Mieczysława Buczkówna-Jastrun „Wisłocka”
Mieczysława Buczkówna, urodzona 12 grudnia 1924 roku, Biała Krakowska, Bielsko Biała. Pseudonim „Wisłocka”
- Jak miała pani stopień i przynależność do oddziału?
Wtedy nie miałam stopnia właściwie, bo byłam harcerką. Dzisiaj mam porucznik Armii Krajowej, [a także nieodebrany awans na kapitana].
- Jaki pani miała przydział w czasie Powstania?
Dwa przydziały: najpierw szpital powstańczy – sanitariuszka, a potem kuchnia powstańcza dla powstańców, także u sióstr Urszulanek na Powiślu.
- Co pani robiła przed 1 września 1939 roku?
Przed 1 września [uczyłam się] u sióstr [Zmartwychwstanek na Żoliborzu]. Przygotowywałam się do wyjazdu [ewakuacyjnego] z Warszawy z moim młodszym bratem [i siostrą]. Moja matka mieszkała [z nami] na Żoliborzu [w blokach wojskowych]. Powstanie mnie zaskoczyło tak jak wszystkich, chociaż wiedziałam, że lada chwila ma wybuchnąć. Atmosfera była gorąca w Warszawie, Niemcy się pakowali, wyjeżdżali. W dniu Powstania zaczął padać deszcz.
- Chciałem się zapytać o 1 września 1939 roku?
Aha! 1 września. Otóż byłam wtedy na Żoliborzu. Mój ojciec był wojskowym. Przed 1 września atmosfera już była taka, że [zastanawiano się czy] będzie wojna... Chodziłam wtedy do gimnazjum sióstr Zmartwychwstanek na Żoliborzu.
- Jaki wpływ wywarło na panią i pani postawę wychowanie w rodzinie?
Wychowanie w rodzinie decydująco. Ojciec był wojskowym. Przedtem był legionistą, kawalerem Virtuti Militari. Atmosfera była, można powiedzieć, patriotyczna, związana z mitami historii polskiej legionów. [Na ścianie w pokoju w Zambrowie wisiał portret „Dziadka” – Józefa Piłsudskiego].
- Co pani może powiedzieć o swojej szkole?
Moja szkoła na Żoliborzu to były siostry [Zmartwychwstanki], dość ekskluzywna szkoła prywatna. Potem zmieniałam [szkołę]. Na początku okupacji poszłam do szkoły Aleksandry Piłsudskiej na Żoliborzu, a potem szybko przeniosłam się do szkoły sióstr Urszulanek – [tajne] trzyletnie liceum pedagogiczne. Tam się uczyłam [do wybuchu Powstania].
- Jak pani zapamiętała wybuch II wojny światowej, sam początek wojny?
Przez zaskoczenie jak większość Polaków. Były przygotowania do wojny, ale jednocześnie się w nią nie wierzyło. Było poczucie mocarstwowości Polski, [wiara], że zwyciężymy. Ojciec był wojskowym, więc natychmiast został powołany [do wyjazdu na front]. Był w formacji Korpus Ochrony Warszawy w Cytadeli Warszawskiej na Żoliborzu. Atmosfera była bardzo gorąca. Mieszkałam w domu wojskowych na Żoliborzu [nad Dworcem Gdańskim].
- Jak pani zapamiętała przebieg oblężenia Warszawy?
Błyskawicznie dość, bo najpierw musiałam się wynieść z domu, który stał naprzeciw Dworca Gdańskiego. Dom wojskowych był bombardowany już w pierwszych dniach. Następnego dnia, kiedy pożegnałam się z ojcem, który poszedł ze swoją kompanią, załadował się do pociągu [na Dworcu Gdańskim], który odjeżdżał na front, oczywiście nie wiedziałam gdzie. Z całą rodziną − z matką, siostrą, małym bratem, zostaliśmy ewakuowani. Pociąg ewakuacyjny wyruszył z Warszawy 3 września. W czasie samej akcji w Warszawie nie byłam. Kopałam jeszcze przedtem rowy przeciwlotnicze.
- Gdzie pani została przewieziona w tym czasie?
