Janusz Wronka
Urodziłem się w Warszawie. Na początku mieszkaliśmy na Pradze Północ, to jest Ząbkowska 5. Przed Powstaniem żeśmy się przeprowadzili na Wolę, ulica Przyokopowa 51. Tam spędziliśmy okres do Powstania. Po Powstaniu żeśmy łącznie z mamą wyjechali, zabrali nas do obozu w Pruszkowie. Z Pruszkowa były rozdziały na okopy i do bauerów na roboty rolnicze. Później stamtąd żeśmy wrócili do Warszawy.
Mój ojciec był rzemieślnikiem. Matka pracowała w tym czasie fizycznie, bo nie było innych [możliwości]. Uczęszczałem do szkoły. Jako młody chłopak nie miałem jeszcze takiego życiorysu, który bym mógł opowiedzieć. Cały czas byłem przy rodzicach.
Tak, miałem rodzeństwo. Miałem brata i miałem siostrę.
Byli młodsi. Brat już umarł, siostra jeszcze żyje.
- Jak zapamiętał pan wybuch wojny?
Myśmy mieszkali na Przyokopowej. W tym domu była piekarnia, gdzie nasi Powstańcy zaopatrywali się w pieczywo. Obserwowałem, bo przylatywali z opaskami, z hełmami, z tym wszystkim. W czasie Powstania wszyscy żeśmy wylegli na ulicę, wszycy rzucili się na czołgi, na „Tygrysy”, nawet młodzi chłopcy szli z butelkami. […] Później był taki moment, że Niemcy wtargnęli do naszego domu i kazali wyjść na chodnik. Była taka sytuacja, że kazali dzieciom i kobietom ukucnąć, a mężczyzn od razu rozstrzelali pod tym domem. Nas zaprowadzili do kościoła na Woli, do Świętego Wojciecha. Myśmy tam ileś dni byli i partiami wyprowadzano nas na zewnątrz pod ścianę i tam rozstrzeliwano. Myśmy z mamą już też wyszli z kościoła, już nas ustawiono w szachownicy, już się żegnałem z mamą, mama mnie wzięła na ręce. W tym momencie na koniu przyjechał jakiś Niemiec i powiedział, żeby już więcej nie rozstrzeliwać. Jako pierwsza tura spod ściany byliśmy zabrani do Pruszkowa.
Tam było sortowanie ludzi. Niektórzy [byli rozsyłani] w różne kierunki, w stronę Niemiec wywozili wagonami towarowymi. Myśmy się dostali w okolice Wrocławia, Legnicy. Częściowo tam była praca na roli i były robione duże okopy przeciwczołgowe. Tam byli Polacy i ja tam byłem z mamą. W tym czasie był jeszcze rozkaz, żeby wszystkie dzieci zabrać, odebrać od rodziców i miały być wywiezione do Rzeszy. Po prostu dzieci miały być oddzielnie. Mama mnie chowała po chlewach wiejskich, żebym nie był widoczny, w nocy się karmiłem.
- Na Przyokopowej państwo mieszkali cały okres okupacji?
Myśmy tam w 1942 roku chyba byli, bo myśmy mieszkali na Ząbkowskiej. Przed samym Powstaniem żeśmy się przeprowadzili na Przyokopową.
- Czym zajmowali się pańscy rodzice w czasie okupacji?
Ojciec pracował dorywczo, dokładnie nie bardzo wiem gdzie. To były takie czasy. To, co obserwowałem jeszcze na Ząbkowskiej, to tam był jakiś punkt zborny AK. Dosyć liczący się oficerowie przychodzili.
Tak. Moja mama mieszkała z siostrą, miały dwa pokoje i myśmy tam razem zamieszkiwali. Pamiętam obrazek, że ojciec przyszedł kiedyś z dużym kontrabasem, a mój wujek niby trochę grał na gitarze, był zainteresowany. Ale jak otworzył kontrabas, to zobaczył, że tam są automaty, granaty. Był trochę strachliwy i mówi: „Edward, weź to, zabierz”. Tym bardziej że naprzeciwko były dwie młode Polki. One były pozytywne, to nie były [folksdojczki], tylko że znały się też z oficerami niemieckimi. Była ta bojaźń, bo drzwi naprzeciwko i oficerowie niemieccy przychodzili do takiego miejsca. Żeby wiedzieli, co tam się dzieje, to nie wiadomo, co by z nami wyszło. Na Przyokopowej to żeśmy normalnie w nocy wchodzili do domu. My żeśmy cały czas spędzali w piwnicy, ale chyba w nocy żeśmy szli spać na górę, jak już było ciemno, nie było nalotów.
- Jeszcze przed Powstaniem?
Jeszcze przed Powstaniem, to jeszcze był ten okres. Cały czas żeśmy tam po prostu schodzili, żeśmy byli na dole, siedzieli w piwnicach.
- Czy mama po przeprowadzce na Wolę jeszcze pracowała?
Coś tam chyba działała ze swoją starszą siostrą.
- Jak zapamiętał pan wybuch Powstania?
To była straszna uroczystość. Wszyscy wyskoczyli na ulicę. Wiem, że młodzi (starsi ode mnie, ale młodzi chłopcy) lecieli na „Tygrysy”, bo akurat te czołgi tam przejeżdżały. To w ogóle było takie uniesienie. Jak ja to pamiętam, to było straszne przeżycie. W tym momencie wiem, że dusza polska jest taka, że czym bardziej jest straszona, to energia cała się wyzwala. Każdy nie patrzył, czy zginie, czy co – nawet młodzi chłopcy szli, w ogóle nie zastanawiali się.
- Czy pański ojciec brał czynny udział w Powstaniu?
Tak. Mam jego medale. Był w obozie w Dachau. […] Był pochowany na Bródnie, była orkiestra ze sztandarem. Ojciec działał na Starym Mieście. Był taki moment, że koledzy ojca przyjechali z komunikatem, że ojciec nie żyje, bo go sami zagrzebali w dole. Po jakimś czasie otwieram rano oczy, patrzę – ojciec nade mną stoi. Wygrzebał się z tego [dołu]. Oni go zagrzebali, bo nie mogli go zostawić, wszyscy lecieli dalej. On złapał przytomność i się wygrzebał. Wrócił do nas. Już później powoli znów żeśmy wrócili do tego mieszkania, gdzie żeśmy przedtem mieszkali, bo nie było gdzie [mieszkać]. To były gruzy – nic nie było, myśmy z Niemiec wrócili tylko z tobołkiem. Nic [nie było], wszystkie piwnice były splądrowane.
- Spotkanie z ojcem nastąpiło jeszcze w czasie Powstania?
Już po Powstaniu.
Tak.
- Cały czas był pan z mamą i rodzeństwem?
Nie, oni się urodzili później, tak że ich w tym czasie w ogóle nie było.
- Z mamą przebywał pan w czasie Powstania na Przyokopowej?
Tak.
- Czy całe Powstanie przeżył pan na Przyokopowej?
Do momentu, jak nas nie zabrali do Pruszkowa spod ściany. Chciałem jeszcze powiedzieć o rzeczach, które zapamiętałem, jak nas prowadzili do tego kościoła. Był taki obrazek, że leżał ranny i prosił pić. Jeden starszy człowiek, jak szedł, wyjął menażkę i mu podał, żeby się napił wody. Jakiś szwab, Niemiec wsadził mu bagnet w brzuch, tak że się położył. Został na miejscu. Akurat szła koło mnie kobieta, która na ręku miała małe dziecko. Widać, że zamożna, bo w kapeluszu, futrze. Znała język i odezwała się do tego Niemca po niemiecku. Ten podleciał, złapał dzieciaka za nogi i do ognia [wrzucił]. Dzieciak się palił, matka [skoczyła] za tym dzieciakiem – były dwie pochodnie. Poszliśmy już dalej. Z lewej, z prawej były zgliszcza, ledwo co można było przejść. Żeśmy dotarli do kościoła.
- Państwo zostali wyprowadzeni z domu jeszcze w sierpniu?
To była jesień.
- Proszę powiedzieć, jak wyglądało pańskie codzienne życie w czasie Powstania? Jak wyglądała kwestia zaopatrzenia w żywność?
Było o tyle [dobrze], że piekarnia nas utrzymywała. Myśmy mieli blisko. Nie wiem, jak matka sobie radziła – konserwy czy coś, nie wiem.
- Nocowali pańtwo w domu czy w piwnicy?
W domu byliśmy na noc, bo przeważnie w nocy był spokój, a w dzień były naloty i myśmy byli w piwnicy zawsze w dzień. Wszyscy zresztą schodzili. W nocy był raczej spokój, każdy się szedł położyć do łóżka.
- Czym zajmował się pan w ciągu dnia?
Byłem dzieckiem. Tak specjalnie to co ja mogłem robić? Przeżywałem.
- Czy zdarzało się panu widzieć przemarsze oddziałów powstańczych?
Widziałem, jak Powstańcy przemykali w hełmach, z opaskami. To było widoczne.
- Jaka atmosfera panowała w pańskim otoczeniu? Mówił pan, że na początku był to ogromny entuzjazm i wszyscy się rwali do walki.
Było tak, że jednak Polska walczy i wszyscy po prostu z duchem bojowym wychodzili i chcieli brać czynny udział w tym wszystkim. Ten entuzjazm pamiętam, bo to się udzielało wszystkim.
- Jak nastrój wyglądał później?
Później… nie wiem. Później już nas Niemcy wyprowadzali. Powstanie było, ale oni robili swoje. Był tylko ten zryw, ale już nie pamiętam, jak to się wtedy zakończyło.
- Czy miał pan jakichś kolegów?
Był obok mój kolega, rówieśnik Wiesław. Po sąsiedzku była jakaś koleżanka mamy. Myśmy razem do kościoła [byli prowadzeni].
- Czy oprócz tego, że Powstańcy przychodzili do państwa po chleb, po zaopatrzenie, jeszcze w jakiś sposób miał pan okazję zetknąć się z Powstańcami?
Oni raczej przemykali. Widziałem, że oni [przechodzą]. Ani nie rozmawiałem z nimi, ani nic [innego], tylko widziałem, że przychodzili. Jak wyszedłem na zewnątrz, to widziałem, że przemykali gdzieś chyłkiem i działali.
- Jaki był stosunek do Powstania w pańskiej rodzinie? Czy on się zmieniał w czasie Powstania?
Nie wiem. Muszę powiedzieć, że później byłem w wojsku i nas w nocy po alarmie wyprowadzili. Zdobywaliśmy, bo wróg był po drugiej stronie na Okęciu. Nie wiem, na czym to polega. Zerwali nas w nocy w pełnym oporządzeniu, na Paluch nas zagnali. Jak zaczęło pokazywać, że tam jest wróg, petardy zaczęły strzelać – nie wiem, skąd się siły biorą w człowieku, że szedł do przodu jak zwariowany. Poszedł i walczył, bo chciał zdobyć przyczółek, co mu wskazali. Czyli to musi być we krwi Polaka jakaś taka sprawa, bo to nie da się opisać. Nie ma ciężaru, nie ma nic, nic nie boli, tylko człowiek idzie do przodu. Dopiero zobaczyłem, co to znaczy. Niby to manewry były, ale to było w takiej akcji, gdzie się słyszało strzały, huki i człowiek nie patrzył, że zginie. Chciał zdobyć. To jest chyba taka krew polska.
- Czy pańska mama dowiadywała się od kogoś, jak wygląda Powstanie w innych rejonach Warszawy?
Raczej tego nie wiem. Na pewno.
- Czy widział pan, żeby dorośli rozmawiali na ten temat?
Za młody chyba byłem jeszcze, żeby takie rzeczy zapamiętywać. Wizualnie, co widziałem, co się przy mnie działo, to mówię. Takie różne rzeczy jako dziecko to mnie nie bardzo [interesowały].
- Czy pamięta pan, żeby dorośli w pańskim otoczeniu słuchali radia albo czytali prasę powstańczą?
Jakieś ulotki były. Wiem, że były. Musieli to czytać. Radia nie [słuchali], ciężka sprawa była z radiem.
- Czy zdarzały się u was na Woli występy artystyczne?
Nie.
- Czy podczas Powstania w jakiś sposób uczestniczono w życiu religijnym? Czy były nabożeństwa przy kapliczkach, msze święte?
Najwięcej było, jak mieszkaliśmy na Pradze, bo tam co wieczór żeśmy schodzili na dół do kapliczki, były godziny i żeśmy śpiewali wszystkie pieśni. Te kapliczki były prawie w każdym domu w podwórkach. To było cyklicznie co wieczór. Żeśmy schodzili i tam żeśmy się modlili, śpiewali. To było normalne.
- Na Woli już tego nie było?
Na Woli nie było już takiego podwórka.
- Czy przed kapitulacją miał pan do czynienia z Niemcami?
Mogę powiedzieć, że rodowici Niemcy chyba się odróżniali od tych „ukraińców”. Było widać ich mentalność, zachowanie. Prawdopodobnie to, co opowiadałem, to nie byli Niemcy, to był jakiś „ukrainiec”. Zresztą, jak nas już później wyzwalali, to też wpadli Niemcy rodowici. W obozach, gdzie żeśmy byli, to nawet były lekarki. Był taki moment, że się pobili Niemcy z Polakami. One wcale nie odróżniały, tylko patrzyły, kto jest ciężej ranny, to go opatrywały. Nawet jak później uciekały furmankami, bo to wsie były, to Polacy mówili: „My was znamy. Wy naprawdę byliście dla nas dobrzy”. Ale oni się bali jednak i nie wierzyli, tylko poszli. [Nie wierzyli], że Polacy się będą za nimi wstawiali i na pewno im się krzywda nie stanie, bo wiadomo, że oni byli w porządku i zachowywali się jak ludzie.
Nawet do tego stopnia, że jedna Niemka mnie chyba uderzyła, a moja matka (była też krwista) jej oddała. Ona tak się później bała, że coś takiego zrobiła, jak później przyszedł Niemiec. Jak przychodził rodowity Niemiec z karabinem, to nawet nie wchodził z karabinem, tylko stawiał przy furtce i bez broni [szedł], pokazywał, że jest nieuzbrojony. Mogę powiedzieć, jak ja to zauważyłem: rodowici Niemcy naprawdę po prostu postępowali po ludzku. Jak „ukraińcy” wyzwalali – przecież zostało nas później sześciu chłopaków – wzięli miotacze ognia i nas zaczęli palić. Koszulę mi spalili, jeszcze tych chłopaków, pijani [byli]. Dopiero ich dowódca wyskoczył i rozpędził towarzystwo, bo by nas chyba pospalali.
- Czy w czasie Powstania zdarzyło się panu mieć kontakt z innymi nacjami, które akurat znalazły się w Warszawie? Na przykład Żydzi, którzy przestali się ukrywać.
Nie, za mały byłem, żeby odróżniać takie rzeczy.
- Czy w pańskim otoczeniu mówiło się coś o aktach zbrodni na Woli?
Nie. Jeśli [już], to dorośli rozmawiali.
- Jakie jest pańskie najlepsze i najgorsze wspomnienie z Powstania?
Jak szedłem z domu do kościoła, jak patrzyłem na zgliszcza, na ruiny, na wszystkie rozwalone domy, gruzy z lewej i z prawej, to nie wyobrażałem sobie, że to miasto może się odbudować, że to w ogóle może stanąć, jeszcze będzie żyło. To był obraz straszny. Po powrocie, jak żeśmy wrócili (bo tam byliśmy chyba tylko pół roku), to też Warszawa była straszna. Praga trochę ocalała, ale w samym centrum Warszawy nie było domu, żeby nie był naruszony, żeby nie był ostrzelany. Niesamowita sprawa. Tak, jak zbombardowana była Warszawa, to że ona wstała i w takiej jest rzeczywistości, jaka jest teraz, to jest niesamowite. To jest przecież niedaleki okres.
- Proszę opowiedzieć o państwa wyjściu z Warszawy.
Kilka dni byliśmy jeszcze w podziemiach [kościoła] i stamtąd wybierali ludzi i rozstrzeliwali pod ścianą. Myśmy już byli turą [do rozstrzelania]. Rozstawili do rozstrzału, żeśmy się z matką żegnali i wtedy przyszedł rozkaz, żeby już nie rozstrzeliwać, tylko zabrali do Pruszkowa.
- Gdzie zostali państwo zakwaterowani w Pruszkowie?
Tam była łaźnia, zmiana bielizny. Wiem, że wszyscy nago. Oddzielna była sala mężczyzn, oddzielna kobiet. Kobiety były z dziećmi. Wymyci i później było sortowanie w wagonach, gdzie kto ma jechać. Ja z mamą. Pamiętam, że w Pruszkowie za ogrodzeniem przychodzili Polacy i przynosili porzeczki, czyli to była jeszcze jesień taka, że porzeczki jeszcze były. Patrzyłem się, bo żeśmy jedli kiszoną brukiew. To było prawie nie do jedzenia, tylko ciepłe można było jakoś [przełknąć]. Miałem tylko jedno ubranko. To, co można było wziąć, to wszystko żeśmy mieli. Później nas w wagonach wywieźli do Legnicy, pamiętam, a później Wrocław.
- Zostali państwo przydzieleni do bauera.
Do bauera. Była licytacja. Wybierali sobie ludzi, których chcieli zatrudnić.
- Czy byli państwo jedynymi Polakami, którzy tam pracowali?
Nie, tam była grupa Polaków.
Byli oddzielnie mężczyźni i oddzielnie [kobiety]. Tylko rozkwaterowanie było po prywatnych budynkach, porobili prycze w pokojach, łóżka były piętrowe. Chodzili starsi na roboty, na okopy. Pamiętam moment. Rodowici Niemcy to się brzydzili. „Dlaczego nie pracujesz?”. To [Polacy czegoś na] sobie szukali i pokazywali, że mają wszy. Ten z obrzydzeniem się patrzył na tę wesz i uciekał. Mówi: „To róbcie i szukajcie sobie…”. Starsi kombinowali, żeby ciężko nie pracować. Mówię, Niemcy byli wrażliwi na takie różne rzeczy. To było widać, to było czuć.
- Czy duże to było gospodarstwo?
Nie. Nie było duże. Były takie, jak u nas PGR, były obory, gdzie krów było [mnóstwo]. Pamiętam, jak Niemcy uciekli, to pospuszczali krowy z łańcuchów, żeby na pole poszły, żeby coś zjadły. Przecież jakby zostały, to by było po nich. Zwierzęta, kury czy świnie, to wszystko było na zewnątrz.
- Miał pan przydzieloną jakąś pracę?
Nie. Tylko jak już Niemcy uciekli, jak zszedłem do spichlerza i zobaczyłem, co w spichlerzu jest, jak wpadłem do miski z budyniem czy czymś, to tak sobie jadłem ten budyń. Rzeczywiście, sklepy... Oni wszystko opuścili. Polacy szli, co zostali, to się tam ubierali, w co mogli. Ale wszyscy uciekali. Myśmy mieli dorożkę. Ileś osób w dorożkę, już nie patrzyli, czy coś brać, czy nie brać, tylko aby do Warszawy z powrotem, do Łodzi (żeśmy przez Łódź wrócili), żeby jak najszybciej się dostać do Warszawy.
- Pan pod Wrocławiem przeżył do momentu wyzwolenia?
Tak, nas już wyzwalali na okopach. Tam już było wyzwolenie.
- Jak pan wspomina ten moment?
Niemcy pouciekali, furmankami powyjeżdżali. Później znów chyba „ukraińcy” wpadli i powiedzieli, że już po wojnie, żebyśmy wracali. Na dworcach widziałem, że Niemcy [stali] z przywieszonymi tabliczkami. Jak Niemców wojskowych złapali, to przywieszali tabliczki i coś tam było napisane. Taka pokazówka była, pokazywali Niemców.
- Jaka to była pora roku, kiedy was wyzwolono?
To już… zima była.
- Co się potem z panem działo? Wracaliście z mamą do Warszawy? Proszę opisać drogę powrotu.
Dorożką żeśmy wracali. Jechaliśmy do Warszawy przez Łódź. Później zobaczyliśmy, że tam w piwnicach nic nie ma, w domu nic nie ma. Niemcy przyszli do dozorcy, wzięli pierzyny czy kołdry, wynieśli na na strych i to podpalili, tak że dom się palił, jak myśmy opuszczali. Wróciliśmy z powrotem na Ząbkowską, tam gdzieśmy poprzednio mieszkali, do ciotki.
- Kiedy ponownie spotkał się pan z ojcem?
To już jak tam żeśmy mieszkali z powrotem na Ząbkowskiej. Budzę się, patrzę – ojciec stoi nade mną, spojrzałem, że żyje. Koledzy [ojca] zeznali, że ojciec nie żyje.
- Co się działo z panem po powrocie do Warszawy? Czy zaczął pan naukę w szkole?
Tak. Zacząłem od drugiej klasy. Matka mnie uczyła pierwszą klasę, tak że zdałem, przeszedłem przez pierwszą od razu do drugiej. Chodziłem do szkoły muzycznej Paderewskiego. Przeprowadziliśmy się na Grochów w 1949 roku.
- Jak z perspektywy czasu ocenia pan Powstanie? Czy pańskim zdaniem było ono potrzebne?
Jako dziecko czułem, że jest coś takiego, że Polacy w Powstaniu poderwali się i to się liczyło. Polityką się nie zajmowałem, nie wiedziałem co [i jak]. Wiedziałem, że jest wróg i że jest obrona. To wiedziałem. Jak Powstańcy walczyli, to wiadomo – brali w tym udział, żeby się nie dać Niemcom. Teraz to mogę powiedzieć, są różne opinie, ale wydaje mi się, że to był duch polski, nie było czasu. Myśmy mieli tylko jednego wroga. Wydaje mi się, że na całym świecie Polacy są sławni z tego, że są heroiczni, że ich nie nastraszy nikt, jak ktoś chce coś z nimi zrobić, to Polak się nie da. To była tego rodzaju sprawa, nie było polityki. To nie było [ważne], że to jest nacja taka czy taka, że walczy z tym czy z tym, tylko po prostu to był wróg i przeciwko wrogowi trzeba było walczyć i tyle.
Warszawa, 15 czerwca 2011 roku
Rozmowę prowadził Michał Studniarek