do harcerstwa, spotykaliśmy się razem i jeden przez drugiego wciągnął mnie i mówi że, zaczęła się… do organizacji. Chodziliśmy na takie zebrania, łącznik z Ursusa przyjeżdżał, przysięgę składaliśmy. Tak, że cała młodzież jednoczyła się. Każdy po cichu – zbieraliśmy się w różnych miejscach. Przyjeżdżał łącznik z Ursusa i dawał różne instrukcje – przynosił.
- Gdzie i od kiedy pan służył w Powstaniu Warszawskim?
Wstąpiłem w lipcu 1944 roku, przed Powstaniem. Była taka organizacja młodzieży, wszyscy się tam jednoczyli. Przed wybuchem Powstania ostre pogotowie było. Czekaliśmy na rozkaz, kiedy wybuchnie Powstanie, kiedy trzeba się stawić w punkcie zbornym. Na trzy dni przed Powstaniem, to… ostre pogotowie było, czekaliśmy na rozkaz, kiedy mamy stawić się w punkcie zbornym. Pierwszego sierpnia przyszedł rozkaz, żeby zgłosić się z Włoch na ulicę Wolności 8, do punktu zbornego. Tam mieliśmy otrzymać broń i rozkaz gdzie mamy iść z tą bronią. Ponieważ Powstanie już nas zastało na ulicy Wolskiej, nie mogliśmy już przejść, bo kolumny niemieckie, samochody, wszystko jechało w stronę Poznania, cała ulica Wolska była już zajęta. Zaskoczyło nas Powstanie już przed samą Młynarską, tak że nie mogliśmy się dostać. Dopiero dwa domy przed Młynarską, dostaliśmy się na Młynarską jak już był obstrzał, już zaczęło się powstanie na ulicy Młynarskiej. Samochody niemieckie stanęły i zaczęła się strzelanina, a my jeszcze nie jesteśmy [na miejscu]. Dopiero nocowaliśmy całą noc na cmentarzu na Młynarskiej – całą grupą, bo nie mogliśmy się przedostać. Nad ranem przedostaliśmy się do tego punktu zbornego na ulicę Wolność. Tam powiedzieli nam, że nie ma broni, nie ma amunicji, nie ma nic. Dali nam butelki z benzyną „filipinki”, no i karabin jeden KBK parę naboi… Kazali nam zdobyć na Dzielnej róg Pawiej – ten budynek tytoniowy – zakłady tytoniowe. Tam zdobyliśmy to tymi butelkami i granatami obrzuciliśmy wartowników niemieckich, którzy stali [przed budynkiem] i weszliśmy [do środka]. Tam byliśmy jakieś sześć [dni]. Tydzień czasu się broniliśmy tam. Chodziliśmy [na] różne akcje w getcie i po jakimś czasie przyszedł rozkaz żeby wycofać się, bo już nie ma broni, nie ma amunicji, nie mamy czym walczyć z nimi. A Niemcy atakowali. Kto wyszedł tylko, to już albo ranny… nie mogliśmy z bramy wyjść. Barykady porobiliśmy w tym budynku, przez okna tylko wyskakiwaliśmy i rozkaz przyszedł: „Idźcie, bo nie mamy broni”. Przedostaliśmy się na Stare Miasto i tam zgłosiliśmy się do zgrupowania „Wigrów” – drugi batalion „Wigrów”. Tam nas przyjęli, chodziliśmy na zmiany barykad. Na Miodowej była barykada, na Kilińskiego, na Podwalu, na Brzozowej i tam zmienialiśmy te barykady. 13 sierpnia, to była niedziela akurat ja i koledzy, mieliśmy zmiany barykady. W tym momencie wjechał zdobyczny wóz pancerny na gąsienicach. Nie był to czołg, bo czołg to z lufą jest, a to był opancerzony wóz. Na nim siedziało pełno powstańców młodych z chorągiewkami – radość wielka. Wszyscy wybiegli witać, że to zdobyczny jest ten wóz, na gąsienicach mówią, że to czołg był, ale to jest bez lufy, to nie był czołg. Byłem przecież świadkiem tego. Zaczęli witać ten pancerny wóz. My staliśmy, zmienialiśmy wartę – barykadę, z kolegą. Rozprowadzający zmieniał pierwszą zmianę, my czekaliśmy w odstępach jakieś dziesięć metrów od zmiany, jak on zmieniał i w tym momencie przejechał koło nas ten wóz, i zrobili mu jeszcze [miejsce]. Bo była barykada, żeby mógł wjechać tam na tę dzielnicę powstańców. Wielka radość [była], wszyscy zaczęli witać. W tym momencie, jakieś piętnaście, dwadzieścia metrów, stanął przed budynkiem na Kilińskiego ten wóz pancerny. Błysk! Huk! Czarno! Porozrywane ręce, nogi. Setki ofiar porozrywanych tam było. Tam byli nie powstańcy, ale i ludność cywilna jak witali ten zdobyczny [wóz]. Ci co siedzieli na tym wozie… to wszystko porozrywane na kawałki. To było 13 sierpnia 1944 roku. Pamiętam, do końca życia będę pamiętał. Stałem bokiem, to czułem że tylko dostałem w nogę […] Jak dostałem… drobne takie odłamki w palcach, w nogach, czole… ale się nie przewróciłem tylko na jednej nodze tak stoję. Skakałem, czarny byłem jak murzyn, bo jak ten cały wóz się rozerwał, to przecież te części… wszystko się paliło… porozrywane ciała na balkonach wisiały. Zacząłem skakać na jednej nodze, przewróciłem się… drugi leżał, cały brzuch rozpruty, od tego wybuchu. Zaraz ci koledzy, co byli na kwaterze wybiegli i zaczęli tych co jeszcze żyją, zbierać. Ale to bez rąk, bez nóg to już… tylko ci co jeszcze ruszali się… I mnie zabrali też na noszach do budynku Długa 7, tam był budynek powstańczy i tam wszystkich operowali, kto jeszcze żył… ręce, nogi operowali, amputowane mieli. Mnie też zrobili operację. Najpierw dwa zastrzyki przeciwtężcowe dali a potem owinęli mnie całą nogę, w szynę taką zakręcili i zanieśli mnie do piwnicy, tam w podziemiach. Jednych na górze kładli a jak już miejsca nie było, to do piwnic kładli, tam rannych nosili i tam leżeliśmy jakieś parę dni. Koledzy przychodzili, przynosili jakieś jedzenie, wiadomości, co się dzieje.Wreszcie przyszedł któregoś dnia kolega i mówi: „Uciekajcie, bo już Niemcy wchodzą!”. Ale jak tu można uciekać, jak człowiek nie mógł się ruszyć. Kto był lekko ranny, w rękę [na przykład], to uciekali. Ten mój kolega, co był ze mną, był lekko ranny [i uciekł], a my zostaliśmy.Niemcy weszli, rozejrzeli się, na górę, na dół, wszędzie i znaleźli niemieckie mundury, co powstańcy zdobyli na Stawkach [jak] rozbili magazyny niemieckie. Te mundury mieliśmy wszyscy. Jak Niemcy mieli wchodzić, to siostry sanitariuszki, które opiekowały się nami przyszły i zabrały wszystkie te mundury. Mówią: „Oddajcie te mundury, bo tu Niemcy wchodzą!”. Zabrały te mundury i schowały gdzieś do śmietników, gdzieś umieściły. Niemcy zaczęli chodzić, rozglądać się i znaleźli te mundury niemieckie. Od razu, że to wszystko bandyci tu leżą i zaczęli tych rannych dobijać. Na górze, na dole, do piwnicy weszli – tam było osiem sal w piwnicy… i strzelanina. Wszystkich, co leżeli na materacach, bo tam łóżek nie było tylko materace, zaczęli dobijać. My cicho leżeliśmy w tej piwnicy, czterech nas leżało ciężko rannych, co nie mogli chodzić. Weszli do naszej piwnicy, było już ciemno, okienko małe, rozejrzeli się – my tak po ścianach leżeliśmy cichutko. Rozejrzeli się – [i] nic. My tam materace poprzewracaliśmy [udając], że tam nikogo nie ma. Rozejrzeli się. Wychodząc podpalają wszystko, polewają [budynek], podpalają, wychodzą, zwołują po niemiecku [tych] na górze żeby wychodzić. Tu się palą nosze które stały, tu dym, nie ma wody, nie ma czym tego gasić. Wyszli na górę. A my, jak kto mógł jeszcze to zaczęliśmy dusić, ale nie było czym. W usta sobie szmaty pokładliśmy, żeby się nie udusić i leżymy. Leżeliśmy cały dzień i całą noc. Cały dzień przeleżeliśmy, dopiero na drugi dzień jak już Niemcy jedni przeszli to dopiero później sanitariuszki zaczęły chodzić i wołały: „Jest tam kto jeszcze?! Żyje tam kto?!”. Zaczęły szukać tych rannych. Znaleźli z dziesięć osób, niedobitków jeszcze takich, między nimi ja byłem też. Niemcy jeszcze jak wychodzili, jak już podpalili, to jeszcze do tego okienka, gdzie my leżeliśmy, jeszcze granat nam rzucili. Ten granat się rozerwał, ale to poszedł promień tam w górze – my leżeliśmy. Jeden dostał, ten co przy okienku [leżał], w brzuch dostał, cały mu rozerwało.Później jak siostry chodziły i wołały i każdy kto jeszcze żył, to odezwał się, poruszył się, to wynieśli nas z dziesięcioro przed ten budynek. Na dworze, na ulicy leżeliśmy całą noc. Powiedzieli: „Nad ranem przyjdziemy, to was zabierzemy”. Całą noc leżeliśmy przed budynkiem, bo budynek cały się palił, cały w ogniu był. Nad ranem siostry przyszły, mnie zabrały na noszach, innych też i nieśli nas na Krakowskie Przedmieście do sióstr Wizytek, tam jest kościół Wizytek. Tam nas zanieśli, zrobili nam opatrunki, przemyli trochę, czarni byliśmy jak murzyni po tym [wybuchu], bez opatrunku.Leżeliśmy tam parę dni i Niemcy zaczęli też tam szukać, że tam coś jest. Wzięli nas autobusem, wywieźli na Dworzec Zachodni do pociągu elektrycznego i zawieźli nas do Milanówka. W Milanówku był szpital „Perełka” – tam nam zrobili opatrunki, umyli głowę, poobcinali włosy, bo wszystko zlepione. Nieczystości różne były, trzeba było to [oczyścić]. W „Perełce” leżeliśmy parę dni, później znów do drugiego miejsca, też w Milanówku, przenieśli nas do „Kaprysu”. To był taki szpital, nie powstańczy tylko cywilny, bo jakby wiedzieli Niemcy, że to powstańcy, to by [zlikwidowali].Później znów zawieźli nas wozami konnymi do Bożej Woli, tam daleko zawieźli tych rannych, żeby Niemcy nie wiedzieli, że to są [powstańcy]. Tam też był szpital dla ludności cywilnej, nie powstańczy, ale powstańcy tam leżeli. Ludność cywilna wiedziała, że to powstańcy z Warszawy, ale Niemcy jakby się dowiedzieli, to wszystkich by rozstrzelali. Tam leżałem do lutego 1945 roku. Wyzwolenie Warszawy było w 1945 w styczniu, a tam jeszcze nie było wyzwolone. Tylko Warszawa na razie była wyzwolona. Radość wielka, bo wojska polskie wkraczały i wyzwalały a my jeszcze leżeliśmy w tym szpitalu. W pewnym momencie zobaczyliśmy samoloty radzieckie, już zaczęli Niemców gonić, cała ofensywa już ruszyła, na Berlin wszystko szli. Dopiero w lutym – noga sztywna, nie mogłem chodzić, z kolegą mówię: „Wracamy do domu”. Prawie pół roku tam leżeliśmy: sierpień, wrzesień, październik, listopad, grudzień, styczeń i luty. To siedem miesięcy. Rano pierwszego czy drugiego lutego, wybraliśmy się do domu. Żadnej komunikacji, nic, tylko szliśmy. Jak wyszliśmy rano, to na wieczór zaciągnęliśmy się prawie do domu. Ja do Włoch, bo tam moja rodzina była to wróciłem do matki. Ojca nie było, bo ojca zabrali Niemcy. Wszystkich. Jak się Powstanie rozpoczęło, to [zwołali] wszystkich mężczyzn we Włochach [i] wszystkim kazali się stawić na dworzec. Powywozili do obozów koncentracyjnych. Matka była sama, ja wróciłem też chory jeszcze… miałem siostrę… ciężko było.Później wrócił ojciec z obozu, bo ojca wywieźli do Buchenwaldu. W Buchenwaldzie był, w Oświęcimiu był, w Oranienburgu był, w tych obozach koncentracyjnych. Wrócił też szkielet – kości same, ale wrócił – żywy. Było ciężko, pracy nie było. Zacząłem później dorywczo pracować u grawera, robiliśmy na sztancy różne orzełki. Wygniatałem na tej sztancy różne [rzeczy] – on sprzedawał. Płacił mnie trochę, tak że coś się dorabiało. On miał prywatny warsztat.Później zacząłem pracować w centrali łożysk na Bagnie. To była taka centrala, co handlarze przywozili z zachodu, z rozbitych samochodów, łożyska toczne do samochodów. W tym warsztacie, gdzie ja pracowałem to skupowali, myło się to wszystko w ropie i był taki sklep „Bagno” – to była dzielnica różnych domów… sklepy handlowe różne.Później miałem 24 lata, ożeniłem się, żona też mieszkała w tym domu gdzie razem byliśmy. Żona też stamtąd [była]. Jej brat też brał udział w Powstaniu, też był ranny.
- Czy miał pan po wojnie w pracy jakieś kłopoty z tego powodu, że pan był powstańcem?
Po wojnie to ja się tak specjalnie nie ujawniałem. Pracowałem ale się nie ujawniałem: że należałem do AK, że brałem udział w Powstaniu. To nie było takie bezpieczne, bo to aresztowania [były]. Wywozili oficerów czy innych, szeregowców może mniej, ale to też była taka nagonka, że to wrogowie wschodu byli, że nie chcieli żeby ze wschodu przyszli i wyzwolili Warszawę, tylko czekali powstańcy na zachód, że z zachodu przyjdą. A jak się Powstanie zaczęło, to na drugi dzień, jak spojrzałem za Wisłę na wschód, to cała łuna była czerwona, a ziemia to się trzęsła od dział jak to ofensywa się zaczęła radziecka. W koło to aż ziemia się trzęsła i każdy się cieszył – ach to już przyjdą, na pewno wyzwolą nas. Później ucichło – cicho, nic nie ma. Zostawili powstańców na łaskę. Część wojska polskiego się przedostawało tam, ale później dostali rozkaz, żeby zostawić, żeby wyniszczyli Niemcy. Wszystkich powstańców nazywali bandytami, że to nie są powstańcy tylko bandyci.
- Jak odnosiła się ludność cywilna do powstańców w czasie Powstania?
Ludność cywilna też przecież pomagała powstańcom. Razem wszyscy ginęli, razem i powstańcy i cywile. Z Dworca Gdańskiego było działo nastawione kolejowe. Cały obstrzał był z tego działa -to gruby kaliber był. Niektórzy nazywali to „krowy”, drudzy mówili, że to szafy nakręcają, bo jak nakręcali ten ładunek to było słychać i było widać nawet te pociski jak leciały z Dworca Gdańskiego. Działo [było] na wagonach. Jak taki pocisk [trafił] to niszczył cały budynek.
- Jak zapamiętał pan żołnierzy strony nieprzyjacielskiej? Czy był pan świadkiem jakichś zbrodni wojennych?
