Bernard Stokowski, [urodzony] w Warszawie 20 sierpnia 1926 roku, pseudonim Bitny. Zgrupowanie „Chrobry II”.
Urodziłem się w Warszawie, ale rodzice wyjechali do Francji. Miałem cztery lata, zdaje się… cztery i pół, gdy wyjechaliśmy do Francji. Ojciec pracował w miejscowości Boulogne-Sur-Mer nad Kanałem La Manche i tam chodziłem do szkoły. Czyli krótko mówiąc, moja pierwsza szkoła powszechna, obecnie się mówi podstawowa, przed wojną się mówiło powszechna, zaczęła się we Francji. Tak że ja, powiedzmy do dzisiejszego dnia liczę w pamięci, tabliczka mnożenia i tak dalej [po francusku], charakter pisma, mam tam „r” takie charakterystyczne francuskie, to była moja pierwsza szkoła i to utrwaliło się. To trwało prawie do 1938 roku. Mój ojciec nagle zapragnął wrócić do Polski. Po pierwsze, tęsknił za rodziną, krótko mówiąc za swoją matką, a po drugie wobec zbliżającej się wojny, bo już odczuwało się [napięcie], chciał wrócić do kraju. Odwrotnie niż inni, którzy lubili zostać zagranicą. Wróciliśmy do Warszawy. Całą okupację plus Powstanie, niecałe Powstanie, bo ja wcześniej przeszedłem przez obóz Pruszków, przebywałem w Warszawie. Całą okupację łącznie z wywózką do obozu i tym, że się znalazłem się w Niemczech.
W czasie okupacji, jeżeli chodzi o moją taką uczniowską działalność to chodziłem do szkoły, ponieważ miałem już pewne zainteresowania chemiczne, najpierw chodziłem do pierwszego miejskiego gimnazjum na Woli – Pierwsze Miejskie Gimnazjum imienia generała Sowińskiego. Potem, w związku z moimi zainteresowaniami chemicznymi, nie wiem skąd to się wzięło, w tej chwili już nie pamiętam, a ponieważ szkolnictwo w czasie okupacji było ograniczone do szkół podstawowych [jak mówimy obecnie) i do szkolnictwa zawodowego, żadnych wyższych szkół ani licealnych, gimnazjów nie było, w związku z tym zacząłem chodzić do szkoły zawodowej chemicznej, ona się mieściła na ulicy Hożej 88. Ten budynek istnieje do dzisiaj. W tej to szkole pod płaszczykiem zawodówki, program był normalnie gimnazjalny i licealny, tak jak w szkołach średnich przedwojennych. To jeżeli chodzi o moją uczniowską działalność, to się skończyło z chwilą wybuchu Powstania. Skończyłem jedną klasę – odpowiednik licealny.
Jeżeli chodzi natomiast o działalność konspiracyjną w owym czasie, to muszę przyznać, że bardzo wcześnie udało mi się… a właściwie mojemu ojcu, nawiązać kontakt z konspiracją, bo już na jesieni 1939 roku, to normalnie [działałem w konspiracji] – nie znam ludzi, którzy sięgają aż tak daleko w swoich przeżyciach okupacyjnych. Nawiązaliśmy kontakt i składałem przysięgę na ręce przedstawiciela organizacji niepodległościowej, która się nazywała Komenda Obrońców Polski, KOP. Nie należy mylić, bo pod tym samym skrótem KOP przed wojną figurował Korpus Ochrony Pogranicza, to co obecnie Straż Graniczna, Korpus Obrońców Pogranicza który strzegł wschodniej granicy Polski, tylko wschodniej. Natomiast nosząca ten sam skrót literowy KOP już nie mieściła się treść Korpus Ochrony Pogranicza tylko Komenda Obrońców Polski. Ta organizacja była pierwszą organizacją, w Warszawie, o której się w ogóle cokolwiek wiedziało. Wydawała pismo, tygodnik, który się nazywał „Polska Żyje”, o formacie tak, jak „Biuletyn Informacyjny” wydawany przez ZWZ-AK, „Polska Żyje” tak zwana peżetka. Na dowód złożenia przysięgi i tak dalej, otrzymywało się taką mareczkę wielkości znaczka pocztowego, bibułka, na bibułce odciśnięty w kółku orzeł, stempelek orła, Komenda Obrońców Polskich. Oczywiście dawno jej nie ma w moim posiadaniu… To była pierwsza organizacja, do której należałem. Działalność polegała na tym, że właśnie [prowadziliśmy] kolportaż prasy, przenosiło się tą prasę do różnych punktów. To właściwie w owym czasie, czyli koniec roku 1939 i początek 1940, ta działalność się ograniczała do zbiórek, do kolportażu prasy, bo wtedy jeszcze, przynajmniej w moim przypadku nie miałem okazji gromadzenia broni. Potem były takie różne działania, że się tam gdzieś broń zdobywało i do jakichś magazynów [składało], w przewidywaniu Powstania, na które wszyscy oczekiwali. Nastąpiły wsypy, gdzieś tak w 1940 roku, w połowie… Wsypy, czyli krótko mówiąc gestapo gdzieś tam, na skutek zdrady czy coś... dość, że urwały się kontakty z tą organizacją KOP i po prostu organizacja, na ile moja wiedza sięga, w ogóle nie uległa reaktywacji, nie odrodziła się w takiej czy innej formie. Niemniej mając różne kontakty konspiracyjne z różnymi innymi ludźmi, zupełnie możliwe, że to jacyś ludzie byli, którzy kiedyś w tym KOP-ie na przełomie 1939/1940 działali (ja przypominam, że z ojcem tam działałem, dzięki ojcu tam do KOP się dostałem). Dość, że dostaliśmy kontakt z organizacją, która nazywała się, która się nazywała ZWOP, Związek Wojskowy Obrońców Polskich imienia generała Sikorskiego. To był już 1941, 1942 rok. Możliwe, że tej samej nazwy Związek Wojskowy Obrońców Polski, że może tam jacyś byli z tej zdekonspirowanej i powiedzmy już nie istniejącej organizacji KOP, bo Komenda Obrońców Polski i tutaj Związek Wojskowy Obrońców Polski więc może możliwie że tam jakieś niedobitki, że się tak wyrażę, [wchodziły w skład organizacji]. Kontakt był taki, że nie można było za dużo zadawać pytań w owym czasie, tylko miało się kontakt, miało się zaufanie, tam ktoś miał kontakt z kimś innym… Po jakimś czasie okazało się, że płyną na piśmie rozkazy i mam taki zachowany dokumencik, gdzie okazało się, że jesteśmy w organizacji, która nazywa się ZWOP – Związek Wojskowy Obrońców Polski.W tym związku to działalność była trochę szersza, bardziej bogata, bo było również oprócz kolportażu prasy, gromadzenie broni tam gdzie ktoś zdobył, jakiś pistolet, czy coś tam, to do odpowiednich skrytek [składał]. Taka jedna skrytka była na ulicy Orlej. Tam nosiłem pistolety, które ktoś mi dawał do umieszczenia, bo nie wszyscy wiedzieli, gdzie takie skrytki są. Na Orlej 9… była taka [skrytka], pod szyldem pracowni tapicerskiej. Tapicer – robił meble tapicerskie, przynajmniej udawał, a tam były różne skrytki, raz mi pokazano... W kuchni zlew się przekręcał i tam za zlewem była tam [skrytka], różne inne jakieś... Prasa też tam docierała, kolportaż prasy, oraz szkolenie. Szkolenie odbywało się przeważnie poza Warszawą w lasach Kabackich, tu gdzie teraz końcowa stacja metra jest. Takie szkolenia wojskowe, na podstawie regulaminów przedwojennych, tak zwanych regulaminów wojskowych. Wtedy już były takie regulaminy drukowane w podziemiu, regulaminy walk ulicznych. Przed wojną wojsko nie przewidywało walk ulicznych, tak że to była taka nowość i tam na tych zbiórkach żeśmy mieli wykłady oraz różne wojskowe typu musztra, okopywanie się, kopanie stanowisk bojowych... To szkolenie prowadzili przeważnie przedwojenni zawodowi podoficerowie tacy, którzy mieli wiedzę, bo chłopcy jak ja to nie wiele się wiedziało. Jeszcze chciałbym uzupełnić to co mówiłem o tej skrytce, która funkcjonowała pod płaszczykiem zakładu Tapicerskiego na ulicy Orlej, ona uległa dekonspiracji – wsypa była, krótko mówiąc. Na szczęście dowiedzieliśmy się odpowiednio wcześniej… tam kocioł został zrobiony, gestapo… Kocioł, to znaczy siedzieli agenci i czekali aż ktoś będzie przychodził i wtedy aresztowali. W związku z tym znowu pewne kontakty się urwały. Urwały się z powodu tego, że niektóre osoby były aresztowane, a również z powodu tego, że dla bezpieczeństwa należało wstrzymać jakąś działalność aż się tam, powiedzmy uciszy wokół pewnych osób i pewnych mieszkań. Z kolei kontakt został nawiązany znowu poprzez prasę podziemną, która docierała różnymi drogami i zaczęliśmy otrzymywać prasę, która nas zainteresowała, a mianowicie pismo „Szaniec”. „Szaniec”, które się potem okazało pismem odłamu narodowców, z którego to odłamu potem powstały Narodowe Siły Zbrojne tak zwane NSZ. „Szaniec”, to było pisemko takie też formatu jak „Biuletyn Informacyjny”, muszę przyznać, że w owym czasie, ponieważ duch był bardzo patriotyczny, a szczególnie mnie interesowały jakieś sprawy takie – jak to będzie po wojnie, jak to Polska będzie, nie powiem od morza do morza, ale w każdym razie w granicach jakichś takich słowiańskich. A więc Odra i Nysa Łużycka… Już wtedy Odra i Nysa Łużycka to nie jest wynalazek PRL-u, tylko już wtedy w różnych konspiracyjnych pismach, a właśnie w tym piśmie „Szaniec”, oraz innych było dużo na temat granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej, oczywiście o granicy wschodniej się nic nie mówiło, granica wschodnia miała być tak jak przed wojną była. W związku z tym, ta ideologia, która płynęła z tej prasy narodowej zaczęła się podobać i myśmy… z kolei przystąpili do tej organizacji, z której potem narodziły się te Narodowe Siły Zbrojne – NSZ, który po wojnie bardzo był wyklinany przez władze komunistyczne. I to mniej więcej trwało tak do końca 1943 początek 1944 roku.
W międzyczasie te organizacje narodowe, które były skupione wokół tego pisma „Szaniec”… była akcja ze strony delegatury rządu, czyli ze strony delegatury rządu londyńskiego oraz tutaj ZWZ a potem AK, był rozkaz z Londynu płynący, żeby wszystkie organizacje uległy scaleniu. Taki słynny rozkaz z końca czy z połowy 1943 roku, rozkaz komendanta AK, który był oczywiście poprzedzony rozmowami prawdopodobnie różnymi… Narodowe Siły Zbrojne, czyli NSZ został wcielony do Armii Krajowej. Czyli wszyscy ci, którzy z takich czy innych powodów znaleźli się w jakichś drobnych organizacjach, takich jak wymieniłem oraz potem w tych Narodowych Siłach Zbrojnych, przez pewien czas to się wydawało, że są jak gdyby dwa piony takie zbrojne, pion ZWZ i Armia Krajowa i pion narodowy, Narodowe Siły Zbrojne. To tyczyło Warszawy jak poza Warszawą, partyzantki i tak dalej. Do momentu właśnie tego rozkazu generała „Bora” o scaleniu… to nie było wcielenie NSZ-tu tylko podporządkowanie dowództwu Armii Krajowej. Tak, że to tak od strony organizacyjnej wyglądało… Właściwie to, już wtedy można było mówić, że się jest członkiem Armii Krajowej, będąc nadal powiedzmy w organizacji narodowej, w Narodowych Siłach Zbrojnych. To tak mniej więcej trwało do końca 1943 i początek 1944 [roku].
Teraz może się cofnę o moje życie takie bardziej prywatne, nie konspiracyjne. Chodząc do tej szkoły chemicznej na Hożej, o której mówiłem, w pewnym momencie szkołę tą wyrzucono. Niemcy, wojsko przyszło w ciągu jednego dnia szkołę trzeba było opuścić, bo im budynek się spodobał prawdopodobnie i z ulicy Hożej przenieśliśmy się na ulicę Żurawią, między Marszałkowską a placem Trzech Krzyży. Dlaczego to opowiadam? Dlatego, że tam niedługo [potem]… na wiosnę 1944 nalot był gestapo. Otoczono cały budynek, a to budynek był mieszkalny, kamienica mieszkalna, w której ta szkoła przeniesiona, zajmowała dwa piętra, a górne piętro jeszcze zajmowali mieszkańcy. [Podeszli] do bramy, karabiny maszynowe, w ciężarówkach wysypali się, na schodach, na każdym piętrze esesmani i wpadli do laboratoriów. Myśmy się dowiedzieli, bo słychać było podkute buty na schodach, ja miałem jeszcze jakieś gazetki tak zwane, czyli prasę… pod szafę ją schowałem, od razu wpadli... Jak to w laboratorium są takie stoły laboratoryjne i butle z różnymi odczynnikami kwasów… i od razu „Ręce do góry!”. Miałem to uczucie, że zaczną strzelać, tyłem do tych kwasów i te kwasy zaczną lecieć i te butle zaczną pękać i tak dalej. Nie strzelali tylko sprawdzali w szafkach, co jest… Jakiś wpadł, oczywiście kilku agentów gestapo po cywilnemu, mówiących łamaną polszczyzną: „Gdzie jest taki i taki…” wymieniono nazwisko, uczeń tylko z wyższej klasy, nie z mojej klasy tylko z wyższej, był – „Nie ma…”. Cały czas wałkowali nas, gdzie jest. Kazali wszystkim [wyjść] na podwórze, tam karabin maszynowy był ustawiony, wycelowany w nas i gdzie jest ten. Okazało się, że potem… zagrozili, że wszystkich rozstrzelają i tak dalej, w każdym razie odjechali i powiedzieli, że jak się nie znajdzie do jutra to będą konsekwencje... Okazało się, że on był, a w ogóle szukali cyjanku potasu, czyli trucizny, którą to truciznę ja też przenosiłem, fiolki z tą trucizną, do takich skrytek różnych. Bo trucizna zawsze do różnych celów jest potrzebna. Ta trucizna pochodziła z Politechniki Warszawskiej. Politechnika była nieczynna. Wszystkie wyższe uczelnie były nieczynne. Ale tam jakieś osoby były i w laboratoriach jakieś remanenty... dość, że ten cyjanek potasu, gdzieś tam musiał posłużyć do otrucia jakichś Niemców, coś… nie znam szczegółów. W każdym razie po nitce do kłębka doszli, że ktoś z naszej szkoły chemicznej. Ten kolega, starszy o rok ode mnie nazywał się Bugaj. Ja go po wojnie jak zacząłem studiować na Uniwersytecie Warszawskim, na chemii, no to go od razu namierzyłem, spotkałem, o mówię – jak tyś tam wtedy… udało ci się. Okazuje się, że jak oni wpadali, esesmani… on widział, bo na ulicy było widać że się wysypują z takiej ciężarówki to on piętro wyżej poszedł, tam ludzie mieszkali, normalni mieszkańcy. Zapukał, tam jakaś pani go wpuściła i siedział. Im do głowy nie przyszło tym esesmanom, żeby tam robić rewizję na górnym piętrze. I w ten sposób ocalał, chłopak. Bugaj.
Jeżeli chodzi o samo Powstanie, to ja z ojcem… nie udało nam się dotrzeć na miejsce koncentracji. Myśmy mieszkali w Alejach Jerozolimskich, przy Chałubińskiego tu w tym miejscu, gdzie jest w tej chwili hotel „Marriott”. W związku z tym po opuszczeniu domu, i chcąc dotrzeć na miejsce zbiórki najpierw udaliśmy się Nowogrodzka róg… był taki kompleks ogrodniczy, tak zwany ogród pomologiczny, nie istniejący w tej chwili, w kwadracie Nowogrodzka, Chałubińskiego, Wspólna i Emilii Plater. Ogród owocowy – pomologiczny, taki naukowy (pomologia to jest nauka o drzewach owocowych i tak dalej) [udaliśmy się] w tamtym kierunku. Tam był obstrzał, nie wiadomo skąd w związku z czym żeśmy zawrócili i Nowogrodzką żeśmy tutaj na wysokości placu Starynkiewicza dotarli. Tu różne grupki… zdezorientowanych, w tym sensie, że… mężczyzn, którzy też nie zdążyli dotrzeć na miejsce koncentracji, były różne obstrzały ze wszystkich stron Alejami Jerozolimskimi od dworca Głównego, obecnie Centralna, w innym miejscu się mieścił ten dworzec, na wylocie ulicy Poznańskiej był obstrzał, czołgi i tak dalej. Od strony placu Zawiszy też był obstrzał i od strony jak jest plac Starynkiewicza, od strony Filtrów, z wieży filtrów, wieża taka z czerwonej cegły. Tak, że różne grupy nie mogły dojść. Grupy osób i pojedyncze osoby, które przylgnęły do powstańców, którzy w tym czasie opanowali w Alejach Jerozolimskich, Wojskowy Instytut Geograficzny tak zwany WIG i na rogu Nowogrodzkiej i Lindleya, tam taki budynek Izby Skarbowej był. Okazało się, że to dowództwo, które tam dowodziło… dowodzi nimi major Lig, który się wywodził z NSZ-tu, z Narodowych Sił Zbrojnych, który też nie dotarł, gdzie miał dotrzeć na miejsce koncentracji. Ten oddział został utworzony z przygodnych osób, tak jak powiedziałem, przez powstańców, którzy poprzednio już zdobyli ten WIG, budynek Izby Skarbowej, jak również potem, po drugiej stronie placu, dyrekcję Wodociągów i Kanalizacji na rogu Nowogrodzkiej, Lindleya i Placu Starynkiewicza…
Myśmy tam działali. Potem się okazało, że to jest… obszar działalności zgrupowania, wtedy się jeszcze nie nazwało zgrupowanie – grupy „Chrobry”. Ani „Chrobry I”, ani „Chrobry II”, tylko „Chrobry”. Potem się okazało, że to teren działalności „Chrobry II”. Stąd ja podaję zawsze, że brałem udział na obszarze działalności zgrupowania „Chrobry II”. Udział w postaci – budowanie barykady, tam się przy Alejach Jerozolimskich barykady budowało, tam przenosiło się rzeczy dla zbudowania tej barykady. To wszystko było w pierwszej dekadzie sierpnia.
Nie. Miało się butelki tak zwane sidolówki, butelki z benzyną i to na tym ta działalność polegała, a jeszcze zanim został zdobyty budynek Dyrekcji Wodociągów i Kanalizacji, tam dużo Niemców padło, zostali wybici przez oddział, który miał broń, tam myśmy rzucali butelkami, żeby wykurzyć, żeby częściowo budynek zaczął się palić. To wszystko trwało gdzieś do jakiegoś 13 sierpnia. Raptem Niemcy, którzy szli ulicą Nowogrodzką od strony Marszałkowskiej wyparli, zarówno powstańców tych, którzy byli w WIG-u, jak i w nocy z 12 na 13 z Dyrekcji Wodociągów i Kanalizacji. Myśmy tam zostali w tym budynku. Po prostu przegapiliśmy, zagapiliśmy się, bo to w nocy się działo, oddział ten zbrojny przeszedł na drugą stronę Alej Jerozolimskich na dworzec pocztowy tam, gdzie do końca Powstania… zdobyty został dworzec pocztowy i tam były walki. Myśmy tu zostali w tym budynku Dyrekcji Wodociągów i Kanalizacji i nas było trzech: ja, ojciec i jeszcze jakiś jeden pan w takiej czapce narciarce. Jak się rozwidniło, to żeśmy chcieli gdzieś też przeskoczyć przez Aleje Jerozolimskie… Na rogu alej Jerozolimskich i Starynkiewicza jest Dom Turystyczny obecna redakcja Rzeczypospolitej, to był tak zwany Dom Turystyczny, budynek w stanie surowym z czerwonej cegły, przed wojną wybudowany, ale niewykończony. Ten dom turystyczny też był zdobyty przez oddział zbrojny i też go musieli opuścić, bo Niemcy wyparli i musieli [przejść] na drugą stronę Alej Jerozolimskich. Myśmy chcąc też przeskoczyć, nie udało nam się, bo ze wszystkich stron był obstrzał i się nie dało. Budynek Dyrekcji Wodociągów i Kanalizacji jest takim budynkiem powiedzmy narożnym i z narożnika wchodzi się do samego budynku, po schodach, które są obramowane kamieniem, granitem. Tam się wyłoniliśmy z tego kierunku ulicy Nowogrodzkiej, a tu od razu Halt! „Stój!”. Nie wiedzieliśmy w ogóle [co się dzieje]… Okazuje się, że tam byli, w takim załomie… nie równo z murem z ogrodzeniem tylko cofnięty, nie widać było… to byli z tak zwanej brygady Kamińskiego, nie własowcy, na usługach Niemców oczywiście, brygada Kamińskiego. To byli mordercy. Byli z karabinem, wciągnęli nas do tego ogrodzenia, to ogrodzenie było i jest zakładu Boduena, część kompleksu szpitala Dzieciątka Jezus, dla dzieci sierociniec, Boduena to wiadomo, o co chodzi. Ta brygada Kamińskiego tam urzędowała. Widocznie Niemcy, którzy wyparli powstańców z tych budynków, o których mówiłem, ostatnich z Dyrekcji Wodociągów, a myśmy tam zostali licząc, że uda się nam na drugi dzień przedostać na drugą stronę Alej Jerozolimskich.
Niemcy gdzieś tam odpłynęli, a na ich miejsce przyszła ta brygada Kamińskiego. Tutaj zaczęła się taka… nie powiem gehenna, a w każdym razie taka sytuacja bardzo podbramkowa. Dlaczego? Dlatego, że od razu buntowszczyki do nas, wszyscy pijani, bo z Niemcami to jeszcze… wiadomo jacy Niemcy byli, ale w każdym razie ci pijane to towarzystwo było, karabiny mieli takie długie i od razu; Rozstrielat!… Tutaj trzeba trafu, że mój ojciec znał rosyjski. Był w Rosji w carskiej armii na Syberii jako Sybirak. Usłyszał, że oni między sobą, rzucali wiązankami po rosyjsku, coś tam zaczął mówić, że my nie buntowszczyki tylko jesteśmy tam przypadkiem, coś nie wiem dokładnie co, w każdym razie uciszył się ten jeden, który najbardziej tam [wykrzykiwał]… Wydaje mi się, że ojciec trafił w tej wymianie zdań na to skąd on jest, pamiętam, pewne rzeczy to się dokładnie pamięta…. Mówił, że jest z Ufy. Ufa to jest na Uralu miasto, A mój ojciec powiedział, że zna… Dość, że się uciszyli. Tam jakiś przyszedł zza tego ogrodzenia, bo to wszystko się odbywało w bramie. Oni [byli] za rogiem bramy i tam za bramą była dyżurka, taka jak to portier ma przy wejściu, przy bramie. Oni tam, w ogóle się nie wychylali na ulicę, bo był obstrzał – topograficznie to na wprost tej bramy, wejścia zakładu Boduena, na wprost było widać po drugiej stronie Alej Jerozolimskich, dworzec pocztowy ten opanowany już przez zgrupowanie „Chrobry II”.Było na przestrzał widać, w tej chwili nie można zobaczyć będąc w tym miejscu przy tej bramie do tego zakładu Boduena, bo to w tej chwili jest nie tak samo jak było. Wtedy były składy węgla, hałdy i oni się chowali w tym załomie, że nie wychylali się na jezdnię. To, że nas złapali tutaj na tym rogu, to tylko na nasze nieszczęście, a im się udało, bo oni w ogóle nie wychodzili na ulicę, bo z dworca pocztowego był obstrzał pojedynczy, tam strzały były, ale celne, bo nasi strzelali celnie i widocznie tam trafiali nieraz w końcu któregoś z nich. Jak już potem zauważyłem to ci z tej brygady Kamińskiego tylko przeskakiwali tą ulicę Nowogrodzką, tą jezdnię i kładli się na tych hałdach węgla i strzelali, celowali do naszych. Przyszedł jakiś starszy i mówi… bo któryś został postrzelony na tej hałdzie i nie mógł się wycofać, [więc kazał nam] że zamiast nas rozstrzelać to my mamy ściągnąć go tam. No i żeśmy chyłkiem jakoś ściągnęli za nogi tego postrzelonego. Tak dzień zszedł, wieczorem… oni tam za bramą… stał jeden w bramie i obserwował czy tam się ktoś nie pojawił na ulicy Nowogrodzkiej a reszta była za ogrodzeniem. Tam ognisko, gotowali coś w kuble. Tam z dala widziałem, z tej przestrzeni między pawilonami – bo to takie szpitalne pawilony, tam siostry były, zakonne, w piwnicy potem się okazało – tam między tymi pawilonami widziałem dorożką jakiś przyjechał jeden z tych pijanych, gdzieś tam ze sklepów. I pili, strzelali na wiwat.Do czego zmierzam... Mianowicie… nam wieczorem dali tej zupy, jakąś zupę taką, kapuśniak czy coś, dali nam żebyśmy coś zjedli. Nie było wiadomo co będzie jutro… W każdym razie dzień się zakończył tym, ze żeśmy ściągnęli tam takiego rannego. Na drugi dzień rano… tam była taka ławka przy tej portierni, normalna ławka jak to w parku jest i koło tej ławki ognisko było i tak dalej... Zauważyłem, a mam zasadę za bardzo się nie rozglądać, bo jak człowiek popatrzy prosto w oczy – lepiej unikać wzroku a nuż komuś coś do głowy strzeli, w związku z tym ja byłem jakoś tak pochylony, ale kątem rozglądałem się… Tam niedaleko był jeden pawilon, drugi pawilon i te pawilony ogrodzone były siatką, zwykłą drucianą siatką. Nie wiem, czy zakaźny był jakiś pawilon, że tam osobno, odgrodzony… Dość, że za tym ogrodzeniem zobaczyłem Niemca. Bo ci to mieli mundury niemieckie, ale [na ramieniu] mieli RONA, Russkaja Oswoboditielnaja Narodnaja Armija. Była druga formacja na usługach niemieckich – ROA, Russkaja Oswoboditielnaja Armija. Brygada Kamińskiego RONA. Mieli mundury niemieckie, ale gorszego gatunku jakieś tam „niemieckopodobne”, powiedziałbym… Tam zobaczyłem Niemca w mundurze, w czapce, nie w hełmie jakimś, tylko w czapce i bez broni, pistoletu maszynowego tylko tak przechadzającego się. Tak się przechadzał i zarówno oni, ci pijani z brygady Kamińskiego nie zwracali na niego uwagi, widzieli go, ani on na nich nie reagował. Tylko przechadzał się. Wtedy pamiętam, taka myśl mi przyszła, jak w laboratorium tej szkoły – tak samo pamiętam taką myśl wtedy miałem, co jest gorsze czy u tych tutaj być w takiej niewoli, nie wiadomo, co dalej będzie, czy pojawienie się tego Niemca, bo nawet nie wiem czy to był jakiś esesman, chociaż ja wiem jak esesmani wyglądali, ale z daleka trudno mi powiedzieć. Czy to zwiastuje pogorszenie sytuacji, czy za chwilę tu Niemcy przyjdą, oddział, co z tego będzie?...
I tu przeskoczę w tym opowiadaniu. Potem przez różne obozy, tak zwany zieleniak, Pruszków. Pierwszy mój etap to był Glatz. Glatz po polsku znaczy Kłodzko, Dolny Śląsk, Festung Glatz czyli Twierdza Kłodzko.
To był listopad 1944. Gdzieś w Kłodzku siedząc tam w takiej twierdzy, myśmy siedzieli, tam nas z Powstania było kilkunastu, gnali nas do wożenia żwiru... Jakiś Polak, młody człowiek tak jak ja, buty zdejmował, zima to była, wyłożone miał gazetami, papier gazetowy ciepło daje, wykładał, wyjmował [z tych butów]… ilustrowana taka gazeta. Takie fotografie – Czy to nie pan? Mówię, ja. Potem dopiero skojarzyłem, że ten Niemiec chodząc musiał robić zdjęcia. Reporter czy coś… w każdym razie wojskowy. Domyślam się, więcej jak pewny jestem, że ponieważ w Krakowie była siedziba tego generalnego gubernatorstwa, Generalna Gubernia i tam była jedyna gazeta ilustrowana wychodząca na cały obszar okupowanej Polski – czytaj dalej Generalnej Guberni. I był reportaż o Powstaniu, o tym jak walki [przebiegają], jak się ludzie męczą, taki propagandowy. Ja mam to zdjęcie z tej gazety i tam jestem też do rozpoznania. Taki powiedzmy pewien niezwykły epizod.Moja mama, mieszkaliśmy na rogu Alej Jerozolimskich i Chałubińskiego, z całą kamienicą została. Tam wpadli Niemcy, po zakończeniu wojny się dowiedziałem, Niemcy wpadli i wszystkich mieszkańców wypędzili. Cała kamienica i inni mieszkańcy byli pędzeni… nie Nowogrodzką, bo by mama opowiadała o tych RONA, którzy przy placu Starynkiewicza obsadzali budynek zakładu Boduena. Nie wiem którędy tych mieszkańców pędzili, w każdym razie nie tędy… tylko gdzieś tyłem za filtrami… Ochotą, plac Narutowicza, na zieleniak. To było targowisko, otoczone przez Niemców. Stamtąd, tak jak większość przeszła przez obóz w Pruszkowie, który mieścił się na terenie warsztatów kolejowych, w halach, gdzie wagony kolejowe remontowano, to tam ludzie leżeli na ziemi i czekali na dalsze losy. Kto tam był w Pruszkowie? Ludność cywilna wypędzona, taka której nie rozstrzelano, bo nie raz było tak, że Niemcy wpadali i rozstrzeliwali wszystkich mężczyzn z danej kamienicy oraz wielu powstańców, którzy nie chcieli się dostać do niewoli, nie chcieli przejść normalnie oddać broń i w szyku iść do niewoli, tylko po cywilnemu, jako cywil gdzieś rozpłynąć w Polsce.
Nie było rodziny, w której by ktoś nie brał udziału w konspiracji. Było tak, że się nie mówiło, ale starsi, mój ojciec akurat brał udział w konspiracji czynnie, ale byli ludzie starsi, którzy nie brali udziału, ale domyślali się, że ktoś z rodziny jest w organizacji. I to było normalne.
Ale z biegiem, sięgam do drugiej połowy walk powstańczych, byli wśród ludności cywilnej tacy, którzy mając zniszczone mieszkanie, będąc w obliczu śmierci wyrzekali i wygrażali, że po co nam to… do czego doprowadziło dowództwo? Miało trwać dwa, trzy dni a już trwa tyle czasu... Ale to były nieliczne jednostki. Nie można mówić, że nie było takich, których stosunek do Powstania był negatywny… w miarę rozwoju Powstania.
Na początku na pewno nie i w czasie konspiracji na pewno nie. Jak wszędzie, są ludzie odważni, odważniejsi i mniej odważni. Jak Niemcy wkroczyli, to pierwsza rzecz – oddawać radioodbiorniki pod karą śmierci. W tych pierwszych dniach. Pamiętam, na Nowogrodzkiej, tam gdzie operetka „Roma”, [było polecenie] dla tych mieszkańców, którzy mieszkali w tym rejonie, [że] trzeba było oddawać radioodbiorniki w budynku operetki. Zanoszono te aparaty na przykład, bo Niemcy… bo trzeba…. Byli ludzie, którzy nie zanieśli. W piwnicy mieli nasłuch Londynu.
No oczywiście. Kto by tam oddawał.
Tak. W kuchni była skrzynia z węglem, no to było [radio] w tym węglu. Tak samo i stosunek ludności do całej konspiracji. Jedni bali się do ręki wziąć gazetkę tak zwaną, czyli prasę podziemną, przeczytać owszem, ale wiesz… nie dawaj.
W czasie Powstania tak.
„Głos Stolicy”, przede wszystkim „Biuletyn Informacyjny” był w dużym formacie. Codziennie wychodził „Biuletyn Informacyjny” do pewnego okresu.
To był jedyny środek na podstawie, którego można się było dowiedzieć, co się dzieje w innych dzielnicach. Na ogół nie wiadomo było, co tam się dzieje na Starym Mieście albo na Mokotowie. Ci, którzy tam byli i przechodzili kanałami to wiedzieli, ale w innych dzielnicach, to tylko prasa i poczta harcerska. Ja nie należałem do harcerstwa przed wojną, bo nie miałem kiedy należeć, bo żeśmy wrócili z Francji i zaraz wybuchła wojna. Jak bym był harcerzem takim jawnym no to na pewno w czasie okupacji byłbym w Szarych Szeregach. Jeszcze zdążyłem być zapisany do szkoły, po powrocie z Francji ojciec mnie zapisał, zanim wojna wybuchła w Warszawie do liceum francuskiego. Jest tam budynek na Polnej, który do dzisiejszego dnia istnieje. Pod terminem liceum, francuski termin liceum to się rozumie szkołę podstawową, gimnazjum i liceum. Ojciec nie chciał, żebym zapomniał języka, którego się nauczyłem we Francji, po drugie po skończeniu tej szkoły, otrzymywało się od razu dwie matury, polską i francuską. Oczywiście, mnie do matury było daleko, bo wojna wybuchła…
Myśmy mieli te nasze ubrania.
W Warszawie pełno było kapliczek, bądź przed kościołami, tak jak na Senatorskiej, przed wieloma innymi kościołami, bądź też kapliczki w kamienicach na podwórzach. W czasie okupacji i Powstania tych kapliczek się mnożyło. Ludzie się modlili, woleli być na powietrzu, bo jak było bombardowanie, to lepiej być na powietrzu niż być przywalonym przez cztery piętra danej kamienicy. Tak jak zresztą miało to miejsce, tam gdzie ja mieszkałem w 1939 roku, wrzesień. Jeszcze Niemcy nie wkroczyli a bombardowali, nasza kamienica była rozwalona cały narożnik od czwartego piętra do parteru. Myśmy w piwnicy byli. Kurz, ludzie zaczęli krzyczeć: „Gazy!”. Ale to nie były gazy tylko spalenizna. Ludzie się modlili, zakładali kapliczki, pełno było na wszystkich skwerkach… groby zaimprowizowane… gdzie tylko kawałek trawy to grób, chowano ludzi, krzyż z desek.
Najgorszego nie mogę tutaj przytoczyć, bo bombardowania, ostrzeliwania to specjalnego wrażenia na mnie nie robiło, człowiek był w takim wieku… zresztą wrzesień 1939 roku to już człowiek się otrzaskał z bombardowaniem i ostrzeliwaniem artyleryjskim. Takie najgorsze wspomnienie… to chyba jednak tam jak nas złapali... ten moment taki, że tu nie ma nikogo, że można z tego budynku gdzieś dalej prysnąć… Oni zaskoczyli nas ci RONA. Nie było nic widać, ostrzał tam był ponad głowami z wieży filtrów, wzdłuż ulicy Nowogrodzkiej. Nie było widać tego nieprzyjaciela. I nagle wyłonili się tacy… ciubaryki. Nie było ruchu żadnego, żeby można było stamtąd prysnąć. Zresztą ten pan w czapce [narciarce] nie wytrzymał nerwowo, po tym jak kazano nam ściągać rannego z tej hałdy węgla, po ściągnięciu tego [człowieka], zamieszanie [się zrobiło] i on do tej bramy i od razu dał odskok, żeby tu się schować. Nie wychylali się z tej bramy, najwyżej przeskakiwali na ten węgiel, tutaj nie krążyli, bali się. On przeskoczył i tu został trafiony, nie zdążył się schować.
W Pruszkowie w tych warsztatach kolejowych PKP, była selekcja. Niemcy tam chodzili w mundurach… SS… ludzi starszych to gdzieś na bok, a młodszych to od razu wywózka do obozów koncentracyjnych… gdzie kto miał szczęście trafić. Chodziły Polki w białych fartuchach, Polski Czerwony Krzyż albo RGO Rada Główna Opiekuńcza. Chodziły te panie i jedna powiedziała patrząc na mnie – ciebie od razu wywiozą. Przeznaczony na wywózkę do obozu. Udawaj, że jesteś chory. Na czym to polegało? Siedziało się tam na ziemi w tych halach warsztatowych. Niemcy chodzili i lekarz wojskowy i on tam widocznie selekcjonował, według jego diagnozy. Te panie mi powiedziały żeby podnosić prawa nogę i powiedzieć, że masz tu [ w podbrzuszu] ból. A tu jest ślepa kiszka. Pojęcia nie miałem gdzie jest ślepa kiszka. Wtedy dla sprawdzenia czy nie udaję to podnosi się jego nogę. Podszedł taki, zacząłem jęczeć podniósł mi prawą nogę ja zacząłem jeszcze bardziej.
Trafiłem do obozu do Kłodzka. Twierdza, tam jest taka twierdza. W tej twierdzy jakaś fabryka była elektroniczna, wojskowi robili coś tam, ewakuowana z Łodzi, Łódź była przyłaczona do Rzeszy, Litzmannstadt się nazywało. Takich jak ja różnych z Powstania, takich przypadkowych różnych, to na terenie tej twierdzy… brama, most zwodzony, taka średniowieczna twierdza, tam był dziedziniec i barak. Takich przypadkowych jak ja, różnych… w tym baraku umieścili. A ci co tam pracowali to byli Polacy. Nas pędzono do wożenia żwiru, były wózki na wąskich szynach… z takiej hałdy, z jednej na drugą… To już był styczeń.
Kilka tygodni na pewno byłem. To już był początek 1945 [roku] luty czy styczeń, to już był ogólny w Niemczech, było rozprężenie, już na szosach było widać z tymi wózkami ludność niemiecka… uciekali z tym bydłem, bo tu armia czerwona tam gdzieś była pod Częstochową… Pewnego dnia prysnąłem stamtąd. Po prostu wyszedłem, chyba to niedziela była, nie pędzono nas, wyszedłem. Na bramie przy [moście] zwodzonym takim stał nie żaden esesman tylko straż fabryczna. Przeszedłem jak gdyby nigdy nic i na stację poszedłem… na boczną stację na przedmieściu i wsiadłem w pociąg. Z tą ludnością niemiecką, która aby jak najdalej uciekać. Nie wiem dokąd. Potem patrzę - pociąg idzie do Berlina. W Berlinie musiałem się do jakiegoś obozu zgłosić, żeby jakieś wyżywienie [dostać]. Wszystko na kartki, Niemcy mieli kartki na wszystko. Tam się podłączyłem pod jakichś Francuzów, Berlin w dzielnicy Wilhelmshagen. Tam było zimno w takim bunkrze betonowym spało się. Oni tam byli, Niemcy ich zgarnęli. W Berlinie można było się dobrze schronić, tam się nic nie działo, tylko bez przerwy były bombardowania. Nie działo się w tym sensie, że tam mógł kogoś znaleźć, aresztować czy wykryć… bo w dzień Amerykanie cały dzień a w nocy Anglicy… bombardowania bez przerwy były. W tym bunkrze się siedziało i jeden Francuz, potem się okazało, że to nie był Francuz tylko to był Duńczyk, dał mi pulower w takie romby, podarty… Potem słyszymy ewakuują różnych cudzoziemców... Francuzów… oczywiście nie było, żadnych Polaków, Ukraińców, bo zawsze uważałem, że korzystniej jest przyłączyć się do zachodnich jeńców, robotników na terenie Rzeszy niż do Polaków czy Ukraińców, bo inne podejście było Niemców [do nich]. Był transport, wszystkich załadowali z tych bunkrów, tam wiele takich bunkrów było, bo to był taki obóz… [i wywieźli nas] do Bawarii. Tam mój ostatni etap to był w takiej miejscowości Kaufbeuren, to jest między Monachium a Augsburgiem, tam nas zawieźli. Patrzymy a tam jakaś fabryka jest. Obóz na skraju lasu, odrutowany, baraki a w lesie - fabryka amunicji. Tam były takie budynki, na których sosny rosły. Duże sosny dla maskowania. Między tymi budynkami esesmani na motorach. Tam byli [jeńcy] z różnych obozów na skutek parcia armii czerwonej. Na miejscu byli Francuzi, jeńcy wojskowi i Włosi. Włosi byli sprzymierzeńcami Hitlera, ale to już było w okresie, kiedy Włosi odwrócili się od Hitlera. W każdym razie Niemcy, którzy wkroczyli do Włoch, okupowali Włochy, rozbroili wiele oddziałów włoskiej armii jako niepewny element. W tej fabryce była cała masa w mundurach wojskowych włoskich, pracowali tak jak ja. Polegało na tym, że różne pancerfausty, pięści pancerne… ta obudowa… nalewało się trotylu, materiał wybuchowy, ale nalewał się, bo był podgrzany… taki żółty jak miód… i napełniało się trotylem różne [części]… To znowu krótko trwało. Marzec 1945 i kwiecień. 27 kwietnia przyszła US Army, VII Armia Amerykańska, konkretnie do tego obozu z szosy na Monachium czołg skręcił. Widać było szosę, jak tam wojsko jakieś [idzie], zupełnie inne mundury. Nie widziałem, jak wygląda żołnierz amerykański. Z daleka parę kilometrów widać było… Ten czołg skręcił od tej głównej szosy gdzie był obóz, wyskoczył jeden, „Ty polski?”... Tak. I od razu - czekolada, papierosy. Nie paliłem, nie palę, [ale rozdawali]... Od razu poszukiwanie esesmanów. Żeśmy pomagali szukać po lasach tych esesmanów, którzy na motorach jeździli, ale już ich nie było, już gdzieś się upłynnili… Amerykanie nie tyle szukali tych esesmanów jako wroga, tylko po prostu esesman miał krótką broń, pistolety… na pamiątkę, gadżety… Zawsze mógł się pochwalić po powrocie do Stanów, tu esesmanowi odebrał…
Wróciłem dopiero gdzieś, koniec lipca czy początek sierpnia, chyba koniec lipca 1946 roku. Przeszło rok krążyłem po Europie zachodniej.
Moja mama, jak tą kamienicę wywieziono to była w Berlinie, nie wiedziałem będąc wtedy w tym bunkrze. Wszyscy mieszkańcy tej kamienicy pracowali w magazynie, w podziemnym tunelu. Niemcy zgodnie z zawołaniem, przed wejściem do obozu w Auschwitz [wywiesili tablicę z napisem] Arbeit macht frei, czyli dla nich praca przede wszystkim. Pytałem mamę, co tam robiłaś. Z tej półki, śrubokręty, warsztaty kolejowe w tunelu kolejki podziemnej, z tej półki przenosić na tą półkę, a z tej półki z powrotem na tą. To jest niemiecka mentalność. Robota. Bez sensu, ale robota. Jeździłem, zwiedzałem, zachodnie Niemcy. Do Francji nie ciągnęło mnie, natomiast Austria, Tyrol, w północnych Włoszech byłem. Wróciłem do Warszawy. Musiałem dokończyć, bo nie miałem matury, nie miałem pełnego liceum a ponieważ stale chemią się interesowałem, w związku z tym chciałem na chemię na Politechnikę. To był lipiec, sierpień, wakacje, rok 1946. Na Politechnice już po zapisach było. Wtedy były rozstrzelone zapisy, na wszystkich uczelniach, na Politechnice do końca września, na Uniwersytecie do końca października… Nie były w jednym terminie. W związku z tym nie mogłem na Politechnikę, poleciałem szybko na Uniwersytet Warszawski na którym to też jest wydział chemii, wtedy to się inaczej nazywał - wydział matematyczno-przyrodniczy i też w ostatniej chwili udało mi się zapisać dlaczego, bo trzeba dokumenty różne, świadectwa lojalności wymagane były…
Tu nie miałem żadnych trudności. Na studiach nie miałem. Oczywiście ja się nie chwaliłem, nie opowiadałem szczegółowo, co ja tam robiłem w czasie okupacji. Ale był taki moment to jest 1946 rok, że AK… bo AK było wyklęte, były hasła takie szkalujące Armię Krajową… Był okres, którego ja nie przeżyłem, bo dopiero w 1946 roku w połowie zjawiłem się w Warszawie. Ale już po tym jak ta władza ludowa nastała, czyli 1945, 1944 na Lubelszczyźnie, to była ta akcja ujawniania się, słynna akcja. Ujawniać się, kto brał udział w partyzantce, jak się ujawni to nic nie będzie. Mowa, trawa… Już ta akcja była poza mną, bo ta akcja była do któregoś miesiąca 1945 roku, a ja [wróciłem] w 1946 [roku]… Zresztą ta akcja ujawniania to było przed pułkownikiem Mazurkiewiczem, Radosławem, to ujawnianie było w gmachu BGK róg Nowego Światu, co ja wiem, może gdzieś indziej jeszcze było...
Ale wtedy pomimo tego, że to już było po okresie ujawniania, żeby nie mieć jakichś nieprzyjemności ewentualnych, czy tam jakichś powiedzmy w przyszłości… to ponieważ ujawnianie już zakończono, to powiedziano w WKR w Wojskowej Komendzie… a jeżeli o to chodzi to najlepiej będzie jeżeli pan… to my tutaj polecamy ujawniania już nie ma, zakończona akcja, należy zapisać się do ZBOWiD-u, wtedy to nie był ZBOWiD tylko inną nazwę miał, Związek Walki Zbrojnej o Niepodległość i Demokrację, potem zamienili na Związek Bojowników… Niech pan się zapisze, żeby się zapisać to trzeba ankietę wypełnić. A tam ankieta była na iluś stronach. Co przed wojną robił, a co w czasie okupacji robiłem, AK czy AL., czy był w lesie… Zgodnie z prawdą coś tam się pisało, mój ojciec też. I zaczęło się, po jakimś czasie. Wtedy tacy naiwni, którzy wypełnili, tak jak ja, po jakimś czasie, po roku, półtora te ankiety były dokładnie przeglądane przez UB, Urząd Bezpieczeństwa (Urząd Bezpieczeństwa to był jeszcze przed SB). Mój ojciec coś napisał, jaka działalność w czasie okupacji - gromadzenie i informacji o nieprzyjacielu, o Niemcach, tak się robiło - gdzie Niemcy mieli posterunki, magazyny z żywnością, z bronią… To wszystko konspiracja notowała, bo w razie jak dojedzie do Powstania to wiadomo gdzie co. W Alejach Jerozolimskich były magazyny żywnościowe były w takiej kamienicy, nikt nic nie wiedział, ale ludność wiedziała. I napisał, że w wywiadzie gospodarczym dla potrzeb konspiracji... Przypuszczamy, że to wystarczyło. Ojca z ulicy wzięli. Wieczorem ojciec nie przychodził. To było w roku 1954. Rewizja była. Przetrząśnięto wszystko i to zdjęcie. Jak ojciec nie przyszedł, to było… w czasie okupacji to każdy był tak uczulony i wycwaniony, że jak coś nie na godzinę, to znaczy coś tam jest... Zacząłem palić różne papierki, różne gazety to co tam uratowało się zakopane w piwnicach u różnych znajomych z Powstania, z czasu okupacji.
Na Grochowie… tam nie było walk, to odzyskaliśmy od znajomych i to było. To wszystko zacząłem palić, takie rzeczy amerykańskie miałem różne, takie ciekawostki co od Amerykanów dostałem, jakieś tam naszywki. Wszystko, co wydawało mi się, że mogło być [szukane].