Henryk Janusz Ptaszyński „Figiel”
[Nazywam się] Henryk Janusz Ptaszyński, pseudonim „Figiel”. Wstąpiłem do organizacji na terenie Sochaczewa i tam byłem zajęty transportem materiałów wybuchowych znad Wisły do Sochaczewa dla potrzeb naszej wewnętrznej organizacji.
W 1942.
- A przed samą wojną? Gdybyśmy mogli zacząć od samego początku? Jak wyglądała pańska rodzina – gdzie państwo mieszkali, z czego się utrzymywali?
Ojciec był na Kresach Wschodnich w Łunińcu i w okolicach. Tam był zatrudniony jako rzeczoznawca od spraw leśnictwa. Matka mieszkała już w Sochaczewie, bo w 1936 roku ojciec zakupił gospodarstwo rolne na terenie Sochaczewa. Tam byliśmy z matką i ze starszym bratem urodzonym w 1919 roku. On skończył tam gimnazjum i poszedł do pracy w fabryce w Chodakowie.
Ja byłem przy matce i pomagałem w gospodarstwie. Ale wtedy, jak już byłem w organizacji, to byłem polecony do pracy fizycznej przy transportach materiałów wybuchowych dla Sochaczewa.
- A jak wyglądało wychowanie w pana rodzinie? Czy było patriotyczne – może to pan tak określić?
Tak, jak najbardziej.
Byłem harcerzem w szkole. Przed wojną się nic nie działo poza zbiórkami, pracami fizycznymi. Przejawiałem zdolności do budowy samolotów. Produkowałem takie samoloty w szkole, wysoko oceniane przez szkołę, ale później już, jak tylko wybuchła wojna, wszystko się zmieniło. Wtedy już skończyłem szkołę zasadniczą i chodziłem na kursy przygotowawcze do gimnazjum – prywatnie.
- To było przed samym wybuchem wojny, w 1939 roku?
Już po. Wojna wybuchła w 1939 roku, ja już skończyłem szkołę zasadniczą, powszechną, wobec tego matka mnie wysłała na lekcje prywatne, rządzone przez nauczycieli […] w gimnazjum. Ale to długo nie trwało, a później brat wrócił z wojny. Był w armii, wcielony do obrony Warszawy. Tam poznał kolegę, z którym się przyjaźnił – z tej szkoły zasadniczej, była poza Warszawą. Już nie pamiętam, jak nazywało się to przygotowanie. Wrócił z uwagi na to, że doskonale znał Warszawę – przed wojną ojciec pracował w Warszawie.
- Brat kiedy wrócił? Który to był rok?
1939. Uciekł z armii. Jak była kapitulacja, to znał doskonale Warszawę, wrócił do domu i przyprowadził tego kolegę, który mieszkał gdzieś poza Warszawą, daleko. Wynik był taki, że zajął się gospodarstwem, pracą w gospodarstwie. Ale to długo nie trwało, bo nie odstawił kontyngentu i Niemcy go wzięli do obozu na terenie Sochaczewa, który był zorganizowany przez Niemców do obierania i suszenia kartofli dla wojska. Stamtąd wrócił, ostatecznie zwolniony był z tego obozu, ale długo to nie trwało, bo zaczęli się interesować historią brata. Brat musiał uciekać – uciekł na tereny wschodnie. Do kuzyna, daleko.
- A pamięta pan rok, kiedy uciekał?
1942, po śmierci ojca. Bo w 1942 roku zmarł ojciec. W związku z tym zbiegł [z obozu], jeszcze na pogrzebie był, a później już musiał uciekać. Wyjechał do Siedlec i tam się zatrzymał, tam mieszkał. Tam został wcielony do tej nowej armii polskiej jako porucznik.
- A pamięta pan sam wybuch wojny? Sam dzień wybuchu albo ten okres początkowy.
Sochaczew to była Bzura – i tam ciężkie walki były, nad Bzurą, a myśmy tam mieszkali. Ale się skończyło – to był 1939 rok.
- Gdzie państwo mieszkali podczas wojny, pana rodzina? Pan, matka i ojciec.
Ojca już nie było – w 1942 roku zmarł.
- Ale na samym początku wojny państwo jeszcze byli w Sochaczewie cały czas?
Za Sochaczewem. To była kolonia – Bzurówka się nazywała.
- Jak wyglądało państwa życie? Z czego się wtedy ludzie utrzymywali?
Było gospodarstwo. Ojciec zorganizował [to] już w 1936 roku – były krowy, były świnie, pełna gospodarka. My z tego żyliśmy. Ale ciągle się rodzina rozpraszała. Brat, taki organizator i działacz patriotyczny, ściągnął kolegów, którzy u nas mieszkali, pracowali w gminie, pracowali tu czy na terenie Sochaczewa. [Brat] pracował w Chodakowie, ale później było coraz gorzej, bo do brata się zaczęli dobierać, więc uciekł do Siedlec. Oni go prześladowali. Ja miałem stały kontakt z Warszawą, bo ciotka była lekarką w Warszawie i czasem u niej mieszkałem. Z uwagi na to, że już była taka sytuacja, że prywatne lekcje nauczania były przerwane, to ja się zapisałem do szkoły po byłej Politechnice Warszawskiej. Były zorganizowane kursy nauczania i tam chodziłem rok czasu. Ale często dojeżdżałem do matki – po prowianty, po pieniądze.
- Czyli mama zajmowała się gospodarstwem?
Tak.
- To było wtedy dla państwa źródło utrzymania?
Tak.
- A pozostali ludzie – sąsiedzi, znajomi – też gospodarstwa, czy mieli jakieś inne źródła utrzymania?
Rodzina była w pobliżu, ale kontakty były luźne. A z uwagi na to, że Niemcy poszukiwali brata, to tak [ustawili] swoich agentów, żeby pilnowali, [czy nie przyjechał]. Któregoś dnia, jak wracałem z Warszawy pociągiem, to rano już przyjechało gestapo i zgarnęło mnie do Chodakowa. W Chodakowie była akcja tych Niemców, którzy prowadzili śledztwo, niewolili ludzi, wysyłali do Oświęcimia, wysyłali do Warszawy…
- A w którym to było roku – pamięta pan? Początek czy później?
1945.
Tak.
- A jak to się stało, że pan wstąpił do organizacji, że działał pan w konspiracji?
To brat mnie zaangażował. To była organizacja… nie Powstańców, ale…
- Jeszcze przed Powstaniem, prawda? Bo pan mówił, że wstąpił jeszcze przed, wcześniej.
Tak.
- Czyli brat pana zachęcił do wstąpienia do organizacji?
Brat organizując te akcje transportu broni, zrzutów, [zaangażował mnie] do pomocy. Jak przywieźli broń, to trzeba było zorganizować „pochówek” – to znaczy zabezpieczenie tej broni. Był kurnik. Kurnik się zabetonowało, zrobiło się podłogę, ale wejście do tego kurnika było od obory – to było połączone. I w oborze pod żłobami krów zrobiło się wejście do broni. Tam był skład broni, amunicji.
- A pamięta pan sam wybuch Powstania – sam dzień wybuchu, jak to się zaczynało?
Wybuch… Ja byłem w organizacji, to mnie zawiadomili: „Słuchaj, wychodzimy do lasu”. Ale przed tym, jak poszedłem do lasu, wzięło mnie gestapo, bo zawiadomili ich, że Ptaszyński wrócił. To znaczy oni nie wiedzieli, czy to ja, czy to brat. Oczywiście przyjechali samochodem, załadowali mnie i zawieźli do Chodakowa. A w Chodakowie – lanie, bicie! I tak mnie tłukli przez tydzień czasu. Wróciłem siny stamtąd! A że miałem legitymację szkolną, [to mówiłem], że chodzę do szkoły w Warszawie, że tylko przyjeżdżałem, brata nie widziałem, nie wiem gdzie jest. Po dwóch tygodniach mnie zwolnili, ale zwolnili mnie w takim stanie, że musiałem trafić do szpitala. Cały siny, tłukli, ile wlazło! Chodziło im [o to], gdzie jest brat. Ja wiedziałem, gdzie jest brat, bo miałem kontakty z bratem, ale nie powiedziałem. Zaparłem się i ostatecznie zwolnili mnie, ale cały czas byłem pod obserwacją.
Jak wróciłem do domu, to długo nie zagrzałem [miejsca], tylko poszedłem do lasu, bo była akcja. W lesie były jednostki… nie pamiętam, musiałbym popatrzeć, jak to w papierach wygląda.
- Mógłby pan opowiedzieć o samej walce? Jak ta walka wyglądała, jakie państwo mieli warunki, jaka była broń?