13 sierpnia 1944 roku byłem ranny od wybuchu wozu pancernego zdobytego przez powstańców i leżałem w szpitalu na ulicy Kilińskiego. A po wkroczeniu Niemców byłem świadkiem jak dobijali rannych i traktowali nas jak bandytów. Tylko jeszcze trzeba zaznaczyć, że Niemcy, jak wkraczali na Stare Miasto, to mieli też dużo tych żołnierzy: co przeszli do niewoli, poddali się. Cała armia Własowa, która przeszła do Niemców ze wschodu. Niemcy brali tych własowców na pierwszą linię, żeby oni wykańczali [powstańców].
- Czy czytał pan prasę podziemną albo słuchał radia w czasie Powstania?
O Powstaniu mogę powiedzieć tylko tyle, że był to zryw młodych ludzi, którzy poświęcili swoje życie dla słusznej sprawy, w walce z okupantem. Niektórzy mówią, że to było może Powstanie niesłuszne, że to było niepotrzebne. Niektórzy mają takie [zdanie], że to tyle wyginęło młodych ludzi. Niektórzy nie chcą słyszeć o tym w ogóle, że to takie straty poniesione, miasto zniszczone. Ale to już my nie możemy [oceniać], to już wyższe dowództwo [zadecydowało]. [Może dlatego], że nie było porozumienia ze wschodem czy z zachodem [albo] tylko z zachodem może. Może jak by było porozumienie ze wschodem i gdyby [nasi] dowódcy zwrócili się do wschodnich [dowódców], to może by nie było takich zniszczeń. Może pomoc by prędzej przyszła, ale podobnież powstańcy [pomocy] ze wschodu nie chcieli wpuścić, tylko czekali na zachód, że z zachodu będzie pomoc. Może wtedy nie byłoby takiego zniszczenia. Taka ofensywa była, że to ziemia się trzęsła, każdy czekał – dzień, dwa, już nam pomoc przyjdzie, wyzwolą nas.
- Jak wyglądało życie codzienne w czasie Powstania? Jak było z ubraniami, z żywnością, z kontaktami z najbliższymi?
W czasie Powstania życie było różne, ponieważ trwały walki i naloty samolotów nieprzyjaciela. Kontakty z rodziną były niemożliwe, ponieważ były zagrożeniem życia najbliższych. Ubrania to były zdobyczne, tak jak na przykład zdobyliśmy na Stawkach magazyny – te, co się rozbiły, a tak to sklepy były różne. Nie było kuchni polowych tak jak w wojsku, tylko zdobyczne wszystko takie było. Co się zdobyło, to się żywili.
- Czy w pana otoczeniu uczestniczyło się w życiu religijnym? Czy udzielano ślubów?
W moim zgrupowaniu nie udzielano ślubów, ale w innych być może tak było. Jak ja byłem, to nie było tego. Ja krótki okres byłem. Powstanie zaczęło się 1 sierpnia, a ja 13 [sierpnia] już byłem ranny. To ile ja mogłem być dni? Trzynaście dni tylko byłem.
- Czy chciałby pan powiedzieć o powstaniu coś, czego jeszcze nikt dotąd nie powiedział?
To [powstanie] było tylko na tydzień z górą, żeby wytrzymać bez broni, bez niczego. Z czym się można [porywać] na czołgi? Na tygrysy, na sztukasy, samoloty?Komunikaty były różne takie. Radia nie można było, bo to było [zakazane], ale po cichu to były różne wiadomości: jakie na wschodzie są [straty]?, co się dzieje?, że wielkie klęski Niemcy ponieśli na wschodzie. Bo [przecież] cała ta dywizja Paulusa została zdaje się zniszczona, okrążona i to była wielka Niemiec [klęska] za okupacji – wielka żałoba. Przecież pięć lat trwała okupacja niemiecka i stale tylko: rozstrzeliwania, egzekucje, łapanki i wszystko. Ile straceń? Ile tych tablic jest przecież? Niewinnych ludzi łapali na ulicy w Warszawie, pod ścianę i… Jest pełno tych pamiątkowych tablic.
Warszawa, 7 stycznia 2005 roku
Rozmowę prowadziła Magdalena Czoch