Jan Bogusław Szylke „Bohdan”
Nazywam się Bogusław Szylke, urodzony 8 marca 1927 roku. Byliśmy podzieleni w czasie okupacji na pewne grupy. Byłem w grupie na Grochowie, bo tam mieszkałem. Było nas sześć–siedem osób. Tam żeśmy się spotykali (często nawet u mnie w domu) i różne omawialiśmy sprawy. Poza tym nieraz pod Warszawę jeździliśmy i omawialiśmy różne rzeczy, ale to później się nie przydało, bo i tak byliśmy w murach.
- Gdzie pana zastał wybuch wojny i jak pan to wspomina?
Mieszkałem na Grochowie (wcześniej już mieszkałem) i Niemcy szli z tamtej strony, tak że na Grochów weszli wcześniej, bo jeszcze Warszawa się broniła. Jako małolat, z kolegami żeśmy buszowali, chodziliśmy, patrzyliśmy na to wszystko. Mojego ojca zgarnęli, od razu wywieźli do Prus Wschodnich, bo Niemcy wszystkich wywozili z Grochowa wtedy. Później tam cały czas byłem. Potem w 1944 roku myśmy się zebrali – sześciu czy siedmiu…
- Do tego dojdziemy, po kolei. Weszli Niemcy, zaczyna się okupacja. Czy chodził pan wtedy do szkoły?
Chodziłem do powszechnej szkoły przy ulicy Boremlowskiej. Nowa szkoła, w 1939 roku wybudowana. Ale tam tylko rok byliśmy, dlatego że później Niemcy zajęli szkołę i żeśmy się uczyli w prywatnych mieszkaniach na Grochowie, kończyliśmy dalej siódmą klasę.
- Co było potem, po skończeniu szkoły?
Po skończeniu szkoły zacząłem pracować. Mój ojciec pracował w [spółce] PAST-a na Zielnej i mnie [w niej] ulokował, żeby nie wywieźli mnie do Niemiec. Ulokował mnie w telefonach przy ulicy Ząbkowskiej. Byłem tam uczniem, uczyłem się.
- Czy z okresu okupacji ma pan wspomnienia, przygody, momenty dramatyczne? Czy był pan świadkiem łapanki?
Bywało, ale ponieważ pracowałem w telefonach, to nie miałem kłopotów. Miałem legitymacje wydane przez Niemców, tak że spokojnie. Ale kiedyś żeśmy byli z kolegami na Gocławku, [gdzie] kończyła się linia tramwajowa, a stamtąd przypędzali Żydów, jak getto robili, i taki moment żeśmy spotkali, że policjant nasz, granatowy, przyprowadził do Niemców [Żyda] – nie wiem, może się ukrywał ten Żyd. Wziął go gestapowiec, odszedł kawałek, kanałek tam był i zastrzelił go. Żydów zapędził, wykopali grób i do widzenia. Ten moment pamiętam dokładnie.
- Rok 1942. Wspominał pan, że wtedy przystąpił pan do konspiracji.
Tak.W jakich okolicznościach?
- Jak wyglądało szkolenie przyszłych żołnierzy w Powstaniu?
Musztra? Nie było mowy o tym, ale żeśmy omawiali różne regulaminy.
- Gdzie żeście się spotykali?
W domach prywatnych. Przeważnie u mnie w domu, bo mieliśmy domek mały i to było przy samych torach obecnej linii otwockiej. Tak że ludzie się nie interesowali specjalnie. Chłopaki, młodzi przychodzili do domu. Tak że był spokój. Później w innych miejscach żeśmy się spotykali, bo później, jak zorientowaliśmy się całą grupą, jak sprawa wygląda… Przed samym Powstaniem, trzy dni przed – bo Powstanie miało wybuchnąć 28 lipca – żeśmy przychodzili, w Śródmieściu też się spotykaliśmy u kolegi, później w innych miejscach i wtedy przyszła wiadomość, że 30 lipca mamy się zgłosić się – wtedy jeszcze mieszkałem na Grochowie i jeszcze byłem w domu, na placu Dąbrowskiego 2/4 i tam cała nasza grupa, już cały pluton był na miejscu.
- Jak był pan przygotowany do zadań powstańczych? Czy nauczono pana posługiwania się bronią?
Początkowo żeśmy specjalnie broni nie mieli. Było kilka broni, to byli starsi koledzy, oni mieli tę broń. Nas trzydziestu zapoznawali dopiero dokładnie z bronią.
Jakby pierwszy kontakt. Tak. Jak wybuchło Powstanie, już później, następny [termin] 1 sierpnia, to mieliśmy tylko „filipinki” – granaty i butelki z benzyną.
- Proszę opowiedzieć, jak wyglądał pierwszy dzień sierpnia – od rana do wieczora, jak to wyglądało.
My żeśmy 1 sierpnia dopiero po południu przyjechali…
- A kiedy pan się dowiedział, że tego dnia będzie powtórna mobilizacja?
Już mieliśmy kontakt, koledzy mieli kontakt, ci, co mieszkali w Śródmieściu. Zrobiłem nawet w ten sposób, że nie chciałem iść do domu, miałem rodzinę w Warszawie, w Śródmieściu, to już nie pojechałem do domu tylko…
- Został pan w Śródmieściu?
W Śródmieściu zostałem. Ale ponieważ był spokój, cisza, to pojechałem na Grochów, do rodziny, pokazać się, że jestem, że wszystko w porządku. I zaraz z powrotem wróciłem. To już w ostatnich prawie chwilach.
- Co pana rodzice powiedzieli na to, że taki młody człowiek wybiera się na wojnę?
Różnie było. Mój ojciec to nie bardzo, bo piłsudczyk, ale mówi: „Co? Ty gówniarzu, ty pójdziesz na wojnę?”. Nikt nie liczył, jaka to będzie wojna, nie przewidywał tego. Każdy myślał, że będziemy dwa, trzy dni i skończy się. A tu, niestety, sześćdziesiąt trzy dni.
- Kiedy pan był na Grochowie tuż przed wybuchem Powstania, czy były jakieś symptomy tego, że Rosjanie nadchodzą?
Tak, bo Niemcy później już tory kolejowe wysadzali w powietrze, jak już Ruscy podchodzili. Tylko oni byli wtedy jeszcze dalej. My żeśmy jeszcze chodzili, bo ewakuowali – Węgrzy i inni – chłopaki chodzili do samochodów i jak nikt nie zauważył, to wyciągali granaty.
- Generał „Monter” – jeszcze wtedy pułkownik – dzień przed wybuchem Powstania był na Grochowie, widział ruskie czołgi i podobno pojechał tam na rowerze. Jest pytanie, czy faktycznie ruskie czołgi w okolicach Grochowa czy Anina były.
Jeszcze nie. Jeszcze nie. Przecież byłem w dzień Powstania na Grochowie, to nie było nic. Nic jeszcze nie było, żadnych śladów, żeby oni szli. Nic nie było.
- O której pan przyjechał na plac Dąbrowskiego ponownie?
Ponownie – na Wilczą do kolegów i razem później żeśmy szli na plac Dąbrowskiego.
- Czy na mostach nie było posterunków?
Były posterunki, ale jeszcze mostem Poniatowskiego tramwaje jeździły. Jak jechałem na Grochów rano, to przez [most] Kierbedzia i później jeszcze na Pradze tramwaje jeździły. A później przez Poniatowskiego jeszcze normalny ruch się odbywał.
- Gdzie zebraliście się na Godzinę „W”?
Przed Godziną „W” zebraliśmy się na Wilczej u kolegi i czekaliśmy, bo mieliśmy mieć kontakt – co i jak, co mamy robić, czy wracamy z powrotem na plac Dąbrowskiego, czy gdzie indziej.
- Czy potem przeszliście na plac Dąbrowskiego?
Tak. Już jak żeśmy dochodzili, jak Mazowiecka, Poczta Główna, to słyszeliśmy już z boków strzały. To było około czwartej czy piątej, nie pamiętam już. Już strzały. No to my szybko, bo amunicję mieliśmy ze sobą w paczkach, na plac Dąbrowskiego. Jak weszliśmy na nasz [punkt], to już się zaczęło naokoło.
- Ilu was zebrało się na placu Dąbrowskiego?
To był nasz pluton, było chyba ze trzydzieści osób.
Było kilka peemów, niektórzy mieli. Nawet mój kolega miał prywatny, bo jego tatuś na bazarze kupił. Były chyba dwa szmajsery, KB chyba był. Później w
Arbeitsamtcie, jak żeśmy zdobyli
Arbeitsamt, to żeśmy znaleźli trochę broni.
- Jaką broń pan miał? Chodzi mi o początek, pierwszy dzień. Z czym pan szedł do Powstania?
Miałem butelkę z benzyną i granat. Dowódca plutonu ustawił mnie na Mazowieckiej. W oknach byliśmy, patrzyliśmy, co się dzieje od Ogrodu Saskiego. Później tam wjechał czołg – ale co mogliśmy mu zrobić? Przejechał Mazowiecką i z powrotem wrócił.
- Nie atakowaliście tego czołgu?
Nie. Czym? Przecież jeszcze nie było automatycznych zapalających butelek, tylko był lont i trzeba było podpalić. Ale co to mu robiło? To nic nie zrobiło. Stamtąd później wróciliśmy, zabrali nas, bo nie ma co siedzieć. Część naszego plutonu zdobywała
Arbeitsamt (wtedy to był
Arbeitsamt, a teraz Muzeum Etnograficzne na Kredytowej).
Nie, nie było, bo Niemcy pouciekali. Nie pamiętam, chyba jeden czy dwóch zginęło. Ale jeden z naszych starszych kolegów z innego plutonu, znał rozkład, bo tam pracował. Niemcy zabili dozorcę i wynieśli się. Była duża brama wejściowa, to żeśmy zablokowali bramę, żeby nikt nie wszedł i normalne stanowiska były w oknach.
- Pierwszą noc spędziliście tam wewnątrz?
Tak.
- Jakie były nastroje pierwszej nocy?
A! Nastroje były bojowe, jak to się mówi. Jak to młodzież! Bojowa! Później „Radwan” był, bo było przejście z Kredytowej do placu Dąbrowskiego – budynek był, [w którym] siedzibę miał „Radwan” przez jakiś czas.
- Jak się dalsze dni potoczyły?
Później – różnie. Nas obstawiali: „Wy będziecie tu, wy będziecie tu” – posterunki. Pamiętam, zaraz chyba po drugim dniu Powstania byłem na Kredytowej przy placu Dąbrowskiego w tym budynku. Nic się nie działo, tylko na plac Dąbrowskiego wjechała jakaś pancerka – ale to inny oddział, byli lepiej zaopatrzeni w broń – zaatakowali szwabów, uszkodzili [pancerkę] i zabrali karabin maszynowy na stojaku.
- Mieliście przecież bardzo blisko – na placu Piłsudskiego – poważne siły niemieckie.
No, tak jest. Ale oni tam nie bardzo… Królewską, tę stronę atakowali, ale dalej już nie, dlatego że się bali wchodzić, bo w kocioł by się dostali.
- Proszę opowiedzieć, jak dalej przebiegało Powstanie, jak powstało zgrupowanie „Bartkiewicza”.
U nas były trzy kompanie. Cztery kompanie właściwie. Później jak „Radwan” przekazał Bartkiewicza na dowódcę naszego rejonu, to niektórzy odeszli, przeszli gdzie indziej, były różne szarady. Później mieliśmy kwatery na Świętokrzyskiej, vis a vis Prudentialu. Po kilku dniach, jak już Niemcy na dobre zaczęli bombardować cały nasz rejon, to nasz dowódca plutonu był na dole w budynku, a ja byłem z dowódcą kompanii po drugiej stronie, [gdzie] mieszkał dozorca. Jak bomby spadły, to sześć czy siedem osób zginęło, dlatego że przysypało ich równo. Nawet nie można było się dostać do nich. Nam nic się nie stało, bo akurat bomba troszkę dalej wybuchła. Tylko tyle, że dowódca miał magazynek, to odłamek przez okno wleciał i w magazynku mu utkwił.
- Nie było sprzętu do odkopywania zasypanych?
Nie. Przecież jak zwaliły się cztery piętra… A oni byli na parterze. Nie było rady. Nie było rady w ogóle, bo… Kilku było na klatce schodowej, troszkę ich przysypało, to ich odgrzebaliśmy. Ale ci, co byli w mieszkaniach, to niestety nie można się było dostać do nich. Dopiero jak po wojnie odgruzowywali, to znaleźli zwłoki. [Powstańcy] są pochowani na Powązkach.
- Czy brał pan udział w akcjach zaczepnych przeciwko Niemcom?
Nas kierowali. Jak miało być połączenie ze Starówką, to my żeśmy byli za halą – tutaj jak Hala Mirowska. Nas tam skierowali, bo mieli przechodzić tamtędy ci ze Starówki. Ale niestety całą noc żeśmy przesiedzieli i z powrotem do domu, dlatego że nic nie wyszło z tego połączenia.
- Niemcy dosyć często atakowali Królewską.
Tak.
Od Ogrodu Saskiego, tak. Nawet bliżej Zachęty nam się wpakowali do kamienicy.
Tak.
- Gdzie pan walczył? W jakich rejonach?
Cały czas byłem [ustawiony] na atak, w Prudentialu – to później, ale na Kredytowej, w tak zwanym urzędzie ziemskim żeśmy mieli posterunki dłuższy czas, do 23 sierpnia. Później nas zluzowali, przyszedł inny oddział, lepiej uzbrojony i oni tam byli.
- Czy na Kredytowej mieliście kontakt bojowy z Niemcami?
Nie. Oni tam nie atakowali. Tylko czołgi podjeżdżały i tłukły cały budynek. Stamtąd byliśmy na Świętokrzyskiej, w odwodzie, że tak powiem. Właśnie wtedy nastąpiło bombardowanie Świętokrzyskiej i nasz dowódca plutonu i [inni] tam zginęli. Później – róg Marszałkowskiej, Kredytowej, Herzego, bo to było zabezpieczenie od Królewskiej, żeśmy tam cały czas mieli posterunki.
- Marszałkowska była pod obstrzałem, prawda?
Pod obstrzałem. Tylko budynek, w którym myśmy byli, był [usytuowany] tak, że nie sięgali, zasłaniało im. Później na zmianę byliśmy w Prudentialu albo w [budynku] na Kredytowej.
- Jak wyglądało życie codzienne? Jak było z zaopatrzeniem, z jedzeniem, kto wam gotował?
Dziewczyny nasze pitrasiły. A poza tym jak się zaczęło Powstanie, to na Królewskiej kupa folksdojczy mieszkała. Ludzie, [którzy] tam mieszkali, powygarniali to, co oni zostawili i przynosili do nas. Oprócz tego był magazyn, bo nawet mój dowódca kompanii był takim aprowizacyjnym, miał magazyny, była kupa różnych [rzeczy] – wódki nie wódki.
- Ale wódki wam nie dawali chyba?
Nie. Nie.
- Chyba że coś skombinowaliście?
No, tak, ale większość z nas nie piła. Wtedy to… Ci starsi to tak, bo wszędzie gdzieś w mieszkaniach było. Gdzie wymyszkowali, to od razu… Był pluton jeden, to niektórzy byli od nas sporo starsi.
- Czy byliście umundurowani, czy byliście w ubraniach cywilnych?
W ubraniach cywilnych. Później jak były zrzuty – Anglicy jak zrzucali – to [zrzucano] mundury amerykańskie z I wojny światowej. Miałem spodnie i kurtkę ze zrzutów.
Tak, naturalnie.
- Proszę opowiedzieć, jak to wyglądało.
Pierwsze [zrzuty], co Anglicy przylatywali i Polacy, to na Starówkę zrzucali. Do nas mało trafiało. Chodziliśmy nieraz w nocy (bo nocami przylatywali) po terenie i tylko czekaliśmy, patrzyliśmy, czy jakiś zrzut nie spadnie.
- A na plac Napoleona nie zrzucali?
Nie. Na plac Napoleona nie. Budynek wysoki przecież, to i tak by nie doleciało – Prudential.
- Proszę powiedzieć – data 15 sierpnia – święto wojskowe, święto kościelne. Czy tego dnia były specjalne…
Były uroczystości.
- Proszę opowiedzieć, jak to wyglądało.
Na Starówce, bo jeszcze wtedy Starówki tak nie gnębili, normalną defiladę sobie zrobili na ulicach. U nas też na Świętokrzyskiej, bo Świętokrzyska jeszcze była wolna. Ludzie chodzili sobie po ulicy, elegancko.
- Czyli można było w Śródmieściu spędzić w miarę spokojnie czas?
W miarę spokojnie.
- W pierwszej fazie Powstania?
W pierwszej fazie, do pewnego momentu, bo później jak zaczęli bombardować, to już nie było możliwości. A my żeśmy mieli poprzekuwane między budynkami dziury i przechodziliśmy dziurami, żeby nie chodzić na [powierzchni]. Tylko jak na posterunki żeśmy szli do Prudentialu, to [chodziliśmy] piwnicami, a tam była barykada i barykadą wchodziliśmy do Prudentialu.
- Jak ludność cywilna reagowała na Powstanie, na powstańców, na takiego powstańca jak pan, czyli na młodego chłopaka?
Była sytuacja, że początek to był oh! To było… szkoda gadać. Ale później też były zgrzyty, bo już ludzie mieli dosyć. Przecież siedzieli po piwnicach.
- Właśnie. Jak żeście chodzili piwnicami, to na pewno pan ich widział.
Widziałem. Widziałem, ale w naszym rejonie było spokojnie. Nie mieliśmy zadrażnień. Później dziewczyny nasze zrobiły prowizoryczną kuchnię, pitrasiły trochę.
- Początek września. Zaczyna się atak Niemców na Śródmieście, prawda?
Tak.
- Jak to wyglądało? Bo wtedy bombardowania i nacisk od Nowego Światu był bardzo duży.
Nie, od Nowego Światu był jeszcze stosunkowo mały. Tam mieścił się „Krybar”, elektrownia. Nasi trzymali ten rejon, to jeszcze się tak nie pakowali. Ale później, we wrześniu, jak z Powiśla musieli ewakuować się nasi, bo Niemcy atakowali ze wszystkich stron (bo później im chodziło przecież o dojście do Wisły), to już przeszli na nasz teren. Z tych bombardowań my żeśmy najciężej przeżyli ostrzeliwanie z „grubej Berty”, później czołgi. U nas na placu Małachowskiego też stanął, bliżej Zachęty, i tłukł. Do niego nie było dostępu.
Nie. Było bardzo mało. Był jeden chyba w naszych oddziałach. Później zaczęli Ruscy zrzucać zrzuty, na naszym terenie też – kb pepanc tak zwane, do czołgów, zrzucili nam, to już później na czołgi była [broń].
- Czy to było skuteczne na czołgi?
Tak, dosyć, ale trzeba było wiedzieć, w którym miejscu wycelować, bo mieli czułe miejsca w czołgu.
- Gdzie trzeba było celować?
Pod lufą. Jak [jest] lufa, to pod lufą, bo nie było tak wzmocnione. I w same gąsienice, bo też jak dostał, to czołg już był unieruchomiony.
- Niemcy koło 10 września zbliżają się już prawie do Mazowieckiej, prawda?
Tak.
- Czy cały czas byliście w okolicach placu Małachowskiego?
Tak, cały czas. My żeśmy byli po jednej stronie. Później, jak Niemcy się wpakowali już, jak Powiśle już upadło, to po jednej stronie byli Niemcy, a po drugiej stronie my. Wąska ulica, przez samą tylko ulicę.
- Czy miał pan okazję postrzelać do Niemców?
Miałem, ale jak to było, to trudno powiedzieć. Miałem później (już kolega mi przekazał) Parabellum szturmowe i miałem je do końca Powstania. Ale co to – Parabellum szturmowe. Później już były karabiny, były PIAT-y, trochę było więcej broni. Ale to wszystko mało. Niestety.
- Ale z parabelki przez ulicę, to już można było…
Można. Można było! Visy mieliśmy też. [Parabellum] miałem już na stałe, jako osobistą broń.
- Jak przebiegała druga połowa września?
Tak jak mówiłem, żeśmy cały czas do końca Powstania mieli stanowiska nasze w Prudentialu.
- Ale Prudential był spalony we wrześniu.
Nie. Był zburzony. Zburzony przez samoloty i zburzony przez „Berty”.
- No właśnie, był ostrzeliwany.
Tak. Byłem tam później. Jak było zawieszenie broni, to wlazłem na samą górę, bo schody trzymały się jakoś. Były gruzy, ale jakoś żeśmy się wdrapali, tak że wziąłem lornetkę i oglądałem Pragę.
- Jak we wrześniu było z zaopatrzeniem– z wodą, z jedzeniem?
Z wodą było krucho, z tym że na placu Dąbrowskiego był przeciwpożarowy basen z wodą (Niemcy zrobili) i na placu Napoleona tak samo był zbiornik. Korzystało się z tej wody. Robili później studzienki, kopali. Początkowo woda była jeszcze w kranach, ale później już niestety [nie].
- Czy chodziliście do Haberbuscha po zboże?
Chodziliśmy. Początkowo żeśmy chodzili jeszcze na Sienną do piekarni po chleb!
- Proszę opowiedzieć, jak takie wyprawy wyglądały.
Normalnie, szło się i też trzeba było mijać pewne [miejsca], bo obstrzał był. Później worek na plecy i się targało. Później [ze zboża] od Haberbuscha zupę „pluj” robili tak zwaną, bo mielili [ziarno] na młynkach ręcznych.
Jak człowiek był głodny, to smakowało wszystko. Wszystko smakowało.
- Czy faktycznie trzeba było pluć łuskami, łupinami?
Tak, tak, bo na młynku nieoczyszczone było wszystko, tylko to się gotowało razem. Później był na Świętokrzyskiej skład i była parafina. Dziewczyny placki smażyły na parafinie.
- Jak taki placek smakował?
No, tak pomaleńku. Później, jak wychodziliśmy do niewoli, to gdzieś mieli mąkę, to nam na wyjście chlebki upiekli.
- Koniec Powstania. Jak żeście przyjęli wiadomość o tym, że trzeba kapitulować?
Młodzi się buntowali, ale co tam…
- Ale mieliście dosyć czy jeszcze byście trochę powalczyli?
My jeszcze trzymaliśmy się. Niektórzy starsi to już mieli dosyć.
- Proszę opowiedzieć jakieś zdarzenie, które w czasie Powstania panem najbardziej wstrząsnęło, najbardziej dramatyczne przeżycie.
Dramatyczne to Świętokrzyska, gdzie zginęli nasz dowódca i [inne] osoby. Później były różne. Jak się chodziło po terenie, to przeważnie zaściankami, to człowiek tak tego nie odczuwał. Ale były momenty załamania. Miałem kolegę, który na Mazowieckiej był w budynku i jak usłyszał samoloty, to w najgorszy kąt się chował. To już było psychiczne.
Powiem szczerze, że nie. Nie wiem. Raz byłem na Królewskiej w budynku, żeśmy mieli obserwować i z „Kodaka” przez okno musiał nas przyuważyć. Strzelił w okno i akurat koło mnie pociski koło głowy [przeleciały], ale w mur, tak że mi się nic nie stało. Miałem tylko nieprzyjemną historię, że w trzeci czy w któryś dzień Powstania byliśmy na Kredytowej przy placu Dąbrowskiego. W bramie był nasz posterunek. Był z nami starszy facet, starszy dużo od nas, ale zabawiał się, bo mu granat nie pasował i przekładał go. W pewnym momencie granat mu wypadł, łyżka odskoczyła. Stałem przy nim stosunkowo blisko. Bardzo blisko. Ale odłamki małe tylko mnie pokryły – ręce, nogi i trochę [odłamków] w ciele. Nawet na wierzchu były, to wyciągałem sam jeszcze. Ale kolegę mojego załatwił, bo nogi mu powyrywało z ciała. Jeszcze cywilne osoby stały na klatce, to też ich trochę poranił. Sam miał urwane palce u nogi, bo przy nogach mu wybuchł granat.
- Czy pamięta pan, jaki to był granat? To był powstańczy granat?
Powstańczy. Jak by to był [normalny], to wymiotłoby nas wszystkich! Jak obronny granat, to już nie ma mowy.
- Podobno „filipinki” były bardzo niebezpieczne.
Były niebezpieczne. Były różnie robione. Na Królewskiej, gdzie była szkoła, była produkcja [granatów].
Tak, tam była produkcja granatów.
- Gdzie kwaterowaliście? Jak wyglądała kwatera, po ilu żeście spali? Czy to były łóżka, czy sienniki? Takie szczegóły z życia codziennego.
Różnie było. Łóżek nie było gdzie, nie było mowy. My żeśmy mieli kwaterę swoją – urząd skarbowy był – róg placu Dąbrowskiego – w piwnicy. Tam się spało. Ale w większości chodziło się na posterunki, to na posterunkach się trochę kimało.
Ale na zmianę.
- Czy w piwnicy były sienniki?
Były sienniki.
Tak, spaliśmy trochę. Jak mieliśmy wolne, nie byliśmy na placówkach, to żeśmy spali. Najlepiej już przed samym końcem Powstania – Niemcy zaczęli z artylerii ostrzeliwać cały nasz teren. Wejście było z podwórka do piwnicy. My żeśmy z kolegą spali na sienniku z boku. Rano wstajemy, patrzymy – odłamek leży koło naszych nóg. Nie trafił.
- Jak wyglądał ostrzał z „krów”?
To była paskudna rzecz. Słychać było zgrzyt, jak wypuszczał [pocisk].
- Można było uciec przed tym?
Jeszcze można było gdzieś się schować. Zgrzyt wcześniej był słyszalny, a zanim pocisk doleciał w naszą stronę, to już minęło troszkę czasu. Najgorzej, że nie było ochrony przed pociskiem z „Berty”. Z dalekiej odległości wystrzeliwali, z Dworca Zachodniego – jak leciał, to słychać było. Też – kolega szedł z sanitariuszką na Świętokrzyskiej – trochę bohater był, bo słyszeli, że leci, bo słychać było, jak pocisk leci.
Gwizd był. Tak. Dziewczyna wyrwała się i odskoczyła, a on nie. Sam podmuch go zabił. Podmuch, jak pocisk dolatywał do [celu].
- Trzeba było się chować podczas ostrzału do bramy, do piwnic?
Różnie, gdzie tylko było możliwe. Kiedyś poszedłem, była studnia na Świętokrzyskiej – wysłali mnie, żeby wody przynieść. Poszedłem, a tu słyszę, jak latają [bombowce]. Ale akurat wtedy już mniej bombardowali, bo już było zniszczone, cały ten teren był zniszczony. Spalony, zniszczony, to już mniej bombardowali na Świętokrzyskiej. W pierwszym tylko zrzucie to tak tłukli, że szkoda gadać. Później już tam mniej bombardowali.
- Wróćmy do momentu kapitulacji. Jak to wyglądało?
Najpierw było zawieszenie broni. Cały dzień w ogóle… Można się było poruszać. My żeśmy wtedy byli w Prudentialu, pamiętam. Od strony Nowego Światu wychodzi z flagą szwab – a stałem akurat przed budynkiem – i dowódca był, „Bartkiewicz”, i mówi: „Idź do niego. Zapytaj się, co on chce”. On mówi: „Wiesz, nasz dowódca chciałby z waszym dowódcą porozmawiać”. Mówię: „Dobrze, no to poczekaj. Muszę iść do swojego dowódcy i mu zameldować”. Przychodzę do „Bartkiewicza” i mówię: „Panie majorze, dowódca chce z panem rozmawiać”. „Bartkiewicz” klął, jak posunął! „Co on chce?”. „Nie wiem, co on chce”. „To chodź ze mną”. Poszliśmy, ubezpieczałem go. „Bartkiewicz” znał dobrze język niemiecki, rozmawia z nim. A on mówi, że chciałby zobaczyć, w jakich warunkach myśmy walczyli. „No to – mówi – chodź”. Wzięliśmy go do Prudentialu, sala duża i leżał niewypał z „Berty”. Dziewczyny ognisko małe rozpaliły i coś tam pitrasiły. Jak wszedł, zobaczył – stanął. Ale się zreflektował pewnie, że siedzą wszyscy i nic się nie dzieje. Popatrzył, popatrzył: „Eee…” – poszedł. Dobra. Później zbieraliśmy się batalionami do wyjścia do niewoli. Rano, ostatniego dnia, wszyscy się zbieramy i wychodzimy. Żeśmy wyszli
- Co z bronią? Co z opaskami?
Broń żeśmy składali na placu Narutowicza.
- A nic żeście nie zakopywali?
Swój zakopałem. Nawet nie wiem, może się tam znalazł? Chłopaki niszczyli też broń. Żeśmy składali na dziedzińcu broń, później wychodziliśmy inną bramą i – na Dworzec Zachodni i z Dworca Zachodniego prosto do Ożarowa, bo tam nasz pułk, były dwa pułki chyba, skoszarowane w Ożarowie. [W Ożarowie] żeśmy byli chyba dwa dni, w fabryce kabli. Stamtąd dopiero nas ładowali w wagony i – na
Heimat. …
- Czy dostał pan przy wyjściu żołd?
Tak, ale była taka sytuacja, że nie skorzystałem z tego. Zresztą i inni, bo dawali po dziesięć dolarów, ale nie było drobnych, no to jeden kolega miał. Później nie wiadomo, co z nim się stało, nie wiadomo co…
Tak. Jeden wziął za dziesięciu.
- Co pan zrobił z opaską powstańczą?
W niewoli nam zabrali opaski. Ale w opaskach żeśmy szli.
- Jak pan trafił do obozu? Jak wyglądała droga do niewoli? Jak się Niemcy w ogóle w stosunku do was zachowywali?
Nas eskortował Wehrmacht, zgodnie z umową. Wehrmacht. Ale po drodze, jak żeśmy szli do Ożarowa, to stali różni – esesowcy, [inni] i mówili: „Po co oni ich tam prowadzą?! Trzeba było od razu ich tu wykończyć!”. Takie gadki chodziły, ale w zasadzie było spokojnie, nic nas po drodze nie [spotkało]. Z Ożarowa jak żeśmy wyjechali, to dopiero przed Strzałkowem pod Poznaniem pierwsze wyjście było, żeby się załatwić. Ale w wagonach mieli chłopaki scyzoryki, to zrobili w podłodze dziurę, bo przez cały czas – pięćdziesięciu dwóch chłopa, to każdemu się coś tam zachciało.
- Nie próbowaliście uciekać z wagonów?
Nie. Niestety. Były tak zaplombowane, że nie dało rady w ogóle. Zresztą po co uciekać. Jak by zobaczył, to przecież strzelali jak do kaczek. Jeszcze w jednym wagonie – to słyszałem, bo nie byłem, nie widziałem – że zrobili dziurę większą i dołem uciekali. Czterech [chyba] uciekło. Po drodze, jak żeśmy szli do Ożarowa, to też odchodzili chłopaki na bok patrzeć, ale wszędzie Niemcy, to gdzie? Nie da rady uciec.
Tak. Stalag XI B w Fallingbostel. To było niedaleko Hannoveru. Wyładowali nas na plac, na boisko i – rewizja, czy czegoś ktoś nie ma. Zabierali różne rzeczy, jak ktoś miał więcej koszul czy… to zabierali. Dokumenty wszystkie zabierali. Później lokowali nas w baraki. My żeśmy ładny barak odziedziczyli, bo tam Ruscy chyba mieszkali. W baraku były pięciopiętrowe prycze. Deski zeschły się – jak który wysoko siedział, to się deski rozsuwały i spadał na dół, na następnego. Cyrki były, bo to szum, w nocy. Później (nasz cały pułk był) nas podzielili i [przenieśli] potem do Dorsten na Renie, do stalagu VI J Dorsten. Wysłali grupę sześciuset chyba, już nie pamiętam. Stamtąd, ze stalagu, naszą grupę, było nas stu pięćdziesięciu, wysłali nas do
Arbeitskommando do Krefeldu, [gdzie] żeśmy kopali rowy przeciwpancerne, które się zdały nie wiem na co.
Nie. Ale co to – [Amerykanie] mieli swoją mechanikę! Przecież tam Amerykanie szli i mieli swoje pomosty, że przejeżdżał przez to! Zabezpieczali szosę, ale to nic nie pomogło. Tam żeśmy pracowali w różnych pracach, bo okopy kopaliśmy, później okopy się skończyły, to żeśmy dachówki układali na dachach, bo jak gdzieś daleko bomba spadła, to dachówki leciały. W prywatnych domach. Później groby żeśmy też kopali. Różne prace. Przyszedł 1 marca – Niemcy nas ewakuują, bo Amerykanie już szli. Ale nas postraszyli, bo chcieliśmy uciekać i jak żeśmy szli przez miasto, ciemno już było, w nocy, to można było [odskoczyć] na bok i się schować. Ale nas przestraszyli ci z września, że gdzieś po drodze Amerykanie szli, [więc] oni pouciekali, ale się nie mogli doczekać, bo Amerykanie stanęli i nie szli dalej. Kilku chłopaków uciekło. Przeszliśmy most na Renie w nocy, na drugiej stronie trochę żeśmy się przekimali w stodołach, później nas prowadzili aż do Hameln, około czterysta kilometrów. Ale to pomalutku. Pomalutku – myśmy się nie spieszyli. Szwaby to się denerwowali, bo my – odpoczynek robimy. Siadało się i w porządku. Później najlepiej, bo doszliśmy prawie do Hameln, było piętnaście kilometrów chyba i – na odpoczynek. Była cegielnia stara, nie używana już i obok był magazyn, podszycie, tylko słoma była. W cegielni też. Szwaby rano przywieźli prowiant dla nas, rozdali prowiant i krzyczą: „Wychodzić!”. A tu prawie nikogo nie ma! Kilku tylko. Później – niektórzy schowali się w słomie – zaczęli chodzić i z wierzchu bagnetami kłuć, to się przelękli i wyszli. Ale nie wiem, ilu z grupy… Druga grupa – na drugiej stronie był las i do lasu. Tam gdzie kamieniołomy były, to w wagonach (były wagony) przesiedzieli. Zmokli, bo deszcz padał wtedy, pamiętam. A my żeśmy pod słomą dwa dni siedzieli. Tych chłopaków, co wybrali, to jeszcze po drodze uciekli. Uciekli i przyszli z powrotem do nas. Krzyczą: „Chodźcie! Już nie ma szwabów!”. Żeśmy siedzieli chyba jeszcze dzień. Później była wieś duża, [do której] Amerykanie przyjechali czołgami. Ale pijani jak barany!
Tak! Pijani! Wszystko. Później mówią nam: „Słuchajcie, tu przenocujcie, w tej wsi i rano, piętnaście kilometrów, idźcie do Hameln, tam już jest nasz gubernator i on wami się zajmie”. Mieliśmy kolegę, który znał dobrze angielski. Poszli w delegacji do gubernatora. [Gubernator] mówi: „Słuchajcie, ja tutaj mam burdel w tym mieście, nic tu nie mogę zrobić, idźcie w pobliże, na wieś, a ja was ściągnę później do miasta”. Chłopaki zaczęli rajcować – motory, samochody wyciągali, to co szwaby mieli, bo to taka podmiejska miejscowość. Później przyszło zawiadomienie, że idźcie do… No i do koszar poniemieckich nas wzięli, ale tam cała zbieranina była – i Włosi, i Ruscy, i Belgowie, różni, cała zbieranina. W koszarach byliśmy, później Rusków wywalili gdzie indziej, do innych koszar, a tych już zaczęli pomału wywozić – Włochów, Belgów, nie Belgów. Nas przenieśli jako byłych żołnierzy – był stary browar urządzony, bo były spania, wszystko. To nazywało się 115. obóz. Tam byli Amerykanie początkowo, a później przejęli to Anglicy, tę strefę. Przywozili nam – samochód jeździł do Hannoveru po żarcie, bo tam samolotami dostarczali – jedzenie, inne rzeczy. I żeśmy siedzieli, nic nie robiliśmy, łaziliśmy i w brydża żeśmy grali.
- Czy polskie wojsko się wami nie zainteresowało?
Później tak. Przysłali ochronę dla nas – pluton spadochroniarzy. Byli z nami.
- Wcielali was potem do oddziału?
Chłopaki jeździli, ale musieli jechać albo do Włoch, albo do pancernej dywizji. Kawał drogi. Później stamtąd wyruszyłem do Monachium i żeśmy byli u Amerykanów, pilnowaliśmy magazynów i obozu jeńców niemieckich.
- Kiedy pan wrócił do Polski?
W czerwcu 1946.
- Czy przyjechał pan do Warszawy?
Tak, do Warszawy, bo rodzice mieszkali w Warszawie, ale później okazało się, że siostra i ojciec pojechali do Słupska. Mnie ściągnęli do Słupska i mieszkałem w Słupsku, [gdzie] chodziłem do gimnazjum.
- Kiedy pan pojechał do Słupska?
W 1946.
Wtedy Słupsk [wyglądał] dosyć ładnie, ale te barany jak weszli, to przecież obrabowali całą dzielnicę handlową i spalili wszystko.
Nie, nie. Ruscy! Ruscy jak szli!
- Ale czy ludność niemiecka została.
A tak, ludność była. Ich wywozili. W tym czasie jak tam byłem, to ich wywozili.
- Jakie były stosunki między Polakami a Niemcami?
Ludzie – specjalnie nie było jakichś zadrażnień. Ale też był taki moment, że podobnież – słyszałem tylko, nie widziałem tego – wyrzucili kogoś. Niemka była, czekała na transport, weszła do jakiegoś wagonu i spała. Później przyszli, pociąg ruszył, to ją z pociągu wyrzucili – kolejarze czy ktoś – nie wiem.
- Wspominał pan, że trafił pan do hufców pracy.
Tak.
Normalnie żeśmy byli skoszarowani (mieli baraki w Monachium) i stamtąd wieźli nas, bo dalej były magazyny amerykańskie, i żeśmy pilnowali magazynów żywnościowych, mundurowych, wszystko tam było. Był obóz Niemców obok i obozu żeśmy pilnowali. Z tym że Niemcy pracowali, Amerykanie brali ich do roboty w swoich magazynach.
- Na zakończenie chciałbym, żeby pan, jako uczestnik Powstania, powiedział parę słów oceny – jak pan postrzega Powstanie i całą tę historię?
My żeśmy się polityką nie zajmowali. Przecież za młodzi byliśmy. To jest jedna sprawa. Druga sprawa – co myśmy mogli? Byli starsi od nas, całe dowództwo – oni decydowali. A my? Co mogliśmy decydować? Nic. Ale mnie się wydaje, że za pochopnie zrobili, za pochopnie. Za wcześnie. Z tym że wynikła taka sytuacja, że Niemcy chcieli brać do kopania umocnień sto tysięcy ludzi i to przyspieszyło wybuch Powstania. Ale to, co „Radwan” mówi, że widział ruskie czołgi przed Powstaniem, to jest bajka. Tam nie było jeszcze Ruskich.
- Pytanie jest takie, czy ofiara, którą powstańcy ponieśli, była warta tych dwóch miesięcy wolności.
Oj, nie była warta, bo za dużo ludzi zginęło. Za dużo.
Warszawa, 14 listopada 2007 roku
Rozmowę prowadził Robert Markiewicz