Wiesław Kasprzykowski „Ostoja”

Archiwum Historii Mówionej

Moje nazwisko: Kasprzykowski, imię: Wiesław. W Powstaniu i w czasie całej działalności konspiracyjnej nosiłem pseudonim „Ostoja”.

  • Jak wyglądało pana życie przed 1 września 1939 roku?

Byłem wtedy uczniem, zdałem właściwie już do klasy maturalnej [w] gimnazjum imienia Mikołaja Reja. Mój ojciec był inżynierem, pracował w Fabryce Karabinów w Warszawie. Byłem harcerzem w drużynie harcerskiej przy wspomnianym gimnazjum, [w] 8. Warszawskiej Drużynie Harcerskiej. Można powiedzieć, że właściwie życie upływało mi sielsko i anielsko, we względnym dobrobycie. Mieszkałem z rodzicami w Boernerowie. To chyba wszystko.

  • Jaki wpływ na pana wychowanie wywarły szkoła i rodzina?

Na pewno byłem wychowywany w duchu patriotycznym, bo trzeba powiedzieć, że przed wojną w ogóle szkoły wychowywały młodzież w duchu patriotycznym, a w mojej rodzinie szczególnie było to zakorzenione od dawna. Ojciec był uczestnikiem wojny bolszewickiej, mój wuj również, stryjowie także walczyli, tak że ogólnie mówiąc była to rodzina bardzo patriotyczna i tak zostałem wychowany.

  • Jak zapamiętał pan wybuch wojny?

Wybuch wojny kojarzy mi się z takim fragmentem, że jechałem na rowerze z kolegą w Boernerowie i raptem spoza lasu nadleciały samoloty. Myśmy sobie nie zdawali sprawy z tego, że są to samoloty niemieckie. Samoloty zrzuciły kilka bomb na to osiedle, w którym mieszkałem w Boernerowie. To właściwie [było moje] pierwsze zetknięcie się w ogóle z wojną, to było chyba 2 września. 1 września nie bardzo sobie jeszcze zdawałem sprawę, co to jest. Ojca już właściwie nie było, bo był z fabryką, można powiedzieć, skoszarowany, mieli potem być ewakuowani, ale to było pierwsze zetknięcie się z wojną i pierwsze bomby, które co prawda nie wyrządziły wielkiej krzywdy, bo spadły na ogródki, ale oglądaliśmy potem wielkie leje po bombach.

  • Jak zmieniło się pana życie z momentem wybuchu wojny?

Skończyło się dzieciństwo, zaczęło się już poważne życie, już trzeba było inaczej myśleć o życiu. Skończyły się dochody mojego ojca, bo przecież przestał pracować, tak że właściwie z dostatku, raptem rodzina znalazła się w dosyć ciężkiej sytuacji materialnej.

  • Jakie źródło dochodów wtedy pozostawało?

Przez pewien czas ojciec właściwie nie pracował, żyliśmy z oszczędności, które miał, a później zaczął pracować jako nauczyciel. Zacząłem chodzić do szkoły, ale to był bardzo krótki okres czasu, dlatego, że Niemcy wkrótce zamknęli szkołę w Warszawie. Byłem w klasie maturalnej. Ponieważ pod Warszawą szkolnictwo jeszcze działało i szkoła w Milanówku, gdzie mój wuj był wicedyrektorem, jeszcze działała, więc rodzina zdecydowała, że się przeniosę do Milanówka i tam będę robił maturę, ale to oficjalne działanie szkoły trwało jedynie do świąt Bożego Narodzenia, a potem tam też szkoła została zamknięta. W związku z tym wuj zorganizował komplety dla młodzieży uczącej się i tam zostałem w Milanówku. Tam na kompletach zrobiłem maturę. To było w czerwcu. W czerwcu chyba maturę robiłem.
Później przez pewien czas pracowałem w leśnictwie, jako praktykant, to było koło dwóch, trzech miesięcy, a od września zacząłem uczęszczać na kurs przygotowawczy do szkoły Wawelberga. Ponieważ szkoła Wawelberga przyjmowała ludzi z maturami, a ja miałem tylko maturę, ale tę na kompletach [zrobioną], więc to oczywiście nie było honorowane, dlatego został taki kurs stworzony, dla tych ludzi, którzy nie mieli matury. Ukończenie tego rocznego kursu było traktowane jako matura, tak że mogę powiedzieć, że mam dwie matury. Po ukończeniu kursu zacząłem studia w szkole Wawelberga, która w bardzo krótkim czasie została przekształcona na szkołę licealną, tak że okazało się, że matura tam też nie była specjalnie potrzebna. Tam do szkoły chodziłem właściwie przez całą okupację.

  • Czy uczestniczył pan w konspiracji?

Tak.

  • W jaki sposób pierwszy raz się pan zetknął z konspiracją?

Początki konspiracji były już w gimnazjum Reja w 1939 roku, no ale powiedzmy ze trzy tygodnie w ogóle trwała szkoła, po prostu reaktywowana została drużyna harcerska, oczywiście tajnie. To był zalążek konspiracji, drużyna oczywiście cały czas działała, ale ponieważ przeniosłem się do Milanówka, miałem pewną przerwę, nie miałem wtedy kontaktu z kolegami, natomiast jak skończyłem szkołę i potem zacząłem chodzić na kurs przygotowawczy, spotkałem tam mojego przyjaciela [Janusza Dzikiewicza], który również maturę robił gdzieś na kompletach i nawiązaliśmy kontakt z kolegami z drużyny harcerskiej. Wtedy drużyna pracowała w grupie oficera informacyjnego dzielnicy Mokotów, tym oficerem informacyjnym był nasz troszkę starszy kolega z drużyny – Zbigniew Filipowicz, który miał wtedy pseudonim „Wodnik”. Pod jego dowództwem różne działania były przeprowadzane, z tym że głównie polegały one na patrolowaniu ulic i wyłapywaniu transportów wojskowych, które przez Warszawę, a właściwie przez dzielnicę Mokotów, się poruszały i obserwacja obiektów wojskowych niemieckich, spisywanie samochodów, co można było zauważyć z zewnątrz, co się działo w tych obiektach. Na tym ta praca polegała.
Później w dość krótkim czasie, bo tam mniej więcej byliśmy około pięciu miesięcy, ale potem nas przeniesiono, pewną grupę kolegów przeniesiono do podobnej służby, do oficera informacyjnego dzielnicy Wola. Tym oficerem informacyjnym był Andrzej Rudnicki, pseudonim „Tapicer”, który był również naszym, już starszym, znacznie starszym od nas kolegą, on został mianowany oficerem informacyjnym dzielnicy Wola. Przedtem takim oficerem informacyjnym był porucznik „Tadeusz”. W tej służbie pracowaliśmy gdzieś do jesieni 1941 roku, potem obie te grupy uległy likwidacji, zarówno grupa mokotowska jak i wolska. Nie wiem dlaczego, nie wiem, co to spowodowało, czy to była jakaś wsypa, czy co to było, w każdym bądź razie w tym czasie, kiedy te grupy się, że tak powiem, rozpadły, to mnie i mojego przyjaciela skierowano, znaczy nasz kolega Rudnicki skierował do szkoły podchorążych.
Jeszcze muszę powiedzieć, że służba u oficera informacyjnego polegała na tym, że myśmy tworzyli tak zwane piątki i te „piątki” zajmowały się poszczególnymi obiektami, tak że z moich ludzi, którzy ze mną współpracowali, których tam jakoś dokooptowałem, to do szkoły podchorążych jeszcze weszli: Adam Jasiński, Jurek Derkacz i Zdzisław Myszkowski. Szkołę podchorążych skończyliśmy w 1942 roku, też gdzieś na jesieni. Dostaliśmy różne przydziały, ja z Jurkiem Derkaczem, którego pseudonim był „Radek”, dostaliśmy przydział do kompanii porucznika „Asa”, batalion kapitana „Stefana”, III Obwód Dzielnicy Wola. Jurek Derkacz objął pluton 315, ja dostałem pluton 314, no i zaczęła się już praca liniowa można powiedzieć. Właściwie dla młodego człowieka powiedziałbym nudna, dlatego, że dostałem pluton, który składał się z sześćdziesięciu ludzi, tak że to były pełne trzy drużyny, ludzie dużo starsi ode mnie, przeciętna wieku plutonu to była ponad czterdzieści lat, no i to było właściwie czekanie, o jakimś szkoleniu trudno było w ogóle mówić, bo wielu z tych ludzi było po wojsku, a poza tym broni nie było, więc trudno było coś takiego przeprowadzić jak szkolenia, ale dostarczałem im prasę, którą otrzymywałem z jakiegoś punktu.
Ponieważ nie mieliśmy broni, to doszliśmy do wniosku, że trzeba jakoś zdobywać broń. Szereg akcji żeśmy przeprowadzili rozbrajania Niemców. Trochę broni żeśmy zebrali, niewiele, ale powiedzmy około dziesięciu sztuk broni krótkiej. To nie tylko z rozbrajania, ale udawało nam się na przykład kupować, czy dostawać broń małokalibrową, tak zwane pistolety „piątki”, które właściwie do walki się w ogóle nie nadawały zupełnie, ale można je było sprzedać. Najprawdopodobniej były one dostarczane do getta i za pieniądze, które żeśmy uzyskiwali ze sprzedaży „piątek”, to nie dużo było, bodajże chyba ze trzy sztuki takie, to mogliśmy kupić broń kaliber 9. Tak że razem to się uzbierało tego około dziesięciu sztuk. Tam jakieś pistolety, stare Visy jeszcze ktoś wykopał, były w strasznym stanie, ale były, jakiś dwa karabiny. To wszystko było tak przechowywane w plutonie, w różnych skrytkach ludzi plutonu, ale już nie pamiętam w którym to było roku, chyba to był rok 1943, gdzieś na początku.
Mój dowódca – porucznik „As”, który wiedział o tych działaniach, to wszystko było, że tak powiem, za jego przyzwoleniem, dostał polecenie zorganizowania magazynu broni, chyba batalionu, nawet właściwie nie wiedziałem, że on coś takiego robi. Dowiedziałem się, kiedy magazyn został już wybudowany, więc najpierw gdzieś wydzierżawił, czy kupił, nie wiem, pewnie wydzierżawili, plac na ulicy Wolskiej, w pobliżu ulicy Elekcyjnej. Tu muszę jeszcze zaznaczyć, że porucznik „As” był inżynierem budowlanym, posiadał firmę budowlaną, zarejestrowaną normalnie, wykonywał pewne prace, nawet na rzecz jednostek niemieckich, głównie na kolei coś tam robili. W związku z tym miał pewne prawo i możliwości wybudowania sobie magazynu, właśnie na ulicy Wolskiej, plac, ja wiem, około może pięćset, może siedemset metrów kwadratowych, całkowicie ogrodzony litym płotem, wysokim bardzo, litym z desek. Na terenie placu, to były tam jakieś materiały budowlane, drewno, kamienie, coś takiego leżało, a oprócz tego był wybudowany baraczek, i w tym baraczku był zbity stół, dwa krzesła, prycza i szafa. Szafa miała podnoszone dno, wyjmowało się dno z szafy i były schody do pomieszczenia piwnicznego wybudowanego, to był właśnie magazyn broni, pomieszczenie, o ile pamiętam to było gdzieś pewno jakieś dwadzieścia, dwadzieścia pięć metrów kwadratowych, były tam regały. Na regałach były poukładane granaty „sidolówki”, później broń, bo myśmy dostali polecenie przekazania wszystkiej naszej broni, którą udało nam się zebrać, do tego magazynu. W związku z takim rozkazem musieliśmy to zrobić, [wszystką broń] żeśmy przekazali właśnie tam i ona tam była przechowywana.
W tym pomieszczeniu jeszcze był wybudowany tunel, długości, ja wiem, dziesięciu może metrów, może trochę więcej. To miało służyć do przestrzeliwania broni. Między innymi do magazynu żeśmy dwa razy przewozili granaty, właśnie „sidolówki”, gdzieś z okolicy ulicy Ostroroga. To właściwie się odbywało w ten sposób, że brało udział w tym pięciu ludzi, więc to był właśnie kapitan „Stefan”, mój dowódca kompani – porucznik „As”, magazynier, który mieszkał w tym magazynie i pilnował go, sierżant „Brzoza”, byłem ja i mój kolega Adam Lizuraj Poniatowski. Wózkiem ręcznym podjechaliśmy na ulicę Ostroroga, stamtąd wózek przejął kapitan „Stefan” i sierżant „Brzoza”, gdzieś pojechali, tam były małe domki, uliczki, gdzieś tam pojechali i po pewnym czasie wyjechali już załadowanym wózkiem. Wózek przejąłem ja i mój kolega Adam i sierżant „Brzoza”, myśmy ten wózek pchali. Kapitan „Stefan” szedł z przodu, porucznik „As” z tyłu i tak wózkiem żeśmy jechali z Ostroroga, przez ulicę Górczewską, Moczydło – wtedy taka ulica była, do Wolskiej, no i do naszego magazynu. Niestety po pewnym czasie, to już był chyba rok 1944, jeden z moich ludzi, z plutonu, zawiadomił mnie: „Wie pan, panie podchorąży, koło mnie to coś takiego wybudowali i tam podobno jest magazyn broni, jak by tak dobrze pomyśleć...”. – takie cwaniaki wolskie byli ci w moim plutonie – „Jakby tak dobrze zakombinować to można by zahaczyć tę broń”. Ja mówię: „No nie wiem, nie wiem”, a już od razu się zorientowałem, o co chodzi, bo on mi wytłumaczył, w którym [to było] miejscu, on tam bardzo blisko mieszkał. Okazuje się, że cała okolica, wiedziała że to jest magazyn broni. A skąd wiedziała? Bo okazało się, że sierżant „Brzoza” miał kolegów, którzy przychodzili do niego i to [o magazynie] się rozniosło, więc zawiadomiłem o tym mojego dowódcę, a on powiedział na to: „Tak, kapitan »Stefan« już o tym wie, do niego też taka wiadomość dotarła”.
Po paru dniach się dowiedziałem, porucznik „As” powiedział mi, że został zlikwidowany magazyn, wszystko zostało przewiezione gdzieś w jakieś ruiny, w okolice ulicy Towarowej. W ruinach zostało to zamurowane, ale po paru dniach okazało się, że ktoś rozbił [mur i] to, co było zamurowane wszystko znikło, wszystko ukradli, tak że starciliśmy nawet tą nieliczną broń, jaką mieliśmy.
  • Gdzie zastał pana wybuch Powstania?

Dowiedziałem się, że 1 sierpnia o godzinie piątej ma być godzina „W”. Dowiedziałem się w osiedlu, w którym mieszkałem, to jest w Boernerowie. Ponieważ nie powiedziałem o tym, że w połowie lipca 1944 roku, zostałem oficjalnie, rozkazem, przeniesiony z dzielnicy Wola do komórki wywiadu, którego dowódcą był podpułkownik Szeremeta, tak że na moje miejsce [dowódcy plutonu] został mianowany mój kolega, który w późniejszym turnusie kończył szkołę podchorążych – Jerzy Zalewski, pseudonim „Wilk”. Właściwie nie miałem żadnego przydziału na czas Powstania, więc kiedy się dowiedziałem, że jest ogłoszona już godzina „W”, to po prostu pojechałem do punktu zbornego plutonu 314, to było na ulicy Krochmalnej, w pobliżu Karolkowej. Tam spotkałem mojego kolegę, który był dowódcą [plutonu 314], a porucznik „As” był w punkcie zbornym na ulicy Laskowej, ponieważ kompania miała zdobywać szkołę położoną przy ulicy Karolkowej, róg, nie pamiętam w tej chwili nazwy ulicy [ulica Dworska], jej już nie ma, zastąpiła ją ulica Kasprzaka, tylko nie w tym samym miejscu ona przebiega.
Jak tam się zgłosiłem, dowiedziałem się, że porucznik jest na ulicy Laskowej, ale przed tym jeszcze, dziwnym zrządzeniem losu, na ulicy Krochmalnej spotkałem swojego kolegę [Wacława Bogdana Czaplińskiego], którego prywatnie znałem. Wiedziałem, że on gdzieś tam też konspiruje i zobaczyłem, że on sobie siedzi na schodku, w pobliżu wejścia do posesji, gdzie pluton 314 się zbierał, więc podszedłem do niego i zapytałem go, co on tu robi, a on do mnie mówi: „Tu siedzę i kieruję chłopaków na nasz punkt”. Mówię: „Gdzie jest wasz punkt?”. Naprzeciwko była szkoła jakaś, a on mówi: „Do tej szkoły”. Ponieważ to już wiadomo było, że jest Powstanie lada moment, więc [z czystej ciekawości], zapytałem go: „Co wy zdobywacie, jaki wy obiekt zdobywacie tutaj?”. „A my zdobywamy szkołę przy Karolkowej, trochę dalej”. Ja mówię: „Co ty opowiadasz, tę szkołę zdobywa kompania, w której ja jestem”. On mówi: „Nie, my to zdobywamy”, więc strasznie się zdziwiłem i poszedłem z tą wiadomością do mojego dowódcy.
Zastałem go na [ulicy] Laskowej i powiedziałem mu o tym. On mówi: „To wobec tego, [że] jest jeszcze druga kompania, która to zdobywa, to rozdzielimy to w ten sposób, że my będziemy atakowali od Laskowej i Dworskiej (to jest ta ulica, której zapomniałem nazwy) natomiast powiedzcie dowódcy tamtej kompani, żeby on atakował od ulicy Karolkowej”. No więc poszedłem z powrotem na Krochmalną, do szkoły, ale porucznika nie było, to był porucznik „Edward”. Okazuje się, że on był na odprawie u dowódcy swego batalionu, cierpliwie czekałem, on przyszedł tuż przed piątą, ja mu to wszystko zrelacjonowałem, a on mi na to powiedział tak: „Proszę pana, nie będę nic zdobywał, nie dostałem broni i mojemu dowódcy powiedziałem, że moich chłopaków na śmierć nie poślę”. No więc z tą wiadomością biegiem na ulicę Laskową, ale jak wpadłem na Dworską, to już spotkałem się z ludźmi z plutonu 315, który już szedł atakować wartownię, czy wejście na teren szkoły, więc wpadłem do porucznika, to wszystko mu powiedziałem, a on mówi: „A ja dostałem rozkaz od mojego dowódcy, od kapitana »Stefana«, do którego wysłałem wiadomość, co tu się dzieje, jak tutaj jest, jaka sytuacja, że mamy atakować i posłałem ludzi do ataku”.
Atak polegał na tym, że po prostu wyrzucili tylko butelki zapalające z benzyną i nieliczne granaty, które nam dostarczono, „sidolówki”, właściwie nie było mowy, o tym żeby cokolwiek zdobyć, mnie porucznik polecił dołączyć do grupy, która atakowała od ulicy Dworskiej, no więc biegiem tam poleciałem. Miałem pistolet prywatny mój, pistolet, którego nie zdałem mimo wszystko, tego jednego pistoletu nie zdałem i z tym pistoletem byłem, ale nie zdążyłem dobiec do wartowni, a już spotkałem się z tym oddziałem uciekającym, bo w międzyczasie Niemcy podjechali na róg ulicy Dworskiej i Karolkowej, rozłożyli karabiny maszynowe i zaczęli ostrzeliwać ulicę Dworską, tak że kilku chłopaków przeskoczyło na drugą stronę ulicy i wpadli na jakieś zabudowania, ale gros plutonu [315] wycofało się na ulicę Laskową, no więc Powstanie właściwie zastało mnie w zgrupowaniu mojej dawnej jednostki.

  • Może pan opisać, jak wyglądały dalsze walki?

Później była taka sytuacja, że ci którzy wrócili na ulicę Laskową, chyba to był numer 4, to porucznik „As” zdecydował się przedostać na tyły posesji, a na tyłach posesji było duże pole cebuli, ono się rozciągało aż do [obecnego] Szpitala Wolskiego, wtedy to był szpital na Czystym, no i wyłamaliśmy płot i wpadliśmy na pole cebuli. Zaczął kierować całą naszą grupę w kierunku ulicy Dworskiej, chciał przeskoczyć Dworską, gdzieś tam w zabudowania, ale kiedy dobiegliśmy do ulicy Dworskiej, to się okazało, że jest taki ostrzał ze strony tych esesmanów, że nie było mowy w ogóle, żeby można było ulicę przeskoczyć.
W związku z tym zdecydował się iść w kierunku szpitala, cała grupa się rozbiła w polu cebuli, w międzyczasie ostrzeliwali nas Niemcy z dachu szkoły, którą mieliśmy zdobywać. Co pewien czas ktoś padał. Porucznik, łącznie z dowódcą plutonu 315, podchorążym „Dzidkiem”, [o] nazwisku Kazimierz Derkacz, to jest brat poprzedniego Derkacza, o którym już wspomniałem, a który został aresztowany w czasie okupacji i zamęczony przez Niemców, więc „Dzidek”, szef kompani „Norton” i kilkunastu chłopców z plutonu [315], przeszli przez mur szpitala i zginęli na terenie szpitala, mnie zginęli z oczu, bo to był lity mur i właściwie po nich słuch zaginął, tak że najprawdopodobniej zostali tam złapani przez Niemców i sądzę, że zbiorowo zostali pewno rozstrzelani. Na terenie Cmentarza Powstańców na Woli jest grób, na którym są wymienione nazwiska trzech braci: Derkacz Jerzy, Derkacz Tadeusz i Derkacz Kazimierz. Kazimierz to był „Dzidek”, więc nie bardzo wiem, jak to się stało, że oni tam są wymienieni, bo ci dwaj pierwsi są wymienieni jako partyzanci, że polegli jako partyzanci.

  • Co działo się z panem później?

