Olga Frezer „Olga”
- Niech mi pani opowie o tym, co pani robiła przed wojną. Gdzie pani mieszkała z rodzicami? Pani się urodziła w Poznaniu i tam pani dalej mieszkała?
Ja byłam... teraz mogę się przyznać... byłam tak zwaną córką ziemiańską. Rodzice mieli majątek.
- Pani ojciec był w wojsku?
Nie, był właścicielem majątku. W czasie wojny w 1920 roku był cztery lata był na froncie. Był powstańcem wielkopolskim, a potem był w obronie, w wojnie bolszewickiej brał udział. Dostał Virtuti [Militarii] od Piłsudskiego. Osobiście mu go przypinał! [niezrozumiałe] Tak byłam chowana. […]
- Kiedy przyjechała pani do Warszawy?
W kwietniu w 1939 roku, przebywałam [tam] w czasie oblężenia. Potem żeśmy wróciły z mamą - bo ojciec już poszedł do obozu - do tego majątku. Tam nas zaraz wyrzucili Niemcy. I myśmy się po tym poniewierały w trójkę z mamą i z siostrą. Potem przyjechałyśmy do Warszawy. I [mieszkałyśmy] od 1941 roku w Warszawie już do 1944.
- A kiedy pani pierwszy raz się zetknęła z konspiracją?
Chyba w 1941 roku na jesieni. ZWZ jeszcze było wtedy - Związek Walki Zbrojnej.
- Pani chodziła wtedy w Warszawie, w czasie okupacji, do szkoły?
Do szkoły do „platerów”, imienia Zyberk-Plater, na Piusa.
- I na komplety też pani chodziła?
Na komplety, tak. I maturę zdawałam na kompletach, w 1942 roku.
- Tam się pani zetknęła z konspiracją? Na kompletach?
Nie, już prywatnie... z prywatnymi osobami...
Tak.
- A pani młodsza siostra też się wtedy, kiedy Pani, zetknęła z konspiracją?
Nie, ja wcześniej, ale też tak samo. Ale byłyśmy osobno naturalnie. W tajemnicy jedna przed drugą, żeśmy się nie zdradzały.
- A co pani wtedy już robiła w tym 1941 roku?
W 1941 roku nosiłam gazetki.
- A pamięta pani tytuły tych gazet?
„Biuletyn Informacyjny”, ale na początku trafiłam na organizację Konfederacja Narodów. Nie wiedziałam o tym, a tylko zawsze szukałam [organizacji] wojskowej. Przypadkowo trafiłam do tej Konfederacji, ale to było krótko, jak się zorientowałam co to jest, [że] to u Piaseckiego. Zaraz potem przeszłam do harcerstwa. W harcerstwie byłam w „Szarych Szeregach”. Byłam zastępową. Z Szarych Szeregów to już poszłam do Armii Krajowej. Tam miałam przeszkolenie sanitarne, miałam być sanitariuszką ale w końcu... to długo by opowiadać. W czasie okupacji, ludzie z konspiracji, takie smarkacze jak ja, to nie wiedziałyśmy gdzie należymy, tylko się nazywało, że wojsko, wojsko, wojsko... W międzyczasie okazało się, że należałam w czasie Powstania - znaczy się w Armii Krajowej - do innego zupełnie zgrupowania. Zgrupowania gdzie, na Wspólnej była zbiórka. Z Wspólnej mi kazali iść jako sanitariuszce do Alei Jerozolimskich do „Ruchu”. Tam był „Ruch”. Tam było kilku chłopaków, których ja nie znałam w ogóle, a żadna z tych dziewczyn już nie doszła, bo Powstanie zaczęło się. Tam przetrwało, nie pamiętam kilka dni, dobrych kilka dni. Chłopaki nie mieli.... tylko krótką broń przy sobie. Pierwszy dzień, po pierwszej nocy Powstania, chcieli mnie wysłać do dowództwa. Dowodzący powiedział do mnie: „Jesteś sanitariuszką, a możesz się nie zgodzić.” Naturalnie bałam się okropnie, ale powiedziałam, że pójdę. Miałam wtedy loki, takie baranie. Jakąś tam bibułkę wkleili, wsadzili do loków i czekałam. Drżąca czekałam. Powiedzieli, że mam poczekać, a jak później powiedzą, że mam wyjść, to wyjdę. Czekałam. A potem, gdzieś w południe powiedzieli: „Nigdzie nie pójdziesz, bo tu nikt nie przejdzie”. Oni mnie opatrzyli i widzieli, że ta kobieta, którą zobaczyli rano, że przechodzi - myśleli, że kobietom wolno chodzić - leżała nieżywa obok. Więc stwierdzili: „Nie martw się”. To potem po kilku dniach oni sobie dorobili legitymacje, udając pracowników „Ruchu”. Weszli Niemcy i oddali nas w ręce Ukraińców i to co widziałam, to mi się zaraz „Ogniem i mieczem” przypomina. Nas prowadzili... tłumy ludzi, cywilów z nożami w zębach, dotąd zegarków [pokazuje]. Bandy ukraińskie, ci co poszli z Niemcami, przy mnie jednej pani chcieli obrączkę zdjąć, ale nie mogli i obcięli jej rękę... palec z tą obrączką. Już byłam zupełnie ogłupiała. W końcu, [niezrozumiałe] wyciągnęli z tego tłumu trzy baby oraz dwie dziewczyny, których nie znałam i dwóch czy trzech chłopaków, których znałam - tam z nimi byłam - i jeszcze kilku pracowników, którzy rzeczywiście byli pracownikami „Ruchu” - z dziesięć osób - do Szpitala Dzieciątka Jezus. Tam nas złapali mundurowi. Przez taki mur, pamiętam, się przechodziło. Po tej drugiej stronie muru, postawili nas pod tym murem i stoimy. A ja do tego kolegi, który obok mnie stał mówię: „A więc co? Po co my tu stoimy?” A on : „Czy ty jesteś głupia i nie widzisz, że oni nas mają rozstrzelać?” Spojrzałam i wtedy widzę, że karabin maszynowy stoi na nas wycelowany. Tak żeśmy stali chyba z pół dnia. Potem nagle ci Ukraińcy latali chyba jak wściekli. Oni rabowali. Nas pilnował jeden esesman, [który] tam był między innymi. A ten kolega, który był ze mną - najprawdopodobniej miał pseudonim [niezrozumiałe] - on uciekł z Oświęcimia. Już był taki wycwaniony. On właśnie pierwszy raz... W czasie właśnie Powstania dowiedziałam się, co się dzieje w Oświęcimiu. Bo ja nigdy nie chciałam nic słyszeć. Bo myślę: „Co będzie jak ja się będę bała. Wolę nie wiedzieć.” W czasie konspiracji to ja na przykład, do dziś dnia mi został ten nawyk, że nie czytam nazwisk... na drzwiach, bo ze strachu, jak mnie złapią, to wydam kogoś. No i on mówi, znał dobrze niemiecki, i od tego esesmana się dowiedział, że mają nas rozwalić, że my jesteśmy nie do żadnych robót, tylko jesteśmy na rozwałkę. Tak nas przekonywał. No i myśmy stali pod tym murem. W końcu przyszedł jakiś wojskowy i mówi, że te trzy kobiety mają przyjść. Ten kolega znowu poszedł do tego [esesmana], a to był esesman taki gadający. On dobrze znał niemiecki: „A co z tymi kobietami?” - on mówi - „Dla nich lepiej, jak je rozwalą”. - Niemiec tak powiedział. [...] nie wiedziałam o tym. Zabrali nas, dali nam kupę ulotek. Mówią: „Idźcie do tych polskich bandytów i powiedzcie, żeby się poddali, ale wróćcie, bo jak nie wrócicie, to rozwalą waszych mężów i braci.” Bo myśmy powiedziały: jedna mówiła, że ma męża, druga, że ma brata, i ja, że mam brata. My jak wróciłyśmy, mówię do tego Stefana: „Słuchaj, mamy tu tak a tak.” On mówi tylko: „Raz, że was powstańcy nie wpuszczą z powrotem, a po drugie i tak jesteś przed [niezrozumiałe] rozstrzelaniem, więc nie masz co się zastanawiać.” I oni pod karabinem nas doprowadzili do Alei Jerozolimskich, do... tam gdzie był dworzec kolejowy, w tym miejscu stacjonował „Chrobry II”. Kapitan „Proboszcz” jeszcze i ten do mnie doskoczył. [...] przedtem zobaczyłam gazetkę powstańczą. W niej pisali o Mokotowie właśnie, o tej ulicy gdzie mieszkałam, że wszystkich ich mieszkańców wzięli na czołgi. Niemcy wywieźli nas. Oni w czasie Powstania ludność cywilną stawiali przed czołgami i tak pędząc ich przed sobą atakowali powstańców, jako osłonę mając cywilów.Byłam święcie przekonana, że mama zginęła, ciężko chora była.[niezrozumiałe] Była ciężko chora na raka i pamiętam tak się bałam jej powiedzieć, że idę. Weszłam i mówię: „Mama, muszę iść”. „Jak musisz, to idź”. Żadnych płaczów, rozpaczy. Medalik tylko przywiesiła. „Będziesz mogła, to przyjdź.” To było wszystko, tak mi ułatwiła to odejście. No i potem nas zaczął wypytywać ten kapitan z AK, z Powstania. Mówię mu, a on: „Dlaczego żeście tego nie zrobili? Dlaczego to...?” mówię: „Nie wiem, skąd ja to mogę wiedzieć?” „Kłamiesz! Szpieg jesteś!” Mówię: „Nie jestem, masz!” Miałam tę legitymację z „Ruchu” a powiedziałam nazwisko prawdziwe. On mówi tak: „Niemieckie nazwisko, niepolskie imię i jeszcze cudza, inna fotografia. Jesteś szpieg i ja cię tu zaraz rozwalę!” Zapędził mnie w taki róg i to uczucie, że ja mam od Polaka zginąć, chyba ...uratowała mnie ta moja obojętność. Mówię: „Wie pan co, rano mieli mnie Ukraińcy rozstrzelać, no to niech pan strzela”. A on: „A będziesz robić wszystko co chcę?” „Po to poszłam do Powstania żeby robić wszystko.” „Ale tu nie będziesz sanitariuszką, pójdziesz jako łączniczka, poślę cię na nowy odcinek z którego się nie wraca”. Mówię: „Dobrze”. Posłał mnie wtedy do, na Grzybowską, do „Lecha”.„Lech” się spodziewał pomocy - przyszła mu baba jako łączniczka. I potem była u „Lecha Grzybowskiego” jako łączniczka do końca. Czyli brała udział... w tej książce jest. Wtedy jak stare miasto się miało przedzierać niby górą chcieli próbować przez Królewską, to myśmy atakowali tu z tej strony od Grzybowskiej, aż chłopaki doszli na Halę Mirowską. Poszłam tam z meldunkiem na posłanie. Z trudem trafiłam, bo jest tak: szłam z dwoma chłopakami, oni byli ranni obydwaj po drodze, także został ktoś tam z nimi, a ja [sama] poszłam. Pamiętam, że się skradałam przez takie mury i taki był gorąc, pod taki... jakby to powiedzieć... dom, który się palił, tak było gorąco bardzo. Potem miałam te wszystkie włoski jak spalone. Doszłam tam do „Lecha”, a drugi raz jak poszłam to: „A ty czego tu szukasz?” „Lech” już jest po drugiej stronie. My się wycofujemy, my jesteśmy ostatnim oddziałem, który się tu wycofuje.” Byłam taka zmaltretowana i tak stanęłam i czekam, przeskakiwali przez Chłodną. ...Chyba Chłodna to była tak. Tam już żeby się dostać na Grzybowską, pojedynczo, bo już był ranek, było jasno. Robiło się tak rano. Tak, że Niemcy się wstrzelali, tak strzelali jak do kaczek. W końcu słyszę jak ktoś mówi: „Ale tu jakaś dziewucha jest jeszcze, puśćcie ją. Popędzili mnie, jak przeskoczyłam. To były obce osoby. Nie pamiętam który to był oddział. Potem „Lech” mnie zobaczył: „Ej żyjesz?”- „Żyję”- „To dobrze”. Potem zawsze jak gdzieś szedł, to był taki zwyczaj, że dowódca nie powinien, nie chodził sam, zawsze z jakąś łączniczką, żeby w razie czego... „Ja mogę iść, bo mnie się kule nie imają”. Rzeczywiście miałam tak dzikie szczęście w czasie powstania, raz skubnęło mnie tutaj w rękę. To jeszcze pamiętam szłam z Siennej, gdzie była jakby nasza kwatera, z tym, że ja cały czas na Grzybowskiej siedziałam w gruzach, z 1939 roku - Grzybowską 17. Byłam na Siennej posłana po „peżetkę”. Wie pani, co to jest „peżetka”? Aha i jeszcze: „Jak wracasz na placówkę, to weź kubki.” Takie mi dały na sznurku, kubki metalowe wzięłam je w rękę, jakby na rękę i zaraz my przychodzimy z kawą. Było takie puste przejście, gruzy takie, w każdym razie wolny plac. Za mną [niezrozumiałe] szła osoba. Nagle tak - „szafa”. Jak go te siedem razy co wywaliło. Taki był podmuch, że tak [mnie] rzuciło na ziemię. Jak przestało to wstałam, otrzepałam się i [myślę] pójdę dalej. Nic mnie nie bolało, nic mi nie było. Jeszcze pamiętam ten chłopak co wszedł i mówi: -„Nie jesteś ranna? „Nie, nic mi nie jest”. Przychodzę na placówkę a tu mnie obskakują wszyscy naokoło: „Co! Ty jesteś ranna!” Zaczęłam oglądać głowę ja mówię: „Nic mi nie jest”. A potem się okazało, że mam cały kubek krwi, z tej ręki a ja już wtedy tu nie czułam. Tu miałam odłamek [pokazuje], tu kość była uszkodzona i tak ciekło mnie, póki niosłam. Tak ciekło tutaj. A w międzyczasie się ogarniałam, bo kurz był taki, zakurzona [byłam]. Starłam to wszystko, rozmazałam tą krew po całej twarzy a oni myśleli, że ja jestem ranna w głowę. Potem się okazało dopiero, że to ręka tylko. Pamiętam, że chcieli mi dać: „Damy ci coś przeciwbólowego.” „Co? Przeciwbólowe? Mnie? Taka bzdura! Chłopaki, nie macie środków przeciwbólowych, to gdzie będę brała?”. W nocy tak żałowałam, to kość była, tak mnie bolała, że trudno. Potem po kilku dniach jedna z tych sanitariuszek mówi: „Tak ci się tu paprze”. Ta rana. „Ja posyłam chłopca do chirurga, do Śródmieścia, to idź za nim”. Weszłam, a tam to byliśmy czarni, zasypani ciągle, bo teraz ciągle granatniki rąbały, bo Niemcy byli po drugiej [stronie] ulicy. Gdzieś zdobyłam trochę wody, a w kieszeni miałam zawsze mały ręczniczek, ściereczkę, trochę mydła, szczotkę do zębów. W kieszeni wszystko, na sznurku ołówek i usiłowałam, niby się umyłam i udawałam, że jestem czysta, umyta. Jak nas sponiewierało po drodze w tych gruzach raz i drugi. Myśmy przyjęły chirurga, to zobaczył tą rękę i mówi tak: „Ja tu nic nie widzę poza brudem i ropą”. Mówię: „Panie doktor myłam się naprawdę przecież”. On mi chciał gips założyć a ja: „Nie, o nie”. Jak to gips? Tak to jakby bolało to by się złapało, a jak mi gips złoży to przecież nie będę mogła... A tam trzeba było po tych gruzach tak chodzić, że ręce musiały być czynne. Założył mi tylko opatrunek. To ropiało potem, aż w obozie dopiero wyszedł odłamek. A propos mycia, ja zawsze przy sobie miałam coś do mycia. Jak szłam z miską... to Lech Grzybowski, który bardzo dbał o nas, on sam nie zjadł ale pilnował żebyśmy [zjedli] się pytał: „Czy wyście dostały jeść?” U nas było stosunkowo nieźle z tym jedzeniem w porównaniu do Śródmieścia. Jak moja siostra opowiadała, że zemdlała z głodu. To u nas na naszym terenie były te zapasy, które ludzie, którzy przychodzili ze Śródmieścia z workami po zboże w [ niezrozumiałe]. Było głodnawo, głodno, ale nie tak, żebyśmy...
- A to ludność cywilna przynosiła?
Tego nie jestem pewna. Wiem, że jeden mnie poznał kiedyś w Warszawie, już po wojnie. Mówi: „Ja ciebie pamiętam, byłaś, ty siedziałaś tu na Grzybowskiej, w dowództwie, tam coś wydawałaś”. Bo myśmy tam. [niezrozumiałe]. Pamiętam to zawsze: „Lech” mówił czasem: „Wiesz co, tak bym się umył” „To znaczy, że co, że mam dać swoją szmatkę i mydło?” „Wiem, że ty w kieszeni nosisz”.
Zawsze dawałam, ale zabierałam, naturalnie. A to już było wiadomo, że jak mówi: „Ja bym się tak umył”, to mam postarać się o pół [kubka] wody, a wody też nie było. Potem byliśmy na Grzybowskiej. To było wszystko. Po tym już, po tej akcji na Hale Mirowską, co nas tak wytrzebili, to nas przenieśli na Pańską. Wtedy na Pańskiej, Pańska 69, koło Małego Getta. Tam „Lech” stworzył batalion strzelecki kobiet i się zgłosiłam też. Ponieważ jego żona była niby komendantką ale ona była zajęta tymi papierkami - to ja byłam jej zastępcą. No to myśmy musiały mieć warty nie warty. Pomocnice takie, nawet chłopaków pamiętam, miny jeńców niemieckich jak mi kazał „Lech” zanieść im cukier w kostkach. Jak ci Niemcy patrzeli na mnie, baba na pierwszej linii na froncie. U nich były kobiety w wojsku, ale nie były na froncie. Zawsze były odsyłane na przykład z Warszawy, przed Powstaniem te wszystkie Blitzkriegi i te wszystkie inne baby, sani[tariuszki], pielęgniarki- to wszystko było odsyłane na tyły. Jak on mnie zobaczył to raz był zdziwiony, że to baba, a drugi raz, że w ogóle dostali. Nasze chłopaki się z Niemcami, wszystkim dzielili z jeńcami, nie było jeść, ale dali [im] też. Myśmy jeńców to, u nas nie było, że odsyłali do Śródmieścia czy nie wiem gdzie. W każdym razie pamiętam to. Lech raz mi kazał: „Idź tym Niemcom dać [niezrozumiałe] cukier im daj”. „Lech” był bardzo fantastyczny człowiek, on był zawsze na ostatnim miejscu.
- Niech pani powie, pamięta pani jak się ludność cywilna do powstańców odnosiła?
No bardzo dobrze początkowo, pod koniec wie pani, to tak już na Pańskiej pamiętam myśmy po wodę chodzili. Tam były ogonki straszne. To nie bardzo nas tam... Myśmy musieli z wojskiem iść, ktoś z żołnierzy zawsze szedł z nami.[niezrozumiałe]. Tak to na ogół bardzo dobrze. Przypomagali bo się dużo chodziło tymi piwnicami, tam siedziała ta ludność, to oni tłu[maczyli], pokazywali jak trzeba przejść którędy, co. Pamiętam taki moment jeszcze, to drugi raz kiedy miałam strasznego stracha w czasie Powstania, bo tak to czułam się, trudno było powiedzieć, żeby się [bała]. Pamiętam przed Powstaniem zawsze sobie myślałam tak: „Co ja zrobię jak ja się będę bała?” No potem pamiętam taki moment, a propos ludności cywilnej, byliśmy posłani, bardzo krętymi drogami, [niezrozumiałe] między cywilami, piwnicami to doszłam gdzieś tam i pytam się [kogoś] jak przejść. A on mnie odprowadził, otworzył tą bramę i mówi słuchaj: „Tu nigdy nie przejdziesz, za Boga. Popatrz sobie”. Patrzę koło mnie trup leży i tak pełno do ogłoszeń słupa. A po drugiej stronie była nasza placówka, tam miałam iść. „Co ja mam teraz zrobić?” Stanęłam tak. Przecież nie wrócę się i nie powiem, że się bałam. Muszę iść. Pognałam. Nic mi nie było.
Miałam niesamowite. Kiedyś na przykład, też pamiętam, też łączniczką byłam zrobił się straszny rwetes, że było dużo rannych. [powiedziano nam:] „Lećcie”, Myśmy, łączniczki, też z noszami poleciały. Pamiętam, przychodzimy na miejsce - już nikogo nie ma, wszyscy ranni zabrani - z pustymi noszami. A leciałyśmy w ciemno, ciemno już było, a wracałyśmy to było już jasno. I przez taką, już nie powiem na jakiej to było ulicy, taka była barykada taka, ziemna i potem był rów. A tam byli Niemcy. Strzelali. Myśmy miały przejść do tego rowu tam. Dalej był taki załamek i było bezpiecznie. Koleżanka szła i niosła te nosze jako pierwsza a ja z nią drugą część noszy, za te drugie uchwyty. Puste były te nosze, złożone. Niemcy jak puściły nam salwę myśmy się rzuciły na ziemię ale było tak: że ona była już w rowie, miedzy nami były nosze a ja byłam „na widelcu”. Leżę, leżę ale tak ruszam nogą i czuje że...znaczy się nic nie czułam bo nie dostałam, ale na około, strzały [były]. Widocznie ci Niemcy byli przekonani, że mnie zabili. Odczekałam jeszcze trochę dłużej, zerwałam się i poleciałam do tego rowu. Ta koleżanka: „A myślałam, że ciebie zabili”. „Nic mi nie jest, widzisz!”
- A pamięta pani życie religijne, na przykład, w czasie Powstania?
Pamiętam. Tak, było. Dwa czy trzy razy było. Raz to miała być msza nawet, ale nie było, bo Niemcy zaczęli... Ale pamiętam komunię, bo sama brałam. To była tak zwana absolucja, to co się daje w godzinę śmierci, wszystkim dawali rozgrzeszenie. Chyba ze dwa razy tak było [niezrozumiałe]. A na przykład u nas był ksiądz...
Był, ale zginął.
On jako ksiądz. Gdzieś [w książce] „Lech” opisuje jak się do niego zgłosił jakiś cywil obdarty i mówi, że jest księdzem.
- A pamięta pani jego imię, tego księdza?
Nie pamiętam. On pseudonim miał. W tej książce jest na pewno.
- A słuchaliście państwo radia w czasie Powstania?
Nie. My nie. Myśmy dostawali gazetki z BiP, a potem się zaczęli buntować, [że] nie będą nosić, bo zawsze ktoś był ranny. Kto przyszedł do nas to zawsze oberwał. Ale żeśmy czytali.
- A rozmawiała pani z przyjaciółmi o tym co było w tych gazetach? O tym się rozmawiało?
Nie było czasu. Albo człowiek biegał albo spał. Potrafiłam, tam gdzie stałam [zasnąć]. Kiedyś „Lech” ze mną poszedł do dowództwa. W dwóch miejscach był ostrzał i on [jak] doszedł, przeleciał - zawsze patrzył, czy ja przeszłam też. Wszedł do tego dowództwa, tam były te krzesełka, usiadłam na tym krzesełku. Wszedł do dowódcy. Natychmiast usnęłam, ale tak usnęłam, że on wychodząc, nie zauważyłam tego. On dopiero przy pierwszym przejściu pod ostrzałem obejrzał się i patrzy, że mnie nie ma. Wrócił, a ja sobie słodko śpię na krześle.
Z tym spaniem to miałam problemy. Bo kiedyś też tam na Grzybowskiej, w tej bramie same gruzy były, tam był telefon jakiś czas - polowy i się obsługiwało ten telefon. [niezrozumiałe]. W nocy się latało z tymi meldunkami. Ludności cywilnej wtedy nie wolno było chodzić. Była godzina policyjna. W nocy mnie budzą. Zawsze nie mogłam wstać. „Ojej, jak mnie wszystko boli!” a ten kto miał służbę: „Ja się nie dziwię, zobacz jak żeście spali”. Patrzę takie ostre były kanty te kamieni, cegieł. Ja na tym usnęłam. To się spało krótko. A raz to miałam wyrzuty sumienia bo żeśmy zdobyli ... kawałek materaca- jedną część. Wszyscy na tym materacu się chcieli położyć. Ja sobie zaklepałam miejsce na tym materacu ale naturalnie w nocy musiałam gdzieś lecieć. Wracam, patrzę miejsce zajęte. Patrzę chłopak leży. Zaczęłam go szturchać. „Słuchaj moje miejsce zająłeś” Wyobraź sobie, niech pani sobie wyobrazi, że wstał, ustąpił. My go tam zawołali: podchorąży „Biały”- do dziś dnia pamiętam i zginął, tego samego dnia, nawet tej samej nocy. Potem miałam wyrzuty sumienia: „Jeszcze mu się nawet wyspać nie dałam, bo go spędziłam [z materaca]”. Spało się pod tym godzinę, półtorej. A raz mnie chciał „Lech”, powiedział, że pójdę - tam telefon już był a propos spania- że pójdę siedzieć, boś spała noc przy telefonie. Ja mówię: „Nie panie poruczniku nie spałam”. „Spałaś!” Najważniejsze to było, że nie mogli się dodzwonić. Ja się zaklinam, że nie spałam i faktycznie okazało się, że linia była uszkodzona.
- A tam chyba często były linie uszkodzone?
Tak. Łamali bez przerwy. Myśmy się samolotów nie bali, bo bomby nie leciały na nas w tym miejscu, gdzie ja byłam. Myśmy za blisko Niemców byli. Bo tak jak jest jedna u[lica]...myśmy byli na Grzybowskiej, tu była dajmy na to, Grzybowska, tu była druga strona Grzybowskiej – niczyja a po drugiej stronie byli Niemcy zaraz, na Chłodnej. [niezrozumiałe]
- I tam już pani była łączniczką do końca Powstania?
Po prostu w różnych sekcjach byłam.
- Aha, no tak i tam już do końca Powstania?
Do końca tak. Do samego ostatniego dnia. Pamiętam, że wtedy chciałam samobójstwo popełnić, bo jak się dowiedziałam, że będzie kapitulacja – „Nie, nie chcę żyć”! Miałam „piątkę” swoją, pistolet „piątkę”, no więc „Ach w łeb sobie strzelę, koniec nie ma co”. Wiedziałam, że tak... mama nie żyje. Dowiedziałam się w międzyczasie, że siostra nie żyje, jak się dowiedziałam, że jej dowódca zginął. Razem z łączniczką zginął a ona była łączniczką u niego.
- A później się okazało że pani siostra żyje?
Ona się dowiedziała z kolei o mnie, że ja nie żyję. Spotkałyśmy się w Ożarowie. To było w obozie przejściowym, skąd nas wywozili do Niemiec.
- A kapitulacje pani pamięta, już ostatni dzień? Jak to wyglądało?
Pamiętam wtedy właśnie chciałyśmy sobie w łeb strzelić, to jest raz. Ktoś mi przeszkodził, [pomyślałam] „ A nie teraz, to później”. Potem, ja nie wiem czy „Lech Grzybowski” miał takie same myśli, czy on się wyczuł co ja myślę. Myśmy niszczyli papiery i on zaczął, mowę taką, zaraz zasunął, że my się jeszcze przydamy, że my nie możemy kapitulować, tak rezygnować z walki z Niemcami. Tak całą noc. Tak leżałam i zaczęłam myśleć, że może i ma rację i tak się zastanawiałam do dziś dnia, tak myślałam czy on to myślał pode mnie czy o sobie tak myślał. Był starszy ode mnie, dużo nie, ale z 10 lat był starszy- przypuszczam. Dokładnie to nie wiem ile tam miał lat.
- Więc tam pani później do Ożarowa trafiła, tam do pani siostry?
Tak. Tam w Ożarowie spotkałam koleżankę z kompletów, z gimnazjum. Ona mówi: „A chodź będziemy tutaj stały, może kogoś spotkamy”. „Ja nie mam na kogo czekać. Tu nikogo nie spotkam bo nikt nie żyje.” „A gdzie będziesz?” „Tam w tym kącie”... a olbrzymia hala była. Za kilka godzin spotkała moja siostrę, która to samo jej powiedziała co ja. No i siostra mnie znalazła.
- Czyli pani siostra na Śródmieściu wtedy była w czasie Powstania?
Tak
- A później gdzie pani trafiła? pani z siostrą trafiła...?
Do
Ramsdorfu, [niezrozumiałe] potem do [niezrozumiałe]. Tam było tysiąc kobiet i tam nas rozdzielili, myśmy jako żołnierze pojechały na
arbeitskommando do
Radebergu pod Dreznem, także to bombardowanie Drezna to pamiętam.
- A jakie tam warunki panowały?
W obozach? Wszystko to co pani słyszała o tych obozach... Oświęcim. Tylko nas nie bili i nie strzelali, ale warunki bytowe takie: wszy, pluskwy, zimno, głód potworny, 10 deka chleba na dobę, łyżka zupy-wody, czasem bułka w środku była, pięć kartofli, obojętne czy zgniłe, czy nie zgniłe, myśmy jadły całe z łupinami, ze wszystkim, a jak się trafiło na zgniły, [niezrozumiałe].W
Radebergu było podobnie tyle, że w
Radebergu było z 10 tysięcy jeńców w ogóle wszystkich narodowości. Oni nam przez płoty pomagali, ci mężczyźni. Pamiętam, [że] koc dostałam.
- A niech pani jeszcze powie, pani pamięta może, w czasie Powstania, pani się spotkała z jakimiś innymi narodowościami, które walczyły w Powstaniu?
No byli u nas ci... tak zwani kałmucy. To byli ci, którzy byli wzięci z Niemcami niby. Oni ich chyba przymusowo wzięli i oni się do nas wprosili, żeby ich przyjąć. Oni broni nie dostali ale grzebali nas, chowali. Takie pomocnicze prace mieli.
- A to byli Polacy, którzy byli wcieleni do Wehrmachtu?
To nie byli Polacy, [my] na nich mówiliśmy „kałmucy”. A kto to był? Tam z Ukrainy gdzieś i Żydzi chyba byli. Ja tam się na Żydach nie znam, więc nie wiem. Ale tacy co byli... znaczy poza gettem naturalnie - tak się mówiło. Ale nie wiem, czy prawda to była. Podobno z innych narodowości [niezrozumiałe]
- A pamięta pani wyzwolenie z obozu?
A fatalne. Nas pędzili z obozu, mieli widocznie rozkaz żeby nas nie oddawać. Pędzili nas, ganiali nas z tego
Radebergu aż prawie do Sło[wacji].
Nie. Niemcy jeszcze. I w pewnym momencie 8 czy 9 maja usłyszeli nasi ci co nas pilnowali, usłyszeli, że jest pokój. Myśmy w pewnym momencie zobaczyły, że pokiwali nam jedną ręką i uciekli, pojechali. Myśmy zostały na niczyim takim terenie. Podobno 20 kilometrów i byli alianci. A po drugiej stronie byli Rosjanie. To myśmy chciały iść do Warszawy do mamy, szukać matki. Nie wiedziałyśmy czy żyje, czy nie, bo to, co ja wyczytałam, to było nieprawdą. Myśmy straszne przeszły rzeczy wracając. Polacy, Rosjanie… W tym wojsku rosyjskim straszne [rzeczy robili], tylko baba była po to, żeby... w wiadomych celach. Całe noce spędzały na cmentarzach, w grobowcach chowając się przed nimi. Miałyśmy to szczęście, że do mnie przyczepił się taki względny rusek, dowódca kompanii. On ciągle: „Gdzie jest ojcze?” Tylko za mną łaził, a pijany był ciągle. Raz mu uciekłam. On jakoś tak się przyczepił, że nie tak jak w czasie powstania ci Ukraińcy, ci kałmucy gwałcili Po[lki] strasznie. Moja mama opowiadała, że przez „zieleniak” przechodziła to była świadkiem jak młoda dziewczyna, po przejściu przez „zieleniak” rzuciła się na szyję jakiemuś Niemcowi z radości, że już przeszła przez to piekło. Tak straszne rzeczy robili, wyprawiali z kobietami to ukraińskie wojsko, które przeszło razem, które było z Niemcami. Nie pamiętam jak oni się nazywali to była specjalna dywizja.
- Długo pani z siostrą szła do Warszawy?
Oo...cały maj chyba, koniec maja, tu żeśmy dotarły. Mamy żeśmy nie znalazły, jak pojechałyśmy... Bo jeszcze jak się okazało, że mama żyje. Myśmy cały czas wiedziały, że mama nie żyje, obie. Potem jak nam dali kartki- takie listy, że można napisać, ale bez odpowiedzi- takie jak te jenieckie listy. W ogóle straciłam pamięć, nic nie wiedziałam, nie pamiętałam, tak jak napisała moja siostra, nic nie wiedziałam: gdzie mieszkamy, na jakiej ulicy, nic. Jeszcze [niezrozumiałe] jest taki dobry i mówi: „Co ty tak kłamiesz okropnie?” „Ale dlaczego?” „Przecież opowiadasz niestworzone rzeczy”[niezrozumiałe] „Gdzie ty byłaś?” „Nie wiem Kaśka, nic nie pamiętam”. Nie wiedziałam nazwiska mojej mamy siostry, nic. A siostra pamiętała i napisała do mamy siostry. Ta mamy siostra wiedziała gdzie mama jest. Jako ciężko chorą, bez problemu PCK wyciągnęło [ją] z obozu. Mieszkała w Łowiczu. Myśmy dotarły wreszcie do Łowicza, ale nas w ogóle nie wpuścili. Aha, raz jeden w życiu z radości płakałam to właśnie pamiętam w obozie kiedyś [niezrozumiałe] A ona mówi: „Jak ty się nazywasz?” „Tak, a tak” „No to do ciebie jest kartka”. Ja nim doszłam do tej dziewczyny która miała tą kartkę, patrzę, pismo matki i tu po niemiecku napisane:
„ich bin gesund, ich wohne tu i tu”, nic więcej. Jak się rzuciłam jej na szyję, zaczęłam ryczeć, beczeć, bo myślałam, że matka nie żyje. A tu się dowiedziałam, że żyje. Ona nie wiedziała czy ja zwariowałam. Stąd żeśmy wiedziałyśmy, że matka przeżyła i dlatego tak ciągnęłyśmy do Polski. Tak samo ojciec jeszcze. Wszystkich forteli używał w obozie, w oflagu żeby nie iść na Zachód. Ojciec wrócił podobno w marcu.
- Przez jakie obozy pani ojciec przeszedł?
Ojciec był w
Osterolde, Prinzlau i jeszcze trzeci. Był w trzech obozach. Chyba w tym ostatnim, gdzieś tam koło, blisko obecnych ziem zachodnich. To
Osterolde to było ostatnie, trzecie, zapomniałam.
- Później ojca też pani znalazła z siostrą?
Ojciec był już, doszedł. Bo potem, myśmy [były] w Łowiczu. Matki nie było, nie wiedziałyśmy co mamy zrobić. Wiedziałyśmy już co się tu dzieje.Aha! Myśmy jeszcze tam w Niemczech spotkały... chyba to był partyzant były, bo część czasem się wcielało do armii Berlinga [...] W każdym razie on zawołał do nas i mówi: „Co wy jesteście?”- bo widział opaski z Powstania- „Kto wy jesteście?” On wziął nas do rowu i mówi tak: „Pamiętajcie! Chcecie wracać? Co chcecie robić? Wracać do Polski? Jak chcecie wrócić do Polski, pamiętajcie jedno: nie byłyście w Powstaniu, nie byłyście w AK, po Powstaniu zostałyście wywiezione do Niemiec na roboty i to wszystko wywalić!” I ja dlatego tylko miałam na szyi, ten co oddałam do Powstania...ten nieśmiertelnik. A tak to wszystko żeśmy [wyrzuciły]. Cały czas nas potem zaczęli ci ruscy tachać, wypytywać [...]. Pamiętam, że już po wojnie, jak skończyłam medycynę, musiałam się w wojsku zameldować. Wojskowych wymordowali okropnie. Oni, żebym ja się [przyznała, że brałam udział w Powstaniu, że byłam w AK] - ciągle mnie się pytali: „Co ja robiłam? Co ja robię?”. To ja odpowiadałam, że to samo. W końcu po raz któryś mówi do mnie: „Pani nie wygląda na taką, która by się bała” A ja: „Właśnie, że się bałam, siedziałam w piwnicy i się piekielnie bałam Przez całe Powstanie”. I sobie dali spokój. Wystarczyło się wtedy przyznać, że się było w AK... Potem byłam przez 32 lata asystentem na Akademii Medycznej na Poznań. By mnie wywalili, z uniwersytetu by mnie wywalili. A już do pracy takiej bym nigdy w życiu nie trafiła, z młodzieżą!
- A pani siostra się tak samo nie przyznawała?
Nie, siostra była pielęgniarką, ale tu została w Warszawie. Wróciła do Warszawy. Ja musiałam z ojcem zostać. Niby ojciec chciał, mówił, że pojedzie ze mną wszędzie, gdzie ja pójdę. Poza tym miałam przydział pracy. Wtedy były te obowiązkowe przydziały pracy. Zaczęłam pracować zaraz po dyplomie...po absolutorium, nie mając dyplomu. Wtedy w klinice szukali właśnie [pracowników], dlatego się załapałam do dermatologii. Była [to] tak zwana akcja „W” walka z [niezrozumiałe]. Oni przyjmowali wtedy bez dyplomu. I on [ojciec] się potem starał o przydział. Jak dostałam przydział to potem musiałam te dwa lata [pracować].
- A niech pani jeszcze opowie jak pani dostała tą książkę z Londynu od swojego dowódcy?
Dostałam to pocztą, przez kogoś z Warszawy. Kto podał prawdopodobnie fikcyjny adres, bo nazwiska i imienia nie było, tylko dwa „A” - dwie litery, nadawca w Warszawie. To była ta książka i listy. Właśnie mówiłam pani, że napisał do mnie, że ja myślę, że on mnie nie pamięta. Dowiedziałam się późno jego adres. Za Gomułki to nie można było się przyznać, że kogoś ma się za granicą. I wtedy napisałam, już późno do niego. Saperem był, ale już późno... I wtedy pocztą przyszło...
- Jego imię inazwisko niech pani jeszcze powie.
Lech Zagórski.
- Czyli pani była jego łączniczką?
Tak.
Warszawa , 17 maja 2005 roku
Rozmowę prowadziła Magdalena