Maria Kolasińska
Urodziłam się w Warszawie, w 1928 roku. Warszawę pamiętam bardzo dobrze. Urodziłam się w szpitalu na Karowej. Mieszkaliśmy na Jasnej. Było nas czworo dzieci. Tata pracował w Ratuszu na placu Teatralnym, u prezydenta Starzyńskiego. Mama, żeby wychować czworo dzieci, dorabiała sobie wieczorami w teatrze Malickiej na Karowej. Mając siedem lat, chodziłam do szkoły, najpierw na Złotą. Potem żeśmy przenieśli się na ulicę Złotą 30. Tam zastała nas wojna. Pierwszego września było bombardowanie.
- Pamięta pani okres przedwojenny? Jak wyglądała Warszawa?
Warszawa dla mnie była piękna, ale znałam tylko Śródmieście, bo mi nie wolno było dalej chodzić, tylko do ogródka na placu Dąbrowskiego. Wspominam bardzo mile.
- Jak wyglądały przygotowania przed wojną?
Nastrój był taki, że mama suszyła chleb na suchary, to pamiętam. Już się coś działo, że zapasy robiła mama.
- Czyli wszyscy się przygotowywali?
Mieszkaliśmy w piwnicy. Łóżka czy materace przenosiło się do piwnicy, ponieważ były bombardowania. Lokatorzy przeważnie mieszkali w piwnicy.
- Jak pani pamięta moment wybuchu wojny, pierwszy komunikat?
Pierwszy dzień pamiętam. Poszłam z mamą, jako jedenastoletnia dziewczynka, na bazar na ulicę Bagno. Mama robiła jakieś zakupy, wracałyśmy z zakupami. Na rogu Wielkiej i Złotej zaskoczyło nas bombardowanie, pierwsze bomby. Jeszcze ludzie patrzyli do góry, że to próby. Myśmy się schowały, bank był. Jakoś żeśmy wtedy dotarły do domu na Złotą.
- W okresie oblężenia Warszawy państwo mieszkali cały czas na ulicy Złotej?
Nie, mieszkaliśmy później na ulicy Zimnej, przy Hali Mirowskiej.
- W którym momencie państwo się przenieśli na ulicę Zimną?
Przenieśliśmy się, dlatego że w czasie okupacji właściciel domu na Złotej bardzo podwyższył komorne. Po prostu rodziców nie było stać, żeby płacić.
- Później, już po upadku Warszawy we wrześniu państwo się przenieśli na ulicę Zimną?
Tak, na Zimną 7. Tak się stało, że ojciec będąc w pracy na placu Teatralnym, w Ratuszu… Pracował jako portier, w czasie I wojny światowej stracił nogę. Stamtąd zabrało go gestapo. Został rozstrzelany na Pawiaku w 1943 roku. Mama została z czworgiem dzieci. W czasie okupacji była szkoła podstawowa, tylko nie było historii ani geografii. Po skończeniu szkoły trzeba było iść do pracy. Dostałam przydział na ulicę Żelazną, do fabryki pudełek, do pasty do butów. Sztance były, robiło się pudełka. Mama chodziła gdzieś na wieś, przynosiła olej, coś, a brat najstarszy, który był w „Baszcie” w czasie Powstania, zaczął jeździć na rikszy.
- Proszę powiedzieć o swoim rodzeństwie. Jaka była różnica, kto był najstarszy?
Brat Stefan urodzony w 1919 roku, nieżyjący, siostra w 1920 roku, nieżyjąca, druga siostra w 1923, ale ona już jest troszkę niesprawna umysłowo.
Byłam najmłodsza.
- Jak cała rodzina sobie radziła podczas okupacji? Wspomniała pani, że podjęła pracę.
Był straszny głód. Brat jeżdżąc na rikszy, wożąc ludzi, Niemców, zarabiał parę złotych. Pamiętam, że czekałam wieczorem, aż przywiezie kawałek chleba, trochę marmelady, z buraków była. Mama gdzieś na wieś chodziła, olej przynosiła. Zarabiałam, pamiętam, w fabryce, jako młoda panienka, czterdzieści złoty tygodniowo. Bułka paryska kosztowała – bo na wolnym rynku było wszystko – pięć złotych, czyli zarabiałam na cztery bułki tygodniowo. Taka proporcja była.
- Jakie zajęcia w tym czasie wykonywało pani pozostałe rodzeństwo? Czy się uczyło?
Siostry gdzieś w sklepie pracowały, a brat jeździł na rikszy.
- Jaki był pani pierwszy kontakt z okupantem, z Niemcami? Najpierw było oblężenie Warszawy.
Pierwszy [raz], co dostałam w twarz, to dostałam od Niemca, będąc dwunastoletnią dziewczynką. Była Gubernia i Rzesza. Wisłą była przeprawa jakąś łódką. Mama mnie prowadziła do rodziny koło Zakroczymia, a tam była Rzesza. W pewnym momencie usłyszałyśmy słowo
halt i strzał. Doleciał rozwścieczony Niemiec, zaczął nas bić po twarzy, mnie uderzył. Myślałam, że mamie serce pęknie.
Halt, zurück, Warschau! Kazał nam się wracać do Warszawy. Ale żeśmy gdzieś przesiedziały w życie czy w lesie, już nie pamiętam. Żeśmy jednak dotarły na wieś. Jakiś czas u rodziny byłam.
- Z jakiego powodu pani z mamą z Warszawy wychodziła na wieś?
W tym celu, żebym miała co jeść.
- Czyli z powodów egzystencji?
Były kartki: ćwiartka chleba na dwa dni, ćwierć kilo mięsa na tydzień, jedno mydełko malutkie, z gliny, raz na miesiąc do mycia.
- Pani, będąc najmłodsza, kończyła szkołę podstawową podczas okupacji?
Od czwartej klasy – w czasie okupacji skończyłam siedem klas. Po Powstaniu zrobiłam maturę u Żmichowskiej na Klonowej.
- Do jakiej szkoły podstawowej pani chodziła w czasie wojny?
Zgoda 15. Nie ma tego domu.
- Ma pani jakieś wspomnienia z okresu, kiedy pani była w Warszawie? Wspomniała pani, że mama ją wywiozła na wieś, ale może ma pani wspomnienia z okresu warszawskiego, z codziennego życia? Wspominała pani o głodzie, o pracy, którą musiała podjąć.
Pamiętam, że były naloty Rosjan, rosyjskie samoloty. Też żeśmy uciekali wszyscy do piwnicy. W okupację był głód.
- A okres przedpowstaniowy? Państwo obserwowali, jak to się zmieniało? Kiedy Niemcy rozpoczęli wojnę, zupełnie inaczej to wyglądało, a zupełnie inaczej wyglądało w przeddzień wybuchu Powstania.
Obserwowaliśmy, że ruch był, że Niemcy uciekają. Myślę, że dlatego wybuchło Powstanie. Pierwszych chłopaków z opaskami na ręku zobaczyłam pierwszego dnia Powstania po siedemnastej, przy Hali Mirowskiej. Niestety, 4 sierpnia zostałam ranna od bomby, bardzo ciężko mam uszkodzoną prawą nogę.
- Czy to był pani pierwszy kontakt z ludźmi z podziemia, czy wcześniej, w czasie okupacji miała pani jakąś styczność?
W czasie okupacji wiem, że mój tata, ponieważ był aresztowany, musiał być w konspiracji, ale o tym się nie mówiło w domu. Wiem tylko, że mi dawał jako dziewczynce dwunastoletniej, jedenastoletniej, żebym gdzieś na ulicę Moliera zaniosła jakąś kartkę.
- Nie miała pani informacji, co pani przenosi?
Nie, o tym się nie mówiło. Brat też był cały czas był w konspiracji, potem był w Powstaniu.
- Jak pani zapamiętała wybuch Powstania Warszawskiego?
Pierwszego sierpnia 1944 roku byłam w domu. Ojca oczywiście już nie było, ojciec już nie żył, już go zabili. Było silne bombardowanie placu Mirowskiego, Elektoralnej, Zimnej. Bomba uderzyła w nasz dom. Potem już nie bardzo pamiętam, bo miałam duży upływ krwi. Jeździło pogotowie ze znakiem Czerwonego Krzyża, zabierało rannych ludzi. Między innymi mnie zabrali do Szpitala Maltańskiego przy ulicy Senatorskiej. Powyjmowali mi odłamki, które miałam w nodze. Pamiętam salę, światła, lekarza nade mną. Do mniej więcej 14 albo 15 sierpnia byłam w szpitalu, a 15 albo14 sierpnia Niemcy zdobyli tę okolicę, bo tak to była w rękach Powstańców. Wszystkich rannych, ranne kobiety i personel lekarski, siostry, wypędzili, a mężczyzn – słyszałam tylko strzały. Z opowiadania wiem, że rozstrzelali wszystkich mężczyzn. Pędzili nas wzdłuż Ogrodu Saskiego do Marszałkowskiej róg Królewskiej. Tam straciłam przytomność. Ocknęłam się na ręku jakiegoś młodzieńca w panterce. Przeniesiona zostałam przez niego. Jak nas pędzili, szłam z pomocą sióstr, które były w szpitalu, jakiegoś lekarza. [Prowadzili] mnie pod rękę, bo nie mogłam iść, nogę ciągnęłam. Zrobili szpital powstańczy na ulicy Zgoda. Do tej pory stoi dom. Był tam bank chyba kiedyś, na biurku było jakieś posłanie, jakiś koc. Leżałam mniej więcej do 2, 3 września. Dostawałam jakąś kromkę chleba, coś do jedzenia, już nie pamiętam, kaszę czy coś. Drugiego września zaczęło się silne bombardowanie Śródmieścia. Wszerz Alej Jerozolimskich była barykada. Pędzili nas na drugą stronę Alej Jerozolimskich. Ostrzał był od BGK. Pojedynczo puszczali. Umieścili nas w szpitalu na Lwowskiej, byłam tam do końca Powstania, czyli do 6 października. Potem gnali nas na Dworzec Zachodni. Wagonami przewieźli nas do Pruszkowa. W Pruszkowie były warsztaty kolejowe, wielkie hale. Pamiętam, że byłam w hali numer 5. Potem była selekcja. Byłam sama, ranna, młoda. Lekarze niemieccy byli, była selekcja, którzy do obozu, którzy do lżejszej pracy. Mnie jakiś lekarz badał, potem bydlęcymi wagonami wywieźli do Rzeszy. Wieś się nazywała Mirów, blisko granicy czeskiej. Niemiec albo folksdojcz miał duży majątek. Nie tylko ja, ale jeszcze parę kobiet dostało się do niego, do tego majątku do pracy. Musiałam doić krowy. Nie umiałam, zamiast do kubła, to mi do nosa leciało. Obierałam ziemniaki, wynosiłam gnój – miał z pięćdziesiąt krów – takie prace różne.
- Pani do Szpitala Maltańskiego trafiła na początku sierpnia?
Czwartego sierpnia dokładnie.
- Szpital jeszcze nie był zapełniony?
To był normalny szpital, na tej sali leżały stare babcie.
- Jak obraz tego szpitala się zmieniał w trakcie trwania Powstania?
Było normalnie. Pamiętam, że moja starsza siostra mogła z ulicy Zimnej jakoś dobiec. Ostrzał był z Ogrodu Saskiego. Jakiś sok, coś jeszcze mi przynosiła do szpitala. Piętnastego albo czternastego sierpnia już Niemcy wpadli. Leżałam w wielkiej sali, jakieś babcie leżały, które były jeszcze przed Powstaniem. Wpadł na salę Niemiec z granatem, rozwścieczony, drugi Niemiec wpadł za nim, umorusany, za rękę go złapał. Miał granat w ręku.
- W tym szpitalu byli również Powstańcy czy tylko osoby cywilne?
Byli również Powstańcy, czytałam gdzieś. Mam dużo książek.
- Pamięta pani tych Powstańców czy raczej nie widywała ich pani?
Trudno mi powiedzieć, bo to prawie siedemdziesiąt lat temu. Wiem, że chłopcy byli rozstrzelani. Moja mama była w Dulagu. Wygnana była już 9 sierpnia, przez kościół Świętego Wojciecha, do Dulagu. Ale któraś z sióstr polskich mamę wypuściła, tak że mama była w Pruszkowie. Mama się dopytywała ludzi, ludzie mówili: „Szpital Maltański spalony, wszyscy spaleni”. Mama mówiła, że dała na mszę za moją duszę. Myślała, że jestem spalona. Znalazła mnie w maju 1945 roku. Jak 17 stycznia 1945 roku zwinął się Niemiec, nie było ich, weszli Rosjanie. Nie miałam kontaktu, nie wiedziałam, czy ktoś żyje z mojej rodziny. Ale było tak zwane RGO, Rada Główna Opiekuńcza. Jakoś przez Radę, już nie pamiętam szczegółów, mama mnie znalazła, wzięła mnie do siebie. W Pruszkowie dostała izdebkę bez ubikacji, bez wody. Jakiś czas byłam z mamą. Później zrobiłam maturę. Później pracowałam czterdzieści pięć jako sekretarka Naczelnego Architekta Warszawy.
- Możemy jeszcze wrócić do okresu Powstania?
Tak.
- Pamięta pani, czy Szpital Maltański był bombardowany? Jak wyglądały warunki bytowe w tym szpitalu?
Byłam od 4 sierpnia do, załóżmy, 14 czy 15 sierpnia. Wiem, że jakieś kromki chleba nam dawali, coś do jedzenia było. Nie pamiętam już dokładnie.
- Szpital był pod ostrzałem? Był bombardowany?
W tym czasie nie był bombardowany. Kobiety rodziły nawet, słyszałam za parawanem krzyki kobiet.
- Czy coś pani pamięta z okresu, zanim pani była ranna 4 sierpnia? Jak wyglądały pierwsze dni Powstania, zachowania ludzi? Czy był wybuch radości, czy raczej niepokoju?
Był wybuch radości. Chłopcy z naszej ulicy Zimnej – to krótka ulica była – dla mnie dorośli, może po dwadzieścia lat mieli, pamiętam ich z opaskami. Radość, euforia była.
- Pamięta pani wybuch Powstania, pierwsze strzały? Jak pani się dowiedziała, że Powstanie wybuchło? Czy to dało się zauważyć od razu na ulicach, czy ktoś przyszedł, powiedział?
Pamiętam, że Niemcy zaczęli uciekać furmankami. Już coś się działo. Później pamiętam naszych chłopców z opaskami.
- Wiele osób wspomina, że pamięta zbliżający się front rosyjski w przeddzień Powstania. Czy pani ma jakieś wspomnienia z tego okresu?
W czasie Powstania stali za Wisłą, to wiem.
- A wcześniej, zanim jeszcze Powstanie wybuchło, czy mówiło się, że Rosjanie się zbliżają? Pamięta pani nastroje wśród ludzi, nadzieje z tym związane?
Nadzieje związane z tym, że Niemcy odejdą, że ruscy to wybawiciele, nasi mieli być.
- Jaki był pani pierwszy kontakt z Rosjanami? Jak pani ich zapamiętała?
Pamiętam, że wybuchła euforia. Pamiętam Rosjan, dawali nam puszki tuszonki do jedzenia.
Życzliwi dla nas byli, nie mogę powiedzieć.
- Później, kiedy została pani oswobodzona z pracy, którą pani wykonywała, czy czekała pani na sygnał od swojej mamy, czy wróciła do Warszawy?
Nie wróciłam, mama mnie znalazła przez RGO. Mama mnie wzięła do Pruszkowa.
- Pani była cały czas tam, gdzie panią Niemcy wywieźli?
Cały czas. Mama mnie wzięła do Pruszkowa. Byłam z mamą, zaczęłam kończyć średnią szkołę, dostałam pracę. W Pałacu pod Blachą pracowałam.
- Proszę coś opowiedzieć o pani rodzinie, siostrach, bracie.
Brat był w „Baszcie”. Jest w „Encyklopedii Powstania Warszawskiego”, która ma sześć tomów, [książka] jest u córki. Był dwukrotnie ranny.
- Może pani przypomnieć imię i nazwisko?
Stefan Stangreciak.
Moje siostry też się gdzieś tułały.
- Jak spotkaliście się wszyscy po wojnie?
Wiem, że były kartki rozwieszane wszędzie: „Żyjemy, jesteśmy…” – znaczy pod Dulagiem, pod obozem. Jakoś żeśmy się wszyscy znaleźli. Brat chyba był gdzieś w obozie, tego nie pamiętam.
- Może pani pamięta powrót do Warszawy?
Jak zaczęłam pracować, jeździłam jeszcze z Pruszkowa, to był jeszcze zarząd miejski w BGK. Później powstało Biuro Naczelnego Architekta. Jeździłam kolejką EKD. Pracując w zarządzie miejskim, dostałam pokoik na ulicy Nowy Świat 2, sześć rodzin do kuchni. Mieszkałam tam do 1956 roku. Wyszłam za mąż w międzyczasie, urodziłam córkę. Mój mąż pracował w biurze projektów, też był w czasie Powstania [w Warszawie]. Już trzydzieści dwa lata nie żyje. Dostałam pokoik. Później, jak zaczęłam pracować, projektowali Nowe Miasto, Stare Miasto. [Mąż] na Wierzbowej pracował, w biurze projektów. Wygospodarował strych, trzydzieści metrów. Mam to mieszkanie od 1956 roku.
- W momencie kiedy pani pierwszy raz wróciła do Warszawy po wyzwoleniu, czy próbowała pani dotrzeć do swojego mieszkania, zobaczyć, jak ono wygląda? Czy pamięta pani zburzoną Warszawę? Jakie to zrobiło na pani wrażenie?
Niemcy po wysiedleniu warszawiaków podpalali domy, które zostały. Niektóre zostały, na przykład na Wąskiej dużo zostało starych budynków, na Zgoda został szpital. W czasie Powstania był tam szpital, w tej chwili jest chyba bank.
- Czy pani mieszkanie z czasów okupacji ocalało?
Spalone, zbombardowane, wszystko zniszczone. Nic nie było. Mama wyszła, był upał wtedy. Opowiadała mi, 9 sierpnia wpadli Niemcy. Miała palto, później nakrywała się paltem. Dostała w Pruszkowie pokoik. Wyszła tak, jak stała. Wzięła parę zdjęć mojego ojca.
- Czyli nie zachowało się praktycznie nic z pani mieszkania z okresu okupacyjnego?
Nie. Na moim mieszkaniu na Złotej, jest Pałac Kultury w tej chwili.
Dokładnie.
- Największy budynek. Można powiedzieć, że jest pani współwłaścicielką największego budynku.
To nie był mój. Byłam lokatorką, ale mieszkałam tam, spędziłam dzieciństwo.
- Może ma pani jakieś bardzo indywidualne wspomnienie zapamiętane przez panią z okresu okupacji?
Mówiłam, że dostałam w twarz od Niemca. Od nikogo w życiu nie dostałam w twarz, tylko od Niemca jako dwunastoletnia dziewczynka.
- Pamięta pani wydarzenia w życiu Warszawy, które mają coś wspólnego z polskim podziemiem, jakieś akcje, które się wydarzały na mieście? Coś takiego do pani docierało?
Pamiętam, jak na Lesznie byli rozstrzeliwani ludzie. Jest tablica do tej pory. Po odjechaniu samochodów z ciałami ludzie momentalnie palili świeczki, kwiaty kładli. To było blisko placu Bankowego, na ulicy Leszno, Świerczewskiego później.
- A jeszcze jakieś wspomnienie z tego okresu? Może pani pamięta, jak wyglądały łapanki? Czy miała pani sytuację, że znalazła się pani na terenie łapanki, udało się pani umknąć, ktoś panią gdzieś przechował?
Miałam zaświadczenie, że pracuję. Miałam na tym zaświadczeniu „gapę” niemiecką.
- Niemcy to respektowali i była pani wypuszczana?
Miałam szesnaście lat, a wyglądałam może młodziej.
- Chciałaby pani w paru słowach powiedzieć na temat Powstania? W pierwszych dniach od razu odniosła pani ranę i spędziła czas Powstania w szpitalu. Natomiast na pewno ma pani jakieś swoje przemyślenia na temat Powstania Warszawskiego. Czy było nieuniknione, że wybuchło? Czy można było go uniknąć? Czy warto było unikać? Jakie ma pani wrażenia na ten temat?
Jak było dwudziestolecie międzywojenne, to już się zaczynało w Polsce dobrze robić za czasów Piłsudskiego, za czasów premiera. Wojna niestety wszystko przerwała. Największy cios, to jak ojca mi gestapo zabrało, był rozstrzelany na Pawiaku.
- Czy pani tata wspominał prezydenta Starzyńskiego?
Mój tata pracował jako portier.
- To był ten sam gmach. Czy zdarzyło się, że coś wspominał na temat prezydenta?
Trudno mi powiedzieć. Wiem, że miał dyżury. Jeszcze jedną rzecz pamiętam. Jak przyjechało gestapo na Zimną, do nas do domu po ojca, to było nocą. Mój tata pracował w dzień i w nocy, miał dyżury w ratuszu. Ratusz, to biuro, były czynne wtedy. Pamiętam, jak żandarm przyjechał, potem cywil. Zbudził nas, zaczął plądrować wszystko. Majteczki wisiały dziewczyn, to śmiał się, podnosił, kpiny sobie robił, plądrował mieszkanie. Ojca nie było, bo ojciec miał dyżur. Pojechali po ojca, bo wiedzieli, gdzie pracuje. Nas nie wzięli, tylko nam splądrowali mieszkanie.
- Czy państwo mieli potem jakieś informacje o ojcu?
Z opowieści mojej mamy pamiętam, że dostawała jakieś listy po niemiecku, a ojciec przecież po niemiecku nie pisał. Nie wiem, kto to pisał. Jakiś czas dostawała listy, a potem dostała zawiadomienie z alei Szucha, z gestapo, żeby się zgłosiła. Mama poszła. To było parę tygodni czy miesięcy. Był aresztowany w maju. Ponieważ Niemcy byli bardzo skrupulatni, mama dostała zaświadczenie: zmarł na atak serca.
Warszawa, 21 lipca 2011 roku
Rozmowę prowadził Sebastian Ambroziak