Jerzy Beyga, pseudonim „Sulimczyk”.
Ja w ogóle pochodzę ze Śląska, urodziłem się w Rybniku. Po wybuchu wojny zostaliśmy wysiedleni przez Niemców i znaleźliśmy się właśnie w Warszawie na Żoliborzu, cała rodzinka. Miałem brata najstarszego, który później zginął w Treblince, w obozie. Właściwie to nie wiadomo. Powiedziano, że został zastrzelony w Treblince, a kiedy wojna się skończyła, rodzice wrócili z powrotem do Rybnika, to tam powiedzieli, że jak z Oświęcimia zostali wypędzeni ci jeńcy, to właśnie przez Rybnik przechodzili i krzyczał: „Ja jestem Bogdan Beyga z Rybnika”. Tak że są dwie wersje śmierci mojego brata. No i znaleźliśmy się w Warszawie.
Najpierw chodziłem do podstawówki, później po podstawówce na komplety do gimnazjum imienia Józefa Poniatowskiego. I te komplety odbywały się i u nas w domu, i u niektórych, gdzie mieli lepsze warunki mieszkaniowe, to też się odbywały, u moich kolegów. No to tak wygląda w skrócie sprawa przeniesienia się z tego Śląska tutaj.
I tam, ponieważ oprócz tego jeszcze byli starsi koledzy w „Szarych Szeregach”, oni mnie wciągnęli do konspiracji. Byli już w drugiej czy trzeciej gimnazjalnej, a ja dopiero zacząłem swoją edukację. No i w ten sposób właśnie… Zresztą opisuję w takim swoim albumie cały swój życiorys, bardzo dokładnie opisuję, jak to wyglądało, kto mnie wciągnął, kto mi nadał pseudonim, kiedy przysięgę składałem w lasku Bielańskim. Tam w tej chwili jest szpital, w tym miejscu, gdzie składałem przysięgę harcerską. No i tak to się zaczęła ta konspiracja, no i doszło do Powstania. Wtedy miałem trzynaście lat.
„Sulimczyk” – tak jak na początku powiedziałem. Ten pseudonim nadał mi kolega z drugiej czy trzeciej gimnazjalnej, już nie pamiętam w tej chwili, „Azjata” jego pseudonim, Jachimczyk. Zresztą jego ojciec był właściwie profesorem na kompletach w tym gimnazjum Poniatowskiego.
No i później już Powstanie się zaczęło. Z tym że ja, ponieważ było pierwsze takie zgrupowanie, że mieliśmy się stawić. No ale się okazało, że później odwołali i dopiero następnego dnia miałem się zgłosić na punkt taki zborny. No ale wtedy z tymi moimi kolegami się nie spotkałem i wróciłem do domu. I do Powstania się dostałem dopiero 3 sierpnia, jak wrócili moi koledzy z Kampinosu, bo wycofali się. Zaraz pierwszego dnia z Żoliborza wszyscy wycofali się do Kampinosu i dopiero z drugiego na 3 sierpnia chyba wrócili do Warszawy. Na Żoliborz. Wtedy przyszedł do mnie mój drużynowy z okresu okupacji, z tej konspiracji, Jerzy Trybulski „Orlicz”, który zresztą niestety już zmarł. No i zaczęliśmy, że tak powiem, swoją działalność w Powstaniu na Żoliborzu, najpierw przy ulicy Suzina, a później na ulicy Krasińskiego 20. W tej chwili jest na tym budynku tablica, że budynku tego bronili harcerze „Szarych Szeregów” z plutonu 227. Tę tablicę nie pamiętam już, w którym roku udało nam się umieścić, bo najpierw były kłopoty, że to tam… Wiadomo, jak to było. Nasi koledzy jednak do tego doprowadzili, że ta tablica tam została umieszczona. No i w Powstaniu Warszawskim... To jest przy ulicy Popiełuszki, róg obecny Popiełuszki, bo dawniej ulica Stołeczna to była, róg Popiełuszki i Krasińskiego. Tam na ulicy Krasińskiego też był właz do kanałów, przez który moi koledzy, tak zwane szczury kanałowe, zdjęcia ich też już są, na pewno w muzeum są te powstańcze zdjęcia nasze, całego plutonu. Tutaj w tym egzemplarzu, który prosiłbym, żeby do muzeum trafił, jest bardzo dokładnie wszystko opisane, jak to wszystko przebiegało od momentu mojego udziału w tym plutonie, i o naszych kolegach wszystkich. Bardzo dokładnie opisana jest ta sprawa. Do niewoli poszliśmy dopiero 30 września. W godzinach wieczornych zaczęliśmy składać broń. No tragiczne były to momenty, kiedy dowiedzieliśmy się, że mamy kapitulować. Bo najpierw była taka możliwość, że mieliśmy się przedostawać przez Wisłę do naszej armii Berlinga, ale niestety nie doszło do tego. I później zakończyliśmy swoją działalność na placu Wilsona. Tam składaliśmy broń, zresztą niedużo tej broni było, bo wiadomo, że niestety uzbrojenie mieliśmy bardzo słabiutkie. No i tak to wyglądało. Do niewoli się dostaliśmy. Najpierw żeśmy zostali przegonieni, że tak powiem, przez Powązki do CIWF-u na Bielanach. Później z powrotem przez Elbląską pod cmentarz. Myśleliśmy, że tam nas rozstrzelają pod murem cmentarza. No ale się okazało, że tam nas spakowali do tak zwanych… Był Pionierpark, tak się to nazywało, i stamtąd wywieźli nas przez Wolę do Pruszkowa, do obozu przejściowego w Pruszkowie. No tam też warunki były fatalne, okropne były.
A moja rodzinka? No raz czy dwa razy w czasie tych dwóch miesięcy byłem, bo mieszkaliśmy na placu Inwalidów przy Mickiewicza. No i rodzice z moimi siostrami, z bratem też byli najpierw w Pruszkowie, a później zostali ewakuowani gdzieś pod Częstochowę. No a ja się dostałem… Z tego Pruszkowa zostaliśmy wywiezieni takimi bydlęcymi wagonami do Niemiec. Najpierw byliśmy… To było koło Magdeburga w Stalagu XI A Altengrabow. No i z tego Altengrabowa później udało nam się różnie. Nie wszyscy razem. Prawie w trzech miejscach byli moi koledzy. Jedni gdzieś tam gdzieś… Nie pamiętam, jak ta miejscowość się nazywała. A ja i kilku nas… Tam był: Śliwiński, Sidol, inni koledzy dostaliśmy się do komenderówki pracy, do Gröningen. To była taka komenderówka i pracowaliśmy w cukrowni. To było niedaleko miasta Halberstadt. No i tam aż do wyzwolenia byliśmy. Wyzwolili nas Amerykanie. To był maj chyba. Nie pamiętam dokładnie, który dzień w maju 1945 roku.
Wróciłem bardzo późno do Polski. Bo tam spotkałem, zresztą inni też, spotkałem [żołnierzy] z dywizji generała Maczka, ponieważ ten teren wyswobodziła 1 Dywizja Pancerna generała Maczka. I tam spotkałem [żołnierza] właśnie z Rybnika. Był starszym sierżantem taki pan Porwał, który się trochę mną zaopiekował. Znał moją rodzinę z przed wojny, bo ojciec przed wojną miał dom towarowy w Rybniku. No i przez niego się dostałem... Najpierw nawet przy tej dywizji, że tak powiem, byłem synem pułku tej dywizji pancernej. Zawieźli mnie do Maczkowa. Dlaczego mówię Maczków? To było niemiecki miasto Haren am Ems, skąd zostali wysiedleni Niemcy. I wszyscy jeńcy wojenni, którzy byli na przymusowych robotach... Tam zostało zorganizowane miasteczko polskie po prostu. Maczków przyjęło nazwę, Maczków właśnie od generała Maczka. Tam chodziłem do gimnazjum i liceum. Drużyna harcerska została założona. Zresztą całe społeczeństwo było zorganizowane. Był burmistrz tego miasta, szpitale, i tak dalej, i tak dalej. No i tam byłem aż do lipca 1947 roku. Dopiero w lipcu czterdziestego siódmego roku wróciłem do Rybnika. No bo rodzice byli już z powrotem w Rybniku. A później losy rzuciły mnie znowu do Warszawy i od pięćdziesiątego roku jestem w Warszawie.
Jak zapamiętałem wybuch powstania?... No tak jak mówiłem, że... Byliśmy przygotowani na to, że coś się będzie działo. Z tym że, wie pani, byliśmy wszyscy młodzi. Wszyscy mieliśmy po trzynaście, czternaście, piętnaście, szesnaście lat, to była góra. No wiec dla nas to była pewna przygoda. Chociaż no... Przygoda, przygoda, ale niektóre sprawy to tragicznie się kończyły. Kilku kolegów zginęło przecież. Tak że trudno w tej chwili mówić tutaj, jak myśmy to przyjęli. Tu nie było jakiejś polityki z naszej strony, bo byliśmy za młodzi do tego, żeby myśleć tutaj jakoś w ten sposób, tak że... No ale wszyscy wychowani byli w rodzinach patriotycznych. Ojciec mój też był przecież powstańcem wielkopolskim, inni tak samo mieli oficerów za swoich ojców, tak że trudno mi powiedzieć, jak to przyjęliśmy. No, była chęć walki, bo wszyscy byli już... Tak jak ja mówiłem, brat w czterdziestym trzecim roku zginął w Treblince. Więc w każdej rodzinie były jakieś takie sprawy, że każdy chciał spod tej niewoli się wydostać, spod okupacji. Tak to wyglądało mniej więcej.
No tak jak mówię, mój brat był w konspiracji, wyszedł z domu w czterdziestym trzecim roku gdzieś pod Warszawę prawdopodobnie. Tego to ja tak dokładnie nie wiem. Moi rodzice też nie wiedzieli, że ja jestem gdzieś tam w konspiracji, w „Szarych Szeregach”, tak że to było wszystko zakamuflowane. [Drugi] brat mój później w Powstaniu nie brał udziału, ale też był w Majdanku. Nie wiem, w jaki sposób się wydostał z tego Majdanka. Był ode mnie kilka lat starszy. Ja miałem wtedy trzynaście, on miał chyba siedemnaście lat, a najstarszy brat miał już wtedy około dwudziestki. Tak to wyglądało mniej więcej.
Podczas Powstania Warszawskiego to ja byłem amunicyjnym przy… Bo mieliśmy jeden karabin maszynowy, tak zwany MG-42, niemiecki. I ja byłem amunicyjnym, tam miałem takie dwie [taśmy?] z nabojami, a poza tym broni nie miałem. Jak do domu szedłem, żeby się pokazać, że: „Łoo, tu Powstaniec Jurek idzie do domu”, to od kolegi pożyczyłem taki jeszcze sprzed I wojny światowej bębenkowiec, żeby pokazać rodzicom, że ja też mam broń. Tak to wyglądało. A później właściwie byłem w tym i na barykadach żeśmy mieli swoje posterunki, na przedpolu. Bo jak dawana ulica Stołeczna, obecna Popiełuszki, to od Krasińskiego dalej to już były same działki. Po lewej stronie był Zakład Sióstr Zmartwychwstanek, a dalej to już działki, tak że prawie aż do Elbląskiej, tam pod Powązki – to wszystko działki. Ale dzięki temu, że te działki były, to mieliśmy co jeść. Do jedzenia pomidorki i inne warzywa tam były, bo to duże działki były na tych terenach. No i na barykadach mieliśmy swoje posterunki.
Ja miałem też posterunek, jak przechodzili już później na Stare Miasto kanałami z Żoliborza, to też byłem w kanałach. No bo chodziło o to, żeby jak będą wracać czy jakieś tam inne, to każdy musiał podać hasło jakieś, więc byłem na takim posterunku. Z tym że to jeszcze był taki właz tylko, tak że tam tej wody nie było, tych wszystkich fekaliów, że tak powiem, tam gdzie chodzili nasi koledzy. No ale się siedziało w tych kanałach. Też trochę się poznało, jak to tam wyglądało wewnątrz.
Więc ten właz, który był przy ulicy Krasińskiego na Stołecznej, to była duża komora wejściowa, i od tego szły takie odgałęzienia w głąb. Jedne w stronę Bielan, tutaj w stronę Starego Miasta, na Śródmieście. Z tym że ja tam daleko nie chodziłem, tylko tak, żeby się zapoznać, jak to wygląda. No a koledzy niestety musieli chodzić tam przez te fekalia, przez to wszystko. No udało im się jakoś tam. Bo Niemcy wrzucali w kanały granaty po drodze albo jakieś tam gazy wpuszczali. No ale to im się udało jakoś. Są zdjęcia tych kanalarzy i na pewno Muzeum Powstania Warszawskiego też je ma, i relacje bezpośrednio od tych, którzy chodzili tymi kanałami.
Proszę pani, bezpośredniego kontaktu to nie mieliśmy. Bo tak jak mówię, były na naszą barykadę natarcia, znaczy ostrzeliwanie i tak dalej, ale bezpośrednio takiego, że tak powiem, w cztery oczy, to nie mieliśmy, takiego bezpośredniego. Dopiero już później, no wiadomo, jak jechaliśmy. Jak do niewoli odchodziliśmy.
No byłem świadkiem raz, jak było rozstrzeliwanie przy ulicy Miodowej ludności cywilnej. To takie jedno spotkanie. No i wiadomo, że w Warszawie to spotykaliśmy się na ulicach z Schutzpolizei i tak dalej, i tak dalej. Ale takiej bezpośredniej styczności nie miałem. Miałem te trzynaście lat, tak że specjalnie nie miałem takich jakichś bezpośrednich spotkań. Kiedyś dostałem, bo było po dwudziestej, a to było przecież przed Powstaniem jeszcze, przy parku Żeromskiego na Żoliborzu szedł patrol niemiecki. No to dostałem od któregoś z nich, bo to już było po dwudziestej, więc [pytają], co ja tu robię o tej porze. Bo to była godzina policyjna. No i dostałem od takiego, nie wiem, czy to esesman, czy z Schutzpolizei, dostałem po gębie. To takie spotkanie to było jedno.
No takich sytuacji to było sporo, bo między innymi w ten nasz dom na Krasińskiego 20 to też trafiła taka – nie wiem, czy pani wie – taka tak zwana krowa i całe piętro poszło do dołu. A druga spadła, ale nie wybuchła, dosłownie pod naszym oknem, gdzie spaliśmy, gdzie mieliśmy swoją kwaterę. No to takie spotkania były. No i właśnie jak był taki… Widocznie Niemcy się pomylili i na barykadę naszą przy Krasińskiego, przy Stołecznej nadjeżdżali i wtedy udało nam się z kolegami, którzy mieli tą broń, kilku tam zabić. Porzucili ten samochód ciężarowy, w którym się okazało, że trochę było broni, trochę granatów. Tak że pamiętam, że wchodziłem na ten samochód i żeśmy po ich ucieczce to wszystko zabrali dla siebie. Tak to wyglądało mniej więcej.
No to była akcja, kiedy na Dworzec Gdański przy pomocy naszych partyzantów z Kampinosu... Bo to był taki wspólny [atak]. Chcieliśmy się przebić przez Dworzec Gdański do Starego Miasta, żeby się połączyć, ale niestety. Wtedy bardzo dużo ludzi zginęło przy tej… Bo też taki pociąg pancerny był na Dworcu Gdańskim, który nie pozwolił nam na połączenie się Żoliborza ze Starym Miastem. Takie były te… No i kiedyś był taki duży też atak Niemców właśnie od strony obecnego Instytutu Chemicznego, który tam jest między Powązkami a Żoliborzem. I wtedy żeśmy tam... Trochę niebezpiecznie było, bo Niemcy bardzo atakowali, ale jakoś udało się, że bez ran i bez utraty życia udało nam się przetrwać. I Niemcy nie zajęli jeszcze wtedy zmartwychwstanek ani... Najgorzej to ostatni dzień był, no bo to już w międzyczasie puszczali na ten nasz blok… Zresztą też są zdjęcia, jak to wyglądało przed jeszcze przed zakończeniem… Bo po Powstaniu ten blok to była ruina, [to znaczy] nasz, ten, w którym byliśmy cały czas. A Niemcy puszczali na ten blok tak zwane... jak to się nazywało... takie małe czołgi były, jak gdyby, w których był materiał wybuchowy. Jak taki łazik, że tak powiem, w budynek rąbnął, to były bardzo duże straty. No i wtedy też zginęło dwóch naszych kolegów po tym ataku. No i samo wycofywanie się później z Krasińskiego do placu Wilsona, do tak zwanego szklanego bloku przy ulicy Marymonckiej. No to też znowu w sam… Musieliśmy, że tak powiem taki przekop robić z tego ostatniego miejsca postoju do tych „szklanych bloków”. No i tam taka barykada była, taka słabiutka, tak że tam znowu zginęło dwóch naszych kolegów.
No ale udało nam się jakoś przetrwać. I do tej niewoli żeśmy właśnie na plac Wilsona się dostali. I tam stamtąd, tak jak mówiłem, na te Powązki, do Pruszkowa i tak dalej.
Nie. Rodzina mieszkała przy placu Inwalidów na Mickiewicza. A ja dwukrotnie, może trzykrotnie do tego tam się tam dostawałem, żeby rodziców zobaczyć i rodzeństwo, moje siostry dwie młodsze. Teraz któregoś dnia rozmawiałem z siostrą. I mówi: „Pamiętasz, jak przyszedłeś od siebie tam z Powstania i pierwsze twoje słowa były: »A jest marmolada?«”. Bo wszyscy chcieli mnie tam jakoś uraczyć. Wtedy jak przychodziłem do domu, żeby coś mi tam... Ale wie pani, najgorsze jest to, że ja zupełnie nie mogę sobie przypomnieć, jak to było w ogóle z higieną osobistą. Zupełnie nie mam pojęcia. Nie mam pojęcia, jak to było, jak z wodą, z tym wszystkim, jak z tym jedzeniem. Wiem, że chodziłem z dwa, trzy razy do parku Żeromskiego, bo tam gotowały nam panie jakieś tam zupki. I taki kocioł niosłem do naszej kwatery, to tyle pamiętam. Ale przecież cały dzień był. No nie wiem, jak to było z tym jedzeniem, z tym śniadaniem, z kolacją jakąś tam. A w ogóle nie mam pojęcia, jak to było z ubraniem, jak tam się człowiek... Zupełnie! Wie pani, zupełnie straciłem... Nie mam zupełnie pojęcia, jak to było z tą higieną osobistą. Przecież to były dwa miesiące! I zupełnie nie mogę do tego dojść. Jak to było z jedzeniem i z tym wszystkim.
No każdy tam miał jakieś zapasy. Wiem, że wszyscy siedzieli w piwnicach. To jest pierwsza rzecz. Tym bardziej że ten blok na Mickiewicza, to podwórko wychodziło na Cytadelę, tak że wszyscy... No po mieszkaniach nikt się nie mógł poruszać, ponieważ ostrzał był z Cytadeli, bo niemieckie wojska cały czas były na Cytadeli. Tak że wszyscy byli w piwnicach i był taki przekop zrobiony przez plac Inwalidów (właśnie w ten sposób mogłem się tam dostać) i wybite były w piwnicach, takie wejścia zrobili, że można wejść od strony placu Inwalidów, żeby nie chodzić od tamtej strony, od Cytadeli, gdzie był ostrzał. Bardzo duży ostrzał był. Tak że tędy wchodziliśmy, znaczy ja wchodziłem wtedy tam do [domu]. No i oni też się tam jakoś poruszali właśnie przez te wyjścia wybite w piwnicach. Tak to wyglądało.
No mieliśmy swojego kapelana, mieliśmy swoje nabożeństwa, mieliśmy musztry. No o tym zapomniałem. No bo młodzi wszyscy byli, więc musztrowali nas tam. Między innymi to było przy kościele Świętego Stanisława Kostki na Żoliborzu. Tam był taki park z tyłu, pamiętam. Tam żeśmy mieli swoje takie ćwiczenia różne. Tak to wyglądało. Życie takie codzienne to trudno powiedzieć. Tak jak mówię, zupełnie nie mogę sobie uzmysłowić, jak to było z tym całym życiem codziennym.
A mieliśmy. Mieliśmy takie biuletyny, pamiętam, były i żoliborskie, i chyba ze Śródmieścia czasami trafiały się jakieś różne wiadomości. Przez pocztę polową, harcerską też jakieś tam przechodziły wiadomości, żeby wiedzieć, jak to jest w innych dzielnicach.
Ja brałem też udział – ale też dokładnie nie wiem, jak to było – przez stację, tą taką „Błyskawica”, do Londynu. I wiem, że śpiewaliśmy tam jakieś piosenki powstańcze na parterze tego właśnie… Bo to był taki czworobok na Krasińskiego. Od Stołecznej do Krasińskiego, Suzina tutaj ulica i tak dalej. I tam wtedy mieliśmy taką jedną audycję. Wiem, że puszczaliśmy przez tą „Błyskawicę” i jakieś piosenki śpiewaliśmy wtedy jako młodzi harcerze.
Proszę pani, początkowo był entuzjazm. Wszyscy nas hołubili. No ale niestety później, jak było widać, że to jest… Powstanie, nic z tego nie będzie, że jednak się tragicznie to zakończy, to niezbyt już przyjaźnie podchodzono do nas jako Powstańców warszawskich. Ale nie można powiedzieć. Cała ludność cywilna była dla nas taka bardzo przyjazna. Jakąś właśnie żywność nam podawali. No bo każdy w okupacji starał się mieć jak najwięcej zapasów. Bo to przychodziły baby ze wsi. Jak pamiętam, też w domu rodziców, jeszcze przed Powstaniem, to zaopatrzenie było przez wieś podwarszawską. Przynosili mleko, sery, jaka i tak dalej. Tak że tam to zaopatrzenie... Bo reszta była na kartki, pamiętam, jakieś takie szare mydło było do mycia. Tak to wyglądało.
No ostatnie dni wskazywały już na to. Kiedy już wiedzieliśmy, że Starówka padła, że musieli wycofywać się, że tyle ludzi zginęło. Przecież to tysiące ludzi. I to młodzież, sama młodzież. Bo przecież właśnie ten „Radosław”, te wszystkie bataliony „Zośka”, „Czata” to wszystko byli harcerze „Szarych Szeregów”. Bo to składało się w ten sposób, że ponieważ miałem trzynaście lat, ja byłem w tak zwanych „Zawiszakach”. To byli ci najmłodsi. Mieliśmy swoje zbiórki, już tam trochę z bronią tam nas uczyli, ale raczej to było tak jeszcze typowo harcerskie, takie zbiórki. Później były starsi, już tak jak mówiłem, „Azjata” i „Motek”, ten, który jest teraz naszym przewodniczącym „Szarych Szeregów” w Warszawie. Oni już byli w tej grupie tak zwanych „Bojowych Szkołach”. No to oni już przechodzili takie szkolenie wojskowe bardziej. I „Grupy Szturmowe” były. To już ci najstarsi, którzy właśnie pod Arsenałem, jak było odbicie tych więźniów i wszystkie inne. W alei Szucha na tego dowódcę tutejszego... No i właśnie to Zgrupowanie „Radosław” to się składało z „Grup Szturmowych”. To te wszystkie bataliony „Zośka”, „Czata” i inne, to wszystko się wywodziło z „Szarych Szeregów”.
No nastroje były bardzo dobre! Bo tak, część była z gimnazjum Poniatowskiego, z kompletów się znaliśmy, część to była taka młodzież, z którą się przyjaźniliśmy, z Marymontu taka. Tak że tutaj na kompletach to było bardzo dobre, tym bardziej że to wszystko się w tajny sposób odbywało, te komplety gimnazjalne. Tak że tutaj przyjaźń to była bardzo...
Trudno powiedzieć, czy miałem jakieś problemy. Tak jak mówiłem, wróciłem w czterdziestym siódmym roku. Najpierw byłem w Rybniku do pięćdziesiątego roku, później przeniosłem się do Warszawy. Z tym że pamiętam, że w Rybniku to mnie tam niby pod pozorem, że ja tam gdzieś komuś coś ukradłem, wsadzili na dwa dni do aresztu. Tam siedziałem. Ale prawdopodobnie to było dlatego, że wróciłem... Bo wróciłem w mundurze tego maczkowca, niby Powstańca. No ale specjalnie jakichś tam takich… Nie, żebym był prześladowany, to nie powiem. Później to byłem. Po powrocie, jak zacząłem pracę w Zakładach Optycznych, to później mnie wywalili, bo uważali, że ja jestem, że tak powiem, nie bardzo po ich stronie. A byłem w ZMP, no to mnie wywalili wtedy, bo uważali, że to jest taki element niepewny.
Specjalnie nie afiszowałem się tym. Ale później, jak już, że tak powiem, zelżało, to już wiedzieli i na przykład jak były pierwszomajowe pochody, a ja już miałem Krzyż Armii Krajowej z Londynu i medale i byłem w poczcie sztandarowym, bo byłem w ZBOWiD-zie, w tym, którym… No bo zgłosiłem się jako Powstaniec i w naszych polskich Zakładach Optycznych powstało koło kombatantów, prawda, i wtedy chodziłem w poczcie sztandarowym tego naszego związku, przyzakładowym, no to wszyscy podziwiali, bo ja sobie przypinałem do tego wszystkie swoje odznaczenia, które już wtedy miałem. Nie miałem ich jeszcze za dużo, ale kilka już miałem. No to wszyscy podziwiali mnie i pytali: „A co to za odznaczenia? A co? A skąd? A jak dostałem?” I tak dalej. Tak że już później było to legalne.