Leon Kubarski „Stanisław”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Leon Kubarski, urodziłem się 5 kwietnia 1917 roku w Rogaczewie w Rosji. Pseudonim „Stanisław”. W 1943 roku należałem do zgrupowania rotmistrza Henryka Leliwy-Roycewicza. Wtedy trudniliśmy się zakupem broni od żołnierzy niemieckich. To była przerażająca rzecz, bo kupowaliśmy broń od Niemca, przeciwko któremu ta broń będzie użyta. Nie wiadomo na kogo się trafia. A w Powstaniu Warszawskim byłem w zgrupowaniu majora „Roga”, Batalion „Bończa”, 101 kompania. Stopień plutonowy podchorąży, dowódca barykady „Kamienne Schodki” i dowódca plutonu jednocześnie.

  • Proszę powiedzieć, co robił pan przed 1 września 1939 roku?

W 1939 roku byłem w lotnictwie. W czasie wojny byłem pilotem, zostałem zestrzelony, byłem ciężko ranny i później byłem w Armii Krajowej.

  • Proszę opowiedzieć historię jak został pan zestrzelony w kampanii wrześniowej.

Byłem zestrzelony przez przeciwnika na linii frontu, to było w armii Kraków. Byłem ciężko ranny w powietrzu, na skok było trudno, zdecydowałem się na lądowanie. Lądowanie na polanie leśnej udało się i w ten sposób ocalałem. To znaczy wzięty byłem później do szpitala, po naszej stronie.

  • Pamięta pan datę?

To był wrzesień 1939 rok.

  • Proszę powiedzieć gdzie pan mieszkał przed wojną i do jakiej szkoły pan chodził?

Przed wojną byłem w wojsku, w Szkole Podchorążych Technicznych Lotnictwa.

  • A gdzie państwo mieszkaliście?

W Warszawie.

  • A na jakiej ulicy?

Na ulicy Szerokiej.

  • Miał pan rodzeństwo?

Miałem rodzeństwo, ale rodzeństwo nie mieszkało w Warszawie.

  • Pan mieszkał sam przed wojną?

Nie. U siostry mieszkałem.

  • Proszę powiedzieć jeszcze, jaki wpływ na pana wychowanie wywarła rodzina?

Rodzina miała wpływ patriotyczny. Bóg, honor, ojczyzna. Dzisiaj troszkę wyśmiewają się z tego. Rodzina była polska, patriotyczna i tak wychowywała swoją młodzież, swoje dzieci.

  • Czy ktoś z pana rodziny był jeszcze w konspiracji?

W niewoli byli, raczej w konspiracji nie.

  • Proszę powiedzieć, jakie nastroje panowały po upadku kampanii wrześniowej?

Smutne nastroje panowały. Kraj zdobyty, opanowany przez wroga. Wszystko staje się obce, wrogie. Nasze pokolenie zaraz zaczęło się zbierać, żeby się przeciwstawić przeciwnikowi, żeby przeżyć, żeby zwyciężyć.

  • W jaki sposób dostał się pan do Warszawy?

Dostałem się różnymi [sposobami]. Byłem w szpitalu w Zamościu. Z Zamościa dostałem się pociągiem przez Lublin, przez Radom, furmanką. Do Warszawy przyjechałem z Grójca chyba ciuchcią, jechałem do Dworca Południowego i stąd na Pragę furą. Furą się przejeżdżało na drugą stronę [Wisły].

  • I był pan później w konspiracji?

W konspiracji byłem od 1943 roku.

  • Proszę opowiedzieć, jak pan się zetknął z konspiracją.

Z konspiracją się zetknąłem przez swoich kolegów.

  • Z wojska?

Z wojska i z cywila.

  • Na czym polegała pana praca w konspiracji?

W konspiracji mieliśmy bardzo niebezpieczny odcinek, zakup broni od Niemców. To jest przerażająca rzecz, jak dzisiaj sobie pomyślę. Była czynna hala Mirowska, która jest dzisiaj. Było dużo stoisk handlowych, dużo ludzi, dużo Niemców kupujących i sprzedających. Byli Polacy, co podchodzili do Niemca i mówili: Ich kaufe Waffen , „Kupię broń”. To jest też odwaga. No i wtedy jak Niemiec się zdecydował, to kierowali do nas. Nas dwóch było kolegów i jeszcze jeden kolega, który nie żyje. Wtedy braliśmy Niemca, czy Niemców do zrujnowanego budynku, żeby tą broń sprawdzić, czy ona jest dobra. Raz mieliśmy ciekawy przypadek. Jest dwóch Niemców, jest bardzo niebezpiecznie – nas dwóch. Chcemy broń sprawdzić w gruzach obok hali na ulicy Ciepłej, a on trzask, wyjmuje magazynki z amunicją i trzyma w ręku. Pytamy się, dlaczego on wyjął magazynki. A on mówi: „Bo jak będzie magazynek i broń w waszych rękach, to będę waszym niewolnikiem. A wy będziecie żołnierzami”. Sprawdziliśmy, wszystko w porządku, oddał później magazynki z bronią, pieniądze dostał i pytamy się, czy amunicji by nie dostarczył jeszcze. On mówi, że dostarczy amunicję, za jakiś tydzień przyjdzie i dostarczy. Kupiliśmy tę broń. A to byli żołnierze zwykli, starszy szeregowiec, coś takiego. Mówię do kolegi: „Ty zmiataj z bronią, odchodź, a ja pójdę, prześledzę, co się z nimi dzieje”. Schowałem się za ludzi i patrzę gdzie oni idą. Patrzę, wchodzę do hali i w hali budki były, bez kartek sprzedawali wędlinę, szynkę, kiełbasę, białe pieczywo. Patrzę, jeden kupuje kawał kiełbasy, kilka bułek paryskich, dużych, bierze to w garść i wychodzi na drugą stronę hali. Idą pod budynek, siadają, opierają się plecami o ścianę, jedzenie rozkładają na chlebaku między sobą i dzielą się tą kiełbasą, biorą pieczywo, jedzą. No jak tak, to w porządku. Później spotykamy się z kolegą i mówię, że w porządku, że nie ma żadnej wsypy nic. Oni to są normalni ludzie, chcą żyć, chcą przeżyć. Te pieniądze wykorzystali na polepszenie swojego jedzenia.

  • A jak droga była taka broń?

Broń, to zależy jaka. Pistolet kosztował 500 złotych. To znaczy my mogliśmy zapłacić 500 złotych za pistolet wojenny, Parabellum, dziewięciomilimetrowy, co strzela jak karabin. Czasami nie chcieli oddać: „A, mało”, no to dokładaliśmy stówę, ale nam już nie zapłacono. Dokładaliśmy ze swojej kieszeni, bo szkoda takiej broni nie kupić. Dokładaliśmy 100 złotych, bo dowództwo ceny wyznaczało, że tyle i tyle możemy zapłacić za to. […] Kolega, który bezpośrednio ze mną współpracował, „Tadeusz”…

  • A pseudonim? Może pseudonim pamięta pan?

Miał pseudonim „Tadeusz”. Drugi, który odbierał od nas, miał pseudonim „Frasza”, Franciszek Szafranek. On miał bezpośredni kontakt z dowódcą, rotmistrzem Henrykiem Leliwa-Roycewiczem, dowódcą batalionu „Kiliński”, który zdobywał budynek PAST-y. A kolega „Frasza” był dowódcą 1. kompanii w czasie Powstania.

  • Te niemieckie oddziały, które sprzedawały broń, to był Wehrmacht, tak?

A to różni byli. Później były wpadki, zabili tych ludzi, co bezpośrednio zapytywali ich, Gestapo [zabiło].

  • Może pan opowiedzieć o tym, pamięta pan?

Ja tego nie widziałem, tylko wiedziałem o tym, że zatrzymali i później zabili.

  • Czy ci co się pytali to byli z pana oddziału?

Ci co się pytali to byli kupujący i sprzedający na hali, ale sympatyzujący z organizacją, bo musieli komuś tego Niemca podprowadzić. On sam tej broni nie brał, on tylko doprowadzał, dostał parę groszy za to, że przyprowadził i sprawa załatwiona.

  • Czy często się zdarzało, że Niemcy zabijali tych, którzy się pytali?

No nie, to rzadko. To były sporadyczne wypadki. Każdy przecież musiał uważać na siebie i musiał pilnować, bo jak nie to zginie. Wojna to nie są żarty.

  • Co jeszcze robił pan w czasie okupacji, przed Powstaniem?

Przed Powstaniem pracowałem na kolei i handlowałem.
  • To była legalna praca na kolei?

Na kolei legalna, tak. Praca legalna dawała legitymację i swobodę poruszania się, bo wtedy jak legitymowali, jak się miało taką legitymację kolejową, to nie zabierali. To była tak zwana kolej wschodnia, Ostbahn.

  • Czy praca na kolei to było też źródło pana utrzymania?

No nie. Niemcy płacili wszystkim grosze, a żeby się utrzymać trzeba było jeszcze inaczej zarobić. Coś zahandlować. Walutą się handlowało. Kupiło się od tych handlarzy, którzy sprzedawali walutę, to znów się innym sprzedało. Zawsze parę groszy się zarobiło, ale to tak dorywczo.

  • Co pan jeszcze robił w konspiracji oprócz kupowania broni?

Jeszcze skończyłem szkołę podchorążych piechoty.

  • To już w czasie okupacji?

W czasie okupacji, tak.

  • Jak odbywały się zajęcia?

Byliśmy doświadczonymi żołnierzami, dla nas była grupa sześcioosobowa i wszystko, co żołnierz powinien wiedzieć, to wiedzieliśmy, tylko uzupełnienie było, trwało kilka miesięcy.

  • Jak się państwo spotykaliście?

W różnych mieszkaniach prywatnych. Każdy musiał wystarać [się o] mieszkanie prywatne, żeby się spotkać i żeby wykłady się odbyły.

  • Dużo osób było jednorazowo?

Jednorazowo było sześć osób.

  • Jakieś praktyczne zajęcia były również?

Praktyki to mieliśmy wszyscy. Wszyscy byli doskonałymi żołnierzami, doświadczonymi. A jeszcze był „Frasza”, który później był dowódcą w tej kompanii, która była u rotmistrza Leliwy.

  • Proszę powiedzieć, gdzie zastał pana wybuch Powstania?

Wybuch Powstania zastał mnie na ulicy Złotej, bo [najpierw] Powstanie było odwołane i nie wiedzieliśmy jak to jest. Szedłem akurat po skarpetki, dałem skarpetki do cerowania (teraz się wyrzuca skarpetki, a przedtem to się cerowało). Odebrałem skarpetki, a to już działania się rozpoczęły. Do oddziału nie dołączę, więc trzeba czym prędzej jechać do domu, żeby zabezpieczyć się, zabrać to co jest potrzebne. Do domu nie dojechałem. Zatrzymałem się na Starym Mieście, bo już mosty zajęte były przez Niemców, przejścia nie ma, a mieszkałem na Pradze. I tak dołączyłem właśnie do zgrupowania „Roga”. To było przy Zamku Królewskim, wylot ulicy Świętojańskiej, Piwnej i z drugiej strony była ulica Brzozowa. Cały ten odcinek był zajęty przez ugrupowanie „Roga”, Batalion „Bończa”, 101. kompania. Dowódcą kompanii był podporucznik podporucznik Czesław Zalewski „Lubicz”, zaraz w pierwszych dniach był ranny. Byłem w oddziale, który był przy wylocie ulicy Świętojańskiej i Piwnej.
Patrzyliśmy na tamtą stronę, na stronę Krakowskiego Przedmieścia. Niemcy atakowali, ale oni nie mogli przejść, bo były barykady od Placu Zamkowego na Piwnej i na Świętojańskiej. Usadowili się w Zamku, obok Zamku karabiny maszynowe ustawili w naszym kierunku, ale barykada była wysoka, zbudowana z kamieni, tak że to było wystarczające zabezpieczenie przeciwko karabinom maszynowym. Między ulicą Świętojańską a Piwną wszedłem do budynku, żeby z piętra zobaczyć, co się dzieje na Krakowskim Przedmieściu. Patrzę, podjeżdża czołg, usadowił się na wysokości ulicy Miodowej i lufę kieruje akurat na budynek, gdzie jestem. Myślę sobie, gdzie on tą lufę zatrzyma. No jak strzeli to rąbnie w okna, gdzie jestem w pobliżu. Zbiegłem na bok, patrzę a on nadal stoi, poprawia lufę. Zbiegłem na dół, już jestem z boku od lufy, myślę sobie – jak on rąbnie w budynek, to najwyżej będzie tylko wstrząs, a odłamki mnie nie rażą. Strzelił. Pocisk rąbnął w budynek, wszystko się zachwiało. Później drugi raz rąbnął na wprost do tego budynku. Patrzę, stoi czołg naprzeciw domów, trzeci raz strzela, trafia w Kolumnę Zygmunta. On celował w Kolumnę Zygmunta. Z czołgu trafili w Kolumnę Zygmunta, zachwiała się i w kilku członach spadła na plac.

  • Kiedy to było? Pamięta pan?

W początkach sierpnia, trudno powiedzieć dokładnie. Kolumnę w ten sposób zwalili, byłem tego świadkiem. Następnie stamtąd zostałem przeniesiony na dowódcę barykady „Kamienne schodki”. To był odcinek między domem profesorów po prawej stronie ulicy Brzozowej, jak się patrzy na Wisłę, a w lewo była ulica Boleść. Dom profesorów był obsadzony przez nasze oddziały, a lewa strona, ulica Boleść, wylot był obsadzony przez Armię Ludową. Tak trzymaliśmy cały czas do końca tą stronę Brzozowej, żeby Niemcy się od strony Wisły nie dostali. Naprzeciwko był „czerwony dom” tak zwany i tam była obsada Niemców okrutna, nie dali się poruszać. Jak ktoś szedł, to zastrzelili na ulicy… A główne mieli granatniki, to jest taka broń stromotorowa, pociskiem strzela do góry i on spada na dół. Jak oni widzieli, że jest ruch, to rzucali tym pociskiem, spadał granatnik, rozrywał się, zabijał i ranił ludzi. Przed granatnikami nasz bunkier zabezpieczyłem cegłami, kamieniami, bo jak z góry padał, to żeby kamienie chroniły. Stale obserwowaliśmy co się dzieje od strony Wisły, bo oni tam podjeżdżali. Tak przetrwaliśmy miesiąc w tej obronie, a już kończą się nasze siły, Stare Miasto coraz bardziej jest ściskane pierścieniem wojsk niemieckich. Wysyłam żołnierzy, żeby pytali się, co się dzieje tutaj z nami, czy nas zostawiają tutaj na pastwę losu.
Przed wieczorem przychodzi dowódca, on się nazywał Szczerba i mówi: „Zmiana, będziemy ewakuowani z tego miejsca”. Dał tylko kilku żołnierzy, dostali ode mnie broń, naszą całą placówkę ściągają, a oni mają tylko przypilnować do czasu ewakuacji. To już była ewakuacja kanałami ze Starego Miasta do Śródmieścia. Jeszcze przed wieczorem zabrałem jednego z powstańców, z żołnierzy, idziemy zobaczyć, co się dzieje w domu profesorów. Okazuje się, że dom profesorów już nasza placówka opuściła, kazałem szybko zasłonić wszystkie okna i drzwi w budynku, z którego patrzymy, żeby przeciwnik jak tam będzie, nie widział gdzie my jesteśmy. Patrzę przez zasłonięte okno, że pełno Niemców, jeden za drugim, ładuje się do budynku jednego, później ładuje się do domu profesorów, więc mówię do tego powstańca, do Alka, że niech on się cofnie, bo jak ja będę strzelać, to zaraz będą strzelać do mnie. Było ich pełno na klatce schodowej, oddałem serię strzałów, to były ostatnie strzały powstańcze na ulicy Brzozowej, więc momentalnie Niemcy otworzyli huraganowy ogień do okien, ale nie wiedzą gdzie, bo okna zasłonięte. Nisko czołgając się przy samej ziemi, czułem jak kule po plecach rwą panterkę. Do klatki schodowej, na klatce też były zasłonięte. Oni już przestali strzelać, bo nie wiedzą gdzie. Zbiegam na dół. Do ogrodu z domu profesorów, był w ścianie otwór wybity, żebyśmy mogli trzymać łączność. Patrzę, w ogrodzie Niemcy. Ale miałem duży granat, tak zwaną filipinkę, więc szybko wyskoczyłem do drzwi i rąbnąłem do ogrodu tą „filipinkę”. Eksplozja potężna, huk, ogień, chaos, a w tym czasie wyskoczyłem na Brzozową i podbiegłem do „Kamiennych Schodków”. Słyszałem tylko jak oni krzyczą: Sanitär! Sanitär! A ten mój powstaniec już wcześniej pobiegł na górę. No i później po schodach esami dostałem się do góry. A on już opowiadał co się dzieje... Wtedy już zostałem na górze, to Krzywe Koło, wylot był na Rynek Starego Miasta. Już wszyscy się szykują pomaleńku do odmarszu, do kanałów. Tylko niezbędne patrole ochronne dało się na ulicę Brzozową, a my szykujemy się do odejścia. Słońce świeci pod wieczór pięknie na Starym Mieście. Patrzymy, od strony przeciwnej, od strony katedry Niemcy wychodzą z rękawami zawiniętymi, idą do szturmu tyralierą w naszym kierunku. Mówię: „Zwariowali, czy co?”. A u nas cała ta strona była obsadzona bronią maszynową, więc krzyczę znowu: „Dopuścić tylko do połowy rynku! Dalej nie!” Przeszli do połowy rynku, otworzyliśmy ogień, cała tyraliera została załamana, zniszczona, wybita. Później przyszedł wieczór, płonie to wszystko, domy płoną, Rynek Starego Miasta, a my się ewakuujemy od Placu Krasińskich, tam było wejście. Niemcy już to podpatrzyli, już zaczynają ostrzeliwać miejsce wejścia. Później kolejno każdy tam, według wyznaczonych grup, wchodził do kanałów i kanałami szliśmy. Wychodziliśmy na Nowym Świecie przy Wareckiej.

  • Pamięta pan drogę kanałami?

Tak. To była droga troszkę uciążliwa. W pewnych miejscach było dosyć wysoko, a w niektórych było bardzo nisko, trzeba było być mocno schylonym, no i było bardzo dużo błota, zanieczyszczeń, fekaliów w niektórych miejscach, tak że jak szliśmy to byliśmy ubrudzeni.

  • Z pana oddziału wszyscy przeszli kanałami?

Ci, co byli ze mną, to wszyscy przeszli, tak. Nie wiem co z tą grupą co ich tam zostało kilku, oni pewnie też przeszli na końcu. Było bardzo przyjemnie, bo wychodzimy na Nowym Świecie, przy Wareckiej, a już powstańcy, żołnierze wyciągają ręce i pomagają nam wyjść. To było takie braterskie, że pomagają. My nie mieliśmy siły, a tam były pręty, po tych prętach się wchodziło do góry, ale oni jeszcze brali pod ramiona, pomagali wyjść, bo może ktoś słabszy był. Wtedy nas rozdzielili. Ja oczyszczałem się i wypoczywałem w kinie. Nie pamiętam jak to kino się nazywało, „Helgoland”, czy jakoś tak. Szybko musieliśmy się pozbierać i się doszykować, oczyścić.

  • Miał pan szansę się umyć wodą?

Tak, umyć, oczywiście. Weszliśmy tam to patrzymy, że to jest miasto nie zniszczone, jest eleganckie. Oni wszyscy poubierani w kombinezonach, a my brudni obdarci. Miłe wrażenie wtedy zrobiła Warszawa po wyjściu. Wszystko jest, czyste, nóż, widelec, łóżko. Jak już doszliśmy do siebie wtedy porozdzielali to zgrupowanie i ja dostałem się do grupy, która szła wzmocnić Powiśle. Tam byłem mianowany dowódcą odcinka na ulicy Browarnej naprzeciwko Uniwersytetu. Najpierw musiałem rozejrzeć się, co się dzieje w okolicy. Widziałem Niemców jak w ogrodzie uniwersyteckim odpoczywali. Nie daliśmy im tak odpoczywać, bo jak zaczęliśmy strzelać, to musieli wypoczynek przerwać.
  • Pana oddział był dobrze uzbrojony?

Oddziały nasze były bardzo słabo uzbrojone. Niemcy byli dobrze uzbrojeni. Jak się od Niemców broń wzięło, to się dozbrajało. Słabo, bardzo słabo. Amunicję trzeba było oszczędzać, trzeba było pilnować, [żeby używać] tylko wtedy, kiedy była konieczność.

  • Czy to się później poprawiło na Powiślu?

To się tak poprawiło, że Niemcy jak już zagarnęli całe Stare Miasto, to tego dnia co my tam byliśmy, widzę że jest bardzo niebezpiecznie. Zaobserwowaliśmy, że bardzo duże oddziały Niemców zaczęły przybywać. To już świadczyło o tym, że rozpocznie się atak na Powiśle. Duże oddziały. A my z pierwszej linii, z dołu obserwujemy to wszystko. To co było do przewidzenia, to stało się. Niemcy rozpoczęli atak o świcie. Nas nawet odcięli, w głąb ulicą Zajęczą wtargnęli. Miałem dobry pistolet maszynowy, skoczyłem do otworu, patrzę że oni tam są i przez ten otwór oddaję całą serię strzałów do nich, ale rękę, brzuch, wszystko chowam, bo wiem, że zaraz będzie cały ogień skierowany w to miejsce, skąd poszedł. Niestety nie zdążyłem, ręki wziąć i wtedy mi rąbnęli w rękę, przestrzelili ją, kość wszystko, pistolet przestrzelili. Zaczęliśmy się wycofywać. Obrona Powiśla trwała bardzo krótko, 2 lub 3 dni. Powiśle się ewakuowało, nie wytrzymało naporu niemieckiego. No a ja później już musiałem się leczyć, ratować z tą ręką, prowizorycznie, jak to było możliwe. Później spotkałem znów oddziały rotmistrza Leliwy i mojego kolegę Szafranka. On był też ranny i razem byliśmy opatrywani. Bardzo dobrze nas opatrywała sanitariuszka.

  • Gdzie był ten szpital?

Nazywa się Szpital Ujazdowski, ale my byliśmy w prywatnym mieszkaniu, zarezerwowanym na szpital. Luksusowo było, bo były łóżka. Sanitariuszka miała na imię Karina, bardzo sympatyczna, starała się. Sama głodna była, a nas karmiła. Miałem straszny ból, bo to kość strzaskana. To lepione było, jak w czasie walk można. Jak byłem bardzo cierpiący, ona starała się, żeby podać mi środek uspokajający, dolantyna, biegała po aptece, żeby gdzieś coś znaleźć i ten środek dawała, to troszkę się uspokajało.

  • Proszę powiedzieć, jak zapamiętał pan żołnierzy strony nieprzyjacielskiej? Zetknął się pan z nimi osobiście?

Osobiście miałem z nimi do czynienia. Byli bardzo dobrze wyszkoleni. U nas z wyszkoleniem było różnie. Niemcy byli dobrze wyszkoleni, dobrze strzelali, bezwzględni byli, tak że nie można o przeciwniku nic złego powiedzieć.

  • Czy był pan świadkiem zbrodni wojennych dokonanych przez Niemców?

Nie, nie widziałem [zbrodni]. Tylko w czasie walki, a tak to ja strzelałem i oni strzelali, jedni do drugich.

  • Jak przyjmowała walkę waszego oddziału ludność cywilna?

Wszyscy pomagali. Oczywiście, że sarkania zawsze były, bo to warunki, wody, żywności. Bardzo trudno było, to jest nie do zrozumienia dzisiaj.

  • Czy te nastroje jakoś się zmieniały w trakcie Powstania?

Nastroje zawsze były polskie, zawsze przeciw wrogowi.

  • Czy podczas Powstania miał pan kontakt z przedstawicielami innych narodowości?

Widziałem wypoczywających Żydów jak z getta ich odbili.

  • Na Gęsiówce?

Tak, na Gęsiówce. Nasi odbili, to później ich tam widziałem jak oni wypoczywali, dali im żywność. Przechodząc to widziałem.

  • A członków formacji wschodnich, albo Węgrów walczących?

Węgrów nie spotykałem. Natomiast do Starego Miasta od strony skarpy, od strony Wisły, były oddziały dopuszczone Ukraińców, czy rosyjskie, w każdym razie po rosyjsku mówili. Oni podchodzili bliżej i chcieli oszukać żołnierzy, rozmawiać, a jak kto był głupi, to wtedy oni go granatem i go zabijali. Tak że z nimi nie było rozmowy, trzeba było od razu z miejsca jak jest, albo ty mnie, albo ja ciebie.

  • A Rosjan później może pan spotkał?

Nie, nie spotkałem.

  • Proszę jeszcze powiedzieć jak wyglądało pana życie codzienne podczas Powstania?

Codziennie spało się w ubraniu, leżało się albo na deskach, albo na kawałku materaca, na podłodze. Stale czujnie, bo na każde wezwanie, alarm, czy coś, to nie można było spać, to się tylko drzemało, bo to była pierwsza linia. Dni i noce były cały czas w obserwacji, w obronie.

  • Jak było z żywnością?

Żywność to starali się nam dostarczyć. Na Starym Mieście nie mieliśmy kłopotów z żywnością.

  • A później na Powiślu?

Później tam troszkę się pogorszyło. W Śródmieściu nie było żywności, ale to nie można narzekać, zawsze jakaś tam zupa plujka była, z jęczmienia robili. Nie można narzekać. W czasie wojny się nie szuka smakołyków i wygód. Jak człowiek przeżyje, to w porządku.

  • Czy mimo wszystko był jakiś czas wolny?

Czasu wolnego nie było, zawsze w służbie.

  • Chodzi mi o te chwile, kiedy mógł pan coś zrobić.

No to ja zawsze mogłem, bo ja musiałem być wszędzie. Dowódca oddziału, odcinka, to musi być wszędzie. Ja byłem i na dole, i na górze kamiennych schodków. Wszędzie musiałem być, żeby wiedzieć, co się dzieje.

  • Czy utrzymywał pan kontakt z najbliższymi podczas Powstania?

Nie. Spotkałem tylko raz znajomą sanitariuszkę na Starym Mieście. Właśnie jak biegłem po oddaniu ostatnich strzałów, biegałem „Kamiennymi schodkami”, do góry do Krzywego Koła. Widzę, że żołnierze opowiadają, że ja tam już zginąłem, a była tam moja znajoma Janka Drodowska, bardzo kulturalna dziewczyna, sanitariuszka.

  • Proszę powiedzieć, jaka atmosfera panowała w pana oddziale?

Atmosfera wojenna. Początkowo była atmosfera, że się nie damy, a później było coraz bardziej wyraźne to, że nie damy rady.

  • Z kim się pan przyjaźnił podczas Powstania?

Trudno powiedzieć. Ze wszystkimi. To przyjaźń była taka żołnierska, krótkotrwała, wszyscy się krótko znali, to tak człowiek nie pamięta.

  • Czy w pana otoczeniu uczestniczono w życiu religijnym?

Wszyscy byli pobożni, pacierze mówili, modlili się.

  • Pamięta pan może jakąś mszę?

Nie. Tylko tak indywidualnie widziałem jak ludzie przed snem modlili się. Modlił się, bo nie wiedział, czy dożyje do rana. Na pierwszej linii, bo ci co za nami, to już mogli swobodniej. My na pierwszej linii musieliśmy stale czuwać, żeby tamci mogli spokojnie działać i wypoczywać.

  • Czy w czasie Powstania czytał pan może podziemną prasę?

Była prasa podziemna. Na Starym Mieście nie było tak dużo, ona była bardziej w Śródmieściu. U nas to pojedyncze egzemplarze docierały prasy podziemnej, ale w Śródmieściu to wszystko funkcjonowało. My byliśmy zaskoczeni, tą elegancją, tą czystością. U nas budynki się waliły, gruz, dachy spadały na ulicę, to wyglądało wszystko strasznie. A w Śródmieściu to było tak jak w bajce, dla nas.

  • Czytał pan tą prasę, rozmawialiście w grupie o artykułach tam zamieszczanych?

Czytałem czasami.

  • A rozmawialiście państwo o tych artykułach?

Rozmawiać, specjalnie się nie rozmawiało, nie było czasu na to. Przejrzało się i zobaczyło, no parę słów się zamieniało, ale już tak nie pamiętam, tematycznie, na bieżąco co tam było.

  • Pamięta pan może tytuły tej prasy?

Nie pamiętam. A nawet z naszego zgrupowania, też była gazetka, ale nie pamiętam jak się nazywała. Lata minęły, tak że nie pamiętam.
  • Słuchał pan może radia podczas Powstania?

Nie słuchałem, ale widziałem tą radiostację, która pracowała na Starym Mieście. Miała łączność. Pracowała do końca.

  • W jakich okolicznościach pan ją widział?

Spotkałem kolegę, który przy tej radiostacji pracował. Nazywał się Błoński. Bardzo kulturalny człowiek.

  • Proszę mi powiedzieć, jakie jest pana najgorsze wspomnienie z czasów Powstania?

Trudno powiedzieć. Najgorsze wspomnienie to, to że przegraliśmy, to było straszne. Że mieli nam pomóc nasi sojusznicy, nie pomogli. Pomoc była późna, pomoc spadała w ręce Niemców, przeważnie jak z powietrza, bo już teren się kurczył, terenu było mało, więc to co zrzucali, to gros spadało na tereny przejęte przez Niemców. To było przykre, było ciężkie dla żołnierzy, no ale trzeba było z tym się pogodzić.

  • A najlepsze wspomnienie z czasów Powstania?

Wspomnienie takie, że walka do zwycięstwa. Duch taki panował, żeby zwyciężyć, żeby zdobyć, opanować Warszawę całą, żeby wróg był już wypędzony. To wszystkich [wspomnienie] było takie. […] [A jeszcze wracając do najgorszego wspomnienia] Na Starym Mieście był dowódca kompanii, „Mieczysław” miał pseudonim. Sama szlachetność człowieka, bardzo solidny i doskonały, wyszkolony żołnierz. Przy Kamiennych Schodkach jak się zbiegało do ulicy Brzozowej, Niemcy akurat rzucali granatniki. Łączniczka tego oficera „Mieczysława” była na dole, a oni jak zobaczyli, że coś się rusza, to zaraz rzucali granaty i granatnik rąbnął ją, rozerwał ją, ona leży w bólach, jęczy, a on jak zauważył, że to jego łączniczka, skoczył na ratunek, zapomniał o tym, że oni zaraz rzucą drugi granatnik. Doskoczył do niej, oni rzucili drugi granatnik, jego rozerwało w pasie. To było przerażające. Z desek jakie tam miałem, drzwi jakieś, kazałem zbić trumnę, żeby go pochować po żołniersku. Butelkę, dałem kartkę do butelki, napisałem nazwisko, imię, stopień, żeby go pochowali tak jak należy, jak później odkopią. Pochowaliśmy go tam zaraz, blisko gdzie był kawałek ziemi, żeby pochować, bo wszędzie to był beton, płyty. Pochowaliśmy jego i ją.

  • A coś, co najbardziej utkwiło panu w pamięci, jakieś wydarzenie w Powstaniu.

No to wszystko razem, to było jedno wielkie wrażenie.

  • A ta historia z Wytwórnią Papierów Wartościowych?

Ja nie brałem tam udziału. Tam były też ciężkie walki o Wytwórnię Papierów Wartościowych. Inne oddziały tam były. […] Jeszcze wcześniej przed walkami, to Wytwórnia Papierów Wartościowych była obsadzona przez nasze oddziały i tam drukowali pieniądze, pięćsetki zwane „góralami”. Żołnierze przynosili całe masy tych arkuszy z tymi pięćsetkami, jeszcze nie pocięte nawet były, to się kładło i się spało na tym. A nie wiedzieliśmy, że te pięćsetki są ważne, bo żeby człowiek wiedział, że są ważne, to by wziął do kieszeni, a tak to traktował jako papier do położenia. Po wyjściu z Powstania, to pieniądze były w obiegu. A jak człowiek nie miał pieniędzy to trudniej było żyć.

  • A właśnie chciałem się spytać, co działo się później z panem? Pan był ranny?

Byłem ciężko ranny w rękę.

  • W jaki sposób pan wyszedł z Warszawy?

W październiku Niemcy ogłaszają po rozejmie, po dogadaniu się naszego dowództwa z niemieckim dowództwem, że ludność cywilna może opuszczać Warszawę, a powstańcy są żołnierzami i będą traktowani jak żołnierze w niewoli. I wtedy decyduję się, że nie idę do niewoli, bo z tą rękę na temblaku z tym wszystkim, w gipsie. Wyjdę razem z mieszkańcami. I wyszliśmy razem z mieszkańcami, tam jeszcze z kolegami się umówiłem. Obok Politechniki było wyjście w kierunku Filtrowej. Tłumy ludzi wychodziły, a po bokach stali żołnierze niemieccy, pilnowali tego. Doszliśmy do Grójeckiej i Grójecką pędzili tłumy w kierunku Włoch, a później do Pruszkowa. Kolega, mój przyjaciel, z którym kupowaliśmy broń był ranny w nogę, on nie mógł iść […]. Jadą tabory niemieckie i widzą on idzie, kuleje, to jeden z taboru krzyknął, że on może na tabor wsiąść. Więc ja mówię: „Wsiadaj i jedź z nimi. Pamiętaj, żebyś wysiadł na ulicy Łopuszańskiej, na rogu tam spokojnie zaczekał i razem będziemy próbowali uciec”. Wybraliśmy popołudnie, wieczór, żeby nas zastała noc w czasie marszu, żeby można uciec. No i doszliśmy z kolegami do Łopuszańskiej, ale jego już nie zastałem, a to był mój serdeczny przyjaciel. Poszliśmy drogą w kierunku Włoch i z drugim kolegą mówimy: „To my tu będziemy się urywać”. To było akurat miedzy posterunkami niemieckimi.

  • To był kolega jeszcze z Powstania, czy poznał go pan po drodze?

To był kolega spotkany po drodze, ale nie z Powstania. Mówię do niego: „Tu będziemy pryskali, bo już tu są takie zarośla troszkę, kapusta jest. Schylaj się jak odskoczymy od marszu”. Już było ciemno i odskoczyłem pierwszy a on za mną. Delikatnie pochyleni, udało nam się za badyle schować i stopniowo oddalaliśmy się od tej kolumny. Udało się nam, że nie strzelali do nas. Nad ranem doszliśmy do stacji, nie pamiętam jak ta stacyjka się nazywała kolejki EKD dojazdowej. Przychodzimy i jesteśmy zdumieni, jest mała stacyjka, ale bufet jest, jedzenie jest w sprzedaży, chleb jest, wędlina jest. A mało pieniędzy mam, miałem kilkadziesiąt złotych, bo nie przypuszczałem, że pieniądze będą ważne, bo jak bym wiedział, to bym miał dużo pieniędzy. No ale pytam o ceny, ona mi powiedziała. Wziąłem dziesięć deko salcesonu, kawałek chleba. Kolega miał więcej pieniędzy, więc sobie więcej wziął. Najedliśmy się i ta kobieta mówi, że kolejka przychodzi tutaj. Doczekaliśmy do kolejki i dojechaliśmy nią do Milanówka. W Milanówku on poszedł do przyjaciół, a ja zostałem sam. Po drodze spotkałem lekarza, który był na Starym Mieście. Radlińska się nazywała, mieszkała w domu profesorów, mieliśmy tam z nią kontakt częsty. Zobaczyła, że ja jestem ranny, zaraz wzięli mnie na zmianę opatrunku, przecięli mi gips, oczyścili to. Na wieczór znalazłem kawałek pomieszczenia w willi jakiejś właścicielki. Ona mówiła, że już ma pełno warszawiaków, już nie ma miejsca. Powiedziała: „Mogę tylko panu siennik dać i słomę”, ja powiedziałem: „To już wystarczy w zupełności, siennik i słoma”. No ale ja nie mogę ręką naładować tej słomy, ale znalazła się jakaś kobieta z Warszawy i mówi: „To ja panu ten siennik wypcham”. Słomą wypchała, położyłem siennik i miałem już spanie.

  • To było w jakimś pomieszczeniu?

To była willa. Normalne mieszkanie, w którym oni mieszkali. Położyli siennik na podłodze i się spało. Tam wszystko było zajęte, bo z Warszawy bardzo dużo było uciekinierów. I tak udało mi się uniknąć Pruszkowa i niewoli.

  • Gdzie zastało pana wyzwolenie?

Wyzwolenie, ciekawa rzecz... Ponieważ z Milanówka Niemcy zaczęli już po domach wyłapywać warszawiaków, więc trzeba było szybko zlikwidować. Miałem cieplejszą kurtkę, sprzedałem ją żeby dostać troszkę pieniędzy na żywność i wybrałem się do Krakowa. Miałem rodzinę w Krakowie i u nich się zatrzymałem. Masowali rękę, pomagali mi. A jak już troszkę miałem z ręką lżej, to starałem się żeby nie być dla nich ciężarem i [zacząłem] handlować. Kupowałem tytoń w Krakowie, był tani i wiozłem go pod Warszawę do Włoch. We Włochach sprzedawałem tytoń a kupowałem cukier. W Krakowie był cukier droższy. Na różnicy cen się zarabiało. Jechałem właśnie…

  • To była jesień, czy już zima?

Nie to była zima, to był styczeń. W styczniu, mróz siarczysty… Jadę właśnie z towarem, kupiłem tytoniu, kupiłem bibułki do zawijania tytoniu, były takie książeczki. No i jadę pociągiem. Pociąg dojechał do Skarżyska, w Skarżysku się zatrzymuje i już samoloty strzelają, pociągi dalej nie jadą, bo zaczynają bombardować. Co się dzieje? Mówią, że Rosjanie atakują, a jeden wagon z lokomotywą skręca w prawo w kierunku Końskich. No to mówię: „Też wsiądę w ten wagon i jadę od tej pierwszej linii”. Wsiadłem w ten wagon, gdzieś podjechaliśmy pod Końskie, już nie pamiętam, gdzie to było. Wychodzimy, kilka kobiet jeszcze było handlujących, razem wysiadamy, dalej pociąg nie jedzie, bo Rosjanie postrzelali lokomotywę. Idziemy przez pola, śnieg, mróz w kierunku lasu, widzimy, że tam jest kilka domów, dojdziemy to się ogrzejemy. Po drodze patrzymy, idzie kilku Niemców z przodu, pistolet przewieszony, a z drugiej strony szosa była główna, walą wojska rosyjskie i polskie w kierunku na zachód. Mówię do tych kobiet, że Niemcy nas pewnie zabiją. A oni podchodzą, już widzą te wojska, że są odcięci, że już nie wyjdą i pytają, czy my nie mamy mapy jakiejś. Ten Niemiec trzymał gazetę i miał mapę tylko z gazety. „Nie mamy”. Jak nie mamy, to oni poszli dalej. Oni szli w kierunku tych wojsk jadących. Pewnie zabili ich. Doszliśmy do pierwszych chat, akurat trafiłem na kwaterę nauczyciela miejscowej szkoły. Przyjął nas bardzo ciepło, serdecznie, ogrzał. I tak już wtedy byliśmy wyzwoleni przez wojska rosyjskie i polskie, które szły w kierunku na zachód.

  • Pamięta pan dokładna datę?

Nie pamiętam. To był 12 styczeń, czy już 14, nie pamiętam.

  • A miejscowość, u tego nauczyciela?

Nie, miejscowości nie pamiętam. To było koło Końskich, ze Skarżyska i dalej nie pamiętam. W lesie, przyjemna miejscowość. Jeszcze oddział Niemców maszerował, ale to już na zagładę, już on nie miał znaczenia. Maszerowali uzbrojeni, ale to już wszystko do niewoli poszło, bo jak już nasze oddziały poszły tak daleko na przód, już mowy nie było, żeby oni się wydostali.

  • Czy chciałby pan powiedzieć na temat Powstania coś, czego do tej pory nikt nie powiedział?

To jest trudno mi powiedzieć. Jedni krytykują Powstanie, drudzy mówią, że tak musiało być. Zależy od ludzi, zależy od polityki to wszystko. W każdym bądź razie, to były ciężkie dni Warszawy. Ludność była wzorowa, wzorowo się zachowała.

  • Proszę powiedzieć jeszcze, kiedy wrócił pan do Warszawy, jak pan zapamiętał ten swój przyjazd?

Wyjazd do Warszawy był bardzo przykry, bo Warszawę zastałem w gruzach, śnieg, domy poprzewracane, trzeba było iść po górach. Przejazd przez Wisłę odbywał się przez lód furmankami, się płaciło. Ale kto widział, że biedny, czy żołnierz, to na furmankę wzięli i przewieźli. Od Dworca Południowego jechałem, od kolejki grójeckiej. Popatrzył, widzi powstaniec, mówi: „Siadaj, jedź pan z nami na Pragę, bez opłaty”.

  • A jak przedostał się pan przez Wisłę?

Przez Wisłę… lód był, ogromny lód, można było jeździć saniami.

  • Chciałem jeszcze spytać – ten kolega, z którym się pan umówił na Łopuszańskiej jak wychodziliście z Warszawy…

To on dostał się już do Niemiec, do obozu.

  • On przetrwał wojnę, przeżył?

Przetrwał wojnę. Zmarł 20 lat temu.

  • Chciałby pan jeszcze o czymś powiedzieć?

Na pokolenie, całe pokolenie tych ludzi, kochających swój kraj, swoją ojczyznę Polskę, nie można nic złego powiedzieć. A to co tam czasami opluwają, to nie mają racji.




Warszawa, 24 lutego 2005 roku
Rozmowę prowadził Tomasz Żylski

Leon Kubarski Pseudonim: „Stanisław” Stopień: plutonowy podchorąży Formacja: Zgrupowanie „Róg”, Batalion „Bończa”, 101 kompania Dzielnica: Stare Miasto Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter