Jerzy Radzikowski „Irek”
Jerzy Radzikowski, pseudonim „Irek”, urodzony w Warszawie 8 października 1930 roku.
- Co robił pan przed 1 września 1939 roku?
Urodziłem się i mieszkałem w Warszawie na ulicy 6 sierpnia 11, mieszkania 17. Przed 1 września 1939 roku ukończyłem drugą klasę szkoły podstawowej.
- Jak zapamiętał pan wybuch wojny?
Bardzo łatwo było mi zapamiętać, dlatego że w pierwszym nalocie na Warszawę samolotów niemieckich został zbombardowany kościół Świętego Zbawiciela, jedna z tych wież paliła się. Ten moment utkwił mi najlepiej w pamięci, bo doskonale widać było ten płomień z okien mojego mieszkania.
- Czym zajmował się pan przed wybuchem Powstania, w czasie okupacji?
W czasie okupacji byłem uczniem 98 Szkoły Podstawowej w Warszawie, w której później, dokładnie nie pamiętam od którego roku, dyrektorem był pan profesor Stanisław Bugajski. Był on już w okresie przedwojennym związany z 16 Warszawska Drużyna Harcerska imienia Zawiszy Czarnego, do której to drużyny należeli i działali bardzo aktywnie dwaj jego synowie – Jan i Stanisław. Ponadto był on jednym z najstarszych żyjących wówczas harcerzy. On właśnie też jest autorem słów i melodii „Modlitwy harcerskiej”, która powstała w 1919 roku w Przysietnicy, na obozie drużyny żeńskiej imienia Królowej Jadwigi z Nowego Sącza.Ponadto jak już wspomniałem, był on związany od wielu lat sprzed wojny z 16 Warszawską Drużyną Harcerską imienia Zawiszy Czarnego i na 25-lecie istnienia drużyny, czyli w 1936 roku, napisał on słowa i ułożył melodię hymnu tej drużyny.
- Z czego utrzymywała się pana rodzina w czasach okupacji?
Ojciec mój pracował w ubezpieczalni społecznej, natomiast mama moja przed wojną pracowała w bibliotece Dyrekcji Lasów Państwowych i dokładnie nie pamiętam… chyba przez pierwszy rok okupacji, to dalej pracowała… może przez pierwsze dwa lata, a potem już nie. Sytuacja była bardzo ciężka, bo przecież wiadomo było, że ceny były bardzo wysokie a zarobki były takie same jak przed wojną w złotówkach, tylko że ta złotówka okupacyjna nie miała tych oczywiście wartości co złotówka przedwojenna.
- Czy w związku z tym mieli jeszcze jakieś inne źródło utrzymania?
Tak. To znaczy ojciec otrzymał z miejsca pracy działkę na Polu Mokotowskim i w związku z tym mieliśmy własne warzywa – pomidory, fasolę… Natomiast jeżeli chodzi o mamę, to trochę zajmowała się handlem mydłem. Trzeba było z czegoś żyć, [mama] nawiązała kontakt z właścicielem fabryczki mydła i od niego brała i sprzedawała znajomym.
- Czy uczestniczył pan w konspiracji?
Tak. Jak już wspomniałem, dyrektorem tej szkoły, do której uczęszczałem, mam na myśli tutaj rok 1942, 1943 czy 1944, był profesor Stanisław Bugajski. W marcu 1944 roku zarekomendował mnie on do 16 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej imienia Zawiszy Czarnego, która w tym czasie rozbudowała się do Roju „Sulima” – blok prochownia. Prochownia, to znaczy Ochota. On mnie zarekomendował do tej drużyny i od marca 1944 roku należałem do tej drużyny. W czasie okupacji, w maju 1944 roku, brałem udział w takiej akcji ostrzegania pewnych osób przed wywózką ich na roboty do Niemiec. W moim przypadku to były osoby zamieszkałe na Dolnym Mokotowie. To tyle do okresu Powstania.
- W jakim oddziale pan walczył w czasie Powstania?
W czasie Powstania Warszawskiego, gdzieś około już 5 sierpnia nawiązałem kontakt z Trzecią Warszawską Drużyną imienia Bolesława Chrobrego, należącą do roju ziem zachodnich. Z tymi harcerzami, to byli „Zawiszacy” z „Szarych Szeregów”, rozpocząłem działalność w Harcerskiej Poczcie Polowej Śródmieście Południowe, której centrala mieściła się przy ulicy Wilczej 41. Pełniłem funkcję listonosza. Około 22 sierpnia pełniąc tą funkcję dowiedziałem się gdzie kwateruje moja macierzysta drużyna 16 Warszawska Drużyna Harcerska imienia Zawiszy Czarnego. Ona właśnie kwaterowała przy ulicy Mokotowskiej 28 w budynku, w oficynie na parterze miała swoją siedzibę. Udałem się tam i już w tej drużynie do końca Powstania zostałem.
- Czy może pan opowiedzieć o akcjach, w jakich pan uczestniczył podczas Powstania?
Jak już wspomniałem, była to działalność listonosza Harcerskiej Poczty Polowej, a ponadto mniej więcej od początków września byłem łącznikiem przy radiostacji powstańczej „Błyskawica” razem z moim przyjacielem, druhem Andrzejem Połońskim, pseudonim „Kajtek”, też z 16 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej imienia Zawiszy Czarnego. Będąc łącznikiem wykonywałem różne zlecone mi czynności, między innymi przenosiłem rozkazy od dowódcy pewnego odcinka Śródmieście Południowe do komendanta Fabryki Broni Powstańczej, która wówczas mieściła się na ulicy Hożej w dawnych Zakładach Mleczarskich.Potem także zakładałem linie telefoniczne dla oddziałów powstańczych AK, działających na terenie Śródmieście Południowe.Jeżeli chodzi o inną działalność, to razem z całą drużyną zajmowaliśmy się transportem jęczmienia z dawnych zakładów Haberbuscha, na potrzeby oddziału stacjonującego w sąsiednim budynku oraz na potrzeby „Zawiszaków”. Z początku września do tego budynku przeszła cała grupa „Zawiszaków” z Roju Ziem Zachodnich, także przeszli „Zawiszacy” z Śródmieścia Północnego. To była największa stanica harcerska w czasie Powstania Warszawskiego licząca około siedemdziesięciu harcerzy. Komendantem tej stanicy był druh harcmistrz podporucznik Przemysław Górecki pseudonim „Kuropatwa”, a jego zastępcą był druh podharmistrz Głuszek, pseudonim „Wiktor”.
Broni jako takiej to myśmy nie mieli, chyba że jeżeli się wykonywało jakieś ważniejsze akcje to na ten okres dostawałem pistolet.
- Czy to był jedyny rodzaj broni?
Tak. Oczywiście. U nas, jeżeli chodzi o naszą drużynę, zresztą nas tam niewiele osób było, bo chyba około sześciu osób, to były dwa pistolety, na całość. Jeżeli chodzi o innych „Zawiszaków”, to też oni tam mieli jakąś broń krótką, chyba jakiś jeden karabin, ale to było minimalne uzbrojenie, zresztą zupełnie słusznie, dlatego że przecież myśmy nie walczyli na barykadach, więc ta broń nie bardzo była na co dzień potrzebna.
- Czy pana działalność w Powstaniu wiązała się z dużym ryzykiem?
W ogóle sprawa ryzyka, to jest sprawa bardzo względna. Każdy Warszawiak, który mieszkał w Warszawie w czasie Powstania Warszawskiego był poddany większemu czy mniejszemu ryzyku. Przecież Niemcy bombardowali Warszawę i lotnictwo, sztukasy bombardowały i z broni rakietowej, tak zwane krowy albo szafy. Tak, że to ryzyko było dla wszystkich [duże]. Pamiętam taki jeden moment, który mi najbardziej utkwił w pamięci, mianowicie jak szedłem na tą kwaterę 16 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej, dowiedziałem się też od Zawiszaka, który był listonoszem, akurat szedł z listem na tą kwaterę, ja razem z nim się udałem i sytuacja była taka, że szliśmy ulicą Koszykową i żeby tam dojść, trzeba było przeskoczyć ulicę Koszykową w okolicach Mokotowskiej. Nie wiedzieliśmy, że bardzo blisko nas, tam gdzie mieściła (i mieści do dzisiaj) ambasada Czeska, znajdują się Niemcy. Tam stał czołg niemiecki. Wiadomo było tylko, bo były takie ogłoszenia: „Uwaga – ostrzał”, to żeśmy wiedzieli, że tam jest ostrzał, ale jaki to nie wiadomo było. Mimo wszystko żeśmy przeskakiwali przez tą ulicę i tego już do końca życia nie zapomnę, z tego czołgu Niemiec, cały magazynek z karabinu maszynowego posłał. Kulki to nam gwizdały przed głową, za głową, i tak dalej. Wpadliśmy do bramy, dobrze, że brama ta miała dość dużą wnękę i tam żeśmy się w tej wnęce schowali. Ten czołgista, który do nas strzelał widział, że jednak nas nie trafił i w związku z tym posłał nam pocisk z działa czołgowego. Oczywiście myśmy stali po przeciwnej stronie tego miejsca, gdzie pocisk uderzył. Gdy pocisk uderzył, cały balkon poleciał no i te odłamki koło nóg nam latały od tego pocisku czołgowego, ale dzięki Bogu nikomu się nic nie stało. To był taki chyba najbardziej szczególny dla mnie fakt, który do końca życia będę pamiętał.
- Z jakimi trudnościami wiązała się pana działalność jako łącznika?
Trudności to były przede wszystkim ze względu na poruszanie się. Poruszało się na ogół piwnicami domów, dlatego że na ulicach to był zawsze [obstrzał] albo z jednej albo z drugiej strony, albo z obu nawet. Iść ulicą to było niemalże samobójstwo, więc wszelkiego rodzaju poruszanie się [było bardzo trudne], ja mówię o sytuacji jaka była w Śródmieściu Południowym. W Śródmieściu Północnym było jeszcze gorzej, bo byłem tam kilka razy, to już we wrześniu tam była taka sytuacja jak na Starym Mieście. Ciągłe, systematyczne bombardowanie niemieckich sztukasów i stały obstrzał rakietowy z tych „krów” czy „szaf” – jak różnie to się nazywało. Tam było dużo gorzej niż w Śródmieściu Południowym. W Śródmieściu Południowym dopiero praktycznie zaczęło się już bardzo źle w drugiej połowie września.
- Jak zapamiętał pan żołnierzy strony niemieckiej?
Mówiąc szczerze, ja z żołnierzami – Niemcami jakoś się nie zetknąłem, nie miałem z nimi nigdy do czynienia. W związku z tym trudno było mi zapamiętać ich. Oni najbardziej dali się we znaki na Woli, gdzie tam masowo rozstrzeliwali Niemcy i Ukraińcy, przede wszystkim ludność cywilną. Natomiast ja bezpośrednio to się z nimi nie zetknąłem.
- Czy był pan świadkiem zbrodni wojennych?
Nie, świadkiem, że Niemcy rozstrzeliwali Polaków… w czasie Powstania nie. W czasie okupacji to też nie mogłem być świadkiem, gdyż to wyglądało w ten sposób, że przywożono tych ludzi z Pawiaka, których miano rozstrzeliwać i oczywiście cała ulica byłą zamknięta, obstawiona, więc tam mógł to tylko zobaczyć ktoś, kto tam naprzeciwko mieszkał. Także bezpośrednio tego nie widziałem.
- Czy miał pan kontakt z osobami innych narodowości, które walczyły w Powstaniu?
Nie miałem.
- Proszę opowiedzieć, jak wyglądało życie codzienne podczas Powstania. Jak wyglądały sprawy higieny, żywności, ubrania?
Tam, gdzie ja mieszkałem, to miałem bardzo dobre warunki, dlatego, że sąsiad nasz, zresztą bardzo zamożny człowiek, zostawił nam pieska i pełną spiżarnię jedzenia. A więc kiełbas, masła i różnych innych żywności. Tak na dobrą sprawę wyżywienie to mieliśmy, jak na warunki powstańcze, zupełnie dobre. Jeżeli chodzi o tych „Zawiszaków”, którzy razem ze mną kwaterowali na Mokotowskiej 28, gdzie była duża stanica harcerska, to tam wyżywieniem to była tak zwana zupka pluj-pluj. To była zupa ugotowana z rozgotowanego jęczmienia. Więc to było niesamowite świństwo, co tam mówić. Ja miałem tą dobrą sytuację, że tego nigdy nie jadłem, bo w domu zawsze miałem coś do zjedzenia.
- A taka kwestia, jak nocleg, ubrania – czy były z tym problemy?
Jeżeli chodzi o noclegi, to tam na kwaterze po prostu na ziemi żeśmy spali. Natomiast ubranie – to miałem swoje ubranie jeszcze. Nieraz na nocleg szedłem do domu, bo to było niedaleko i w domu spałem w łóżku a nie jak na kwaterze, czy jak później byłem łącznikiem przy radiostacji „Błyskawica”, to tam z kolei spałem. Ja nie miałem jakiś problemów w związku z ubraniem. To tylko miały problem te osoby, których dom Niemcy zbombardowali bądź został spalony i wyszli z tego domu tak jak stali, to wtedy oczywiście problem był. Ten dom, w którym ja mieszkałem, do końca Powstania nie był zniszczony, tylko po Powstaniu już Niemcy wysadzili go w powietrze.
Tam akurat to było dobrze. Tam na naszej kwaterze i u mnie w domu. Dlaczego? Dlatego, że zbyt blisko byli Niemcy, jeżeli chodzi o tą Koszykową 28, tam Niemcy byli dwa budynki dalej. W związku z tym, ani ten teren nie był bombardowany bo za blisko byli Niemcy, woda też była – bo Niemcy musieli mieć wodę z wodociągów, chyba światło też było. Podobnie było w przypadku mojego mieszkania na 6-go Sierpnia, bo tam też byli blisko Niemcy. W związku z tym ani te domy nie były bombardowane przez lotnictwo, bo za blisko byli Niemcy i też była woda, chyba było światło. Jeżeli chodzi o światło to tylko w wrześniu chyba gdzieś od połowy nie było go, dlatego, że elektrownia na Powiślu została zajęta przez Niemców i tam chyba wycofujący się powstańcy zniszczyli urządzenia elektrowni, żeby Niemcy z nich nie korzystali. To chyba już potem światła nie było.
- Czy w pana otoczeniu uczestniczono w życiu religijnym?
Z tym życiem religijnym to był kłopot, dlatego, bo tak – kościół Zbawiciela, który był bardzo blisko, był nieczynny, bo tam już za blisko byli Niemcy. Tak, że jeżeli idzie o mszę świętą to nie było gdzie pójść w tamtych okolicach. O ile pamiętam i u nas na Mokotowskiej 28, to też w niedzielę jakoś tam nie było jak iść do kościoła, bo te kościoły były albo zburzone, jak na Placu Trzech Krzyży ten kościół Świętego Aleksandra… W związku z tym, życie religijne raczej odbywało się tylko w domu na pacierzu rannym i wieczornym. Tylko tyle.
- Czyli w pana otoczeniu ludzie nie gromadzili się na potajemnych takich spotkaniach, mszach na dziedzińcu?
Z tym gromadzeniem się to było różnie… Raczej tam u nas tego nie było, jeżeli chodzi o naszą kwaterę na ulicy Mokotowskiej 28, natomiast tam gdzie mieszkałem, owszem była kapliczka, to tam kilka osób, wieczorem oczywiście, się zbierało, bo w czasie dnia było niebezpiecznie. To tylko tyle.
- Jaka atmosfera panowała u pana w oddziale?
Bardzo dobra atmosfera, tak, oczywiście. W zasadzie to nikt nie myślał, żeby to miało Powstanie upaść. Jednak mimo wszystko do końca się liczyło na pomoc zza Wisły. Kiedy już we wrześniu, w połowie września, już te wojska polskie na Pradze były.
- Do końca Powstania utrzymywała się nadzieja i optymizm?
Prawie że do samego końca.
- Jak walkę pana oddziału odbierała ludność cywilna? Jaki stosunek był ludności cywilnej?
Jeżeli chodzi o nas, to stosunek ludności cywilnej był zawsze bardzo pozytywny, bo myśmy wykonywali bardzo istotną pracę listonoszy Harcerskiej Poczty Polowej, w związku z tym do nas nikt nie mógł mieć jakichkolwiek pretensji. Natomiast, jeżeli chodzi o oddziały powstańcze, to pod koniec Powstania nieraz spotykali się oni, tak jak słyszałem, z pewną niechęcią, ze strony może nie wszystkich, ale pewnej grupy ludzi. Wydawało się tym ludziom, że gdyby nie było Powstania, to by ich dom nie był zniszczony, czy ktoś by nie zginął. I taka była w związku z tym ich reakcja. Chociaż, moim zdaniem, gdyby Powstania nie było w Warszawie to i tak Niemcy by nas wszystkich wysiedlili z Warszawy a większość poumieszczali w obozach koncentracyjnych. Tak, że sytuacja na pewno nie byłaby dużo lepsza niż gdyby Powstania nie było.
- Czy często spotykał się pan z pomocą ludności cywilnej?
Tak. Ja osobiście to się może mniej spotkałem, ale wiem od swoich kolegów, że jak oni tam te listy roznosili, to często ich jakąś tam kanapką częstowano, czy jakąś szklanką herbaty. W tym sensie…
- Czy miał pan kontakt z prasą powstańczą lub słuchał pan jakiejś radiostacji w czasie Powstania?
Jak byłem łącznikiem w radiostacji „Błyskawica” to oczywiście tak. Natomiast jeśli chodzi o prasę powstańczą, to prasa byłą wszędzie dostępna. Szczególnie „Biuletyn Informacyjny”. Tak, że oczywiście, bardzo łatwo było. Zawsze tą prasę czytałem i miałem.
- Czy artykuły z tej prasy miały duży wpływ na pana otoczenia, na poglądy, na stosunek do Powstania?
Wszyscy myśmy mieli stosunek pozytywny, ja mówię o swoim środowisku. W związku z tym, te artykuły, może nie miały jakiegoś specjalnie znaczenia, dlatego, że one też się pozytywnie odnosiły do sprawy Powstania i w związku z tym, w naszym środowisku, one jakiegoś większego znaczenia nie miały, bo były zgodne z naszym przekonaniem.
- Czy mógłby pan opowiedzieć o audycjach, jakie były nadawane właśnie w radiostacji „Błyskawica”.
Na ogół to były audycje dotyczące spraw informacyjnych, że jakiś oddział powstańczy AK walczył na tym odcinku czy na innym odcinku… czy jakie odniósł sukcesy, gdzie się musiał wycofać… Po prostu to były na ogół rzeczy informacyjne podawane przez „Błyskawicę”.
- Jakie jest pana najlepsze wspomnienie z Powstania?
Chyba to, o którym już wspominałem, że gdy szedłem na tą kwaterę 16 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej imienia Zawiszy Czarnego i musiałem przez ulicę Koszykową przebiec, to jakoś to mi się udało, nie zostałem ranny i żyję. To chyba jest najbardziej miłe wspomnienie, że udało mi się przeżyć i nie zostałem ranny. Tylko pod koniec Powstania zostałem ranny w lewą rękę odłamkiem i potem wywiązało mi się zakażenie i musiałem znaleźć się w szpitalu na Jaworzyńskiej, zresztą w którym moja mama pracowała. Z tym szpitalem zostałem wywieziony do takiego obozu przejściowego w Krakowie, to było gdzieś pod koniec października 1944 roku. On się mieścił w takim budynku chyba poszpitalnym.Z tego obozu w ciągu pierwszej godziny udało mi się uciec z mamą. Potem, ponieważ nas poszukiwali Niemcy w Krakowie, wiec pojechaliśmy do górali naszych znajomych do Zakopanego i tam żeśmy dotrwali do końca wojny.
- Co działo się z panem po maju 1945 roku? Czy wrócił pan do Warszawy?
Opowiem na temat swojego pobytu w Zakopanem, bo to się z tym wiąże.Nie miałem – mówiąc szczerze – nic do roboty, kiedy znalazłem się w tym Zakopanem. Kiedyś z mamą byliśmy w Krakowie, to tam sobie kupiłem książki do drugiej klasy gimnazjum, bo pierwszą ukończyłem, będąc uczniem siódmej klasy. Chodziłem [wtedy] na komplety pierwszej klasy Gimnazjum i Liceum [imienia] Stanisława Staszica. Kierownikiem tych kompletów był właśnie nasz dyrektor profesor Stanisław Bugajski. Kupiłem sobie książki do drugiej klasy i sam się uczyłem. Potem jak już Sowieci weszli do Zakopanego, niby powstała „Wolna Polska” wiec wstąpiłem do trzeciej klasy Gimnazjum imienia Oswalda Balcera w Zakopanym. Trzecią klasę ukończyłem. Ponieważ byłem w harcerstwie, jakoś tak byłem z nim związany, skorzystałem z tej propozycji ażebym zaczął organizować harcerstwo w Zakopanem. Byłem jednym z organizatorów harcerstwa w Zakopanem i później prowadziłem drużynę harcerską przy szkole podstawowej w Poroninie. W Zakopanem byłem mniej więcej prawie do końca sierpnia 1945 roku. Mama wyjechała wcześniej jakiś niecały miesiąc, gdyż był kłopot z dojazdem do Krakowa, bo Niemcy wysadzili wszystkie mosty kolejowe.Wróciłem do Warszawy pod koniec sierpnia 1945 roku i wstąpiłem do czwartej klasy Gimnazjum i Liceum imienia Stefana Batorego w Warszawie. Jednocześnie dalej działałem w harcerstwie. Zwróciłem się do hufcowego Hufca Mokotów, który polecił mi zorganizować drużynę przy szkole podstawowej na ulicy Narbutta. Była to 2 Warszawska Drużyna Harcerska imienia Władysława Łokietka. Tą drużynę prowadziłem do mniej więcej lutego 1949 roku.
- Czy pana działalność harcerska nie wiązała się z trudnościami? Nie spotkał się pan z represjami? Nie ukrywał pan swej działalności powstańczej?
Nie. Ja nie ukrywałem działalności swojej w „Szarych Szeregach” i w Powstaniu Warszawskim. W związku z tym musiałem zrezygnować w lutym 1949 roku z dalszej działalności harcerskiej. Miałem bardzo porządnego hufcowego Hufca Mokotów i pamiętam on mnie wezwał do siebie, to gdzieś było koniec stycznia, może początek lutego 1949 roku i mówi: „Słuchaj, napisz takie podanie do mnie, że rezygnujesz z działalności drużynowego i członka Komendy Hufca”. Byłem też w Komendzie Hufca, bo rok wcześniej w 1947 roku ukończyłem kurs podharcmistrzowski. Mówię: „Dlaczego?”. „Dlatego, że jak tego nie zrobisz to ja będę musiał twoje nazwisko podać, żeś ty był w »Szarych Szeregach« i brałeś udział w Powstaniu Warszawskim i znajdziesz się na Rakowieckiej”. To był bardzo porządny człowiek, ten hufcowy. Nazywał się Ryszard Donner. W związku z tym, zrobiłem tak jak on mi polecił i dzięki temu tych represji uniknąłem. Inni moi koledzy, którzy są w kręgu „Zamek” Warszawskich „Szarych Szeregów”, znaleźli się w 1949 roku na Rakowieckiej aresztowani przez UB.
- Proszę opowiedzieć, czym się pan zajmował w późniejszych latach?
W 1948 roku zdałem maturę w Liceum [imienia] Batorego i potem zacząłem studia. Najpierw rozpocząłem studia na wydziale chemii na Politechnice Warszawskiej, w następnym roku na wydziale matematyki na Uniwersytecie Warszawskim. Ukończyłem jedne i drugie studia. W roku 1953 rozpocząłem pracę w Politechnice Warszawskiej, najpierw na stanowisku asystenta. W 1965 roku uzyskałem doktorat w Politechnice Warszawskiej i dalej pracowałem w Politechnice Warszawskiej prowadząc wykłady do roku 1991. Od 1991 roku przeszedłem na emeryturę. To tyle jeżeli chodzi o moją działalność zawodową.Jeżeli chodzi o działalność harcerską, to w 1981 roku nawiązałem kontakt ze swoją macierzystą drużyną 16 Warszawską Drużyną Harcerską imienia Zawiszy Czarnego i tak co roku jestem zapraszany [na różne uroczystości]. I tak z nimi ten kontakt utrzymuję.Od 1991 roku jestem w Stowarzyszeniu „Szarych Szeregów”, należę do kręgu „Zamek” Warszawskich Szarych Szeregów i tam pełnię funkcję przewodniczącego komisji rewizyjnej a jednocześnie pełnomocnika Komendy kręgu „Zamek” do współpracy z harcerstwem.Również od 1991 roku jestem członkiem Związku Powstańców Warszawskich.
- Wrócimy jeszcze do samego Powstania. Wspomniał pan, że wywieziono pana po Powstaniu do obozu przejściowego. A jak pan zapamiętał koniec Powstania?
Oczywistą jest rzeczą, że… każdy myślał, że to będzie jednak inaczej, że to Powstanie się uda, i że Warszawa będzie wyzwolona przez powstańców. Tak się nie stało. Te ostatnie dni i samo opuszczenie Warszawy oczywiście było bardzo przykre dla wszystkich Warszawiaków a więc i dla mnie tak samo. Liczyliśmy się z tym, że jak z powrotem wrócimy to już możemy nic nie zastać. Jak wróciliśmy po Powstaniu do Warszawy, to już tego domu, w którym mieszkaliśmy, nie było, ale mieliśmy o tyle szczęście, że rodzice mieli swoje własnościowe mieszkanie w alei 3 Maja 14, mieszkania 67, które ocalało. Moja mama zaczęła pracować w ubezpieczalni społecznej, gdyż ojciec pracował w ubezpieczalni. Został on 6 maja 1944 roku rozstrzelany przez Niemców na Polu Mokotowskim. Jak mama wróciła do Warszawy, to oczywiście koledzy ojca załatwili mamie pracę w ubezpieczalni społecznej i dzięki ich pomocy uzyskaliśmy to nasze mieszkanie, gdyż ono było przez osoby trzecie zajęte. Tak to wyglądało.
- Czy chciałby pan coś jeszcze dodać o Powstaniu?
Mówiąc szczerze, nie brałem w Powstaniu udziału w sensie walki zbrojnej. Miałem niecałe czternaście lat. Miałem inne funkcje, które wykonywałem. Szczególnie listonosza i potem łącznika przy radiostacji „Błyskawica”.Okres Powstania Warszawskiego najbardziej mi utkwił w pamięci. Wszystkie momenty, w których się znajdowałem i wielokrotnie te momenty, które groziły mi bezpośrednio życiem. Pamiętam taki moment, kiedy przelatywałem przez ulicę Marszałkowską mniej więcej w okolicy Koszykowej… Przelatuję przez tą ulicę… przeleciałem i podmuch powietrza rzucił mnie chyba o dwadzieścia metrów. Mianowicie w ten dom, z którego ja z bramy wyskoczyłem i przelatywałem przez ulicę uderzyła tak zwana Gruba Berta, jak to się nazywało, pocisk działa kolejowego, którym Niemcy z Pruszkowa ostrzeliwali Warszawę i taka pięciopiętrowa kamienica się od razu całkiem rozleciała. Więc parę sekund [dłużej] gdybym był w bramie tej kamienicy, to już bym nie żył. Przecież by ta cała kamienica na mnie się zawaliła. Podmuch był tak silny, że mnie gdzieś około dwudziestu metrów rzuciło, ale już na drugiej stronie ulicy, gdzie byłem w bramie budynku znajdującego się na przeciw tego, który został zniszczony. I takie różne były momenty z czasów Powstania, które człowiek więcej pamięta.
- Może mógłby pan się jeszcze podzielić jakimiś refleksjami obecnymi na temat Powstania?
Jakie moje są refleksje? Uważam, że Powstanie było konieczne. Nie było innego wyjścia z sytuacji. Przecież proszę pamiętać, ja o tym doskonale wiem, bo widziałem to na własne oczy. Pod koniec lipca Niemcy z Warszawy nagminnie uciekali. Na moście Poniatowskiego to furmanka za furmanką z Niemcami, uciekała na zachód. Wojska niemieckie wycofywały się, całe Gestapo wyjechało z Warszawy w tych dniach lipcowych. Dochodziło do tego, że niektórzy z żołnierzy Armii Krajowej zaczynali rozbrajać Niemców.Gdyby Powstanie nie wybuchło, to nastąpiłyby sporadyczne działania różnych oddziałów, w różnych częściach Warszawy, co skończyłoby się tragedią, gdyby nie było to wszystko zorganizowane. Dlatego sytuacja była taka w Warszawie, że jedynie zorganizowana akcja, mogła doprowadzić ewentualnie do zwycięstwa, ale w każdym bądź razie nie do rzezi jaka by się szykowała gdyby te działania nie były skoordynowane i gdyby tam jeden czy drugi oddział na własną rękę rozpoczął walkę Niemcami. To taka była sytuacja. Innego wyjścia wtedy nie było, bo gdyby – powtarzam jeszcze raz – Powstanie jako takie nie wybuchło, nie zostało zorganizowane w sensie odgórnym, to by się to skończyło masakrą dla wielu ludzi. Po prostu rzezią. Tak, jak to bywa na wojnie.
Warszawa, 22 maja 2005 roku
Rozmowę prowadziła Anna Kowalczyk