Jerzy Gralewicz „Gryf”

Archiwum Historii Mówionej

Jerzy Gralewicz, urodzony 1 kwietnia 1926 roku w Warszawie, w czasie okupacji zamieszkały przy ulicy Koszykowej 69. [Pseudonim] „Gryf”. Byłem w 21. Pułku Piechoty AK, Batalion „Piorun”. Dowództwo było na ulicy Poznańskiej, [stopień] strzelec. Do AK wstąpiłem dopiero w dniu wybuchu Powstania.

  • Proszę opowiedzieć o latach przedwojennych. Czy miał pan rodzeństwo?

Mam brata, [jest] ode mnie starszy o półtora roku. Cały czas mieszkaliśmy w Warszawie.

  • Czym zajmowali się rodzice?

Ojciec był dyrektorem w banku, w PKO. Mama nie pracowała zawodowo, prowadziła dom. Wybuch Powstania łączył się też z moją osobistą tragedią, bo poprzedniego dnia był pogrzeb mojego ojca. Ojciec zmarł śmiercią naturalną na skutek schorzeń wątroby. Żeśmy pochowali ojca 31 lipca, a 1 sierpnia wybuchło Powstanie.

  • Jak pan pamięta lata przedwojenne?

Do szkoły podstawowej chodziłem do Zamojskiego, a później, jak już rozpoczęła się wojna, [chodziłem] bardzo krótko do Batorego. Jeżeli chodzi o dalsze kształcenie, [uczyłem się] na kompletach w gimnazjum Batorego.

  • Jak pan zapamiętał wybuch wojny, wrzesień 1939?

Pamiętam, że był huk, bombardowanie – było to z rana, chyba o piątej. Później dowiedziałem się przez radio, że Niemcy zaatakowali.

  • Czy jak była okupacja, to tata dalej pracował w banku?

Tak, cały czas pracował w banku.

  • I w czasie okupacji państwo mieszkali na Koszykowej?

Koszykowa 69, cały czas. Później, jak wstąpiłem do AK, to myśmy byli odpowiedzialni za odcinek Emilii Plater…

  • Ale do AK wstąpił pan na ochotnika dopiero, jak wybuchło Powstanie?

Tak.

  • 1 sierpnia?

Tak jest, przedtem nie należałem.

  • Czy jak była okupacja, to pamięta pan rozstrzeliwania, łapanki na ulicach Warszawy?

Nie, całe szczęście jakoś mnie to ominęło, nie byłem bezpośrednim świadkiem.

  • Nie należał pan do konspiracji?

Nie, nie należałem.

  • Brat też nie?

Nie.

  • I 1 sierpnia wybuchło Powstanie i…

Wstąpiłem na ochotnika, bo czułem obowiązek, że trzeba wstąpić.

  • Czy brat też poszedł?

Nie, brat został z matką, [która] była ciężko chora na serce. W czasie Powstania cały czas była bardzo poważnie chora.

  • Czy chętnie pana przyjęli? Czy przyjmowali ochotników?

Tak, jak najbardziej. Jak składałem przysięgę na ulicy Poznańskiej, to był ksiądz, który przyjmował od nas przysięgę. Potrzeba trafu, że już po wojnie byliśmy z żoną na wycieczce w Rzymie i zwiedzaliśmy katakumby. Spotkałem tego księdza w katakumbach – nadzorował te katakumby. Przypomniałem sobie, że odbierał ode mnie przysięgę.

  • Czy to było dawno?

Bardzo dawno – spotkałem tego księdza dwadzieścia parę lat temu.

  • Czy pamięta pan, jak nazywał się ten ksiądz?

Nie, niestety nie wiem. To był ksiądz, który był ściśle związany z tym batalionem, ale niestety nie pamiętam jego nazwiska. Przypomniałem się mu, poznałem go.

  • Czy dostał pan uzbrojenie – karabin? Pistolet?

Nie. Byłem w sekcji fortyfikacyjnej.

  • Na czym to polegało?

Myśmy przygotowywali strzelnice w murach – wykuwaliśmy strzelnice w murach. Na rogu Wspólnej i Poznańskiej w kierunku poczty, bo Niemcy byli w gmachu poczty, a myśmy to przygotowywali. Później [przygotowywaliśmy] wszelkie stanowiska na Emilii Plater. Raz tylko żeśmy byli na Czerniakowie. Był wypad w nocy, żeśmy poszli po żywność, przynieśliśmy żywność do Śródmieścia, bo na Czerniakowie były składy żywności. Pamiętam, że trzeba było zachować wszelkie środki ostrożności, [idąc] Książęcą, bo tam bardzo blisko byli Niemcy, mieli okopy. Tak że po cichu żeśmy szli nocą i przynieśliśmy te rzeczy.

  • Gdzie była kwatera? Gdzie pan spał?

Najczęściej spałem w domu, dlatego że to było blisko. Kwatera była na Poznańskiej, ale w nocy byłem w domu, rano chodziłem, stawiałem się na zbiórkę i żeśmy mieli zadania do wykonania.

  • Wypad na Czerniaków był dlatego, że były bardzo duże trudności z zaopatrzeniem?

Tak. Nie było zaopatrzenia i pamiętam, że każdy był obciążony. Ja niosłem dwie beczki z ogórkami, jeszcze coś – nie pamiętam – ale wiem, że dużo rzeczy żeśmy przynieśli.

  • Jak do powstańców odnosiła się ludność cywilna?

Raczej bardzo przychylnie, serdecznie. Nie przypominam sobie jakiegoś wypadku, żeby patrzyli na nas jak na wichrzycieli czy niepoczytalnych ludzi. Nie. Raczej nas aprobowali.

  • Czy nie marzył pan o tym, żeby mieć pistolet czy karabin, żeby strzelać?

Oczywiście, ale niestety nie było. Mało tego było. Tylko na Emilii Plater mieliśmy jeden ręczny karabin maszynowy, ale niestety był wadliwy. Po oddaniu paru strzałów zacinał się, stale był zacięty (stał na rogu Emilii Plater i Wspólnej, bo Niemcy byli w ogrodzie pomologicznym).

  • Chyba jeszcze stoją te kamienice na Emilii Plater?

Tak, stoją. Teraz kiedyś wieczorem przechodziłem, to przypomniało mi się jak tam żeśmy byli.

  • Tam też „Zaremba-Piorun” zdobywał zakłady mleczarskie na Hożej.

Tak.

  • To właśnie był ten rejon.

Tak.

  • Czy pamięta pan Niemców wziętych do niewoli?

Nie, nie pamiętam, nie byłem świadkiem.

  • Pana zadanie i kolegów to było przygotowanie…

Stanowisk ogniowych.

  • Tylko przygotowanie?

Przygotowanie, tak.

  • Z czego budowało się takie stanowiska?

Nie tyle budowało się, ile przebijało się mury, robiło się strzelnice w murach. To było bardzo blisko [wroga]. Na Nowogrodzkiej to było tuż tuż, koło gmachu poczty. W gmachu poczty byli Niemcy. Było z nami – nie wiem, skąd się wzięli – czterech ruskich jeńców i też pomagali nam robić umocnienia.

  • To byli Rosjanie?

Rosjanie. Nie wiem, skąd się wzięli, ale byli oswobodzeni przez Polaków z niewoli niemieckiej.

  • I przyłączyli ich?

Tak.

  • Co się z nimi później stało?

Nie mam pojęcia, widziałem ich wtedy tylko jeden raz – na Nowogrodzkiej żeśmy przygotowywali stanowiska ogniowe.

  • Czy przyszedł jakiś moment, że mógł pan strzelić, czy nie?

Oczywiście strzelałem, ale nie wiem, jaki był rezultat.

  • Czy pamięta pan zrzuty?

Pamiętam. Żeśmy przeżywali tragedię, bo zobaczyliśmy, że spadają spadochrony, cieszyliśmy się, że będzie broń, amunicja i – niestety – wiatr zepchnął to wszystko na stanowiska niemieckie. Pamiętam jak dziś lawinę spadochronów, pojemników. Niewiele spadło na naszą stronę, zresztą nie byłem świadkiem, że spadło to na naszą stronę – nie wiem, gdzie to spadło, ale wiem, że gros poszło na stronę Niemców. Pamiętam te zrzuty. Myśmy byli pełni entuzjazmu, a później było nam strasznie przykro, że żeśmy tego nie otrzymali.

  • Jak mama chora na serce znosiła to wszystko, te bombardowania? Wszyscy siedzieli w piwnicach?

Jakoś to znosiła. Opiekował się nią brat, bo matka przeżywała po śmierci mojego ojca, a prócz tego jeszcze była chora na serce. Oczywiście bardzo bała się o mnie, ale jakoś szczęśliwie [się skończyło]…

  • Pan ma dobrą datę urodzenia – 1 kwietnia.

Tak, na prima aprilis.

  • Może to przyniosło panu szczęście.

Możliwe.

  • Czy był pan ranny w czasie Powstania?

Nie, nie miałem żadnych obrażeń. Tylko w czasie Powstania dowiedziałem się o śmierci moich kolegów z Batorego – Ryszard Kosidowski zginął na Mokotowie. Jak dowiedziałem się później, przechodzili kanałami do Śródmieścia, chyba pomylili wyjście, wyszli na teren zajęty przez Niemców i rozstrzelali ich. W Królikarni. Drugi kolega, Jurek Falkiewicz, zginął w Lasach Kabackich, na południe od Warszawy.

  • To byli pana koledzy z Batorego?

Tak. Chodziłem na komplety u Batorego.

  • Jak przyszedł moment kapitulacji, to chciał pan wyjść jako żołnierz?

Jako żołnierz. Niektórzy mówili, żeby przedrzeć się, powiedziałem: „Nie, już trudno. Byłem w wojsku jako żołnierz”. Myśmy szli koło politechniki, [tam] była zbiórka. Zaprowadzili nas do Ożarowa, a później żeśmy byli w Lamsdorfie.

  • I w czasie drogi poznał pan swojego kolegę?

Tak, poznaliśmy się, byliśmy w Lamsdorfie. W Lamsdorfie był straszny głód, ale jeżeli chodzi o Niemców, o komendanta, to był człowiek na poziomie, kulturalny. Jak mi mówił – przed wojną miał hotel w Egipcie, w Kairze. Znał angielski, tak że łatwo mogłem się z nim dogadać. Nie był wobec nas złośliwy. Tylko że jedzenie było okropne. Jakoś żeśmy to wytrzymali. Ale był też kolega Nockiewicz, nie pamiętam, jak nazywał się drugi [kolega] – oni nie wytrzymali. Jak zbliżali się Amerykanie, to oni uciekli i nie wiadomo, co się z nimi stało. Podejrzewamy, że Niemcy ich rozstrzelali.

  • Nie pamięta pan nazwisk?

Jeden nazywał się Nockiewicz. Niepotrzebnie... Szkoda, że nie wytrzymali dzień dłużej, bo by ocaleli, a tak – nie wiem. Co ciekawe – zawsze, o każdym, człowiek po latach dowiadywał się, a o nich w ogóle słuch zaginął. Dla odprężenia powiem – bardzo ciekawe – w jaki sposób [odbył się] moment uwolnienia. W nocy był straszny ogień artyleryjski. Baliśmy się, że barak, w którym jesteśmy, rozleci się, że pocisk w końcu trafi. Feldfebel, który miał nad nami pieczę, przychodzi rano i mówi, że [niezrozumiałe] jest zajęta, są Amerykanie. Poszedłem. Idę, spotykam amerykańskiego żołnierza i mówię mu, że jestem Polakiem z Powstania. Sięga ręką za battledress i mówi: Do you like gin? Do you like whisky? – i zaczyna mnie częstować. To był pierwszy moment, spotkanie z aliantami.

  • Czy pan też był w armii Andersa?

Tak. Myśmy razem, jak żeśmy się poznali, to później wstąpiliśmy do Brygady Świętokrzyskiej. Tam byliśmy ze dwa miesiące. W końcu żeśmy powiedzieli, że nie ma sensu siedzieć i idziemy do Andersa. Jak żeśmy szli w tamtym kierunku, to przyuważył nas patrol z Brygady Świętokrzyskiej, złapał nas jako dezerterów. Zaprowadził nas do komendanta, ale powiedzieliśmy komendantowi, że chcieliśmy iść do Andersa. Komendantowi strasznie się to podobało, powiedział: „Miałem do was zaufanie, rzeczywiście znam się na ludziach, bo wyście mieli szlachetny cel”. Później do Andersa jechali jacyś nasi oficerowie, a ponieważ już wtedy znałem nieźle angielski, to pojechałem z nimi jako tłumacz do Włoch, do Andersa. W Porto San Giorgio był punkt, werbowali i dostałem przydział do Pułku Ułanów Karpackich. Byłem w Pułku Ułanów Karpackich ze dwa tygodnie, wezwał mnie komendant i spytał się, czy chcę iść na szkołę podchorążych, bo już wtedy miałem małą maturę. Dostałem skierowanie do Gallipoli (to jest na południu, na samym obcasie mapy Włoch) i tam byłem w szkole kawalerii pancernej prawie przez rok. Ukończyłem szkołę, zostałem mianowany podchorążym i [dostałem] awans na kaprala podchorążego. Później, po szkole podchorążych miałem urlop, to jeździłem po całych Włoszech, zwiedzałem i później przewieźli nas do Wielkiej Brytanii. W Wielkiej Brytanii byłem prawie rok, uczyłem naszych żołnierzy angielskiego. Przeszedłem specjalny kurs dla nauczycieli i uczyłem ich. Później, niestety, wróciłem do kraju, bo starałem się o studia.

  • Dlaczego wrócił pan do kraju?

Raz, że nie miałem możliwości spotkać się z matką, bo wtedy było niemożliwe, żeby przyjechać, [więc] sprawa rodzinna; a druga rzecz, że chciałem kontynuować studia, a wtedy odmówili mi stypendium, tak że zdecydowałem się na powrót. Wróciłem do kraju w 1947 roku.

  • Czy był pan represjonowany?

Ciężko powiedzieć, że represjonowany, ale były pewne oznaki [represji]. Na przykład miałem zapoznaną angielską rodzinę w Anglii, która była dla mnie bardzo serdeczna. Traktowali mnie jak członka swojej rodziny, pisali do mnie, to przyczepili się do mnie, sprawdzali, co piszę, po co z nimi piszę. Druga rzecz, że jak studiowałem na politechnice, to mi zabrali stypendium. Znałem angielski, a wtedy stosunkowo mało ludzi znało angielski, tak że początkowo po wojnie, [był] pierwszy wyjazd służbowy do Wielkiej Brytanii – nie chcieli mi tego dać. To była śmieszna rzecz – pracował u nas jeden Żyd, który był porządkowym, wydawał papier higieniczny. Widocznie pracował w UB, wstawił się za mną i powiedział: „Jemu śmiało możecie dać”. Dostałem pozwolenie na wyjazd i później jeździłem już po całym świecie, załatwiałem wszystkie sprawy. Bywałem w Stanach Zjednoczonych, w Wielkiej Brytanii, w Japonii.

  • Pan miał pseudonim „Gryf”?

„Gryf”.

  • Dlaczego wybrał pan taki pseudonim?

No, taki sobie wybrałem, Gryf Pomorski, bez specjalnego [powodu], po prostu podobało mi się.

  • Jak wybuchło Powstanie, to pan miał osiemnaście lat.

Osiemnaście.

  • Czy jak by pan miał znowu osiemnaście lat, to poszedłby pan do Powstania Warszawskiego?

Ciężko powiedzieć. Raczej tak. Raczej tak. Chciałem tylko jeszcze sprostować jedną rzecz. W wykazie żołnierzy AK jest moje nazwisko i jest data urodzenia 1927, a ja jestem 1926.
Warszawa, 6 maja 2008 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Jerzy Gralewicz Pseudonim: „Gryf” Stopień: strzelec Formacja: 21. Pułk Piechoty AK, Batalion „Zaremba-Piorun” Dzielnica: Śródmieście południowe Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter