Jerzy Zbigniew Raabe
- Jak pan pamięta szkołę, jak pan pamięta wybuch wojny?
W okresie wojny, właściwie przed wojną mieszkaliśmy z rodzicami w Wawrze. Moi rodzice dzierżawili dom od posła polskiego w Madrycie, Mariana Szumlakowskiego. Również w okresie wojny mieszkaliśmy w mieszkaniu mojego wuja, doktora Józefa Lubczyńskiego, w Warszawie przy ulicy Filtrowej 65. Mieszkanie to było dzierżawione również od posła Mariana Szumlakowskiego, polskiego posła w Madrycie. Tutaj pewna ciekawostka, że w mieszkaniu tym (to było mieszkanie pięciopokojowe) był jeden pokój, który zajmowały rzeczy posła Szumlakowskiego. Wśród tych rzeczy były takie elementy jak: dubeltówka, maszyna do pisania, powielacz. W związku z tym próbowaliśmy nawiązać kontakt z rodziną posła Szumlakowskiego, która jednak nie chciała się tą sprawą zająć. Ostatecznie na drzwiach tego pokoju wywieszono w języku polskim i niemieckim informację, że są to rzeczy polskiego posła w Madrycie, i okazało się, że Niemcy, którzy przeprowadzali rewizje w domu, tam przychodziło gestapo do nas, omijali ten pokój. To jest taka drobna ciekawostka.
Pierwszego września 1939 roku przeprowadziliśmy się do Warszawy, właśnie do tego mieszkania mojego wuja, który został zmobilizowany i wraz z armią polską znalazł się początkowo we Francji, gdzie był naczelnym lekarzem PCK i naczelnym lekarzem Wojska Polskiego, tej grupy sanitarnej, która towarzyszyła oddziałom polskim przeprawiającym się z Francji do Anglii. Później cały czas mój wuj był w Anglii. Wrócił po wojnie i był profesorem higieny w Gdańsku, a później lekarzem w uzdrowisku w Ciechocinku, tam zmarł.
- Jak pan pamięta 1939 rok, wybuch wojny?
Pamiętam to, że pierwsze bomby na Warszawę spadły właśnie 1 września. Moja matka została zaskoczona w wozie meblowym Węgiełka, który przeprowadzał te rzeczy na moście Poniatowskiego. Moja mama wysiadła z tego wozu i przyjechała na Filtrową, natomiast te rzeczy później przyjechały nienaruszone i zostały tam rozładowane. Co ciekawe, że oblężenie Warszawy przeżyliśmy nie na Filtrowej, a w mieszkaniu mojej ciotki na ulicy Koszykowej, naprzeciwko biblioteki publicznej na Koszykowej, to była chyba Koszykowa 35, no i tam sąsiedni dom, w którym stacjonowały oddziały wojskowe, został zbombardowany, to był pięciopiętrowy dom, ludzie zostali zasypani w piwnicach, i przez ściany piwnic tego domu, to chyba była Koszykowa 35, przebijano się po to, żeby ich wyciągnąć z piwnic. Część udało się stamtąd wyprowadzić.
- Czy z pana rodziny ktoś ucierpiał, zginął w tym okresie?
Ucierpiał o tyle, że mieszkanie mojej ciotki, która mieszkała tam na trzecim piętrze, zostało wtedy zniszczone całkowicie, na skutek tego oczywiście żeśmy wrócili na Filtrową. Ciotka moja była pielęgniarką i pełniła służbę w punkcie sanitarnym koło jakiejś fabryki konserw. W okresie końcowym Powstania rozpoczynał się głód. Wtedy stosowano mięso końskie z koni, które padły. Było stosunkowo dużo koni wojskowych, które padły na mieście, więc jedliśmy koninę po prostu.
- Pan był wtedy jeszcze stosunkowo młodym człowiekiem?
Tak, miałem dziesięć lat wtedy. Pamiętam z okresu obrony Warszawy w 1939 roku, że były takie akcje przeciwko rzekomo niemieckiej dywersji, która dawała znać lotnictwu niemieckiemu, gdzie są zlokalizowane wojska. Między innymi właśnie dom sąsiadujący z domem, w którym przeżyliśmy oblężenie Warszawy, został zbombardowany prawdopodobnie wskutek tego, że w podwórku stacjonowały oddziały polskiej, nie wiem, czy artylerii, czy kawalerii, w każdym razie tam była konnica. Bomba półtonowa wpadła bezpośrednio do tego podwórka.
- Przenieśliście się – pan i rodzice – z Wawra do Warszawy. Co było źródłem utrzymania, z czego państwo żyliście? Czy pan jako młody człowiek – tu już mówię o Powstaniu – był zmuszony podjąć jakąś pracę? Jak radzili sobie z tą sprawą rodzice?
Mój ojciec był kasjerem w Miejskich Zakładach Opałowych, a moja mama pracowała w cukierni mojego wuja, który miał cukiernię na ulicy Chmielnej. Moi wujowie Stanisław i Mieczysław Lubczyńscy mieli cukiernię i ciastkarnię. Stanisław Lubczyński został powołany do wojska i zginął w Katyniu. Mieczysław przeżył wojnę. Jego syn, Henryk Lubczyński, brał udział w Powstaniu, zginął w Powstaniu, jest pochowany na cmentarzu wojskowym w Warszawie. Również tam jest symboliczny grób jego żony, Krystyny Szepe, która przed Powstaniem została aresztowana w tejże cukierni. Świadkiem tego była moja mama. Przyszło gestapo, aresztowało ją, wyprowadzono ją i prawdopodobnie zginęła w ruinach getta.
- Czy w okresie okupacji zetknął pan się w jakiś sposób z konspiracją, prasą podziemną, jak wyglądała pana kontynuacja nauki, czy pan kontynuował naukę na tajnych nauczeniach?
Tak. W okresie okupacji myśmy mieszkali, tak jak już wspomniałem, przy ulicy Filtrowej 65, i to był dom spółdzielni Osiedle Wojskowe. W związku z tym tam mieszkało szereg dosyć interesujących ludzi, między innymi mieszkał tam jakiś emerytowany generał. Z tego co pamiętam, mówiono o tym, że to był swego czasu dowódca placu miasta Warszawy. Nazwiska tego generała nie pamiętam. On był dowódcą obrony przeciwlotniczej w okresie, kiedy po rozpoczęciu wojny sowiecko-niemieckiej w 1941 roku rozpoczęły się bombardowania Warszawy. Te bombardowania były dosyć uciążliwe ze względu na to, że przede wszystkim zrzucano bomby zapalające. To były jakieś pięcio-, siedmiokilogramowe bomby wypełnione fosforem i w związku z tym na dachu domu, w którym mieszkaliśmy, umieszczono skrzynie z piachem i ci, którzy bronili domu przed atakami lotniczymi, byli wyposażeni w widły, którymi wrzucali te ewentualnie spadające bomby do piachu, ponieważ fosfor był materiałem powodującym silnie pożar mieszkania. Nie tylko spadały na nas bomby zapalające, ale również bomby burzące, między innymi sąsiedni dom został uderzony bombą, bodajże dwustukilogramową, która wpadła bezpośrednio do takiego szybu windy i narobiła całą masę szkód w tym domu.
Jeżeli chodzi natomiast o kontakt z konspiracją, z tego, co pamiętam, to korzystając właśnie z przykrywki tej obrony przeciwlotniczej, między innymi roznosiłem – wśród różnego rodzaju materiałów dotyczących obrony przeciwlotniczej – gazetki do wybranych mieszkańców tego domu. Prócz tego w tym domu mieszkał doktor Krygier, bodajże tak on się nazywał. Z późniejszych moich poszukiwań na ten temat wynikało, że to był doktor Alfred Krygier, działacz socjalistyczny, który był związany z takim lewicującym skrzydłem PPS-u. W okresie okupacji miałem z nim kontakt tego rodzaju, że kiedyś zdarzył mi się wypadek taki, że zaciąłem się w rękę, i ponieważ moja mama myślała, że on jest lekarzem, to udaliśmy się do niego do mieszkania. On mi opatrzył rękę, powiedział, że nie jest lekarzem medycyny, i w kilka tygodni później, a to już był okres, kiedy trwały walki w getcie, zgłosił się do nas, i prosił, żeby go przenocować. Rzeczywiście jedną noc spędził w naszym mieszkaniu, i okazało się, że w tym czasie do niego przyszło gestapo z psami, zrobiło rewizję, i później on zaczął się ukrywać, oczywiście nie wrócił już do tego mieszkania. Mój ojciec twierdził, czego nie udało mi się zweryfikować, że był członkiem kontrwywiadu AK. W związku z tym później okazało się, że w kilka tygodni później tego doktora Krygiera również poszukiwał polski kontrwywiad, z uwagi na to, że on miał jakąś działalność związaną z partią komunistyczną. Tyle wiem na ten temat, żadnych bliższych szczegółów nie potrafię powiedzieć.
- Wspomniał pan o tym, że zaczął panować głód. Jak radziliście sobie państwo z innymi produktami, no bo konie to tylko jakiś epizod…
No nie. To mówiłem o okresie obrony Warszawy w roku 1939. Jeżeli chodzi o Powstanie, to okres Powstania przeżyliśmy właśnie na ulicy Filtrowej 65, a mówię, że okres Powstania, bowiem w tej dzielnicy również mieszkała moja babcia, na ulicy Dantyszka 1 i tam częściowo też mieszkaliśmy przez jakiś okres, potem żeśmy wrócili na Filtrową. W okresie Powstania byliśmy tam krótko, bowiem już chyba 8 sierpnia przyszli żołnierze armii Kamińskiego, to byli tacy dysydenci rosyjscy, ale to były raczej elementy kryminalne. To był pułkownik czy generał Kamiński, który stworzył RONA, to była dywizja, która pacyfikowała Ochotę. Ponieważ mój ojciec i moja matka w okresie przed I wojną światową uczęszczali do szkół rosyjskich… Mój dziadek Zdzisław Raabe był oficerem rosyjskim, pułkownikiem wojsk rosyjskich, potem pułkownikiem polskim, drugi mój dziadek, Henryk Lubczyński, był dyrektorem fabryki Czuguna, to znaczy takich żeliwnych naczyń różnego rodzaju w Skarżysku Kamiennej, i z kolei ta fabryka w okresie I wojny światowej została ewakuowana za Ural. Przed II wojną światową do fabryki tej przyjechał młody inżynier Aleksandrow, który ożenił się z siostrą mojej matki, Janiną, i cała rodzina wyjechała za Ural, do Niżnego Tagiłu. Tam przebywała w różnych miejscowościach do końca wojny, po czym w 1920 roku wróciła do Polski, za wyjątkiem właśnie tej siostry mojej matki, która została tam, no i w tej chwili mam rodzinę, która mieszka w Moskwie.
- Jakie były pana spotkania z Powstańcami?
Z Powstańcami spotkań nie miałem, jedyny taki wypadek, który można zaliczyć do działań powstańczych, to piętro niżej mieszkał doktor, który nazywał się doktor Jurewicz, i z moim ojcem obserwowali sąsiedni dom, dom Filtrowa 63, w którym byli Niemcy. Obserwowali przez lornetkę, mój ojciec stał w oknie razem z doktorem Jurewiczem, i strzelec wyborowy zabił doktora Jurewicza.
W początkowym okresie Powstania w Warszawie były czynne telefony, tak że informacje dotyczące ruchów wojsk w okolicy tego domu naszego można było [przekazywać] telefonicznie. Była taka sytuacja, że na przykład naprzeciwko domu Filtrowa 65, na terenie Filtrów był bardzo duży, umocniony bunkier niemiecki, który miał okienko z karabinem maszynowym, którego zasięg, to był cały prześwit pomiędzy domami Filtrowa 65 i 63, to był park koło alei Wielkopolskiej. Otóż chyba 8 sierpnia przyszli żołnierze RONA (to byli Rosjanie) i zaczęli nas z tego domu wyganiać. Takim incydentem, który zdarzył się w naszym mieszkaniu, to była taka historia, że w spiżarni mojego wuja było zgromadzonych sporo alkoholi. To były wina, to były koniaki, to były jakieś inne alkohole, i w holu tego mieszkania, na stole, oni zgromadzili wszystkie te napitki. Ich dowódca przyszedł i to wszystko rozbił, tak że ten alkohol rozlał się na całe mieszkanie, no i tutaj były dwa niebezpieczeństwa: pierwsze niebezpieczeństwo, że oni się upiją, i rozpoczną tam jakieś brewerie wyczyniać; a drugie niebezpieczeństwo, że podpalą razem z nami mieszkanie. Wyprowadzili nas stamtąd i zostaliśmy przeprowadzeni na Zieleniak poprzez Pole Mokotowskie. W tym okresie na Polu Mokotowskim (to był sierpień) było bardzo ciepło, była cała masa trupów, ponieważ prawdopodobnie przed naszym przejściem wszystkich ludzi, którzy znajdowali się na ogródkach działkowych (tam były ogródki działkowe), na miejscu zabito.
Jeszcze jeden taki incydent, który pamiętam z tego okresu, to to, że piętro niżej mieszkał malarz krów, słynny polski malarz krów, profesor Kazimierz Lasocki. W okresie poprzedzającym, w okresie okupacji, moja mama, myśląc, że mam jakieś uzdolnienia rysunkowe, zaproponowała, żeby on mi udzielał lekcji rysunku, w związku z tym go znałem. Z lekcji rysunku niewiele wyszło i potem spotkałem się z nim już na Zieleniaku i spędziliśmy chyba jedną noc zaledwie.
- Czy będąc na Zieleniaku, zetknął się pan z agresją RONA czy Niemców?
Tak, zetknąłem się, oczywiście. Jeżeli chodzi o Lasockiego, Lasocki ponieważ on był sam, to nosiliśmy mu żywność, wodę do picia, on patrząc na Warszawę, powiedział, że porównuje to z pożarem Rzymu. On oglądał pożar Warszawy oczami malarza po prostu.
Jeżeli chodzi o zachowanie się RONA na terenie Zieleniaka, otóż tam masowo rozpoczęło się wyciąganie kobiet, dziewczyny były wyciągane przez żołnierzy, prowadzone gdzieś w jakieś ruiny, po czym rozlegały się strzały po pewnym czasie. Prawdopodobnie były zabijane po zgwałceniu. W związku z tym w pewnym momencie cały ten Zieleniak powstał, każdy, kto co tam miał w ręku, ruszyli przeciwko wartownikom. To było tak usytuowane, że cały teren był ogrodzony jakimś murem, a z jednej strony stał budynek, w którym mieściło się dowództwo tej warty, przed tym był ustawiony karabin maszynowy, no ale oni się w pewnym momencie jednak przestraszyli, i rozpoczęli negocjować, i wtedy zaprzestali tej agresji w stosunku do kobiet.
- Ten wasz zryw na Zieleniaku spowodował, że jednak RONA zaprzestała agresji?
Tak, jednak RONA zaprzestała agresji.
- Czy potem jakieś sankcje z tego tytułu ponieśliście, typu rozstrzelania?
Nie, żadnych takich rzeczy w tym momencie nie było. Oni się po prostu wycofali z tego. Później, następnego ranka przyjechał jakiś wyższy oficer niemiecki. Widziałem taką scenę, że on przyjechał konno, jakaś kobieta z dzieckiem próbowała do niego podejść, mówiąc o tym, że dziecko jest głodne, nie ma mleka, i prosi o to, żeby udzielono jej jakiejś pomocy, on ją zdzielił takim bykowcem, bijąc ją i dziecko.
Potem z Zieleniaka zostaliśmy przeprowadzeni na stację Warszawa Zachodnia. Droga nasza wiodła przez plac Narutowicza, a potem przez ulicę Barską i okoliczne ulice, aż do Dworca Zachodniego. Po drodze widzieliśmy to, co się tam działo, przede wszystkim pożary. Pożary były tego rodzaju, że szyby w oknach topiły się, szkło się topiło w oknach. Eskortowali nas… Nie wiem, czy to byli żołnierze z RONA, czy to byli już jacyś „kałmucy”. Charakterystyczne dla nich było to, że jeździli na koniach, które były przykryte dywanami, a na tych dywanach jeszcze były pierzyny, i oni na pierzynach jechali. W drodze, w takiej dorożce, zawołano mnie i moją matkę do dorożki i próbowano matce odebrać pierścionek, obrączkę i jakieś inne rzeczy. Ponieważ moja mama mówiła po rosyjsku, więc na pytanie ich, czy to jest złoto, odpowiedziała, że ona
nie znajet, no eto czerniejet, no to on uznał, że jak
czerniejet, to to nie jest złoto, i wypuścił nas. Poza tym uważam, że [dzięki temu] że mój ojciec i moja matka znali dobrze język rosyjski, to w niektórych sytuacjach uniknęliśmy po prostu śmierci. Na Zieleniaku mnie osobiście odebrano wszystko to, co niosłem ze sobą. Tam była taka platforma, na której stali ci żołnierze RONA, oni mnie zawołali, i wszystko z takiego mojego tobołka, który ze sobą niosłem, wyrzucili na platformę, i wygonili mnie. […]
Jeszcze chcę powiedzieć tak, że w drodze do Pruszkowa jechaliśmy odkrytymi platformami, i po drodze ludność rzucała nam żywność. Między innymi, to co pamiętam, rzucała jabłka, to były zielone jabłka, niedojrzałe, ale nasi lekarze, którzy razem z nami jechali, twierdzili, że można te jabłka jeść, ponieważ w takiej sytuacji nie jest to szkodliwe, że jeżeli te jabłka nie są zarażone jakimiś chorobami, to można to jeść.
Po przyjeździe do obozu przejściowego odbywała się selekcja. Tego dobrze nie pamiętam, w którym momencie ta selekcja się odbywała, w każdym razie w trakcie selekcji mój ojciec został skierowany na wyjazd w okolice Częstochowy, bodajże chyba do pracy, natomiast ja z matką zostałem na terenie obozu. Teraz sytuacja była taka, że ja już w okresie okupacji chorowałem na ostre zapalenie prawego kolana. W okresie Powstania miałem to kolano zabandażowane i smarowane jakimiś tam maściami. Kolano miałem spuchnięte tak, że samo kolano było grubsze od uda. Na nodze miałem założony bandaż elastyczny i kilkakrotnie żołnierze kazali mi odwijać ten bandaż, dlatego że szukali rannych Powstańców. Gdyby się okazało, że rzeczywiście to jest rana, a nie choroba polegająca na tym, że tam był wysięk, to prawdopodobnie bym został rozstrzelany. Również tego rodzaju propozycje odwinięcia bandaża miały miejsce na terenie obozu przejściowego.
Jeżeli chodzi o obóz przejściowy, otóż tutaj mam pewne wątpliwości polegające na tym, że tam był wagon, w którym mieściło się gestapo. To gestapo między innymi wystawiało przepustki na wyjście z obozu, i tłumaczką, dolmeczerką przy tym gestapo była kobieta, która prawdopodobnie, tak jak sobie przypominam, była mieszkanką domu na Filtrowej 65. Przez pewien czas przypuszczałem, że to była pani Rommelowa, to znaczy żona generała Rommela, ale to chyba jest niemożliwe. Natomiast nie znam nazwiska tej kobiety, wiem tylko, że ona wielu ludziom pomogła w ten sposób, że pomogła wystawić właśnie takie zaświadczenia, przepustki na wyjście z obozu w Pruszkowie. Między innymi myśmy również w ten sposób uzyskali tego rodzaju przepustki. Tam była jeszcze inna sprawa polegająca na tym, że była również lekarka, ale ta lekarka współpracowała z Niemcami, i w pewnym momencie byłem poproszony przez nią, żebym zgłosił się do stojącego auta, które miało wywieźć mnie z obozu. Kiedy auto prawie już podjeżdżało pod bramę, okazało się, że to jest prowokacja, i że wszyscy, którzy tam jechali, mieli iść do jakiegoś obozu w głąb Niemiec. Udało mi się z tego auta uciec i potem moja mama spotkała pielęgniarkę z Polskiego Czerwonego Krzyża, która była jej znajomą, i dzięki jej pomocy oraz pomocy tej tłumaczki, która była przy gestapo, uzyskaliśmy przepustki, i dzięki tym przepustkom przedostaliśmy się do Pruszkowa, i przez kilka dni przebywaliśmy w Pruszkowie, w domu znajomej lekarki.
Stamtąd udaliśmy się do Bożej Woli, gdzie mój wuj, ten doktor Lubczyński, miał działkę. Tam była taka moda, że lekarze kupowali z rozparcelowanego majątku takie działki rekreacyjne. Tam żeśmy byli przez pewien czas, a potem znaleźliśmy się w majątku mojego dziadka (to był mąż siostry mojej babci) Kondratowicza, który miał majątek Krubice w pobliżu Kampinosu. Do Krubic przyszedł również mój ojciec, który piechotą przyszedł z Częstochowy, nawiasem mówiąc, ciężko się rozchorował. Tam również znalazła się moja babcia, no i potem wróciliśmy z powrotem do Bożej Woli, gdzie byliśmy aż do końca, to znaczy do przyjścia Armii Czerwonej.
Krubice zostały zajęte przez oddział Turkmenów. To była wyjątkowa zupełnie banda, oni byli bez przerwy pijani, oni pili olbrzymie ilości czystego spirytusu. Latali po dworze z naganami w ręku. Przywieźli ze sobą cały harem, ale to były ich kobiety, turkmeńskie, które tam… Cały harem rozłożony był w salonie tego majątku, no i mieli również niemieckiego oficera, który był łącznikiem z Niemcami. W pewnym momencie tam się stała historia taka, że w sąsiedniej wsi Niemcy powiesili dwóch żołnierzy z tej jednostki, w związku z tym ci wzięli tego oficera, wywieźli do Kampinosu i go zabili. Majątek był w stałym kontakcie z naszymi oddziałami leśnymi, tam było tak, że w pewnych momentach w jednym pokoju byli ci Turkmeni, a w drugim pokoju byli nasi partyzanci.
- Co się działo po tym, jak banda turkmeńska opuściła ten majątek, i jakie były dalsze losy państwa?
Myśmy opuścili ten majątek jeszcze przedtem, zanim ci Turkmeni wyjechali, tak że nie wiem, co tam się dalej działo. Ten majątek później został rozparcelowany już w okresie PRL-u, została resztówka, i tam mieszkała Hanka Puchalska, która była moją siostrą cioteczną, ze swoim synem. Ona już nie żyje, nie wiem, co się dzieje, chyba syn też nie żyje w tej chwili.
- Jak się ułożyły państwa losy po zakończeniu wojny?
Nasze losy były tego rodzaju, że mój ojciec był chory na gruźlicę. Przed wojną miał tak zwaną odmę, i ta gruźlica była zaleczona, niestety w okresie wojny dzięki przejściom okupacyjnym gruźlica wróciła i ojciec mój zmarł w roku 1947.
