Józefa Malinowska
Nazywam się Józefa Malinowska z domu Kulesza. Urodziłam się w Nowym Jorku w 1917 roku [z rodziców Polaków, emigrantów z Polski, którzy poznali się w Nowym Jorku. Teraz w 2011 roku mam dziewięćdziesiąt cztery lata, a więc moja pamięć zawodzi].
- Kiedy przyjechała pani do Polski?
W 1920, jak miałam trzy lata. Mama była chora na gruźlicę. Nowy Jork jest bardzo gorący latem, a mama nas miała troje. Jak się zmęczyła, to siup do wanny z zimną wodą i gruźlica gotowa. Chciała umrzeć w Polsce, więc wróciliśmy − troje dzieci i mama. Ojciec został w Nowym Jorku, pracował, był bardzo dobrym kuśnierzem futrzanym, dobrze zarabiał, został. Mama nas przywiozła przez Gdańsk do [stacji] Szepietowa, stacja kolejowa przed Białymstokiem i stamtąd siedemnaście kilometrów [przyjechaliśmy] do wioski Wyszonki Kościelne z przepięknym gotyckim kościołem. Mama umarła jesienią, a myśmy przyjechali w sierpniu i nas zostało troje [to znaczy rodzice mamy, u których zamieszkaliśmy mieli pięcioro dzieci w różnym wieku i doszło nas troje]. Na wsi ludzie mają dużo dzieci i tam było pięcioro dzieci i nas troje, ośmioro dzieci, malutkie gospodarstwo, dziadek [Wojciech Postlep] był kołodziejem. Ojciec przysyłał dolarki, a te dolarki babcia [sprzedawała] Żydom, [by utrzymać całą rodzinę].
- Kiedy tato przyjechał do Polski?
Dwa lata później [po śmierci mamy ojciec przyjechał do Polski z zamiarem zabrania swoich dzieci do Nowego Jorku. Zauroczył się siostrą mamy i ożenił się, zmieniając plany powrotu do USA].
Tak, zamieszkaliśmy z tatą [w Wyszonkach Kościelnych]. Ojciec przywiózł trochę dolarów, pobudował pierwszy w wiosce ceglany dom [i tam zamieszkała cała moja rodzina. Zasoby pieniężne się skończyły i ojciec musiał pracować].
[Mieszkaliśmy tam około dziesięciu lat]. [Skończyłam] trzy oddziały szkoły podstawowej i miałam dziesięć lat. Doszło do tego, że ojciec był drwalem, a myśmy zbierali (trójka dzieci) [chrust] w lesie. [Było bardzo ciężko]. Ojciec przez mojej babci siostrę ściągnięty został do Warszawy i dostał pracę, rozwoził chleb po Warszawie końmi. [W krótkim czasie zabrał dwójkę dzieci do Warszawy, a ja zostałam z drugą mamą w Wyszonkach].
- Gdzie państwo zamieszkali w Warszawie?
[Wkrótce ojciec ściągnął nas do siebie i zamieszkaliśmy w wynajętym pokoju w Pruszkowie].
Ojciec [załatwił] synowi pracę kelnera w jakiejś restauracji. Córkę starszą, dał do rodziny bezdzietnej, a ja z drugą mamą i z bratem przyrodnim [byliśmy w domu na wsi]. […] W międzyczasie [ojciec] pobudował w Pruszkowie dom drewniany, bo kochał drewno, [...] na ulicy Klonowej. [Moja siostra i ja] zaczęłyśmy chodzić do szkoły podstawowej, potem do gimnazjum w Pruszkowie. Nie [...] dotrwałyśmy do matury, bo zaczął być kryzys. Siostra [przeszła] siedem klas, poszła do [...] Szkoły Gospodarstwa Wiejskiego Kobiecego, taka była szkoła w Warszawie, a ja pojechałam do Poznania, chciałam być wielkim ogrodnikiem. Tam skończyłam pół wyższą szkołę, jedyną zresztą w Polsce [Państwową Szkołę Ogrodnictwa].
- Gdzie zastał panią wybuch wojny?
W domu u rodziców w Pruszkowie. [W ostatnich dniach sierpnia 1939 roku powróciłam z Poznania].
- Jak pani zapamiętała wybuch wojny?
Bardzo przykro. [Byłam harcerką w Związku Harcerstwa Polskiego] Niemcy byli bardzo zuchwali, pojedynczo przychodzili do mieszkań i zabierali, co im się podobało. Przyszedł do domu moich rodziców żołnierz niemiecki, który zaczął nas atakować, ale się nie dałam i to, co umiałam z niemieckiego, to coś mu nawymyślałam. To on do mnie strzelił, a że sam był zdenerwowany, więc kula nie trafiła we mnie, tylko w książkę [na półce].
Tak.
- Gdzie pani była przez okres okupacji?
W 1940 roku zaczęłam pracować w dużym młynie w Pruszkowie i pracowałam może rok. […]. Znałam [właścicieli], z pochodzenia zresztą Niemcy, ale bardzo dobrzy [Polacy – trzecie pokolenie]. Przyjeżdżali moi przyjaciele, a że to był duży młyn, kasza manna, kasza jęczmienna, [pęczak], mąka [pszenna], mąka żytnia, [więc mogłam sprzedawać im te produkty]. […]. Miałam możność sprzedawania tych artykułów, kto tylko przyszedł, to płacił grosze, a zabierał dużo [towaru]. Tak że uważałam, że to dobry uczynek, żeby ludzie nie głodowali. Przyjechał do mnie, do młyna mój kolega ze studiów z Poznania i mówi: „Co ty tu robisz? Chodź do nas, u nas [jest] gospodarstwo ogrodnicze, to będziesz [pracować] w swoim zawodzie”. Ci państwo Majlertowie mają duże ogrodnictwo, to teraz jest w Warszawie, jak się jedzie do Płud. To też byli wspaniali [właściciele], wszyscy studenci z Poznania ściągali do tego gospodarstwa, tak że nas tam dużo pracowało.
- Tam poznała pani narzeczonego?
To jeszcze daleko. W Poznaniu z nami kształcił się syn [Szwejcerów], wielkich posiadaczy majątku spod [Łodzi (Łask)]. On przyjeżdża i mówi: „Co ty tu robisz, my zakładamy sklep nasienny, to chodź do nas, będziesz prowadzić nam sklep nasienny w Warszawie”. Na Grójeckiej 20 B otworzyli sklep, a za sklepem było bardzo duże mieszkanie z gazem, z kuchenką, z łazienką, tak że tam sobie zamieszkałam i [...] prowadziłam sklep jednoosobowo. Wtedy w Warszawie były bardzo potrzebne nasiona [warzyw], bo na trawnikach się siało, sadziło ziemniaki. […] sprowadzało się [również] nasiona rzepaku i [słonecznika]. [Niemcy zezwalali na to, gdyż ludność Warszawy powinna odżywiać się głównie olejami. Mój przyszły mąż prowadził olejarnię i zaopatrywał się w potrzebne nasiona w prowadzonym przeze mnie sklepie].
- Czyli już jest mąż, męża poznała pani w Warszawie?
Tak. […] poznałam go w sklepie [i zakochaliśmy się]. Wzięliśmy ślub w styczniu 1944 roku, [urodziłam syna, gdy] wybuchło Powstanie. Pierwszego sierpnia na Grójeckiej… Grójecka była przez Niemców zajęta, bo wchodziła w Aleje Jerozolimskie, przez most na Pragę, a tam już byli Rosjanie. Przez okno na pierwszym piętrze widzieliśmy Niemców, i widzieliśmy kobiety i dzieci przywiązane do czołgu. To było straszne. Równocześnie muszę rodzić. Gdzie rodzić? [Urodziłam] w takim ciemnym korytarzyku 3 sierpnia przed południem, a 4 sierpnia przyszli Niemcy rewidować domy, mieszkania. Wszystkim nam z Grójeckiej 20 B (czteropiętrowy dom) kazali zejść na podwórko z tyłu, rozdzielili mężczyzn od kobiet z dziećmi. Kobiety z dziećmi wyprowadzają na Grójecką w podwórze, a tutaj krzyczę, że nie mogę nieść dziecka, jestem jeden dzień po porodzie, krwawię. Pies niemiecki mnie szarpie z tyłu za zakrwawioną sukienkę. Niemiec puścił męża, jednego męża puścił z tą gromadą kobiet. Doszliśmy do rogu Alej Jerozolimskich i Grójeckiej, do Twardej. Na Twardej była olejarnia, [w której byli] zaprzyjaźnieni męża pracownicy, i tam zostaliśmy. Zaprowadzili mnie na pierwsze piętro, położyłam się nareszcie. W nocy [był nalot samolotów rosyjskich], zbombardowali dom, a ja zostałam tak − tapczan i ściana, wszystko [wokół] zbombardowane. Zawisłam na pierwszym piętrze na tym tapczanie z dzieckiem. Jeszcze dzisiaj słyszę, jak mąż przyszedł z olejarni i woła mnie po imieniu: „Ziutka, czy ty żyjesz!?”. Nie było domu, tylko ta ściana została dosłownie, to było coś [strasznego i] cudownego. W związku z tym, że domu nie było, przeszliśmy na Złotą do [opuszczonego] składu aptecznego i tam zatrzymaliśmy się. Następnego dnia zostaliśmy [znów] zbombardowani, ale jakoś przeżyliśmy [w piwnicy]. Mężczyźni byli bardzo energiczni [i zapobiegliwi] w Powstaniu, na Stawkach były magazyny żywnościowe „Społem” i z tych magazynów „Społem” przynosili artykuły żywnościowe, uważałam, że po co tyle tych artykułów żywnościowych dla nas [niewielu], zorganizowałam wielką kuchnię. Tak że kto przyszedł głodny, to miał dobrą zupę i to tak trwało. W międzyczasie zorganizowaliśmy pomoc dla Żydów [biorących udział w Powstaniu].
- Przepraszam, chciałabym wrócić jeszcze do okresu okupacji przed wybuchem Powstania. Czy brała pani udział w konspiracji?
Byłam po przysiędze Armii Krajowej […]. [Sklep, który prowadziłam służył jako punkt rozdzielczy prasy konspiracyjnej, a w piwnicy w workach z nasionami przechowywana była broń]. Mam duże, wspaniałe mieszkanie i mogę ofiarować je na posiedzenia nocne [Armii Krajowej]. W Warszawie była moja pani profesor [z Poznania] Helena Nieć, kapitan AK, która u mnie organizowała posiedzenia nocne [przez cały 1943 rok do sierpnia 1944 roku]. Tak że moje mieszkanie się bardzo przydało. Dlaczego? Dlatego że parter, duże okno i pola, tu, gdzie teraz jest Ochota przy Dworcu Zachodnim, to były pola; gdyby Niemcy nas zastali w nocy, to można było łatwo wyskoczyć przez okno [i ukryć się]. To było zgromadzenie nie tylko kobiet, ale [i mężczyzn] akowców z oddziału warszawskiego.
- Brała pani również udział w tych spotkaniach?
Przez to, że służyłam im mieszkaniem, a całą noc, jak oni mieli posiedzenia, [stałam na zwiadach przed bramą i patrzyłam], czy Niemcy nie idą.
- Okres Powstania to pani opowiedziała, jakie losy pani towarzyszyły, co pani przeżyła. Co było później, była pani w obozie po wyjściu z Warszawy?
Strasznie przeżyliśmy [sierpień i wrzesień]. Niemcy po upadku Powstania chodzili ulicami i wyganiali wszystkich, nie mógł zostać nikt w Warszawie. Warszawę zaczęli palić, rujnować, rzucać bomby na domy, strasznie, trzeba było wyjść. Wyszliśmy ze Złotej przez plac Narutowicza, do Włoch doszliśmy z gromadą ludzi. We Włochach już było dużo warszawiaków, więc dalej nas pogonili. Konwojowani byliśmy przez starych niemieckich żołnierzy do [fabryki] w Ursusie. […] nocowaliśmy w Ursusie chyba dwie noce przed wywózką na roboty do Niemiec. Mój mąż nosił mundur kolejarza po prostu, żeby nie być aresztowanym, bo Niemcy uważali, że kolejarze są bardzo potrzebni. Z Ursusa nas załadowali do pociągu [towarowego] na bocznicy kolejowej, kilkanaście wagonów, w pociąg i dalej przez Poznań, przez Berlin. [Byłam z] małym dzieckiem taka byłam zajęta, przecież go chroniłam, dużo [przeżyć]. [Kilkakrotnie byliśmy bombardowani w czasie przejazdu pociągiem].Dojechaliśmy do Essen, tam na placu przed dworcem kolejowym [ustawili] i do przedsiębiorstw zabierali. Kolejarze niemieccy zabrali nas do obozu kolejowego Pomaszerowaliśmy pod Dortmund do miasteczka Witten-Annen, do wielkiego baraku postawionego wśród torów kolejowych. Cały krąg niemiecki Essen, Dortmund to tak jak nasz Śląsk, masa torów kolejowych. Tam [nas zakwaterowali w jednoizbowym ogromnym baraku]. Zamieszkaliśmy z kolejarzami, którzy byli wszyscy z Woli, więc były śpiewy. Mężczyźni na tory do roboty, kobiety zostawały w obozie, sprzątały tory obok, gotowały w kuchni. Wtedy dostałam lanie od starego żołnierza niemieckiego, bo próbowałam ratować syna od głodu, on w sierpniu urodzony, to był wtedy grudzień. Dostałam lanie ogromne, bo chciałam ukraść kartofla z kuchni dla mojego malca, bo nie bardzo go mogłam karmić.
W kwietniu 1945 roku przyszło wojsko amerykańsko-angielskie, a wśród nich żołnierze narodowości polskiej. Zobaczyłam ich rano z torów kolejowych, jak do miasteczka wjeżdżały jeepy, samochody, gdzie się nogami kierowało kierownicą. [Byli to] żołnierze bardzo młodzi, bardzo weseli. Wpadli do naszego obozu, strasznie byli uradowani, że Polacy a [wśród nich] było dużo żołnierzy polskich. Więc ten mój syn malutki był wyhuśtany, wyśpiewany. Zostawili nam swoje wszystkie [„:żelazne porcje” żywnościowe].
[Komendantem obozu] został Polak – urodzony w Stanach Zjednoczonych, i zarządził, że trzeba się przenieść z torów kolejowych do Dortmundu. W Dortmundzie były ogromne koszary lotników niemieckich, […] miasteczko ze sklepami, świetnie uposażonymi nowymi domami. Dostaliśmy na parterze z mężem i synkiem pokoik i tam byliśmy od kwietnia. Zorganizowano nam szkołę, naukę języka angielskiego. Bardzo się chętnie uczyłam, bo należę do tych, co się chętnie uczą, ale nie pozwolili nam w ogóle myśleć o Polsce [okupowanej przez sowietów]. Mieliśmy pogadanki, że zostaniemy, kto będzie chciał, to pójdzie do Legii Cudzoziemskiej; kto będzie chciał, zostanie w Niemczech, ale mamy nie marzyć wcale o Polsce [zajętej przez Rosjan]. [Nie godziliśmy się z tym i nie chcieliśmy błąkać się po świecie]. Mąż mundurze kolejowym ze znajomym kolegą oficerem pojechali po cichu do Paryża. Nie kupowało się biletów, pociągi chodziły i kto chciał gdzie jechać, to jechał. Pojechali do Paryża we dwójkę, oblecieli wszystkie [urzędy], żebyśmy mogli wrócić do Polski, ale nie było [na to zgody]. Wrócili z Paryża. Od razu komendant się dowiedział, że mój mąż był w Paryżu, że się stara o wyjazd do Polski, więc [kazał nas] aresztować i wywieźć nas, znaczy męża, mnie z dzieckiem wywieźć i tego oficera wywieźć gdzieś daleko, żebyśmy nie myśleli [o powrocie do kraju]. W nocy doszliśmy do wniosku, że uciekniemy z obozu. Nad ranem przyjechały niemieckie samochody, [które] wywoziły śmiecie. Nas schowali pod te śmiecie z dzieckiem, z wózkiem dziecięcym i śmieciarze wysadzili nas na dworcu w Dortmundzie. Wsiedliśmy w pociąg, który jechał na wschód. Dojechaliśmy do granicy chyba austriackiej i spotkaliśmy cały ogromny pociąg Polaków [z Zachodu], którzy już jechali do Polski, zorganizowany pociąg Polaków z południowych Niemiec do Polski. Dołączyliśmy do nich, dojechaliśmy do Dziedzic i tam zostaliśmy zarejestrowani jako Polacy. Rozjeżdżaliśmy się po Polsce, a ja z mężem [wsiadłam] do pociągu, do Warszawy. I tak przyjechaliśmy do Warszawy.
- Jak pani wspomina Warszawę po tym przyjeździe?
To była noc. Raniutko wsiedliśmy w pociąg do Pruszkowa i do rodziców.
- W Pruszkowie państwo już zostali?
Tak. Zostaliśmy w Pruszkowie, mąż musiał się zorientować, gdzie mógłby zacząć pracować, a rodzice już byli przecież starzy, to nie mogliśmy być na ich utrzymaniu. Druga mama handlowała, ojciec jeździł do Prus Wschodnich po masło, po mięso, po słoninę. […].
- Pani mąż był w konspiracji?
Tak.
Pracował. Taka była organizacja w Warszawie RGO, [gdzie mąż bardzo intensywnie pracował].
On [współpracował] z tą radą] i zaopatrywał [ludność], jak tylko mógł w olej, który produkował w swojej olejarni.
Tak. W czasie okupacji.
Wystarczy, że był kierownikiem takiej dużej olejarni i pomagał w ten sposób. Pomagaliśmy dużo Żydom. Mąż miał przyjaciela Żyda i przez tego Żyda mógł [pomagać Żydom, którzy ukrywali się w Warszawie].
- Pamięta pani powstanie w getcie?
Powstanie w getcie wybuchło rok przed naszym Powstaniem. Byliśmy przerażeni, bo [getto] się paliło, a z Grójeckiej było ogień. Tak że wspomnienia są straszne. Tego przyjaciela Żyda wyprowadził mąż [z getta], z Warszawy i on zamieszkał [przez cały 1943 rok] u moich rodziców w Pruszkowie. Tak się złożyło, że potem, po śmierci męża, ożenił się z Żydówką, która przyjechała z rodziną gdzieś daleko aż zza Moskwy i w rezultacie wyjechali do Jerozolimy [po wojnie].
- Po powrocie do Polski razem z mężem zaczęliście pracować. Czy może były jakieś represje w stosunku do was?
Nie. Mąż dostał pracę w fabryce w Ursusie, a że był księgowym, wykształcenie miał w tym kierunku, [odpowiadał za finanse fabryki, jako główny finansowy kierownik].
W Ursusie, zakładów mechanicznych. „Zakłady Mechaniczne Ursus”, które produkowały ogromne ilości traktorów dla Rosji. Rosja kupowała traktory od nas i fabryka rozbudowała się tak, że pracowało osiem tysięcy ludzi. Tak [stresował się swoją pracą], że 20 kwietnia 1949 roku umarł na zawał serca. Zaskoczona byłam i zaczęło się, że mieszkaliśmy w mieszkaniu służbowym, więc – [mnie] wyeksmitowali. Wywalili mnie do mieszkania [dla robotników], które było tak zniszczone, że prawie [nie nadawało się do mieszkania]. Podłogi były nadpalone, piec zrujnowany stał, kuchnia wykończona, wanna połamana, bo mieszkali mężczyźni młodzi sprowadzani z całej Polski, żeby mogli pracować [w fabryce]. Zastałam takie mieszkanie, tu się zaczęła ta moja ciężka praca. Jeszcze byłam na tyle mądra, że jak jeszcze mąż żył, to zaczęłam pracować w swoim zawodzie, w Centrali Spółdzielni Ogrodniczej, w tak cudownym, przedsiębiorstwie, wśród tak cudownych ludzi. Nas tam było dużo w Centrali Spółdzielni Ogrodniczej na Wareckiej, przy Domu Chłopa był duży budynek i tam była Centrala Spółdzielni Ogrodniczej. Tam pracowałam dwadzieścia dziewięć lat.
- Czy może jeszcze chciałaby pani coś na zakończenie rozmowy dodać, opowiedzieć odnośnie wojny, okupacji?
Mogę się pochwalić. Za swoją pracę zawodową, za pracę, trochę w AK, dostałam odznaczenia. [Po wojnie nie mogłam przyznawać się do żadnej współpracy z Armią Krajową, gdyż zostałabym aresztowana lub zwolniona z pracy. Za sam wpis do dowodu o miejscu urodzenia (Nowy Jork) miałam kłopoty].
- Za działalność w AK dostała pani odznaczenie?
Nie, groziły represje Za pracę, za AK, za wszystko, za całe życie. A za to, że byłam w obozie [w Niemczech] po wielkich trudach i staraniach, dostałam [niewielki dodatek z Fundacji Polsko -Niemieckie Pojednanie dopiero w 1997 roku]. Co tam jest napisane?
- Malinowski Stanisław Pass.
Pojechał do Paryża, to jest dowód, że nie kłamię. To jest co?
- Dyplom Państwowej Szkoły Ogrodniczej.
Taka średnio wyższa szkoła, jedyna szkoła. Potem za to, że byłam w obozie, to się trzeba było starać.
- Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie, Urząd do Spraw Kombatantów, Stowarzyszenie Polaków Poszkodowanych.
Należałam do nich i po wielkich staraniach dopiero dostałam wyrównanie za obóz w roku 1997, pięćdziesiąt lat od obozu. Dostałam wyrównanie w postaci… […] Dostałam za obóz i za całą pracę miesięczny dodatek do emerytury w wysokości trzydzieści trzy złote i sześćdziesiąt groszy, który do dzisiaj mam, bo żyję.
Warszawa, 21 listopada 2011 roku
Rozmowę prowadziła Joanna Rozwoda