Tadeusz Janowski, urodzony 25 maja 1927 roku w Rokitnie Wołyńskim. Pseudonim: „Czujny” i „Góral”; starszy strzelec. Walczyłem na prawym brzegu Wisły, czyli Praga, Międzylesie, Otwock, Śródborów, Celestynów.
Była nas czwórka. Mama pochodziła z Sandomierza, ojciec pochodził z Warszawy. Stracił rodziców, jak miał trzy lata, i był w sierocińcu ojców jezuitów na Starym Mieście. Szesnaście lat skończył, to stamtąd uciekł i poszedł w legiony. Długo później, w 1921 roku, znaleźliśmy się, mnie jeszcze nie było, w Rokitnie Wołyńskim. Moje siostry Urodzone są: Baranowicze, Malkowicze, Rokitno i Klesów.
Miałem ze cztery lata, jak stamtąd wyjechaliśmy. Był kłopot z Ukraińcami.
Ojciec się bał i tęsknił za Warszawą. Tak żeśmy się znaleźli w Warszawie.
W 1932.
Mieszkałem w Międzylesiu. Wybuch wojny: strasznie, bombardowanie, chowaliśmy się po dziurach, gdzie kto mógł. Bardzo ciężko z żywnością było. Rewizje Niemców w domu.
Tata pracował w Rembertowie, w Wytwórni Amunicji numer 2. Później mieli się ewakuować w kierunku Mielca. Do tego nie doszło. Dali ojcu odprawę, ojciec został z nami bez pracy. W czasie okupacji to tak różnie bywało. Chleb żeśmy piekli, sprzedawaliśmy. Mama była tym całym inicjatorem. Bimber żeśmy pędzili, monopolówkę żeśmy robili, nie było stempla z tą gapą, guzik myśmy odciskali lakowany w butelkę. Skrzynkami to odchodziło, jakoś to było. Ojciec jeździł za handlem w Lubelskie, też byłem z ojcem. Kupił młynki do mielenia zboża, nie wolno było mieć tego. Myśmy zawieźli pięć, sześć młynków w Sadurki, w te okolice. Płaciliśmy około stu złotych, a tam myśmy brali 350. Za to kupowaliśmy żywność, tytoń, trochę masła, co się dało, śmietany. To było wysyłane koleją, żeby uniknąć tego wszystkiego. Masło, chleb to było przy nas. Raz ojca w Dęblinie napadli Niemcy, spodobało się gestapo rękawiczki ojca, latarka i jeszcze coś tam. Dostał ojciec po łbie, zabrali mu to wszystko. Przewieźć coś można było, ale czasem trzeba stracić.
Ze trzy razy byłem.
Oczywiście. Obstawiali się kiełbasą, boczkiem wędzonym, bimbrem, bimber pili, to jest autentyczne.
Była zbiórka.
Na Wschodni.
O, tak. Na moich oczach rozstrzelali człowieka za dwa kilogramy słoniny. Leżał w tunelu na Dworcu Wschodnim dwa dni przykryty gazetami.
Pewno, że było nielegalne. Oddychać nie było można. Za węgiel byłą kula w łeb, za oddychanie też to samo, za wszystko. Takie było życie.
Kolega mnie wciągnął. Chodziliśmy… na Bródnie była średnia szkoła zawodowa i tak jeden drugiemu przekazywał. Miałem przyjaciela Romaszewskiego, żeśmy wstępowali. Pomału wciągnął mnie. Później była przysięga.
To w lesie, w Wiśniowej Górze. Przyjechał pan niewysoki, z bródką. Dla mnie, byłem młody, mnie się wydawało, że on jest bardzo stary. Koło sześćdziesiątki mógł mieć. Major „Świt” pseudonim: „Będziecie przysięgać” – byłem jeden. Oni stanęli na baczność, drużyna nasza. Dwa palce na krzyżu: „W imię Trójcy Przenajświętszej” – i tak dalej. Tak żeśmy to przyjęli. Później były ćwiczenia. Dużo żeśmy ćwiczyli. Podchorąży, pseudonim „Ryszard”, nazywał się Kowalewski, to co pamiętam, kapral podchorąży. Miał z nami wykłady na temat broni: bagnetów, długiej broni, maszynowej i pistoletów.
Wiedzieli. Niewiele mówiłem, bo byłem zakonspirowany. Mama wiedziała. Ojciec zmarł w 1945 roku. Mama dobrze wiedziała.
Dowódca plutonu początkowo, ale w którym roku, to nie powiem dokładnie… To był chyba 1942 albo 1943 rok. Esesmana zabito w Międzylesiu. SS otoczyło całą miejscowość. U niego między innymi, u wszystkich robili rewizję, szukali, mnie też wtedy odprowadzili na bok. Znaleźli pod poduszką „Biuletyn informacyjny”. To wystarczyło, żeby człowieka zabić. Nieostrożny był po prostu.
Antoni Porębski, pseudonim „Poręba leśna”.
Na ulicy Sosnowa 12. Największy budynek wtedy był na tej ulicy.
Stoi. Dostał koło dziesięciu pocisków armatnich, ale to się trzyma dzielnie.
Brałem w akcjach. To był „Kedyw”, którym dowodził kapral podchorąży, wysadzaliśmy pociągi. Śródborów, Celestynów, te okolice, za Otwockiem to się działo.
Grupa nas była jedenastu, dwunastu, dziesięciu. Myśmy minerstwa się uczyli na tych wykładach doskonale. Założyło się miny, przewody pobiegły daleko. Pociąg nadjeżdżał, lokomotywa tuż, włączało się prąd i leciało to do nieba.
Myśmy nie przyjmowali walki z Niemcami, bo to były różne formacje. Ostrzelaliśmy i żeśmy zwiewali stamtąd po prostu. Czołgi jechały, samochody, oni mieli broni pod dostatkiem. Kilka razy brałem w tym udział.
Pewnie, że tak. Po to byłem i dobrze strzelałem.
Z KB, z pistoletu, ze Stena też.
Nie, zrzutów żeśmy nie przyjmowali.
Tak. Tak to się odbyło. Taka pani lekkiego prowadzenia, nie chciałbym [wymieniać] z nazwiska – pamiętam, ale nie chciałbym zniekształcić – miała dwójkę dzieci, jej mąż dostał się do niewoli, a ona urzędowała z nimi w mieszkaniu. Był czas, [esesman] się pętał, Niemcy się pętali koło niej, aż go [akowcy] zaciukali i tyle.
Głowę ogolili i nie wiadomo do dzisiaj, gdzie jest pochowana.
Zabili, bo ona donosiła Niemcom.
Tak. Tam nie byłem.
Głowę, minią wysmarowali.
Minia to jest taka farba o zabarwieniu czerwonym, z tlenkiem ołowiu, żeby zabezpieczyć przed korozją, rdzą. Tworzy taką konsystencję, że zabezpiecza materiał przed rdzewieniem.
Na głowie.
Dlatego był wyrok.
Trochę było. W parku Paderewskiego widziałem też. Szła i tak ociekała tą farbą, a tutaj to nie znam, przypadkowo ją widziałem.
Kobieta. Ogolona głowa, albo na środku ją ogolili, a resztę posmarowali farbą. Wypuścili.
Byli Żydzi.
Nie widziałem tego. Widziałem transporty, jak szły do… W Międzylesiu pracowałem u Szpotańskiego. Anin, Międzylesie, Wawer, słyszała pani?
Zakłady duże w Międzylesiu, przed tym zatrudniały, przed wojną około 300 osób. Później, jak powstał Gierek, ministerstwo elektrotechniki i tam produkcja szła, to zatrudniali 5000 ludzi. Rozbudowali to za PRL-u.
Uczyłem się rzemiosła. Tokarzem byłem, monterem urządzeń.
Widziałem, bo to było blisko torów. Z okien żeśmy widzieli. Esesmani tak stali pomiędzy wagonami. Ludzie wyglądali przez zadrutowane okna. Szły, kierunek Lubelskie, w tamtą stronę.
Dużo. Kiedyś miałem taki przypadek – mówiłem o tym zabitym Niemcu, o łapance – mnie też złapali. Ustawili pod takim wzgórkiem, dwa erkaemy, grupka ludzi, nas było może siedemdziesiąt osób. Rozwalą nas. Przyjechał jakiś Niemiec na motocyklu, pogonili nas na teren tych zakładów Szpotańskiego. To były zakłady wyłączników wysokiego napięcia, wyposażenie trafostacji. To wygląda jak bajka. Mama poleciała do dyrektora, miała trochę znajomego, już tam nie pracowałem trzy miesiące, do marca miałem ważny Ausweis. Stoję tak przy głównym wejściu do zakładu, idzie jakiś szkop, oficer z trupią czachą: „Name Janowski”. Mówię: „To ja jestem”. – Du arbeit? – do mnie. Mówię: „Tak”. – Bitte Ausweis. Czy powiedział – „bitte”? może nie powiedział, ale to coś mniej więcej ¬– Ausweis. Co się stało. Miałem legitymację, to była taka różowa legitymacja. To były w zasadzie dwie kartki ze zdjęciem, przedłużone było, normalne. Sekretarka, ponieważ mi się rozdarło, skleiła mi z tej strony, a tu tą otwartą. Tak ogląda, do marca było ważne, a mnie złapali 8 maja. Was? – powiada. [Myślałem, że] za chwilę w pysk dostanę – Weg Verfluchte ¬– powiedział. Poszedłem i pracowałem, pracowałem jak nigdy. Dyrektor był ludzki człowiek – Bartkiewicz. Trochę narozrabiałem, człowiek jako młody czasem coś narozrabia. Facet wyskoczył: „Panie, uciekłem im z szatni – powiada do mnie – Niech pan mi pomoże stąd się wydostać”. – „Niech pan idzie ze mną”. Młody człowiek to wszystkie kąty zna. Była kotłownia, był duży komin. „Panie, właź pan w ten luk i do komina”. Też tak zrobił. Wracam z powrotem, a dyrektor: „Panie, wisi pan na włosku – powiada – Jeszcze pan tak łazi po zakładzie – Panie, jak się panu nie podoba, niech mnie pan im odda”. Bez słowa żeśmy się rozstali. Czupurny byłem trochę, niepokorna dusza, tak to było. Stamtąd, zacząłem pracować w „Perkunie”. Wie pani gdzie to jest na Grochowskiej, a „Wedel”?
Był „Perkun”, a za tym „Perkunem” są gazy techniczne. Tam pracowałem, nie wydano mi jeszcze tego Ausweisu. Na Starówce mieszkałem u ciotki na Freta, nocowałem w zasadzie. Już dostałem, poszedłem do tego personalnego, mówię: „Panie, w końcu niech pan mi da ten Ausweis, bo mnie złapali, ledwo stamtąd…”. Dał mi Ausweis. Na drugi dzień wracam: Halt! Bitte Ausweis! – machnęli ręką. Puścili mnie.
Myśmy mieli miejsce na zbiórkę. Wiśniowa Góra, Miedzeszyn, Zbójna Góra. Wie pani, gdzie to jest? Jest murowany dom, żeśmy urządzili sobie placówkę. Normalnie były warty, normalnie wszystko. Ale już sowieci wleźli do nas. Taki był czarny… chłopak, najstarszy z nas wszystkich, poszli na patrol zobaczyć, rozeznanie zrobić. Myśmy wtedy rozwalili placówkę niemiecką, zdobyliśmy erkaem. Trochę dostałem po tyłku za przeproszeniem, jeszcze do dzisiaj mam ślady, ale to nieszkodliwe, opatrunek jeden, drugi i się zgoiło. Żeśmy przynieśli erkaem na placówkę.
Tak. Jak było Powstanie. Koledzy rozbrajali tunele w okolicach Michalina. Niemcy zaminowali tunele, minerzy rozbrajali to. Każdy miał jakieś swoje zadanie. Jechał wóz z pałąkiem. Jakiś major wysiadł, złote pagony miał, cztery gwiazdki. Chciałby mówić z dowódcą. Po rozmowie mówi: „Rozwiązujemy się chłopcy, nie możemy się tutaj…”. Żeśmy się rozwiązali. Część poszła na posterunek… Chodu stamtąd, nie chcieliśmy pojechać na wschód, bo tak też było.
Wcześniej się zjawili. To był sierpień, to w lipcu chyba wleźli. Jeszcze Praga była nie zajęta. Później czekali do 17 stycznia, zanim zdobyli Warszawę.
Już byli w lipcu chyba. Tak, już byli w lipcu. W związku z tym Powstanie wybuchło, bo mieli pomóc.
Widziałem.
Berlingowców to później zobaczyłem. Najpierw ruskich.
Też łazili po chatach, rewizję robili, szukali w butelce germańca.
W butelce germańca szukali, wódki. Też wybierali, pytali się, czemu nie jestem w wojsku. „Za młody jeszcze jestem”. Takie chamskie pytanie było.