Jechaliśmy –
exodus był dość tragiczny – towarowym pociągiem, jednocześnie formacje wojskowe tam jechały. Jechaliśmy na wschód w stronę Lwowa, ale nie dojechaliśmy. Pociąg był bombardowany wielokrotnie, na stacji Kiwerce został zbombardowany [ostatecznie]. Uciekliśmy do [lasu, potem do] ukraińskiej wioski. Wtedy [wkrótce po przybyciu], 17 września, wkroczyli Rosjanie. Potem byłam we Lwowie przez pewien czas. Z końcem listopada przedarliśmy się do Warszawy z powrotem.
- Zamieszkała pani w tym samym domu?
Tak. [Ale] mieszkanie było całkowicie zrabowane, [lecz] istniało. Bardzo krótko tam byłam. Potem przez pewien czas byłam w [Świdrze]. Dopiero później [miały miejsce] liczne działania w formacjach harcerskich, [pobyt w internacie RGO dla dzieci z rodzin wojskowych]. I wreszcie pobyt u sióstr Urszulanek na Powiślu. Tam [trzyletnie] liceum pedagogiczne i jednocześnie praca podziemna już w harcerstwie [oraz praca w redakcji „Sztuki i Narodu” na Powiślu, kolportaż].
- Jak pani się włączyła w konspirację, przez kogoś czy odgórnie?
Przez harcerstwo [ oraz moją młodszą siostrę, łączniczkę „Sztuki i Narodu”.
- W jaki sposób utrzymywała się pani w czasie okupacji?
[Byłam w internatach RGO (tajne harcerstwo), potem trzy lata u sióstr Urszulanek]. Miałam czternaście, piętnaście lat, ale utrzymywałam się, ponieważ już dawałam lekcje, [najpierw] bezinteresowne, potem zarobkowe. Wyjeżdżałam w miesiącach letnich z koloniami dzieci pod Konstancin. Przez trzy lata byłam u sióstr Urszulanek na Powiślu. Tam korzystałam z ich opieki, internatu i wyżywienia.
- Jak wyglądała pani praca konspiracyjna?
Dość rozlegle, trudno powiedzieć. To była charytatywna praca sanitariuszki. Pomagałam niewidomym w wychowaniu niemowlęcia, dawałam lekcje historii, potem związałam się ze „Sztuką i Narodem”. To była prawicowa organizacja, związana z Piaseckim. Gajcy, Trzebiński, Bojarski, kolejni redaktorzy pisma „Sztuki Narodu”. [Nie należałam do ONR]. Trzebiński zorganizował akcję ruchu kulturowego. W ramach ruchu kulturowego jeździłam w odległe dzielnice Warszawy, ponieważ dzieci nie były objęte nauczaniem – szkoły były zamknięte. To były lekcje historii z młodzieżą na Pradze. Tak to wyglądało. [Byłam łączniczką i kolporterką prasy podziemnej, numerów „Sztuki i Narodu”, organizowałam spotkania, poranki autorskie dla potów: Tadeusza Gajcego, Andrzeja Trzebińskiego w ramach ruchu kulturowego „Sztuki i Narodu”, tajne nauczanie dzieci na Pradze, na przykład spotkania z Tadeuszem Sołtanem. Ruch kulturalny działał pod patronatem Armii Krajowej].
- Jak pani się przygotowywała do wybuchu Powstania i od kiedy pani pamięta, że przygotowania się rozpoczęły?
Dość wcześnie. Nasz internat harcerski, w którym byłam najpierw, przenosił się z miejsca na miejsce. Najpierw mieszkaliśmy w gmachu obecnego Ateneum na Powiślu przy ulicy Czerwonego Krzyża. Tam były stałe kursy sanitariuszek, to głównie pamiętam, poza tym łączności. Roznosiłyśmy nawet broń, tajne ulotki. Bardzo intensywna praca, jednocześnie uczenie się, nauka. [Kontynuowałam naukę gry na skrzypcach, zapoczątkowaną w Konserwatorium, w czasie okupacji zamkniętym. Jeździłam do prywatnego mieszkania profesora Jarzębowskiego].
- Samo przygotowanie do Powstania, czy miała pani przydział do konkretnego szpitala?
Nie, trochę było przez zaskoczenie. Wiedziałam że będę w szpitalu [u sióstr Urszulanek, u doktor Wojno na Powiślu]. Potem okazało się, że to było ponad moje siły. Przeszłam do kuchni polowej w gmachu sióstr Urszulanek na Powiślu i opieki nad ludnością cywilną, która koczowała w podziemiach u sióstr, w gmachu, który istnieje do dzisiaj.
- Sam wybuch Powstania, godzina siedemnasta, co pani zapamiętała z tamtych chwil?
Dość tragicznie. Właśnie wybierałam się na Żoliborz do mojej matki. Zaczął padać deszcz więc siostry mnie zatrzymały, żeby jeszcze chwilkę poczekać. Nagle w godzinach popołudniowych wybuchło Powstanie. Było dość tragicznie dlatego, że pierwsze siostry Urszulanki, które z noszami wybiegły po rannych na ulicy Wiślanej – to jest ulica między Dobrą, a uniwersytetem mniej więcej – zostały ostrzelane przez oddziały niemieckie. Dwie zginęły na miejscu, trzecia [– siostra Płaska, psycholog] ranna poważnie. Pierwszy wstrząs, że Niemcy nie szanują nawet chorągwi Czerwonego Krzyża.
Potem zaczęto przynosić rannych – po dość gorączkowym początku, właściwie entuzjastycznym – do szpitala zorganizowanego przez siostry. Siostra Wojno, lekarz, organizowała szpital. W szpitalu wytrwałam niedługo, ponieważ bardzo [źle] znosiłam widok ciężko rannych. Wtedy przeniesiono mnie do kuchni powstańczej polowej, która również znajdowała się w gmachu sióstr w podziemiach. Była połączona przekopem przez ulicę Dobrą ze Starym Miastem [i do opieki sanitarnej uchodźców].
- Jak wyglądało zaopatrzenie kuchni polowej, skąd były brane produkty?
Siostry Urszulanki miały zapasy, które wyczerpywały się powoli. Zapasy były uzupełniane przez znaleziska powstańców. Przeważnie to była zupa z kaszy, ziemniaki [z ogródków ludności]. Potem było coraz trudniej, ale cały czas były przede wszystkim zupy gotowane. Oni przychodzili w przerwach − grupa „Rafała” − już nie pamiętam dokładnie, ale w każdym bądź razie ze Starego Miasta, [Powiśla]. Najpierw był entuzjazm, potem było coraz gorzej. Liczyliśmy na pomoc, na zrzuty – żadnej pomocy nie było. Zrzuty były wiadomo jakie, [trafiały w ręce Niemców]. Cały czas [trwała] gorączkowa praca w kuchni powstańczej, wydawanie obiadów, a jednocześnie opieka nad wciąż przybywającymi ludźmi ze zbombardowanych domów na Powiślu, którzy mieszkali [u nas] w podziemiach.
- Jak pani pamiętała ludność cywilną? Jak oni się zachowywali? Jak przyjmowali waszą walkę?
Oj niedobrze. Z początku były nadzieje. Potem ludność pozbawioną domów – okoliczne domy były bombardowane – przynoszono w strasznym stanie na noszach jako szare mumie, tak to wyglądało, obsypane prochem, tracące kontakt z najbliższymi, tracące − jeżeli chodzi o starsze osoby − swoich synów już Powstaniu. Im dalej w las Powstania, tym gorsze nastroje. Czekaliśmy na zrzuty amerykańskie ze strony alianckiej, a potem na pomoc ze strony Rosjan − nie przyszła. Nastroje były coraz gorsze, ale powstańcy walczyli do końca. Przychodzili ze Starego Miasta, rzucali karabiny, zasypiali, byli zmęczeni, ale potem szli dalej na Śródmieście [kanałami] walczyć.
- Czy pamięta pani przedstawicieli innych narodowości walczących w Powstaniu, czy to czynnie czy biernie, obcokrajowców?
Trudno ich nazwać obcokrajowcami, ale było sporo Żydów, którzy ukrywali się i przyłączyli się do Powstania z wielkim entuzjazmem. Pamiętam Włocha z armii niemieckiej, pojmanego jako niewolnika przez powstańców, który też przebywał w domu sióstr Urszulanek w izolatce, także zbłąkanego Ukraińca. Niezbyt przyjemne to było. To był facet w mundurze niemieckim, taki, który brał udział w pacyfikacji getta, ale on uciekł. [Był przez nas żywiony, potem uciekł…].
