Janusz Bełza „Bernard”

Archiwum Historii Mówionej



  • W dniu 62 rocznicy wybuchy Powstania Warszawskiego, spotkaliśmy podczas obchodów na uroczystości pana Janusza Bełzę, mieszkającego obecnie na stałe w Kalifornii, ale człowieka niezwykłego, człowieka, który był żołnierzem „Radosława”, człowieka z „Czaty 49”, o której wszyscy wiemy.Proszę powiedzieć kilka słów o tym, jak wyglądała pana droga do Powstania? Od czego się wszystko zaczęło?

Prawdopodobnie od wybuchu wojny 1 września 1939 roku. Byłem wychowany w rodzinie patriotycznej. Urodziłem się w Warszawie na ulicy Nowolipki 74. Później podczas wojny rodzice musieli przenieść się na ulicę Okopową.

  • Tam na Nowolipkach zostało zrobione getto?

Właśnie, tak. 1 września 1939 roku w czasie wybuchu wojny, kiedy Niemcy zaatakowali Polskę byłem uczniem gimnazjalnym. Po paru dniach zameldowałem się na ochotnika do Wojska Polskiego i przeżyłem...

  • Czternastolatka mogli przyjąć do wojska?

Przyjęli. A więc pod okupacją niemiecką uczęszczałem na komplety gimnazjalne i jak szkoły zostały zamknięte, to chodziliśmy na te komplety podziemne w grupach jakichś pięciu, czy siedmiu studentów i naszymi nauczycielami byli profesorowie z gimnazjum. Jeden z tych kompletów... Ryzyko takiego studiowania było wielkie. Jedna grupa z mojej gimnazjalnej klasy właśnie została zaaresztowana przez Gestapo i wysłana do Oświęcimia, a wtedy...

  • Przeżyli?

Nie, nie. Po paru miesiącach [ich] rodzice otrzymali takie okrutne małe pudełko z Oświęcimia z prochami ich syna, który umarł na zapalenie płuc, czy jakąś infekcję. To było takie... w chwili okupacji.

  • I potem była konspiracja, rozumiem. Tak?

Zacząłem należeć do konspiracji bardzo wcześnie i byłem na Podchorążówce w czasie okupacji i żeby tak w sumie powiedzieć, w 1944 roku nasz oddział został wysłany za Bug, żeby walczyć z Niemcami. Ale zostaliśmy rozbici przez żandarmerię niemiecką i wróciliśmy do Warszawy prawie że na czas rozpoczęcia Powstania.

  • Jak w takim razie wyglądała godzina „W”?

Byliśmy skoszarowani przy ulicy Elektoralnej, zdaje się 30 lipca i w oczekiwaniu jakiejś akcji zbrojnej. I rzeczywiście w godzinie „W” walka się zaczęła. Dowódca naszej grupy – jakichś ośmiu ludzi nie zjawił się, poszedł po rozkazy i nie wrócił do naszego oddziału. Wtedy ja z moimi kolegami przyłączyliśmy się do „Radosława”.

  • Jak pan zapamiętał, czy były od razu jakieś akcje już pierwszego dnia?

Budowaliśmy barykady na Karolkowej. Wtedy nie mieliśmy jeszcze żadnej broni, więc byliśmy w akcjach na Woli przy ulicy Karolkowej i w garbarni Pfeiffera na ulicy Dzielnej przy Fabryce Tytoniu i tak dalej. Następnie walczyliśmy przy Gęsiówce i nasz „Radosław” uwolnił właśnie batalion „Zośka”, który uwolnił Żydów...

  • Z Gęsiówki?

W Gęsiówce, tak.

  • Był pan przy tym?

Byliśmy, ale właściwie takim...

  • Ale widział pan to?

Widziałem, byliśmy. Tak. Widzieliśmy tych ludzi, którzy cieszyli się uwolnieniem.

  • Niektórzy podobno włączyli się do pomocy.

Tak, niektórzy. I później walki trwały na Muranowie, to były wtedy bardzo krwawe walki. Nasz batalion [„Czata] 49 zajął te magazyny na Stawkach i tymi właśnie zapasami żywności żyliśmy prawie przez cały czas walk na Starówce. Te panterki, które teraz są tak bardzo znane z okazji Powstania, były właśnie z magazynów na Stawkach.

  • Jak się w takim razie odróżnialiście od Niemców?

Tylko opaską biało-czerwoną. I prawdopodobnie naszym duchem bojowym.

  • Jak dotarliście na Starówkę?

Więc z Muranowa przenieśliśmy się, te walki toczyły się dalej na Starówce na... walkach przy Papierni...

  • PWPW – Papiery Wartościowe.

Papiery Wartościowe. Byłem z kapitanem „Motylem” (jeszcze wtedy porucznikiem) przy próbie przebicia się na Żoliborz i to zostało zaniechane jako niemożliwe. I kończyliśmy dalszą walkę na Bonifraterskiej w Szpitalu...

  • Jana Bożego?

Jana Bożego. Jeden z moich [kolegów], sierżant w naszym oddziale, nazywał się Gozdawa, maszerowaliśmy ulicą Mławską zdaje się, takim szeregiem i wybuchł granatnik i on został porażony w czoło i krwawił, umierał. Zanieśliśmy go na nasze kwatery na Franciszkańskiej i porucznik „Motyl” rozpoznał z nim sierżanta, który walczył z porucznikiem „Motylem” w dywizjonie wołyńskim. Wtedy on był bardzo wzruszony, bo był dzielnym...

  • W 27 dywizji?

Tak... żołnierzem, i rozkazał nam zasalutować temu umierającemu towarzyszowi broni aż do momentu, kiedy on umarł, znaczy, w ciągu paru minut. To był taki fragment... Wielu innych kolegów umarło, zginęło, zostali zabici w akcji.

  • Jaka akcja była dla pana szczególna, najistotniejsza, czy najbardziej niezwykła?

To wszystko się tak skojarza, ale takim wydarzeniem, które trudno dla mnie zapomnieć było, [gdy] 28 sierpnia byliśmy stacjonowani, nasze kwatery były na Franciszkańskiej, na Mławskiej ulicy. Niemieckie sztukasy przyleciały tego dnia i rzuciły bomby, które zawaliły cały rząd domów na ulicy Mławskiej. Oddział „Mieczyków” został pogrzebany w tych ruinach, a my byliśmy z porucznikiem „Jagodą” naprzeciwko tego zrujnowanego domu. To już było ile? Pięćdziesiąt metrów, coś takiego, więc ja z moimi kolegami pobiegliśmy, żeby ratować tych zasypanych. Bo w piwnicach było wiele ludności cywilnej i w momencie, kiedy żeśmy grzebali te ruiny wybuch innych granatów spowodował zawalenie całej oficyny na mnie i mojego kolegę – Ryszarda Lewandowskiego. Byłem tam przez parę godzin i nie wydawało mi się jak przyszedłem – bo miałem porażenie głowy – nie wydawało mi się, że to... znajdą się jacyś wariaci, żeby przyszli teraz znowu z tymi gruzami... To, cud prawdziwy! Ktoś mnie wygrzebał, nigdy nie poznałem nazwisk tych kolegów, którzy nas obydwóch wygrzebali.

  • Obydwaj przeżyliście?

Tak.

  • Byliście potem w szpitalu?

Więc ja... porucznik „Motyl” Ścibor-Rylski wysłał mnie do szpitala, ponieważ miałem złamany prawy obojczyk i porażenie głowy, więc wysłał mnie na badanie do szpitala na Długiej 5. Teraz [to jest] szpital tuż przy kościele garnizonowym. Po zbadaniu lekarz powiedział, że (a to już mówimy o 29 sierpnia) „Proszę, niech pan tutaj zajmie miejsce między rannymi na podłodze.” I widząc wszystkich ciężko rannych, amputowanych, umierających zadecydowałem, że lepiej powinienem wrócić do mojego oddziału. I to mi uratowało życie.

  • Jakiego rodzaju miał pan obrażenia?

Urażenie mózgu, głowy, które spowodowało to zawalenie...

  • Wymagało to operacji?

Nie, szczęśliwie nie. Ale miałem... Tylko, że byłem nieprzytomny przez parę godzin, jak byłem zasypany. Ale szczęśliwie nie zostałem w tym szpitalu, bo jak Niemcy zdobyli szpital trzy, cztery dni później, [to] wymordowali wszystkich tam pacjentów, rannych...

  • Lekarzy?

... pielęgniarki i lekarzy. Tak, że to było na jakieś dwa dni przed, jak po powrocie teraz awansowanego na kapitana „Motyla”, brałem udział w próbie desantu na Plac Bankowy. To jest jeszcze inny taki rozdział. Kapitan „Motyl” prowadził oddział, który miał dostać się na Plac Bankowy, tuż przy stacjonowanych tam oddziałach niemieckich. Była taka idea, żeby się przedostać, przebić przez Plac Bankowy do Śródmieścia, które było w naszych, polskich rękach.

  • Do końca, tak.

Nasza czołówka została wystrzelana przez Niemców, którzy obudzili się, bo to było w nocy. Zostali...

  • Jaką drogą szliście?

I wtedy kapitan „Motyl” dostał rozkaz wycofania się z powrotem na Plac Krasińskich, to jest właśnie na Placu Krasińskich przy włazie, gdzie żeśmy weszli w próbie tego desantu, co było... Wrażenie było, jak piekło – cała okolica była w płomieniach, w gruzach. Kościół garnizonowy był w gruzach, cała Miodowa... Na Miodowej był zdaje się zestrzelony „Liberator”... Zapach tego karbidu, pyłu... niesłychane to jest.

  • Zeszliście wtedy do kanału?

Właśnie, żeby zrobić ten desant na Plac Bankowy, wyjść kanałem na Placu Bankowym i zaatakować Niemców. Jak powiedziałem, musieliśmy się wycofać, bo to się nie udało, z powrotem do Placu Krasickiego, znowu kanałem do Śródmieścia. Wychodząc po jakichś sześciu, czy całych ośmiu godzinach maszerowania, wleczeniu się przez kanały, wyszliśmy na rogu ulicy Wareckiej i Nowy Świat.

  • Co tam zastaliście?

Tak, to był zupełnie inny świat. A jak daleko jest od Wareckiej do Starówki?

  • Tuż, tuż.

Właśnie. Ale [to] był zupełnie inny świat. Żeśmy w końcu... nas umyli, jakieś sanitariuszki i żeśmy przez jakieś dwa, czy trzy dni wypoczęli, że tak powiem i żeśmy zostali wysłani na Rozbrat i Czerniaków. Cały nasz „Radosław”.

  • A na Czerniakowie miał pan kontakt z berlingowcami?

Tak. My walczyliśmy przez jakieś dziesięć dni specjalnie na Okrąg 2, który był taką małą fortecą przeciwstawiającą się Niemcom.

  • Wtedy już miał pan broń?

Wtedy już miałem broń, tak.

  • Jaką?

Mauzera.

  • Zdobyczne?

Tak. Z jednego Niemca, który nie przeżył Powstania. I właśnie to były te krwawe walki na Czerniakowie, ta próba desantu... jak ich nazwaliśmy berlingowcami. I to byli młodzi chłopcy, ludzie ze wsi przeważnie. Nie znali walk w mieście.

  • Niemcy ich kładli pokotem, tak?

Nie znali sposobu walk w mieście, więc stali w oknach i byli celem strzelców niemieckich. „Goliat” był podprowadzony na Okrąg 2 – jest wybuch i zdemolował część całego domu. Było wiele rannych, łączniczki... Pamiętam taki bardzo dramatyczny moment, jak jedna młoda – jakieś szesnaście lat łączniczka leżała w piwnicy z ranami brzucha i miała nadzieję, że to będzie [możliwe, żeby] ją wysłać na drugą stronę Wisły, która już wtedy była okopana przez Rosjan. Niestety, nie dożyła tego...

  • Wtedy jak Bajką mieli przepłynąć, tak?

Jakimiś łódkami i tak dalej. Bajka była takim punktem strategicznym. Mój porucznik, dowódca plutonu – „Jagoda” przedostał się na drugą stronę.

  • W jaki sposób?

Łódką został przewieziony. Zameldował się do tych rosyjskich oficerów i prosił ich o pomoc. I nawet jemu zaproponowali, żeby on tam został na wschodnim brzegu, na Pradze, ale odmówił i wrócił z powrotem walczyć z nami, z naszym oddziałem.

  • Był pan do końca, całe sześćdziesiąt trzy dni w Powstaniu?

Tak, przez całe sześćdziesiąt trzy dni. Po Czerniakowie, kiedy zapadła decyzja, żeby „Radosław” wrócił, przeniósł się na Mokotów, nasz oddział wtedy kanałami przeszedł na Mokotów.

  • Też był pan w tych kanałach?

Tak, właśnie mówię – oddział i ja z moim oddziałem. I to było znowu jakieś sześć godzin, czy coś takiego. Nie będę opowiadał szczegółów o tych przejściach kanałami, bo to wszystko [jest] znane.

  • Tak, ale każde przecież mogły być inne...

Wrażenia?

  • Jakimi pan szedł kanałami?

To było różnej wielkości – owalne, okrągłe, takie, które...

  • A wysokość mniej więcej?

No, czasami można iść wyprostowanym, czasami musieliśmy iść na kolanach, czołgać się. I to było, szczególnie w małym przekroju tego kanału, kiedy nic nie było, tylko osobę – żołnierza przede mną i to przez jakieś parę godzin marszu, że wydawało się, że jeżeli by on osłabł, czy umarł, czy... Byliśmy zakorkowani, bo nie można się było wycofać, trzeba było iść naprzód. A kto umarł z ran, czy z wysiłku to został w kanale. Po przybyciu do Mokotowa, to był nowy świat dla nas, to były ogródki...

  • Ale wychodziliście na Dworkowej?

Nie, jeszcze nie. Wyszliśmy bez trudności na Mokotów, na Mokotowie kanałem. I wtedy to był wrzesień i to pierwszy raz mieliśmy okazję jeść pomidory, czy ogórki, które [pochodziły] z działek na Mokotowie. I ta sielanka trwała przez jakie trzy dni i musieliśmy później – nasz oddział i ja z moim oddziałem, walczyliśmy przy Królikarni. Znaczy, znowu po tym wydało się, że „Radosław” był wszędzie w akcji. Albo żeśmy tak inicjowali akcję tylko po przybyciu do nowej części miasta. Więc to był koniec września i „Radosław” otrzymał rozkaz przeniesienia się do Śródmieścia i to było najcięższe przejście kanałami, które dla mnie w moich wspomnieniach trwało jakieś może dwadzieścia godzin. To był wielki dramat, bo to niektórzy ludzie może nie wytrzymywali tego stresu i... albo zdecydowali [się] wyjść najbliższym...

  • Wyjściem.

... wyjściem, włazem. I jednym z nich były właśnie na Dworkowej, paru żołnierzy z naszego batalionu też wyszło i jeden z nich przeżył tą [przeprawę]. On się nazywał Romuald Szreniawa. Był też w batalionie „Czata” i był świadkiem tych rozstrzeliwań przy włazie.

  • I dokąd trafiliście?

Wyszliśmy wtedy w Śródmieściu, przy Alejach Ujazdowskich, zdaje się. W tym momencie, to... żeby to wszystko przeżyć... A byliśmy szczęśliwi, żeśmy się przedostali do [Śródmieścia].

  • To był już koniec września?

Tak.

  • I tam doczekaliście do kapitulacji?

Do kapitulacji, tak.

  • Jak wyglądał moment kapitulacji?

Muszę powiedzieć, że była jakaś taka depresja, czy taki...

  • Nie, wychodziliście przecież jak żołnierze.

Tak, ale znaczy, że [na] koniec Powstania byliśmy tacy znieczuleni na te wszystkie wydarzenia, że to było... no, kapitulacja. Myśmy byli gotowi walczyć, ale dowództwo rozumiało te trudności. Tak, że nie było specjalnej radości, czy coś takiego. Byliśmy wyczerpani emocjonalnie i fizycznie, dlatego... Chciałem powiedzieć o moich dowódcach.

  • Bardzo proszę.

Mój bezpośredni dowódca, porucznik „Jagoda” – jego nazwisko było Kazimierz Augustowski to był naprawdę spokojny, odważny człowiek, oficer przez całe Powstanie. Inny [dowódca, to] był porucznik „Motyl”, który był zawsze zrównoważony. W największym ogniu, w największych walkach nigdy nie okazywał żadnej paniki, czy tremy, czy... Zawsze chodził wyprostowany, czy to było... jakby był na paradzie! Jego decyzje były zawsze właściwe, dobrze rozważone.

  • Czyli był właściwym człowiekiem na właściwym miejscu?

Absolutnie. Dla mnie był najlepszym przykładem oficera, patrioty.

  • Utrzymujecie kontakt?

Tak. Jestem zawsze [zadowolony], cieszy mnie go widzieć. Jak dzisiaj widziałem [go] na tych uroczystościach sześćdziesiątej drugiej rocznicy, [wyglądał] prawie że tak samo.

  • Oczywiście to są wspomnienia ogromne i zupełnie niezmierzone, ale jak pan pamięta czas Powstania? Jak pan w tej chwili ocenia te lata, decyzję swoją i decyzje swoich rówieśników?

Będąc żołnierzem nie miałem, [nie wiem] o ile moi rówieśnicy nie mieli, żadnych takich filozoficznych debat na tych... jak teraz się [zdarza], czy wykonać ten rozkaz, czy nie? A czy to jest właściwe? Jakie są konsekwencje? My żeśmy czekali na ten moment zaatakowania Niemców przez pięć lat. Pięć lat! Widziałem egzekucje rozstrzeliwania na ulicy, wieszania – na przykład widziałem jakieś dwanaście osób powieszonych na... w Sądzie na Lesznie. I to w czasie okupacji Niemcy pozwalali ludziom iść, żeby to widzieli dla przykładu – co będzie. Byłem świadkiem rozstrzeliwania całej grupy Polaków, których Niemcy przywieźli na ciężarówkach, postawili pod mur i rozstrzelali ich.

  • Tak, musiał nadejść taki moment zapłaty.

Tak, że w momencie wybuchu Powstania z tego co czytam, to jest ciągle taka analiza: czy [Powstanie] było potrzebne, czy [nie]? Mnie się wydaje, że była taka sytuacja, że młodzi ludzie – czy byśmy byli zorganizowani, czy nie – byłem w Armii Krajowej wtedy, ale byśmy prawie z... pustymi rękami żeśmy zaatakowali Niemców. I martwiliśmy się wtedy jak zdobyć broń i walczyć. To było może nieracjonalne, tak w perspektywie pół wieku, czy więcej. Może to było takie... za dużo bravado w tym, ale wtedy my byliśmy wychowani przed wojną w duchu patriotycznym, jak powiedziałem. Byłem harcerzem przed wojną, dla mnie przyjąć rozkaz nie było trudno w czasie Powstania, czy później.

  • I w tym wypadku nie było wątpliwości, bo rozkaz rozkazem, ale jeszcze i umysł wskazywał, że taka jest droga, prawda? Własne przemyślenia.

Właściwie rozkaz to był taki, że my żeśmy chcieli tej walki, my żeśmy się do tego [palili]. Teraz to młodsze pokolenie analizując te wydarzenia, wydaje mi się, że to...może powinniśmy czekać. Niemcy wydali rozkaz, widziałem ten rozkaz własnymi oczami, żądając sto tysięcy warszawiaków, żebyśmy się zameldowali na budowy... rowów przeciwpancernych. Nikt się nie zjawił, a to było pod karą śmierci – jeżeli się nie zameldujemy, więc takie... Rzeczywiście, Niemcy opuszczali Warszawę, a Rosjanie? My słyszeliśmy już działa rosyjskie gdzieś w pobliżu. Ale co więcej potrzebowaliśmy, żeby dać taką ostrogę, impet do walki...

  • Czy przekazał pan to wszystko swoim dzieciom, wnukom?

Nie przekazałem tego, ale oni wiedzą o tym, że byłem w Powstaniu. Oni żyją teraz w Ameryce, w Kalifornii w innych [realiach], w innej atmosferze.

  • Myślę, że jak się ma takiego ojca, dziadka, to naprawdę warto znać jego historię, żeby... Niewielu ludzi stamtąd może się pochwalić taką historią.

Pochwalić się? Właściwie to nie wiem, czy to tak... taka terminologia. Co ja robiłem, co zrobiłem dla tego [kraju]... z obowiązku patriotycznego. Teraz młodzież ma inne nastawienie.

  • Czy w przyszłym roku przyjedzie pan na kolejną, sześćdziesiątą trzecią rocznicę?

Jeżeli zdrowie mi pozwoli – tak.
Warszawa , 30 lipca 2006 roku
Rozmowę prowadziła Iwona Brandt
Janusz Bełza Pseudonim: „Bernard” Stopień: podchorąży Formacja: zgrupowanie „Radosław”, batalion „Czata 49” Dzielnica: Wola, Starówka, Czerniaków, Mokotów, Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter