Ryszarda Szkopek-Szkopowska
Nazywam się Ryszarda Szkopek-Szkopowska.
- Może pani przedstawić sytuację, w jakiej pani mieszkała przed wojną, w jakich warunkach pani żyła, rodzice czym się zajmowali?
O ile pamięć moja sięga, mieszkaliśmy przy ulicy Jagiellońskiej w Warszawie. Byłam jako drugie dziecko w rodzinie, miałam brata od dwa lata starszego od siebie. Moi rodzice mieszkali właśnie przy ulicy Jagiellońskiej. Tata był pracownikiem centrali mięsnej. Wiem, że prowadził archiwum, a mama zajmowała się domem. My, jako dzieci żyliśmy w normalnych warunkach właściwie, dzieciństwo nasze przebiegało w spokoju. Mieliśmy swoje towarzystwo, bawiliśmy się na podwórku, z mamą wychodziliśmy do parku na długie godziny spacerów, do ogrodu zoologicznego, był w pobliżu park Paderewskiego i ogród zoologiczny. Mieliśmy również w pobliżu naszego ulubionego „wujka” – tak tytułowaliśmy policjanta policji granatowej, w sąsiedztwie był właśnie komisariat. To właściwie było takie dzieciństwo do momentu przed wybuchem Powstania Warszawskiego, ale tuż przed samym wybuchem Powstania byliśmy na letnisku w Radości. Tam spędziliśmy prawdopodobnie kilka tygodni, ale tuż przed samym Powstaniem nasz tata wywiózł nas z Radości, ale już nie do domu, ponieważ był świadom wybuchu Powstania Warszawskiego i w obawie przed frontem wschodnim wywiózł nas na lewobrzeżną Warszawę do swojego kolegi [pana Drabińskiego], na ulicę Ogrodową. Tam właściwie nie pamiętam dokładnie, ile czasu mieszkaliśmy, natomiast to, co mi się utrwaliło w pamięci, to że było w rodzinie dwóch młodych chłopców w wieku około dwudziestu lat, to byli synowie państwa Drabińskich, u których właśnie myśmy przebywali i którzy brali czynny udział w Powstaniu. Pamiętam moment, kiedy mój brat, który miał w tym czasie siedem lat, nalewał benzynę do butelek na podwórzu, a oni zabierali te butelki i przez dziurę w płocie między posesjami taką murowaną balustradą przechodzili na drugą posesję i tam wynosili te butle. [Być może, że dużo dalej od domu].
- Czy ktoś z pani rodziny miał kontakty z AK bądź był w Armii Krajowej?
O tym się nie mówiło, bo to była wielka tajemnica, ale już po Powstaniu chodziły takie właśnie rozmowy czasem usłyszane wśród dorosłych, że właśnie mój tata był w Armii Krajowej, że miał jakąś radiostację u siebie w domu. Ale na tym moja wiadomość się kończy, ponieważ to były tematy tabu i wtenczas się o tym nie rozmawiało.
- Pamięta pani wydarzenie z lat okupacji, które wywarło na pani wielkie wrażenie?
Pamiętam rewizję w naszym domu. Przyszedł wtenczas Niemiec w takim kapelusiku z piórkiem i robił nam rewizję właśnie, ale to było tylko w jednym pokoju. Pamiętam, w szafie wyjmował różne rzeczy, przewalał to wszystko i wiem, że znalazł jakąś butelkę alkoholu, i zapytał: „Skąd macie to?”. Moja mama odpowiedziała, że to jest deputat. Wiem, że był jakiś okres, że mój tata pracował też w magazynie, to był jakiś market niemiecki Meinla i prawdopodobnie może otrzymywali jakieś deputaty. To właściwie to by było wszystko, co pamiętam z tego okresu. [Po wielu latach dowiedziałem się do taty, że z tego marketu przemycana była żywność do warszawskiego getta. Pamiętam, że czasem kładliśmy się spać w ubraniach na wypadek nalotu, aby szybko uciec do piwnicy].
- Czym się zajmowali pani rodzice na co dzień podczas okupacji?
To, jak powiedziałam, tata prowadził archiwum w centrali mięsnej, a mama zajmowała się domem, nie pracowała.
- Wybuch Powstania – czy zapamiętała pani ten dzień?
Oczywiście. To był dzień, kiedy byliśmy przy ulicy Ogrodowej u znajomych mojego taty, [u państwa Drabińskiech]. W tym dniu, kiedy się rozpoczęło, stałam na balkonie mieszkania. Najpierw usłyszałam wybuch, jakiś strzał karabinowy i po chwili zobaczyłam leżącego na rogu, nie pamiętam, czy to była ulica Biała, czy to była ulica Wronia, w każdym razie zobaczyłam leżącego zabitego Niemca. Weszłam do mieszkania i powiedziałam mamie, że Niemiec leży zabity. Moja mama wciągnęła mnie za rękę do mieszkania, zamknęła balkon i od tej pory wiem, że [w domu] była atmosfera zdenerwowania, takiego podniecenia. Od tamtej chwili wiem, że wszystko było jakoś tak… rozmowa była uciszona. Pamiętam, że zdjęcia tych synów państwa Drabińskich były chowane w popiele, był taki w korytarzu luft wentylacyjny i tam właśnie w tym lufcie były te zdjęcia chowane. Pamiętam właśnie taką przestrogę starszych, żeby nic o tym nie mówić, że tam są te zdjęcia. Po tym przerwa w pamięci, natomiast pamiętam okres pobytu w piwnicy, pamiętam, że było trzech Powstańców leżących, których opatrywali …
- To była piwnica przy ulicy Ogrodowej?
Przy ulicy Ogrodowej, tak. Pamiętam, jak kobiety rwały prześcieradła i opatrywały właśnie tych rannych. Nie wiem, ile czasu to trwało, natomiast pamiętam dzień, to było rano, przyszedł do tej piwnicy wojskowy o azjatyckich rysach i kazał wszystkim wychodzić. Powiedział, że jak ktoś nie wyjdzie, to będą zabici, zginą. Pamiętam przerażenie wszystkich, wszyscy się bali ruszyć z tej piwnicy. Wreszcie nie pamiętam, kto się odważył, wyszedł i wszyscy za nim wyszli. Oczywiście przerażeni byliśmy, jako dziecko przerażona byłam tym karabinem, który był repetowany. Ale po wyjściu z piwnicy wyszliśmy na ulicę i widok był przerażający, ponieważ sąsiedni budynek płonął. Pamiętam Niemca stojącego z miotaczem ognia i zapalającego sąsiedni dom. Prawdopodobnie czekało by nas [to] również, ten dom po prostu już w tej chwili nie istnieje.
Idąc ulicą Ogrodową, Niemcy nas pogonili w stronę Kercelaka, to jest właśnie róg ulicy Ogrodowej, obecnie alei Solidarności. W drodze mama moja z młodszą siostrą… Zapomniałam powiedzieć, że w 1943 roku, tuż przed Powstaniem, urodziła się nasza siostra, którą mama wiozła wózkiem, a wózki przedwojenne były wiadomo jakie, o małych kółeczkach, bruk był na ulicy, po bruku ciągnęła ten wózek. Po drodze była barykada, przy której pracowali już warszawiacy i rozwalali tę barykadę oczywiście pod kontrolą Niemców, Niemcy stali i właśnie to był [ich] taki rozkaz, aby tę barykadę rozrzucać. Do tej barykady był zatrzymany również mój tata, a myśmy poszli dalej, czyli mama z trojgiem dzieci. Zatrzymaliśmy się gdzieś przy rogu ulicy Ogrodowej w oczekiwaniu na tatę. W pobliżu nas stał Niemiec, oczywiście uzbrojony, i w momencie kiedy leciały samoloty bombowce z takim gwizdem, szumem, to on okrył nas swoimi połami płaszcza, i częstował nas kostkami cukru. Oczywiście kostek cukru myśmy obawiali się, po prostu mieliśmy już przykazane od rodziców, żeby nic od Niemców nie brać, mimo że właściwie ochota była, ale strach jednak przewyższał tą sytuację, on widząc [naszą] reakcję, zaczął się śmiać. Po jakimś czasie zwolnił naszego tatę z obowiązku rozwalania barykady i poszliśmy dalej ulicą Ogrodową do ulicy Wolskiej. Po drodze mama moja zostawiła ten wózek, bo niestety bała się, że jak będzie się tak ociągała, to może ją spotkać śmierć czy jakieś wydarzenie. Po drodze widziałam leżących zabitych. Pamiętam, jak jeden ruszał ręką, stos ubrań, walizki porzucane na takich stertach i wśród tych rzeczy widziałam śpiącą lalkę. Szliśmy w stronę ulicy Wolskiej, oczywiście Niemcy nas poganiali cały czas, żeby szybciej. Pamiętam tłumy ludzi, niektóre kobiety miały na sobie zarzucone tobołki, cały swój majątek, jaki mogły zabrać, to niosły. Pamiętam mnóstwo pieniędzy leżących na ulicy, chciałam podnieść, to mama mnie odciągnęła, żeby tego nie ruszać. Nie wiem, w którym to było momencie, ale to było tuż niedaleko, właśnie na początku Leszna, jak jest rozwidlenie tych ulic, Niemcy oddzielali mężczyzn od kobiet z dziećmi, kobiety z dziećmi oddzielnie, mężczyźni oddzielnie. Mama moja do mojego brata powiedziała: „Jureczku, idź do tatusia”. Brat zrobił parę kroków, a Niemiec kolbą go cofnął z powrotem, żeby szedł do matki. Tu właściwie kontakt z moim tatą się skończył.
My zostaliśmy pognani do Dworca Zachodniego, tam cały czas szliśmy noga za noga i na Dworcu Zachodnim wsadzili nas do wagonów, i transportowali do Pruszkowa. Nie wiem, co to były za wagony, często się czyta, że to były wagony jakieś towarowe, nie wiem, czy to [rzeczywiście takie] były, bo tego nie pamiętam. Natomiast wiem, że stałam tuż przy drzwiach i przypominam sobie, jak dwie kobiety wyskoczyły z tego wagonu i słyszałam strzały. Nie wiem, czy im się udało uciec, czy się wyratowały, czy zostały zabite.
W każdym razie dotarliśmy do Pruszkowa, tam wysadzono nas na perony, przy peronach stali Niemcy, oddzieleni byliśmy od nich jakimiś drutami i podali nam menażkę z krupnikiem, to był taki wielki, gruby pęczak. Pamiętam organizację warszawiaków, powiedzieli, że najpierw dzieci, potem kobiety, potem dorośli. Pamiętam tą menażkę, którą dostałam, spróbowałam, ale dosłownie krupy więzły mi w gardle. Potem mój brat przejął tą menażkę i potem kolejne osoby, już nie pamiętam, jak dalej się potoczyła, gdzie ten pokarm dotarł, do kogo. Pamiętam sytuację, kiedy moja mama […], zwróciła się do kolejarza, żeby pomógł mamie jakoś uciec z tego transportu, powiedziała, że ma małe dzieci. […] [Kolejarz odpowiedział]: „Niech pani się zwróci do tego Niemca”. Niemiec był jakimś oficerem, bo był w takiej [okrągłej] wojskowej czapce niemieckiej. Mama do niego podeszła i powiedziała to samo, że ma małe dzieci, żeby jej pozwolił wyjść. Pamiętam, że w uszach brzmi [mi] jeden głośny wrzask:
Nein! – i się odwrócił. To było jedno słowo, mama odeszła od niego. Kolejarz, który to obserwował, kiwnął na mamę, żeby mama szła za nim. Wyprowadził nas z tego peronu [i wskazał furtkę prowadzącą] z dworca na zewnątrz, mówi: „Niech pani idzie, tam jest mój dom, tam jest moja żona” – i myśmy się w tamtą stronę skierowali, to był jakiś taki mały domek. Myśmy dotarli do tego domu, ta pani nas przyjęła, ale niedługo gościliśmy, ponieważ przez okno zobaczyliśmy Niemców, którzy szli z psami w kierunku tego domu. Słyszę, jeszcze w uszach mi dźwięczy: „Może ma pani jakieś pieniądze, jakieś złoto?”. Ale nie pamiętam, czy mama coś miała przy sobie, czy nie, w każdym razie nie doszli do tego domu naszego, wrócili z powrotem. To był wieczór, kiedy opuściliśmy ich mieszkanie i wyszliśmy na zewnątrz do Pruszkowa, do miasta. Dotarliśmy gdzieś, prawdopodobnie to było RGO, to była taka organizacja, która się opiekowała uciekinierami czy wysiedleńcami, w każdym razie tam leżeliśmy pokotem na słomie.
Nie wiem, ile dni to trwało, w każdym razie siostra moja, nie miała jeszcze roku, poważnie się rozchorowała, miała jakieś bakteryjne sprawy żołądkowe i stamtąd przejął nas znowu kolejarz, który nas przyjął do swojego mieszkania. Przypominam sobie, że w tym mieszkaniu była operowana jakaś osiemnastoletnia dziewczyna, to był właściwie jakiś taki powstańczy szpital. Nie wiem, czy to prywatne takie wezwanie lekarza. W każdym razie widziałam tę dziewczynę, że leżała [w pokoju] na stole i ta operacja miała mieć miejsce. Z tego okresu jeszcze pamiętam, mama moja…
Muszę powiedzieć, co się działo z moim tatą, który został oddzielony od nas. Wszyscy mężczyźni zostali pognani do kościoła Świętego Wojciecha. Przy kościele Świętego Wojciecha […] była sterta ubrań, walizek, wszyscy to zostawiali i byli wprowadzeni do kościoła. Tata mój opowiadał niewiele z pobytu, w każdym razie to co mnie się utrwaliło, powiedział, że Niemcy powiedzieli, że będzie rewizja, kazali im się rozebrać do naga, jeżeli u kogokolwiek znajdą jakąś broń, to zostaną wszyscy rozstrzelani. Pamiętam, jak w rozmowie z tatą spytałam, czy znaleźli, mówi: „Oczywiście, że znaleźli”. Wiem, że tatę wywozili do jakiegoś obozu (mama mówi, że to była Treblinka) i do tego obozu tata nie dojechał, bo też mu się udało uciec z tego transportu. Będąc w Pruszkowie, mama moja rozwieszała [kartki] na słupach, na parkanach, [wszędzie ich było pełno], bo […] każdy poszukiwał swoich rodzin i mama też rozwiesiła w miejscu takim mało zaklejonym. Tata uciekając, dotarł do Pruszkowa i [nas] znalazł, [bo na kartkach mama] napisała, u kogo jesteśmy, adres podała, znalazł nas u tego pana [kolejarza, u którego operowano dziewczynę].
To było już po ucieczce z Pruszkowa [z transportu i po pobycie w RGO i po paru dniach pobytu w mieszkaniu kolejarza, u którego operowano dziewczynę. Tata opowiadał, że tułając się w czasie ucieczki kupił świeżą koszulę za złoty zegarek kieszonkowy].
To było wszystko w tym samym, chyba wrzesień, może sierpień raczej. To szło jedno za drugim, a pobyty, które… Myśmy [byli] u państwa w Pruszkowie nie pamiętam, ile czasu, w każdym razie to trwało na pewno kilka dni, ponieważ, jak nasz tata się znalazł, jeszcze mieliśmy kilka dni pobytu, ponieważ spacerowaliśmy po Pruszkowie. W Pruszkowie spacerowaliśmy też wzdłuż dworca, tu był mur oddzielający właśnie tę ulicę od kolei i pamiętam obraz, który cały czas widzę, to są niezapomniane obrazy, których się chyba nigdy nie zapomni. Ludzie, którzy uciekali z tego transportu z Pruszkowa przez płot, chcieli właśnie przez ten mur jakoś uciec, ten mur wierzchem miał druty kolczaste i niestety słychać było strzały, i ci ludzie, którzy właśnie usiłowali uciec, zostawali tak na tych drutach, i to był widok, który był oglądany przez przechodniów ulicą Pruszkowa. Z Pruszkowa wysiedliliśmy się sami, już tata nas wywiózł do swojego bratanka, do Częstochowy. Pamiętam ten transport w pociągu, wiem, że była też jakaś kontrola, bo Niemcy chodzili i szukali. Dotarliśmy do [Częstochowy], gdzie przemieszkaliśmy osiem miesięcy.
Ale co mi się utrwaliło jeszcze, to był chyba wrzesień, być może. Moja mama z kuzynką poszły do lasu zbierać, nie wiem, czy grzyby, w każdym razie poszły do lasu i tam […] spotkały Armię Radziecką. Armia Radziecka kryła się po lasach i oczywiście opowiadała potem, jakie były przerażone, nie wiedziały, co się z nimi stanie, ale jakoś Opatrzność Boża ich uratowała, bo zostały tylko zaproszone do obierania ziemniaków, nie wiem, czy obiad, w każdym razie pamiętam, że obierały ziemniaki. W czasie rozmowy z Rosjanami moja mama zapytała o Katyń: „Dlaczego wyście polskich oficerów rozstrzelali w Katyniu?”. Podobno była najpierw cisza, a potem któryś się odezwał, że: „Myśmy dostali taki rozkaz”. Pamiętam przerażenie w domu, kiedy we dwie przyszły do domu i to opowiadały [z ulgą], że po prostu przyszły żywe.
W tym okresie okna były pozasłaniane, bo to był taki okres, że przeciw nalotom, żeby okna były pozasłaniane, ale któregoś [dnia], pamiętam, że to była noc, nie pamiętam, która godzina w nocy, był niesamowity rumor na ulicy, to była ulica Kilińskiego, […] w pobliżu […] były koszary niemieckie. […] To prawdopodobnie jakiś front rosyjski szedł, w każdym razie oni się dowiedzieli i w bieliźnie ci Niemcy uciekali, to było zimno przecież, [śnieg leżał na ulicy]. Byli bez ubrań, w każdym razie biegiem uciekali. Nie wiem, czy powinnam o tym mówić, ale pamiętam, jak wszyscy byli zaszokowani, bo nie wiedzieli, co się dzieje. Po jakimś czasie dowiedzieli się, że to właśnie idzie front ze wschodu i że to był powód, że Niemcy uciekali. Wtenczas mieszkańcy Częstochowy wtargnęli do tych koszar i każdy to, co mu było potrzebne, bo to wiadomo, że każdemu coś było potrzeba, brał koce czy kołdry. Wiem, że moi rodzice wzięli koce stamtąd, ale po powrocie z Częstochowy do Warszawy w drodze, bo furmanką wracaliśmy…
- Kiedy państwo wracali do Warszawy?
Po ośmiu miesiącach, gdzieś już tak na wiosnę. [W drodze] Wojsko Polskie nam odebrało te koce. Przyjechaliśmy do Warszawy, nasz dom był zburzony, nie było gdzie mieszkać. Zatrzymaliśmy się też u znajomych, to było na Pradze, to była ulica Jakubowska, przy Sierakowskiego niedaleko. Tam mieszkaliśmy u rodziny, która też mieszkała w niewielkim [mieszkaniu], mieli dwoje dzieci.
- Jeszcze jak państwo wracali, to jakie wrażenie wywarła na pani Warszawa po powrocie?
Nie pamiętam [dokładnie] po powrocie, w każdym razie pamiętam pobyt u państwa Sołtysiaków. Tam byliśmy dłuższy czas, bo wiem, że biegaliśmy po Warszawie. Gruzów było niesamowicie dużo. Pamiętam śmierć młodego gazeciarza, to wszyscy o tym mówili, że gdzieś nadepnął na minę i po prostu został rozerwany. Mój tata w tym czasie szukał jakiejkolwiek pracy i pracował gdzieś po lewobrzeżnej stronie Warszawy. W każdym razie kiedyś z bratem wybraliśmy się, chcieliśmy do taty iść i to był most [Kierbedzia]. Były niesamowite gruzy na tym moście, niestety wojsko rosyjskie stało na tym moście i kazali nam wracać z powrotem. Most był nieprzejezdny, może jakieś samochody przejeżdżały, w każdym razie był zakaz wchodzenia na most. [Po jakimś czasie tata zabrał nas aby zobaczyć jak wygląda Warszawa. Kiedy dotarliśmy w okolice Starówki zobaczyliśmy jedno wielkie gruzowisko. Pamiętam słowa mojego taty: „Mój Boże, całą Warszawę zrównali z ziemią’].
- Pani tacie udało się znaleźć pracę?
Tego nie pamiętam, w każdym razie to, co mi pamiętam, mamusia opowiadała, na Pradze tata pracował przy kanałku kamionkowskim. Wiem, że tam jako fizyczny pracownik pracował i tam chyba poznał inżyniera Makomaskiego, i myśmy potem utrzymywali z nim dłuższy kontakt. Zresztą już sobie przypominam, że to była starsza postać, u którego w domu był fortepian Paderewskiego – to sobie przypominam, bo mama mi potem opowiadała.
- Czy ktoś z pani dalszej rodziny brał udział w Powstaniu, może znajomi rodziców, może pani jakieś historie pamięta związane z tym?
Z tym okresem nie pamiętam, ponieważ moi rodzice pochodzili z Kresów i właściwie większość mojej rodziny została na Kresach. Potem po Powstaniu poprzyjeżdżali. Właściwie brat cioteczny [mojej mamy] walczył też jako batalion kresowy [AK „Grupy Kampinos”]. Tam walczył, przyszedł z odsieczą Powstaniu i zginął w Puszczy Kampinoskiej, tam jest jego grób, nazywał się Bronisław Makaś, jest pochowany [na cmentarzu w Wierszach w Kampinosie. W tej samej grupie walczył nasz wspaniały śpiewak Bernard Ładysz, z którym spotkała się moja mama na cmentarzu w Wierszach, w Kampinosie podczas jednej z uroczystości ku czci poległych partyzantów. Od pana Ładysza mama dowiedziała się o tej znajomości i o wspólnej walce]. Wiem, że z dalszej rodziny znajomi mojej mamy brali udział, obaj już nie żyją, są odznaczeni jakimiś orderami, ale już w tej chwili nie mam kontaktu z tą rodziną. [Byli to: Longin Kołosowski i Stanisław Pietrucki, przyrodni brat mojej mamy. Jak już wspomniałam wcześniej w Powstaniu brali udział dwaj synowie państwa Drabińskich. Obaj zginęli w okolicy Hali Mirowskiej. Ojciec mojego męża, Lucjan Szkopek-Szkopowski należał do batalionu „Kilińskiego”. Zginął w ostatnim dniu Powstania na Czerniakowie. Miał pseudonim „Lin”. Symboliczna tablica z jego nazwiskiem znajduje się na kwaterze tego batalionu na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach].
- Mówiła pani wcześniej, że pani była w piwnicach. Czy potrafi pani scharakteryzować warunki higieniczne i życiowe, które panowały, jak pani tam przebywała?
Tego nie bardzo pamiętam, w każdym razie pamiętam to, co utkwiło mi, że rwane prześcieradła, to opatrywanie, warunki tak jak w piwnicy, to trudno powiedzieć. Jako dzieciak to właściwie nie przywiązywałam większej wagi. Wiem, że w piwnicy długo nie byli, bo sadząc po tym, że już nasz budynek był następny do spalenia, to prawdopodobnie ta cała ulica Ogrodowa była pod wielkim ostrzałem i pod działalnością niemiecką.
- Czy zapamiętała pani Powstańców, czy za bardzo pani ich nie widziała podczas Powstania?
Nie pamiętam z tego okresu, pamiętam tylko Niemców, tylko:
Raus! Hände hoch – to mi się utrwaliło w pamięci. No i cały czas marsz tą ulicą Wolską. [Pamiętam synów Państwa Drabińskich, którzy brali udział w Powstaniu. Do domu wpadali po butelki z benzyną i aby coś zjeść. W domu nie przebywali. Powstańcy, których opatrywano w piwnicy przy ulicy Ogrodowej prawdopodobnie zginęli w płonącym domu].
- Jeszcze warunki w Pruszkowie, bo pani tam była krótko z rodziną?
To właściwie kilka godzin, bo myśmy… Tak jak czytałam później, w tych zakładach mechanicznych ludzie przebywali, to właściwie mam znajomego, który tam przebywał. Ale to są właściwie dane, które można wyczytać, bo to jest wiele wypowiedzi na ten temat i ta przeszłość, ten pobyt w tych magazynach. To był przewóz w lewo albo w prawo. Lewo to był Oświęcim, a prawo to były wywózki do Niemiec prawdopodobnie. Jeśli by nas trafiła taka sytuacja, to czekało by nas zniemczenie.
- Czy może jest jeszcze coś, co pani zapamiętała, o czym by chciała pani powiedzieć, już może z okresu okupacji albo z okresu Powstania, o czym pani jeszcze nie mówiła? Albo może też być po Powstaniu?
Po Powstaniu w okresie właśnie pobytu u państwa Sołtysiaków pamiętam taki epizod, bo tam też w sąsiednim mieszkaniu mieszkali Rosjanie, żołnierze oczywiście. Pamiętam, jak podszedł do mojej mamusi żołnierz z jakimś garnkiem i
pakupi, prosił, żeby mama kupiła. Oczywiście moja mama, bojąc się, że jak nie kupi, to może coś ją spotkać, to wzięła ten garnek. Okazuje się, że on służył Rosjanom jako sanitariat, więc oczywiście go wyrzuciła. Następny moment, to przypominam sobie też, kiedy szliśmy od strony ogrodu Praskiego do państwa Sołtysiaków, do domu i też tuż przed kościołem Świętego Floriana zatrzymał nas Rosjanin, i też chciał nam sprzedać zamek od torebki, to był sam zamek od torebki. Mama, jak zobaczyła, że idzie Rosjanin, to nas wzięła za ręce i powiedziała, że nie ma pieniędzy, i jakoś odszedł od nas. Pamiętam jeszcze moment, kiedy mama wychodziła gdzieś po zakupy, to nas przesadzała, taki był płot metalowy, on był prawdopodobnie przy szpitalu. Właściwie to był taki narożnik, wygrodzony trawnik czy coś takiego. Mama nas przesadzała przez płot, żebyśmy tam czekali na nią. To właściwie ten moment… Pamiętam jeszcze swoją matkę chrzestną, która się nami opiekowała w czasie pobytu mojej mamy w szpitalu. Towarzyszyła nam, bo jej mąż był wywieziony do Niemiec na roboty, tak że mieszkała przy ulicy 11 Listopada i ona właściwie mieszkała cały czas w tym [domu] przy ulicy 11 Listopada. Właściwie Powstanie na Pradze było mało widoczne, tak że trudno, nie miała żadnych jakichś takich wspomnień z Powstania Warszawskiego. [Chyba w październiku 1944 roku rozpoczął się rok szkolny. Pamiętam klasę szkolną przy ulicy Wileńskiej, gdzie chodziłam do pierwszej klasy z moim bratem, który jest dwa lata starszy ode mnie. Do klasy uczęszczały dzieci z różnych roczników. Kiedy przeprowadziliśmy się na Grochów, w klasie miałam koleżanki starsze od siebie nawet i trzy lata i młodsze ode mnie].
- Czy pamięta pani może jakieś obrzędy religijne, które były odprawiane?
[W Warszawie był zwyczaj budowania kapliczek w bramach lub na podwórzach domów. Jeszcze dzisiaj można spotkać na Pradze takie kapliczki, gdzie w czasie okupacji ludzie o umówionej godzinie spotykali się na modlitwę]. […] Już nie pamiętam, czy to była kapliczka przy ulicy Ogrodowej, ale to raczej była kapliczka przy ulicy Jagiellońskiej, gdzie mieszkaliśmy. Wiem, że tam były śpiewane pieśni religijne, myśmy tam uczestniczyli. Pamiętam modły różne i to też mi się utrwaliło w pamięci. [Do dziś pamiętam pieśń śpiewaną przez mieszkańców: „Po górach, dolinach rozlega się głos…”].
- Jak wyglądał ogólnie dzień podczas Powstania w tej piwnicy, na przykład co państwo jedli?
Nie przypominam sobie, bo to było prawdopodobnie krótko, bo nie pamiętam, że coś jadłam na przykład. Tylko pamiętam tylko moment opatrywania rannych i moment wtargnięcia do piwnicy, stojącego przed piwnicą tego Azjaty, z karabinem w ręku, i ludzi tam [się] przemieszczających, ale nic poza tym nie pamiętam.
- Jaka jest pani osobista ocena? Czy uważa pani, że ono było potrzebne, czy nie?
Jaka jest moja ocena? Uważam, że każdy patriota, który czuje, że jest Polakiem i potrafi stanąć w obronie swojej Ojczyzny, zrobiłby to samo, taka jest moja opinia. Współczuję wszystkim rodzinom, którzy utracili swoich najbliższych, a szczególnie żal jest mi tej młodzieży. Przeżywam również z rodzicami ból po stracie tych swoich dzieci, ale podziwiam również ich patriotyzm. Chciałabym, korzystając z okazji, złożyć wielki szacunek naszym kolejarzom i podziękowanie za ich bohaterstwo, i za uratowanie wielu Polaków, i prawdopodobnie wielu istnień. Wydaje mi się, że zasłużyli na pomnik. Podobnie jak honorowani są ludzie, którzy uratowali Żydów, uważam, że hołd Polakom również się należy.
Warszawa, 1 października 2012 roku
Rozmowę prowadziła Kamila Cichocka