- Czy miała pani kontakt z żołnierzami strony nieprzyjacielskiej, z Niemcami?
Tak. Zdarzało się, że powstańcy przyprowadzali do sióstr Urszulanek po paru Niemców pojmanych w walce, ale potem ich odprowadzano gdzie indziej. Oni długo nie przebywali w naszym domu. To był wspaniały klasztor, jest dotychczas, nowoczesny, z kilkoma piętrami trzy, cztery piętra i podziemia bardzo głębokie. Głównie rezydowaliśmy w podziemiach [w kontakcie z Armią Krajową].
- Jak się pojmani Niemcy zachowywali?
Bardzo pokornie, siostry świetnie mówiły po niemiecku. Z litości dawały im jedzenie, ale potem zostali przejmowani przez powstańców. Już nie wiem jaki ich los był dalej, różny.
- Czy byli w szpitalu ranni Niemcy?
Nie przypominam sobie.
- Co może pani powiedzieć o swoim życiu codziennym w czasie Powstania, jak wyglądało zaopatrzenie w żywność, noclegi, ubranie, higiena?
Nie wiem [już] jak to było... Wszystkie swoje rzeczy, zaskoczona przez Powstanie, miałam w pokoju na czwartym piętrze w internacie. Nie można było się tam dostać po schodach, bo dom był cały czas ostrzeliwany. Pamiętam wyprawę kiedyś w nocy na czwarte piętro. Winda nie działała, to był bardzo nowoczesny dom, bardzo piękny. Szłyśmy z koleżanką po schodach i widok był przerażający, bo cała Warszawa się paliła, były płomienie ze wszystkich stron. Doszłyśmy ostrożnie, świstały kule ze wszystkich stron, coś tam się udało z ubrania przenieść w niewielkim plecaku. [Pamiętam, że zabrałam zbiorek Gajcego „Grom powszedni”, ostatnie numery tajnego pisma „Sztuka i Naród”]. Bezpiecznym miejscem było podziemie u sióstr.
- Jak wyglądał pani przeciętny dzień?
Mało pamiętam. Bardzo wcześnie się budziło, krótka modlitwa. Była jeszcze kaplica sióstr. Wspaniała organizacja, siostry były wzorem organizacji, były przygotowane do Powstania. Bodajże, mieszkał tam już wtedy ksiądz Zieja, wspaniały kapelan Powstania. Msze święte odbywały się w kaplicy, ale było to niebezpieczne, bo ze wszech stron latały kule. Nie tak daleko, po drugiej stronie ulicy Dobrej, była elektrownia – obiekt bombardowań. Jeszcze z początku była elektryczność i była woda, a potem już i tej zało. Rezerwy były, [także żywnościowe], nie pamiętam jakie.
- Jaka atmosfera panowała w pani grupie, w szpitalu [w kuchni polowej] wśród pani koleżanek?
Najpierw entuzjastyczna, a potem mniej, jak zaczęło ubywać [nadziei]. Bywały ranne, zabite koleżanki, przede wszystkim powstańcy przynoszeni ze Starego Miasta, z Powiśla przekopem, który łączył dom sióstr Urszulanek z drugą stroną Powiśla, potem to dalej szło [z kanałów]. Mieliśmy łączność także z Tamką. Historia Powiśla jest dokładnie opisana w [dokumentach] historycznych książkach [z tego czasu. Mimo wysiłków utraciłam kontakt z rodziną na Żoliborzu, z matką, młodszą siostrą i małym bratem. Niepokoiłam się o nich].
- Czy miała pani osobę, z która się pani szczególnie przyjaźniła?
Tak, miałam koleżankę z kursu Zosię Szletyńską, która ocalała na szczęście. Ona walczyła, była chyba w formacji Poczty Powstańczej, która działała na terenie całej Warszawy, bardzo szybko zorganizowana. [Po upadku Powstania poszła do obozu].
- Coś więcej może pani o niej opowiedzieć?
Ona już w tej chwili nie żyje. Była krewną wybitnej działaczki harcerskiej, która była harcmistrzynią na terenie Warszawy. Miała dwóch młodszych braci, którzy też walczyli w Powstaniu. Oni mieli po piętnaście, szesnaście lat. [Po wojnie trafiła do więzienia]. Zofia wpadała co pewien czas do domu sióstr Urszulanek. Na szczęście nie została ranna, tak jak inne koleżanki, ranne i zabite…
- Czy miała pani dostęp do informacji, podziemnej prasy, radia?
Oczywiście cały czas, do radia nie, ale ukazywały się pisemka, biuletyny.
- Pamięta pani jakie to były tytuły?
Nie pamiętam. Działał jednocześnie, tuż obok, na Powiślu, kolega Edward Bury ze „Sztuki i Narodu”, który pracował w stacji megafonów na terenie Powstania. Tuż przed Powstaniem nadawał na zachód, [tak] nasze radio nadawało wiadomości z Polski, pamiętam dość mgliście. Wydarzeń było bardzo dużo, nie rejestrowało się tego dokładnie.
- Czy były dyskusje na temat tego co było zamieszczone w prasie między koleżankami?
Nie było czasu na to. Przyjmowaliśmy z wielką wiarygodnością to co było napisane, najpierw to były entuzjastyczne komunikaty o zdobywaniu czołgu, czy walkach na terenie Warszawy. Potem nastroje stały się bardzo minorowe w miarę jak nadzieja na to, że przyjdzie pomoc ze strony oddziałów radzieckich i także nasze nadzieje na pomoc aliancką upadła. Zrzuty nie zawsze były celne, nie zawsze docierały do nas. Potem przychodziły coraz gorsze wiadomości o tym, co Niemcy robili na przykład na Woli − rozstrzeliwanie ludzi, czy na Żoliborzu. Martwiłam się o moją matkę i siostrę na Żoliborzu, bo na Żoliborzu też były akcje pacyfikacyjne i zabijali ludność polską, „ukraińcy” zabijali. [Nie miałam od nich żadnej wiadomości].
- Jak pani pamięta walki na Powiślu na początku września?
Miałam kontakt z walczącymi kolegami i koleżankami, ale sama byłam bardzo zajęta opieką nad ludźmi, którzy byli w schronie na dole, w obszernych [podziemiach] sióstr Urszulanek i kuchnią powstańczą. [Wciąż jednak wierzyliśmy w pomoc lotniczą z zachodu, potem rosyjską]…
- Czy pani zdążyła się ewakuować z Powiśla?
Zdążyłam dopiero, jak Powiśle upadło razem z całym klasztorem sióstr Urszulanek i ludnością, która tam była wtedy. Nie pamiętam dokładnie kiedy to było, ale to już jest przecież ustalone.
- Jak wyglądało zajęcie klasztoru przez Niemców?
Muszę powiedzieć, że Niemcy jednak zachowywali się z pewnym respektem wobec sióstr... Ocalałam dlatego, że siostry dały mi habit zakonny i wyszłam jako młoda dziewczyna w czarnym habicie kandydatki do zakonu. A było to dlatego, że Niemcy z naszego szeregu i z ludności, wyciągali młode osoby jako podejrzane, o walkę w Powstaniu, a poza tym [zabierali] na roboty do Niemiec. W kolumnie maszerowaliśmy przez Powiśle, potem przez Plac Teatralny, który się palił, do kościoła Świętego Jakuba, tam był postój. Tam też było tragicznie, nawet wśród nas, wyciągano młodych ludzi. Ukrywaliśmy powstańców, rannych też wyciągano. Potem był przejazd do Pruszkowa koleją EKD. W Pruszkowie straszne bytowanie na betonie [w fabryce], siostry chore. Trochę żywności już było. Ucieczka. Udało mi się uciec, dzięki pomocy sióstr, do Milanówka, do domu sióstr Urszulanek.
- Czy może pani dokładnie opisać sposób ucieczki?
Po prostu pod opieką jednej z sióstr, [siostry Popiel], która świetnie mówiła po niemiecku, [nosiła opaskę Czerwonego Krzyża] i miała prawo wyprowadzenia sióstr Urszulanek do ich domu w Milanówku. Udało się względnie łagodnie przejść przez kordon Niemców, którzy kierowali powstańców do obozu pracy, niektórych do oflagów, a niektórych do stalagów zależnie od szarży, bo konwencja była mniej lub więcej przestrzegana.
Wyszłam jako zakonnica w habicie zakonnym! Bardzo dziwne, bo to był okres, kiedy [powinnyśmy były] zdawać maturę. I [niedługo potem] zdawałam maturę wśród paru koleżanek [w domu Urszulanek]. Odwiedzałam szpital w Milanówku, gdzie leżało wielu rannych powstańców. [Tam umierał ranny Irzykowski].
- Czy mogłaby pani powiedzieć o wydarzeniu, które się pani najbardziej utrwaliło w pamięci?
Owszem, pamiętam przechodziłam do kuchni z naczyniami, talerzami przekopem z szybami, które wychodziły na ulicę Siemca. W pewnej chwili, kiedy przechodziłam rozległ się potworny huk i w moich oczach zaczął się zapalać dom, sąsiednia kamienica kilkupiętrowa. Wyglądało to jak domek z klocków, straszny kurz. Potem okazało się, że tam są ludzie zasypani. Zaczęto przynosić do naszego szpitala, do podziemia, ludzi, mieszkańców ulicy Siemca, domu, który się zapadł. Nastroje były potworne.
- Wspominała Pani w wydarzeniu z lornetką, czy mogłaby pani o tym opowiedzieć?
Wśród osób, które bytowały w naszych podziemiach, była pani, żona – tak przynajmniej pamiętam mgliście – oficera polskiego, która jako cenny przedmiot miała lornetkę męża, wojskowego, majora pewno, który był w oflagu. Dowiedzieli się o tym powstańcy, chcieli lornetkę oczywiście wyprosić, żeby dała, bo w walkach [naszych] bardzo by się przydała. Ona za nic w świecie nie dała lornetki. Pamiętam, że wróciła po coś do domu, po drugiej stronie ulicy Siemca, wtedy pocisk uderzył. Ona zginęła zasypana z [tą] lornetką. Opisałam to w opowiadaniu, w książce „Wszystko zasypie śnieg”.
- Jak pani przeżyła zimę 1945 roku, co się z panią działo do zakończenia wojny?
Z Milanówka jesienią w listopadzie ruszyłam w stronę Krakowa. Z Krakowa do miejscowości Lipnica Murowana pod Bochnią, bo tam się znajdował malutki klasztorek sióstr Urszulanek i moja wielka przyjaciółka, starsza ode mnie, nasza wykładowczyni języka polskiego, siostra Józefa Ledóchowska. Tam było sporo uchodźców z Powstania. Mieszkałam w małym domu sióstr Urszulanek i natychmiast włączyłam się w tajne nauczanie dzieci, bo wszystkie szkoły były zamknięte. To było parę miesięcy, zima, Boże Narodzenie, a potem luty – zaczęła się ofensywa radziecka i wyzwolenie.
Dość dramatyczny był jej przebieg, bo wielu było rannych, zabitych mieszkańców Lipnicy, także dzieci. My jako pomoc sanitarna tam biegałyśmy, pomagałyśmy, gotowałyśmy. Nie były to najgorsze formacje radzieckie na szczęście, więc poza zabieraniem zegarków nie było większych dramatów osobistych wśród ludności, która się bardzo bała tych formacji. Pomagałyśmy w szpitalu dla żołnierzy radzieckich…
- Czy toczyły się w tym miejscu bardzo ciężkie walki?
Toczyły się walki. Trzeba było siedzieć w piwnicach, kule latały na wszystkie strony. Pamiętam pobyt w domu nauczyciela, który zresztą był wtedy w formacji wojskowej, [partyzantce] polskiej oczywiście. To się wszystko mieszało, do naszego pokoju wpadł Niemiec, lekarz w ciężkiej depresji. [Austriak jak zaznaczył]. Błagał, żeby go schować. Powiedział, że już idą Rosjanie, a Rosjanie bezwiednie zabijali wszystkich Niemców, Germańców szukali. Przechowałyśmy go, on zresztą amputował nogę dziewczynce, która została ciężko ranna, [niestety umarła]. Był dość przez nas hołubiony. Siedział w ukryciu, miał ciężką depresję, bał się wyjść. Jak już wszyscy Niemcy się wycofali, on został, nadeszli Rosjanie… Wyszedł [wreszcie] z domu, został zastrzelony – to był Austriak– przez radzieckich żołnierzy, takie były prawa wojny.
- Co działo się z panią po wyzwoleniu Polski, po 1945 roku?
Po 1945 roku miałam dość dziwne koleje losu, przez Kraków wróciłam do Łodzi. Warszawa cała zbombardowana. Tam zamieszkałam w domu u sióstr Urszulanek. Łódź była względnie niezniszczona. Przez rok uczyłam religii w szkole powszechnej, podstawowej, jednocześnie zaczęłam studia na Uniwersytecie Łódzkim na Wydziale Polonistyki. Prowadziłam bardzo ożywione życie, kontakty z kolegami, którzy ocaleli (z Tadeuszem Borowskim, który wrócił z obozu i wielu innych). To jest cały osobny rozdział − entuzjazm i kontakty ze środowiskiem literackim, które tam było bogate, środowisko „Kuźnicy”. Tam poznałam swojego męża i dalsze dzieje to są już dość intymne, i tragiczne i dobre. [Do żadnej organizacji ZWM czy PZPR się nie zapisałam]. W 1949 roku przyjechałam do Warszawy − jedyny dom na terenie, który ocalał [w okolicy ulicy Chełmskiej na Dolnym Mokotowie], to był dom, gdzie się sprowadziłam, [to późniejszy] Dom Czytelnika, gdzie zamieszkało wielu pisarzy jak Bogdan Czeszko, Marian Brandys, Kazimierz Brandys i inni [Adolf Rudnicki, Juliusz Żuławski, Artur Sandauer, akowiec Wojciech Wyganowski – późniejszy prezydent Warszawy].
- Co pani może powiedzieć o panu Tadeuszu Borowskim, po powrocie z obozu?
On wrócił z obozu jak już byłam w Łodzi na uniwersytecie. Było tam wielu kolegów, którzy walczyli w Powstaniu, jak na przykład Jacek Bocheński, Roman Bratny, też niektóre koleżanki. Wszystko to się kotłowało, musiałbym to uporządkować. Tadeusz wrócił dość późno. Wtedy oprócz tego, że intensywnie uczyliśmy się, mieliśmy kontakty ze środowiskiem literackim „Kuźnicy”, z dorosłymi już pisarzami, była atmosfera odprężenia po wojnie. Gwałtowne zabawy, bale się urządzało nieprawdopodobne, [spotkania]. Borowski miewał stany depresji, nie chciał uczestniczyć w naszych zabawach. [Zorganizowałam koło polonistów].
Opisałam to w jednym wierszu „Sylwester”. Noc sylwestrowa, kiedy on ze zgorszeniem patrzył, że my tańczymy − „Tańczcie po grobach”, tak mówił, stał pod ścianą a my szaleliśmy. Wyzwolenie, radość życia, nie zapominało się o tych, co zginęli, ale prawa życia i entuzjazm były silniejsze. Niektórzy włączali się od razu do propagandy komunistycznej, która była nadzieją, że to przyniesie Polsce inny los, lepszy. Niektórzy od razu zapisywali się do ZWM, wszyscy się prawie zapisali [Wiktor Woroszylski, Tadeusz Drewnowski, Maria Janion, Leszek Kołakowski], ja się nie zapisałam. Chodziłam też na wykłady z socjologii – seminarium profesora Chałasińskiego].
- Mówiła pani o zabawach i zapisywaniu się do partii.
Nawet je organizowałam. Ruchliwość moja była nadzwyczajna. Jak skończyłam uczyć w szkole religii, co było zresztą prześmieszne... Szkoły były zamknięte w czasie okupacji, byli na przykład uczniowie siedmioletni i piętnastoletni w jednej klasie. Dość trudno było prowadzić lekcje, ale miałam dobry kontakt z dziećmi. To trwało rok i potem zmieniałam pracę. Pracowałam w radio, w Kuratorium Warszawskim, w bibliotece i tak dalej, jednocześnie chodziłam na wykłady na polonistykę i, tak jak wspomniałam, nasze hulaszcze życie trwało. To było odprężeniem po koszmarze okupacji. Tadeusz nie chciał brać w tym udziału. Był bliskim moim przyjacielem i moich dwóch najbliższych przyjaciółek: Hani, później Słonimskiej, która była żoną genetyka w Paryżu – Piotra Słonimskiego i pięknej kobiety Hanny [Kirst, potem] Golde. Wiem, że więzy – wiem nawet na pewno – łączyły Borowskiego z Hanią Kirst, później Hanią Golde. Ale to są prywatne sprawy, chociaż dość charakterystyczne dla Borowskiego, który najpierw był w opozycji a potem bardzo się włączył, stał się narzędziem komunistycznej propagandy. Pisywał felietony w „Trybunie Ludu”, był działaczem komunistycznym. Popełnił samobójstwo, to tragiczne. [...] Była [też moją koleżanką] Maria Janion, która wtedy nie była profesorem zacnym tak jak teraz, była Marią Żmigrodzką. Maria Janion wyrosła na wybitną polonistkę, profesora i wykładowcę Uniwersytetu Warszawskiego.
- Czy była pani represjonowana po 1945 roku, czy miała pani kontakt z komunistami, który nie był zbyt przyjemny?
Raczej były przyjemne. Na przykład był fascynujący człowiek, redaktor „Kuźnicy” Stefan Żółkiewski. Był to człowiek absolutnie wspaniały, opiekuńczy w stosunku do naszej grupy młodych polonistów. Już wtedy zaczęłam drukować, nawet pierwsze wiersze... O represjach z ich strony nie można mówić. Przeciwnie, wszyscy w jakiś sposób... Nie zapisałam się do żadnej organizacji młodzieżowej, w przeciwieństwie do wszystkich moich kolegów, absolutnie wszystkich, oprócz jednej mojej koleżanki Anny Pogonowskiej, poetki, ona też się nie zapisała. Mimo wszystko wiązaliśmy nadzieję z ruchem komunistycznym. Miałam kontakty, chodziłam na wykłady socjologii, na których był Leszek Kołakowski, który wtedy też był bardzo skłonny do wiary w komunistyczne hasła. Do tego stopnia, że jak było referendum „trzy razy tak”, to zostałam wydelegowana z Leszkiem Kołakowskim. Chodziliśmy po mieszkaniach nieszczęsnej ludności w Łodzi, dzwoniliśmy i namawialiśmy, żeby brali udział w referendum. Ja się wstydziłam, różnie to bywało, czasem otwierano drzwi, mówiono: „Do jasnej cholery idźcie sobie”. Co odważniejsi, a niektórzy za strachu mówili: „Tak, będziemy głosować”. To była inna atmosfera, o której wy młodzi nie macie pojęcia, bo był terror komunistyczny, był już Moczar, były prześladowania. Moja młodsza siostra, która studiowała wtedy w Łodzi medycynę, została aresztowana po manifestacji studenckiej. [Pomógł w jej uwolnieniu Żółkiewski]. Życie było bardzo burzliwe. Organizowałam koło polonistów, [klub młodych poetów] w ogóle działałam bardzo intensywnie. Kontakty z koleżankami, które wróciły z obozu i z okresu okupacji po Powstaniu miałam dość liczne.
- Czy chciałaby pani coś powiedzieć na temat Powstania, co uważa pani za godne powiedzenia, a czego jeszcze nikt dotąd nie powiedział?
Ciągle zamierzam napisać o siostrach Urszulankach – u których [mieszkałam], brałam czynny udział u nich w podziemiu powstańczym – ich wspaniałej postawie wobec ludności okolicznej. One przygarniały wszystkich, nie było nikogo, kto by odszedł spod domu sióstr Urszulanek. Tam był szpital i ogromny schron, gdzie były dziesiątki, setki ludzi. W mówieniu to wszystko umyka, [dlatego zamierzam] napisać wspomnienie i oddać hołd siostrom, które wspaniale się zachowywały, zupełnie bohatersko w czasie okupacji, a potem w czasie Powstania. W czasie okupacji tam się odbywały głównie narady [sztabu] Armii Krajowej. Siostry ukrywały kobiety, które miały pochodzenie żydowskie, obywatelki polskie, na przykład profesor Radlińska znakomita psycholog i wiele innych, matkę poety Hulewicza. W mówieniu wszystko umknie, dopiero trzeba by to sformułować na piśmie, co też zrobię, jeżeli zdołam.
Warszawa, 25 października 2005 roku
Rozmowę prowadził Maciej Piasecki