Jak ten oddział szedł do Warszawy, to znaczy do lasu, to ja się tam przyłączyłem. Tam żeśmy mieli tylko potyczki z Niemcami po drodze. Poszczególne wsie jak przechodziliśmy – Grochów – i już była Puszcza Kampinoska. Tam nas zaangażowali do zrzutów z samolotów. Trzeba było transportować to wszystko. Ja nie miałem żadnej funkcji, tylko fizyczną.
- To było jeszcze przed Powstaniem i w czasie Powstania?
Już Powstanie trwało. Zaczęło się Powstanie. Później już po zgromadzeniu pewnych [zasobów] broni żeśmy to przetransportowali do Warszawy, na Żoliborz. Tam Powstanie działało. Od kilku dni było Powstanie. Tam były już krwawe akcje. Ja zostałem ranny. Niemcy od Dworca Gdańskiego ostrzeliwali teren Żoliborza. Jeden z pocisków armatnich rozerwał się tuż przy mnie i wynik był taki, że kręgosłup uszkodzony, głowa, biodro. Nadziany byłem różnymi pociskami, ale tam była zorganizowana pomoc lekarska. Oczywiście zoperowali mi kręgosłup, podkleili wszystkie ubytki i oddali mnie do Tworek, do szpitala – ale to już Niemcy. Jak likwidowali Powstanie, to wywozili część ludzi do Niemiec, do niewoli, a część takich, którzy nie wiadomo, czy jeszcze będą żyć, czy nie – to do szpitala dla wariatów.
- Długo pan tam był, w tym szpitalu?
Nie, bo koledzy, którzy zostali żywi i wrócili do Sochaczewa, zawiadomili matkę, że jestem tam i tam – zabrany do szpitala do Tworek. Matka zorganizowała transport i przyjechała po mnie do szpitala. Oczywiście różnymi środkami pomogli [jej] mnie przetransportować – i przywiozła mnie do szpitala do Sochaczewa. W Sochaczewie dalej się leczyłem.
- To było już po Powstaniu?
Po Powstaniu i po operacji. W Sochaczewie [opieka] polegała na wymianie bandaży, bo człowiek gnił, jak mówią. Smród niesamowity! Na mnie nawet narzekali, że takiego śmierdzącego dali [na salę].
- A w czasie Powstania poza tym, że koledzy zawiadomili matkę, była jakaś możliwość kontaktu między sobą?
Nie.
Koledzy jak zawiadomili, dali namiary, to matka już pojechała z tym kolegą, którego brat przyprowadził z Powstania, z Warszawy. On prowadził bryczkę i stamtąd mnie zgarnęli.
- A pamięta pan, jak się nazywa ten kolega?
Bronisław Misiak.
- Jak wyglądało takie życie w Powstaniu – poza tym, że kontakty było bardzo ciężko nawiązać, to, na przykład, gdzie się nocowało, jak się znajdowało pożywienie wtedy?
Mieszkaliśmy na ulicy… [Było] mieszkanie opuszczone przez właścicieli i mieliśmy tam kwaterę – nasza jednostka, tam było wielu kolegów. Oni w dalszym ciągu zostali w Powstaniu i dalej walczyli. Ja już byłem izolowany, trafiłem do szpitala wewnętrznego [na oddział wewnętrzny] w Warszawie. Wynieśli mnie na noszach z pola walki. Trafiłem do szpitala, gdzie dostałem doskonałego chirurga. Doskonale zoperował mi kręgosłup, ponastawiał co trzeba. Później koniec Powstania. Niemcy przychodzili, bolszewicy, „ukraińcy”, którzy:
Dawaj czasy, dawaj! – wszystko co miałeś, to ci zabrali. Przesiedziałem tam w piwnicy, gdzie lekarz urzędował, długi czas. Trudno mi to określić…
Któregoś pięknego dnia – wystrzał! Bomba wpadła przez okno. Wpadła, ale nie wybuchła. Poturlała się – ale chłopaki też były, które chodziły. Poszli, zgarnęli tę bombę i usunęli ją. Ale Niemcy jak już przyszli… Niemcy i granda bolszewicka, która kradła, bo to już było po zjednoczeniu Niemców z bolszewikami. Niemcy wywieźli mnie do Tworek. W Tworkach byłem z tydzień czasu, bo czekałem na ewentualny odzew. Przyjechał [kolega], zabrał mnie i zawiózł do Sochaczewa, do szpitala.
- Mówił pan o tak zwanych ukraińcach. A jakieś inne narodowości spotykało się w tamtym czasie?
Nie. Tylko Niemcy i „ukraińcy”. „Ukraińcy”, którzy współdziałali z Niemcami, byli na ich usługach.
- A jak odnosiła się ludność cywilna do Powstania? Był jakiś kontakt z nimi? Jak oni reagowali na to, co się dzieje?
Starali się nas dokarmiać w szpitalu – bo to wszystko głodne… Pomagali.
- Jak oni sobie radzili? Skąd oni tę żywność zdobywali? Wiadomo o tym było?
Oddziały, które wychodziły i walczyły – na przykład atak na Żoliborzu na olejarnię. Stamtąd przywieźli różne towary i zaopatrywali ludzi.
- Proszę jeszcze powiedzieć, czy w pana oddziale zawiązywały się jakieś przyjaźnie, może jakieś inne związki?
Jak najbardziej.
- Pamięta pan jakieś konkretne osoby i wydarzenia z tego okresu?
Pamiętam sanitariuszki, które czynnie działały. Jak na przykład mnie z pola [walki] wynosili […]. Ale ja nie wiem [jak się nazywała]… Później, po wojnie doszedłem do tego, ale nie chciała ze mną rozmawiać, bo ona była przy jakimś kościele, nie wyszła nawet do mnie. Jak już zacząłem być na chodzie, już po wojnie, to już była Polska – Polska pod okupacją, [sanitariuszka] nie chciała ze mną mieć kontaktu.
- A ci żołnierze, którzy też walczyli? Pamięta pan jakieś osoby, z którymi pan walczył?
Tak.
- Czy pamięta pan, co się z nimi działo w Powstaniu? Czy któryś z nich przeżył? Czy potem jakiś kontakt z nimi był?
Miałem te kontakty, już po wojnie.
Tak. Ale też – każdy a to uszkodzony, a to ranny. I wszystko już odeszło ze świata…
- Chciałam jeszcze zapytać, czy w czasie Powstania była jakaś możliwość czytania prasy podziemnej albo słuchania radia?
Gdzie tam…
- Nie było nic takiego? Czy mieli państwo jakieś…
Informacje od tych, co przychodzili na przykład.
To był kolega… Naszym zgrupowaniem kierował kapitan „Mścisław” i porucznik „Zawieja”. Dla tej grupy, co szła do Warszawy… […] Z tej grupy, z którą ja szedłem do Warszawy, ośmiu zginęło. To był Krakowiak, Wiśniewski, Piotrowski, Pietruszewski.
Lisowski, porucznik Joel [niezrozumiałe] z tej grupy naszej, Krakowiak, […] Kwiatkowski…
- Proszę mi powiedzieć jeszcze, jak się zachowywali Niemcy, żołnierze strony przeciwnej. Pan powiedział, że pana wysłali do Tworek, ale tak poza tym, w walce. Pamięta pan jakieś wydarzenia z nimi?
Te oddziały niemieckie, które likwidowały… to były bardzo przyjazne. Starały się tylko przewieźć… Ja nie chodziłem, bo przecież [miałem] rozwalony kręgosłup. To znaczy [byłem] już po operacji, ale to szczęście, że był fachowiec, który umiał to poskładać. Bo tych dziur to miałem [mnóstwo]. Miałem głowę rozbitą, tu dostałem… To nie pociski, to szrapnel – pocisk, który rozerwał się, to spowodował też inne rzeczy. I mnie trudno było poskładać, więc Niemcy – bardzo przyzwoicie – oddali [mnie] do Tworek. Ale w Tworkach się dopiero zaczęło! Bo wariaci nas obsługiwali, jak ktoś z łóżka wstał – mnie to nie dotyczyło, bo ja nie wstawałem – to lali, bili tych [pacjentów].
Rodzina nasza dalsza – matka w ogóle nie była [zainteresowana] gospodarką, prowadziła w Sochaczewie cukiernię. Ojciec jak przyjechał, zorganizował gospodarstwo – obrządził krowy i tak dalej… I wyjechał dalej do pracy. Ale tam się już praca też kończyła, bo tam też zmiany nastąpiły.
- A jakie było pana najlepsze wspomnienie z czasów Powstania? Czy było coś takiego, co się panu zapisało w pamięci, że coś się dobrego wydarzyło, pozytywnego?
Co mogło się wydarzyć? Tylko czy dostaniemy jeść, czy nie.
- O tym się myślało przede wszystkim? A czy było jakieś najgorsze wspomnienie z tych czasów, które do tej pory pan pamięta – z samego Powstania?
To koledzy, którzy byli jeszcze żywi… [Zdarzało się], że był ranny, lekko, ale był na chodzie, to oni coś przynieśli do zjedzenia, podrzucili. Ale też jak przyszli, to każdy rękę wyciąga, bo jeść chce. Takie koleje losu.
- A co działo się później z matką? Bo pan mówił, że ojciec już zginął w 1942 roku…
Zmarł.
A matka prowadziła to [gospodarstwo]. Wynajęła ludzi, którzy prowadzili gospodarstwo, znali się na gospodarce.
- A to przez całą wojnę trwało? Przez całą wojnę utrzymywała się w ten sposób?
Ta wojna niedługo trwała… Jak ja wróciłem do zdrowia, poszedłem do pracy. W Warszawie […] przyjęli mnie do banku. Pracowałem w Banku Narodowym.
- Od którego roku to było? Od razu jak pan wrócił?
Jak zacząłem chodzić.
- Czyli to był jeszcze 1945 rok?
Tak.
- A pamięta pan sam koniec wojny – ten dzień, kiedy się wojna skończyła? Pamięta pan jakoś szczególnie?
Jaka wolność… To była okupacja. To był dalszy ciąg niewoli, tylko że mniej aktywnie [odczuwanej]. Przecież wieszali ludzi w Warszawie.
- A czy pan odczuwał jakieś represje na sobie z powodu tego, że pan walczył w Powstaniu?
Unikałem wszystkiego. Jak dostałem się do pracy, bo skończyłem szkołę w Warszawie i dostałem dyplom technik mechanik samochodowy… Pracując w banku, zostałem kierownikiem transportu. Tam był profesor Loth, który kierował trochę mną i ułatwiał życie i pracę. Różnie ludzie do tego podchodzili.
- Ktoś robił panu jakieś przykrości z tego powodu, że pan walczył podczas Powstania, czy w ogóle się o tym nie mówiło?
Nie ujawniałem.
Ujawniłem dopiero, kiedy już uciekłem z Warszawy, bo była nagonka, żeby wyłapać tych czy innych. To mówię: „Skoro mnie już raz mieli, to mnie wezmą jeszcze raz!”. I wyjechałem na Ziemie Odzyskane.
- A kiedy to było? W którym roku? W których latach mniej więcej?
Jeszcze były walki o Berlin, a ja już tam byłem, na bliższych terenach, polskich – i trafiłem znów do wojska. Brat był już tam w wojsku. […] W Siedlcach wstąpił do armii polskiej, a był już oficerem. Załatwił mi – przyjęli mnie do gospodarczej jednostki wojskowej, bo się do niczego więcej nie nadawałem. Ale majorem [w tej jednostce] był Rosjanin – major Karauch [fonet.]. Dowodził tą jednostką. To był świat tam [niesamowity]! – z uwagi na to, że ulokował mnie do pracy w gorzelni. Tam w gorzelni było: „Spiryt masz? To dawaj!”. Przyjeżdżali Rosjanie i zabierali spiryt… Ale wynik ostateczny, to że po niedługim czasie musiałem jeździć do majora i dawać sprawozdanie, kto ile spirytusu wziął z gorzelni. Jeździłem tam. On przyjeżdżał, przysyłał kierowcę, kierowca brał mnie i ja mu mówiłem sprawozdanie. W czasie jednego z takich sprawozdań przyjechał samochodem – oplem czy jakimś innym – gdzie drzwi się otwierały odwrotnie. W poślizg wpadł, bo to zima była i mnie wyrzuciło z tego samochodu. A wtedy jeszcze nie wiedzieli, co to są pasy. Uderzyłem głową w drzewo. Pękła mi podstawa czaszki, noga złamana i zawieźli [mnie] do dowódcy. I ten Rosjanin mówi mi: „Ot – wypił tyle a tyle spirytusu”. […] Dał polecenie odstawienia mnie do szpitala i zawieźli mnie do szpitala – najbliżej, do Poznania. W Poznaniu mnie poskładali i stamtąd już znów nawiązałem kontakt z rodziną, z matką.
- To było jeszcze w 1945 czy już później?
Nie wiem… 1946? Z pamięcią też już mam jakieś zawroty. Nie pamiętam gdzie, co i jak…
- W każdym razie zaraz w najbliższym czasie po wojnie. A co się działo z matką wtedy, po wojnie?
Matka prowadziła to gospodarstwo.
Tak.
Brat w wojsku. W Wojsku Polskim, trafił do Szczecina. W Szczecinie skończył studia i [został] zwolniony później z wojska. Wrócił do Warszawy, dostał się do pracy w Ministerstwie Finansów. […] Brat już zmarł. Też przeszedł różne historie zdrowotne…
- Czy jeszcze z czasów wojny albo z czasów samego Powstania utkwiły panu w pamięci jakieś konkretne wydarzenia, które były szczególnie istotne? Coś się konkretnie wydarzyło do zapamiętania na całe życie? Może jakieś konkretne osoby?
Pierwszą osobą jest pani, która przyszła do mnie do domu. A tak – ja do tych wszystkich organizacji… Pracując w banku, byłem sekretarzem Związku Inwalidów Wojennych. Ale nie na długo, bo przyjechał jakiś [człowiek] z terenu Polski – nie pamiętam już, jak się nazywał – i dostał pracę w Związku Inwalidów. Na moim miejscu – ja byłem sekretarzem. [Usłyszałem:] „Nie – to on będzie sekretarzem. Możesz być tylko pomocnikiem!”. Jak on zaczął [pracować], to mu załatwili samochód, przydział samochodu, w Radzie Narodowej zaczął działać. Jakieś komuchy! Co tam będę tłumaczył… A ja już byłem na bocznym torze. Ale na tym bocznym torze byłem, dopóki mogłem chodzić. Teraz już nie mogę chodzić. W Związku Inwalidów to on był szefem, ale ja na wszystko pracowałem. Tylko podziękowania dostawałem […] za pracę.
- Czyli o Powstaniu już potem nie mówiło się za wiele?
Po co? Po to, żeby człowieka zamknęli?
- A spotkał się pan z takimi przypadkami wśród znajomych, że rzeczywiście kogoś zamykali – w swoim kręgu?
Musieli emigrować. Uciekali za granicę – legalnie, nielegalnie.
- A wracali potem do Polski? Słyszał pan?
Nie, jeszcze nie spotkałem żadnego. A przeważnie poumierali…
- […] Czy ma pan jakieś pamiątki z czasów Powstania?
Nie wiem… Ja się już nie ujawniałem. Nawet jak do mnie dzwonili z Sochaczewa, starsi znajomi, chcieli ze mną rozmawiać – to ja nie chciałem rozmawiać z nimi! Bo wiem, że to wszystko byłaby od razu dla mnie niekorzyść. Zaraz się odbijało… Ja unikałem tego. Było dwóch czy trzech kolegów, którzy byli bardzo serdeczni, ale też odeszli naturalnie z życia. Młodszych ode mnie…
- A czy jest coś, co chciałby pan jeszcze powiedzieć na temat Powstania? Co by pan chciał przekazać na temat tego, co się działo w czasie Powstania młodszym ludziom, którzy o tym nie wiedzą? Jakieś swoje odczucie, jak to pan odbiera teraz, po latach?
Głównym odczuciem było, jak mnie przewieźli do Sochaczewa i ze szpitala w Sochaczewie poszedłem do domu. Wróciłem do matki. Zakomunikowano mi, przedstawiono mi dokument, że matka wyszła za mąż. To był 1942 rok, jak ojciec umarł, a jak skończyła się wojna, wyszła za tego kolegę, co go brat przywiózł. Ja czytam ten akt – matka się urodziła w 1919 roku! Nieprawda – była równolatką z ojcem! Ale załatwiła jakoś sobie…
- Ale dlaczego tak zrobiła? Musiała?
Chłopak – ile on miał lat? Trzydziestki nie miał… Ułożyło się życie!
- Czy jeszcze coś chciałby pan dodać na temat samej wojny, Powstania?
Ja już się ratowałem sam. W 1948 roku poznałem dziewczynę z Pińska, która została wywieziona na roboty do Niemiec, ale dotarła do Sochaczewa, w Sochaczewie miała rodzinę i tam uciekła – z matką i z siostrą. I w 1948 roku się ożeniłem. […] Ale już nie udzielam się w żadnych politycznych sprawach.
Warszawa, 6 listopada 2010 roku
Rozmowę prowadziła Katarzyna Sulicka