Stanisława Maria Łoniewska
Stanisława Łoniewska z domu Stańska.
- Urodziła się pani w 1939 roku, proszę powiedzieć, jak pani pamięta dzieciństwo w czasie okupacji?
Praktycznie całe [ówczesne] życie byłam w okupacji, bo do Powstania cały czas była okupacja. Chodziłam do przedszkola, biegałam po podwórku jak inne dzieci. Pewnego dnia, jak getto się paliło, było poruszenie w domu, przyszłam z podwórka. Okazało się, że jest w domu jakaś rodzina. Przed wysiedleniem do getta mieszkali w tym budynku co i my. To był drewniany dom. Jak getto płonęło, to przyszli do naszego taty. Tata ich wyprowadził z Warszawy.
- Jak pani pamięta okres Powstania?
Sam okres Powstania tak wyrywkowo. Nasz dom sąsiadował z koszarami niemieckimi. W nocy były strzały. Okazało się, że to powstańcy strzelali w kierunku koszar. Przyszli Niemcy, wszystkich nas wyrzucili z domu i podpalili dom. To była posesja, dom drewniany, podwórko i dom dwupiętrowy. Staliśmy przy tym domu dwupiętrowym, Niemcy nas wcisnęli, wszyscy szukali mojego taty. W pewnym momencie Niemiec wyprowadził tatę, uderzył tatę kolbą. Później zaczęli strzelać. Za domem było kartoflisko. Czołgaliśmy się wszyscy, a Niemcy strzelali w naszym kierunku. Zgubiłam się, przecież miałam pięć lat. Później rodzice przyszli po mnie. Mama z tatą się przekomarzała, bo tata ciągle się zawieruszał. Mówił, że idzie grać w karty z panem Buntowiczem. Ale to nie było tak. Tata szykował dla nas schronienie. Sąsiedzi, pan Franciszek Lisowski – był kominiarzem, miał dwójkę dzieci, Basię i Kazika – i pan Kudało poszli do olejarni po olej, trzeba było na czymś placki smażyć. Niemcy ich zauważyli, zaczęli strzelać. Zostawili pana Lisowskieo, przybiegli do mojego taty, żeby pomógł. Tata poszedł i pana Lisowskiego przyniósł.Mama nam głowy umyła, ciepło było, na bosaka biegałyśmy po podwórku i zaczęli strzelać. Jak nie było strzału, przeskakiwałam przez sąsiadów leżących, już martwych. Jak zaczynali strzelać, to się za nich chowałam. Dobiegłam do schronu. To były dwa schrony. Jeden był z dwoma wejściami, a drugi, troszkę dalej, z jednym wejściem. Wszyscy, którzy przeżyli zastanawiali się, jak będzie lepiej. Tata powiedział, że lepiej, jak są dwa wejścia. Kolega Kazik – śmieszne, ale takie dziecinne – był obok mnie w tym schronie. Miał mały flakonik po perfumach. Bardzo chciałam ten flakonik jak to dziewczyna. On nie chciał, bardzo się na niego obraziłam. Przyszedł młody powstaniec, miał na imię Lutek, powiedział, że to Ukraińcy. Jak nas miotaczem ognia, to uciekali. Dwoje młodych ludzi z podwórka, Jurek Kudało i jego siostra, później moja siostra. Moja siostra zginęła. Pani Kudałowa uciekała, też zginęła. Lutek, powstaniec, miał całą twarz spaloną, żył. Może doszedł gdzieś do swoich.Jak się ciemno zrobiło, tata poszedł zobaczyć, co z moją siostrą. Bałam się bardzo, mówiłam, żeby nie szedł. Jeszcze tata wrócił. Siostra mówiła, że tata wrócił po olej. Olej był w tym domu, w którym byliśmy, na podwórku, co był schron. Później w piwnicy siedzieliśmy.
Nie pamiętam. Miałam temperaturę, nogę miałam mocno spaloną. Długi czas w ogóle nie wychodziłam, gdzie wszyscy byli. To wygrzebana była norka, z siostrą byłyśmy.
Nie. Mama była w piwnicy normalnej. To była piwnica i troszkę cegieł było wyjętych, taka nora wygrzebana w ziemi.
Wyszłyśmy, bo przyszła pani, która czegoś szukała w piwnicy. Powiedziała, że Powstanie się skończyło. Wyszłyśmy i poszłyśmy w stronę Wisły, w stronę Potockiej. To była bardzo trudna droga. Nie było nawet ubrania. Miałam na sobie jakąś kapotę.Jak przechodziłyśmy przez korytarz – bo to była normalna piwnica, gdzie siedziałyśmy – to było wejście z kuchni albo z pokoju, pomieszczenia przysypane piaskiem. Mama chciała zajrzeć do tej piwnicy, ale nie zajrzała, a [tam] tata leżał.W nocy, jak weszłyśmy do piwnicy, to w pewnym momencie zobaczyłam świetlną kulę, coś przeleciało. Później, jak rozmawiałam z siostrą, to też to widziała. Przypuszczamy, że jak tata zginął, to był taki znak. Wyszłyśmy z piwnicy, nie było wody, ale był śnieg, to siostra moja poszła, wzięła garnuszek, żeby troszkę wody zagotować. Wtedy spotkał ją niemiecki żołnierz, ale to był prawdopodobnie Ślązak, bo mówił po polsku. Siostra przybiegła zdenerwowana. Udało się rozpalić troszkę ognia i mogłyśmy się napić ciepłej wody, bo przecież do jedzenia nic nie było.Przyszedł ten żołnierz z drugim Niemcem. Okazało się, że to był lekarz. To jest dziwne. Człowiek wygłodzony, dziecko. Niemiec przyszedł, lekarz, miał cukierki i dawał mi. Powiedziałam, że nie chcę. Zobaczył co z mamą. Mama miała bardzo spalone nogi. Taki żółty płyn – to rivanol chyba – powiedział, żeby przykładać. Przyniósł i przyłożył. Za kilka dni podjechała ogromna fura – byłam mała, dla mnie wszystko było ogromne – konie i mnóstwo na tej furze pierzyn, poduch. Mamę wsadzili, nas obok mamy. Zawieźli nas do Grodziska. Mama w szpitalu, a my w ośrodku RGO.Byliśmy w jakiejś fabryce na sienniku. Później znalazłam się u sióstr zakonnych. Moja siostra i mama przychodziły bardzo często do mnie, przynosiły mi bułeczkę i kawałeczek kiełbaski.W pewnym momencie samoloty, nalot. To było w styczniu, jak Warszawa była wyzwalana. Siostry bardzo się zdenerwowały. Kazały nam stać w drzwiach, jak są framugi. Obłożyły nas wszystkim, czym się dało, to znaczy poduszki, kołdry, sienniki, żeby nas ratować.
- Pamięta pani powrót do Warszawy?
Pamiętam. Jechałyśmy pociągiem. Jeszcze przed tym mama poszła na piechotę do Warszawy, wróciła i powiedziała, że tata nie żyje. Poszłyśmy z mamą na dworzec. Oczywiście lokomotywa piękna, ale jak maszynista puścił parę i ten syk ogromny, to byłam nieżywa. Tak bałam się wszystkiego. Do tej pory boję się burzy.
- Wróciły panie do Warszawy?
Tak. Mama, ponieważ była troszkę wcześniej, znalazła mieszkanie na Potockiej 35 mieszkania 8. Odnalazła naszego dziadka, babcię i zamieszkali razem.
Warszawa, 3 sierpnia 2008 roku
Rozmowę prowadziła Ewa Żółtańska