Nazywam się Janusz Walędzik, urodziłem się w Warszawie 2 stycznia 1931 roku. W czasie Powstania byłem w zgrupowaniu Armii Krajowej Chrobry II, w III kompanii porucznika Zdunina.
Mój pseudonim „Czarny”.
Byłem młodym chłopcem, w tym czasie po prostu chodziłem do szkoły podstawowej, powszechnej szkoły przy ulicy Miedzianej 8. Byłem przy rodzicach i chodziłem do szkoły.
Przed wojną mieszkałem przy ulicy Twardej 40.
Tak, wybuch wojny bardzo dobrze pamiętam. Naloty pamiętam bardzo dobrze. Ten budynek, gdzie my byliśmy, był zbombardowany, częściowo nas przysypało, gruzy nas przysypały, ale jakoś się wydostaliśmy. Bardzo dobrze pamiętam.
Przed samym Powstaniem to się zajmowałem... Przede wszystkim chodziłem do szkoły, też na ulicę Miedzianą, z tym że te lekcje były inne. Nie uczono nas wielu przedmiotów. Była nauka czytania, nauka pisania, trzy czy cztery przedmioty tylko. Bardzo mało nas uczyli. A poza tym, poza szkołą zajmowałem się... Z chłopakami, z kolegami na podwórku jeździło się hulajnogą, w różne gry żeśmy się zabawiali, czasem nawet w wojsko, różnie to było.
Poza tym nawet się częściowo zajmowałem handlem, sprzedażą papierosów i tak dalej.
Na ulicy. Nawet gazety sprzedawałem na ulicy.
Żeby pomóc, żeby jakieś zajęcie mieć, żeby coś robić. Zawsze parę złotych było za to.
Ojciec był kolejarzem, pracował na Dworcu Wschodnim jako kolejarz. A mama była po prostu w domu. Zajmowała się gospodarstwem domowym.
Nie, jedynym źródłem było to, że tata pracował na Dworcu Wschodnim jako kolejarz.
Ja jeszcze byłem za młody, w konspiracji nie byłem.
Wybuch Powstania to... Jak Niemcy zrobili tak zwane małe getto, myśmy się przeprowadzili na ulicę Sienną, numer 90. Jak wybuchło Powstanie tam mieszkaliśmy. I tam po prostu 1 sierpnia zastało mnie Powstanie.
Do zgrupowania dołączyłem się tak: mam starszego brata, który 1 sierpnia przystąpił do Powstania na ulicy Żelaznej, ja tam do niego poleciałem i już tak byliśmy.
Tak, był punkt.
Na Żelaznej był punkt, w paru miejscach były punkty... Na Twardej pod [numerem] 40 było dowództwo. Tam był major, on właściwie zorganizował Chrobrego. Tam żeśmy się zgłaszali.
Potrzebni byli młodzi chłopcy do Powstania. Na łączników, do przynoszenia broni, amunicji, byli potrzebni żeby butelki nosić i tak dalej. Tacy byli przyjmowani. Ja poza tym byłem bardzo wysokim chłopcem [jak] na swój wiek
Jeśli chodzi o uzbrojenie, to początkowo żadnej broni nie miałem. Tacy chłopcy jak ja — młodzi mieli jakiś granat, mieli butelkę z benzyną. A broni było bardzo mało w początkach Powstania. Starsi mieli broń, ale tacy młodzi nie mieli.
„Czarny”, ponieważ ja mam bardzo ciemną cerę, dlatego na mnie w szkole i na podwórku koledzy Czarny wołali. No i tak się to przyjęło i w Chrobrym.
To był I batalion, III kompania porucznika Zdunina.
Ponieważ mój brat był na placówkach III kompani, ja za nim poleciałem, chodziłem za nim i już tak zostałem na tych placówkach. Moimi placówkami właściwie były i Bormana, i Hartwiga.
Ryzyko było bardzo duże, dlatego że Niemcy atakowali ze wszystkich stron. Codziennie naloty, codziennie pociski, bomby. To się wszystko waliło. W każdej chwili można było stracić życie. Obojętnie, czy na placówce, czy poza placówką, jak przenosiłem jakieś rozkazy, czy co tam. To było bardzo niebezpieczne.
On był starszy ode mnie, dużo starszy. Miał dwadzieścia parę lat. To było w początkach Powstania, kiedy Niemcy zaatakowali Wolę i dowództwo Chrobrego nie widziało gdzie są Polacy, gdzie są Niemcy, gdzie są powstańcy. To była wielka niewiadoma, co się dzieje. I dowódca wysłał nas, na ochotnika. Ja do pomocy dla tego Stefana. Ponieważ znałem teren dosyć dobrze, zgodziłem się, że z nim pójdę. No i poszliśmy, w kierunku Woli. Zobaczyć, zorientować się gdzie są Niemcy, gdzie są Polacy. Polacy, powstańcy rzeczywiście wycofywali się z Woli. Z tym że dużo polskich oddziałów było ubranych tak, jak Niemcy. W hełmach, mieli różne panterki, nieraz było trudno odróżnić , mamy przed sobą Niemców, czy mamy przed sobą powstańców. Wola już się paliła, dosłownie co drugi [dom] w ogniu był, palił się. Dużo było trupów na ulicach. To było coś makabrycznego. Myśmy się wtedy chcieli przedostać jak najbardziej w głąb Woli, żeby zobaczyć, gdzie są Niemcy, a gdzie Polacy. W pewnym momencie doszliśmy do takiego budynku, który już był wypalony. Gorąco było niesamowicie w tym budynku, ale przeszliśmy do okien. Okna wychodziły na podwórko ,taka studnia to była. Była jakaś kapliczka pośrodku, ogródek nieduży był. I zauważyliśmy, że przy tej kapliczce, przy tym ogródku stoi trzech Niemców. To rzeczywiście byli Niemcy, jeden, pamiętam, w stopniu majora, jeden był kapitanem, a jeszcze jeden to jakiś podoficer był. Mieli rozłożoną mapę i patrzyli w tą mapę, widocznie gdzie się znajdują, coś tam patrzyli. Wtedy ten mój kolega , on miał błyskawicę, wycelował w nich tą błyskawicą i krzyknął coś. Oni się odwrócili, bo byli tyłem do nas. I wtedy po prostu całą serię w ich kierunku... Pamiętam, major od razu zginał, na miejscu. Kapitan jeszcze żył i ten drugi jeszcze żył, ale byli bardzo ciężko ranni. Wtedy on zeskoczył , bo to był parter , zeskoczył z tego okna, wyskoczył, dobiegł do nich, zabrał im broń, zabrał te mapy, wszystko zabrał. Poza tym zauważył, że ten major miał na piersi krzyże. Między innymi miał krzyż [taki biały] za kampanię wrześniową w 1939 roku. Kule z błyskawicy przestrzeliły mu te krzyże. I on mu zdjął te krzyże, zabrał na pamiątkę. To pamiętam.
Tak, ale wtedy ciężko było w ogóle wrócić.
To było mniej więcej w rejonie ulicy Grzybowskiej, za Towarową...
Tak, niedaleko obecnego muzeum Powstania Warszawskiego.
Broń dopiero miałem gdzieś we wrześniu. Jak były zrzuty, było więcej broni, to wtedy taki tam pistolecik stary kolega mi dał i to już miałem.
Jeńców niemieckich za dużo nie widziałem. Raczej — widziałem, ale nie na placówkach jak byłem, ale gdzieś poza placówkami. Bo często chodziłem po Warszawie, do dowództwa często chodziłem. Było widać czasami, że gdzieś tam Niemców prowadzą, takich wziętych do niewoli.
Tak, często chodziłem z różnymi rozkazami.
Początkowo to był bardzo wielki entuzjazm. Budowanie barykad, wywieszone biało-czerwone flagi. To był bardzo wielki entuzjazm prawie do końca... No , do końca Powstania ludność cywilna bardzo pomagała powstańcom.
Początkowo jedzenia jeszcze mieliśmy, bo w każdym domu było jakieś jedzenie. Ale później już było coraz gorzej z jedzeniem. Były zabijane konie na przykład, bo było bardzo dużo koni jeszcze początkowo. Konie były zabijane, różne zupki były gotowane na koninie. A później już było coraz gorzej z wyżywieniem.
Były, tak. Z tym że ludności cywilnej na ulicach było bardzo mało, bo zeszła po prostu do piwnic. W piwnicach siedzieli.
Nocowałem często na placówkach, a czasami i w domu, ponieważ Sienna 90 to było parę kroków od placówek. Toteż czasami w domu byłem, czasami na placówkach, różnie, zależy jak wypadło.
U Hartwiga.
Placówka Hartwig to były magazyny. Tam było bardzo dużo pomieszczeń, było gdzie zanocować.
Nie, łóżek nie było. Każdy zorganizował sobie jakiś siennik. W magazynach było dużo różnej odzieży, jakichś kocy. Chłopaki po prostu rozkładali sobie to wszystko i spali.
Bardzo się bali, przeżywali to. Ale musieli się z tym pogodzić.
Miałem cały czas, tak.
Pod koniec było bardzo źle z żywnością. Nieraz było tak, że chodziłem po różnych piwnicach, zawalonych, opuszczonych domach. Nieraz coś tam się znalazło. Trochę mąki, trochę cukru. Nawet pamiętam było tak, że sanitariuszki psa ugotowały. Jak już nie było co jeść. Latał taki duży żółty kundel, to po prostu go złapały i ugotowały.
