Jan Winiarski „Żbik”
Jan Winiarski, urodzony 10 grudnia 1927 roku.
- Gdzie pan mieszkał przed wybuchem II wojny światowej?
Przed samym Powstaniem?
- Jeszcze przed wojną, przed wrześniem 1939 roku.
Na Woli, to była Wolska 209, jak pętla tramwajowa na końcu Woli, naprzeciwko cmentarza katolickiego.
- Czym zajmowali się pana rodzice przed wojną?
Przed wojną mój ojciec był murarzem.
Dorywczo.
Tak.
- Czy chodził pan do szkoły przed wojną?
Tak.
- Do jakiej szkoły pan chodził?
Też na Woli, na Gizów, numer szkoły: 55.
- Jak pan wspomina swoją szkołę?
Tak jak każdy dzieciak. Do wojny chodziłem do szkoły, w 1939 roku zdałem do szóstej klasy. Później Wolę spalili, to mieszkałem na Płockiej, naprzeciwko szpitala, Płocka 37, a szkołę ukończyłem, [mieszkałem] na Bema.
- Jak zapamiętał pan wybuch II wojny światowej, wrzesień 1939 roku?
Jak młody chłopak. Widziałem, przyleciały samoloty nad Warszawę, krążyli i ludzie jedni tak mówili, drudzy tak, niedowierzali, że to jest wojna. Po jakimś czasie patrzeć: spadły pierwsze bomby na Woli. Jedna upadła na Koło, a druga gdzieś na Działdowskiej.
- Gdzie pan mieszkał w czasie okupacji?
Na Płockiej.
- Czy uczył się pan jeszcze w czasie okupacji?
Skończyłem szóstą i siódmą klasę.
- Czym potem pan się zajmował?
Tak jak wszyscy. Młody chłopak, to trochę handlem z matką.
- Czy zetknął się pan wtedy z konspiracją, jeszcze przed Powstaniem?
Przed Powstaniem w konspiracji nie byłem, ale wiedziałem, trochę znałem takich. Jak Powstanie wybuchło, to nas zabrał trzech z Płockiej i byłem w oddziale „Waligóry”, u porucznika „Jaśmina”.
- Ktoś z rodziny może należał do konspiracji?
Tego nie wiem.
- Gdzie pana zastał wybuch Powstania?
Na Płockiej.
- Do jakiego zgrupowania pan został przyjęty?
Zgrupowanie „Waligóry”.
- Kto pana wciągnął do tej organizacji?
Później tam też był – Władek Zabudowski. On właśnie nas zabrał razem, trzech chłopaków. Ale tamci już nie żyją dawno.
Koledzy byli.
- Jakim pseudonimem pan się posługiwał w czasie wojny?
Przed Powstaniem?
„Żbik”.
- Na czym polegała pana działalność w Zgrupowaniu „Waligóra”?
Tam gdzie postawili na posterunek, tam się szło. To było w początkach na Woli, jak Górczewska, w tych okolicach, później trochę na cmentarzu jednym, drugim. Było krótko na Woli.
To była chyba niedziela, przeszedłem na Stare Miasto.
- Czy był pan uzbrojony, czy miał pan broń w czasie Powstania?
Broń miałem na posterunku, dawali nam.
- Jaki był pana szlak bojowy?
Tak, jak mówię: na Woli, na Górczewskiej, na cmentarzach.
Byłem i na kirkucie, i Powązkowski, i ewangelicki. Później na Stare Miasto szedłem przez ulicę Stawki.
To była chyba niedziela, bodajże 5 czy 6 sierpnia. Poszedłem na Krzywe Koło.
W tym domu, co był porucznik „Jaśmin”. Byłem na Starym Mieście, też posterunki, ale byłem też, jak było natarcie na Dworzec Gdański. Kolega [o tym] pisał. We trzech później byliśmy w Niemczech. Byłem pod Dworcem Gdańskim i tam, jak żeśmy wycofywali się (bo nas zaskoczyli), później doszliśmy, jak [jest ulica] Pokorna. Z czołgu strzelili. Było nas kilku, dwóch było zabitych, ja byłem trochę ranny. Nawet do dzisiaj mam odłamek w nodze i w ręku. Po 20 sierpnia byłem w Wytwórni Papierów Wartościowych. Ten kolega, który nas wziął, też tam był. On tam został ranny, ja byłem trochę poparzony.
Tak, o sierpniu. Później z Wytwórni nazad się poszło na Stare Miasto i byłem w okolicach placu Krasińskich, Długa. Dokładnie nie pamiętam, w każdym razie na Starym Mieście byłem do 30 sierpnia. Wszedłem do kanału dzień po tym, jak Niemcy wleli tam benzynę. Zamiast pójść w kierunku Śródmieścia, źle żeśmy poszli i wyszedłem na Żoliborzu koło zmartwychwstanek, tam jest właz. Stamtąd nas wzięli do straży na Potocką. Tam byłem w zgrupowaniu majora „Żubra”. Byliśmy w okolicach olejarni, szkoły na Kolektorskiej, na Marymoncie. Tam gdzie zaprowadzili, postawili, tam trzeba było być na posterunkach.
- Długo pan walczył na Żoliborzu?
Miesiąc, do końca. Przy końcu cały oddział był w Szklanym Domu, tam budynki były, zapomniałem, jak to się nazywało. Parę dni chyba tam stałem i tam zastała nas kapitulacja. Nawet mszę ksiądz odprawił i żeśmy poszli pod kościół Stanisława Kostki. Tam złożyło się broń i później całą noc nas prowadzali po Marymoncie, aż do cmentarza wojskowego. Stamtąd popędzili aż do
Pionierparku na Powązkach. Później przyszły samochody i stamtąd zabrali nas do Pruszkowa.
- Jak wyglądała droga przez kanały?
Droga przez kanały − dużo strachu. Najgorzej było, jak kanał był otwarty, mogli rzucić granat czy coś. Szedłem, wodę miałem do kolan. Bliżej Żoliborza była barykada w kanale czy coś, to mieliśmy wodę [wyżej]. Jak wyszedłem z kanału, to od nas… W kanale wszystko było, błoto, nie błoto.
- Większa grupa razem z panem się przedostawała?
Nas w początkach szło może i więcej, ale wyszło tylko pięciu.
- To byli pana koledzy z oddziału?
Nie, to nawet nie byli z oddziału. Weszliśmy, później było pomieszane i nas pięciu wyszło koło zmartwychwstanek włazem. Zaprowadzili nas do straży. W straży później nam kobiety wyprały ubrania. Tam już byłem do końca Powstania, cały miesiąc.
- Długo trwała droga kanałami?
Trudno powiedzieć, na pewno ze cztery, pięć godzin.
- Jak wyglądało życie codzienne w czasie Powstania, żywność, noclegi?
Noclegi – zależy. W piwnicy się przespało, gdzieś w budynkach. Kwatery, pamiętam, mieliśmy przez jakiś czas na Długiej 28. Na Miodowej byłem w magazynach Fuchsa – Miodowa 18. Nie pamiętam, jeszcze w niektórych miejscach.
- Kto przygotowywał posiłki, jakie to były posiłki?
Posiłki to różnie, jadło się to, co było. Przez pewien czas, jak byłem na Długiej, to nawet nam dawali takie jedzenie jak chleb. Tam były magazyny. Była cukiernia czy coś, masę było konfitur, to dawali nam chleb i konfitury. Później nieraz to i ze spadochronu wyrzucali puszki. W straży gotowali trochę jedzenie, w olejarni. Działki były. Byłem młody chłopak.
- Zetknął się pan z kultywowaniem życia religijnego w czasie Powstania?
Były msze nieraz, nieraz ksiądz był.
- Jaki był stosunek ludności cywilnej do Powstańców? Czy cały czas taki sam?
Później byli może bardziej zdenerwowani, ale tego nie okazywali. Jak byłem później na Marymoncie cały miesiąc, to tam były domy poopuszczane, niektóre wille koło szkoły na Kolektorskiej, olejarni. Do olejarni, pamiętam, nieraz przychodzili ludzie po olej, brali olej i placków nasmażyli, dali.
- A jaki był stosunek cywilów na Starym Mieście?
Na Starym Mieście dawali (czasem i ugotowane było) to, co można było. W początkach to jeszcze były piekarnie, jeszcze mieli chleb. A później różnie było, co się trafiło, to się zjadło. Później z Woli na Fort Wola zabrali. Ja z rodziną nie [byłem]. Rodzina w ogóle nic nie wiedziała. Przez pewien czas wiedzieli, że jestem zabity. Nie wiem, czy im ktoś tak powiedział, czy coś.
Później (to było przed Nowym Rokiem) wysłałem list z obozu, bo byłem w stalagu XI A Altengrabow, a pracowałem w cukrowni w Gröningen. Stamtąd wysłałem list do domu. Matka mi jedną paczkę przysłała, trochę żywności, ale mało, malutka paczuszka: sweter, skarpety, inne takie rzeczy.
- Czy zetknął się pan z jakimiś przejawami terroru ze strony Niemców wobec ludności cywilnej na Woli czy na Starym Mieście?
Z Niemcami nie miałem nic do czynienia. Oni strzelali do nas, my do nich.
- Czy zetknął się pan z tak zwaną rzezią ludności cywilnej na Woli?
Oni byli w piwnicach, my zawsze gdzieś na posterunku. Jak był plac Krasińskich, w parku były różne miejsca, gdzie… Byłem pod Dworcem Gdańskim, jak byłem ranny. Później jeszcze widziałem czołg, który się rozerwał na Kilińskiego. Widziałem to, oni Mostową wyjechali do Podwala, wjechali na Kilińskiego i widziałem, że na tym czołgu siedziało sześciu i dziewczyna, ale że byłem ranny, to kolegów poprosiłem i oni mnie na Krzywe Koło 12 zaprowadzili. Miałem tam siennik i na tym sienniku przez trzy, cztery dni przeleżałem. Ale jeszcze nie zdążyłem się położyć i słyszałem, jak ten czołg się rozerwał. Później z kolegami za ramię poszedłem, to wiedziałem. Tam była masakra straszna.
- Jakie było pana najgorsze wspomnienie z Powstania?
Jak młody chłopak, to…
- A co najbardziej utrwaliło się w pamięci?
Bo ja wiem? Najbardziej to kanał, bo strach. Już myślałem na końcu, że będzie źle. Zostawili na Długiej jeszcze do osłony, aż się wszyscy wycofają. Barykada była przy tym włazie i żeśmy się podczołgiwali, i się wchodziło do kanału.
- Gdzie był właz do kanału?
Na placu Krasińskich przy Długiej, tam się wchodziło. On był na chodniku, kawałek się dochodziło do kanału. Pamiętam, jak schodziłem z przedsionka na dół, nogami opuściłem się, od razu się przewróciłem i zamoczyłem się do pasa.
- Jakie były pana dalsze losy, gdy upadło Powstanie, gdy kapitulował Żoliborz?
Byłem wywieziony do stalagu XI. Najpierw do Pruszkowa.
- Długo pan był w Pruszkowie?
Trzy dni.
- Jakie warunki tam panowały?
Polowa kuchnia dała trochę zupy, Czerwony Krzyż coś dał. Później na wagony i trzy dni jechaliśmy do Altengrabow. Nas wtedy jechało chyba 1150 i kobiet ze 150.
- Czy byli również koledzy z pana oddziału?
Paru było. Później to już było pomieszane. Mój numer był 45403.
- Gdzie znajduje się ta miejscowość?
Jak Magdeburg ,w kierunku Halberstadtu. Otterslenben, Halberstadt, a to było w Gröningen, Kloster Gröningen, cukrownia.
- Długo pan przebywał w tym obozie?
W cukrowni byłem ze trzy miesiące, może więcej. Później nas przesłali do majątku, do Hamersleben i tam pracowaliśmy w polu, też byliśmy pod dozorem. Nawet jak na pole się szło, jak było na pięciu czy coś, to zawsze Niemiec był z karabinem. W tym majątku robiłem. Jedenastego kwietnia oswobodzili nas Amerykanie, oswobodzili Ottersleben. Rano pobudzili nas i kazali nam co swoje, to zabrać. Z Hamersleben było do parku w Ottersleben jedenaście kilometrów. [Szliśmy] od rana do jakiejś jedenastej, dwunastej. Nadleciał jakiś samolot, zaczęliśmy czapkami rzucać, bo widzieliśmy, że to już.
- Jak pan wspomina swój pobyt w obozie?
Źle, głodny człowiek. Dawali takie jedzenie, że jak kapustę zerwał, to nawet i lichy, wszystko było. Takie marne jedzenie. Zawsze człowiek chodził głodny. Chleb dostawałem dziennie na sześciu kilo czterdzieści, to co miałem? Dwadzieścia trzy deko chleba. Co to jest dwadzieścia trzy deko dla takiego młodego chłopaka? Plastereczek margaryny. W cukrowni to cukrem żeśmy dojadali.
- Kiedy pan wrócił do Warszawy?
W Wigilię Bożego Narodzenia.
- W jaki sposób pan wrócił?
Amerykanie nas dowieźli do Szczecina. W Szczecinie byłem calutką noc badany. Chyba z pięciu nas brał i pytał się. Drugi przychodził, zabierał mnie do drugiego. W pięciu pokojach chyba tak. Mieli pytania i wszystkie pięć [pokoi] – jednakowe pytania dawali. Trzeba było mówić. Tak się mówiło, żeby było dla mnie jak najlepiej.
- Chciał pan wrócić do Polski?
Chciałem. Od początku miałem możność wyjechania. Może bym jeszcze nie wrócił tak szybko, ale pamiętam, że jak graliśmy w karty i usłyszałem, jak Fogg zaśpiewał „Warszawę”, tak zaczęliśmy jechać. Wyjechałem 18 grudnia. Amerykanie nas wieźli chyba z pięć czy więcej dni do Szczecina, bo mosty były pozarywane. W Szczecinie, jak tylko udało się po przesłuchaniu, to w pociąg i do Warszawy.
- Wrócił pan do swojego domu?
Tak, wróciłem na Płocką, tylko że przyjechałem w mundurze amerykańskim i koleżanka: „Kogo pan szuka?” – „Winiarskiego”. – „To mieszkania dziewięć, na pierwszym piętrze”. Nie poznała mnie, a od dzieciaka się znaliśmy. Później było różnie.
- Jaką Warszawę pan zastał?
W gruzach. Ojciec murarz, z ojcem zacząłem później robić trochę. Po tygodniu pobytu, od Nowego Roku na robotę.
- Czy po wojnie pan zetknął się z represjami wobec dawnych żołnierzy Armii Krajowej?
Dozorca mnie co i raz mówił: „Janek, byli dzisiaj w nocy”. Pytali się, o której przychodzę, czy pijany, czy do domu może jacyś przychodzą. Takie pytania.
Kontrolowany, tak.
Koledzy, co przyjeżdżali, też. Później żeśmy się spotykali razem, bo dużo już później przyjeżdżało. Na Żoliborzu się spotykaliśmy już po wyzwoleniu.
- Żaden nie był uwięziony po wojnie?
Nie.
Warszawa, 17 stycznia 2012 roku
Rozmowę prowadziła Elżbieta Trętowska