Maria Kamecka-Kordzik „Jola”
Nazywam się Maria Kamecka – Kordzik. [Urodziłam się] w 1922 roku. Pseudonim „Jola”. Byłam łączniczką i sanitariuszką.
- Jak wyglądało pani życie przed wybuchem wojny?
Chodziłam do miejskiego gimnazjum. Skończyłam akurat trzecią klasę. Wybuchła wojna. Miałam 17 lat.
- Gdzie pani wtedy mieszkała?
Mieszkałam na Mokotowie, przy ulicy Krasickiego.
- Jaki wpływ miała na pani wychowanie rodzina i szkoła?
Obecnej szkoły nie można porównywać ze szkołą przedwojenną. […]. Wtedy były szkoły ponadpodstawowe żeńskie i męskie i był rygor! Sami uczniowie tego pilnowali. [...]
- Jak zapamiętała pani wybuch wojny?
Wybuch wojny ogłosiło radio. Była piękna pogoda. Ale to był strach! Samoloty, bombardowanie.
- Jak zmieniło się wtedy pani życie?
Zmieniło się o tyle, że przestałam chodzić do szkoły. Zaczęły się komplety. Mieszkałam z rodzicami, więc cały czas była rodzina. W pewnym momencie, jak się zaczęły łapanki, trzeba było mieć jakąś legitymację, żeby się przed nimi uchronić. Moja siostra i ja miałyśmy bliski kontakt z dyrektorem polskiej YMCA na Konopnickiej. Potem okazało się, że staromiejski ośrodek polskiej YMCA zakłada kawiarnię dla najuboższych, z tym, że tam była tylko czarna kawa i przy tym dostaje się legitymację RGO, że pracuje się społecznie. Niemcy honorowali te legitymacje. Tak zaczęła się moja praca w staromiejskim ośrodku, który znajdował się tuż przy kościele świętej Anny.
- Z czego utrzymywała się pani rodzina w czasie wojny?
Mój tata był emerytem, a poza tym lubił ogrodnictwo, więc pomagał wszystkim sąsiadom w ich ogrodach. Jeździł na wieś, żeby przywieźć jakąś żywność i jakoś się przetrwało.
- W jaki sposób po raz pierwszy zetknęła się pani z konspiracją?
Miało to miejsce [we wspomnianym] ośrodku staromiejskim. Pośredniczył w tym starszy ode mnie kolega, [który należał do] harcerstwa. Byli to ludzie żonaci i mieli już dzieci, stąd jakiś czas czekali aż skończę szkołę, zrobię maturę i wtedy zaproponowali mi, żebym wstąpiła do organizacji. Tak się zaczęło.
- Na czym polegała ta praca?
Na łączności, przekazywaniu różnych wiadomości. To, co robiła łączniczka. Albo przenosiła broń, albo papiery z jednego miejsca na drugie. Stykałam się wtedy z różnymi ludźmi wiedząc tylko o pseudonimie, nie znając nazwisk, znając tylko nazwisko bezpośredniego [przełożonego]. Tak przynajmniej było w moim przypadku, bo poznałam ich wcześniej, zanim wstąpiłam do organizacji.
- Jakie trudności i niebezpieczeństwa wynikały z pracy w konspiracji?
Dla mnie to chyba żadne, bo przyjeżdżałam do tego ośrodka. Potem jak Niemcy zbombardowali, to spotykaliśmy się różnie. W 1942 roku zrobiłam maturę i wtedy mi zaproponowano wstąpienie do organizacji i jako łączniczka funkcjonowałam między różnymi ludźmi.
- Jak zapamiętała pani wybuch Powstania?
Już przed [wybuchem] Powstania czuło się, że coś będzie. Wtedy codziennie spotykałam się ze swoim przełożonym, Bronisławem Jastrzębskim. Wyjeżdżałam z domu. Mój ojciec już nie żył, ale mama zawsze się martwiła. Pocieszałam ją, że nic mi się nie stanie i wrócę. Nastąpił taki moment, że nie wróciłam. U koleżanki było spotkanie, zebraliśmy się w jej domu i potem stamtąd przeszliśmy na Wolę. Na rogu Młynarskiej i Żytniej zebraliśmy się w czynszowym domu i tak się zaczęło.
Niemcy nacierali z kierunku Woli i potem był Pałacyk Michla, jak pani zna tę piosenkę: „Żytnia, Wola”. To był chyba siódmy [sierpnia]… Potem stamtąd przeszliśmy, zatrzymaliśmy się na krótko na Lesznie, zabraliśmy dokumenty z jakiegoś magazynu i przeszliśmy do PKO.Siedzieliśmy w PKO, byliśmy [tam] do końca. Z tym, że wychodziliśmy na akcje.
Nie umiem powiedzieć, bo to drużyna wychodziła. Nie tylko moi koledzy, ale jeszcze inni. Zabierali albo swoje sanitariuszki, albo w ogóle nie zabierali.
- Czy pani również była sanitariuszką?
Byłam, i łączniczką, i sanitariuszką, bo kiedy znaleźliśmy się na Woli to wszystko się robiło. I kucharką się było, to się gotowało wtedy.