Jeśli chodzi o atmosferę, to przede wszystkim było bardzo duże koleżeństwo. To byli przeważnie młodzi chłopcy. My się znaliśmy, powiedzmy, ze szkoły, z podwórka. Koleżeństwo było bardzo duże. Jeden drugiemu pomagał jak tylko mógł.
Był taki jeden, „Zemsta” miał pseudonim, Boński nazywał się. Miałem kilku takich kolegów, którzy już nie żyją...
Brat przeżył i żyje.
Jeśli chodzi o msze, to raczej my, jako powstańcy... Był ksiądz, który odprawiał, chodził po placówkach, od jednej do drugiej i odprawiał msze, spowiadał.
Radia raczej nie słuchałem, ale jeśli chodzi o prasę podziemną, to była. Były różne dzienniki, biuletyny informacyjne. To do nas docierało. Czasem przynosiłem z dowództwa, jak byłem w dowództwie dawali żeby zanieść chłopakom na placówkę. Zanosiłem i mieliśmy takie informacje.
Lech Grzybowski to był drugi batalion, ja pod niego nie podlegałem.
Lech Żelazny był dowódcą pierwszego batalionu, ja podlegałem pod niego. A na ulicy Siennej 41/45 było dowództwo, bardzo często chodziłem z różnymi meldunkami do dowództwa.
Takich wydarzeń było bardzo dużo. Ginęli koledzy, ginęły koleżanki, sanitariuszki ginęły. Bombardowania, ludność cywilna, zawalone domy, budynki. Pamiętam , akurat szedłem na ulicę Sienną do dowództwa i po drodze wstąpiłem do szpitala na ulicy Śliskiej.
Róg Śliskiej i Twardej zastało mnie bombardowanie. Niemcy bombardowali. Przy mnie po prostu zawalił się budynek. Próbowaliśmy ratować ludzi zasypanych w piwnicach i nie można było tym ludziom pomóc. Słyszeliśmy, jak wołają, ratunku wzywają. I naprawdę nie mogliśmy tym ludziom nic pomóc, dlatego, że gruzy, jak tylko chcieliśmy odwalić żeby się dostać do tych zasypanych, to się wszystko z powrotem zawalało. Ci ludzie tam zginęli, nie mogliśmy im pomóc.
Sanitariuszki bardzo często ginęły. Albo słyszałem, że ta i ta zginęła, albo czasami byłem świadkiem.
Najlepsze wspomnienie... Trudne dla mnie pytanie, naprawdę. Najlepszych wspomnień raczej nie było. Wiadomo, Warszawa paliła się waliła, codzienne walki...
Czy ja to mile wspominam... no tak... Była taka sytuacja, to już było we wrześniu. Ja wtedy byłem na placówce Hartwiga. To było przy ulicy... Front Hartwiga był na ulicę Towarową. Tam była taka sień. Chłopaki mi powiedzieli: „Weź tam usiądź”. Bo to było rano, cichutko było, Niemcy nie atakowali, nie było czołgów, nie było samolotów, artyleria akurat nie ostrzeliwała naszej placówki. Ja usiadłem sobie na schodkach, żeby po prostu obserwować. A po drugiej stronie Towarowej był taki czerwony budynek, gdzie byli Niemcy. Oni tam mieli wyborowego strzelca, który po prostu strzelał do chłopaków i wielu tam zginęło właśnie z jego ręki. Ja sobie tak siedziałem, cichutko było, spokojnie... W czasie Powstania było bardzo dużo psów bezdomnych, bo ludzie poginęli, więc nie mieli swoich właścicieli. Dużo psów było rannych. To nie miał nogi, nie miał łapy... Głodne to wszystko było. Jak siedziałem na tych schodach, przyleciał do mnie taki mały, czarny piesek, taki fajny nieduży piesek, czarny. Patrzy na mnie, patrzy. Chciałem go pogłaskać. Nachyliłem się, żeby tego pieska pogłaskać i w tym momencie nade mną uderzyła kula. Ja się wtedy rzuciłem na te schody, odczołgałem się trochę. Jest jedna bardzo dziwna sprawa, jak ja spojrzałem w to miejsce, gdzie ten piesek był, to żadnego pieska nie było. Nie było żadnego pieska.
Ale tego pieska nie było, ja go widziałem, chciałem pogłaskać tego pieska. Schyliłem się żeby go pogłaskać i w tej chwili kula przeleciała nade mną. Właściwie nie wiem — był piesek czy nie było pieska.
Tak, Anioł Stróż, siła wyższa.
Najbardziej mi się utrwalały same walki. Czasami bardzo ciężko było, jak Niemcy atakowali czołgami. My mieliśmy mało amunicji, do walki z czołgami tylko granaty były, butelki zapalające. Trzeba było niszczyć to. Chłopaki tam lecieli rzucali granaty, rzucali butelki. Sama ta walka.
Upadek Powstania został ogłoszony 2 października. Ja wyszedłem razem z rodziną całą, znaczy brat, ja, mama i tata, wyszliśmy do niewoli.
Najpierw znaleźliśmy się na Wolskiej w kościele. Z tego kościoła Niemcy zabrali nas na Dworzec Zachodni i stamtąd do Pruszkowa.
W Pruszkowie byłem z rodziną dwa dni. Później nas załadowali w wagony towarowe, takie zakratowane, zadrutowane wagony, po trzydzieści, czterdzieści osób do jednego wagonu. I po prostu w nieznane nas zawieźli. Nie wiedzieliśmy gdzie jedziemy w ogóle.
Tak, bo dowództwo nam powiedziało, ze kto chce może wyjść z wojskiem, a kto chce może wyjść z cywilami, z rodzinami.
W nieznane nas wywieźli najpierw do Breslau, czyli do obecnego Wrocławia, a stamtąd do Berlina do obozu. Do końca wojny byłem w Berlinie w obozie.
W obozie w Berlinie.
Początkowo, ponieważ to był Berlin Zachodni, były zrzucone przez Amerykanów ulotki, że za dzień, za dwa, oni wejdą. Taka odezwa i do Niemców, i do Polaków, i do wszelkich narodowości, jak się mamy zachowywać jak wejdą Amerykanie. Ale Amerykanie doszli tylko do Łaby i się zatrzymali. A Berlin zdobywali Rosjanie. I to miejsce, gdzie ja byłem, ten obóz wyzwolili Rosjanie i Polacy.
Cały czas byłem z rodzicami. Ojciec mój pracował, brat pracował. To była taka przymusowa praca. Ja tez pracowałem, ale na terenie obozu, a ich gdzie indziej wywozili do pracy.
Sprzątanie, gospodarskie roboty, kopanie dołów, takie sprawy.
Jedzenie było bardzo słabe. Zawsze byliśmy głodni, Niemcy gotowali zupy. Na obiad była na przykład zupa z brukwi. To była taka biała brukiew. To było coś okropnego. Bardzo mało chleba dawali, bardzo mało czegoś do chleba. Bardzo było słabe wyżywienie.
Jak Rosjanie weszli, zajęli, polskie wojsko tez było. Bardzo szybko żeśmy się zebrali i w stronę Polski, w stronę Warszawy...
Nie, żadnej pomocy. Nie udzielili w ogóle żadnej pomocy, tylko myśmy się bardzo szybko zebrali, ci co tam byli w obozie, i po prostu na piechotę szliśmy w stronę Odry.
Tak, zebrała się grupa około trzydziestu osób, od Niemców wzięliśmy konny wóz i konia, wszystkie rzeczy które mieliśmy — na tym wozie i my za tym wozem.
Do Warszawy, tak.
My żeśmy musieli... Ponieważ Berlin się jeszcze bronił, żeśmy szli na Oranienburg, na Kostrzyn, tędy, tutaj w stronę Polski. To trwało tydzień.
Do Kostrzynia dotarliśmy, w Kostrzyniu wsiedliśmy do pociągu towarowego i do Poznania nas dowiózł. A już od Poznania były normalnie pociągi osobowe. Dojechaliśmy do Warszawy pociągiem osobowym.
W Warszawie byłem 10 maja.Dom stał, czy został zburzony?
Po Powstaniu, tak.
Ani ja, ani brat nigdy nie mogliśmy się przyznać do tego, że byliśmy w Armii Krajowej, bo to byłyby różne represje i w szkole, i w pracy. Ja chodziłem później do szkoły, ponieważ byłem opóźniony w nauce, jednego roku poszedłem do pracy, pracowałem, a wieczorami chodziłem do szkoły na ulicę Miedzianą. To była szkoła dla pracujących. Jednego roku przerabialiśmy dwie klasy.
Nie, nigdy. Przyznać się można było dopiero po roku 1956.
Nie, bo ja się nigdy nie przyznałem do tego.
W ogóle zastanowić się nad tym, dlaczego wybuchło Powstanie, jak do tego doszło. Przecież to była okropna okupacja niemiecka, gdzie Niemcy... Łapanki, rozstrzeliwania, obozy. To była straszna okupacja. Niemcy po prostu dążyli do zagłady całego narodu polskiego. Naród się bronił. Powstały różne organizacje wojskowa, powstała Armia Krajowa, która była największą organizacją. Wielu chłopców należało do Armii Krajowej. i to było nieuniknione, bo młodzież po prostu rwała się do walki. To musiało nastąpić. Lepiej, że ono było zorganizowane, niż jak by miało wybuchnąć jako niezorganizowane, bo jeszcze byłoby więcej ofiar.