Izabella Feliksa Dziabaszewska „Iza”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Izabella Dziabaszewska, w czasie Powstania Podolska, urodzona 18 maja 1924 roku.

  • W czasie Powstania w jakiej dzielnicy pani była?

Na Mokotowie.

  • Oddział, w jakim pani była? Nie pamięta pani?

Nie, to nie był mój oddział, ponieważ ja byłam... Zbiórka nasza miała być na ulicy Kazimierzowskiej i Narbutta i tam obok była szkoła niemiecka. I Niemcy zaczęli wchodzić do mieszkań i my uciekliśmy wówczas i czołgając się przez jakieś trawniki, jakieś skwery, dostaliśmy się do „Baszty”.

  • Dobrze, będziemy o tym mówić w dalszej części. Proszę, żeby pani opowiedziała, gdzie się pani urodziła i w jakim domu się pani wychowywała.

Urodziłam się przy ulicy Siennej 13, tam w tej chwili Pałac Kultury stoi. To znaczy w jakim domu?

  • Kim byli pani rodzice?

Mój ojciec był rzemieślnikiem. Matka prowadziła dom. Nie wiem, co to było, ale mój brat twierdził, że to był dom moich rodziców. Być może, bo były książki meldunkowe i mama w Urzędzie Skarbowym coś załatwiała, ale nie wiem na sto procent.

  • Czy miała pani rodzeństwo, bo mówi pani, że miała pani brata?

Tak, miałam dwóch braci, miała siostrę czternaście lat starszą, brata dziesięć lat starszego i drugiego brata trzy i pół roku starszego. Bracia obydwaj walczyli.

  • Proszę wymienić ich imiona.

Stefania Podolska.

  • Siostra. A bracia?

Bracia Władysław i Seweryn.

  • Obydwaj walczyli w Powstaniu?

Nie, nie. Starszy brat wyszedł z wojskiem przez Rumunię.

  • W 1939 roku?

Ósmego września. A drugi brat wytrwał do lutego 1940 roku i uciekł poprzez Jugosławię, dostał się do Francji i też tam walczył.

  • Proszę pani, do jakiej szkoły pani zaczęła chodzić?

Do podstawówki dokładnie nie pamiętam, ale gdzieś w tej okolicy, a potem do gimnazjum, gdzie ukończyłam sześć lat. A do gimnazjum przeszłam do pani Taczanowskiej, to było prywatne gimnazjum. Gdy wojna wybuchła, skończyłam piętnaście lat i drugą klasę gimnazjum.

  • Jak pani zapamiętała 1 września 1939 roku? Czy była pani w Warszawie?

Nie. Muszę zacząć od tego, że przed wojną szkoła zaczynała się trzeciego, a nie pierwszego. My zawsze z matką, [która] wyjeżdżała z nami na wakacje, z całym gospodarstwem, wszystko i my byliśmy jeszcze poza Warszawą, w Chylicach i już nie zdążyliśmy wrócić do Warszawy i zresztą nie było do czego, bo w miejscu, gdzie stał dom, była kupa, przepraszam, sterta gruzów.

  • A jak pani w ogóle zapamiętała 1 września? Byliście państwo w Chylicach.

Tak, w Chylicach. Po prostu patrzyliśmy w niebo, gdy leciały samoloty i w Warszawie wybuchy były, a w ogóle paliła się Bibliotek Narodowa, to kartki z książek to wiatr przynosił aż tam do Chylic.

  • Pani to widziała?

Tak, pamiętam.

  • A ojciec pani w tym czasie był w Warszawie?

Był w Warszawie. I całe oblężenie przeżył w Warszawie. Na szczęście przeżył.

  • Czy mieliście jakiś kontakt z ojcem?

Nie, zupełnie nie. Warszawa była zupełnie odcięta.

  • Czy w tych Chylicach, zanim wróciliście państwo do Warszawy, miała pani kontakt z wojskami niemieckimi?

W Chylicach? Tak, dlatego że Niemcy tam przyszli, a my patrzyliśmy przez okno, bo matka nas nie puściła, patrzyliśmy, jak oni się myją, rozgaszczali się. Byłam wychowywana patriotycznie i jak Niemców widziałam, to zawsze mi się wydawało, że to nasz wróg, a ja byłam blondynką i miałam niebieskie oczy i była takim typowo nordyckim typem i Niemcy bardzo chętnie chcieli zawierać znajomości, ale ja nigdy nie dopuściłam do tego.

  • Czy pani się ich bała? Mówię tu o pierwszym momencie, kiedy pani pierwszy raz zobaczyła Niemców.

Nie przypominam sobie strachu, ale czułam jakąś taką nienawiść.

  • Czy mama was jakoś przygotowywała do spotkania z Niemcami?

Więc w ogóle jeśli chodzi o ten okres przedwojenny, to ciągle się mówiło już dużo, dużo wcześniej, że będzie wojna, więc rodzice nie musieli. Jakieś kursy były, jak się chronić przed gazami. Na ten temat się dużo mówiło.

  • I brała pani udział w tych kursach?

Nie przypominam sobie, tylko słyszałam.

  • Chodząc do szkoły, czy należała pani do harcerstwa?

Do harcerstwa nie, ale to było, o Boże, wyleciało mi z głowy... Wiem, że w związku z tym, że należałam, to byliśmy u prezydenta Mościckiego podejmowani. Jak sobie przypomnę, to powiem.

  • Kiedy wróciła pani z rodziną do Warszawy?

Nie wróciłam.

  • W ogóle?

Nie było do czego.

  • Jak długo byliście w tych Chylicach, całą wojnę?

To znaczy mój ojciec, ponieważ on był w niewoli i był słabego zdrowia, bo będąc w Warszawie został wzięty do wojska przeciwko Niemcom, bo był mieszkańcem Warszawy i dostał się do niemieckiej niewoli i był słaby... Cztery lata przebywał w niewoli.

  • Gdzie przebywał w tej niewoli ojciec?

Też dokładnie nie pamiętam, bo tyle tylko wiem, że był słabego zdrowia i w 1941 roku były fatalne warunki, bo żadnej opieki lekarskiej ani nic i mój ojciec dostał takiej jakiejś grypy, zapalenia płuc i na naszych oczach zmarł.

  • Czyli pani ojciec do rodziny w sumie wrócił z niewoli?

Wrócił. To znaczy nie, on wrócił po oblężeniu Warszawy, bo miesiąc trwało oblężenie Warszawy, to mój ojciec był w Warszawie, a my tu i potem wrócił.

  • Tak, ale mówiła pani, że ojciec dostał się do niewoli.

Nie, nie. To była I wojna. Przepraszam, bo może zawile to mówię. To taka dygresja.

  • Mówimy teraz o wrześniu 1939 roku. Ojciec pani został w Warszawie, a pani z rodziną była w Chylicach.

W Chylicach, tak.

  • Kiedy Warszawa została poddana, kiedy skończyło się oblężenie Warszawy, czy wróciliście do Warszawy?

Nie, nie było do czego.

  • Kiedy ojciec do was dojechał? Czy ojciec został w Warszawie?

Nie, ojciec przyjechał i potem zaczął pracować.

  • Gdzie? W Chylicach czy w Warszawie?

W Piasecznie.

  • Gdzie pani była w czasie okupacji?

W Chylicach, z tym że rok nie chodziłam w ogóle do szkoły, bo nie miałam w czym. W ojca butach chodziłam (był taki moment) i w prochowcu w zimie, bo czterdzieści stopni było wówczas i potem zaczęłam uczęszczać na jakieś komplety.
  • W Warszawie?

W warszawie, ale to też tak było, że dojeżdżanie do Warszawy to też było [trudne], bo po drodze Niemcy i trzeba było czasem uciekać, bo Niemcy sprawdzali. No to różne przeżycia miałam w związku z tym.

  • No właśnie, proszę opowiedzieć o tych przeżyciach okupacyjnych.

Jeżeli jeździłam na te komplety, bo nie w głowie mi to było, muszę uczciwie powiedzieć, ale jeżeli już tam dojeżdżałam, to wówczas kobiety przywoziły nabiał i ja siedziałam z książką od niemieckiego, a one mi tu kładły różne kawałki z masłem, ze słoniną, a ja siedziałam w ten sposób i one przyjeżdżały do Warszawy, zabierały i szły handlować.

  • To były przypadkowe kobiety, których pani nie znała?

Tak, nie znam, nie znam, ale tak się często zdarzało. Takie moje życie było. Poza tym na granicy Skolimowa i Chylic był Dom Weterana Scen Polskich i tam zaprzyjaźniłam się z tymi paniami starszymi i tam wciągnęła mnie do pracy pani Szczurkiewiczowa, która była tutaj aktorką w Teatrze Polskim, bo tam różni aktorzy bywali, ale ona specjalnie się mną zainteresowała i do pracy w PCK. No i na czym ta praca polegała.

  • A kiedy panią wciągnęła do tej pracy?

To było zaraz, jak już Niemcy byli.

  • Czyli w czasie okupacji?

W czasie okupacji, to było zaraz na początku. Na czym ta praca polegała? Chodziłam z nią po gospodarstwach i żebrałam o żywność i tą żywność zawoziłyśmy do Szpitala Ujazdowskiego dla żołnierzy, którzy leżeli tam po bitwie w Warszawie lub zostali przywiezieni.

  • Czyli do był 1939 rok?

Tak, jeszcze 1939 rok i 1940 rok też jeszcze.

  • Jak pani się angażowała w tę pracę?

Być może ona na mnie jakoś tak wpłynęła, że ja tak zaczęłam myśleć bardziej patriotycznie, bo my zostałyśmy z matką i siostrą same. Moja siostra była nauczycielką, potem dostała się do jakiejś szkoły zawodowej w Piasecznie i tam dojeżdżała. Dzięki niej żyłyśmy jakoś bardzo, bardzo nędznie. Mieszkałyśmy w jednym pokoiku.

  • Mama nie pracowała, nie dorabiała w żaden sposób?

Nie, nie. Mama też była już schorowana.

  • Czyli utrzymywała rodzinę siostra?

Siostra, tak. A ja właściwie byłam poza domem, bo raz u jednej koleżanki nocowałam, raz u drugiej. One starały mi się pomóc, ale to wszystko było... I później, ponieważ Niemcy zajęli szkoły, wówczas na ulicy Bagatela pani Roszkowska i Popielewska utworzyły takie półtoraroczne kursy. To były takie jakby zawodowe, ale one starały nam się przekazać wiadomości ogólnokształcące, no i tam właśnie też chodziłam.

  • A ta szkoła zawodowa to jaka była?

To różne były, ekonomiczne... Potem Niemcy wymyślili... bo w ogóle oni nie chcieli, żebyśmy się uczyli, więc wymyślili praktyki dla tej szkoły. To ja się zgłosiłam do takiego pana, który... Bo mama prosiła, żebym nie jeździła do Warszawy gdzieś na jakieś praktyki, zresztą nie miałam tych możliwości. Taki pan gdzieś pod Konstancinem miał takie ziemie, nie pamiętam jak duże, i ja tam jeździłam i pracowałam na roli.

  • Jako te praktyki szkolne?

Tak, tak.

  • Co pani zapamiętała z okresu okupacji, jak pani jeździła do Warszawy? Czy była pani świadkiem łapanek, rozstrzeliwań? Proszę opowiedzieć.

Rozstrzeliwań może nie tyle, ile właśnie łapanek, bo zawsze starałam się gdzieś ukryć. A więc tak, proszę pani, w Powsinie, jak dojeżdżałam do szkoły, to regularnie były takie kontrole żandarmów, którzy szukali żywności i przy okazji też wyprowadzali niektórych ludzi.

  • Wyprowadzali gdzie?

Tam na ten posterunek, na tę żandarmerię w Powsinie. To był Powsin.

  • Czy wiadomo, co się z tymi ludźmi stało?

Nie, nie. To wtedy właśnie mówię, że te kobiety rzucały się do mnie i prosiły, bym ukryła towar, a ja przykładnie miałam książkę do niemieckiego i się uczyłam rzekomo, ale tak codziennie były kontrole tam przeprowadzane pod każdym względem, to znaczy Niemcy przeprowadzali, żandarmi, którzy byli zakwaterowani w Powsinie, to dokładnie pamiętam.

  • Co jeszcze pani w Warszawie widziała, jeżdżąc do Warszawy?

Co widziałam? To, że byliśmy ludźmi, którego właściwie każdy Niemiec może zastrzelić. Tak że jak się widziało Niemca, to się szło poważnie i starało mu się jakoś nie rzucić w oczy. Trzeba było ciągle uciekać, tak że... Ja w Warszawie stosunkowo mało byłam, z tym że jak byłam to tylko, gdy chodziło o tę konspirację. Ale też mi było trudno, ponieważ ja nie mieszkałam w Warszawie i nie mogłam się niczego poważniejszego podjąć. To były jakieś gazetki, które przenosiłam...

  • Ale pani wiedziała o tym? Miała pani świadomość tego, co pani przenosi?

Tak, tak. Do domu też przyniosłam, jakoś zdołałam.

  • A czy były jakieś sytuacje niebezpiecznie, kiedy pani przenosiła właśnie te materiały? Czy miała pani szczęście po prostu?

Więc ja specjalnie nie wiem. Czasami mi się wydaje, że to jest coś dziwnego, że ja jakoś wyszłam z tego wszystkiego?

  • Jak pani nosiła te rzeczy, to chodziła pani sama czy z jakąś koleżanką?

Sama. Nie, sama. Miałam też takie przeżycia... Miałam koleżankę, stąd ją pamiętam, bo miała piękne włosy, [bardzo długie] warkocze, grube takie, Irka Pełczyńska się nazywała. I właśnie ją Niemcy złapali.

  • Widziała to pani?

Nie, ale się dowiedziałam natychmiast. Już potem nie wiemy, co się z nią stało. Zresztą powiem pani, że człowiek nie miał czasu śledzić, co się dalej stało. Takie było życie, że żyło się, żeby...

  • Ale ją złapali z jakimiś materiałami?

Tak, tak. To była faktycznie, rzeczywiście moja koleżanka. Poza tym też tak się zmieniały koleżanki, bo tutaj miałam te koleżanki sprzed wojny, w czasie wojny i pod koniec wojny.

  • Wróćmy do konspiracji. Co pani jeszcze robiła oprócz zbierania żywności? Czy to było cały czas do Powstania?

Nie, nie, to też był krótki okres, bo też potem zaczęli nas jak gdyby prześladować. Bo też tam w Chylicach jak się patrzyło... na zachód właściwie, to była jakaś taka droga i tam jeździły samochody. Potem się okazało, że tam była taka kolonia niemiecka i to byli tacy ludzie, którzy dawali światełka samolotom, które leciały bombardować Warszawę. Kiedyś tam raz zaszłam, ale potem szybko stamtąd wychodziłam. Nie wiem, co jeszcze bym miała powiedzieć.

  • Dobrze, ale mówi pani, że raz tam pani zaszła i szybko pani wyszła. Dlaczego? Czy oni się zachowywali w taki sposób...

Nie, ale ja się właśnie dowiedziałam o tym. Proszę pani, niestety, ale w czasie gdy mieszkaliśmy w Chylicach, to też było takie nazwisko Biller, oni uchodzili za Polaków, a potem się okazało, że to Niemcy. Tylko że to byli ci, którzy nie sypali. Więc o tyle to było szczęście.

  • Teraz przejdźmy do Powstania. Powstanie, a więc 1944 rok, 1 sierpnia. Gdzie pani była?

Róg Kazimierzowskiej. Gdybym miała mapę, bo wyleciało mi z głowy... To było mieszkanie na drugim piętrze i zaraz po drugiej stronie ulicy była szkoła, którą Niemcy zajmowali, i my tam mieliśmy być zgrupowani na godzinę siedemnastą, o piątej.

  • Kto pani o tym powiedział?

Właśnie pani Kasia. Tam wtedy czekaliśmy na dalsze instrukcje. Tam było więcej osób, nie pamiętam nikogo.

  • Czy na to spotkanie miałyście coś przynieść, przygotować się jakoś?

Wiadomo było, że będzie Powstanie i że mamy tam czekać na rozkazy, co mamy dalej robić, czekać.

  • Ale żadnych toreb sanitarnych, nic, takiego wyposażenia?

Nie, ja przynajmniej nie pamiętam.

  • No i czekałyście tam i co dalej?

Tak. Ponieważ nikt nie przychodził, koledzy poszli, bo w budynkach, w piwnicach były wykute otwory pomiędzy piwnicami, ciąg takich otworów, tak że była możliwość przejścia. Oni poszli na zwiady i dosyć szybko wrócili i mówili, że musimy uciekać, ponieważ cztery domy dalej już Niemcy zabierali ludzi. To już było tak, już się szarawo robiło, my wtedy tam uciekliśmy. Jak ten skwer się nazywał, nie wiem. Przez jakiś skwer się czołgaliśmy i dotarliśmy właśnie do tam Szustra, gdzieś te ulice (musiałabym zajrzeć do tego zeszytu), i tam trafiłam do „Baszty”.

  • Proszę opowiadać dalej. To jest cały czas 1 sierpnia?

Tak. I tam pozostałam i tam nie miałam żadnego przydziału, ponieważ takich osób jak ja było mnóstwo. Broni nie było, bo broń to właściwie mieli ci, którzy byli już wyszkoleni i broń sobie zdobyli. Bardzo dużo broni chłopcy zdobyli. Nie miałam co robić, to sprzątałam, robiłam, co się da. Nie było się w czym myć, nie było wody. Teren się bardzo zmniejszał, bo niestety my nie mieliśmy warunków, a oni mogli... Tak że oni ciągle bombardowali Powstańców i te ośrodki powstańcze były bardzo narażone. Ja już potem przestałam się chować. Nie chowałam się, bo bałam się piwnic. Nie było wody, byliśmy ściśnięci...

  • Pamięta pani, na jakich ulicach pani była, w którym miejscu Mokotowa?

Bałuckiego, Szustra, Madalińskiego, tam gdzie ulica Kazimierzowska i tam, gdzie szkoła. Ten budynek chyba istnieje jeszcze.
  • I tam była pani cały czas?

Nie, właśnie stamtąd musieliśmy uciekać. To było tego samego dnia, 1 sierpnia. Dostaliśmy się do „Baszty”, a ponieważ takich ludzi jak ja było bardzo dużo, to tam okropnie było ciasno i człowiek się trzymał tylko, żeby siedzieć cicho i pomagać, jak może. Czasami przenieść jakiś meldunek albo posprzątać, dbać o to.
Nie było się w czym myć i jak tak się ścieśnialiśmy, to tak, tu były jakieś budynki (nie pamiętam ulic). Ulica, budynek, ulica budynek. Tu byliśmy my, pusty budynek, a w tamtym budynku byli Niemcy. My stawałyśmy na warcie, jedna z nas stawała, a drugie szły do tego budynku pomiędzy i jak była woda, to trzeba jej było zabrać trochę albo się wymyć na miejscu i przykro to powiedzieć, ale byłyśmy mimowolnymi złodziejami, ponieważ zmieniałyśmy bieliznę, więc to, co znalazłyśmy w tych opuszczonych mieszkaniach, to na siebie, a to brudne zostawiałyśmy, ale to się rzadko mogło zdarzyć. Poza tym tam Niemcy... oni później nie byli już tacy butni jak początkowo, bo zaczęli już przegrywać, coś, nie wiem. W każdym bądź razie byłam w tym szczęśliwym położeniu, że gdybym może była na Woli albo gdzieś tam, to może też bym nie żyła.

  • A jak było z żywnością?

A żywności nie było. Głodowałyśmy bardzo często. Z tym że właśnie ja nie pamiętam tego jako taką wielką przykrość. Byłam młoda i zresztą byłam taką niejadką trochę przed tym, a przynosili nam, gdzieś zdobyli chłopcy soczewicę, więc dostawałyśmy garnek jakiejś soczewicy bez niczego.

  • Czy opiekowała się pani rannymi?

Wtedy nie. Ja się opiekowałam przedtem, co zbierałam tą żywność, to w Szpitalu Ujazdowskim, a tam wtedy nie. Tylko wówczas jak wyszłam z Powstania, to wtedy jechałam wagonami bydlęcymi, otwartymi z Warszawy do Skierniewic dwadzieścia pięć godzin. Wtedy jechałam z rannymi.

  • Proszę powiedzieć, jak wyglądała codzienność w czasie Powstania.

Codzienność to właśnie tak, że się było na zawołanie – zanieś to, przynieś to, zrób to, zrób tamto. Czy [trzeba było] jakiś meldunek do tak zwanego śródmieścia u nas, w Mokotowie. Tam też takie różne historie były, bo oni tak bezkarnie strzelali z tych dział. My mówiliśmy „ryczące krowy” i to było pewnie sześć, siedem razy i potem były wybuchy. To właśnie były momenty, że człowiek był wiecznie zagrożony.

  • Czy pomagała pani w wydobywaniu rannych?

Tak, tak, na ulicy Niepodległości.

  • Po wybuchy właśnie takiej „krowy”?

Tak. Nie zdołam jakoś tego z głowy wydobyć. W każdym razie, bo starałam się odkopać, wydawało mi się, że to [człowiek], a to była kończyna sama. No ale przeżyłam to jakoś. A jak chodzi o [aleję] Niepodległości, to była taka sytuacja, że my byliśmy tam i tam był jeden taki wieżowiec, tak zwana deska, wieżowiec, sześć pięter i to był taki bardziej nowoczesny, nie stary budynek, i tam mieliśmy stanowisko i tam też wyglądaliśmy. Widzieliśmy, jak ludzie idą i białymi... Oni potem wypuszczali ludzi, tak że ludzie grupkami wychodzili, pewnie na Służewiec.

  • Ludność cywilną wyprowadzali?

Ludność cywilną, tak. Pozwolili im iść. Nie, oni nie wyprowadzali, ludzie sami [szli], z tym że trzymali coś białego w ręku.

  • Co jeszcze pani zapamiętała z Powstania?

Z Powstania pamiętam, że staraliśmy się zdobyć żywność, więc też tam były, tak jak teraz, ogródki działkowe czy coś takiego i jak gdzieś tam kawałeczek ziemi , to kto mógł, to sobie coś tam siał czy sadził. Myśmy raz postanowili, też nie pamiętam nazwiska tego [Powstańca], to był weterynarz, on był moim podporucznikiem w tym czasie, bo to się też zmieniało, i z nim wyszliśmy w nocy na te Pola Mokotowskie. Nagle zrobiła się strzelanina. Bo my chcieliśmy trochę żywności z ziemi wyrwać i zrobiła się strzelanina okropna i myślę, że oni nawet nas nie zauważyli, tylko gdzieś tam te pociski latały. My przywarliśmy do ziemi, każdy coś tam miał w ręku, jeden burak, ja jakąś marchew, no co tam kto zdołał wyciągnąć z tej ziemi. Powoli się wycofywaliśmy, leżąc na brzuchu. Tak że oni byli dosyć czujni.

  • Czy był ksiądz w tej grupie państwa?

Nie, u nas nie było.

  • A przychodził?

Nie. Ja nie przypominam sobie.

  • Czy pamięta pani chowanie zmarłych Powstańców, którzy ginęli?

Nie, wie pani, to się [robiło na] bieżąco. Nie było w czym chować i gdzie kto padł, to starało się...

  • A czy pani w tym uczestniczyła?

Nie. Była taka moja szefowa, „Mewa” miała pseudonim, ale ona zginęła właśnie w tym budynku nowoczesnym, o którym mówiłam, i chodziło o to, żeby jej ciało wynieść stamtąd. Próbowaliśmy i nie dało się. To był błąd. Ją też dlatego pamiętam, bo ona raz na mnie nakrzyczała, trochę mnie zbeształa.

  • Pamięta pani za co?

Nie wiem. Coś źle zrobiłam, nie tak zrobiłam, jak ona mi dała, a była taka gorąca atmosfera. Nie, nie miałam żadnego żalu, ale gniewała się o coś na mnie. Też nie pamiętam o co, w każdym bądź razie ja byłam bardzo potulna. To [była] ona. Potem była jeszcze jakaś „Oleńka” i one się przyjaźniły. Nie wiem, ta „Oleńka” ona gdzieś pochodziła, jakiś majątek mieli, gdzieś Grodzisk, gdzieś dziewięć kilometrów od trasy, od pociągu, też nie wiem. Za późno zaczęłam się za to wszystko...
Dlaczego mnie nie represjonowali? Ponieważ ja nie miałam po Powstaniu co ze sobą zrobić i spotkałam mojego męża, znałam się z nim już przedtem, i wtedy właśnie on powiedział: „Chodź, pójdziesz do nas”, bo on był wdowcem, miał czterech synów.

  • Ale to już po wojnie czy po samym Powstaniu?

Po Powstaniu samym.

  • To jeszcze do tego dojdziemy.

Aha, i dlaczego... Ponieważ ja wyszłam za mąż za tego pana, wyjechaliśmy do Poznania i o mnie słuch w Warszawie zaginął. Może dlatego.

  • Kiedy pani z Warszawy wyszła z Powstaniem?

Dwudziestego siódmego września. (Właśnie, bo ja wysłałam mapę Warszawy przedwojenną i ponoć tej mapy nie ma). Był taki czworobok na Mokotowie, gdzie my czekaliśmy, żeby przejść kanałami do Śródmieścia. Czekaliśmy całą noc, jednocześnie przez okno, bo tam jakieś mieszkanie było, [widzieliśmy], jak za oknem Niemcy polewali domy i podpalali te, które jeszcze zostały. To był też straszny widok. Czekaliśmy i rano stamtąd nas Niemcy zabrali.

  • Czy wyszła pani jako Powstaniec, z Powstańcami?

Tak, tak. Z tym że zawieźli nas do Skierniewic. To były takie baraki po żołnierzach radzieckich i całą wojnę i Powstanie nie miałam „przychówku”, a tam natychmiast po pierwszej nocy. Straszne to też było dla mnie. Nie wiem, czasami mi się wydawało, że to było okropne. Więc takie różne przeżycia miałam. Stamtąd uciekłam.

  • W jaki sposób?

Zgłosiłam się, żeby pomagać w szpitalu, i oni nas prowadzili do tego szpitala i pewnego dnia nie wróciłam. Tylko nie miałam co ze sobą zrobić.

  • Ale gdzie się pani schowała?

Poszłam sobie prosto na dworzec, nie ukrywałam się nigdzie. Poszłam sobie tak przed siebie, gdzie pociągi... [Przerwa w nagraniu]. [Okopy] wykopane. To było coś takiego, że się wchodziło i była taka komora, ziemia i szła następna komora. Takie okopy były i ja dostałam właśnie od tej „Mewy” meldunek. Miałam zanieść gdzieś na koniec tych okopów i po drodze zobaczyłam chłopca, który był ranny. Posadziłam go i mówię: „Siedź tu. Ja będę wracała, to cię wezmę”. Poszłam tam, a tam leżały zwłoki mojego kolegi w jednej takiej kwaterze, a w drugiej głowa. Ja przez niego musiałam przejść i z powrotem znowu. To było straszne przeżycie dla mnie. Wyszłam i tego chłopca wzięłam na barki i zostawiłam go tam w tym punkcie sanitarnym. I nie wiem. Potem jak byłam w szpitalu, pracowałam, gdzie zgłosiłam się po Powstaniu [w Skierniewicach], to on mnie rozpoznał w tym szpitalu, ale też ani o imię się nie spytałam, nic. On mógł mieć dziewięć lat.

  • Aha, to było dziecko.

Tak, tak. Chłopiec.

  • Z tych Skierniewic pani uciekła?

Tak. Oni zakwaterowali nas w tych barakach po wojsku radzieckim. Stamtąd zgłosiłam się do szpitala, że chcę pomagać, i było nas więcej osób. Zawsze nas żołnierz doprowadzał do tego szpitala.

  • Pamięta pani, kiedy udało się pani uciec? Chodzi mi o miesiąc. Czy tam pani długo była?

Nie, niedługo. Nie, bo oni potem wywozili. Ja dlatego nie zostałam wywieziona, bo spotkałam tam kolegów, którzy wołali na mnie zza drutów. Spotkałam Kasię Frezer.

  • Spotkała pani koleżanki, które były w obozie za drutami, a pani była na zewnątrz?

Tak, one były w obozie, tylko nie ze mną, a ja przechodziłam właśnie tam. Tam też była jej siostra Olga Frezer. Ona też bardzo działała.

  • Czy wie pani, gdzie one zostały wywiezione?

Nie wiem. Wiem tylko, że jak chodzi o Kasię, to była poddawana doświadczalnym badaniom i w związku z tym miała kłopoty.

  • Ale czy to było w Ravensbrück, nie wie pani?

Nie, nie. To było gdzieś indziej. A gdzie ta Olga była, też nie pamiętam. One nie żyją już.

  • Zamieszkała pani u swojego przyszłego męża?

Nie, nie. Ja tam, wie pani co, poszłam tam. On miał czterech synów i tam też miałam kłopoty, ale to jest już późniejsza sprawa (teraz sobie zdaję sprawę).

  • A gdzie panią zastał koniec wojny?

Koniec wojny zastał mnie... Koniec wojny?
  • 1945 rok. Bo jak pani wyszła z Powstania, dostała się pani do Skierniewic, ze Skierniewic pani uciekła, z tego obozu, to jest cały czas 1944 rok, październik, listopad?

Nie, nie zaraz, właśnie, bo ja już potem wróciłam do matki. Już nie było Niemców. Bo pani pyta o koniec całej wojny? Nie było już Niemców, ale byli już i „przyjaciele ze wschodu”.

  • Czyli to mógł być styczeń 1945 roku? Czy Warszawa była już wyzwolona przez wojska radzieckie?

Tak. Moja siostra dostała mieszkanie jako nauczycielka w Piasecznie i tam też miała... Ale tam nie mogłam zostać, bo tam się bałam, ponieważ w nocy radzieccy żołnierze się dobijali i się wystraszyłam i uciekłam znowu stamtąd.

  • Wspomniała pani, że bała się pani być u siostry, bo bała się pani żołnierzy sowieckich. Czy miała pani z nimi jakieś przejścia?

Tak.

  • Proszę opowiedzieć.

Ona dostała jako nauczycielka mieszkanie w jakimś poniemieckim domu i tam był pokój i kuchnia, i w pokoju było jedno okno, drugie okno i w kuchni tak samo. Moja siostra z moją matką spały w tym dużym pokoju, a ja w tej kuchni, bo tam była kuchnia też. W nocy słyszę, że się dobijają żołnierze radzieccy i się tak strasznie wystraszyłam, bo oni się gwałtownie dobijali, a ja się ich bałam. Tak jak pod tym względem się Niemców nie bałam, tak tu się bałam. Dostałam rozstroju i szeptem do mamusi: „Co ja mam zrobić?”. – „Tam koło pieca stoi wiadro z popiołem”. Ja się poczołgałam do tego wiadra, zawlokłam to wiadro na łóżko i dzięki temu nie zabrudziłam niczego. Ale tam była taka woźna, też miała mieszkanie równolegle, bo jak był dom, to tu był korytarz, tu mieszkanie i tu mieszkanie (pokój, kuchnia, pokój, kuchnia). I ona z nimi jakoś doszła do tego, że przestali się dobijać. Ja tak się wystraszyłam, że pocałowałam matkę w rękę i powiedziałam, że tu nie zostanę, i poszłam. Poszłam. Postanowiłam gdziekolwiek, a tam nie będę.

  • I gdzie pani poszła?

Pojechałam, bo wtedy pociągi były za darmo, nikt nie płacił, więc wsiadłam do pierwszego pociągu, wysiadłam w Skierniewicach i tam spotkałam mojego męża. Wtedy właśnie postanowiliśmy, że się pobierzemy.

  • I nigdy pani do Warszawy już nie wróciła?

Nie.

  • Czy chciałaby pani dodać coś do swoich wspomnień, jakieś szczególne przeżycie, o którym pani nie powiedziała? Na przykład proszę powiedzieć, czy pamięta pani coś radosnego tych pięciu lat? Czy były takie przyjemne chwile?

Mnie się wydaje, że zawsze wtedy, kiedy udało się uciec Niemcom, bo człowiek był zaszczuty, naprawdę. Człowiek wtedy się cieszył. Bo bez przerwy ciągle się żyło w strachu, że tu łapanka, tu się gdzieś do bramy [trzeba skryć], a czasem się nie zdążyło do bramy, bo ludzie też zamykali bramy i cieszył się człowiek, że uszedł Niemcom. [Zdobywaliśmy] jakieś wiadomości pokątne gdzieś albo się słuchało, mówiliśmy „szczekaczki” na te głośniki, które były na ulicy. Niemcy podawali wiadomości i czasami przystawało się i się słuchało i zawsze się coś z tego wyciągnęło. Można było sobie wypośrodkować, co się naprawdę działo, P Polacy doszli do takiej wprawy. Czy coś radosnego? O! Jak się dowiedziałam, że moi bracia przeszli. Bo mój brat, ten, który przez Jugosławię się przedostawał do Anglii, przysłał przez kogoś wiadomość, przez jakiegoś kuriera, nieznany, swoją fotografię z Jugosławii. No to była ogromna radość.

  • A wrócił potem brat do Polski?

Nie. Ani jeden, ani drugi.

  • Zostali czy zginęli?

Mój brat, ten który dotarł, to potem, po wojnie zaczęło się ciasno robić w Anglii. Oni zresztą niezbyt, nie wiem, ludzie niektórzy mówili, czy to prawda, czy nie, że niezbyt się z tymi dawnymi żołnierzami obeszli. Nie mieli co z nimi zrobić. Mój brat, ten starszy, powiedział, że on w mętnej wodzie nie potrafi pływać i teraz albo pojedzie (to pokątnie nam przekazał) do Australii, albo do Brazylii. Wybrał Brazylię. Tam się ożenił i tam miał córkę. Nie znam.

  • A młodszy brat?

A młodszy brat [mieszkał] w Anglii. Aha. I ten brat został w jakiś sposób nagrodzony, bo jak był okres okupacji, to on coś wymyślił, bo tam takie naloty były, że można było w jakiś sposób zapobiec pewnym stratom. Ktoś go nagrodził, a ktoś drugi (to były takie czasy) wrzucił do szuflady i to leżało. On mnie prosił, żebym ja do Warszawy jechała. Ja to odebrałam, przez kogoś dawałam, ale nie wiem przez kogoś, ale jakoś wysyłałam do niego. Więc to było to. To ten starszy. A z tym młodszym to w ogóle nie widziałam się. [Starszego brata] widziałam w 1985 roku, jak przyjechał do Wiednia na jakieś... nie wiem, co to było. To była jakaś służbowa jego podróż i na pół dnia dosłownie, bo miał dyplomatyczny paszport, skoczył do Poznania i te pół dnia z nim byłam. To zdjęcie nawet mam.

  • A gdzie mieszka obecnie?

Nie, on nie żyje. W Brazylii.

  • Bo starszy w Brazylii, a ten młodszy?

Nie, to ja mówię o tym z Brazylii. To ten z Brazylii. A tego młodszego w ogóle nie widziałam.

  • Nie wiadomo, co się z nim stało?

Tak, on gdzieś jakoś zmarł. On też walczył. On był w wojsku, ale też nie wiem gdzie, i w Anglii.

  • W czasie wojny zmarł?

Nie, po. Wiem, że tam dwóch synów zostało i też nie mam kontaktu, tak że z naszej sześcioosobowej rodziny, bo nas było sześć osób, to zostały tylko trzy kobiety.




Warszawa, 31 lipca 2013 roku
Rozmowę prowadzi Barbara Pieniężna
Izabella Feliksa Dziabaszewska Pseudonim: „Iza” Stopień: strzelec, służby pomocnicze, łączniczka Formacja: Pułk „Baszta” Dzielnica: Mokotów Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter