Stanisława Ładyńska „Stenia”
Jestem Stanisława Ładyńska z domu Olszak, pseudonim „Stenia”, dzielnica Wola. Mieszkałam na Dzielnej, przy Okopowej, tam gdzie była główna komenda „Radosława”, tam mnie zaskoczyło Powstanie. Brałam udział o tyle, że byłam łączniczką, ponieważ to był mój dom między [ulicą] Dzielną a [ulicą] Wolność, taki przechodni, dwa domy razem, to tam bardzo dużo Powstańców się zbierało. Co miałam, to się dzieliłam, herbatę robiłam, cukier miałam, dzieliłam się jedzeniem, tam się zaznajomiliśmy i wciągnęli mnie do Powstania, był pan Lech Jaskółowski, to teraz się spotkał ze mną, odznaczał mnie Krzyżem Powstańczym, zbyt wiele to nie mogę [powiedzieć, bo] byłam za młoda, żeby coś tam [więcej działać].
- Chodziła pani z meldunkami?
Tak. Przez Okopową, przez Żytnią, przechodziłam do „Waligóry”, przeważnie nosiłam [meldunki] na róg Górczewskiej. Powstanie trwało u nas bardzo krótko, szóstego dnia to już Powstańcy się wycofywali z „Gęsiówki”. „Gęsiówka” była wyzwolona przez Powstańców, ci z Gęsiówki szli, „Rotę” śpiewali, to było okropne przeżycie. Nie poszłam za Powstańcami, zostałam z cywilami, mój brat poszedł z Powstańcami z ciocią. Zostałam w domu. Schowaliśmy się do piwnicy od strony ulicy Wolność, od strony podwórka, a od ulicy Wolności Niemcy chodzili, już potem nas zabierali, rzucali granaty do piwnicy, potem do nas wyszli, kazali wychodzić i pod ścianę wszystkich, mężczyzn pod ścianę postawili, myśleliśmy, że nas rozstrzelają, ale jakoś nie rozstrzelili, popędzili nas do Pruszkowa. W Pruszkowie rozdzielali do różnych pociągów.
Wywieziona zostałam do Niemiec, tam pracowałam w Niemczech w Górach Harzu, najpierw przez Buchenwald przejeżdżałam, potem w Buchenwaldzie nas rozsegregowali i do Gór Harzu trafiłam, tam pracowałam, razem z Francuzami mieszkaliśmy w barakach.
- Pani opowiadała, że autobus Niemców przyjechał.
Tak, pierwszy dzień Powstania, tak się zaczęło Powstanie, cały autobus Niemców zajechał od Okopowej, skręcił w [ulicę] Dzielną, tylko nie wjechał w Dzielną, tylko skręcił i zaczęli wychodzić Niemcy z karabinami, zaczęli strzelać, kanonada w kierunku Dzielnej, a potem dowiedziałam się, bo Powstańcy mi powiedzieli, bo tam była główna kwatera, skąd Niemcy wiedzieli, że tam jest główna kwatera Powstańców? Potem widziałam, jak powstała walka i prowadzili Niemców za jakiś czas rozbrojonych wszystkich, to była dla nas pierwsza radość w Powstaniu, biało-czerwone flagi, a jeszcze druga radość była, jak czołg zdobyli na Okopowej. Chłopiec ośmioletni zdobył czołg! Czołg zajechał w Dzielną tak jak ten autobus. Polacy go uruchomili – Powstańcy. Na Dzielnej w kościele, [w] wieży kościelnej, byli Niemcy, „gołębiarze”, zabijali każdego, strzelali straszne i zabijali, i oni czołgiem, lufą, jak skierowali na wieże, to za każdym razem – raz strzelili, trafili, za drugim razem też trafili i już nie strzelali, już tam nie było Niemców, to też było przeżycie, bo to była wolność, zdobycie czegoś, radość okropna była, później w czasie Powstania to już męczyliśmy się, jak mogliśmy. Chodziłam, bo musiałam, jak dostałam polecenie, to musiałam pójść. Należałam do harcerstwa przed wojną, inaczej byłam wychowana. „Bóg, honor i ojczyzna” dla mnie było najważniejsze.
- Przed Powstaniem, kiedy pani była w harcerstwie, to państwo robili jakiś mały sabotaż?
Nie, to było przed wojną, harcerze, młodzi jakieś osiem lat miałam, siedem, dopiero początki, do Babic na kolonie jeździliśmy.
- Może pani coś opowiedzieć o swoim ojcu?
Mój ojciec poszedł na wojnę w 1939 roku i dostał się do ruskich do niewoli, a potem wymienili ich z Niemcami i ojciec się dostał do Niemiec. Był sześć lat w niewoli. Mamusia została z nami sama, troje dzieci było, na Ogrodowej mieszkaliśmy. Musiała się męczyć z nami strasznie, ale chodziliśmy wszyscy do szkoły, boso nie chodziliśmy i do pasienia krów nas nie dała, tylko się męczyła, żebyśmy się uczyli.
W Niemczech pracowałam w fabryce, najpierw wyrabialiśmy śruby do łodzi podwodnych i do samolotów, Francuzi też byli. Francuzi robili sabotaż ze śrubami, zżyliśmy się z nimi bardzo, bo to kulturalni ludzie byli z Paryża, urzędnicy, ksiądz był nawet z nimi, tak że bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Mama mojej koleżanki gotowała, tam kuchnia była przy baraku.
Wyzwolili nas Amerykanie. Baraki były spalone zupełnie, dostaliśmy kawiarnię, tam nas przenieśli Amerykanie do kawiarni. Amerykanie byli bardzo tak jak Polacy, bardzo przyjemni, paczki nam dawali, myśmy nie mieli co jeść, a oni nam takie paczki rzucali, a potem w tym miejscu (to było w Górach Harzu), strefa była potem angielska, tak że Amerykanie się wycofali, a weszli Anglicy, to już nie to samo, Anglicy to już nie ten sam naród.
Wywieźli nas do obozu koncentrowanego, [to były] koszary poniemieckie, nad morze nas wywieźli. Tam chodziłam na kursy księgowości, kursy angielskiego, występowaliśmy na scenie, dziewczynki młode, tak że było dosyć przyjemnie. Byłam pod opieką UNRRA, jako małoletnia byłam pod tą opieką, więc mamusia mi przysłała list dosyć rozpaczliwy, żebym wracała, bo ma tu sklep na Twardej, że potrzebna jej jestem, to się zalałam łzami i chciałam wrócić do Polski. Zapisałam się na transport do Polski, oni mnie nie chcieli puścić, bo byłam pod opieką. Później się zgodzili pod tym warunkiem, żebym znalazła kogoś – małżeństwo podpisało się, że mnie dostarczą do rodziców, i mnie puścili do Polski i przyjechałam.
- Miała pani jakieś problemy później?
Nie, do niczego się nie przyznałam, chcieli mnie do „Służby Polsce” zaangażować, bo to taki
prikas, ale poszłam, powiedziałam, już nie wiem [co], wtedy wyszłam za mąż (miałam siedemnaście lat, wyszłam za mąż) i dali mi spokój. Pracowałam, potem dziecko urodziłam.
Warszawa, 22 maja 2006 roku
Rozmowę prowadziła Magdalena Czoch