Henryka Adres
Nazywam się Henryka Adres, urodzona 18 kwietnia 1938 roku w Warszawie. Tutaj mieszkałam od urodzenia i mieszkam dalej z krótkimi wyjazdami. Między innymi w okresie Powstania Warszawskiego wyjechałam z rodzicami. Wówczas, kiedy wybuchło Powstanie Warszawskie, wyjechałam z rodzicami, zostałam skierowana w kierunku Krakowa, a właściwie do Oświęcimia. Byłam małym dzieckiem, siedmioletnim. Pamiętam wszystko, co tu się działo. Mieszkałam na placu Kazimierza Wielkiego na Woli i pamiętam ten moment wygnania przez Niemców, kiedy wyprowadzali nas z Warszawy w kierunku Pruszkowa. Tam było to całe sortowanie ludzi, no i ja [wychodziłam] z matką. Ponieważ w tym czasie byłam małym dzieckiem i chorowałam na szkarlatynę, miałam bardzo zniszczoną głowę i matka mi zawiązała chustką. Wsiedliśmy do otwartych wagonów świńskich i jechaliśmy. Nie wiedzieliśmy dokąd, kierunek na Kraków. W trakcie tego dowiedzieliśmy się, że jedziemy do Oświęcimia. Siedziałam z matką w tych odkrytych wagonach, bardzo dobrze to pamiętam, chociaż byłam mała. W tym czasie różnie ludzie reagowali, jedni śpiewali, inni zwariowali. Między innymi jedna osoba, jedna kobieta, która jechała z Żoliborza, przeżywała bardzo, że została przez Niemców wyrzucona. Jechał drugi pociąg i po prostu wzięli za nogi i wyrzucili do drugiego pociągu, no to później była cisza. Moja mama też ze mną bardzo… Usiadła i już nic się nie odzywała, po prostu baliśmy się. Ci Niemcy spacerowali po tych wagonach, tak pięciu, co kawałek przychodzili i tak dalej. W którymś momencie przyszedł jeden z tych Niemców i mówi, czy wie moja matka, dokąd jedzie. Matka mówi, że nie wie, nikt nie powiedział, że dokądś na Kraków. Nam powiedział, że jedziemy do Oświęcimia. No i na tym się skończyła rozmowa. Chodził, chodził, aż już taki zmrok był na dworze. On przyszedł i mówi do mojej matki, że zatrzyma się ten pociąg w Rybnej pod Krakowem i w tej Rybnej pod Krakowem będą takie podwody stały. Te podwody, to znaczy mieszkańcy tego miasta będą tam przywozić pocztę, mleko dostarczać dla Niemców, dla obsługi i listy wrzucać i tak dalej. I że on się tam zatrzyma. W tym momencie jak się zatrzyma, to żeby moja mama wyszła ze mną z tego pociągu. To jest ostatni wagon, więc on da znać do odjazdu, a mama żeby stworzyła sytuację, że wysadza mnie za swoją potrzebą. Myśmy tak przy torach usiadły, no i schyliłyśmy się, schowałyśmy się tak i właśnie ten Niemiec dał znać do odjazdu i nas tam zostawił. W ten oto sposób tam się uchroniliśmy.
Zostałyśmy tam i rano właśnie, jak ci ludzie przyjechali dostarczyć to, co tam było potrzebne i odwrotnie, no to pytają się, skąd jesteśmy i tak dalej. Mówimy, że jesteśmy z Warszawy, no i teraz właśnie nie mamy gdzie, ale tu się zatrzymaliśmy, bo podobno jechaliśmy do Oświęcimia. Oni oczywiście tacy gospodarze, młodzi ludzie, zabrali mnie i moją matkę do swojego [domu]… Dali nam mieszkanie i tak dalej. Mówimy, że nie mamy pieniędzy, więc mama też nie ma jak zarobić, ojciec poszedł, jest w okopach, więc zostaliśmy sami i cała rodzina też została sama.
Byliśmy tam przez cały okres Powstania, było nam bardzo dobrze. Ci ludzie tylko potrzebowali takie wynagrodzenie, żeby iść do kościoła i powiedzieć, że jesteśmy warszawiakami i że oni nas zatrzymali. To była cała zapłata za to. Ale oni byli więcej jak wiadomo warci, nie tylko… Jednak uchronili nas przed tym wyjazdem do Oświęcimia. No i właśnie uważam, że jakoś się tak uratowałam dzięki temu Niemcowi. Ale matka moja mówiła, że to chyba dlatego, że on po prostu zrozumiał to, że jestem dzieckiem małym, wie po co tam jadę, i może miał swoje dzieci i tak postąpił.