Wcześniej, przed 1 sierpnia. Pierwsza razwietka, która szła, to im ktoś to pokazał, była kobieta ubrana w jakieś damskie szaty, czy rusek był, z naganem w łapie i ze swoim ojcem szła. Ale tak cywilne ciuchy były. Oni się poprzebierali po prostu, podszywali się sowieci, żeby Niemcy ich nie… A Niemcy gnali, mieli punkty oporu i uciekali.
Trudno to nazwać jakimś frontem, ale takie pojedyncze strzały – tak. Czołgi, jak wlazły, to też biły z tego takie 34, strzelały. Człowiek się chował po dziurach gdzie mógł. Moja matka, jak poszedłem z domu 1 sierpnia, widziałem twarz to była taka nabrzmiała. Wiem, ze jakieś pretensje, walkę musiała stoczyć. Później ciężko było matce, jak każda matka przeżywała, jeden jedyny byłem z synów.
Później. Najpierw byli sowieci, później berlingowcy weszli, ale kiedy to nie pamiętam.
Tak. Zatrzymywali się.
Część poszła dalej. W zasadzie opór był. Niemcy byli przygotowani. Było wzgórze, las się zaczynał pod Aninem, były okopy porobione, Niemcy mieli mieć punkt oporu. Trochę było, trochę nie było, ale też się popaliło, porąbali. Widziałem ciała ludzkie z pourywanymi głowami, takie… na wierzchu.
Zajmowali oczywiście. Szkoły, domy.
Tak. Musieli uchadit, koniec. To było ich słowo.
Są, zgadza się, dobrze.
Bzdura. Myśmy uciekli z Międzylesia, bo były pojedyncze walki. Zamieszkaliśmy w takim pustym domu w Miedzeszynie, a to zajęli sowieci. Największy na ulicy nasz dom zajęli sowieci, później zajęli berlingowcy, była szkoła podoficerska.
Kilka dni po wkroczeniu Rosjan, może tydzień, półtora. Z początku nas tolerowali.
Oczywiście, że tak. Z opaskami normalnie WP – Wojsko Polskie i orzeł na tym, i numer jeszcze. Tylko już numeru nie pamiętam, 700-któryś.
Moglibyśmy na Syberię, bo niektórych moich kolegów zabrali, po drodze uciekali.
Sąsiada zabrali.
Był żołnierzem AK.
Uciekł im nad jakąś rzeką za Mińskiem Mazowieckim. Zwiał im, bo gnali na Wschód.
O tak. Przecież to łuny były. 17 stycznia przechodziłem przez lód, żeby zobaczyć, jak tam moi krewni są. Zawędrowaliśmy aż do Pruszkowa. Jeden dzień żeśmy byli w Pruszkowie, żeśmy wrócili z kolegą. Po drodze nam się chciało jeść, to kupiliśmy u takiej babinki kilogram cebuli, bo nie było nic do jedzenia. Idziemy wzdłuż torów i takie łzy nam lecą jak…
Strasznie. Co można powiedzieć – oczodoły, kikuty, barykady, hotel „Polonia” w Alejach Jerozolimskich jeszcze się palił. Straszne. To trudno określić. Zgliszcza, pożary i ludzie wałęsający się.
Zamarznięta. W niektórych miejscach były takie oczka. Myśmy przeszli. Młody człowiek, to wszystko może.
Tak. Tylko ciotka przeżyła z córką. Wujka nie było. Freta 7 dokładnie.
W Anglii był.
Chcieli. Chodzili, w tapczanie ile razy siedziałem. Do góry i…
Jak napatoczyli, to zabierali ich w kąpielówkach.
Trudno mi powiedzieć, czy oni tak samo robili. Też brali do wojska. Mojego sąsiada z góry, tego samego domu co byłem, to go zabrali. Nie wiem, czy sam się zgłosił, czy poszedł, w każdym razie był w armii Berlinga.
Wrócił.
Tego nie wiem.
Bayer.
Tak mi powiedzieli, będziesz „Czujny”, będziesz „Góral”. Później, jak ta wpadka, zabili tego sierżanta, to zmienili nam też sami. Grupa takich młodych była.
Nie. Powtarzały się za bardzo.
Wstąpiłbym. To niestety jest mocniejsze ode mnie.
Poznań, 18 kwietnia 2008 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama