Regina Majewska
Regina Majewska, urodzona 2 stycznia 1925 roku.
- Co pani robiła przed 1 września 1939 roku?
Skończyłam akurat w 1939 roku szkołę podstawową. W tamtych latach szóstą klasę powtarzało się dwa razy, tylko w innym [zakresie]. Po prostu większy, rozbudowany był materiał. Tak że skończyłam akurat na wojnę podstawówkę.
- Jak pani zapamiętała swój dom rodzinny?
Mój dom rodzinny był bardzo przyjazny – i dla obcych, i dla rodziny, dla wszystkich. Nazywali u moich rodziców „dom przejściowy”, bo mój ojciec był zaangażowany… Ponieważ uczestniczył w I wojnie światowej, więc miał kontakt z ludźmi bardzo wysoko wykształconymi. Tak że nawet przyjeżdżał do Warszawy.
- Gdzie pani mieszkała przed rozpoczęciem wojny?
Mieszkałam we wsi Plewki, powiat wtenczas był Ostrów Mazowiecki, a gmina Długosiodło, która jest nawet w „Trylogii” Sienkiewicza uwieńczona. Ten Gościniec tak zwany, słynny, był nazywany po prostu Gościńcem – wtenczas się mówiło Długie Siodło, później przerobione na Długosiodło i Wąsewo. To był tak zwany trakt.
- Czym zajmowali się pani rodzice?
Moi rodzice zajmowali się rolnictwem.
Tak, dwie siostry i brata.
- Starsze rodzeństwo czy młodsze?
Ja najstarsza.
- Jaki wpływ wywarło na panią całe wychowanie, cały pani dom na pani życie?
To, że do dziś dnia, jak to się… Byłam od dzieciństwa przyzwyczajona do pomagania innym. Od dziecka.
- Czy zapamiętała pani coś charakterystycznego sprzed wojny? Jak się żyło?
W tamtych latach to wam się w ogóle nie wyobraża, jaka była nędza i bieda. Co to znaczy komornicy, których w ogóle się dzisiaj nie używa, i ludzie folwarczni, bo tam były dookoła folwarki. Ludzie byli biedni, bez przerwy trzeba było im pomagać.
- Jak zapamiętała pani wybuch wojny?
Wybuch wojny. Myśmy byli w szkole przygotowani od 1937 roku, kiedy Niemcy zajęli Czechosłowację. Jeszcze tak się śpiewało: „Haili ha ha, Hitler, ha hę, wziął pod pachę, zaprowadził na kiełbachę”. Takśmy śpiewali jako dzieci. Byliśmy przygotowani na… Przyszedł nasz nauczyciel, ponieważ on był… Myśmy nie mieli zwykłych nauczycieli, myśmy mieli nauczycieli, którzy byli prześladowani (uciekli z Rosji) i to byli profesorowie, którzy albo mieli zsyłkę, udało im się [wyjechać] do Polski. Ponieważ ich pomieszali na tak zwanych zabitych wsiach, tak się to wtenczas mówiło. Mówiło się wtenczas: „Gdzie diabeł mówi dobranoc”. Myśmy byli w 1937 roku, kiedy zajęli Niemcy Pragę czeską, to przyszedł nasz nauczyciel, który uczył w Warszawie, ponieważ miał tam majątek i przeprowadził się na wieś, jego żona była rodowitą warszawianką. On organizował, przeważnie raz w tygodniu, [raz] na dwa tygodnie… My, jako dzieci, myśmy nie wiedzieli, ale mężczyźni przychodzili do szkoły. O czym oni rozmawiali, my też nie wiemy. Ale jak trzeba było coś zrobić naprawdę przyzwoitego, to wszyscy się organizowaliśmy. Myśmy byli przygotowani, tak jak powiedziałam, [że Niemcy] zaczęli, a teraz się dopiero zacznie. My jako dzieci nie wiedzieliśmy, co może zacznie się, ale byliśmy [uprzedzani], że w razie jakieś będą ulotki czy jakieś coś, żeby dzieci były ostrożne, żeby tych przedmiotów nie przyjmowały. Żeby jak cukierki jakieś leżą na… Bo na wsi dzieci to biedota była, to dziecko łakome. To myśmy w szkole, starsze klasy, były już przygotowane, że w razie czego, że tych rzeczy nie wolno podejmować z ziemi. Tak nas przygotowali, byliśmy w szkole.
Do wybuchu wojny, kiedy żeśmy skończyli, kiedy wiedzieli, że już będzie, że ten 1939 rok, że wojna wybuchnie, to myśmy byli organizowani, jak mamy się zachować w razie nalotu. Wtenczas było nastawienie, że Niemcy nas mogą zagazować, więc każdy w domu po prostu… Było takie nastawienie, żeby jakieś pomieszczenie było, że w razie czego, to żeby się mokrym prześcieradłem nakryć i położyć się na ziemi. Nam w szkole tak to tłumaczyli. No i byliśmy [uczeni], jak się zachować, żeby nie w razie czego… Bo było nastawienie na tak zwaną dywersję.
- Czy u pani w domu też było takie pomieszczenie?
Takie coś było przygotowane.
- Czy musieli państwo kiedykolwiek skorzystać z tego pomieszczenia?
Tak, korzystaliśmy podczas… Nie dlatego, tylko po prostu trzeba było z domu, bo Niemcy… Kiedy był 1939 rok, to wszyscy byli nastawieni, żeby uciekać na Warszawę. Rok 1939 zatrzymał się, kiedy Niemcy zatrzymali się na Narwi, Bugonarew tak zwane tamto wejście, i na Narwi. Ponieważ rodzina mojej mamy była za Narwią i tam wszystko zostało zrównane z ziemią, zniszczone było zupełnie – tam żaden budynek nie ocalał, nic – i wszyscy przyjechali, tak zwani uciekinierze, do moich rodziców. Tak że i z dobytkiem, jak to się mówi, wszystko, co się dało uratować, to z tym przyjechali.
To było właśnie pierwsze tak zwane właśnie stamtąd zniszczenie… W ogóle był cały tamten teren zniszczony. Nic nie zostało. Spalone zostało, zniszczone. Dopiero kiedy do nas Niemcy weszli 8 września, bardzo szybko poruszali się, ale już nie niszczyli, już nie palili, bo pierwsze, kiedy przekroczyli, to wszystko po sobie niszczyli. Było wszystko spalone. Przed tym zanim Niemcy weszli, to było gdzieś koło 5 września, myślę, że jakieś… Nie, bo na drugi dzień zaraz przyszłam do tego. To było gdzieś 5–6 września, kiedy tamci stamtąd uciekli, żeby uratować życie, z rodziną. Wszystko zaczęło… Na Warszawę szło. Ostrów Mazowiecki, Wyszków to była trasa, którą trzeba było przejść, żeby dostać się. Kiedy zaszło się do wylotu głównej na Warszawę, tyle było i wojska, i cywilów, że myśmy, mój ojciec zadecydował, że wrócimy się. Cała wieś, wszyscy wrócili i ukryli się w lesie. W lesie, który dopiero sobie uświadamiam, że powiązany jest z I wojną światową, z pierwszym powstaniem. Moja babcia zaprowadziła nas, gdzie się ukrywali powstańcy właśnie podczas pierwszego powstania. A tam było tak, że było otoczone… Pamiętam, była to taka wyspa, były bagna, woda płynęła i, jak to się mówi, nikt nie mógł tam trafić. Myśmy tam przez dwa tygodnie byli.
- Mówiąc „pierwsze powstanie”, co ma pani dokładnie na myśli?
Na myśli powstanie, kiedy był… Nie wiem. W każdym razie 1919 rok, 1918-1919.
- Pierwszego września, jak wybuchła wojna, to państwo szybko dostali informację, że wojna wybuchła, czy dopiero w kolejnych dniach?
Nie, już wszyscy wiedzieli, bo w tamtych latach to było tak, że pomimo że była to wieś, ale było bardzo dużo uciekinierów, którzy przeżyli rewolucję. Miasteczko było typowo żydowskie i dużo ruskich było, którzy uciekli podczas rewolucji. To dlatego myśmy tak byli… Tam była różna narodowość oczywiście, ale wszyscy sobie wzajemnie sobie dawali [żyć] – nie było żadnych prześladowań. Zapamiętałam to pierwsze, dla mnie pierwsze – to był szok. Kiedyś po prostu pojechaliśmy na targ, ponieważ tam były zawsze dwa razy w tygodniu targi, i tak zwany pogrom był. To się wtenczas nazywało, tak zwana… Oni się podszywali pod międzynarodówkę. Pamiętam, że siedziałam na furmance, na wozie, i stragany były, bo to był rynek, stragany były obstawione dookoła. Ludzie handlowali, nikt nie spodziewał się, bo zjeżdżali się handlarze z różnych… Jak to się mówi i z Ostrowi, i z Wyszkowa, i w ogóle z tamtych okolic, żeby pohandlować. To były tak zwane targi i były jarmarki, a wtenczas był jarmark. Były i z końmi, i z krowami, ze świniami – wszystko było. Siedzę na furmance, szykowaliśmy się do wyjazdu, naraz widzę – przewracają wszystkie stragany tak zwani bojówkarze. Nie patrzyli, czy Polak, czy Żyd, czy w ogóle. Zrobiłam oczy, nie tylko ja, w ogóle nie wiedzieliśmy, co się dzieje, a oni konia, jak to się mówi, i jeszcze nas, żeby uciekać stamtąd. To było właśnie moje pierwsze spotkanie. Dla mnie jako dziecko to był szok, że jak można tak się zachować wobec ludzi. Nazywali ich „bojówkarzami”. Mnie to najgorzej upadło w pamięci, że można takie coś zrobić, zorganizować. A było jednak.
- Proszę powiedzieć, jakie było państwa źródło utrzymania? To było tylko rolnictwo?
Nie. Mój ojciec, ponieważ brał udział w I wojnie światowej, więc nastawienie było szczególnie bardziej na sprawy historyczne. Ponieważ byłam najstarsza, to wszystko spadało na mnie. To było przygotowanie takie, że nie wszyscy umieli czytać, to przychodzili. Mój ojciec był takim pośrednikiem, który wszystko łagodził, godził. Kłopoty miał jakieś i… Ponieważ było i stolarstwo, i meblarstwo, i ciesielstwo, i maszyny nawet wtenczas – teraz się kupuje wszystko, a w tamtych latach trzeba było… Jedynie kieratu się nie robiło, a tak to i wialnie potrafił zrobić, i młynek potrafił zrobić – był uniwersalny. Ponieważ biedota była, wtenczas bardzo panowała gruźlica, bo młodzi ludzie (dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa lata), młode chłopy po prostu umierali. Ponieważ ci biedni przychodzili do mojego ojca, żeby po prostu zatrudniał te dzieci, żeby oni się chociaż jakiegoś zawodu nauczyli. A ponieważ był znany na okolicy, że potrafił i stodołę pobudować, i dom pobudować, i inne maszyny też zrobić, bo i kowalstwem też potrafił się zajmować – też nieraz pomagałam – to połowę tych wszystkich, którzy byli tak zwanymi wyrobnikami, bo to się nazywało wyrobnicy wtenczas, to uczył tych chłopaków zawodu. Niektórzy jeszcze, teraz się dowiedziałam, jedna osoba, która jeszcze jak byłam… Wiem, że ona ma 105 lat. Zapytałam się siostry, że ona jeszcze żyje – jedna, jedyna osoba. Wszystko prawie powymierało.
- Zetknęła się pani w jakiś sposób z konspiracją, z prasą podziemną?
Z konspiracją to byłam przygotowana od… Jeszcze nie wybuchła wojna, jeszcze druga wojna nie była. To już wiadomo, przychodziła. Nie wiedziałam, tylko później sobie uświadomiłam, że różni ludzie przychodzili – w nocy potrafili przyjeżdżać – i zawsze ojciec ciągle gdzieś wyjeżdżał. Konspiracja więc w tamtych latach była bardzo rozpowszechniona. Byli tak zwane Narodowe Siły Zbrojne, Polska Zbrojna i Narodówka, i Komuniści. To się później odbije… Powiem później na ten temat dalej. To właśnie tak było. Kontakt był taki… A konspiracja to była… Miejscowi ludzie sobie nie zdawali sprawy, ponieważ w tamtych latach, to był chyba 1936 rok, Niemcy już mieli założone tam kolonie, tak zwane niemieckie kolonie. Były dwie założone niemieckie kolonie: Zygmuntowo i Stasin. Tak się nazywało. Tam była ziemia, jak to się mówi, lasek i piasek, ale Niemcy dali taką cenę, że ci ludzie sprzedali ten lasek i piasek. Część sobie zostawili. O tym nie wiedziałam. Później dopiero się uświadomiłam, podczas okupacji. Dowiedziałam się i dużo z tego skorzystałam. Dzięki temu może przeżyłam, jako już dorastająca.
- Co się działo z panią przed Powstaniem, ale już po 1939 roku?
Po 1939 roku… Jeszcze powiem 1939 rok, bo to jest też bardzo ważne. Z moich najbliższych, na tamtych terenach, były trzy osoby, które pracowały w 1939 roku w wojsku, w radiostacji. Byli radiotelegrafistami. Wiem, że w nocy przyjechali do mojego ojca, ojciec też pojechał. Co robili, nie wiem, tylko pierwsze sygnały do Londynu poszły z Puszczy Białej. Wiem, że ta wszystka aparatura nie poszła do Niemców, tylko była w lasach schowana, bo z tamtych właśnie poszły pierwsze sygnały do Londynu. Mojego ojca siostry syn był radiotelegrafistą, Janicki się nazywał, który też zginął. Do dziś dnia nie wiadomo, gdzie jest pochowany.
- W trakcie Powstania zginął?
Nie, w 1939 roku, bo później cały czas był w konspiracji, no i oczywiście był zaangażowany, bo jako radiotelegrafista, więc musiał. Później Banaszek był też radiotelegrafistą, to też był bliski kuzyn, i jeszcze jeden był – Pich – to też to samo, telegrafista. Oni więc znali bardzo dobrze ten teren i oni tą wszystką aparaturę schowali. Tam do dziś dnia jestem pewna, że jest tyle rzeczy do wykrycia, że się nam w głowie nie mieści. Z 1939 roku.
- Co działo się z panią po 1939 roku, ale nadal przed Powstaniem?
To było tak, że bez przerwy kontakt był, do ojca w nocy przychodzili różni ludzie. Myśmy mieli siedzieć cicho, się nie odzywać, o. Po prostu był zawsze kontakt. Kontakt był bardzo rozległy, bo wiem, że przyjeżdżały osoby już z Warszawy. Kiedy Warszawa została zajęta, to już pierwsze osoby były tam. Później się uświadomiłam, kiedy już w Warszawie byłam, że to byli łącznicy. Niektóre osoby przeżyły, ale niektóre zginęły.
- Kiedy znalazła się pani w Warszawie?
W Warszawie znalazłam się… Pierwszy kontakt z Warszawą to miałam w 1937 roku. Była wycieczka – byłam dwa tygodnie w Warszawie. Poznałam Warszawę od najgorszej strony i od najlepszej jako dziecko. Dwa tygodnie bycia w Warszawie zafundowali nam żona właśnie naszego nauczyciela – Łyżkowski się nazywał. Wiem, że na ulicy Chocimskiej, której widok był na Rydza-Śmigłego, tam gdzie mieszkał, gdzie po ogrodzie spacerował i gdzie dookoła stały budki, strażnicy. Oprowadziła nas po Warszawie tej bogatej i tej biednej. Dla nas jako dzieciaków to był wielki szok, że na przykład Muranów, Nalewki to… Rynsztokami płynęły, jak to się mówi, nieczystości. Dla nas, jako dzieci, które wychowane na wsi, nawet te najbiedniejsze, to był szok, jak dzieci łódeczki sobie puszczały i to wszystko. Myśmy nie wiedziały, bo nas było cztery, jak można w takim brudzie się bawić. Ale co te dzieci miały robić? To zapamiętałam Warszawę i z najgorszej strony, i z tej bardzo bogatej, dobrej strony.
- A Warszawa jeszcze przed Powstaniem?
Przed Powstaniem to byłam tak… Ponieważ stamtąd… Dużo [osób] z Warszawy przechowywali po prostu. Ci, którzy byli prześladowani w Warszawie podczas okupacji, to ukrywali się u nas. Ale to już był ojciec aresztowany. A dlatego był aresztowany, bo
à propos w Długosiodle komendantem był [człowiek], który był głównym niemieckim szpiegiem. On znał wszystkie powiązania, bo jakoś mu się udało przedostać do tej organizacji. I [ojciec] był wtenczas aresztowany. Normalnie wezwali mojego ojca, że jako major w prawie, bo był sołtysem, że ma tam coś sprawę załatwić, a już więcej nie wrócił. Tylko zabrali go do Ostrowi Mazowieckiej, gdzie w browarze było właśnie takie główne… Nie było szans żadnego z nich wydostać, bo on już wszystko za dobrze o nich wiedział. On później został… Jego wyrok wykonali też. Po prostu został wykonany na nim też wyrok za to, że on tyle ludzi… Było masowe aresztowanie i po prostu rozstrzelali ludzi.
- W którym roku aresztowano pani ojca?
W 1941 roku.
- Jak to zmieniło życie w domu?
Jak się zmieniło? Wszystkie obowiązki spadły na mnie, bo jako że byłam najstarsza, ojciec mnie wprowadził, jak prowadzić gospodarstwo, gdzie trzeba co zrobić i trzeba zasiać. Oczywiście miałam dużą pomoc, koledzy pomagali, którzy też byli w konspiracji zaangażowani, którzy też zginęli. Do dziś dnia nikt nie wie, co się z nimi stało.
- A już sam 1944 rok? Gdzie pani wtedy była?
W 1944 roku to już byłam w Warszawie, bo w 1942… Ponieważ z tamtych terenów musiałam uciekać, bo były aresztowania, ponieważ ojca aresztowali, gestapo chodziło, Niemcy też. Ponieważ były osoby, które pracowały na rzecz Niemców, jak to się mówi, za symboliczne… Nie wiem, jak tam. Musiałam stamtąd po prostu uciekać. Oczywiście mój mąż już wtenczas wrócił. Oczywiście uciekł z obozu. Ponieważ jego znajoma, jej mąż był leśniczym, i on się zatrzymał tam. Potem doszło do tego, że pobraliśmy się.
W 1942 roku, Boże Narodzenie, 26 grudnia.
- Czy pani mąż był starszy od pani?
O piętnaście lat.
- Jak to się stało, że znalazła się pani w Warszawie przed Powstaniem?
Dlatego się znalazłam, ponieważ kiedy wyszłam za mąż, mąż ponieważ był przed wojną… Pracował w firmie Drzewiecki Jeziorański, miał kontakty i pierwsze kroki, jak uciekł z obozu, to do znajomej, bo wiedział, że ona tam jest, to na tamte tereny uciekł. Później jakoś tak się złożyło, że kiedy wyszłam za mąż, to od razu przeprowadziłam się do Warszawy. Od razu mieszkaliśmy na Pawiej u tych znajomych, którzy… Jej brat był właśnie, w Warszawie mieszkał i mieszkali na Pawiej. Tak że wiem nawet, widziałam powstanie, jak się rozpoczęło powstanie w getcie. Mieszkałam na Pawiej i wiem, co na Pawiaku się działo, bo trzy domy dalej, połowa ulicy była przegrodzona, połowa była… Mur był i wiem, co się działo, ponieważ na czwartym piętrze się mieszkało, to się widziało, co się działo w getcie.
- Gdzie zastał panią wybuch Powstania Warszawskiego?
Wybuch Powstania to mnie… Wiedziałam, że wybuchnie coś, bo wiadomo. Przyszła… Gdzieś o godzinie czternastej przyszedł łącznik, żeby mąż się stawił na zbiórkę. Mąż już nie mógł dojść, bo jeszcze… A, pracował w tym czasie na Tyszkiewicza jako… Bo znał się na różnych [rzeczach], był spawaczem i innym tym, pracowali tam, gdzie produkowali pociągi pancerne dla Niemców, na front. Ponieważ wykryli sabotaż i wtenczas dostali cynk, że będą… Wiem, że też tam w konspiracji pracował Niemiec, który ich ostrzegł, przyszedł i krzyczał:
Gema, gema, gema, gema, gema! Już wiedzieli, co to znaczy, i połowa wszystkich pouciekała. Jak przyszli Niemcy, jak wykryli sabotaż, na froncie się okazało, bo zrobili pociąg pancerny, a to był wielki niewypał. A mąż też brał udział w tym. Ponieważ znał niemiecki, a w tym czasie był wysłany, bo jeździł po terenie też, nigdy nie… Bo powiedział: „Jak najmniej wiesz, to cię to będzie najmniej…” – bo różnie mogło być. Udało mu się uciec, ponieważ jak doszedł na Górczewską, tam kapliczka stała, i tam właśnie rozstrzelali pierwszych – złapali kilku. Wtenczas nie zginęli ci, co naprawdę zrobili ten sabotaż, tylko zginęli inni ludzie. Ale ponieważ on znał, kiedy się zorientował i zbiórka się zrobiła, i zaczęli krzyczeć, on ponieważ udał:
Was is das? Was is das? (Co jest? Co się dzieje?) Wycofał się. Kiedy już jego ostrzegli, żeby uciekał, bo Niemcy zrobili… Jak to wielka wsypa. Tak się mówiło – wsypa. Aresztowali osoby, które były… Kilka, nie wiem, ile osób, ale aresztowali. To był przy tym właśnie. To tak było właśnie. Wiedziałam o tym, bo bez przerwy… Znaczy na Ciepłej myśmy mieszkali, to bez przerwy tam jakieś, po kilka osób przychodziło, dużo nie. Ale zbiórki były, bo mieszkaliśmy
vis-à-vis komisariatu. Jak to się mówi: „Najciemniej jest pod latarnią” i tam właśnie, jeśli urządzali jakieś spotkania, to w naszym mieszkaniu. Wtenczas wychodziłam z dzieckiem do sąsiadki, a oni sobie obradowali.
A Powstanie mnie zastało, kiedy mąż nie dojechał. Łącznik przyszedł z Żelaznej, bo na Żelaznej miał punkt zbiorny mieć. Ponieważ mieszkałam na czwartym piętrze, automatycznie doszłam do… Chciałam dziecko, bo mówię, pójdę pod halę… Jedna hala była, ta pierwsza, co jest „Marcpol”, to zajmowali Niemcy i tam Niemcy mieli areszt i mieli swoje magazyny. Niemcy. Pierwsza Hala Mirowska, a handlowa była tylko Hala Mirowska. To teraz Hala Gwardii, ale wtenczas to właśnie było, to Niemcy tam urzędowali i mieli swoje magazyny. Mówię: „Wybiorę się jeszcze, może mi się uda coś kupić”. Zdążyłam, tyle że weszłam, bo dziecko położyłam spać i mówię, że wyjdę po parę… To nie jest tak jak teraz, bo wchodziło się od Ciepłej, Krochmalną, gdzie teraz jest ogród, to było wejście Krochmalna i było parę kroków do Hali. Teraz, gdzie park jest, to tam było zabudowane. Ponieważ budynek był dookoła, tak zwana wówczas czynszówka była, bo to czynszówka dla ludzi, którzy nie mieli pieniędzy, a bogatsi… Mieszkałam w najbogatszym domu, od frontu, od Ciepłej. Doszłam do okna i spojrzałam, patrzę, co się dzieje. Widzę, że po dachach Niemcy biegają i za nimi cywile lecą. „Aha – mówię – już się zaczęło”. Sąsiadka, która przeżyła rewolucję, mieszkała od ulicy, więc ona była świadkiem. Przyleciała do mnie, mówi: „Pani Majewska, rewolucja! Rewolucja!”. Mówię: „Pani – nazywała się Różankowa – nie jest rewolucja. Pani się uspokoi, wszystko będzie dobrze”. – „Ale rewolucja! Rewolucja!” Bo ona przeżyła rewolucję, więc wiedziała, i mówi: „Zabijają. Niemcy wzajemnie się tłuką, strzelają!” Przeszłam, ponieważ to był front – mieszkałam od podwórka, a ona od ulicy – patrzę i rzeczywiście Niemcy tu strzelają, to… Okazało się, że „granatowi” nasi też byli, którzy też uczestniczyli, byli w konspiracji. Znałam, bo w mundurach przychodzili do mojego męża, więc wiedziałam, że pracują też w konspiracji. Mówię: „Pani się uspokoi, wszystko będzie dobrze”. Spojrzałam na dach. Patrzę, już się wzajemnie ganiają. Szli na zbiórkę Powstańcy i jakiś Niemiec zaczepił ich, chciał ich skontrolować. A oni szli na zbiórkę i tak wcześniej wybuchło… Zanim naprawdę wybuchło Powstanie, to tam już [zaczęło się] co najmniej dwie godziny wcześniej. Tak że przyszedł łącznik z Ciepłej na Żelazną.
Trzy dni taki był obstrzał, że nie można było dojść. W ogóle to trzeba przeżyć, to jest wojna o każdą klatkę schodową, o każdy dom – tak zwana wojna podjazdowa. To jest najgorsze, co w życiu może być, bo walczy się o każdy budynek, o każde mieszkanie, bo nie wiadomo, co za ścianą się kryje. Tak to jest. Mężowi jakoś, ponieważ znał bardzo dobrze teren, to udało mu się [dotrzeć] do domu i już na zbiórkę… Myśmy zeszli, ponieważ był dom solidnie zbudowany, więc ze wszystkich… Były tak zwane kleinowskie sklepienia, ten budynek był tak zbudowany. Ale później powiem, co się działo. Każdy lokator miał swoją piwnicę i w piwnicy byliśmy przygotowani, że coś trzeba mieć. Zbieraliśmy suchy chleb, którego trzeba było mieć duży zapas – nie wyrzucało się chleba, każdą skórkę się zbierało do woreczka, ładnie, pięknie, żeby ona była czyściutka – no i oczywiście trochę suchych zapasów było. Tak byliśmy przygotowani. Takie to właśnie było moje spotkanie. Mąż, kiedy przyszedł wtenczas łącznik i do piwnicy żeśmy wszyscy na spokojnie zeszli i tam każdy w swoją piwnicy miał… Nawet z czynszówek, które nie miały, były drewniane, to ci ludzie tam… Bo jedno było duże pomieszczenie, gdzie można było po prostu pomieścić dużo osób. Piwniczki były bardzo małe, ale było zabezpieczenie. Każdy tam miał jakieś… Albo jakąś polówkę, albo jakieś skrzynki porozkładane. Myśmy tak byli dwa tygodnie, dokąd… No i oczywiście pierwsze były barykady. Od razu zaczęło się od budowy barykad. Wszyscy, kto żył, budował barykady. I z czego się dało.
- Czyli to już pierwsze dni Powstania?
To pierwsze… Kiedy tylko właśnie wybuchło Powstanie, każda brama była od razu zabezpieczona. Przejścia były takie, że tylko szczupła osoba mogła się przedostać. No i oczywiście także był widok tak zrobiony… Tak były robione, żeby ci, co za barykadą, żeby mieli widoczność, co się dzieje na ulicy. Ponieważ ulica była tak zwane kocie łby, wąska była ta ulica, ale po przeciwnej stronie był komisariat, no to tam się od razu zaczęło, bo od razu został opanowany przez tak zwanych granatowych policjantów. Tak że Niemcy tam nie urzędowali długo, uciekli stamtąd. Komisariat był opanowany przez Powstańców.
- Jak małe było pani dziecko w trakcie Powstania?
Urodził się 1 listopada, na Wszystkich Świętych, więc ile miał? Siedem, osiem miesięcy.
- Jak sobie pani radziła w trakcie Powstania?
Jakośmy sobie radzili? Miałam to szczęście, że piersią go karmiłam. Tak, to jest jedyne… A tak to radziło się. Jak dzieci były chowane, to teraz nie do pomyślenia, żeby tak dziecko chować. Dawało się chleb, które dziecko jadło, ale ono coś pożuło… No i to, co się samemu jadło: kluski, kasza, kasza, kluski. Na okrągło było. Trochę possał mleka i już. No i pić się dawało, wodę. Dokąd była woda, a później wody nie było. Mieliśmy to szczęście, że od razu było zabezpieczenie, ponieważ na dole była niemiecka restauracja, która też prowadziła… Ona prowadziła ją, ale ze względów innych, bo to była kawiarnia, punkt zbiorny. Ona miała dużo beczek, które były tam… Bo przed wojną to inaczej, ten teren to zupełnie inaczej wyglądał, bo to był Haberbusch, był Franaszek, gdzie były pijalnie i były tak zwane antałki duże, no i beczki były co najmniej sto litrów wody, dębowe beczki. Ponieważ do piwnicy taką beczkę dużą… Na początku woda leciała, ale kiedy opanowali Niemcy, no to ta woda coraz mniej, coraz mniej. Ale coś tam kapało i myśmy z tego korzystali, dokąd budynek nie został spalony, bo budynek został szybko spalony.
- Co się wtedy z państwem stało?
Dwa tygodnie tośmy siedzieli, tak było gorąco… Bo to było tak, jak teraz jest, takie były upały. Było bardzo gorąco. Każdy sobie… Bo to w międzyczasie, jeszcze zanim spalili kamienicę, to tak zwani prowokatorzy, tak zwani gołębiarze byli. „Gołębiarze” to ci, co strzelali na dachach i nazwali ich „gołębiarzami”. Nie wiadomo skąd, wychodzi pani na ulicę i naraz pani pada. Oczywiście przechodziło się tak zwanymi… Nie tak jak teraz, tylko trzeba było i się czołgać, i przebiegać, bo była cała Warszawa… Były barykady pobudowane.
Tutaj był przelot. Na przykład teraz nazywa się Solidarności, to był tak zwany trakt na Berlin. Niemcy szli ze wschodu aż na tę [stronę] i dalej na Berlin. Tą ulicą bez przerwy, dzień i noc, Niemcy i czołgi, i to, i tamto. Ale na Powstaniu, gdyby ruskie się nie cofnęli, Warszawa nie byłaby zniszczona, bo myśmy siedzieli na trzeci dzień, pierwszy się cieszyliśmy – pod Radzyminem słychać było, przekroczyli już Bug i [było słychać] strzelaninę. Podeszli, z tego co się później dowiedziałam, już byli pod Zielonką i tutaj blisko. Ponieważ jak Powstanie wybuchło w Warszawie, ruskie się wycofali. Myśmy się cieszyli, że… Bo Niemcy naprawdę nie byli przygotowani na Powstanie. Wtenczas żeby ruskie weszli, Warszawa by nie była tak zniszczona. Ale jak ulotki się rzucało, że Powstanie nie prawda – takie ulotki były (może jeszcze i ktoś przetrzymał), że żadnego nie biorą udziału w Powstaniu, że Polacy nie mają żadnego udziału, tylko ruskie. Ponieważ były tak: Narodowe Siły Zbrojne, byli komuniści – tam tych organizacji [było kilka] – były Bataliony Chłopskie, te inne organizacje… Pięć czy sześć było organizacji. Nie tak, jak teraz się kłócą, wszyscy podeszli pod jeden zarząd, podporządkowali się. Nieważne, kto. Ale „Bora” Komorowskiego wszyscy się słuchali. Że wszystkie te partie się zjednoczyły, bo znałam te osoby, które pracowały w innych i komunistami byli, i Narodowe Siły Zbrojne – znałam te osoby – Bataliony Chłopskie. Nie wiedziałam, później się dowiedziałam dopiero, podczas Powstania się dowiedziałam. Oni przychodzili, spotykali się z moim mężem też, oni do mnie, do mojego mieszkania przychodzili.
- Czy ktoś z pani najbliższego otoczenia brał czynny udział w Powstaniu?
Dużo znajomych brało udział, ale oni już nie żyją. A najważniejsze osoby, które naprawdę… Spotykałam się już po wojnie, kiedy tu się już sprowadziłam, którzy siedzieli, mieli wyroki, to zaraz, już po Powstaniu, to pierwsze kroki właśnie tu kierowali, do mojego męża. Ale byli bardzo… Bo to byli Drzewiecki, Jeziorański, inżynierowie, Zbrożek, Milewski, te inne, Falkowski. Tak że tu ludzie przychodzili po tym, jakeśmy się tu sprowadzili. Nie miałam mieszkania, żeśmy spali na podłodze, jak już wypuścili. Niektórzy po pięć lat siedzieli, ale jakoś im się udało. Powiem pani, przedwojenna inteligencja bardzo była zaangażowana i nie patrzyli, że on jest robotnikiem czy ile, ale patrzyli, jakim jest człowiekiem. To się liczyło. Jak go wypuścili z więzienia, to on przychodził tutaj, bo wiedział, że mąż był zaangażowany też dalej. No i tak się właśnie…
- Proszę opowiedzieć o swoim mężu.
Kiedy udział w Powstaniu… Ponieważ cały czas znał
perfect niemiecki, więc nigdy go w nocy nie było w domu, bo trzeba było zorganizować i żeby było co do jedzenia, i żeby wywiad był jak największy. Ponieważ poradził sobie, uciekł z oflagu, to sobie poradził i tutaj. Wiem, że ciągle chodził na zwiady. Wieczorami zawsze chodził na zwiady, a mnie tłumaczył, że pracuje w piekarni, którą gdzieś tam zdobyli, bo dla Powstańców trzeba było. Jak to się mówi, gdzieś się udało odebrać Niemcom jakieś magazyny, odbili po prostu Powstańcy, no i tam dość spory zapas był tak zwanej… Bo to był taki chleb, taka razówka była, ale z tego piekli chleb, no i oczywiście wydawali. No i że tam, niby… Wiem, że było inaczej, ale się z tym zgadzałam, więc zawsze te kilo chleba przynosił podczas Powstania. Ale nigdy go wieczorem… Robiła się godzina… Ciemno się robiło. A wracał nad ranem albo rano. A powiedział: „Im mniej wiesz, tym dla ciebie lepiej”.
A myśmy, jak ta kamienica była jeszcze – ważne to – została spalona, dwa tygodnie żeśmy siedzieli. Później przyszła… Ponieważ przyszedł prowokator i wszystkich ludzi wygarnęli. Prowokator przyszedł, że Niemcy rzucają granaty do piwnic i kto nie wyjdzie, to zostaje rozstrzelany. Wszyscy… A ponieważ były przegrody, ja za drugą… Z dzieckiem było mi trudniej, mąż się denerwował, że dlaczego się tak grzebię, a ja mówię: „Muszę wyjść, ale chociaż muszę dziecku coś ubrać” – przecież taki upał, gorszy jak tu był, nie do wytrzymania. No i zostało nas osiem osób, bo wszyscy, kiedy wyszli, a tam już na nich Niemcy czekali, i wszystkich wygarnęli. Ponieważ… Ona była taka śmieszna, ta dozorczyni, i chciała na podwórko wynieść balię, żeby wodę zbierać – że w razie deszcz będzie, żeby wodę nazbierać, żeby była do gaszenia, bo już kamienica była spalona. Jak prowokator, jak ludzi wygarnęli, i ona po schodach leci, krzyczy: „O mój Boże! Zabrali mego męża, dzieci moje zabrali!”. Ona na tej bali po schodach, bo schody strome były, zjechała. Co się stało? Dzięki temu, żeśmy byli za drugą przegrodą, nas osiem osób ocalało. Myśmy do końca Powstania razem się trzymali. Tylko żeśmy przeszli później na Złotą, znów pod sam, jak to się mówi, nos Niemcom – po przeciwnej stronie byli. Przeszliśmy, tak zwane były poprzebijane mury i myśmy się pod obstrzałem czołgali na ulicę Chmielną, która miała przejście Chmielna i Złota, bo kiedyś były tak zwane podwórka-studnie i były i z jednej strony, i z drugiej. Znowu tam, gdzie Niemcy mieli tabory, do końca Powstania tam żeśmy przetrwali, bo cały front był zniszczony, a myśmy byli w środkowym. I tam do końca Powstania myśmy byli. Tam właśnie mąż chodził na zwiady.
- Czyli w trakcie Powstania przebywała pani i z rodziną, mężem, i ze znajomymi?
Z mężem i z obcymi ludźmi, którzy nas przeprowadzili. Powstańcy, kiedy już wychodzili, kiedy oddawali teren Niemcom, to ostatni przychodzili, mówi: „Jeśli chcecie państwo, zostańcie, bo my już – mówi – posterunek zdejmujemy, wycofujemy się dalej”. Myśmy razem, jak oni się wycofali, ci Powstańcy, to i myśmy się wycofali. Opuściliśmy ten teren i poszliśmy, jak to się mówi, znów pod sam nos Niemcom. I tam do końca Powstania żeśmy byli.
- A jak wyglądało życie codzienne w czasie Powstania? Takie proste czynności?
Normalnie Powstanie… Myśmy… Wieczorami chodziło się… Życie było bardzo zorganizowane. Ponieważ mało nas ocalało, więc kobiety się zajmowały, żeby jakoś przeżyć, żeby kluski, kasza, bo zrzuty też były… Albo Niemcy, ale przeważnie wszystko szło do Niemców – Niemcy korzystali więcej ze zrzutów jak Powstańcy. To myśmy się zajmowali, każdy miał wyznaczone i dyżury tak samo były. Kobiety zajmowały się przeważnie, jak można było, to łapaniem wody, kopaniem studni, bo i studnie się też kopało, grzebaniem zmarłych, bo każde podwórko było cmentarzem – nie tak jak teraz. Kiedy Niemcy opanowali Filtry, to wody już nie było, bo tak to po wodę się chodziło, godzinami się stało, żeby trochę wody dostać. W kolejce się stało, bo tam, gdzie była studnia artezyjska (bo w Warszawie bardzo dużo było, nawet tu była studnia artezyjska), to myśmy stali. A później, kiedy już Niemcy i to, to ludzie kopali, bo trzeba było. Wody się nie wylewało, bo do sanitarnych się używało. Nie było tak jak teraz, że się idzie do łazienki, tylko były publiczne – wszyscy lokatorzy w tych domach, którzy… Na przykład w tym budynku miałam, ale w czynszówkach to wspólne ubikacje były. Trzeba było później z nich korzystać. Wody się nie wylewało, tylko trzeba było zlewać nieczystości. Tak że nie było tak wesoło. No i pragnęliśmy, żeby… Dookoła Warszawa dymi, dymi, dymi, dymi. A tam śpiewali z dymem pożarów i całe wszystko. I to była jedyna pomoc. Później, ale to już pod koniec Powstania. A na początku, to jak to się mówi, każdy sobie dawał radę. I tak się dziwię, że tyle ludzi… Wie pani, co mówili Niemcy, jak żeśmy wychodzili? Że nazywali nas kretami, że wychodzimy jak krety z podziemi. Im nawet w głowie się nie mieściło, że jeszcze tyle ludzi przeżyło.
- Jak wyglądał codzienny dzień? Jak się zaczynało? O której godzinie?
Zaczynało się… Robiło się… Co mamy? Co dziś robimy? Należałam do młodszych, ale pomimo że byłam… Ale opiekowałam się dwoma dziewczynkami i babcią, która była z mojej klatki, bo ich matka była w Powstaniu, tydzień była w Powstaniu – nie wiem, kim była, ale była ranna, leżała w szpitalu. A w podwórku na Ciepłej mieszkałam, więc myśmy mieli trochę zapasu, bo była olejarnia. Kiedy wybuchło Powstanie, to każdy co mógł, to wziął. Zabezpieczyliśmy żywność i trochęśmy tam przebrali, zabraliśmy. Ich siostra, później się dowiedziałam tylko, bo ich podczas Powstania aresztowali, te dziewczyny – okazało się, że one pracowały w konspiracji. Niemcy do nich przychodzili, niby że się zajmują prostytucją. A one… Bo później je zwolnili, one też zginęły. Nie wszystkie, ale zginęły. Były trzy siostry, a najstarsza miała ojca i syna miała, małego chłopca, który miał chyba cztery latka czy pięć lat. Ona była główną dyrygentką, bo była najstarsza, więc ona nami dyrygowała. Ponieważ wychowana byłam na wsi, najbardziej byłam operatywna, pomimo że byłam młoda, więc kombinowałam, co trzeba zrobić. Mówiłam, a one: „To sobie głowy nie zawracaj, zajmij się dzieckiem albo inną sprawą”. Mówiłam im, co trzeba zrobić, pomagałam im też. U nas tak, jedna gotowała, druga piekła. Mąki, ponieważ było, bo było… Mieliśmy to szczęście, że w podwórku [ludzie], którzy prowadzili sklep i mieli trochę zapasu też – oni nam udostępnili to. Mąki nie owało nam. I kaszy nam nie owało też. Myśmy wspólnie robili obiady i wszyscyśmy po porostu się tak żywili. Dzieliłam się chlebem, który mąż przynosił, z wywiadów był chleb, i tak żeśmy siedzieli wzajemnie. Co kto miał, to każdy się dzielił.
Jak? Była, jak to się mówi… Podczas Powstania tośmy spali… Nie nocowaliśmy w domu, bo cały front był zwalony. Kiedyśmy byli tam, gdzie niemieckie tabory były, front był cały zwalony. Żeby śmieszniej było, to czasem i śmieszniej – myśmy robili też nieraz kawały. Były ustawione fortepiany, dwa fortepiany. Niemiec, jak szedł, to je widział. Ci, co chodzili tymi… Bo byli, bez przerwy kurierzy kursowali między sobą. To nie tak było, że siedzieli. Myśmy w ciągu dnia na bieżąco wiedzieli, co się dzieje. Nawet myśmy, którzy… Bo bez przerwy kurierzy chodzili i angażowali się. Przeważnie to byli chłopcy dwanaście, trzynaście lat, którzy też… Nawet w Niemczech byłam i w obozie byłam z jednym takim, który był ranny podczas tego. Tak że to nie tak, że było, że się siedziało, myśmy byli na bieżąco. Radio, był nasłuch, bez przerwy był nasłuch. Kto tam prowadził… My, jako kobiety, powiedzieli, że w razie czego, jak Niemcy wezmą, żeby my jak najmniej wiedzieli. Ale myśmy wiedzieli, co się dzieje, na bieżąco, każde posunięcie – i o ruskich, i o Niemcach. Myśmy wszystko wiedzieli na bieżąco. Tym bardziej że przychodził… Nie, pewne rzeczy nie mówił – jak gdzieś tam zdobywali czy coś. Tym bardziej że w Saskim Ogrodzie stała „krowa”, tutaj, na tym, wieża była, gdzie teraz jest straż. To jeszcze jak się sprowadziłam, dzieciaki tam się bawiły, mój syneczek tam biegał. Były tak zwane krowy ustawione, myśmy byli ciągle pod obstrzałem. A wiadomo było, że jak tylko [słychać] uuu – aha, no to już gdzieś tam pociski lecą. Tak że myśmy byli bardzo dobrze zorganizowani. Na bieżąco wiedzieliśmy, co się dzieje, bo bez przerwy przychodzili, kontakt był. Bez przerwy przychodzili. A przeważnie Powstańcy, poczta powstańcza, listy. Wszystko funkcjonowało normalnie, nie to że myśmy byli odcięci. Poczta funkcjonowała i gazetki wychodziły – wszystko było na bieżąco. Warszawa była zorganizowana.
- Proszę coś więcej powiedzieć o pani mężu, o jego funkcji.
Dużo rzeczy nie mówił, to później się sama dowiedziałam. Najwięcej można było się dowiedzieć, bo kiedy już zmarł i kiedy nie oddałam… Bo chcieli… A dlaczego został zaangażowany zaraz po wojnie? Ponieważ znał się i dlatego został przez osoby, które na początku… Gdyby to tak zostało, te osoby, które zaraz po wojnie objęły urząd, nie te, co teraz się mówi:
Bierut, dajut. Nie te, tylko inne. Osoby, które były zaangażowane. Warszawa była, dowiedziałam się później, dopiero jak się sprowadziłam tutaj, że Kwiatkowski (prezydent)… Do 2020 roku były projekty, jak Warszawa ma się rozwijać. Gdyby te projekty zostały zrobione, tak jak były przewidywane, Warszawa by była jeszcze piękniejsza. To później się dowiedziałam od osób, które tu przychodziły, bo architektami byli, którzy robili te projekty, którzy siedzieli, ale udało im się uciec. Jeden brat był przecież, Falkowskiego, w Anglii. […]
- Wracając do pani męża, to może pamięta pani nazwy związane z pracą męża? Jakąś grupę?
Jakąś grupę… Z widzenia go znałam. A jak, kto należał i co, kto wykonywał, to się tego później [dowiedziałam], kiedy świadkowie przychodzili. Jak się już tu sprowadziłam, to dopiero się… A tak to mąż był skryty. Jak myśmy wrócili z obozu, to pierwsze kroki… Myśmy na Filtrowej się zatrzymali, która ocalała – i mieszkanie przy placu Narutowicza. Tam chyba byliśmy ze dwa tygodnie. Dostaliśmy, ponieważ już nie wiedziałam… Wiedziałam, że już ocalały wsie, więc jak transportem wróciliśmy z Niemiec, to drezyną myśmy jechali do tego, a tutaj… A później się dowiedziałam, kiedy zaczęli różni… Mieszkaliśmy na Grochowskiej. Nie, mieszkaliśmy najpierw na Filtrowej, dostaliśmy trzysta złotych zapomogi z PUR-u, jak wróciliśmy z obozu. Z PUR-u dostaliśmy po trzysta złotych na osobę i starałam się dostać do siebie, do rodziny. Ponieważ tam też nie było słodko, bo wszystko nagromadzi… Ci, co zostali spaleni, to wszystko mieszkało u mojej mamy. A ojca nie było. Też było ciężko wyżywić tyle ludzi. A tamci się sprowadzili do siebie i tak zwane ziemianki pokopali sobie, i tak mieszkali. Za Narwią. Tak że było bardzo ciężko. Jak pierwsze kroki tam pojechałam, wiedziałam, że nie ma wyjścia…
Wróciliśmy do Warszawy z powrotem… Miałam… Ponieważ było już tak, że… Jakoś mąż był od razu… Zaangażowali go… Trzeba było Warszawę odbudować. Ponieważ on był z firmy Drzewiecki Jeziorański, pierwsze, to przyszli do niego. Ocalał chyba budynek sejmowy czy coś i jakże to nic – puste ściany, wszystko zniszczone. Ale nie ma nigdzie ogrzewania. Takie spotkanie było, zaraz jakeśmy wrócili. Ponieważ udało się niektórym z więzienia wydostać… Falkowski był bardzo operatywny, mówi tak: „Tam robił fuszerkę dla Niemców. Udało mu się później”. Później tu, więc oni wiedzieli, że mąż zna się na tych rzeczach, więc go zaangażowali. Na nowym zjeździe to było, wiem, że w sejmowych budynkach. Jak to? Dlaczego? A on mówi: „Przecież tu są ogrzewania tak zwane sufitowe i podłogowe”. Przed wojną się tego nie… Ale budynek rządowy już miał te urządzenia. Tak że prowadził nawet, po wyjściu z tego, to na Śniadeckich zrobili przeszkolenie, bo trzeba było ludzi do pracy. Zaangażowało się więc dużo osób – kobiety ciężko pracowały. Cegły na plecach nawet nosiły. Jak nosidełka się nosiło. On właśnie był zaangażowany i później szkolenia prowadził. Uczył spawać, hydrauliki i innych, żeby to jak najszybciej odbudować.
To były lata… Pierwsze się zaczęło… Bo pierwsze to było skierowanie… Jak wróciliśmy, to mieszkaliśmy na Grochowskiej. Ponieważ budynek był wtenczas… Pamiętam, że dużym prezydentem był tak zwany Racik, kawał drania było. Ponieważ mieszkałam w takim budynku, który był… Drewniak, no. Ale mieliśmy dobrych, bo budynek był… Do dziś ten budynek stoi na Grochowskiej. Front jest, ale całe te wszystkie porozbierane. Wszyscy po prostu przychodzili i zajmował się tymi sprawami. Tak że w swoim życiu nigdy… Miałam pojęcie o tym, bo byłam przy tego, ale trzeba było… Co to teraz dla was rysikiem kreślić projekt sanitarnej instalacji albo ogrzewania, albo sanitarnej roboty? Robiłam to wszystko. Sama kreśliłam. Mąż robił na brudno, a ja robiłam na czysto, bo miał sprawniejszą rękę. Oczywiście robiłam mniej błędów, bo on strasznie dużo robił błędów, ciągle o to było… Bo byłam dobra z polskiego, bo przeszłam starą pisownię i nową.
- Powróćmy jeszcze na chwilę do Powstania. Powstanie się kończyło, jak pani pamięta ten okres?
Jak Powstanie się skończyło? Kiedy podpisali pakt między „Borem” Komorowskim a Niemcami, bo Niemcy wiedzieli, że i tak nie mają tego, więc pozwolili nam na podpisanie, więc ta z tych sióstr, któreśmy przeżyły u niej na tej, to ona pierwsza się wybrała… Były od Dworca Zachodniego do granicy miasta, tam były ogrody tylko, ogrodnicy pracowali. Nie było tam zabudowań, tylko były… Po prostu ogrodnicy pracowali. Ona się wybrała i przyniosła kartofli i pomidorów, i trochę zieleniny – oczywiście za odpowiednią opłatą. Przepustkę dostała. Kto jej załatwił, to nie wiem, ale dostała przepustkę, że mogła pójść, żeby się zaopatrzyć. Dla nas to był wielki luksus, że po tylu miesiącach nareszcie jakieś jarzyny. Tak, taka prawda była. Tak że zaangażowanie było… Angażowane były osoby, które go znały sprzed wojny, więc one go zaangażowały na Ziemie Odzyskane, na Warmię i Mazury. Ponieważ on bardzo dobrze znał te okolice, orientował się, więc pierwsze kroki też tam organizował, dlatego tam na UNRRA… Założył spółdzielnię w Micewie, Czerwonka, Reszel. Jak myśmy szli w tamtych latach… Szło się i pani nie wiedziała, czy Niemcy, czy szabrownicy, czy jakieś tam, czy ruskie. Najgorsi to byli podczas Powstania „własowcy” i „ukraińcy”. Niemcy się nimi wysługiwali podczas Powstania. Dzieciaki sadzali na czołgi, pędzili ludność przed tym, żeby Powstańcy nie strzelali.
Pani sobie nie wyobraża nawet.
- Często spotykała się pani z Powstańcami?
Codziennie. Przychodzili, bo kontaktowali się. Wiedzieli o tym, że mam przekazać mężowi to i tamto, i owo. Byłam takim punktem kontaktowym.
- Czy było jakieś życie kulturalne?
Raczej bardzo dobrze odnosili się… Na przykład kler. To nie był taki jak teraz, że tam… Ludzie zbierali się, gdzie kapliczka była czy nie, ołtarzyk był, i ludzie się modlili. Naprawdę. Ksiądz jak przychodził, to nie pytał się, czy tam, czy tego, tylko była spowiedź powszechna i udzielali sakramentu. Dzisiaj to nie wiadomo było, bo pani dziś żyje, a za godzinę już pani mogła nie żyć, bo Niemcy potrafili nisko, jak już ruskie… Latały samoloty i tak zwane bomby zapalające na każdy budynek rzucały – nisko opuszczał się i rzucał zapalające. Nie dało się ugasić. Tak Warszawa została zniszczona, przez to, bo tak latali… Nazywali ich, jak ich nazywali… Latali jak kąśliwe komary i tego… Tak nazwali ich. Samoloty nisko się zniżały i zrzucały bomby zapalające w każdy budynek. On potrafił rzucić do okna, w budynek, i się budynek palił. To podczas Powstania tak. Dlatego Warszawa tak została zburzona. A to wszystko dzięki naszym „przyjaciołom”.
- Pamięta może pani jakieś koncerty? Zbierali się państwo w jakichś miejscach, żeby może pośpiewać?
Codziennie.
Naprawdę nie pamiętam, ale tych piosenek było tyle – powstańcze, nie powstańcze i w ogóle. Po wyzwoleniu były też różne piosenki, tak że… Ale przeważnie pieśni religijne śpiewali. Tak że codziennie się zbierali. Na przykład różaniec mówili. Śpiewy. Śpiewy ogólne. A teraz mówi: „A teraz sobie pośpiewamy”. Albo nieraz były osoby, które kawały różne mówiły, bo… Między nami żydki były też. Ale nikt się nie pytał, kto tam należy, jakie religie wyznaje, tylko wie pani… Taka była wzajemność jakaś taka, że można było… Nie to, że ten jest bogaty, ten biedny – nie. Wszystko było naprawdę zorganizowane.
- Z okresu Powstania jakie ma pani najlepsze wspomnienie?
Najśmieszniejsze to mam to, kiedy byliśmy na czatach, bo to czaty się nazywały, i Niemcy szli, a myśmy… Budynek był cały spalony, a klatka schodowa ocalała, ponieważ były kleinowskie sklepienia. Cały budynek więc był przepalony, ale… Najśmieszniejsze było, były fortepiany ustawione i Niemcy wyszli, a myśmy z czwartego piętra… Głownię, która była, taka belka paląca się, myśmy na tych Niemców zrzucili. Oni zaczęli uciekać i krzyczeli. Więcej już na to podwórko nie przyszli. A myśmy się śmiały i siedziałyśmy. Nas chyba wtenczas było cztery, że udało nam się tę belkę: „Chodźmy, zrobimy im kawał, że już więcej nie przyjdą”. Płonącą belkę myśmy wypchnęły przez okno na Niemców. Wtenczas myśmy się tak, przecież młoda byłam, myśmy nie śmiały się, tylko chichotałyśmy, bo osoby były takie, które były młode. Tak samo jak i ja, jak i inne, bo to starsze to trzeba było… Chorzy byli, kobiety rodziły, tak że to różnie było. Pomagali sobie wzajemnie. Najśmieszniejsze to były… Kawały żeśmy robiły Niemcom. Słowo daję.
- Jeszcze jakieś oprócz tej belki?
Nie. Oprócz tek belki, no to różne były, co innego. Niemiec podchodził, a tam gdzieś zrobili przy tego, on wchodził, a okazuje się, gdzieś tam wpadł. To było tyle tych… Życie było naprawdę… Nie to że tylko myśleliśmy o tym, żeby przeżyć, tylko naprawdę było wesoło. Myśmy się nie bali. Człowiek się staje zwierzęciem, nie boi się śmierci. Nawet jeśli się boi, to człowiek staje się odważny, naprawdę, bo pani wie: aha, tu poleci… Nie, ta poleci. Nie, to głowy sobie nie zawracajcie. Pocisk jakiś tam leciał, to też wiadomo było. Najgorzej tośmy się bali, jak oni rzucali zapalające, bo to znienacka nadleciał samolot i obstrzeliwali. I „gołębiarze” najgorsze byli. Ci, co strzelali znienacka, gdzieś tam za kominem.
- A jakie jest pani takie najmniej miłe wspomnienie?
Oj… Jak żeśmy wyszli z Powstania 8 października, bo już ostatni dzień był, i do Pruszkowa. Jak żeśmy szli dopiero, bo nie mieliśmy… Wiedzieliśmy, bo cały czas Warszawa… Pani oddychała, a nie było czym oddychać. Jak wyszliśmy, bo to się zbierali i dołączało się do głównej ulicy, jak nas Niemcy pędzili do Pruszkowa. Jak doszliśmy do Alej Jerozolimskich, teraz jak Towarowa, bo nas pędzili inną, i Grójecką, jakeśmy doszli do skrzyżowania Towarowej i przekroczyliśmy tę i nas pędzili, i Grójecką do Pruszkowa, to przed kościołem Świętego Jakuba stosy trupów. But, bo to latem, noga leży spalona, nadpalone ogniska, tu ciało, tu tego, tu… Jakeśmy patrzeli na Grójecką, żeśmy cały czas szli, każde podwórko wypalone i w każdym gdzieś jakiś… Plac Narutowicza to tam jakoś tego, ale przed kościołem Świętego Jakuba stosy, trzy wielkie stosy były. A Niemcy krzyczeli tylko:
Gema! Gema! Gema! –żeby się [pospieszyć] i popędzali. To było dla nas… Bo w ostatniej chwili byli ci ludzie spaleni. Nie wiadomo. Każde podwórko było wypalone.
- Przed wyjściem do Pruszkowa udało się pani znaleźć jakieś cieplejsze ubrania?
Sama wiedziałam, że musimy wyjść, więc dla swojego dziecka zrobiłam czapeczkę. Nie byłam u siebie, ale ktoś mi dał wełny, ktoś mi dał jeszcze tego, więc uszyłam mu jakiś kubraczek i czapeczkę zrobiłam. Jakiś pan się zlitował, który miał… Później się okazało, że miał jakiś magazyn i on mi, jakeśmy wychodzili, dał mi, pamiętam… Kiedyś to się nazywało majtki takie, bo to były z klapą. Dał mi chyba ze dwie czy trzy pary tych majtek, nie pamiętam, i dał mi kilka rzeczy dziecinnych. A resztę sama zrobiłam, wszystko sama uszyłam z tych resztek. Sobie zrobiłam spódnicę, bo wyszłam… Nic nie miałam. Jedną sukienkę miałam na siebie i dla dziecka miałam rzeczy. A najważniejsze, że co miałam? Poduszkę, żeby chociaż dziecko miało. Uszyłam sobie specjalnie – teraz to się nosi plecaki – a ja sobie sama uszyłam na ramiona, ponieważ z przodu było dziecko, a z tyłu dla dziecka rzeczy były. O siebie to człowiek nie dbał. Oczywiście nie było jednej, jak to się mówi, jednej klapki i poza tym nic więcej. I bose nogi. Przepraszam, i dwie pary majtek. To było. A najwięcej tylko miałam dla dziecka, żeby zabezpieczone było. Oczywiście dostałam od tej pani, która miała sklep – płaciliśmy jej symboliczne pieniądze – ale przed wyjściem dała mi kostki cukru, które później się przydały też. Tak ze dwa kilo kostek cukru dostałam od niego. On mnie zaopatrzył właśnie dla dziecka. Później prawie do końca to było, w obozie to się bardzo przydało. Nawet w Wilhelmshaven się przydało, bo mu chociaż kostkę cukru dałam. A jakie jedzenie było, to już nieważne.
- Proszę nam więcej opowiedzieć o drodze do Pruszkowa.
Jak mijaliśmy Grójecką i od Dworca Zachodniego do granic miasta, ludzie zaczęli się rzucać na warzywa. Każdy chociaż w locie przy tego, a Niemcy z psami i bronili nam. Ale nie wszyscy, niektórzy udawali, że nie widzą. Każdy coś tam urwał. Później nas zapędzili do parowozowni. A dlaczego nas [wybrano] do tej grupy? Później nas dopiero zakwalifikowali. Ponieważ wszyscy mieli… Ta grupa. Nie wiem, ktoś musiał to załatwić, że wszyscy dostali papiery, że pracowali na Ostbahn. A Niemcy doszli do wniosku, żeby rodzin kolejowych nie rozdzielać. Transport był cztery i pół tysiąca, ja byłam jedna z małym dzieckiem. Był jeszcze chłopiec, który miał cztery latka i dwunastoletni. W tym transporcie było nas tylko tyle. A dzięki czemu przeszłam? Dzięki Niemce. Niemiec mnie do siebie, Niemiec mnie wyciąga, ona do tego. Zaczęła się z drugim Niemcem kłócić i ona do mnie: „Uciekaj! Uciekaj na peron”. Tak mi się udało przedostać. Mówi: „Schowaj się w wagonie” – bo wie pani, do czego zabierali? Byłam przystojna, więc wie pani, o co im chodziło? Dlatego oni chcieli mnie zabrać sobie. No i tak udało mi się. Miałam szczęście. W ogóle podczas całej okupacji miałam szczęście, bo kursowałam bez przerwy między wsią a Warszawą. Co tydzień jeździłam na wieś. Tam co się działo i w międzyczasie też. Oczywiście kontakt był. W parowozowni słoma leżała i na tej słomie myśmy chyba ze trzy czy cztery dni. Robili segregację. Właśnie nas wytypowali, że nas zawiozą do obozów, bo starsze osoby do Generalnej Guberni, a część… Robili Niemcy segregację.
- Nie było z panią pani męża?
Dużo takich było tam, przeważnie handlowali, co niby byli folksdojczami. Albo taki folksdojcz, że… To przez te przerzucali. Takie było tam, że można było… Pilnowali nas bardziej, kolejarze pilnowali, bardzo pilnowani byliśmy. Oczywiście jeść nam nie dawali. Tylko tyle że był dostęp do wody, było miejsce – osoby były, które… Tam było zorganizowane też dla nas, kolejarze to zorganizowali.
- A pani męża nie było z panią?
Był, razem żeśmy szli. Razem. A ponieważ on potrafił jeszcze, to porozmawiał, to tego, to było jakoś [znośnie]. Było zorganizowane dla nas, warszawiaków… Kolejarze zorganizowani byli. Po prostu pomagali nam. To zapamiętam. Tylko chodził i tak: „Ty nie. Tu, tu, tu”. Tak pokazywał. Kogo wskazali, to wie pani.
- W Pruszkowie ile czasu pani była?
W Pruszkowie to chyba krótko. Byliśmy ze trzy czy cztery dni tylko, bo transporty się nasiliły, a Niemcy już mieli… Walka szła. Załamał się Stalingrad, to już więcej byli niektórzy… Jeśli chodzi o Wehrmacht… Wehrmacht był bardzo przyjazny dla ludzi. Najgorsze było gestapo. Gestapo i tak zwani własowcy, i „ukraińcy”. To byli najgorsze dranie. Oni się zachowywali skandalicznie, nawet podczas transportu. A później to nas zadrutowali. Prawdziwi Niemcy. Dużo było Niemców. Dzięki temu dużo Polaków przeżyło. Starali się… Odwracali się i udawali, że nie widzą. Celowo to robili, bo na przykład podczas transportu, no to co? Albo w wagonie słoma leży, osób, jak to się mówi, jak śledzi w beczce, załatwić się chcą. No to co? Mężczyźni trzymali, uchylone były te [wejścia]. Bo Niemcy niektórzy patrzyli, bo w każdym… Akurat w naszym wagonie nie było, ale następny… Bo byli budki, między wagonami były budki specjalnie i na każdej był właśnie wartownik. Niektórzy więc przymykali [oko]. Niektórym pozwalali nawet, jak pociąg się zatrzymał, niby krzyczeli, bo na każdej stacji jak się zatrzymywał, to był obstawiony z psami, jak podczas transportu. To oni się odwracali, udawali, że nie widzą, że pozwolił ten z budki. Machnął ręką, no to każdy wychodził i się załatwiał na zewnątrz. Nie było wstydu, no bo musiało się. A tak to wiadro było i czy osoby, które nie były, no to…
- Jak wyglądał czas po Pruszkowie?
Po Pruszkowie właśnie, no to tak jak podczas transportu. Nasz transport szybko zorganizowali, bo dlatego że zaczęły się bardzo szybko naloty. Ruskie strasznie bombardowali pociągi. Jak taki pociąg już był, transport już był, to szybko… Tak samo… Nie patrzyli, bo przecież samolotu… Ale nie wiadomo, czy jedzie transport towarowy, czy ludzi wiozą. Nie wiadomo było. Na stacjach postój, że nieraz jechała pani kilka godzin i się pociąg w ogóle nie zatrzymywał. Niemcy więc starali się, mieli specjalne linie swoje, bo jak myśmy zatrzymali się gdzie, że transporty wojskowe mały swoje linie, a towarowe – myśmy tak zwanymi towarowymi byli – były, bo im też zależało na tym. Tak się składało, że nie wiadomo było, czy się zginie [normalnie] czy pani zginie od samolotu.
Transport zanim nas… Bo najpierw nas zawieźli do Wilhelmshaven. Do Wilhelmshaven pod Berlinem. Tam był międzynarodowy obóz, olbrzymi. To było w lesie. Sosny były duże. Wiem, że między sosnami był, oczywiście dla Niemców były tam, były baraki pobudowane. Każda rodzina, jak była… Bo nie patrzyli, czy rodzina, czy nie rodzina, to pryczę pani dostawała. Najpierw, dokąd pani nie przeszła tak zwanej sterylizacji, to było wszystko w porządku, bo wszy były, ale nie było ich tyle. Ale jak nas wzięli po odgazowaniu, bo to się nazywało odgazowanie, to dopiero jakeśmy poszli na niby czyste baraki, dopiero tam się rozpoczęło. Tam dopiero było robactwo.
Byliśmy tam krótko, bo to w październiku nas, tak gdzieś około 20 października… W każdym razie wiem, że około 20 października już żeśmy byli w Wilhelmshagen. Tam na Berlin straszne naloty, dzień i noc, dzień i noc samoloty. W listopadzie, bośmy krótko tam byli, przyjeżdżali z całych Niemiec, bo Austria przecież też była włączona i Niemcy. Wyganiali… Listopad był okropny, padało, zimno było. Rano pobudka była. Oczywiście wychodziła pani, dostawało się niby… Tam były liście brzozy i różne herbaty – lurą myśmy ją nazywali. Oczywiście dostawała pani na cały dzień osiem deko chleba. Ten chleb był tak… Nie do przejedzenia, ale trzeba było jeść. Taką… Nie wiadomo, nie wiem. Znałam kasze, co oni nam dawali. Lury dostawała pani trochę i to był taki właśnie… A na śniadanie to pani dostawała tylko to i kubek tej właśnie herbaty ziołowej, bo oni to nazywali „ziołowa herbata”.
- Czy pani mąż w jakikolwiek sposób wykorzystywał swoją znajomość niemieckiego?
Ponieważ znał niemiecki i w tej grupie był jedyny, który znał
perfect niemiecki, więc już go zrobili na… No bo tam były też podzielone na kwatery. Wszyscy ogólnie, ci co się zgodzili, bo tam i młodzi byli, starzy byli, różni byli, a przeważnie byli ludzie młodzi – starych nie było. W grupie, co byłam, to chyba dwie czy trzy… Które przeszmuglowane były, którzy byli naprawdę kolejarzami. Miał już tam kontakt z Niemcami. Jeśli trzeba było, [mąż] coś załatwiał, załatwiał tam w obozie. A później to już tak nie było. Spotkałam się z tym, że… Bo tam też byli w obozie. Przyjeżdżali z Włoch, prosto z plaży, w slipkach ich przywozili. Normalnie całe transporty ludzi, tak jak stoją. Golasa, jak to się mówi, który tylko miał slipki na sobie i nic więcej. I kobiety, i mężczyźni. Jak nas później wyganiali na… I później chodzili, i wybierali: jeńcy czy pracownicy, czy ci, co mieli fabrykę, prowadzili, i inne i tak: „Ty, ty, ty, ty”. Tak myśmy stali na deszczu aż do wieczora i albo nas kto kupi, albo nie kupi. Niektórzy chcieli, bo nie wytrzymali psychicznie, psychicznie nie wytrzymywali. W ogóle się dziwię, że jak małe dziecko, które przecież potrzeba była i przewinąć, i to, cały czas miałam go przy sobie. Dzieci ani nie płakały, ani nie wrzeszczały. A mnie się trafiło, jak tylko zajechałam i wezwali, bo pojedynczo wzywali wszystkich: „Mieliście szczęście”. Dzień wcześniej by nam wytatuowali numery, ale nie zdążyli, bo za duży nalot był. Ale zdjęcia nam porobili wszystkim, kilkanaście razy. Spotkałam się, wezwali mnie, żebym weszła. Po niemiecku poszwargotała, okazuje się, że ona była Ukrainką, i wetknęła mi dodatkowe, mówi: „To nie dla ciebie, dla dziecka”. Wetknęła mi do ręki, karteczki były na obiady, dodatkowe – i na te osiem deko chleba więcej. A teraz mówi: „Krzycz głośno”. Żebym krzyczała, że ona się nade mną znęca. Włosy mi potargała. Miałam szczęście. Dzięki temu dziecko moje przeżyło. Dzięki niej, bo tak to z czego bym… No niestety. Kąpało się, wychodziło się na zewnątrz, było takie dla krów pojenia koryto, podchodziło się, wodę się brało do picia i do mycia, i do wszystkiego. Tak że nie to było… Taka jest prawda. Jak trochę wody pani wzięła, udało się mnie, to jakoś pani majtki przeprała dziecku i tak… Czy ono zasikane, czy nie – dziecko szybko się nauczyło, żeby się załatwić. Trzymała pani, żeby nie w tego, tylko… Taka prawda.
Co działo potem? Kiedy myśmy stali na placu, to się dwa razy spotkałam, bo tam… Nalot, to później już się… Tak zwane dywanowe nazywały się te naloty. Nie patrzyli, tylko w dzień i noc. Jedna eskadra przejdzie, następna. Musieli ten obóz [odkryć], bo widocznie wywiad dostał [informację], że tam jest obóz. Starali się jak najszybciej ludzi posegregować. Kiedy tak stałam i ten chodził… Myśmy mieli szczęście, że dwa razy Niemiec, który chodził i szukał ludzi, on mi [dał] swoje kanapki, mówi: „To nie dla ciebie, tylko
Kinder”. Dla dziecka, że on dla dziecka daje. Swoje kanapka mi dał, ten który przyszedł, jak to się mówi, ludzi do pracy, do fabryki zaangażować czy na kolej, czy… A nas to od razu… Później nas posegregowali. Ponieważ już najbardziej był zagrożony Wiedeń, no i Berlin wiadomo było, że już się nie… Sami Niemcy mówili, bo tam też różnie było. Mąż przyszedł i mówi: „To się niedługo skończy”. Konspiracja cały czas była, nie to, co się rozpoczęło, tylko w obozach też były konspiracje.
Posegregowali. Wie pani, ile nas wieźli do Austrii? Dwa tygodnie. Ile myśmy przeszli nalotów? W Wiedniu tośmy stali na stacji. Była tam słoma i na stacji była parowozownia. Wiem, że… Tego nie wiem, bo bardzo byliśmy pilnowani, ale już nie było tak. Kiedy nas wieźli tydzień transportem, to dali nam… Właśnie też się odwracali, bo się załatwiało. Stało się, po kilka godzin nawet się stało, bo na bocznicę odstawili i transport wojskowy szedł. Jak byliśmy już tam, to w Wiedniu trzy dni żeśmy byli, zanim zorganizowali transport do obozu. Nasz transport został między Böheimkirchen, trzydzieści kilometrów od Wiednia, do Kirchtetten. Tam przy torach samych były pobudowane baraki na terenie podmokłym, że na palach były pomosty porobione i chodziło się po pomostach. Dwanaście kilometrów był ten obóz od Alp Austriackich.
Nas przetransportowali przed samym Bożym Narodzeniem. Dzień wcześniej stamtąd nas zabrali. A tam byli tak: Anglicy i Francuzi. Najlepiej byli traktowani w tym obozie Francuzi, ponieważ oni najbardziej dla Niemców byli przyjaźni. Francuzi więc mieli dobrą kuchnię, a kuchnię: zupa z robakami, druciaki – ale to były proteiny – no i oczywiście konie, które zabijali na froncie. Myśmy koninę też jedli. Oczywiście kucharki nam gotowały. Proteiny jemy teraz, no i już. Oczywiście jak zwykle te osiem deko, gramatura była osiem deko chleba, bo taka była przewidziana. Kucharki były. Ludność miejscowa niby nie miała kontaktu, bo dalej była wieś, nie pamiętam, jak się nazywała, ale Kirchtetten to wiem, że… A nasi mężczyźni pracowali między Böheimkirchen, Linz i na torach [w kierunku na] Wiedeń, bo tam były naloty i trzeba było bez przerwy usuwać awarie. Oni pracowali. A ja byłam, jak nas zawieźli do tego, to był barak pobudowany wielki, dziury były, bo to już zimno było, ale jeszcze nie było taki… To było pobudowane na wodzie, tak że jak by pani zeszła tam, to woda płynęła pod spodem. Pierwsze cośmy [robili], to żeby te dziury załatać. Jeden był taki, piec duży stał, to wszyscy na tym właśnie… Tak się odbywało. Stół duży, oczywiście prycze, każdy dostał prycze – ponieważ ja z małym dzieckiem, to miałam na dole – i tam żeśmy właśnie tego… Nie wiem. W ogóle się dziwię, jak człowiek przeżył. Wodę z rowu nawet się piło i człowiek nie zmarł, a teraz nie do pomyślenia. Podczas transportu tak było, jak się udało, jak Niemcy pozwolili, to chociaż trochę wody za tego, żeby złapać było. Żabi skrzek nawet na wiosce płynął, no to się nie patrzyło na to, odgarnęło się i…
- Długo państwo byli w Austrii?
Jak nas z Wilhelmshagen… Najkrócej żeśmy byli, bo tylko siedem tygodni. Jak nas przewieźli do Austrii… Ponieważ wiedzieli, że sami Austriacy, bo tam też byli gestapowcy i różni byli, ale byli ludzie dobrzy. Tam żeśmy dość, tak jakby dzisiaj… Nas stamtąd, ten transport zlikwidowali, bo to naloty, bo wiedzieli, że w Alpach Austriackich jest fabryka amunicji i broni. Ale ani razu mnie nie trafili. Tam bez przerwy… Na horyzoncie jak pani patrzy, tak pani widziała tam dzień, noc transporty, transport za transportem szedł. Tam rzucali bomby, ale nigdy… Tak jakby dzisiaj nas wywieźli stamtąd, na drugi dzień cały ten obóz został zbombardowany, bo oni szli po linii. Jak bombardowali, to niszczyli tory. Tory były tak, że był w niektórych miejscach, na odcinkach prawie po dwa, po trzy metry trzeba było bez przerwy wymieniać. Na bieżąco, dzień i noc, była, jak to się mówi, walka.
- Potem wrócili państwo z tego obozu do Polski?
To już inna, to już cała historia. Później z Kirchtetten trzy dni byliśmy… Ponieważ tam potrzeba było, bo na Wiedeń szły duże naloty, nas stamtąd przetransportowali, transport ludzi wybrali, żeby po prostu na inne [miejsce] i przewieźli nas na drugą stronę, bo to po innej stronie, a to jest najwięcej Böhe… Było dwanaście kilometrów do Böheimkirchen. Tam gdzie myśmy mieli obóz, to byliśmy. Zresztą można do dziś sprawdzić, bo myśmy byli w Hohenau, tam była stacja węzłowa, która krzyżowała się wschód, zachód Praga–Słowacja–Berlin. Tak zwana stacja węzłowa była. Znów były baraki pobudowane kilometr w polu, czystym polu. Pobudowane były baraki dla więźniów. Tam myśmy byli w obozie, ale nie byliśmy już pilnowani, bo oni już nie mieli takiej siły, bo ci mężczyźni dzień i noc, jak to się mówi, na zmianę, bo to nie było tak – musiał być przetokowy tam. Wszyscy byli zatrudnieni. Żeby były dyżury normalnie, były właśnie baraki pobudowane. Ponieważ byłam najmłodsza, to musiałam chodzić, musiałam zajmować się… Były dwa baraki pobudowane dla Polaków, bo Włosi mieli co innego, byli odgrodzeni Włosi. Byli Włosi i Polacy. Byłam zaangażowana do dostarczenia, trzeba było na drugą stronę przejść jakieś dwa kilometry, bo przez stację trzeba było, przez Hohenau, przejść. Na skróty się chodziło i tam byli Ukraińcy, którzy prowadzili kuchnię. Tam byli i Rumuni, i Węgrzy byli – różna narodowość była tam. Myśmy tam chodzili, trzeba było stamtąd przynosić obiady dla nas, Polaków, tych, którzy tu byli na miejscu. A to przeważnie [kobiety]… Nas parę kobiet tylko było, nazywali nas salowymi. Myśmy musieli o porządek dbać, żeby czysto było, żeby w ogóle. Tak było. A ponieważ straszne mrozy były, to jak szłam… Jedna mieszkała w Wieliszewie, wiem, że ona była z Wieliszewa, i ona właśnie też dziecko zostawiła. Akurat przyjechała do Warszawy i Powstanie ją zastało. Jakoś jej się udało, że miała buty długie, no i te buty ze sobą zabrała. Jak szłam, a mrozy były ponad dwadzieścia parę stopni i śnieg po kolana, taka zima była, ubierałam się i przez to szłam, a przychodziłam i oddawałam. Jak szłam po obiady, to ona mi pozwalała, bo miałam tylko drewniaki, nic więcej. A później tośmy dostali tak zwane klumpy, które były zupełnie z drzewa. Z drzewa w ogóle. Donosiłam im obiady, no i oczywiście zajmowałam się całym tym…
- Co potem się działo? Kiedy państwo wrócili do Polski, do Warszawy?
Wróciliśmy, kiedy tam już… Bo tam żeśmy… Jest przed Hohenau, między Morawską Ostrawą… Teren dobrze znałam, bo na piechotę go przeszłam. To były tak zwane bagna, że oni nie mogli przekroczyć tej linii, przedostać się na Pragę czeską, bo gdyby się przedostali, to mieli skróconą drogę o ileś tam kilometrów. Ani czołgiem nie można, bo tam były takie trzęsawiska, to jezioro, że… Tam myśmy byli… Front trwał co najmniej ze trzy tygodnie, ale to już inna historia. Nie mogli się dostać… Ruskie z… To jest tak, myśmy patrzyli tak… Ponieważ tam były bardzo wysokie tory, nasyp był wysoki, podniesiony teren był i tak było… A to, gdzie… Myśmy z Hohenau później przeszli, ponieważ tam mieliśmy już… Nawiązaliśmy z miejscowymi [kontakt], bo my przeważnie po chorwacku, po czesku, po słowacku – można się było z nimi dogadać, z tymi Austriakami. Oni zaproponowali nam… Ponieważ mieli swoje winiarnie, tam gdzie winiarnie, gdzie wino… Bo naokoło to wszędzie winiarnie były. Myśmy w tych winiarniach i oni nas… Tam był nasyp, piętnaście metrów ziemi było nad samym… Nam zaproponowali, żebyśmy stamtąd… Nas zabrali do winiarni. Też znajomości były, bo mąż się dogadywał, z resztą z tymi wszystkimi, tak że bardzo… Osoby, które tam były, były życzliwe dla nas, pomagali nam. Nawet taki Niemiec, który krzyczał, bali się go wszyscy miejscowi. Przechodziłam, a on potrafił:
Frau. Pokazuje. Patrzę, butelka mleka w krzakach, bo tam były nastawnie, a przechodzić trzeba było przez nastawnie. Pokazuje, że on nie daje dla mnie, tylko: „Dla
Kinder”. Dla dziecka daje. To też miałam szczęście, że mleka od czasu do czasu dostałam, a i czasem byłam… Chyba pierwszy raz byłam bardzo bezczelna, bo jak nam dali… Ponieważ myśmy… Mój mąż pracował, a ja, ponieważ zajmowałam się tylko [dzieckiem], więc Niemcy doszli do wniosku, że trzeba nas (dwanaście osób) wyizolować, bo po prostu mąż nie zarabia, żeby nas utrzymać. Trzeba było utrzymać w barakach i jedzenie dawać, wiec ktoś musiał to zapłacić, jakaś firma, bo też musiał ktoś zarobić na tym, tak jak teraz. To dali nam kartki i nam znów dali po pięć deko chleba. Dali nam kartki i na czterdzieści deko, pamiętam, kartki dostaliśmy, żebyśmy się sami żywili. A ponieważ miałam małe dziecko, więc dostałam jeszcze dodatkowo na dziecko. Kiedy już żeśmy tam byli, to się… Poszłam, to było jakieś półtora kilometra do miasta, około dwóch kilometrów. Kiedy poszłam z tymi kartkami, Niemka, która prowadziła piekarnię… Niemki stały osobno, a nam trzeba było nosić te rzeczy, Polki. Ale myśmy tak robiły, że tych nie było widać. Brałam dziecko i nie było widać, bośmy miały te… No i stawiała w kolejce. Ponieważ one stały osobno, myśmy osobno, podchodzę, patrzę i daję jej te pięć deko, mówię (nauczyłam się szybko):
Frau, ein bitte… – żeby dała mi kilo chleba –
Brot. Ona się patrzy na mnie:
Was is das? Was is das? Was is das? Nien! Nein! Nein! Nein! Zaczęła krzyczeć, szum zrobiła. Mówię:
Ein Brot. Kinder. Żeby dała mi kilo chleba i te pięć deko jej daję. Zrobiła szum, zator zrobiła, ale sprzedała mi to kilo chleba, na te pięć deko. A okazuje się, później dowiedziałam się, że jej trzej synowie zginęli na froncie w Stalingradzie. Po niemiecku… nie umiała ni słowa, później z tego korzystałam.
Kontynuacja nagrania zarejestrowana 23 lipca 2012 roku w Warszawie. Rozmowę prowadziła Hanna Laudy.
- Czy mogłaby nam pani przypomnieć moment, kiedy była ta ciężka zima, kiedy pani wyszła już z obozu.
To byliśmy już w obozie. Ponieważ byłam najmłodsza i najsprawniejsza, no i miałam małe dziecko, więc musiałam się zajmować sprawami obozowymi. Moim dostarczeniem było: dbać o porządek, no i oczywiście dostarczać… Nie myślcie sobie, że było tego jedzenia, tylko było… Raz dziennie się dostawało jedzenie. Obiad się dostawało. A po ten obiad trzeba było co najmniej z półtora kilometra iść. Ciężka zima, więc jak się wychodziło… Bo myśmy jak wyszli, no to co? W drewniakach, bo to był… […] Pani, która mi pożyczała butów, to oni rodzinę mieli w Iliszewie. Jej dziecko zostało dzięki temu… Bo ona przyjechała do Warszawy, zastało ją Powstanie i już nie mogła do dziecka wrócić, a chłopczyk miał cztery latka. Już został u rodziny w Iliszewie. Ale ona z sobą wzięła buty długie, bo to co miała w mieszkaniu, jak wychodzili, to ona to wzięła. Ona później mnie pożyczała, jak wychodziłam, bo po pas, za kolana śnieg był. Ponad dwadzieścia kilka stopni było. Dwa miesiące była naprawdę ciężka zima. Trzeba było, żeby nie iść okrężną drogą (co najmniej trzy, cztery kilometry), tylko szło się przez tory, na skróty. No i po tym śniegu za kolana się szło.
- A jeszcze niech nam pani przypomni, gdzie był ten obóz?
To już było w Hohenau. Z Wilhelmshagen przewieźli nas do Hohenau i wszyscy pracowali na kolei. Były tak zwane naloty dywanowe i w niektórych miejscach… Ponieważ od Wiednia to już Hohenau, bo myśmy najpierw byli po przeciwnej stronie Wiednia, a później byliśmy niecałe trzydzieści kilometrów od… Bo Hohenau to była [stacja] węzłowa… Do dziś dnia nie wiem, bo nie byłam teraz… Jest stacja węzłowa, która i na Pragę czeską, na Słowację i w ogóle. Tak zwana stacja węzłowa. Transport za transportem szły, były. Specjalnie tam mało jeździli (bo cywile też jeździli), bo tam najwyżej dwa, trzy wagony były przyczepione. Celowo robili, żeby nie bombardowali tak. Jeszcze z amunicją szedł ciężki sprzęt na front, to podczepiali wagony osobowe. Dwa, trzy wagony góra i tak: Niemcy w jednym, a cywile to już w innym. Myśmy właśnie te obiady [tam mieli], tam chodziłam. Ponieważ miałam takie szczęście, że umiałam… Nas obsługiwali Ukraińcy. Jakoś się dogadałam z nimi, że ci, co pracowali na kolei, jak mi przyjeżdżali mężczyźni, bo byli wygłodniali, to zawsze brałam dwa wiadra (zapasowo) i takie miałam szczęście, że zawsze dostawałam coś. Jak oni przychodzili z pracy, to olbrzymi był piec i na piec stawiało się to wiadro, odgrzewało się, no i wtenczas oni mieli frajdę, bo się najedli.
- To cały czas była zima, prawda?
Cały czas była zima. I naloty były. Tam były Alpy Austriackie i tam podejrzewali cały czas, nawet miejscowi mówili, że jest pod tymi [górami] fabryka amunicji, że produkują broń. Ale alianci tyle razy [próbowali], ale nie udało się tego zbombardować. Tak że na horyzoncie myśmy widzieli też, że to się wszystko dzieje. Najgorzej nam było, jak widzieliśmy, że samolot zestrzeliwuje. Niestety, nie udało mu się. Cieszyliśmy się i płakaliśmy też. Z obiadami tak to było, że przynosiłam, byli zadowoleni. A żeby było śmieszniej, obok byli Włosi. Też byli. Ale Włosi byli najbardziej niezaradni, jeśli [chodzi o jeńców] w obozie. Myśmy się zorientowali dopiero, bo tak: Polacy sobie zawsze umieją poradzić, w najgorszej sytuacji nawet. Kiedy gdzieś tam kartofel czy coś skorzystał, tośmy się dzielili, bośmy byli zorganizowani. Obierki myśmy wynosili, bo był śmietnik. Nasze babki i myśmy podejrzeli, że oni przychodzili i wybierali. Jak przychodzili z… Bo oni też pracowali na kolei, tylko nasi byli umundurowani jak nasi kolejarze, a Włosi byli jako jeńcy. Bo nas traktowali… Myśmy byli zaliczeni do grupy kolejowej, że wszyscy pracowali w Ostbahn, tak zwane koleje wschodnie. Mieliśmy wszyscy papiery, więc nas traktowali jako kolejarzy. A ich traktowali jak jeńców. Jak myśmy obierki, te wszystkie [resztki], zaczęli wyrzucać, bo tam było dużo sadów… Nie wolno było, bo jak się tego, no to owoce przymarznięte czy tego, to… Ale oni patrzyli przez palce, że myśmy… Nie wolno u nich tych owoców, bo przy drodze u nich był tego… Ale patrzyli przez palce, że mogliśmy owoców nazbierać. A obierki, te inne cośmy [obierali], to oni to brali, gotowali. Jak myśmy zobaczyli, że oni to jedzą, to myśmy zaczęli to czysto – nie wyrzucać normalnie, tylko zawsze żeby to było. A oni to gotowali i to jedli. Włosi.
Myśmy byli… Nas dwa dni przed Bożym Narodzeniem tam przewieźli. Myśmy byli już do końca, kiedy pierwszy ten, już wybuchło… Później było na przykład wezwanie, że przypomnieli sobie o Sobieskim, ulotki były, że wzywali nas, żeby Polacy wstępowali, żeby bronili Wiednia. Że Polacy [za czasów Sobieskiego] obronili, pomogli. Ale któryś z Polaków poszedł do Niemiec… Faktycznie, front tam stał trzy tygodnie. Bo jeśli mapę wziąć, to były bagna i nie można było od frontu przejść, żeby na Pragę czeską w krótszym skrócie przejść, tylko trzeba było okrężną drogą pójść. Nawet czołgami nie dali, bo to były takie bagna, że [to było bardzo trudne]. Front stał, a myśmy tak: raz Niemcy, raz ruskie, Niemcy, ruskie, Niemcy – i bombardowanie. Front stał stały. Tu nagradzają Niemców, za chwilę już się zabijają. To stało trzy tygodnie. Później, kiedy już front, jak to się mówi, Niemcy się trochę cofnęli, a nas popędzili po prostu. Bo każdy na własną rękę, jak mógł, każdy uciekał. Cały front… Pod obstrzałem myśmy… Się przechodziło. Po trupach. A w tym miejscu, ponieważ myśmy byli… Tam były winnice i Austriacy, którzy tam byli tacy… Zaprzyjaźniliśmy się, bo tam już w Hohenau, mieliśmy swoje miejsca – że zawsze się gdzieś tam coś dostało. Można było coś kupić. Jak już front prze tego, no to nas wyganiali. Obojętnie. Nawet Polacy, którzy mieszkali w Austrii po dwadzieścia lat – wszystkich ruskie pędzili. Wypędzali.
Myśmy w ten cały czas na froncie byli raz pod obstrzałem. I znowu. Jak żeśmy byli w winnicach… Tam się najbardziej działo, bo stały tabory niemieckie i zrobili sobie też te… To front jak był, to na taczkach, który nawóz normalnie… Bo tam były winnice i winiarnie były. To trupy zwozili poszarpane… To nie było, że się tylko ludzkie mięso… To po tym się… Na własne oczy myśmy to patrzyli. Nawet mężczyźni nasi, bo było nas kilku też – i mój mąż był, i jeszcze jeden, Ducki, który na… Później na Filtrowej się u nich zatrzymaliśmy, wrócili. Taki Nowogrodzki, który też tego – kilka osób, z którymi trzymaliśmy się w zwartej grupie.
Jak nas później popędzili, no to myśmy szli na skróty przez Karpaty. Najpierw żeśmy szli do Morawskiej Ostrawy, bo najbliżej nam było z Hohenau. Jeśli pani szła na skróty, to do Morawskiej Ostrawy było najbliżej. Miejscowy, który tam był, mówi: „Pokażę wam najkrótszą drogę, którą można ominąć cały front, a przejść najkrótszą drogą”. No i tam też żeśmy byli, w Morawskiej Ostrawie. Ale to, co się front dział tam, to co ruskie wyprawiali… Pierwszy przeszedł front – przeszedł. Przeszła czujka, bo tak zwane czujki ruskie to prawdziwi, rdzenni Rosjanie szli. Bo później to hołota szła. Oni nazywali to czujkami. U nas się mówi zwiad, a u nich były czujki. On mówi tak, nasz mówi: „Ty się chowaj, bo jak przyjdzie ta hołota – nazywali hołotą, naprawdę – to wtenczas nie daj Boże”. To, co oni robili z Niemkami i z nami, to wie pani, co… Mnie się jakoś udało, ale jak to się mówi: „Jeden właził, drugi złaził”. Naprawdę. Gwałcili… To, co się działo, to naprawdę. To trudno opisać! Aż żal tych kobiet było, bo one były… Mężowie poginęli, niektórzy też byli przymusowo wcieleni do armii, bo to Wehrmacht był, a później zajmowali się Volkssturmem. No i oczywiście byli gestapowcy. Tak że to się nie da opisać, to co się działo. Na własne oczy to… Pani wie, jak chodziłam? Udając babuszkę. Mówi: „Udawaj, że jesteś babuszka”. Zakrywało się twarz, żeby broń Boże…
- Co się działo potem, kiedy już państwo opuścili obóz?
Jakeśmy przeszli, dostaliśmy się do Morawskiej Ostrawy – przeszliśmy tam. Dopiero powiedzieli nam, bo jeszcze front… A dlatego oni nas wypędzali, gonili nas w czasie frontu, bo była umowa, że mają zająć alianci, Amerykanie, Pragę czeską. Dlatego wszystkich wyganiali, żebyśmy się, broń Boże, nie dostali do Amerykanów. Jakeśmy tam… To już później i wołamy się, bo kawałek, do Bratysławy przecież z dzieckiem. Jakiś tam wózek zorganizowali, taki z drabinkami – nawet do Polski przyjechałam z tym wózkiem. Tak że dziecko miało wygodę. Bo przecież co? Na wybuch Powstania, urodził się na Wszystkich Świętych, a był sierpień – to przynajmniej małe było. Później, jak się… Po drodze spotkaliśmy właśnie ambasadora. Bo on też… Udało mu się uciec z tego… Bo już później na własną rękę każdy uciekał. Austriacy, prawdziwi Austriacy, mówią: „Uciekajcie każdy w swoją stronę”. Nas kilka osób było zorganizowanych, cztery czy pięć rodzin, którzyśmy się razem trzymali. Byliśmy z Warszawy, bo tam byli i z innych [rejonów], a myśmy byli z Warszawy. Myśmy się dogadali. Tam była na przykład… Ile miała? Dziesięć lat. No i mój mały. Była taka jeszcze, też pracowała na kolei, który brał udział w Powstaniu, był ranny później, bo miał nogę tego. Nie pamiętam nazwiska jego, tylko wiem, że Jurek się [nazywał] ten chłopiec, który brał udział w Powstaniu. Myśmy tak kilka rodzin – chyba z cztery czy pięć rodzin – trzymali się wspólnie i myśmy cały czas organizowali. A później to myśmy się już… Bo nas już było, wie pani… No to myśmy z tymi Duckimi, bo mieli… To byliśmy zakwaterowani. Oni tak najbardziej byli… Brał on udział w Powstaniu, brał udział w konspiracji, z mężem się dogadali i myśmy trzymali się z nimi. I razem byliśmy zakwaterowani w Bratysławie. On załatwił nam po Niemcach dwa pokoje z kuchnią. Nawet chciał, żeby tam zostać, dlatego że jak się dogadali z moim mężem, więc oni chodzili, zabezpieczali przed ruskimi. Bo on chciał się napić na przykład wina, to rozbijał tysiąc litrów – tak jak beczki były, po prostu były duże, olbrzymie. Zalewali całe piwnice, niszczyli, co się tylko dało. A Bratysława – to już była wiosna – pięknie wyglądała. Kwiatów dużo, bo to było wzniesienie na budynki. Z ambasadorem mój mąż chodził i zabezpieczali przed ruskimi, żeby oni nie niszczyli. Ostrzegali ludzi. Zabezpieczali, żeby światło było, żeby sanitarne było, żeby coś było, działało.
Zanim nas ruskie… Kiedy oni się dowiedzieli, bo oni swoje mieli… Nie wiem, ale to nie było tak, wie pani. Ponieważ myśmy byli z Powstania, Niemcy nas nazywali
Banditen. Nawet ten mały był nazywany
Banditen. Jak się powiedziało, że z Warszawy, no to
Banditen. Bandytami nas nazywali, obojętnie – dziecko czy nie dziecko – było bandyta. Później transport, dowiedziałam się, myśmy się chcieli [dowiedzieć], co w Warszawie. Wiedzieliśmy, że Warszawa zniszczona. Dla kogo, dlaczego Warszawa została zniszczona? Myśmy się cieszyli pod Radzyminem, na wieczór… Aha, to już… Niemcy nie byli przygotowani, że Powstanie będzie. Nie byli. Żeby ruskie weszli, to Warszawa by nie było taka zniszczona. A później tak: i ruskie bombardowali, i Niemcy. Tak się działo.
- Jeszcze wróćmy do Bratysławy. Ile czasu pani tam była?
W Bratysławie myśmy byli chyba z miesiąc. Później pierwszy transport, kiedy organizowali, bo oni się bali, że agenci przyjdą. Jak się zachowywały Rosjanki, jak Rosjanie weszli? Raz że gwałcili kobiety, niszczyli wszystko, rabowali. Po dziesięć zegarków sobie naczepił tutaj. A one poubierały się w nocne koszule. Kiedy wyzwolenie ogłosili, to już to było. Oni się cieszyli, że zawieszenie broni. To w nocnych koszulach one się cieszyły, bo to suknie balowe były. Pani wie? Naszych i śmieszyło, i myśmy myśleli, jaka u nich musi być niska kultura.
- Jak wyglądał pani transport z Bratysławy?
Transport to myśmy potrafili po dwa, po trzy dni stać – na rampie nas ustawili – bo szły jeszcze na front. Bo front jeszcze nie był skończony. Dopiero przecież 8 maja podpisali kapitulację. To jak szedł, to myśmy stali na rampie i… Tak że śmieszna okazja. Był taki wypadek, nie pamiętam, w jakiej miejscowości żeśmy stali, myśmy stali na rampie, a mężczyźni sobie poszli szukać, żeby coś do zjedzenia, no i oczywiście wina tam wszędzie były. Po dwóch dniach dopiero nas dogonili, transport. Bo transport później ruszył, oni przyszli, a pociągu naszego nie ma. Bo to były wagony bydlęce, trochę słomy było rozłożone i to było wszystko. Wiadro stało na tego. To taki był już powrót. Myśmy tak wracali do Polski. A jakeśmy wrócili i przejechaliśmy już przez Małe Karpaty, most był zwodzony, tak zwane zwodzone mosty, to był most… Pociąg szedł, myśmy musieli wszyscy, bo to był – nie pamiętam jaka miejscowość, nad przełęczą… Most zwodzony był tak zwany, wiszący, to pociąg szedł… Najpierw ludzie szli, pojedynczo, żeby nie wywołać rezonansu, bo jak rezonans wywołasz, to może się most zawalić. Każdy szedł, a pociąg jak się poruszał, to nie wiem, może dwie godziny, może więcej, zanim ledwo-ledwo, żeby broń Boże. Ale najpierw pojedynczo ludzie. Od razu nam powiedzieli: „Broń Boże, żeby nie wywołać rezonansu”. Bo się może most zawalić. Taki był powrót.
Dwa tygodnie staliśmy, bo w Oświęcimiu, tam dwa tygodnie żeśmy stali. Tam żeśmy się napatrzyli na stosy bucików dziecinnych, włosów ludzkich, co tam gazowali ludzi. Ale na piecu leżały szczątki ludzkie. To był taki powrót. Myśmy szli i to wszystko na rampach leżało. To nie to, że teraz pokazują to. To były góry ludzkich włosów, co się tylko dało. Szczoteczki, wszystko było, tylko to wszystko na rampach było, leżało. Niemcy nie zdążyli, bo dlatego, z tego cośmy później rozmawiali z ludźmi, którzy tam… Mój ojciec zginął w Oświęcimiu, pod ścianą śmierci. Opowiadali miejscowi, że to, co się tam działo… Była konspiracja też w Oświęcimiu. Tak że Polacy zawsze sobie jakoś dawali radę. Teraz się mówi na przykład na temat Sikorskiego. Kiedy myśmy byli w Warszawie, od razu powiedzieli: „Nie był wygodny, pozbyli go się”. A myśmy słuchali radia, myśmy mieli wszystko na bieżąco.
- Proszę mi jeszcze powiedzieć, czemu aż dwa tygodnie spędzili państwo w okolicy Oświęcimia?
Nie wiem, bo tam były transporty wojskowe, które były ważniejsze od nas. Myśmy tam właśnie stali jak najdłużej. Najdłużej byliśmy. A później to już każdy [wracał] na własną rękę. Nie to, że nas później transportowali, tylko myśmy z Oświęcimia, kiedy myśmy się przez Karpaty przedostali, i na piechotę każdy jak mógł. I myśmy trzymali z tymi później. Bo to się podzielili później na grupy, bo łatwiej było kilka osób, niżeli cała grupa.
- Czyli nie trzymała się pani potem, z Oświęcimia do Warszawy, z tymi rodzinami?
Tylko z Duckimi żeśmy się trzymali. To zapamiętam, bo później dostała około dziesięciu… Ona pracowała w Cepelii później. Spotkałam się później z nią. A pierwsze kroki, jak żeśmy wrócili do Warszawy, no to na Filtrowej żeśmy [się zatrzymali]. Bo jej siostra… Ocalało mieszkanie przy placu Narutowicza i właśnie tam wejście od Filtrowej – nie z frontu, tylko w podwórku ocalało mieszkanie i tam żeśmy się zatrzymali. A później to już trzeba było, każdy na własną rękę się eksploatował, gdzie się dało.
- Ile czasu zajęło państwu dotarcie z Oświęcimia do Warszawy? Pamięta pani?
To było dość długo, bo tam żeśmy stali chyba z tydzień czasu. Bo nie było możliwości, żeby dostać, ponieważ Ducki – podczas okupacji też pracował w konspiracji – on miał znajomości ze swoimi maszynistami (bo on maszynistą był), tam się dogadał z jakimś, no i oni nas, jak to się mówi, na gapę zabrali do Warszawy. Bo on chciał się jak najszybciej dostać, bo jego syn zginął podczas Powstania. Ile miał? Chyba szesnaście lat czy ileś. Oni chcieli go pochować, bo był pochowany… Gdzie ona mówiła, nawet nie pamiętam. Gdzieś na jakimś podwórku. Żeby ciało jego, żeby…
W Warszawie to każde podwórko… Teraz się mówi… Na każdym podwórku był cmentarz, bo się ludzi chowało. Najgorsi to byli tak: „gołębiarze”, bo oni strzelali do ludzi, „Gruba Berta” była, „krowy” – to były te, którymi Niemcy się posługiwali. Granatniki, szrapnele – tym się posługiwali. Oczywiście kilka visów, to były specjalnie… Jeszcze w Powstaniu udział brały tak zwane tankietki. To były takie działka, nieduże coś, małe, takie jak łaziki – tak na nie teraz mówię – i Niemcy wysyłali to działo, samoczynne było, i ono właśnie burzyło. Szły one nawet, potrafiły iść po gruzach. Ale to sama widziałam, bo był Ogród Saski – to był cały zniszczony – i tu były działa. Jak jest straż, to było ustawione też działo, tak zwana krowa była w Ogrodzie Saskim, i stąd najwięcej… To było wszystko gruzy. Gdzie jest Grób Nieznanego Żołnierza, to tam było. Najbardziej było… Ile czasu było zniszczone, zanim cokolwiek zrobili? Dopiero teraz się ruszyło. A ile to? A tu były też, wiem, bo widziałam sama, na własne oczy, że działka szły po murze i wdrapywały się, i samoczynnie… I niszczyły. Bo tak zwana walka uliczna to jest o każdy dom, o każde piętro. Pani nie wie gdzie, z którego do pani będą strzelać. To na tym polega. To nie to, że ja tu wiem, tu ten. Najgorsze to… Aha, „gołębiarze”. Dało się go zniszczyć, bo to wtenczas pod obstrzałem się szło. Ludzie byli zorganizowani.
- Proszę mi powiedzieć, jak pani zapamiętała powrót do Warszawy? Dzień, w którym pani wróciła? Jak wyglądała Warszawa?
Szło się… Przeszliśmy… Chciałam dostać się na Ciepłą. Trzypiętrowe [zwaliska], po gruzach się szło. Ponieważ miał przyjechać wtenczas Eisenhower, chyba tak, do Warszawy… Pierwsze jak wkroczyli i on przyjechał z ruskimi, i przyjechał zobaczyć, jak Warszawa zniszczona, to były ścieżki, tak żeby niektórymi… Nie wszystkimi ulicami można przejechać. Tylko zrobili jakoś samochód, tak zwany terenowy, że się przedostał. A tak to się szło po prostu po gruzach. Normalnie szła pani ulicą, szła pani. […] Listy były, poszukiwania swoich rodzin. Listy były, że jestem tu, że mnie szukaj tu. W piwnicach ludzie mieszkali. Zadaszyli jakimś czymś, co się dało, czy papą, czy jakimś innym. Ludzie mieszkali… Wie pani, jak na nas Niemcy mówili? Że jesteśmy, wychodzimy jak szczury z nory. Oni nie myśleli, że tyle nas przeżyło. Tak się patrzy pięknie. Jak chciałam do swojej, od Filtrowej przejść do siebie i zobaczyć… Bo chodziło… Każdy gdzieś coś w piwnicy schował. Wszystkie piwnice były obrabowane. W Hali Mirowskiej to… A Hala Gwardii co była, to podczas okupacji były magazyny niemieckie. Tam też ludzie dużo skorzystali. Tak że byli tacy, którzy zajęli się od razu, a byli tacy, że jak zwykle – i szabrownicy byli też. Chodzili i poszukiwali, co się dało. Trudno było, bo było z jedzeniem, ze wszystkim w ogóle trudno. Trudno było, trudno.
- Gdzie pani mieszkała po powrocie do Warszawy?
Z Filtrowej, jak żeśmy u nich zatrzymali się, bo tam chyba dwa pokoje ocalało, bo reszta była zniszczone, to spaliśmy na podłodze, gdzie się dało. Aby dach nad głową mieć. Później [zastanawiałam się], jak mam się dostać do siebie, tam do rodziny. Bo wiedziałam, że pacyfikacja była. Bo podczas okupacji, kiedy Powstanie było, myśmy radia słuchali, więc my wiedzieli, co się dzieje. Wie pani, czym jechaliśmy? To jeszcze co? Ruski od nas żądał, oczywiście papiery nam zabrali, ruskie, bo każdy musiał się zgłosić od razu. Bo podczas okupacji, teraz jest na placu przy Kopernika, ten budynek, co tam jest, to tam się kenkarty wyrabiało. Tam było biuro meldunkowe, Niemcy. Później ruskie wydawali swoje. On
nielzia, ciach i już! No i co mu pani zrobi?
Bo nie nada . Bo to jak to się mówi… A jak się nie zgadzałaś, to na ciebie mówił
Szpion.
Szpion, jesteś szpiegiem.
- A co z pani mężem i z pani dzieckiem w tym czasie, kiedy już państwo wrócili?
To myśmy… Mąż od razu był… Już kiedy wróciliśmy do Warszawy, to miał swoje kontakty mniej więcej, zaczął poszukiwać, z kimś tego. Okazuje się, odnalazł kilka, dlatego dużo tych jest tutaj. A szczególnie dużo przeżyło tych, którzy podczas konspiracji, podczas okupacji i podczas Powstania brali udział. On nawiązał z nimi kontakt. Od razu, kiedy myśmy tam tego, z powrotem zostałam, a on wrócił do Warszawy, no i wysłali go na Ziemie Odzyskane, żeby tam działał.
- Tam pani do niego dołączyła z dzieckiem?
Mój mały miał dwa tygodnie, jak pojechałam tam. I pojechaliśmy… Jak szliśmy… Musieliśmy iść…
- Pani drugie dziecko miało dwa tygodnie?
Mówię… Nie, mówię o pierwszym dziecku.
- Ale to jeszcze było przed Powstaniem?
To było przed Powstaniem, ale on kiedyś zmarł, zmarł na krupa. Wtenczas panowała [choroba], tak zwany… Wtenczas nie było ratunku. Bo gdybym później, to się uświadomiłam, co można było zrobić. Wystarczyło tchawicę przebić, rurkę jakoś [założyć] i można było dziecko uratować. A wtenczas nie było lekarzy. A u dzieci panowały… Wtenczas bardzo dużo dzieci [chorowało] na krup. Tak zwany to jest dyfteryt, który przez duszenie atakuje przewód i… Właśnie to jest taka… Tak żeśmy dostali. Od razu mąż przyjechał, tyle że przekonał się, że… A oni ocaleli też tam, bo znienacka zaskoczyli ich ruskie, ruska czujka przeszła Narew i Niemcy uciekali w kalesonach. W kalesonach. Ruskie ich zaskoczyli. Bo później siostra opowiadała, mówi: „Wychodzę – mówi – idziemy, a patrzymy, szaro się robi. Idziemy i patrzymy, ruskie, i tylko pokazują”. I od razu Niemców zgarnęli. Pędzili aż… Jak już przerwali front, to pędzili ich aż do Berlina.
- Proszę mi teraz powiedzieć, co się działo z panią po maju 1945 roku?
Co się działo? Pojechaliśmy właśnie dwa tygodnie, bo dostał skierowanie z Warszawy od razu, żeby organizować tam, na Ziemiach Odzyskanych, żeby to zabezpieczyć. Bo ruskie tak: gwałcili Niemki, czy Niemka, czy nie Niemka, to nie patrzyli. Małe niemczaki:
Frau, kommen Sie. Zehn minuten. Ruskie się tak nauczyli, że zwracali się do tych Niemek:
Frau, kommen Sie. Zehn minuten. Na dziesięć minut, bo wystarczyło dziesięć minut. Ten czas się organizowało.
Jeszcze były forty, bo też byłam, gdzie Niemcy mieli siedzibę, Hitler miał swoją siedzibę. Tam było też zniszczone. Myśmy pojechali do tego, ale się zorientowałam… Pojechałam, bo tam Dziewosz [??] miał rodzinę. To dowiedział się, że oni wyjechali wszyscy na Ziemie Odzyskane, do Pozezdża, do Węgorzewa, Ełk – tamte okolice. U nich wszystko spalone było, nic nie było. W ziemiankach mieszkali. Myśmy tam pojechali i on mówi: „Słuchaj, muszę coś…”. Trzeba, gospodarstwo zajął. Ale mówi: „Idziemy do lasu, żeby trochę chociaż jakiegoś ziela”. Pojechałam z nim, bo mąż nie miał czasu, bo musiał się zajmować innymi sprawami. A ja z tym… Ponieważ pojechałam z nim, wchodzimy do lasu, patrzymy, spojrzałam się, mówię: „Słuchaj, Władek – bo to był męża brat…”. Patrzę, a tam światło się pali, bunkier jest – las, normalnie las, bo tam była cała Hitlera… Mówię: „Słuchaj, a teraz to ty już dalej nie wchodź”. Bo on został na tym, a ja po tych samych śladach co ten. Okazuje się, że teren był zaminowany. Jak szli z Reszla… Musieliśmy iść tam, bo… Na piechotę, zresztą do Biskupca to szłam i nie wiadomo, czy nas Niemcy, którzy się… Bo oni też tam ukrywali, ci co zdezerterowali, miejscowi tamci, Warmiacy, którzy byli przez Niemców do wojska [wcielani]. I prawdziwi Niemcy byli, i nie wiadomo kogo… Czy szabrownicy, czy Niemcy, czy jeszcze jakieś inne tam. To było to śmieszne, ale pani szła, pani nie wiedziała, czy kto na panią napadnie i kto panią może też zabić. A ruskie też się nie patyczkowali.
- A jak już byli państwo na Ziemiach Odzyskanych, to potem wrócili państwo do Warszawy?
To było tak, że jak już tam zorganizowane było, trochę zabezpieczone, mąż już zabezpieczył, zostawił ludzi, ale przyjechał do Warszawy, bo dostał wiadomość, że musi się zgłosić do Warszawy. Bo zaczęli… Mosty trzeba… Pierwsza komunikacja, most. Ponieważ był fachowcem, starzy, ci przedwojenni [pracownicy], którzy podczas konspiracji się znali, więc od razu zrobili go – potrzeba było dobrych fachowców.
Nie. Jeszcze tam zostałam, bo tam byłam też, a mąż przyjechał tutaj, żeby… Pierwsze mosty trzeba było zrobić. No i zajął się mostami. Później stamtąd już więcej… Bo tam zorganizował, zostawił swoich, którzy się zajęli tymi sprawami – to w Miszewie, bo to było w Biskupcu. Tam były cegielnie. Ruskie wszystko wywozili, oni co się dało, wszystko wywozili, bo to była dzicz. To była dzicz. Dla nich wszystko to było super. Tylko wszystko burżuje.
- Proszę powiedzieć, czy zajmowała się pani jakąś pracą konkretną?
Zajmowałam się… Jak tam byłam, to jak wydawali z PUR-u i UNRRA, to też pomagałam, bo mąż też był zorganizowany. Pomagałam, ile co mogłam, to pomagałam. Tak że cały czas jakoś tak się układało, że trzeba… Później, jak wyjechał do Warszawy, no to znów – też tam byłam. Później mówię: „Nie, niestety, ja tam sama nie będę”. Wróciłam do siebie, do rodziny, i tam na wieś. Bo tam też było. Byli tacy, którzy… I ruskie, i co się niektórzy… Bo był niedaleko, w Grądach był obóz ruski, po prostu Rosjanie. Bo przed wojną to tam był poligon wojskowy. To w Komorowie… Gdzie mamy najwięcej pomników Piłsudskiego? W Komorowie. W Starym Komorowie. Tam jest do dziś dnia. Nie ma nigdzie tyle, bo tam była jednostka wojskowa. Później zajęłam się sprawami innymi i później musiałam się zająć rodziną. Ojca nie było, tak, mąż tu, a ja tam musiałam pomagać, bo trzeba też zorganizować. Bo tam też były bandy różne, najróżniejsze. Złodzieje byli, bandy i różne, co się działo. Ci, co się podszywali, Narodowe Siły Zbrojne. Nie wiadomo było, kogo się słuchać. Każdego musiała się pani bać, bo pani nie wiedziała, z kim pani rozmawia. To nie jest takie proste. Teraz to się dziwię, że… Może to, że od razu byłam przyzwyczajona, żeby się nie bać. Ale później to byłam tak, o! Bo jak pani coś spotka i pani musi się stawić twardo, bo i podczas okupacji z Niemcami też miałam do czynienia. Bo jak ojca aresztowali, przyjechali na podwórko zabrać: „Co?! Matka Boska niech was obroni!”. Tacy byli też Niemcy. Szydzili. W ogóle nie szanowali. Broń Boże, żebym nie powiedziała. U nas się ludzie ukrywali – w Warszawie, u moich rodziców, u matki, bo mojego ojca już aresztowali. Musiałam więc i tu, w Warszawie, i tu, i tu. I tak kursowałam. Podczas okupacji też tak kursowałam, raz na dwa tygodnie. Co godzina policyjna, niech pani idzie sama. Nie pójdzie pani przez wieś, tylko musi pani przez las iść. A pani czuje, że ktoś za panią idzie. Pani nie wie, kto to idzie.
- Jak już wróciła pani od rodziny do Warszawy, to gdzie pani pracowała? Była pani w domu czy poszła pani do pracy?
Raczej tak się jakoś składało, że pracą zajmowałam się później dopiero. Dopiero w 1960 zajmowałam się, bośmy mieszkali na Grochowskiej. Pierwsze, jak żeśmy się sprowadzili… Bo tak: na Ciepłej to było zniszczone, spalone. Później kupiliśmy mieszkanie na Grochowskiej 322 – tego budynku nie ma, ale od frontu budynek stoi. Bo był stabilny, a były tak zwane czynszówki. Nas wyeksmitowali do Wołomina i tam żeśmy byli. Mąż pracował, do Warszawy przyjeżdżał, a ja się tam na miejscu zajmowałam. I też się udzielałam. Jak dziecko poszło do szkoły później, no to nie tak jak teraz, że wszystko rodzice zapłacą. Dziecku chciało się coś kupić czy coś, to się organizowało – sami na to żeśmy organizowali. Nigdy nie siedziałam z założonymi rękoma. Pomimo że miałam swoje dzieci do wychowania, ale zajmowałam się i pracą społeczną. Ale to nie to, że dostawałam za to pieniądze – w wolontariacie. I do dziś dnia jakoś… Ale w tym roku już chyba ostatni raz.
- Może nam pani opowiedzieć o swoim wolontariacie? Gdzie pani pracowała?
Najwięcej tośmy robili, kiedy… W ogóle zorganizowali… Miedza, on był dziennikarzem. Założyliśmy, zarejestrowaliśmy fundację „Wzajemność”, która była… Oczywiście było „Pojednanie”, Kolbe. Okazuje się, że Kolbe pracował nielegalnie, bo nie był zarejestrowany, nie w sądzie. A nasza organizacja do dziś dnia jest zarejestrowana. Myśmy na całą Polskę wszystkie papiery, które [trzeba dać] do Strasburga, odszkodowania, to wszystko… Też siedziałam – i niedziela, i to. Ale dzieci już były większe, to już się chodziło. To nieraz niedziela i to, bez przerwy. Bośmy mieli dobrze, bo tak: Podkowiński z wszystkimi na Foksal, z tymi dziennikarzami. Przedwojenni dziennikarze nam pomagali. Myśmy mieli salę za darmo. Później, kiedy już ci poumierali… Po prostu dwóch zmarło. Normalnie szedł ulicą sprawę załatwiać. Nie było tak prosto. Jak się gdzie poszło, to przepychanka była. Chłop się chłopa… Normalnie szedł, no i nie wygłupiaj się. A on upadł i zawał serca. Tak trzech zmarło. W drodze do załatwiania ludziom papierów. I z całej Polski przyjeżdżali. Później myśmy zrobili tak, że i z Poznania, i wszędzie przyjeżdżali. „W każdym mieście załóżcie organizacje kombatanckie”. Wtenczas na całą Polskę się podzielili. Każdy gdzieś miał. A myśmy najbardziej… Z dziennikarzami żeśmy cały czas pracowali.
- Proszę powiedzieć, jak pani po latach ocenia Powstanie?
Byliśmy bardzo zorganizowani – jako Polacy. Jak teraz popatrzę, co się dzieje, to wie pani, co… Nie patrzył, czy jest rzymsko-katolicki, czy Mahomet, czy jakiś inny, czy ruski, czy nie-ruski, czy Żyd. Wszyscy szliśmy sobie na rękę. Jeśli trzeba było… Słuchaj, jeśli ty masz tyle, to podziel się tyle. Ludzie się dzielili ze sobą. Jeśli dostała pani kromkę chleba, bo osiem deko chleba na dzień, to jak pani może wyżyć? Osiem deko – więcej pani nie dostała. Chyba że gdzieś tam pani skombinowała, jak się było w obozie. No bo tak było. Nie było tak jedzenia. Jadłaby pani dzisiaj zupę, jakąś lurę i z robakami? Ale się mówiło, że to proteiny są. Bo to były druciaki, takie żółte, tego.
- A ocenia pani, że Powstanie było potrzebne?
Powstanie było potrzebne, tylko żeby ruskie weszli, to Warszawa by nie była zniszczona. A że oni się wycofali później za Bug, to jest właśnie tylko dzięki tym… Bo później Niemcy co chcieli, to robili.
- Czy chciałaby pani jeszcze coś dodać na temat całej historii, którą nam pani przekazała?
Dla nas, starszych, jako osób, które patrzymy na przepychanki, co się teraz dzieje – to nie tylko ja – to w ogóle sobie nie wyobrażam, jak to może się skończyć. Nie tylko dla Polski, tylko w ogóle. Naprawdę. Jak nieraz posłucham, to wie pani. Bo nieraz się spotykałam z osobami, które… Bardzo inteligentne, wykształcenie mają. A najgorzej z młodymi, którzy nie mają zielonego pojęcia nawet. Bo on tam gdzieś chce sobie zarobić! Wiem, że każdy chce zarobić, ale nie na chama. Nazywam to po polsku. Nie na chama. Nie da do słowa dojść. Czy ma pojęcie o rolnictwie? Czy ma pojęcie w ogóle, jak gospodarkę przytego? Ale się mądrzy. Tych, co się tak mądrzą, to wie pani, co bym zrobiła? Bym ich na dwa tygodnie dała do roboty, nawet na wieś. Niech zasuwa i niech popatrzy – niech rano wstaje o piątej czy o czwartej rano i do wieczora niech zasuwa i by się wtenczas mądrzył. Ciekawa jestem, czy on by… On by tak później… By tak zdelikatniał. Byłby łagodny jak baranek. Naprawdę.
Warszawa, 6 i 23 lipca 2012 roku
Wywiad prowadziła Hanna Laudy