Nie wiem, czy mogę teraz jeszcze powiedzieć, jak wychodziłam z Warszawy. Tam z kolei był drugi Niemiec, który…
Tak, w trakcie Powstania, który nas wyrzucał z tego mieszkania. Szybko –
Raus! Raus! – musieliśmy iść na ten dworzec. Matka brała tobołki, a dla mnie było to najistotniejsze, żebym wzięła lalkę. No i wzięłam taką lalkę, którą kiedyś ojciec mi przywiózł. Ojciec przed wojną pracował na wagonach sypialnych Wiedeń – Warszawa, więc przywiózł mi takiego marynarza. Tę lalkę chciałam koniecznie wziąć. On tak strasznie zrobił, taki gest, złapał mi tą lalkę i wyrzucił gdzieś na śmietnik i mówił: „Szybciej, szybciej,
schnell, wychodzić”. Tak go zapamiętałam, że teraz jako prawie siedemdziesięciopięcioletnia osoba będę się myliła, bo trudno, to był człowiek w hełmie i tak dalej, ale jego twarz pamiętam. No i uważam, że ten Niemiec był zły, a tamten był dobry.
Jeszcze cóż mogę powiedzieć? Mieszkałam tutaj blisko właśnie. Teraz to Dom Słowa Polskiego był, ale to była ulica Kazimierza Wielkiego. To była taka duża hala, moi rodzice tam mieszkali i moje ciotki. Zajmowaliśmy pół takiej kamienicy i w tej kamienicy mieszkaliśmy wszyscy. Tamte panie pracowały, jedna była modystką i tak dalej. Tam chodziłam do przedszkola. Kiedy wybuchło Powstanie, ciotki moje mieszkały, no to oczywiście ojciec poszedł… Tutaj brat walczył, wtedy studiował prawo, walczył na Uniwersytecie. Jest jego książka wydana już teraz. Był kapitanem Armii Krajowej, już nie żyje. On poszedł, zwerbowany został do jednego z tych [oddziałów]… W tej chwili nie pamiętam, musiałabym sobie przypomnieć, ale zapamiętałam zgromadzenie. No i właśnie był też taki incydent, że kiedyś (to młody chłopak, na pierwszym roku) Niemcy go zaczepili, a on szedł i miał ulotki. Jak zaczęli do niego krzyczeć, to on zaczął uciekać źle, nie w tę stronę. Ale miał te ulotki, więc wpadł do bramy, wpadł do mieszkania, poleciał szybko. Myśmy zajmowały trzy rodziny cały parter, więc on poleciał szybko do ubikacji (na końcu była ubikacja) i tam rzucił te ulotki. No i stanął siny, blady. Oni wyszli, przyszli do tego mieszkania, bo się zorientowali i ciocię, babcię, mnie, wszystkich wystawili na podwórko i w tym czasie zaczęli go szukać. Powiedzieli, że jeśli go nie znajdą, to nas zastrzelą. A jeśli go znajdą, no to… No i tak szukali, szukali, bili tymi karabinami, nas wyprowadzili i w którymś momencie właśnie jego spotkali. No jak spotkali, tak jego wyciągnęli, bo to przecież wiadomo… Nas z powrotem wprowadzili. Jego na tym podwórku na oczach całej rodziny strasznie zbili, skopali, no i puścili go w ten oto sposób. A dlaczego tak mówię? Dlatego że tutaj u nas, w Muzeum Powstania Warszawskiego na górze jest kapliczka i tam właśnie nagrane są modlitwy i śpiewy ludzi. Był taki sygnał w Warszawie, że jak Niemcy będą kogoś łapać i… W tej chwili mi takiego słowa… Chcą go złapać i wpadną do danego podwórka czy coś, to żeby wszyscy ludzie śpiewali, że ich to odstrasza dziwnie. No i taki był właściwie zawsze zwyczaj, że wszyscy śpiewali, wszyscy się modlili i oni trochę nie wiedzieli, co [się dzieje] i przynajmniej w tym swoim rozpędzie trochę się zatrzymywali.
- I tak było też tym razem?
I tak było tym razem, tak. Jak teraz zwiedzam muzeum, to zawsze przypomina mi się ta kapliczka, bo właśnie we wszystkich warszawskich domach były te kapliczki. Tak że to takie dwa może szczegółowe [zdarzenia].
Poza tym matka moja brała udział w Powstaniu Warszawskim, bo właśnie nawet ten nasz brat… Jeszcze nie wszystko wiedzieliśmy, że on tam w konspiracji jest i tak dalej, więc czasem moją mamę… Rodzina mieszkała na Starym Mieście, na Miodowej, więc on wysługiwał się i zapakował jakąś broń albo coś i ta moja mama nie wiedząc, a czasem na przykład [używano] futerał od skrzypiec, i ona broń tam przenosiła. Tylko nie wolno zajrzeć i tak dalej… No, też już nie żyje.
Natomiast ciotka, która tam mieszkała, też już jest pochowana z całą celebracją, bo ona też była w stopniu. Parę rzeczy oddałam w muzeum i jest tam pani Frejlak podana i pani Jędrzejewska, tak że one tam działały na swój sposób. Więc na przykład ta ciotka moja brała udział, miała takie dyżury w kościele garnizonowym na Starym Mieście (w tym, gdzie teraz jest katedra chyba czy bazylika wojskowa, na Długiej), ciocia tam pełniła taki dyżur i jak na Krasińskiego wyciągali z kanałów ludzi, często trupy i tak dalej, ale przeważnie to wrzucali do tego kościoła i tam kładli na ławkach. No i niektórzy ludzie chodzili i zbierali różne rzeczy, bo na przykład Powstańcy mieli przypięty obrazek, jak szli na wojnę, czy mieli jakiś swój medalik przeważnie. Wtedy tymi płótnami byli pozakrywani i ciocia pełniła taki dyżur. Odkrywała i pokazywała, czy to ten, czy tej osoby, czy tamtej. Ludzie tak szukali w międzyczasie. Też między innymi właśnie ta ciocia miała takie różne medaliki, książeczki Powstańców albo na przykład śpiewniki i modlitwy, jakie były układane. Ponieważ ona umarła już dawno, to wszystko wzięłam i przyniosłam do Muzeum Powstania Warszawskiego, bo właściwie może ktoś skorzysta albo coś, a w domu to… Moja rodzina wie. Córkę mam wykształconą i nauczycielkę, tak że ona nie musi… Ona wie wszystko, no a tyle tych takich rzeczy w domu, tak samo wnuczki.
- W którym miesiącu opuszczaliście Warszawę?
Październik.
Tak.
- A jak zapamiętała pani sam wybuch Powstania? Czy pamięta pani ten dzień?
W ogóle jak był taki sygnał, taki alarm, że jak „krowa” leci… Właśnie tutaj jest napisane o tych „krowach”. „Krowa” to był samolot, bombowiec [właściwie pocisk]. Jak leci ten bombowiec i jak jest ogłaszane, że za chwilę będzie bombardowana Warszawa, to żeby schodzić do schronów. Wtedy schodziłam do tych schronów i myśmy tam siedzieli. Ale to było tak z jednego domu do drugiego czy gdzieś. Tam były krany pootwierane, bo to był straszny dym. Nie było widać człowieka, jak taka przeleciała. Gdzieś było bombardowanie i tak dalej, no to myśmy tam siedząc, potrzebowali chociaż napić się wody. Ja z głową obandażowaną… Tam nas zastały te wszystkie bombardowania i tam siedząc, ja, matka moja, jakoś się przetrzymywało. Jak ucichły te rzeczy, to wchodziliśmy znów na górę do mieszkania. Ale przeważnie tak to było, że właśnie jak bombardowanie to my do schronów. A jeszcze plac Kazimierza 8 to było akurat wyjście na halę, tak jak tu jest hala Mirowska, kiedyś się nazywała hala… W każdym bądź razie hala, spożywcze rzeczy, pracownie były tam pootwierane i tak dalej. Z naszych okien… Ponieważ cały parter zajmowaliśmy, to wprost na bramę. Brama była otwarta i jak bombę rzucili w tę halę … To bardzo w oczach mam. A tam w jatkach było też mięso i to palące się mięso i ten zgrzyt tego do tej pory pamiętam. Z tej bramy na wprost jatki się palą. Teraz jak się mięso zapali, jak się kotlety smaży, to tak widać, że… Tylko że tam wielki płomień był. Tak że to też tak, jako dziecko małe, bardzo zapamiętałam. No i do końca byliśmy, póki nas Niemcy nie wyrzucili.
- Czy pamięta pani lata przed Powstaniem, lata okupacji?
Przed Powstaniem tak, bo właściwie zawsze tam mieszkaliśmy i tak jak mówię – mój ojciec pracował jako kucharz na wagonach sypialnych. On jeździł takim kursem właśnie do Wiednia i z powrotem. Zawsze mama mówiła, że gdyby nie Niemcy, to mielibyśmy jakieś zasoby materialne, finansowe, a tak to wszystko się spaliło w tą wojnę i właściwie zostaliśmy z niczym. A po wojnie jak wróciliśmy, to już tam nic nie było absolutnie. Wróciliśmy z Rybnej, z Krakowa, ojciec nas odnalazł. […] Jak wyjeżdżaliśmy z Warszawy, to wszyscy wiedzieli, że trzeba pisać kartki i gdzie się pociąg zatrzyma na dworcu, wyrzucać kartki. Tak byli ludzie zorganizowani, że ci, którzy mieszkali… Mieliśmy rodzinę we Włochach pod Warszawą, to tam wyrzuciliśmy. „Zosia jedzie w kierunku na Kraków”, ten jedzie tu… Wszyscy jechali na Częstochowę, tu, i myśmy się znajdywali w ten sposób.
- Gdzie te kartki się wrzucało?
Przez okno, a ludzie wieszali na słupach. Też są zdjęcia. Zosia tu, Jędrzejewscy w takim kierunku, bo nic więcej nam nikt nie powiedział. Ojciec wracając z okopów, oczywiście przyjechał i znalazł nas, że jesteśmy w tej Rybnej pod Krakowem. Bo później do tej rodziny napisaliśmy, że zatrzymaliśmy się tutaj. Jakoś to tam doszło. On znów napisał i tak to cała rodzina [się spotkała]… Z tym że we Włochach mieszkał wujek z kolei. Dwóch synów poszło na wojnę. Jeden został w komorze gazowej spalony, a drugi brat wrócił z wojny i wrócił z obozu. Później wrócili właśnie do Włoch, bo tutaj mieli takie nieduże zabudowanie i mieszkali. A myśmy się tam znaleźli, ojciec po nas przyjechał i mówi: „Nie, wracamy do Warszawy”. Ci ludzie mówią: „Gdzie do tej Warszawy? Przecież tam same gruzy”. Ale ojciec mówi: „Nie, nie, nie. Wrócimy do Warszawy”.
- W którym roku przyjechaliście?
Zaraz w kwietniu w 1945 roku. Czyli od października i jak już Warszawa była wyzwolona w styczniu, to w kwietniu przyjechaliśmy. Mam dokumenty… [Ojciec] zaczął pracować, teraz to jest MZK, ale kiedyś przy układaniu torów tramwajowych. Całe życie tam przepracował i z tego żyliśmy. Nie wiem, czy jest potrzebna taka dodatkowa wiadomość, że ta podstacja tramwajowa, co tutaj teraz jesteśmy, gdzie jest zrobione Muzeum Powstania Warszawskiego, to ona nie tylko była podstacją, ale w okresie po wojnie, kiedy wrócili ludzie i układali tory tramwajowe, to nie mieli zapłaty. W związku z tym ta zapłata to była… Były gotowane zupy i tutaj właśnie gotowało się te zupy. Te zupy były rozdawane jako ekwiwalent za tą pracę, jaką oni wykonywali. Tak całe życie tam pracował. A ja tutaj akurat teraz przechodzę, teraz co nieco często jestem w muzeum, a to jest moja dzielnica, gdzie chodziłam do szkoły, gdzie szkołę powszechną skończyłam. No i tyle właściwie…
- Jeszcze wrócę do tej Rybnej. Czy mieliście państwo świadomość, co się dzieje w Warszawie w tym czasie?
Świadomość to niewielką, bo myśmy byli tam raczej odizolowani. Właściwie żyliśmy takim folklorem tamtych ludzi. Tam były inne potrzeby, tam się modliło. Oczywiście modliliśmy się. Właśnie to, że poszła i podziękowała matka za to, że państwo są tak dobrzy i warszawiaków tu przetrzymują, to było dla nich cała zapłatą. Oni wiedzieli o tym Powstaniu. Mnie strój krakowski kupili. Bardzo mieliśmy dobrze i po prostu… Długo utrzymywaliśmy kontakt, ale ludzie już po prostu poginęli. Mama czasem coś tej pani pomagała, bo pieniędzy nie ma nic, ale ubrali nas. A ja też miałam jedną robotę do spełnienia, bo tam był taki starszy pan, dziadek, który siedział i nie chodził na nogi, miał fajkę. Więc musiałam mu tą fajkę zapalać, co mi to bardzo przeszkadzało, bo już po prostu zapomniałam o Powstaniu, o wszystkim i tylko biegałam jak dziecko, bo przecież jednak… No i tak mieszkaliśmy…
Jeszcze powiem, że jak wróciliśmy do Warszawy, to nie było się gdzie zaczepić, bo tutaj nic już nie było, więc poszliśmy do drugiej babci. Babcia druga mieszkała na ulicy Pereca obecnie (kiedyś Ceglana) i to było w pobliżu getta. Ponieważ ojciec tam pracował przed wojną, trochę pieniędzy miał, więc chciał też jakoś wynagrodzić swojej matce i kupił jej magle, ale magle były prawie na terenach żydowskich. Babcia tam maglowała wszystkim ludziom, między innymi i tym ludziom maglowała. Czy to Żydzi, czy to… Wszyscy tam mieszkali w tych okolicach. Kiedyś właśnie było tak, że w sąsiedniej kamienicy Niemcy podpalili dom, tam gdzie mieszkali Żydzi, i Żydówki dzieci swoje rzucały z piętra, żeby tylko ktoś złapał to dziecko. I moja babcia złapała, ale oczywiście trzymała ją w tych maglach z tyłu, w takim kojcu. Ale później ktoś się znalazł, jacyś rodzice. Tą dziewczynkę pamiętam, bo ona miała tyle lat co ja, [imię] Jadzia. I ktoś zabrał do Łodzi, ktoś przyjechał, dowiedział się. Jacyś państwo żydowscy oczywiście, więc zabrali to dziecko. Moja babka umarła w 1949 roku, miałam dziesięć lat… Mamie zresztą na tym nie zależało i nie dopytywała się ani nic. Tak że to dziecko dokądś wróciło, chociaż teraz szkoda, że nie wiem, bo swego czasu byłam z pielgrzymką w Izraelu i nawet [byłoby] takie miłe spotkanie, bo myśmy takie same dziewczynki były, to samo jadły. No i w tych maglach się zatrzymaliśmy.
Jeszcze poza tymi maglami to był taki jeden pokój, więc cała rodzina, która mogła wrócić, i trzy rodziny ojca to myśmy… W jednym pokoju trzy rodziny spały. Tak, w jednym. No bo tak było i nie było gdzie. Później ojciec już trochę pracował przy układaniu torów, przy rozbiórkach, więc jakieś pieniążki [zarabiał]. Na górze ktoś zostawił jeden pokój, poszedł gdzie indziej, to mama kupiła ten pokój. No i na tej Ceglanej byliśmy do 1959 roku. Bylibyśmy jeszcze dłużej, bo ten dom stał (teraz to już tylko taki fragment ściany, ale długo stał ten dom), tylko że mój brat, który już się później urodził, miał ciężki wypadek. Jeden z braci moich urodził się w 1946 roku i później miał bardzo ciężki wypadek i był inwalidą cały czas, więc trochę wcześniej się wyprowadziliśmy, bo po prostu dzielnica nam dała mieszkanie na Muranowie, gdzie mieszkam do tej pory. To znaczy jest [tam] moje mieszkanie, teraz moje wnuczki mieszkają i córka.
- Jeszcze wrócę do lat okupacji i Powstania. Jaka atmosfera panowała w otoczeniu? Czy pani coś pamięta jako dziecko?
Może tak nie pamiętam, ale to co mi matka przekazywała, to powiedziała tak: „Teraz są ludzie niedobrzy, jeden drugiemu nie poda ręki. A w Powstanie jak jedna pani ugotowała jedzenie, przyszła do mnie i powiedziała: »Może pani dla swojej Heni chce jedzenie, zupę?«. A teraz są ludzie niedobrzy”. Czyli byli ludzie dobrzy i niedobrzy. Ale nie mogę narzekać, bo jak właśnie mieszkałam na Pereca, później nasze całe trzy rodziny też mieszkały, ojca bracia, to byli serdeczni. Po wojnie było dużo serdeczności. Teraz tak nie jest. Tak że każdy nic nie miał, jeden przed drugim nie miał się czym chwalić, każdy miał to samo, no i jeden drugiemu podawał rękę.
Jeszcze taki szczegół, ale po wojnie. Wszędzie naokoło były gruzy i miny. Bardzo dużo młodych takich dzieci jak ja to co wyleciało na dwór, to wróciło bez palca, bez ręki, i harcerze, i tacy. Bo nam się udzielało to od rodziców, że ci rodzice nic nie mają, oni coś szukali, gdzieś chodzili. Więc dzieci jak biegały, to też. One się zajmowały tylko i wyłącznie szukaniem, może talerzyk, może cokolwiek. No i te laleczki, które są w Muzeum Powstania, te kukiełki robione z pończochy, wypychana pończocha i kukiełki, bawienie się. Te misie, te zabaweczki, to jest to wszystko, co zapamiętałam, bo myśmy tym się bawili. Nic innego przecież nie było. Tak że dzieci były przygotowane inaczej, inne były troszkę te dzieci. Teraz jest swoboda, jest dobrze, jest bardzo dobrze.
- Jak zapamiętała pani żołnierzy niemieckich? Już wspomniała pani o dwóch. Czy jeszcze jakichś pani pamięta?
To co mi się może tak przypomina, to że moja mama bardzo często szła do gestapo. Była taką blondynką, ładną kobietą i zawsze mówiła, że jest polską kobietą, bo ma przedziałek na prosto, uczesana. […] U Niemców jak za kimś się wstawiła, to na jej widok oni uznawali, że to chyba prawda. Do czego to się sprowadzało? Do tego, że moi bracia jeździli po tramwajach i śpiewali piosenki na Niemców, brzydkie, różne takie jakie były. No i oczywiście wtedy ojciec na rozmowę na gestapo. Więc różni byli. Puszczali, na ogół puszczali, bo tam coś powiedział albo mama. Zawsze każdy prosił, żeby szła moja mama i coś tłumaczyła. Nie znała języka niemieckiego, ale jakoś tam szła i im tłumaczyła. Więc różni byli. To trudno powiedzieć. To tak jak w wojnę.
Aha, jeszcze przechodziła armia radziecka. Nie wiem, radziecka, rosyjska? Bo to już był czterdziesty któryś… Gdzieś przechodzili, tylko teraz nie mogę sobie uświadomić, w którym kierunku. No i takie były obrazki też nie za bardzo. Miałam taki incydent nieprzyjemny, bo zatrzymali się w tym jednym pokoju, dalej szli i spali. Jeden czyścił broń, a ja jako dziecko przyszłam i tak patrzę, co on tam czyści. On nie wiedział, czy może był nietrzeźwy i miał naładowany… Mnie ta kula przeleciała tylko, przewróciłam się z tego impetu takiego. Więc by mnie zabiła. Takich jako dziecko, ale to wynikało z tego, że dziecko jest zawsze gdzieś. Mama się bała o mnie, bo wszędzie weszłam. Gdzie nie potrzeba i potrzeba to wchodziłam. Było też tak, miny. Ale było też bardzo niebezpiecznie i na podwórkach. Znów nie było tej wody. Były pootwierane takie pompy kręcone. Też tutaj są. Taka pompa, podstawiało się do kranu, ta woda leciała i zabierało się. Mnie też babcia [wysyłała], bo moja mama w tym czasie jeździła… To było tak organizowane to życie… Więc [babcia] kazała mi iść po wodę. Poszłam z kubłem, podstawiłam, a chłopiec brał swój kubełek i puścił, bo to taka korba była, ona mnie uderzyła w pachwinę. Oczywiście noga się krótsza zrobiła, a tutaj balon. Lekarzy nie było, no to jakiś felczer mi to opatrzył. Tak że parę razy uniknęłam takich różnych sytuacji. A matka z kolei po wojnie to wynajęła maszynę na przykład, tak się wydaje, i jeździła tymi pontonami. Wojskowi przewozili nas takimi łódkami. Jeździła na Saską Kępę i tam na przykład na dwie godziny szyła jakieś szlafroki. Przychodziła i mówi: „Takie te dzieci są mądre teraz – i zawsze powtarzała – takie jak były wtedy dzieci, to teraz nie są takie”. Jak rano wyszłam po pieniążki, niosłam to, nie bałam się, po gruzach. A miałam iść, zanieść gdzieś te uszyte szlafroki i wziąć pieniążki. Te pieniążki miałam przyszyte gdzieś, mama to zamknęła i szłam, szłam. Urlychów to był za Warszawą, tak jak teraz Bemowo gdzieś, tam były pola. A ja tam na drugi koniec szłam. Jak przyszłam, to już wieczorem. To [każdy] najadał się brudnego, brudnych ogórków, brudnych pomidorów, co było po drodze i przychodziłam. Tak że ciężkie takie czasy były. A bombardowania, no to cały czas. Jak się zaczęło, to do października tak [trwało].
- Kto z pani rodziny dokładnie brał czynny udział w Powstaniu?
Też tutaj napisałam: ksiądz Białek, matki brat, w stopniu kapitana. Teraz książka wyszła, nawet zdobyłam to, bo później… Już nie żyje. Kiedy umarł kardynał Wyszyński, to on razem siedział w więzieniu… To znaczy wiadomo, że kardynał siedział gdzie indziej, ale w tym czasie był i jego proces za to, że nie podoba się ustrój czy coś takiego. Więc ksiądz Białek był w Poznaniu jezuitą. Mój brat Władysław Mroczkowski, jest tablica jego na Uniwersytecie Warszawskim, między kilkoma osobami w stopniu kapitana. Drudzy bracia z Włoch, Jędrzejewscy. Tak że trochę by się uzbierało. Ta ciocia, która… Po wojnie później każdy się zgłaszał do tego… Jak to się nazywa? Ta organizacja taka była… To właściwie między „Solidarnością”, bo przedtem to nie było wolno… Moja ciotka w tym ruchu właśnie… Mam nawet zaświadczenie ze ZBoWiD-u… Później był ZBoWiD, przejął to. Ale tam to byli, jak ja się orientuję ludzie, co w Powstaniu nie brali udziału, ale przyszli do tego ZBoWiD-u i byli tacy i bardzo dużo wtedy takich ludzi [było]. Więc te zaświadczenia wydawali właśnie jako kombatanci, którzy… Oni mieli dodatki, tak. Wujek, Frejlakowie, Jędrzejewscy. Rękawkowie w obozie siedzieli. Stryjenka jedna jeszcze żyje, osiemdziesiąt cztery lata. Tak że to właściwie wszyscy ci, co byli, to czymś się zajmowali. Teraz to już nie mam nikogo tutaj. Tak się złożyło, że nie mam nigdzie poza Warszawą. Właściwie mam tylko córkę i tylko taką rodzinę ojca we Wrocławiu. Tylko ktoś tam jest i tutaj. Tak nie mam, wszystko już poumierało.
- Jakie jest pani najgorsze wspomnienie z tych lat wojennych?
Te najgorsze… Właśnie dziecko to tak różnie [podchodzi]. Bo ja to tak nie mogłam tego odczuwać jak na przykład odczuwała matka, bo to zrozumiałe. Ojciec, matka, no oni… A dziecko to nie wiedziało właściwie, co się dzieje. Wyrzucili nas, no to wyrzucili, to jechałam z matką. Ale najbardziej mi się utrwaliło samo to wygnanie, bo te krzyki i tak dalej. Chociaż uczyłam się niemieckiego, to zapamiętałam to
raus i to
schnell – od tamtej pory pamiętam i tych Niemców właśnie. I w oczach człowiek stale ma te limuzyny jeżdżące i te piątki takie, które… No ale jako dziecko to… Jeszcze byłam taka sześcioletnia, ale mój brat starszy, to oni w tramwaje wskakiwali i śpiewali, podczas okupacji cały czas, bo ta okupacja to jednak… Ojciec w tym czasie pracował w jakiejś fabryce, nim go zabrali na okopy, pracował na Pradze w jakiejś fabryce szyn chyba czy coś takiego. Tak że to tak trudno mnie jako dziecku po prostu powiedzieć, co tam tak przeżyłam. Dla mnie to było ważne, właśnie ten Niemiec. Dlaczego on mi zabrał? Tu mi jakoś wyrzuca. To mnie jakoś najbardziej tak… A moi rodzice to opowiadaliby dużo więcej. Ale oni poumierali w tym czasie, kiedy nie wolno było mówić w Polsce przecież. Moi rodzice umarli w 1985 roku. Wiem, że ojciec bardzo wtedy przeżywał. Został nagrodzony w stopniu wyższym i tak dalej. Za wojnę mam jego odznaczenie za 1939 rok, za Powstanie Warszawskie, wszystko mam w domu, łącznie z legitymacjami. Dostał odznaczenia i tak dalej, bardzo się tym cieszył, czego dowodem jeszcze było to, że jak go chowaliśmy, to powiedział, że musi się pochować w tym mundurze. To takie były ich odczucia inne, oni opisaliby tutaj… Matka [zmarła]w 1990 roku, ojciec w 1985. W 1981 jak się jeszcze z nimi widziałam, to oni na swój sposób mówili, przeżywali tą wojnę, jedną, drugą.
- Gdzie ojciec walczył, w którym miejscu?
Ojciec był w okopach, ale nie pamiętam dokładnie, gdzie to było. Siedzieli w okopach, tam się czołgali, brał udział w wojnie jakoś. Ale tego nie powiem dokładnie, bo to się tak mówiło – „w okopach”.
- Jakie jest pani najlepsze wspomnienie?
Z Powstania? O nie, nie, to chyba nie ma, bo to jest smutne. Mimo że nie zapamiętałam dużo, ale… Po wojnie to… Może najmilsze jest to, że wróciłam, że zdobyliśmy to mieszkanie, ci rodzice i że byłam w Warszawie, jestem warszawianką. Nawet teraz córka robiła doktorat, to sięgnęliśmy 1863 roku. Tak że już tacy jesteśmy warszawiacy, mieszczuchy. No i takie… Ale to była smutna historia. To tak jak się pójdzie do Zamku Królewskiego, a przyjdzie się do muzeum, to jest coś takiego. Tylko może dobrze, że dziecko tak sobie nie zdaje sprawy. Na przykład jak byłam na tym wygnaniu, moja matka inaczej przeżywała, a ja się cieszyłam, że krakowskie ubranie mam i że ganiam. Najedzona byłam, dostałam od ludzi i to takie wspomnienia są.
- Z perspektywy czasu, z perspektywy osoby dorosłej, jak pani ocenia teraz Powstanie?
Jak oceniam? Po prostu uważam… Słyszę nieraz powiedzenie, że: „Po co to było? Na co to było?” – i tak dalej. Mam takie zdanie. Każdy człowiek… Teraz się mówi, że to Powstanie mogło być, niepotrzebnie było, po co tyle ludzi zginęło i tak dalej. Ale to jest młody człowiek. Mimo że mówimy, że w tej chwili jest młodzieży dobrej, złej i tak dalej, ale spośród tych wszystkich ludzi też będą tacy, którzy na zryw, na mobilizację on idzie walczyć. A że ginie, a że wszystko jest stracone… Mam wielkie uznanie dla tych, który brali udział. Tym się szczycę i uważam, że tak jak wielu ludzi i ojca niektóre rzeczy, które miałam w domu, to jak bym mogła, to bym przechowała. Tylko wiem, że nie wszystko się może [dobrze przechować], więc oddałam w dobre ręce, żeby w razie czego [została pamiątka]… Że lepiej opaski, takie rzeczy [oddać]… Coś jeszcze przechowuję, bo nie powiem, że nie jestem taka, że już tak z pamięci… Jeszcze jakąś tą pamięć mam i dzieci moje, wnuczki są wychowane tak i bardzo się szczycą tym, że warszawiacy, że dziadek… Moja córka też stawia sobie dziadka i w takim mundurze i w takim całej rodzinie, książki i tak dalej… Uważam, że tak należy [żyć], takie moje korzenie. Nigdzie nie byłam gdzie indziej, tylko tutaj. Szczycę się, lubię, kocham tą Warszawę i też nie wiem, co bym zrobiła.
Warszawa, 9 maja 2012 roku
Rozmowę prowadziła Magda Dąbrowa