Stanisław Jerzy Zduński „Jurek”

Archiwum Historii Mówionej
Nazywam się Stanisław Jerzy Zduński.

  • Czy pan się urodził w Warszawie?

Tak. Na Pradze.

  • Kim byli pana rodzice?

Mama była normalnie w gospodarstwie przy mężu, a staruszek zasuwał na tramwajach – trochę tam pracował.

  • Czy pan miał rodzeństwo?

Tak. Trzy siostry.

  • Co pan robił przed wojną? Wojna wybuchła w 1939 roku, pan się urodził w 1930 roku…

Chodziłem do szkoły.

  • Gdzie?

Do szkoły… Aha, tutaj trochę będzie przeplatanka, bo chodziłem do szkoły numer 36. Ona była na Mokotowie, na Narbutta. Ale jak ojciec załatwił sprawę, jak getto oswobodzili, tu jak Grzybowska jest, Ciepła, to załatwił mieszkanie w budynku trzypiętrowym na Grzybowskiej 36 bodajże i myśmy tam mieszkali. A jak myśmy tam mieszkali, przeprowadziliśmy się z Mokotowa, z Wiśniowej, bo myśmy na Wiśniowej mieszkali cały czas, to chodziłem… […] [Jak chodziłem] Na Zielnej, to już w Śródmieściu była szkoła, bo przeniosłem się z Mokotowa i tu chodziłem do ukończenia tej szkoły. […] Trochę zanik pamięci mam po tym wylewie i trudno cokolwiek sobie przypomnieć. To była szkoła powszechna i po szkole powszechnej… Później chodziłem na Zielnej, to była szkoła powszechna i tam chodziłem…

  • Proszę powiedzieć, co pan robił, jak wybuchła wojna? Pamięta pan dzień 1 września 1939 roku?

Byłem w domu z rodziną.

  • Ale pamięta pan, co się działo?

Co się działo? Była wojna. Towarzystwo latało, bombardowało. Były to bomby, to pociski armatnie, różnie to było, ale cały czas były działania wojenne, normalne, otwarte były. Tak że tu byłem cały czas, nigdzie nie wychodziłem. Później przeszedłem do gimnazjum na Sandomierską, gimnazjum mechaniczne, jak skończyłem szkołę powszechną. Szkoła powszechna to była taka… Chodziłem do szkoły powszechnej na Narbutta, na Dolną, gdzie jest…

  • Mówił pan, że na Zielną.

Tak, ale tutaj jeszcze na Mokotowie, tam gdzie drzewa rosną na tej skarpie po lewej stronie, jak Wierzbno jest, to tam była szkoła trzypiętrowa. To tam chodziłem jeszcze. Później to już wyjechałem stamtąd i przyjechałem tutaj do Śródmieścia i właśnie tutaj chodziłem na Zielnej. Ale jak skończyłem szkołę powszechną za okupacji, normalnie… Bo jak później chodziłem do gimnazjum, to po wyzwoleniu chodziłem na Sandomierską. […] Nas tak przerzucali z tą szkołą powszechną, to tak motali. Raz tu, raz tu – a to Niemcy zajmowali, to nas wywalali, to znowu nas przerzucili gdzie indziej. Tak że trudno zasadniczo [wskazać] jako stały punkt wyjścia to nie można, bo myśmy [krążyli] wokół. Ale to Niemcy nas wysiudali, bo byliśmy w jednej szkole, na Narbutta róg Kazimierzowskiej, na… Tu, zaraz przy Wiśniowej jest szkoła, to też byliśmy tam. Później nas wywalili na Dolną. Tak nas przerzucali ze szkoły na szkołę. Bo Niemcy zajmowali i nas wywalali ze szkoły. Trzeba było się przenieść, to znaczy nie my, to już dyrekcja przenosiła całą szkołę, tam gdzie było możliwe. A tak, to cóż? Tak że tutaj, co mogę jeszcze powiedzieć?

  • Pamięta pan, co pana rodzina robiła w czasie okupacji?

Czasy okupacji. Siostry chodziły do szkoły, obydwie chodziły na Królewską. Tutaj gimnazjum było. Siostra najstarsza pracowała u Fuchsa… Nie pamiętam, dokładnie nie powiem. Bo ona później w czasie okupacji wyszła za mąż, jak myśmy mieszkali już na Grzybowskiej, bo myśmy się przeprowadzili na Grzybowską. Mieszkaliśmy na Grzybowskiej róg Ciepłej przy komisariacie dawnej policji konnej. Jak myśmy tam mieszkali, to ona wzięła ślub w kościele Boromeusza na Chłodnej. A później, co tu dalej można ciągnąć?

  • Z czego utrzymywali się rodzice? Tata przez cały czas pracował w tramwajach warszawskich?

Nie, później przestał pracować, pracował w fabryce mydła, bodajże u Schichta był. Na Szwedzkiej bodajże ta fabryka była i on pracował w tej fabryce mydła. A mama była cały czas w domu przy nas. Siostra najstarsza poszła też do pracy, pracowała, szwagier też pracował. Szwagier pracował właściwie jakiś czas na kolei. A młodsze siostry obydwie chodziły do gimnazjum na Królewską. Ten dom jeszcze stoi. Cóż dalej mogę powiedzieć jeszcze?

  • Jak pamięta pan Niemców z czasów okupacji?

Chodzili po ulicach. Pamiętam oczywiście. Sporo chodziło ich, wałęsali się skubani, ale takie zadanie mieli. Były łapanki, rozstrzeliwania były na ulicach, gdzie są miejsca straceń. To było chyba najważniejsze, że te łapanki [były], wywozili do obozu albo na Pawiak (to tutaj w Warszawie), albo do Pruszkowa wywozili… Najgorsze prześladowania za czasu Niemców to były łapanki, bo łapali, trzeba było uważać. Jak gdzieś zajeżdżali, to w miarę możliwości, jak się udało, trzeba było uciekać, żeby po prostu nie złapali, nie zabrali do budy i nie wywieźli w cholerę. Było takie zastraszenie, bo tak musiało być. Brali też i normalnie przywozili na ulicę, ustawiali z tych wybranych i po prostu rozstrzeliwali na ulicy. Z tych, co wygarnęli z ulicy, to oni od razu rozwalali na ulicy. Nawet w paru miejscach znajomi… Na rogu Alei Jerozolimskich i Marszałkowskiej, w tym miejscu straceń mój kolega po prostu został rozstrzelany. Ale to nie tylko jego, bo tam parę osób rozstrzelali. Tak że więcej było tych, co przeżyli to. A poza tym co mogę powiedzieć?

  • Jak to się stało, że zaangażował się pan w konspirację?

W konspirację to po prostu dzięki mojemu szwagrowi, bo mój szwagier był cały czas w konspiracji.

  • Jak się nazywał pana szwagier?

Wrzesiński, on był w konspiracji i mnie po prostu wciągnął w to. Brałem udział taki, nawet byłem dzieciakiem, nie mogłem brać takiego udziału jak ci starsi, dorośli, którzy mieli po dziewiętnaście, dwadzieścia lat. Miałem czternaście lat, to byłem gówniarzem. Byłem na tej zasadzie, że… Na przykład na Wroniej mojego szwagra matka mieszkała i oni na Wroniej mieli punkt zborny przed akcjami. Jak wychodzili dokądś na akcję, to oni się tam zbierali…

  • To było już w czasie Powstania czy w czasie okupacji?

W czasie okupacji. Oni się tam zbierali. Miałem takie zadanie trochę nie bardzo… Bo w naszym mieszkaniu na Grzybowskiej mieliśmy cztery pokoje z kuchnią. Jeden pokój zajmował szwagier z siostrą. W tym pokoju była taka duża szafa trzydrzwiowa i on w tej szafie po prostu trzymał normalną broń. Automaty, pistolety tam trzymał. O tym nikt nie wiedział w domu, tylko ja wiedziałem. Ani ojciec, ani matka, ani siostra, nikt, a ja wiedziałem o tym. Bo jak było trzeba… Jak na Wroniej mieli zbiórkę i trzeba było przenieść tam tą broń czy pistolety jakieś, to oni powiedzieli, jakie potrzebne, żeby wziąć z szafy (automatami to raczej nie, jakieś mniejsze prędzej), to brałem i szedłem z tym Grzybowską na Wronią. Musiałem uważać, bo mało, że byłem młody chłopak, to osobiście może nie zwracałem [na siebie] takiej uwagi żandarmów, ale musiałem się z tym liczyć, że może… Oni często z Chłodnej wchodzili w Grzybowską i szli trójkami. W każdej chwili można było… Bo jak szedłem, to miałem tornister i w ten tornister załadowany miałem ten towarek. Ciężkie to było cholerstwo, a nie byłem jakimś siłaczem, bo to młody chłopaczek, to musiałem to targać na plecach. Ciężko mi było, ale musiałem iść i nie poznawać po sobie, że mam ciężko w tym plecaku. Normalnie starałem się iść, dbać o to, żeby po prostu nawet jak by szli żandarmi, żeby się nie zorientowali, bo przecież oni bardzo zwracali na to uwagę, czy ktoś nie przenosi, kto idzie czy jak. Pilnują, więc musiałem uważać na to, żeby mnie nie przyhaltowali, bo jak by mnie przyłapali, to już placki do szafy, to już nie ma to, tamto, to byłbym załatwiony na amen. Tak że pomagałem w tym sensie, że im przynosiłem na Wronią broń. Z kolei jak oni wychodzili stamtąd i szli na akcję, obojętnie, gdzie ta akcja była i jaka ona była, to po prostu szedłem przed nimi. Szedłem przed nimi ileś metrów, oni na mnie uważali, a ja szedłem pierwszy i jak by w razie zza rogu [wyszli] (bo nieraz tak wychodzą, bo jak na prostej, to widać, ale jak się wyjdzie zza rogu, to jest kłopot trochę), w razie by żandarmeria dochodziła do rogu, do skrzyżowania, bo nie wiadomo, w którą stronę skręcą, ale idą, no to miałem sygnał umówiony. Albo sobie palcami włosy poprawiałem na głowie, albo jak miałem czapkę, to czapkę zdjąłem, założyłem, to oni wiedzieli, że droga jest zajęta, nieczysta, trzeba uważać. Musieli [wtedy] przejść na drugą stronę albo za chwilę gdzieś się jakoś tak [przedostać], żeby się po prostu nie nadziać na ten patrol niemiecki, który idzie. Tak bardzo często byłem wykorzystywany do tego.
Tak samo kiedyś obrobili sklep odzieżowy. To chyba był na Złotej ten sklep (to był chyba Pilchala, jeżeli się nie mylę). Oni wjechali, obrobili ten sklep z ciuchów. Tam była różna bielizna, i ciepła, i taka, i spodnie, i kalesony, i taka, różne. Oni zabrali ze względu na to, żeby później przesłać do lasu dla tych chłopaków, którzy w lesie byli, bo oni przecież tam nie mają kaloryferów, kurde bele, tylko są tak jak są. No to im tam przysyłali w jakiś sposób, żeby mieli. Używali tutaj na miejscu, z tego to brali. Oni jak w sam raz, cała taka ciężarówa, taka gieroj, to wjechała na Grzybowską. Ledwo w tą bramę wjechali tą ciężarówą. Wjechali w podwórko. Mieliśmy piwnicę i wyjście z mieszkania i na frontowe wyjście i na kuchenne wyjście. Jak oni tu zjechali, to po prostu musiałem być przy bramie, patrzeć, czy przypadkiem nie idą, czy żandarmeria nie idzie. Oni w tym czasie wszystko zwalali do piwnicy, na dół. Do nas do piwnicy, do sąsiadki, która też obok nas mieszkała na drugim piętrze. Wszystko zwalali, żeby to upchnąć gdzieś, bo to jednak taki samochód ciężarowy duży, to tego towaru było trochę, jak by nie było. Ale jakoś szczęśliwie zwalili, pojechali i był spokój, nie było ich. Tak że to na podwórku taka akcja, można powiedzieć, że to była. A poza tym co jeszcze mogę powiedzieć?
  • Czy pamięta pan, jaka była atmosfera w Warszawie przed wybuchem Powstania?

Przed wybuchem atmosfera to nie można powiedzieć, żeby była jakaś zła czy jaka. Dlaczego? Dlatego że po prostu nikt nie wiedział o wybuchu. Godzina „W” była tylko dla organizacji, a dla wszystkich warszawiaków, dla tych [pozostałych], to nikt nie wiedział. W ogóle nie wiedzieli o jakiejś literze „W”, że to rozpoczęcie Powstania. Jak wybuchło dopiero i zaczęło się, to było zamieszanie duże, ze względu na to, że ludzie po prostu na razie nie wiedzieli, co się dzieje. Nie wiedzieli, co to jest – czy to jakaś chwilowa akcja z Niemcami, czy to przestanie, czy jak? Nie wiedzieli, niezorientowani byli ludzie, ale po godzinie, po dwóch, po trzech, czterech już zorientowali się, że to niestety idzie na całego. Tak że tutaj muszą to… Już zaczęli bardziej przebywać w mieszkaniach, żeby po prostu nie ulec wypadkowi, nawet śmierci. […] Ale w ogóle pierwsze dni Powstania (tak jak w Śródmieściu przynajmniej) to było bardzo fajnie, bo było dosyć spokojnie. Można było chodzić po ulicach i nie było żadnego strachu. Ale to króciutko trwało, bo już później zaczęli Niemcy dobierać się tu do skóry i zaczęły być obstrzały. Oni najczęściej bardzo dużo strzelali z dachów. Są takie okienka, co są na dachach, to oni tam sobie siedzieli i jak ludzi widzieli, to strzelali. Tak że trzeba było na to uważać i jakoś się kryć. Z początku to było spokojnie, można było chodzić. Ale to długo nie trwało, krótko, bo Niemcy zobaczyli, że to już nie przelewki, bo to cała akcja jest i oni już zaczęli się dobierać do ludzi, do cywilów, i strzelali do ludzi normalnie na ulicy jak ci, co chodzą… Nieważne, czy on leciał z karabinem, czy leciał sam, to rąbali. Tak że kopało się rowy, żeby można było przejść na drugą ulicę. Z początku tak jak mówiłem [było spokojniej], ale później to niestety nie można było sobie przejść. Na przykład miałem takiego pecha, bo leciałem przez plac Grzybowski. Poszedłem zobaczyć do domu na Grzybowską, czy z siostrą wszystko w porządku, to wracając z powrotem, bo myśmy stacjonowali, oddział stacjonował na placu Dąbrowskiego u „aktorek”… Tam nawet wesoło było, można powiedzieć, bo fortepian stał, to kto tylko umiał grać, to pobrzdąkał. Trochę ludzie mimo wszystko brali troszeczkę na wesoło, w miarę możliwości, żeby zatracić w sobie ten lęk i to wszystko, bo to jest napięcie bardzo duże, niestety. Z Grzybowskiej leciałem, Twardą przeleciałem, chciałem przelecieć przez plac Grzybowski, przez Bagno i na drugą stronę Marszałkowskiej do siebie. Jak w sam raz leciałem, facet przede mną leciał taki starszy… No starszy nie, ale miał na pewno około czterdziestki. Ni stąd ni zowąd, pyk, pyk i leży, kurde bele. Oni go ściągnęli z dachu. Niemiec jakiś trafił go i koniec. Upadł, a ja tylko przeskoczyłem przez niego, skuliłem się i jak najszybciej chciałem przelecieć ten plac, później Zielną i Świętokrzyską przelecieć i na plac Dąbrowskiego się wpakować. Dużo było takich chwil, cholera, że ludzie [ginęli]… Trzeba było jakoś to [przetrwać]… Strachu było. Nie można było powiedzieć: „A ja się nie bałem”. Guzik prawda, zawsze człowiek miał jakiś strach, bo zawsze, bez przerwy działania były, strzelali, walili, jak nie z samolotów, to z dział. Taka była cholera, nazywali ją „krowa”, działo takie, to było działo kolejowe. Jak oni nastawiali to działo klejowe na jakiś punkt do Śródmieścia, to już było słychać ten zgrzyt, jak oni nastawiają. „Oho, »krowy« nastawiają!”. To już wiadomo było, że trzeba [się ukryć]… Tylko nie wiadomo, gdzie oni wywalą. Siła wybuchu była bardzo duża. Bo jak on przywalił, załóżmy, w ostatnie piętro budynku, to zmiótł w ogóle całe piętro w cholerę, od wybuchu zmiótł w pieruny. Tak że trzeba było uważać, bo te „krowy” bardzo często były nastawiane, bardzo często strzelali z nich do Śródmieścia, w te miejsca, gdzie były zajęte przez oddziały.
Przytrafił mi się taki przypadek, nie przypadek. Jak w sam raz byłem na Mazowieckiej, bo myśmy byli na Mazowieckiej, jak Arbeitsamt był, to myśmy byli w Arbeitsamtcie, a po drugiej stronie częściowo zajmowali Niemcy. Byłem na ulicy Mazowieckiej w bramie. Patrzę, kurczę blade, a tam Niemiec. Czy on się zapomniał, czy cholera go jasna wie, co on myślał. Wychodzi do okna do pasa rozebrany i się w oknie przeciąga, a tu chłopaki zauważyli go. Pyk, fik i nie ma go. Załatwili go od razu, bo jak na dłoni był, sprzątnęli go. Już się nacieszył. Tak że bardzo dużo było zabitych. Ludzie padali… Człowiek ile razy leciał ulicą tu, tam, musiał się przedostać, to ile razy ludzie padali na ulicy zabici pod nogami. I to nieraz takie było, że cholera bebechy, za przeproszeniem, rozwalone, bo granatem albo czymś rozwaliło. Takie widoki były nie bardzo ciekawe absolutnie, bo tych ludzi narąbanych było sporo. Później to cóż mogę powiedzieć?

  • Proszę powiedzieć, czy pan w czasie Powstania mieszkał w domu, czy nie mieszkał pan z rodzicami? Co pan dokładnie robił w czasie Powstania?

Właściwie to byłem „u aktorek” (tak nazywają [to miejsce], „aktorki”), podobno za okupacji tam występował jakiś zespół artystyczny. Dokładnie nie pamiętam, nie wiem tego, ale tak nazywali, „aktorki”. Byłem przeważnie u nich, razem z nimi byłem. Przychodziłem, nieraz wracałem do domu, zobaczyć, bo w domu była siostra, ta najstarsza. Bo mama moja i moje dwie siostry były na Mokotowie i z Mokotowa ich wywalili poza Okęcie. Oni się przedostali do Kazimierówki, za Podkową Leśną, do znajomych, którzy tam mieszkali. Tak że z nimi nie mieliśmy kontaktu, tylko tu. Ale z kolei ojciec, muszę powiedzieć, może to trochę niesmaczne, ale to było, a nie jest. Jak on pracował u Meinla, to po prostu… A oprócz tego gotował mydła, sam robił mydła. Tak że on tam zarabiał kupę pieniędzy. Jak on przychodził do domu wieczorem, jak wywalił z teczki tych pieniędzy, cholera, to tyle, że olaboga. On nie wiedział, że ja, siostra, bo tak to nie dałby, ale nieraz ciach pięćset złotych do kieszeni, ciach pięćset złotych do kieszeni. Później, na rogu Grzybowskiej i Ciepłej była budka, to za okupacji jeszcze, to strasznie lubiłem napoleonki. Na rowerze podjeżdżałem pod tą budkę do tej babki i ona dawała mi te napoleonki. Wcinałem to, bo miałem te pieniądze, to co mi zależało, to płaciłem. Brałem, jadłem. On miał kupę pieniędzy, ale nie mieszkał z nami. Mieszkał na Staszica?… […] Ona właściwie od Wolskiej odchodzi i leci naokoło, to on tam mieszkał. Miał mieszkanie i tam po prostu mieszkał z kobietą. Miał babkę, tam się usadowił z nią i z nią sobie żył, pędził ten żywot. Tak że nami się niewiele interesował, prawdę mówiąc, od czasu do czasu. Jak przyleciałem na Grzybowską nieraz, to znaczy do siostry, to: „Co słychać?”. Później zjeżdżałem z powrotem tam, a on był tu. Ale później, jak już kończyło się, coraz krócej się robiło z Powstaniem, to on skontaktował się z nami, żeby przejść na Czerniaków, bo tu już było za gorąco. W Śródmieściu za dużo działań było, bombardowań, strzałów, samolotów. To już tutaj nie do wytrzymania ciężko było, no to żeby na Czerniaków przejść. Myśmy przeszli do placu Trzech Krzyży i z placu Trzech Krzyży była zrobiona… Dół taki wykopany, co się szło, żeby nie trafili. Można było przejść aż na dół. Jak myśmy zeszli na dół, to myśmy poszli na ulicę Fabryczną. Na Fabrycznej byliśmy, zatrzymaliśmy się. Jakiś czas żeśmy byli, ale tam już też się króciutko robiło…

  • Kiedy to było?

To było w Powstaniu.

  • Ale pod koniec Powstania?

To było po prostu już w drugiej połowie Powstania, bo już się robiło coraz krócej. Myśmy byli właśnie tam na dole i stamtąd później musieliśmy się przesunąć, bo na tej Fabrycznej już było znowu króciutko, też walili jak cholera. Jak Niemcy wykukali, że tu są albo tam są [mieszkańcy], to oni rąbali, żeby po prostu zniszczyć ludzi. Myśmy się przenieśli stamtąd, z Fabrycznej… Nie wiem, nie pamiętam… Nie wiem, czy nie pomylę się, ale mi się wydaje, że już z Fabrycznej, to było więcej ludzi już i żeby wyjść poza teren. Towarzystwo, Polacy zebrali się i żeśmy wyszli, a tu Niemcy nas w objęcia wzięli i przyprowadzili nas na Szucha, tu pod gestapo (budynek [wciąż] przecież jest). Nas tu przyprowadzili. Nie wiem, czy myśmy jeden dzień, czy dwa dni byli pod tym budynkiem. Tam żeśmy stali, zanocowali. Zebrali jeszcze ludzi i nas na Dworzec Zachodni przetransportowali, pogonili nas. Obstawa była i w szeregu szło towarzystwo na Dworzec Zachodni.
Z Dworca Zachodniego do Pruszkowa nas wywieźli. Duże hale kolejowe, tam warsztaty były. To było duże, było sześć hal, bo były ponumerowane: jeden, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty. Z tym że te wszystkie, zależy od którego numeru, bo te numery: szósty, piąty, czwarty, to ci, którzy trafili do tych baraków, że tak nazwę, bo to były hale, nie baraki, to tych ludzi co i raz zabierali i wywozili po prostu do Niemiec. Zabierali ich stąd. Ale drugi pawilon, pierwszy pawilon też bodajże, ale drugi i trzeci, to tych, co tam byli, to wyprowadzali za bramę Pruszkowa. Jak nas przeganiali na drugą halę, jak w sam raz patrzę i zobaczyłem, że znajoma, Irena, sąsiadka nasza. Ona była już babka, to nie taka w moim wieku, bo już dorosła, zauważyłem, że ona jest, i krzyknąłem: „Pani Ireno!”. Obejrzała się i zobaczyła mnie. Oni też szli, prowadziła jakąś grupę, tylko że oni prowadzili grupę na drugi pawilon. Ona prowadziła, jak nas zobaczyła, to przyleciała. To nie było daleko, kawałek przeleciała. „Z kim jesteś?”. Mówię: „Siostra jest, szwagier i ojciec jest”. – „Gdzie jest?”. Ona zaraz ich zawołała. Jak ona to zrobiła? Nie wiem. Dość, że zabrała nas z tej grupy, z którą żeśmy szli. Dokąd oni by nas zaprowadzili, to nie wiem, na który [pawilon]. Albo na czwarty, albo któryś, który prawdopodobnie byłby na wyjazd gdzieś na roboty, albo cholera wie dokąd. Ona nas zabrała i przerzuciła do tamtej grupy. Nawet jej się to dobrze udało, bo nie było żadnego szumu, nikt nie widział. Przeprowadziła nas. Jak przeprowadziła nas do tamtej, to nas prowadzili już na drugi oddział czy drugi barak, nie wiem, jak to nazwać, a stamtąd to już wyprowadzali ludzi poza teren obozu. Po prostu wypuszczali na teren, żeby sobie iść. No i jak myśmy trafili tu, to było już dobrze. Tylko ta Irena jeszcze przychodziła do nas, że jak w razie coś, to będzie pomagała, żeby to wszystko było dobrze. A tam jeszcze na tych poszczególnych [oddziałach] byli Niemcy lekarze i lekarze badali ludzi, badali Polaków. Między innymi ojca wzięli tam na badanie. Badali go, to czy owo, zdrowy czy niezdrowy. Ale ojca uratowało to, że on przed Powstaniem, ponieważ było go stać na to, pojechał sobie do Zakopanego, kurde bele na wycieczkę pojechał. Nie wiem, ile tam był, tydzień, dwa, cholera go tam wie i miał stamtąd, że był w Zakopanym. On to wziął dla tych Niemców, im pokazał, że jest chory, że był w Zakopanym na leczeniu, bo on ma… Po prostu udało mu się ich oszukać. Oni jego tutaj zatrzymali i zostawili później u nas, w drugiej grupie. Tak że potem był z nami. Później, jak oni zaczęli nas wyprowadzać, to już tam zaczęli Niemcy mordę drzeć, że się zbierać. Na tyle, ile kto mógł zrozumieć, to zrozumiał. Nas po prostu [ustawili] w szeregi i do bramy głównej w Pruszkowie nas wyprowadzili i puścili nas przy bramie. Tak że myśmy byli w Pruszkowie w garażach, gdzie ten obóz był i później stamtąd dopiero myśmy poszli na drugi i stamtąd dopiero nas wypuszczali jako ludzi niezdolnych do pracy, z jakichś powodów, oni tam sobie wymyślali i zostawiali nas, wysłali za bramę, żeby sobie iść.
Jak myśmy wyszli za bramę, to myśmy od razu pojechali do Kazimierówki (to jest pierwsza stacja za Podkową Leśną), ponieważ mieliśmy tam znajomych jeszcze sprzed Powstania, bo nawiasem mówiąc, syn tej pani, która tam mieszkała, po prostu kręcił z moją siostrą, z tą młodszą. Jak myśmy tam pojechali, to cieszył się, przyjęli nas bardzo serdecznie, bardzo przyjemnie. No i tam żeśmy troszeczkę pobyli, ale bardzo króciutko. A ojciec się usadowił w Grodzisku Mazowieckim, tam sobie chatę znalazł. Tam wziął i zaczął gotować mydło, no i sprzedawał to mydło. Kupę pieniędzy miał, więcej pieniędzy jak lodu, skubaniec… […] Później ojciec przyjechał z Grodziska Mazowieckiego, tą kolejka EKD przyjechał tu i załatwił w Podkowie Leśnej Głównej mieszkanie. To znaczy mieszkanie – to willa była. Ta gospodyni Kędzierska bodajże się nazywała. Oni mieli w ogrodzie, w tym parku koło siebie, na tym placu swoim, mieli taki duży domek. Można było mieszkać normalnie, nie żaden to komfort, ale przynajmniej można było spać. Nam to załatwił i myśmy siedzieli w tym jakiś czas. Później stamtąd… A jeszcze zapomniałem, bo jak myśmy wyszli tu, to myśmy pojechali do Sochaczewa na wieś, bo mieliśmy bardzo dużą rodzinę całą i na Sochaczew. Tam żeśmy trochę pobyli i stamtąd żeśmy przyjechali właśnie dopiero do Podkowy Leśnej i tu nam załatwił stary tą chatę, żebyśmy mieli gdzie mieszkać. Tu już byliśmy aż do wyzwolenia, bo już ruskie weszli, to już się…
Hołota, niech ich cholera weźmie. Było ich tu od cholery, ale jak do nas na drugi dzień… Bo już była Warszawa wyzwolona, to ja, moja siostra i Leszek, ten facet, co kręcił z moją siostrą, tośmy się wybrali, że idziemy do Warszawy. No i żeśmy szli pieszo, z Podkowy Leśnej żeśmy przyszli do Warszawy. Jak żeśmy przyszli do Warszawy, tośmy przyszli od razu na Mokotów, na Wiśniową, tam, gdzie myśmy kiedyś mieszkali, przedtem za okupacji. Jak żeśmy sobie mieszkanie zajęli na Wiśniowej, to już mieliśmy mieszkanie. No to później przyjechała mama, siostry i żeśmy w tym mieszkanku mieszkali na Wiśniowej. Później różnie to było. Siostra ze szwagrem sobie mieszkanie załatwili i wyprowadzili się stamtąd, bo to było małe mieszkanie. Dla nas to było ciasno. Siostra załatwiła sobie gdzie indziej. Ja z matką siedziałem na Wiśniowej, to Wiśniowa 37. Ten dom stoi, naprzeciwko szpitala położniczego, po lewej stronie jest. Jak byłem na Wiśniowej, to stamtąd zacząłem chodzić do szkoły, do gimnazjum na Sandomierską. Tak się powoli rozkręciło to. Aby dalej, aby Polska nie zginęła.

  • Jak byśmy się mogli na chwilę cofnąć do czasów Powstania. W jakiej organizacji pan walczył?

[Należałem do] KPN, z początku to było jako Kadra Polski Niepodległej, ale później była podległa pod Armię Krajową.

  • Jak to się stało, że stała się podległa pod Armię Krajową?

To wyższa sfera, między dowództwem. Nie mogłem w to wnikać, bo nie miałem możliwości, ale to było później pod Armią Krajową. KPN, oddział „Perkun”. Całego szefa to mieliśmy też tam.

  • Kto był szefem?

[…] Nie mogę chwilowo sobie przypomnieć… Lech… Może się jakoś znajdzie… Bo było dowództwo na Kredytowej, przy Arbeitsamtcie. Myśmy tam biwakowali sobie. Mieszkali, nie mieszkali, to takie mieszkanie na słowo honoru. Ale tam żeśmy wszyscy przebywali i stamtąd wychodzili wszyscy na akcje, dokąd było potrzeba. Tak że to było w Śródmieściu.

  • Pamięta pan jakieś akcje, w których pan uczestniczył?

Powiem szczerze, że osobiście tylko w takich akcjach, jak byłem w pobliżu tego, ale bezpośrednio to uczestniczyli ci, co byli bezpośrednio z bronią, co mieli broń. I oni występowali, oni atakowali, oni strzelali. A ja z czym? Z palcem? A jak było coś potrzeba, meldunek, coś do dowództwa przynieść, łączność miała być bez przerwy, to cały czas to było. Tak że dużo było takich, tylko że ciężko było to spamiętać. Jak Boga kocham. Mnie to wszystko ucieka, jednak to jest czasu kawał. Jeszcze teraz, po tym, co mnie spotkało, to jestem taki do kitu. Po tym wylewie do łba leżałem w szpitalu Bródnowskim. Ale poleżałem, wyszedłem, jakoś jeszcze chodzę, ale to mnie męczy. Nogi mnie bolą, kurde bele, że chodzić nie mogę za bardzo.

  • Pan wspominał, że stacjonowaliście u „aktorek” i że staraliście się jakoś podtrzymywać się nawzajem na duchu. Pamięta pan jakieś życie religijne w czasie Powstania? Czy było, czy pan uczestniczył w jakimś życiu religijnym? Bo życie towarzyskie pan mówił, że było.

Nie, to po prostu życie było bardzo ograniczone, to było bardzo ograniczone. Tam był fortepian czy pianino… Chyba fortepian był. Był duży ganek i tam stał ten fortepian. Po prostu kto potrafił trochę brzdąkać, to wyszedł tam i pograł trochę. Jeżeli zagrał, to starał się zagrać takie piosenki raczej powstańcze i wojskowe. Nie jakieś o zakochanych, tylko oni to grali… Nie stali, bo nie było na to czasu, nie było możliwości. Przecież każdy musiał uważać, bo nie było [czasu] na to, żeby wszyscy rozsiedli się i sobie koncert zrobili. Bomby padały w to podwórko, cholera, ile tam ludzi zginęło. Boże kochany, coś okropnego. Padły bomby, walnęli, to po prostu jelita, bebechy, wszystko rozwalone było w cholerę jasną. Aż okropnie było na to patrzeć. Nie było tam powodu do radości, żeby sobie śpiewać. Pewnie, że z tego smutku, z przygnębienia to tam zanucili sobie, usiedli sobie gdzieś w rogu i sobie zanucili jakąś swoją piosenkę. Ale nie było tak, żeby jakieś występy były, bo to nie było możliwe nawet. Bo to jak? Raz, że hałas, a drugie, że to… […]
  • Czyli życia religijnego pan nie pamięta z tamtego czasu?

Religijne to każdy sam z sobą miał. Każdy po prostu w duchu modlił się. Były na podwórkach porobione takie ołtarzyki, to jak się zebrała grupka, to mogli przyklęknąć, pomodlić się trochę. Nie były to takie jawne, zakrojone na jakąś większą skalę… Ale każdy dbał o to, starał się i modlił się na tyle, na ile mógł, po prostu. Potrafił i mógł. Ale tak na pewno było. Przecież na podwórkach były kapliczki, po prostu towarzystwo sobie klękło, usiadło pomodlić się. Każdy się modlił, aby przeżyć, żeby Bozia dała przeżyć. Po prostu każdy miał to na ustach tylko: „Boże dopomóż. Boże dopomóż, żeby przeżyć”. Każdy żył tą nadzieją, że a może… Bo za chwilę pierdyknie z góry i do widzenia, już będzie po krzyku. To było przykre, to było kłopotliwe. Przykre, pewnie że tak. Smutne to takie. Cholera, ja wiem, jak to powiedzieć… W każdym razie nikt na pewno nie cieszył się, nie radował się z tego powodu, tylko każdy w milczeniu przeważnie. Któryś usiadł, to posiedział, pogadał, podumał, co jak będzie, jak to będzie, bo nie wiadomo, jak będzie. Co będzie jutro? Dzisiaj jesteśmy, a jutro co będzie? Czy nas samolot tu nie zbombarduje? Czy te „krowy” pieruńskie nie przyślą nam tutaj? To tak nastawiają, to cholerna siła wybuchu była. To trzeba przyznać. Tak że nie można było liczyć na jutro. Jak człowiek przeżył dziś, to był szczęśliwy, Bogu dziękował, że przeżyło się dzisiaj. A jak jutro będzie, to jak Bozia da, bo nie wiadomo. Z początku było ciszej, ale tak jak później, to były strzały, to Niemcy ładowali, rąbali, kurde bele. Przecież mieli o całe niebo lepsze uzbrojenie. Przecież jak my, jak Powstańcy z tymi pistolecikami, automatami, a oni mieli, kurde bele, erkaemy, cekaemy, cholera wie, co oni mieli, mieli czym rąbać. To nie ma to tamto. Tak że to nie była równa walka, absolutnie, nie była żadna równa walka z Niemcami, nie była. Mieli absolutnie większą siłę ognia jak Powstańcy. Ale mimo wszystko Powstanie nie dawało się, Powstańcy nie dawali się.

  • Proszę powiedzieć, jak po tym wszystkim ocenia pan Powstanie? Dobrze czy źle? Czy ono było konieczne?

Opinia ludzka jest różna, różnie ludzie mówią. Uważam (na ten swój głupi rozum, przecież nie jestem żadnym mądralą), że niestety, ale raczej było konieczne. Dlaczego? Dlatego że dochodziło już do tego… Było bardzo dużo egzekucji na ulicach. Oni łapali i na ulicach rozstrzeliwali ludzi. Dużo tego było, łapanki były i rozstrzeliwali na ulicach. Wywozili do Niemiec na okopy i na… Wolność była ograniczona od cholery. Tak że tutaj właściwie trzeba było coś z tym zrobić. Oni podjęli taką decyzję, a nie inną. Osobiście uważam, że to niestety, ale było słuszne. To była konieczność, to nie był jakiś wybryk natury, tylko po prostu to była konieczność. Bo sytuacja taka jaka była tu, to była ciężka i nie było już co [zwlekać]… Ale masa ludzi zginęła, dużo ludzi zginęło, Boże kochany. Ile ludzi zginęło na ulicach, w pożarach, w domach palących się… Rany Boskie. Masa ludzi zginęła, bardzo dużo. Ale musiało tak być, bo bez tego by nie było nic. Musieli ludzie zginąć, musieli odnosić tę klęskę, ale było… Ogień z początku to była bułka z masłem, ale później to naprawdę. Człowiek jak ten szczur przeskakiwał spod domu, spod muru, żeby nie trafili po prostu człowieka. Przywali, pyknie i do widzenia, już nie masz po co skakać, cholera. Tak że to tak było. Ciężka była sprawa na pewno, ciężko było ludziom. I kobiety, i mężczyźni to… No ale to była wojna w pewnym sensie, ograniczona może ta wojna, bo to w domu, to znaczy w… Ale jakoś tak było. Szkoda jest tych ludzi. Boże, pewnie że szkoda, że tyle ludzi zginęło, od cholery ludzi zginęło, strasznie dużo. Boże kochany, jak się człowiek napatrzył na tych, jak… […]

  • Jeszcze proszę powiedzieć tak na koniec, czy chciałby pan jakoś dodać, podsumować to, co powiedzieliśmy na temat pana udziału w Powstaniu?

Wydawało mi się, że to co mogłem, to powiedziałem. Brał człowiek udział, był aktywny bez przerwy, od początku, można powiedzieć prawie do końca był właśnie w tym Powstaniu. To, co się przeżyło, to się przeżyło, sam diabeł tego nie odbierze. Niestety, bo to co [człowiek] widział, to widział. Ile ludzi pod nogami ginęło, no to ginęło. Ale to już… Poza tym na pewno nie jest przyjemne oglądanie tego. To żadne zdjęcia, żaden film nie pokaże tego, co było, niestety nie pokaże tego. Nie ma mowy. To, co było, to nie pokaże żaden film. Nie ma to, tamto. Było okropnie, strasznie było. No ale…

  • A czy udział w Powstaniu wywarł wpływ na pana dalsze życie?

Może troszeczkę po wyzwoleniu… Założyłem taką organizację. Było nas parę chłopców, parę babek mieliśmy i oczywiście pisaliśmy ulotki antykomunistyczne.

  • Jak się ta organizacja nazywała?

Nie pamiętam, jak to się nazywali. Nie wiem. Myśmy te ulotki wszystkie po szkołach, gdzieś myśmy roznosili te ulotki. Wszystkie były na temat antykomunizmu, były rozdzielane. Tak że było… Później nas, a właściwie to kolegę, kurde bele, taki mądry… A mówiłem mu: „Tadek, uważaj, cholera, uważaj” – bo nie było żartów za komuny. Nawiasem mówiąc, miałem przyjemność trzy razy na UB siedzieć, cholera jasna.

  • Co się stało pana koledze?

Uprzedzałem go. On miał te ulotki, bo też był razem z nami w tej organizacji. Nawet zawsze uprzedzałem każdego: „Uważajcie, komu dajecie i gdzie dajecie, gdzie kładziecie, żeby nie było wsypy”. Bo te czerwone rury, to bez przerwy tylko latali, żeby kogoś złapać. On wziął te ulotki i dziewczynie dał, co z nim do szkoły chodziła, bodajże do tej samej klasy. Dał tej dziewczynie tą ulotkę. A on nie wiedział, ale nie powinien tego zrobić, bo przynajmniej w jakiś sposób powinien się najpierw dowiedzieć. Ona wzięła, przyniosła do domu, a jej ojciec był w UB. Ona dała ojcu. Wtedy w Ursusie pracowałem, na noc jechałem, puka ktoś. Patrzę, przychodzi dwóch takich pacanów: „Ubierać się”. Raz, raz i na UB.

  • Jak się kolega nazywał?

Tadek Kierszkowski, nawet dzisiaj z nim rozmawiałem, bo do siebie dzwonimy. Zabrali mnie z mieszkania, to nie tylko mnie, bo tam jeszcze paru zgarnęli na UB. Nieciekawie było. Nie bardzo dali pożyć.

  • Gdzie to stowarzyszenie, ta wasza organizacja się mieściła? Ona miała jakąś siedzibę?

Nie, to nie było na jakąś większą skalę. Po prostu chcieliśmy to może lepiej zorganizować, ale nie mieliśmy na razie takich chodów. Na przykład koleżanka na maszynie pisała te różne ulotki. To trzeba było wysłać, oddać je do ludzi. Nas zwinęli… Bo ile czasu myśmy byli, jak myśmy to robili? Ja wiem? Miesiąc, dwa miesiące, trzy miesiące. Cholera wie, nie pamiętam dokładnie. Nie potrafię powiedzieć. Wreszcie przyhaltowali nas, wygarnęli nas z domu do UB i siedzieliśmy. Siedziałem – cholera niech weźmie – dali popalić. No ale co zrobić, jakoś się przetrzymało. Z nimi żartów nie było. Ale pies ich drapał. Patrzę na nich skubanych jak na… Ale tak to było.






Warszawa, 27 października 2011 roku
Rozmowę prowadziła Magda Fijołek
Stanisław Jerzy Zduński Pseudonim: „Jurek” Stopień: strzelec Formacja: Zgrupowanie „Bartkiewicz”, 3. kompania, pluton „Perkun” Dzielnica: Śródmieście

Zobacz także

Nasz newsletter