- Jaka atmosfera panowała w zespole?
Entuzjazm! Bo się walczyło z Niemcami! Jak przez te iks lat ciągle trzeba było uważać, a tu była raptem swoboda, można było się spotykać, można było wreszcie robić wszystko to, czego nie wolno było robić przez ten cały czas. Moje pierwsze spotkanie było na Woli. Spotkaliśmy się na Pięknej, u koleżanki. Stamtąd przeszliśmy, przenosząc broń, na Wolę, na Młynarską, na cmentarz. Tak się zaczęło wojowanie. Potem Niemcy nacierali, więc nas wycofali i doszliśmy do PKO. Potem już w PKO.
- Czy w czasie Powstania miała pani kontakt ze swoją rodziną?
Nie, bo mieszkałam na Mokotowie. Jak wychodziłam, to wiedziałam, że coś będzie, więc swojej mamie powiedziałam, żeby się o mnie nie martwiła, bo wszystko będzie w porządku, nawet jak nie wrócę!
- Nie wiedziała pani, co się dzieje z rodziną, a rodzina nie wiedziała, co się dzieje z panią?
Zupełnie nie. Po Powstaniu wyszłam z cywilami. Ponieważ miałam kontakt z ludźmi, którzy mieszkali w Piastowie, więc najłatwiej mi było wyjść na tę stronę i znalazłam się w Piastowie. Tam byłam już do końca.
- Jak wyglądało życie codzienne w czasie Powstania? Jak wyglądała kwestia wyżywienia, noclegów, higieny?
W pierwszych dniach Powstania byłam na Woli, na Żytniej. Mieszkańcy bardzo entuzjastycznie podchodzili. Żywność była, gotowało się zupy, chleb też był, więc wyżywienie było. Skromne, bo skromne, ale było! Przed samym Powstaniem, nasz oddział zrobił naloty na jakieś niemieckie instytucje czy sklepy. Stamtąd żywność została zamelinowana, jak się wtedy mówiło, w lokalach. Potem, jak żeśmy wrócili z Woli do Śródmieścia, to tę żywność przenieśliśmy do PKO. Gotowało się różne zupy i jakoś się przeżyło.
- Czy w czasie Powstania miała pani styczność z prasą?
Tak. W pierwszym tygodniu nie, ale potem jak znaleźliśmy się w PKO, to tam prasa była.
Przede wszystkim „Biuletyn Informacyjny”. W czasie okupacji było kilka tytułów. Dostawało się, czytało i przekazywało dalej.
- Czy uczestniczyła pani w Powstaniu w formach życia religijnego?
Nie. Takie spotkanie było na Kruczej, stamtąd przeszliśmy na Młynarską, te osoby, które się spotkały na Kruczej u koleżanki. Niosłyśmy rewolwery, a chłopcy szli za nami po drugiej stronie jako ubezpieczenie. Na rogu Żytniej i Młynarskiej mieliśmy kwaterę i tam zostaliśmy do czasu aż Niemcy naszli na Wolę. Tak się to skończyło. Stamtąd, jak Niemcy następowali tośmy przeszli przez sądy na Towarową, a potem do PKO. I tam już zostaliśmy.
- Czy była pani świadkiem zbrodni wojennych popełnianych przez nieprzyjaciela?
To było świadectwo. Ciągle się widziało rozstrzeliwania aresztowanych. Jak się chodziło po Warszawie, to jeśli coś się działo, to jeden drugiego uprzedzał, że akurat na tym odcinku coś się dzieje, że są budy i wygarniają ludzi z tramwajów. Ja zresztą znalazłam się w takim momencie: jechałam tramwajem z Placu Zbawiciela na spotkanie ze swoim przełożonym i przy Koszykowej czy przy Wilczej na Marszałkowskiej, wtedy mieszkałam na Mokotowie, Niemcy zatrzymali tramwaj. I wszystkich, jak się wtedy mówiło, „wygrużdżali” z tramwaju. Bardzo się ociągałam, dlatego, że miałam różne papiery, które by mnie [zdemaskowały]. Z miejsca by mnie aresztowali i od razu na Szucha, nie jak przypadku łapanki. Więc, ociągałam się bardzo z wyjściem z tramwaju i zastanawiałam się czy torbę z papierami zostawić koło konduktora? Jak byłam już blisko konduktora i blisko drzwi do wyjścia, Niemiec kazał ruszać. I ja jedna i ten konduktor w wagonie jechaliśmy dalej. Ten jeden raz w tramwaju miałam zagrożenie, a tak, to zawsze mi się udawało, bo już z daleka było widać, że Niemcy robią łapankę na ulicy. Udało mi się jakoś wyjść cało i z okupacji i z Powstania. I tylko wspominać kolegów i koleżanki.
- Jakie było uzbrojenie oddziału, w którym pani była?
Rewolwery, przecież to żadna broń! I to co się zdobyło na Niemcach: karabiny maszynowe. [Uzbrojenie] było bardzo skąpe.Czy w czasie Powstania miała pani kontakt z przedstawicielami innych narodowości?
- Jakie jest pani najgorsze wspomnienie z okresu Powstania?
Nie wiem. Pośród ludzi, z którymi byłam [panował] wielki entuzjazm, że nareszcie się coś dzieje, że nareszcie będziemy mogli swobodnie [żyć]! I to była wolność, radość, coś pięknego, naprawdę! Że byliśmy wolni, że tu, między nami nie chodzą Niemcy i nie musimy się ich bać.
- Czy dużo złych wspomnień pozostało pani po powstaniu?
Po Powstaniu wyszłam z ludnością cywilną. Była taka organizacja RGO i ja wyszłam bardzo późno, jak już wszyscy żołnierze wyszli, ludność cywilna i tylko RGO przyjeżdżało po różne rzeczy dla uchodźców z Warszawy. I znalazłam się w Piastowie.
- Co się tam z panią później działo?
Wyszłam z mamą chłopca znajomego z Powstania, znalazłyśmy się w Piastowie, ponieważ miałam tam znajomych z czasów konspiracji, do których z racji swojej przynależności jeździłam z różnymi rzeczami. Z mamą kolegi dogadałyśmy się, że ona też ma w Piastowie znajomą, jakąś kuzynkę swojego zięcia. Najpierw byłyśmy na Okęciu i pan z RGO powiedział, że może nam pokazać drogę, jaką w Piastowie możemy znaleźć. I tak znalazłyśmy się po Powstaniu w Piastowie. Zostałyśmy tam aż do czasu wyzwolenia. I potem do Warszawy!
- Jak odbywało się wyzwolenie?
Najpierw przeleciały samoloty wzdłuż toru kolejowego, koło którego mieszkałam i, naturalnie, co pewien czas zrzucały bomby. Pani, z którą wyszłam nie chciała być ciężarem dla [osoby], u której mieszkała w Piastowie. Spotkała swoją dobrą znajomą, która mieszkała w Pruszkowie, więc się przeniosła, a ja zostałam w Piastowie, tylko od czasu do czasu ją odwiedzałam. I ta pani mieszkała bardzo blisko toru i bomba trafiła w dom. Poza rodziną właścicielki tego domu, to wszyscy Warszawiacy, którzy się zgłosili do tej pani stanęli potem w rzędzie w korytarzu. Ci, którzy byli najbliżej to zginęli i zginęła wtedy pani, z którą wyszłam z Warszawy.
- Kiedy spotkała się pani z rodziną?
Z rodziną spotkałam się po wyzwoleniu Warszawy. Brat zginął w czasie Powstania, jedna z sióstr była zamężna i mieszkała w Józefowie, po drugiej stronie Wisły, a moja mama z drugą siostrą wyszły z Warszawy i zaczepiły się chyba w Olbromiu. Potem, jak już Warszawa była wolna, to one przeszły do Warszawy, podobnie jak ja, bo byłam po tej stronie w Piastowie. Później zaczęło się odbudowywanie, odgruzowywanie. Zaczęło się życie w Warszawie.
- Czy później w rzeczywistości nowego ustroju była pani represjonowana w jakiś sposób?
Nie. Jakoś dziwnym trafem, nie. Ale byli znajomi, którzy zostali aresztowani, po jakimś czasie zwolnieni, ale na ogół ci wszyscy znajomi, którzy...Po pierwsze chłopcy przede wszystkim poszli do niewoli, a ci starsi zostali pod Warszawą. Potem jakoś tak się ułożyło, że wrócili do Warszawy. Niektórym ocalały mieszkania. I zaczęło się to niby normalne życie.
- Czy gdyby wtedy, 1 sierpnia, miała pani tę wiedzę, którą pani ma dzisiaj, podjęłaby pani taką samą decyzję, czy poszłaby pani do Powstania?
Na pewno! To nie ulega wątpliwości. [...] Miałam kilka takich [niebezpiecznych] momentów, ale ludzie uprzedzali: „Łapanka!” Wtedy się dalej nie szło, tylko skręcało gdzieś. Albo się samemu z daleka widziało, że coś się dzieje, bo tak zwane „budy” stały w bocznych uliczkach, to też się nie szło. Nie mam jakiegoś żalu. Wtedy człowiek był młody i wtedy inaczej do tego podchodził. Mówiono mi: „Mogłaś zginąć.” No, mogłam! Masę ludzi zginęło! Okres, kiedy byliśmy na Woli, albo potem, w Śródmieściu, gdzie człowiek się nie bał, że idzie patrol niemiecki i może zaczepić, to były piękne dni wtedy! No to po prawie pięciu latach, gdzie człowiek się oglądał czy jest łapanka tam, a ludzie uprzedzali. A jak się chodziło z pełną torbą nielegalnych rzeczy, to wtedy… Ale się chodziło: czy to z bronią, czy to z gazetkami, tylko, że się wtedy miało mniej lat. Teraz gdyby… to też by człowiek robił to samo. Bo to przecież był wróg, zagarnął nam to, co mieliśmy najdroższego.
Warszawa, 26 października 2006 roku
Rozmowę prowadziła Alicja Waśniewska