Moja matka przed wojną pracowała w banku francusko-polskim. Po wojnie część pracowników tego banku przeszło do Centrali Handlowej Przemysłu Chemicznego, również moja mama tam zaczęła pracować, a my zamieszkaliśmy w Aninie, w domu mojej ciotki Amelii Gusiew. W pewnym momencie udało się mojej matce zamienić to mieszkanie na mieszkanie w Warszawie i wtedy mieszkaliśmy przez dłuższy okres czasu na ulicy Pańskiej. Nie wiem właśnie, czy to zaświadczenie miałem jeszcze przed Powstaniem, czy uzyskałem je po Powstaniu, właśnie uzyskałem zaświadczenie z tej szkoły pani Goldman, że zdałem małą maturę z poprawką z łaciny. Po wojnie wstąpiłem do liceum chemiczno-ceramicznego na Hożej, do klasy ceramicznej, które ukończyłem chyba w roku 1949. W roku 1950 wstąpiłem na Politechnikę Warszawską, skończyłem politechnikę, gdzie zrobiłem doktorat z chemii, sześć lat prowadziłem zespół ceramiki na Politechnice Warszawskiej i w roku 1968 chyba wyszedłem na emeryturę. Od roku 1968 jestem emerytem.
- Jak pan ocenia Powstanie z perspektywy dorosłego, dojrzałego bardzo już człowieka?
Tak jak już mówiłem, że w okresie okupacji Warszawa była bombardowana przez Armię Czerwoną, przez Rosjan. Po okupacji rozpoczęły się represje w stosunku do akowców. Otóż Powstanie było moim zdaniem takim krzykiem rozpaczy, ponieważ niestety zostaliśmy zdradzeni zarówno przez Zachód, jak i przez Wschód. W okresie Powstania bombardowanie pozycji powstańczych odbywało się w ten sposób, że latały nad nimi pojedyncze samoloty niemieckie, a równocześnie za Wisłą stały już wojska sowieckie. Wiemy o tym, że w okresie Powstania w całej Polsce odbywała się mobilizacja AK i oddziały akowskie zmierzały na pomoc Warszawie. Po stronie prawobrzeżnej, to znaczy po stronie Pragi, te oddziały były zatrzymywane przez armię sowiecką i były wywożone. Cóż można powiedzieć… Powstanie Warszawskie niewątpliwie skończyło się klęską, jeżeli chodzi o stronę militarną, natomiast było dowodem tego, że chcieliśmy walczyć o niepodległość i niezależność. Fakt aresztowania naszych przedstawicieli, naszego rządu londyńskiego, i zrobienie popisowego procesu w Moskwie, świadczy dobitnie o tym, że Rosjanie po prostu byli naszymi wrogami, a nie przyjaciółmi.
Chcę powiedzieć taką rzecz, że ostatnio zajmuję się dosyć interesującą rzeczą, mianowicie tłumaczę pamiętnik mojej kuzynki, właśnie z Moskwy, która opisuje cały przebieg wojny z punktu widzenia obywatela rosyjskiego, i staram się w ogóle zrozumieć ich postawę i stanowisko w stosunku do Polaków. Jest to bardzo trudna rzecz, dlatego że szczególnie rdzenni Rosjanie są w takiej sytuacji, że jeżeli chodzi o teren rdzennej Rosji, to Rosja nie posiada właściwie żadnych kopalin, nie ma ziem urodzajnych, które mogłyby ich wykarmić, i dlatego dla nich nieszczęściem był Gorbaczow, który spowodował rozpad Związku Radzieckiego. Dla nich Związek Radziecki to było potężne państwo, które dostarczało im możliwości przeżycia. Jest to problem bardzo złożony. Natomiast ocena Powstania Warszawskiego też nie jest prosta, bowiem w okresie Powstania niewątpliwie zginął kwiat polskiej inteligencji, ale to są wszystko rzeczy, które pozostaną do oceny historii.
Warszawa, 15 maja 2012 roku
Rozmowę prowadził Dariusz Jasiński