Nie załapałem się do tej grupy, która tam przechodziła, nie miałem zresztą w ogóle ochoty tam przechodzić, bo zdawałem sobie sprawę, że na terenie szpitala są Niemcy, więc pobiegłem raczej w kierunku Dworca Zachodniego, cały czas polem cebuli. Znalazłem się pod płotem z siatki i z drutami kolczastymi na górze, on mi zagrodził drogę, myślę sobie: trzeba sforsować ten płot, więc wszedłem na płot i jak byłem na płocie, to zauważyłem, zdawało mi się, że to tuż przede mną jest rozstawiony karabin maszynowy, i trzech Niemców leży koło karabinu maszynowego. Przeraziłem się bardzo, bo byłem przekonany, że oni mnie zobaczyli, no ale szczęśliwie jakoś mnie nie zobaczyli, zahaczyłem się na drucie kolczastym, ale udało mi się spaść po prostu z drutu na teren ogrodu, były tam krzewy i się tam schowałem.
Potem udało mi się ukryć w szopie ogrodowej, która miała poddasze. Na tym poddaszu znalazłem słomę, przykryłem się słomą i przeczekałem. Niemcy tam chodzili, nawet po drabince Niemiec zajrzał tam, na to poddasze, ale powiedział, że nikogo nie ma. Wieczorkiem usłyszałem rozmowę, zszedłem, oczywiście polską, Polaków, zszedłem i powiedziałem, że się tutaj schowałem, że byłem w jednostce, która atakowała szkołę. Miałem podarte ubranie. Okazało się, że to byli kolejarze, którzy byli również w AK i byli również w oddziale, który miał zdobywać Dworzec Zachodni, ale ponieważ nie dostali broni, a na Dworcu Zachodnim rozładowywała się wtedy potężna jednostka z dywizji SS „Wiking” chyba, więc w ogóle nie atakowali, no ale potraktowali mnie w ten sposób, że dali mi jakieś spodnie, dali mi płaszcz, żeby zakryć podartą marynarkę. Noc i następny dzień spędziłem na ulicy Kolejowej, tak jakoś to się łączyło, bo ogród, do którego spadłem, był na ulicy Zwrotniczej.
Tam na ulicy Kolejowej to muszę powiedzieć, że spotkałem się z bardzo ciepłym przyjęciem ludzi, którzy tam mieszkali, a to byli bardzo prości ludzie, byli [to] tak zwani wozacy, którzy wozili węgiel. Oni się zorientowali kim jestem i zorientowali się, że nie mam tu nikogo znajomego. Jeden z nich podszedł i mówi: „Panie, pan tu obcy jest, pewnie pan jesteś głodny, to niech pan pójdzie, to coś mamy, jakąś kaszę, to pan sobie zje”. Jadłem z nimi kaszę. Potem mi zorganizował spanie w jakimś mieszkaniu, następnego dnia śniadanie z nimi jadłem, oni właściwie wiedzieli, kim jestem. Mniej więcej przed południem, koło jedenastej, przyszli Niemcy, wyciągnęli wszystkich mężczyzn i zagnali nas do dawnego magazynu węgla. Ustawili nas pod murem, naprzeciwko nas postawili karabin maszynowy i właściwie wyglądało na to, że zostaniemy rozstrzelani, a to za to, że w nocy z ich patrolu zostało zabitych dwóch Niemców, przez, jak oni powiedzieli, przez bandytów, oczywiście. Ale jednak nie wydali rozkazu rozstrzelania, tylko porozumieli się ze swoim dowódcą. Ich dowództwo było gdzieś we Włochach, tak że wysłali do Włoch łącznika, żeby dostać polecenie albo nas puścić, albo nas rozstrzelać. Pod murem czekaliśmy około pięciu godzin, no i po pięciu godzinach wrócił łącznik z wiadomością, że nas mają Niemcy uwolnić, puścić. Tak że tym razem się udało. Zwolnili nas wszystkich. Tutaj muszę powiedzieć, wyrazić słowa podziwu i uznania dla tych ludzi, którzy byli ze mną przez Niemców wygarnięci z pomieszczeń na ulicy Kolejowej, bo oni sobie zdawali sprawę, kim jestem, doskonale wiedzieli, że brałem udział w ataku na szkołę i mimo to nikt z nich nie doniósł Niemcom, że tu jest Powstaniec, bo prawdopodobnie wtedy mnie by rozstrzelali, a ich by puścili, tak że jestem pełen podziwu dla tych ludzi, dla ich stosunku do działań zbrojnych i ich patriotyzmu.
Następnego dnia, to znaczy to był 3 [sierpnia], jeszcze jedną noc tam nocowałem, nad ranem zdecydowałem się przejść w kierunku wschodnim i dostać się na tereny zajęte przez Powstańców. Tak zrobiłem. Ulicą Przyokopową doszedłem do Towarowej, potem doszedłem do ulicy Krochmalnej, tam miałem na Krochmalnej rodzinę, szczęśliwie tam zastałem kogoś, tam się zatrzymałem bodajże jeden dzień, i w międzyczasie cały czas się rozglądałem i wypytywałem, gdzie jest dowództwo dzielnicy Wola. Wreszcie udało mi się natrafić na człowieka, który był gońcem, łącznikiem, nie wiem, on powiedział, że mnie zaprowadzi, bo on tam idzie. Zaprowadził mnie na ulicę Górczewską bodajże 6 albo 8, tam było dowództwo dzielnicy w tym czasie, tam się zgłosiłem i natrafiłem na oficera, którego znałem z czasów okupacji, raz czy dwa razy kontakt z nim miałem, bodajże jego pseudonim to był podporucznik „Waga”. On mi powiedział, żebym chwilkę poczekał, że zaraz się zorientuje, gdzieś poszedł, za chwilę zaraz wrócił i powiedział, że tu jest organizowany nowy pluton, jest pobór i to będzie pluton 314, to znaczy numer plutonu taki, jakim swego czasu dowodziłem, i że mam ten pluton zorganizować. Jedna drużyna już była, pluton się mieścił na ulicy Młynarskiej, w dawnej fabryce sztucznego miodu, to było blisko Górczewskiej.
Właściwie cała działalność moja polegała na tym, żeby przyjmować nowo zgłaszających się do plutonu, tam to organizować, jakieś grupy [stworzyć]. Trochę robić wykładów na temat strzelania, na temat zachowania się w czasie walki, ale w dalszym ciągu broni nie mieliśmy. Tak trwało to kilka dni i myślę, że to gdzieś koło 8 [sierpnia] chyba dostaliśmy rozkaz, żeby się przenieść na ulicę Gibalskiego, dlatego, że Niemcy bardzo mocno atakowali wzdłuż ulicy Wolskiej i Górczewskiej. W międzyczasie były naloty sztukasów, cała wschodnia część ulicy Młynarskiej od Górczewskiej do Wolskiej to właściwie została całkowicie zniszczona, ale nas nie wykorzystywano specjalnie do prac. Polecono nam się przenieść na ulicę Gibalskiego, z tym że mieliśmy iść, nie zwartym szykiem, tylko po dwóch, trzech ludzi. Moim zastępcą był wachmistrz „Wierzba”, którego tam już zastałem, on już był w grupie, razem z nim żeśmy poszli ulicą Żytnią właśnie w kierunku ulicy Gibalskiego.
Na ulicy Żytniej była barykada. Na barykadzie zaczepił nas oficer, z ludźmi, którzy byli bardzo dobrze uzbrojeni, jak na czasy okupacyjne i powstańcze. Zaczął nas wypytywać, co my robimy, kim jesteśmy, więc powiedziałem, że jestem dowódcą plutonu 314, który jest w trakcie organizowania, że dostaliśmy polecenie od dowódcy dzielnicy, żeby się przenieść na ulicę Gibalskiego. Po moim oświadczeniu, oficer, w randze majora, kazał nas aresztować, zaprowadzili nas do domu starców na ulicy Żytniej, to był dom starców gminy ewangelicko-augsburskiej i tam odebrali nam nasze dokumenty, przy okazji zabrali nam panterki, które dostaliśmy, zaprowadzili nas do suteren, w których byli więzieni jeńcy niemieccy, ich było tam powiedzmy około czterdziestu, ale ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem również mniej więcej tyle samo osób cywilnych, które siedziały w poszczególnych pomieszczeniach. Zapytałem się wartownika: „Co z nami będzie?”, na to otrzymałem odpowiedź – „To nie moja sprawa”. Major, który okazuje się, dowiedziałem się potem, że jego pseudonim był „Miś” i że był skoczkiem spadochronowym, on gdzieś poszedł do swoich pomieszczeń, a my cały czas czekaliśmy. Od wartownika dowiedziałem się, że major „Miś” aresztuje tak według uznania różnych ludzi i wszystkich traktuje jako szpiegów niemieckich, więc było dużo starych ludzi, było sporo kobiet. Tam nawet dostaliśmy obiad, w więzieniu. Potem zorientowałem się, że major „Miś” jest człowiekiem nienormalnym, dlatego że usłyszałem jak bił, potem widziałem jak bił jakiegoś człowieka i wypominał mu, on twierdził, że jest koniec Powstania, z pianą na ustach kolbą rewolweru bił go po głowie. Powiedziałem wtedy do tego żołnierza, który nas pilnował, mówię: „Słuchaj, to jest chyba wariat”. A on mi na to z całym spokojem odpowiedział: „No tak”. „Jak wy możecie pozwolić na to, żeby tu jakieś takie rzeczy się działy?”. Tym bardziej, że w międzyczasie jeszcze, dowiedziałem się, że poprzedniego dnia, czy dwa dni wcześniej, został rozstrzelany podchorąży z oddziału pobliskiego, no więc cały czas wartownikowi do głowy wbijałem, że jego obowiązkiem jest pójść do dowództwa wyższego i po prostu o tym wszystkim powiedzieć, co tu się dzieje.
Tak siedzieliśmy do wieczora. W międzyczasie major „Miś” wybrał spośród aresztowanych cztery kobiety, jednego mężczyznę i wyprowadził. Kobiety były z pakunkami, chciały pakunki ze sobą zabrać, on powiedział: „Nie trzeba, nie trzeba, na razie mogą tutaj zostać”. No i wyprowadził, a my staliśmy w drzwiach piwnicy, naprzeciwko były drugie drzwi piwnicy i okienko, które wychodziło na podwórze. W pewnym momencie wartownik powiedział do nas: „Schowajcie się lepiej za ścianę”, a ja mówię: „Dlaczego mamy się chować za ścianę?”. „No dlatego, że może wpaść odłamek, rykoszet i może któregoś ranić”. „Jaki rykoszet?!”. On mówi: „No zaraz będzie egzekucja”. Rzeczywiście za parę minut usłyszeliśmy serię strzałów, okazuje się, że ci ludzie zostali rozstrzelani, tak że byłem w strasznym stanie, bo parę dni temu udało mi się ujść rozstrzelania przez Niemców, a tu grozi mi rozstrzelanie ze strony swoich, więc jeszcze raz zacząłem na wszystko zaklinać wartownika.
Muszę powiedzieć, że w międzyczasie tam się pokazał jakiś porucznik, któremu też to opowiedziałem, kim jestem, jaką miałem działalność i że tutaj mnie aresztowano, też prosiłem go, żeby on jednak interweniował gdzieś w tej sprawie. Nie wiem, czy to moje nalegania na tych ludzi, czy jakieś inne przyczyny spowodowały, że wieczorkiem, po południu do tego pomieszczenia zeszła grupa ludzi na czele z jakimś pułkownikiem, ze świtą żołnierzy, też znakomicie uzbrojonych. Po kolei się pytał pułkownik, kto co tutaj robi, więc się zameldowałem, powiedziałem, że mieliśmy się przenieść na ulicę Gibalskiego. On mówi: „Tak, tak wiem o tym, proszę natychmiast zwolnić”. Później dowiedziałem się, że majora „Misia” aresztowano, jakie tam jego dalsze losy były, to nie bardzo wiem.
Ale tu jeszcze muszę zaznaczyć, że wśród aresztowanych spotkałem [tego] młodego chłopaka, który bardzo często kręcił się na ulicy Krochmalnej, w punkcie, gdzie był punkt zborny plutonu. W zasadzie to tam pracował dowódca jednej drużyny, kapral „Jacek”. To były ruiny kwaszarni kapusty przed wojną, które zamienili na garaże i tam były samochody, warsztaty samochodowe. Dużo samochodów jeździło wtedy na gaz drzewny, więc trzeba było mieć drewno pod ręką, więc tam była piła tarczowa, na której drewno rżnięto i ono zawsze w zapasie było. Właśnie w tych garażach bardzo często spotykałem młodego chłopaka, nie wiem czy on tam pracował, w każdym bądź razie poznałem go tam. On nie należał do drużyny „Jacka”. Jak on mnie zobaczył, to mówi: „O! To pana też tu zahaczyli?”. Mówię: „No tak”. On mówi: „A »Jacek« to jest tam w garażach”. Mówię: „Jak to jest?”. „No wie pan, z całą drużyną jest tam”. Mówię: „Z całą drużyną?”. On mówi: „Tak proszę pana, oni się wycofali, udało im się jakoś wycofać i cała drużyna »Jacka« tam jest w piwnicy, wie pan, [do której] wejście jest pod krajzegą”.
No więc, jak nas już zwolnili z tego więzienia, to powiedziałem mojemu zastępcy: „Wie pan co, skorzystam i ściągnę [tę] całą drużynę do nas”. On mówi: „To jest zorganizowana drużyna i trzeba ich jakoś wciągnąć tutaj”. Mówię: „Panie, niech pan pójdzie na Gibalskiego i tam organizuje, a ja pójdę po nich i z nimi wrócę”. Poszedłem na ulicę Krochmalną i jak szedłem, bo tam były gruzy, ruiny w pobliżu, właściwie, jak już wchodziłem tam od strony Karolkowej, przez ruiny przechodziłem, to usłyszałem głos taki: [Pany chudyte siuda. (Słowa te zrozumiałem jako „Panie chodź tutaj”. Nie umiem tego wyrażenia napisać poprawnie po ukraińsku)]. Powinienem się właściwie wtedy wycofać, bo myśmy wiedzieli, że były oddziały ukraińskie, potem już po wojnie, to było wiadomo, co to były za oddziały, i to, że oni tam zaczęli krzyczeć na kogoś, to świadczyło, że oni gdzieś tu w pobliżu są, ale ja byłem zafascynowany, że drużyna ocalała, myślę sobie: nie no, trzeba ich jakoś wyrwać stąd.
Doszedłem tam do garaży. To nie było takie proste, bo oni siedzieli ukryci w piwnicy, bo kwaszarnia kapusty mieściła się w podziemiach, tam były porobione betonowe zbiorniki, kiedyś oczywiście przed wojną, tam kapustę kwasili w tym, a teraz te wszystkie zbiorniki, to wszystko było zalane wodą, natomiast koniec całej hali produkcyjnej, która się mieściła gdzieś w podziemiach, był zasypany gruzem i było pomieszczenie piwniczne, do którego było zejście, specjalnie drabina, właściwie to schody zostały zrobione i wejście do piwnicy było usytuowane w ten sposób, że zaraz koło wejścia stała piła tarczowa, wtedy to się mówiło krajzega i wejście było zamaskowane trocinami z drewna, które tam było rżnięte, tak że trzeba było to odsłonić, kogoś tam spotkałem, tam taki domek był, zamieszkany przez kogoś, tam ktoś mi pomógł. Wiedział, że oni tam siedzą, żeśmy oczyścili to z tych trocin, ja tam do nich wszedłem, oczywiście powitanie, zdziwienie, że oni żyją, że ja żyję, no potrwało to trochę, no i jak już powiedziałem, o co chodzi, że chcę, żebyśmy wyszli, to jak wyszliśmy na zewnątrz, to okazało się, że cały teren przyległy był zajęty przez wojsko, [przez] „własowców”, „ukraińców”, tak że właściwie nie można już było się stamtąd wycofać. Przez to, przez mój krok – rozważny, nierozważny, właściwie skończyła się moja działalność w Powstaniu. Z tą drużyną, tam ukryty, właśnie w piwnicy, przetrwałem gdzieś do połowy chyba października i dopiero w połowie października, żeśmy opuścili Warszawę.
  • Gdzie się pan znalazł po opuszczeniu Warszawy?

Po opuszczeniu Warszawy, poszedłem do Piastowa, tam miałem rodzinę i miałem dziadków, no i zatrzymałem się tam w Piastowie, dowiedziałem się, że rodzice żyją, że Boernerowo ocalało. Później ktoś z rodziny poszedł do moich rodziców, bo byłem jednak strasznie osłabiony, bo nie bardzo było, co jeść. Chyba któraś z moich ciotek poszła tam do rodziców, potem przyszedł ojciec i siedziałem w Piastowie gdzieś do grudnia, tam mnie odkarmili i potem wróciłem już do Boernerowa.

  • Wrócimy jeszcze na chwilę do czasów Powstania. Jak przyjmowała walkę pana oddziału ludność cywilna, jaki pan i walczący z panem ludzie mieliście kontakt z ludnością cywilną?

Z tego co powiedziałem, to miałem bardzo krótkotrwały kontakt i na samym początku. Muszę powiedzieć, że właściwie to byliśmy przyjmowani bardzo przychylnie. Bardzo krótki miałem kontakt z ludźmi na ulicy Laskowej, ale bardzo serdecznie się oni odnosili, tam mieli kapliczkę zrobioną na podwórzu, to modły były przed kapliczką, a potem, tak jak mówiłem. to byłem zdziwiony postawą tych naprawdę prostych ludzi, którzy tak serdecznie mnie przyjęli. Podzielili się wszystkim, co mieli, bo jedzenie mieli bardzo kiepskie, ubogie, ale podzielili się tym ze mną, i co najważniejsze, nikt z nich mnie nie wydał Niemcom, ale przecież mieli na to czas i parę godzin stania pod ścianą, to różne myśli mogły przychodzić ludziom do głowy, a jednak nikt mnie nie zdradził.

  • Jakie jest pana najgorsze wspomnienie z okresu Powstania?

Najgorsze wspomnienie, to jest to aresztowanie przez majora „Misia”.

  • Ma pan jakieś dobre wspomnienia z czasów Powstania?

Wydaję mi się, że właśnie stosunek ludzi był przychylny, bo potem, tak jak wspomniałem, u krewnych byłem też na Krochmalnej i widziałem ich sąsiadów, przeżyłem tam też nalot niemiecki i ostrzeliwanie czołgów. Właściwie to mogę stwierdzić, że to byli twardzi ludzie [wszyscy], nie było załamania. Z literatury to się bierze, że potem to ludność cywilna miała pretensje, ale to wiem z literatury, natomiast z moich doświadczeń krótkich, jakie miałem, to muszę powiedzieć, że ci wszyscy ludzie, z którymi miałem kontakt, to zachowywali się wspaniale.

  • Czy gdyby sześćdziesiąt dwa lat temu miał pan taką samą wiedzę, na temat Powstania, jaką ma pan dzisiaj, to stanąłby pan do walki?

Na pewno bym stanął, dlatego, że to było cztery lata działalności konspiracyjnej. Cztery lata czekania na to, że coś się wydarzy, że wszyscy Niemców będziemy bić, [że] coś się rozstrzygnie. Na pewno bym postąpił tak samo, jak postąpiłem, bo właściwie nie miałem przydziału, mogłem niby zostać w domu, ale uważałem, że moim obowiązkiem jest gdzieś się zgłosić, a ponieważ przez tyle czasu byłem w kompani porucznika „Asa”, to najprostsza sprawa, to było pojechać tam i tam się zgłosić.

  • Chciałabym jeszcze zapytać o pana działalność wywiadowczą w czasie konspiracji.

Zaczęło się to od służby u oficera informacyjnego dzielnicy Mokotów, potem dzielnicy Wola. Następnie te obie grupy zostały rozwiązane, a moi koledzy, moi młodsi koledzy, nawiązali kontakt z wyższymi oficerami przedwojennymi, o tyle im było łatwo, że ich rodzice, ich ojcowie byli wojskowymi, nawiązali kontakt z podpułkownikiem Szeremetą. Mieli wyznaczone zadania, obserwacje, właściwie działanie wywiadowcze w zakresie wojsk lotniczych, żandarmerii i normalnego Wehrmachtu. Jeden z tych kolegów – Wojtek Brzozowski, pseudonim „Krzysztof”, zgłosił się do mnie, ponieważ wiedział, że miałem pewne kontakty, dotyczące oddziału niemieckiego lotnictwa w koszarach w Boernerowie. Zaproponował mi współpracę właśnie w nowych grupach wywiadowczych, z tym że jego grupa miała się zajmować wojskami lotniczymi. Zaczęliśmy to organizować, z tym że od razu sobie powiedzieliśmy, że kończymy z działalnością wywiadowczą, polegającą na obserwacji, bo to niewiele dawało, natomiast oparliśmy się na konfidentach, na ludziach, którzy pracowali gdzieś w jednostkach wojskowych, na ludziach, którzy mieli kontakty z jednostkami wojskowymi. W ten sposób właściwie głównie żeśmy się skoncentrowali na lotnisku Okęcie i właściwie mieliśmy całkowitą kontrolę jeśli chodzi o działalność Niemców na tym lotnisku, tak że wiedzieliśmy dokładnie, jakie samoloty przylatują, o jakiej godzinie, kiedy odlatują, jakie uzbrojenie mają, jakie wyposażenie, absolutnie wszystko o lotnisku Okęcie.
Poza tym nawiązaliśmy kontakt z grupą Belgów, którzy pracowali w organizacji „Todt” i którzy mieli być skoszarowani tutaj w Warszawie, ale co pewien czas wyjeżdżali grupami na wykonywanie robót, gdzieś poza Warszawą, głównie to była budowa i rozbudowa nowych lotnisk. Między innymi od nich uzyskiwaliśmy wiadomości o tym, jak działa Luftwaffe poza Warszawą. Głównie była to grupa tak zwana „moskiewska”, więc głównie z tej grupy organizacyjnej mieliśmy wiadomości, jak to przebiega na froncie wschodnim, jak się lotniska przemieszczają w kierunku zachodnim, w związku z ofensywą radziecką. Wojtek pozyskał dla siebie młodą panią, która nawiązała bliski kontakt z pewnym generałem niemieckim. Dość ciekawe materiały przekazywała, zdobywane od tego generała. Mieliśmy zasadę, że wszystkim naszym konfidentom zabroniliśmy jakichkolwiek kontaktów z innymi organizacjami, takich organizacji było sporo poza AK, między innymi była organizacja „Sierp i Młot”. Niestety ta pani nas nie posłuchała i nawiązała kontakt z tą organizacją, która okazała się organizacją właściwie prowadzoną przez Niemców. Została aresztowana, generał został aresztowany. Wywieźli ich do Berlina, tam jakąś mieli sprawę. Skończyło nam się dosyć dobre źródło wiadomości. Również ciekawe wiadomości otrzymywaliśmy z koszar Luftwaffe na Boernerowie, gdzie miałem również szereg konfidentów, którzy pracowali w koszarach. Nawet jedna z pań [pani Gawrońska] to żona przedwojennego oficera, a obywatelka Włoch, Włoszka, też bardzo ciekawe informacje przekazywała jednej ze swoich znajomych [pani Barbarze Kłodzińskiej], a ta z kolei przekazywała je mnie.
Działalność prowadziliśmy do wybuchu Powstania, grupa przyjęła nazwę, właściwie ta komórka, przyjęła nazwę: „Grupa 8”, od numeru naszej drużyny harcerskiej. To by było mniej więcej wszystko na ten temat.



Warszawa, 25 sierpnia 2006 roku
Rozmowę prowadziła Alicja Waśkiewicz
Wiesław Kasprzykowski Pseudonim: „Ostoja” Stopień: kapral, podchorąży Formacja: batalion kapitana „Stefana” (korpus porucznika „Asa”) Dzielnica: Wola Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter