Józef Marian Nowakowski „Pistolet”
Nowakowski Józef Marian, urodzony 20 stycznia 1927 roku w Warszawie na Hożej.
- Od urodzenia mieszka pan w Warszawie?
W Warszawie na Hożej 84.
- Czym zajmowała się pana rodzina przed wojną?
Przed wojną tatuś pracował w lotnisku, był na Paluchu, był majstrem, akurat był mechanikiem, nie wiem jakim, ale pracował. Tam prawie moja cała rodzina też pracowała, trzech moich braci też pracowało.
- Starsi bracia czy młodsi?
1911 rocznik, 1919 rocznik, 1913 rocznik, 1905 rocznik.
- Gdzie chodził pan do szkoły?
Do szkoły [chodziłem] na Wspólną 46, szkoła numer 40.
- Jaki wpływ na pana wychowanie miała szkoła?
Bardzo dobry. Byłem chętny wszędzie czy do zuchów, czy do harcerzy żem się zapisywał, jeździłem wszędzie, byłem akurat lubiany.
- Jaki wpływ na pana wychowanie miała rodzina?
Bardzo dobry. Ojciec nas trzymał krótko, była w domu dyscyplina, a w szczególności później, jak już miałem siedem czy osiem lat, zapisałem się do krucjaty, byłem jako ministrant, później byłem w chórze, wszędzie byłem.
- Gdzie pan wtedy mieszkał?
Na Hożej 84.
- Jak zapamiętał pan ostatnie wakacje przed wybuchem II wojny światowej?
Przed II wojną światową wtedy byłem nad morzem, byłem też Gdynia-Chylonia, byłem jak na Wschód, zapomniałem… Pojechałem pierwszą turą, to było w 1939 roku, naszą turę puścili, a drugą turę już nie chcieli puścić, spory już były. Kiedy pan wrócił do Warszawy?
Do Warszawy wróciłem… Jak pojechałem w lipcu, tak w lipcu wróciłem.
- W pana domu rozmawiało się o sytuacji, jaka panowała wtedy w Polsce, ewentualnie o wybuchu wojny?
Tatuś taki nie był, tatuś był więcej taki cichy, spokojny, był wędkarzem. Jeździłem z ojcem na ryby na Szczęśliwice, tutaj żeśmy akurat jeździli. Jeździliśmy wszędzie.
- Jak zapamiętał pan sam wybuch wojny?
W 1939 roku już byłem jako harcerz, już brałem czynny częściowo udział przy Emilii Plater, bo tam stanęło wojsko. Był spór, bo ksiądz nie chciał wpuścić wojska na cmentarz (cmentarz był w tamtym odcinku przecież), ale dowódca w stopniu chyba kapitana na siłę [wymusił] i wpuścili. Jak wpuścili, nie wytrwało siedem godzin, jak zaczęli Niemcy walić tak pół koni, pół wszystkiego było...
- Jak zapamiętał pan pierwszych Niemców w Warszawie?
Pierwsi Niemcy wkroczyli chyba 27 września czy 1 października, coś tak było.
Szli, śpiewali. Popatrzyłem − trudno, Polska przegrała, co zrobić, już nie ma innej rady na to.
- Czy w czasie okupacji kontynuował pan naukę?
Skończyłem szkołę podstawową, poszedłem do szkoły elektrycznej na Śniadeckich 8, owszem przyjęli mnie, dwuletnia szkoła była. Stamtąd później, akurat miałem możność, zgłosiłem się do elektrowni, akurat miałem znajomość, zacząłem pracować.
Siedemnaście lat już. Później nasz majster Fortuna mówi: „Józiu, tutaj jest dobrze, teraz cię przerzucę na kotły, że będziesz na noc i na dzień”. – „Dobrze, zgadzam się na to”. – „Ty jesteś na wszystko przebiegły, będziesz wszystko ładnie...”. Akurat nie było żadnej usterki, żeśmy napełniali węglem wszystkie zsypy, bo to była kotłownia numer 3, była najlepsza, bo tamte dwie stare były. Później Fortuna do mnie przychodzi i mówi: „Dzisiaj masz nockę, schodzisz z nocy”. – „Tak”. – „Czy będziesz nam mógł coś załatwić?” – „Zawsze i wciąż”. Miałem takie pisemka, nie pisemka, malowanie, nie malowanie, takie inne sprawy.
- To był pierwszy pana kontakt z konspiracją?
To był kontakt z konspiracją. Tylko wtedy w konspiracji nie byłem, pomagałem, bo miałem przepustkę nocną, to samo nasz Fortuna, który mnie bardzo polubił, mówi: „Dobrze jest”. Co mnie kazał, wszystko robiłem.
- Czym zajmowała się pana rodzina w czasie okupacji?
Tatuś był jako ślusarz, wtedy nie chciał, Niemcy trzy razy do ojca pisali, żeby poszedł na Paluch. Zrzekł się tego, że się źle czuje, też ma inne [zajęcia]. Później ojciec prywatnie robił na Senatorskiej 30, pompy robił, nie pompy, takie inne przerabiane były. Z tego się utrzymywaliśmy.
Bracia − jeden był fotograf, drugi ślusarz, trzeci elektryk, robił w Ursusie przy tych czołgach jako elektryk; czwarty nie wiem, co on robił, gdzie on [pracował], nie mogę powiedzieć, 1919 rocznik, tych to wszystko pamiętam.
- Czy pana rodzina wiedziała?
O Powstaniu Warszawskim nic nie wiedziała.
- A czy wcześniej wiedziała o pana zaangażowaniu w konspirację?
Nie, nic. Fortuna mnie powiedział: „Proszę nic nie mówić”.
- Należał pan w tym czasie cały czas do harcerstwa?
[Tak, należałem] do harcerstwa. Później pracowałem akurat w Elektrowni Warszawskiej, pomału byłem wciągany w konspirację.
- Kiedy oficjalnie przyłączył się pan do konspiracji?
Drugiego sierpnia do porucznika „Ambrozji”, bo mnie Fortuna dał takie pisemko do niego.
- Czyli już po wybuchu Powstania?
Tak, bo 1 sierpnia było [rozpoczęcie], a 2 sierpnia zgłosiłem się. Porucznik „Ambrozja”, owszem, przyjął mnie, mówi: „Pseudo jakie?”. – „Pistolet” – „Dobrze”. Z początku byłem przy nim, bo gdzie szedł porucznik, to z nim razem jako konwój. Później byłem przydzielony do sierżanta „Bogdana”. Później „Bogdana” zabiło akurat, dostał pięć odłamków, że było patrzyć przykro. Później nasz porucznik zrobił taką organizację, że wypadowa taka, to tu, to tu. Gdzie było gorzej, to żeśmy chodzili. Później na Piękną, na PAST-ę.
- Czy był pan w jakiś sposób uzbrojony w momencie rozpoczęcia Powstania?
Nie miałem nic.
Broń zdobyłem na Niemcach.
- Czy pamięta pan, kiedy to było?
To już sobie nie przypominam, bo to taki długi czas, sześćdziesiąt sześć lat.
- Jak zapamiętał pan wybuch Powstania?
Wtedy akurat, kiedy miało wybuchnąć Powstanie, Fortuna mnie wzywa: „Godzina dwunasta kończysz”. – „Dlaczego, co, jak?”. Nie chciał mi nic powiedzieć, mówi: „Masz iść do domu, masz się zgłosić do porucznika »Ambrożego«. – „Dobrze”. Dopiero patrzę, 1 sierpnia wybuch był. Pierwsze strzały były na Emilii Plater 10. Tam były jakieś warsztaty tokarskie, takie inne, mieli uzbrojenie, wszystko mieli. Później Hoża 51, ciężki bój przeszli, prawie trzy dni było ciężko zdobyć, ale zdobyli, już cały odcinek mieli wolny.
- Jak zapamiętał pan reakcję ludności cywilnej w pierwszych dniach Powstania?
Każdy się bał. Jeszcze moja mama... W poniedziałek akurat przychodzę z elektrowni, a mama pranie robi: „Mamusiu, mamusia przestanie”. – „Nie, muszę”. – „Mamusia przestanie, bo mamusia nie zdąży nic zrobić”. Ale jak to każda kobieta – nie – musiała i nic więcej. Co zrobić. My mieliśmy Hoża 82, tam był cały sztab niemiecki, w szkole Hoża 82, było to, że stamtąd frontowi Niemcy przychodzili, później ich wysyłali chyba na front.
- Czy pamięta pan, jakie były pana pierwsze zadania, w pierwszych dniach Powstania?
Z początku miałem robienie barykady, żeśmy ściągali…
- W którym miejscu była barykada?
Hoża 80, a później Emilii Plater 25/20 [?] była barykada, żeśmy nocami ściągali płyty, żeśmy układali. A przed tym Hoża 78 duże magazyny książek, to było w skrzyniach, żeśmy skrzynie ciągali, żeby dać wpierw płyty, a później skrzynie.
- Dużo osób pracowało przy budowie barykady?
Dużo się bało. Nas trzech było takich, co chodzili. Mój kapitan mówi: „Ty się nie boisz?”. – „Nie boję się, nie jestem taki, żeby się trząść. Jak trzeba, rozkaz, trudno, jak już padnie człowiek, to padnie, a nie, to nie”. Później na samym rogu drzewo było, trzeba było to drzewo ściąć, każdy się bał. To nas trzech, żeśmy piłę [wzięli], żeśmy zżynali prawie trzy godziny, bo to duży pień był. To żeśmy dali na sam początek barykady, żeśmy zrobili – jak przejście było Hoża 80 – taki mały bunkierek, żeby była możność patrzeć, bo Hoża 88 to był zwany bunkier wysuwany, Niemcy wysuwali bunkier.
Pewnego razu, to było 5 czy 6 sierpnia [porucznik] mówi: „»Pistolet«, pójdziesz ze mną do sztabu”. – „Zgoda, tylko, poruczniku, jest ta sprawa, że jak będzie tego, to porucznika…”. Akurat słyszę strzał, a [koło] porucznika kulka przeszła w tym [momencie], to wstał, mówi: „Boże, już bym nie żył, żeby nie ty, już by po mnie było”. Trudno, wypadek.
- Pamięta pan, jakie były inne pana zadania?
Zadania moje były różne. Odprowadzałem Niemców do „Palladium”, bo akurat mieli ich, to nas szło wtedy trzech, piwnicami żeśmy przechodzili, to żeśmy brali dziesięciu, dwunastu czy iluś Niemców, robili to, takie inne sprawy.
- Wspomniał pan o budynku „małej PAST-y”. Czy może pan powiedzieć coś więcej?
To była sprawa, wtedy nasz porucznik i porucznik „Sokół”, mówią: „»Pistolet«, mamy…”. Aha, na Poznańskiej robili granatnika, żeśmy to wzięli, żeśmy wbijali na Piusa kilka razy serię, [Niemcy] przechodzili akurat, żeśmy wybili, wystrzelili trzy razy z tego, później nic, później porucznik mówi: „To nie da rady”. Dopiero miotaczem ognia [strzelano], dopiero Niemcy poddali się. Było chyba z pięć czy sześć plutonów.
- Jak zapamiętał pan tych żołnierzy niemieckich?
Normalnie, w mundurach niemieckich, w hełmach, w tym wszystkim.
- Czy był pan już wtedy uzbrojony?
Normalnie byliśmy w swoich ciuchach.
- Jaką broń miał pana oddział?
Cekaem był, karabiny normalne były, moździerz, nie mogę narzekać. Jeszcze sprawa jest jedna, na Emilii Plater 21 były materiały piśmienne, jedną Zosię zabiło, druga jeszcze jest, później przychodzę akurat na Emilii Plater, bo żeśmy przeskakiwali, bo przecież nie było jeszcze barykady, tą drugą zabiło. Mówię do porucznika: „Panie poruczniku, pójdziemy − tam mieli fajki − pan porucznik wie, tu każdy samo przez się”. Wtedy porucznik mówi: „Dobrze, przejdziesz, ale dostaniesz dwóch”. Dwa sznury przeciągnąłem, dwa worki, my otwieramy kufer, aż żeśmy usiedli, same „Mewy”, zapach tych papierosów, taka duża skrzynia tego była, żeśmy to ściągnęli do nas. Porucznik aż skoczył do góry: „Mój Boże kochany, będziemy mieli z czego żyć”. Bo jak fajki były, to było jedzenie, było wszystko.
- Jak wyglądało zaopatrzenie w żywność?
Bardzo dobre było, nie możemy narzekać, nasz porucznik tak dbał, że żeśmy zawsze mieli wszystko.
- Do samego końca Powstania?
Do samego końca Powstania. Dużo ratowały papierosy, takie trzy pełne worki żeśmy ściągnęli, po co żeśmy mieli dać komu innemu, jak przecież można było wziąć, przecież ludzie też tak samo palili i nie palili.
- Jak wyglądało zaopatrzenie w wodę?
Mnie się zdaje, że u nas do końca była woda, bo Hoża 76 było też takie [miejsce], później Hoża 53, też były siostry, też była woda. Aha, były na ulicy Poznańskiej, pomiędzy [wejściami], jak się wchodziło od Hożej 49 chyba, wchodziło się i była studnia głębinowa. Myśmy mieli odcinek, tylko tamci musieli badać, bo strzelcy wyborowi przychodzili, cholery, i strzelali do ludzi − Niemcy. My żeśmy mieli tutaj ciężko, Emilii Plater 19 tak samo, bo zaraz dalej byli Niemcy. Raz mówię do porucznika: „Panie poruczniku, pójdę do siebie do domu”. – „Co ty się wygłupiasz, nie pójdziesz”. – „Pójdę”. Wymknąłem się, poszedłem na czwarte piętro, akurat były kartofle, była mąka, był olej, napiekłem placków, przyniosłem. „Skąd to masz?”. − „Byłem u siebie w domu”. − „Ach, ty cholero”. Ratowało się jak mogło.
My żeśmy ewakuowali całą Wspólną 86, 84, 23, 25, 79, ewakuowaliśmy ludzi, tak samo moją rodzinę, wszystko ewakuowaliśmy do wewnątrz, bo Niemcy 15 sierpnia spalili cały odcinek.
- Utrzymywał pan jakiś kontakt z rodziną?
Ojciec był u mnie, to było piątego czy szóstego dnia sierpnia, akurat, był taki dół, ojciec wpadł w ten dół, mówię: „Co się tak rusza, kto tam jest?”. Usłyszałem głos swego ojca. „Tatusiu, co tatuś tu robi?”. – „Przyszedłem do ciebie”. Dopiero ojca wyciągnąłem do tego przejścia. W 1944 roku ojciec miał sześćdziesiąt lat, bo urodzony z 1884 roku.
- Czy pana bracia też brali walczyli w Powstaniu?
Tylko ja jeden. Jeden brat mieszkał we Włochach, żaden nie [brał udziału], tylko ja jeden żem się odważył. Raz przyszedł porucznik (on później dostał kapitana, mnie się myli), mówi: „Skoczcie, ściągnijcie ludzi, bo mamy mało ludzi, żeby przyszli”. Żeśmy ludzi ustawili, chyba ze trzydzieści osób, jak zaczęli z granatników bić, to istny popłoch, brat z tego wszystkiego do kuchni wpadł, cały chodził, mówię: „Co ci jest, jak Bozie kocham, ja się nie trzęsę”. – „Już taki jestem, co zrobić”.
- W jakich warunkach przyszło panu spać w czasie Powstania?
My żeśmy spali w szpitalu na Hożej 80 w piwnicach, lochy były. Poszedłem do porucznika: „Panie poruczniku, pójdę na pierwsze piętro, będę spał”. – „Nie boisz się?”. – „Nie”. Spałem na pierwszym piętrze.
- Czy w czasie Powstania zawarł pan jakieś szczególne przyjaźnie?
Przyjaciół, Boże kochany – „Bolszewik”, później „Stalin”, co żeśmy razem się wychowywali, wszyscy przez to samo przeszli, później Zdzisio jeden, później Kazio, to Emilii Plater 21, bo akurat z tego punktu wszystko przecież było.
- Wszyscy koledzy byli z panem w oddziale?
Tak jest, nas było chyba sześciu czy siedmiu z tego odcinka, wszyscy żeśmy walczyli. Tylko że „Stalin”, jak akurat był na Emilii Plater 19 ostrzał, dostał w nogę, był w szpitalu na Poznańskiej.
- Czy utrzymywał pan tę znajomość po wojnie?
Owszem. Później żeśmy się spotkali w Alejach Jerozolimskich 51, wszyscy byli; „Kędzior” też był bardzo [bliski], kilku takich szczerych kolegów było. Później przyszedł porucznik „Sokół”, zabrał nas chyba siedmiu czy ośmiu: „Idziemy na plac Trzech Krzyży”. − „Po co?”. − „Odbić głuchoniemych”. Żeśmy odbili, stamtąd (to pamiętam jak dzisiaj) dwie beczki spirytusu żeśmy ciągnęli do siebie. Później zrzuty były chyba 6 czy 7 września, mnie się tak zdaje. Jeden zawisł na samej kopule, to nasz porucznik mówi: „Cholera, tutaj wszędzie obstrzał, z poczty z Nowogrodzkiej mamy ostrzał, jak to weźmiemy?”. – „Poruczniku, ja, »Bolszewik«, Zdzisiek, jeden, drugi, znamy te tereny, pójdziemy sami”. Żeśmy odcięli, ale nic takiego ciekawego nie było w tym zrzucie. Niby zrzuty, a zrzuty prawie nic takiego nie dały. Więcej poszło do Niemców niż do nas.
- Co w czasie Powstania robił pan w wolnym czasie, czy taki był?
Co my żeśmy robili? Żżeśmy grali w karty, to szmul, to inne, żeśmy rozmawiali, zawsze coś było, jakieś zajęcia były.
- Czy słyszał pan o przejawach życia kulturalnego?
Żeśmy mieli kaplicę też, żeśmy mieli msze, żeśmy mieli wszystko, był kapelan u nas, tak samo msze były, wszystko było
Piętnastego sierpnia brałem przysięgę.
Na Poznańskiej 15 był nasz ołtarz, ci, którzy akurat wstąpili, to przysięga była.
- Dużo osób razem z panem składało przysięgę?
Z pięćdziesięciu było.
Kapitan „Zaremba”, bo był naszym dowódcą, a później, jak poszedł walczyć, bo akurat poszedł na Żurawią, dostał w lewą rękę, musieli rękę amputować. Wtedy zrzuty były, mnie się zdaje, 15 sierpnia to z Anglii zrzuty były, to „Piorun” przyszedł do nas w stopniu kapitana, a kiedy się poddało Stare Miasto, to było chyba na początku września, to przyszedł do nas porucznik „Wilk” ze swoim wojskiem.
- Co się dalej z panem działo w czasie Powstania, jakie były pana kolejne zadania?
Moje zadanie było później [takie], kapitan mówi: „Trzeba będzie dłużej dać…”. Aha, wtedy służbę miałem, byłem jako inspekcyjny, przychodzę, czuć szmer jakiś − jaki szmer? Dochodzę, róg Emilii Plater, Wspólnej a tam Niemcy nadciągali. Dochodzę do naszych, wszystko śpi, o Boże kochany, zerwałem porucznika: „Co się stało?”. Taka i taka sprawa, dopiero żeśmy wszystko [postawili na nogi], bo naszliby nas wtedy. Mówi: „Twoje szczęście, »Pistolet«, żeś wykrył”. Już byli blisko, bo szmer był, zamiast oni po cichu, to zaczęli gadać, a w nocy echo idzie i to wszystko.
- Czy w czasie Powstania spotkał pan w Warszawie jakichś obcokrajowców?
Na naszym odcinku przy Emilii Plater to żeśmy nie mieli. Przed Powstaniem był jeden Murzyn, zawsze chodził Marszałkowską, Alejami. Pamiętam, wtedy szedłem z Elektrowni Warszawskiej, co wtedy zabili tego grajka, cholera go wie czy to było, nie przypominam sobie, ale wtedy co była ta akcja, jego zabili. Wtedy już obstąpili [teren], jak hotel był, i ustawiali ludzi. Akurat szedłem z elektrowni, babcia tam miała budkę z gazetami akurat, dochodzę do budki, patrzę, babci nie ma w budce, a patrzę, pełno Niemców, mówię: „Gdzie pójdę, jestem w czapce elektrowni”. Patrzę, idzie porucznik, na niego walę, tak się na mnie spojrzał –
Ausweis! Wyjąłem –
Elektrische Werke mówię:
Ja. Gdzie mieszkam? Mówię:
Wiktoriastrasse vier und achtzig – Nach Hause! Och! A to wszystko już stało do rozstrzału, myślałem, że już będzie po mnie.
- Czy pamięta pan w jakich okolicznościach dowiedział się o tym, że Powstanie upada?
Jeszcze dalej, nasz porucznik organizuje: „Kto idzie na odsiecz Mokotowa?”. Nas zgłosiło się dziesięciu, porucznik „Sokół” prowadził nas. Doszliśmy do [placu] Unii Lubelskiej, kazali się nam cofnąć, bo już Mokotów się poddał. Przychodzimy, a porucznik mówi: „Co tam?”. – „Mokotów się poddał”. To było 27 września, to pamiętam jak dziś − Mokotów się poddał. Wtedy żeśmy się dowiedzieli, że szli do Centrum, a oni się skierowali na żandarmerię, chyba z sześćdziesięciu naszych rozstrzelili. W kanałach, to trzeba wiedzieć, bo niekiedy w tych kanałach żem chodził, żeśmy tam sobie znaczyli, ale to wszystko co to dało, to nic nie dało. A „Berty”, jak zaczęły bić, to Boże kochany, tylko przechodziły na Pragę. Do nas wpadła chyba we wrześniu, akurat wtedy szedłem, słyszę świst, uciekłem, a to taki duży odłam poszedł, Hoża 62 – „Berta” dała. Nie przypominam sobie, w którym to miesiącu, chyba wrześniu, co ruskie samoloty nadleciały. Messerschmitty, nie miały gdzie zwalić, to zwaliły bomby na Księcia Skorupkę, na [kino] „Hollywood”, tych Niemców wszystko roz… tego.
- Jak zapamiętał pan kapitulację Śródmieścia?
Ludzie, wszystko wyszło, wszystko całowali się, jeden drugiego: „O! Żyjesz, to szczęście” – radowali się. Akurat doszedłem róg Marszałkowskiej i Alej, spotkałem wtedy ciocię, wujka spotkałem, mówię: „Gdzie wy żeście byli?”. – „W piwnicach wszystko siedziało”. Tak, bo gdzież to przecież [było].
- Pan opuścił Warszawę jako cywil czy jako żołnierz?
Jako cywil, dlatego że nasz porucznik powiedział, kto ma rodzinę, jak najmniej wojska. Wtedy pojechałem, wysiadłem we Włochach, bo taki pociąg był, co woził też ludzi. Władowali się, chciałem wysiąść, matka, ojciec: „Nie, bo nas wszystkich rozstrzelą”. – „Nie, to już jadę”. Jakbym wysiadł we Włochach i bym poszedł do swego brata…
Z Pruszkowa nas wzięli na Lamsdorf, z Lamsdorf nas wzięli na Stargard Szczeciński, ze Stargardu Szczecińskiego było zezwolenie, dostali pismo, że trzeba dać na Linz, to nas przesłali do Austrii, do Linzu. Z Linzu dostali pismo, żeby dać na Prellenkirchen, pomiędzy Wiedniem a Prellenkirchen było osiemdziesiąt kilometrów, żeśmy kopali okopy przeciwczołgowe, przeciwpancerne.
- Ile czasu tam pan spędził?
Trzeba było jakoś robić. My żeśmy spali jak obora, nad tą oborą, mróz był, a to wszystko mieszkało. Później kiedy już ewakuowali to wszystko, pojechałem z bratem Gienkiem, mówię: „Gienek, dalej tam nie idę”. – „A co będziesz robił?”. Podwinąłem nogę, kuśtyk, kuśtyk, nas ewakuował Wermacht, trzech mnie pomagało. Patrzymy, już kawał są, nogę odwinąłem, do pociągu [wsiedliśmy], żeśmy byli w cywilnych ubraniach. Gdzie oni robili obóz, tam wpadali, szukali, to stanąłem jak ten trusi, czekam, co będzie. Patrzę, przeszli, patrzę, Genka przeszli, tamtych dwóch przeszli, och, całe szczęście. Dojeżdżamy do Wiednia, alarm, do schronu, dobrze, żeśmy poszli do tego schronu, ze schronu wychodzimy, a Genek mówi: „Gdzie jedziemy?”. – „Jak to gdzie, do Linzu jedziemy”. – „A dlaczego?”. – „Przecież tam żeśmy byli”. – „Tak, racja”. Poszliśmy tam, żeśmy powiedzieli, że nasze rozbili, przyjęli nas, żeśmy byli do końca.
- Kiedy wrócił pan do Warszawy?
Kapitulacja była w kwietniu, maj, chyba pod koniec maja albo czerwca, w czerwcu chyba. U nas to inaczej było. Ruskie, jak objęli to wszystko, to nas nie pchali na Czechy, tylko na Węgry, tamtędy, pchali na Węgry, każdy co miał przy sobie. Nim my żeśmy doszli do Węgier, to my żeśmy już nic nie mieli, każdy nas ogołacał.
- Ile trwał powrót do Warszawy?
My żeśmy szli do Budapesztu trzy dni chyba. Dwa dni żeśmy szli szosą z Wiednia, szosą na Węgry, później do Węgier żeśmy doszli, nas przyjęli bardzo szczerze, żeśmy pobyli w Buda, bo Peszt był cały zniszczony, a jeszcze Buda cała była, W Peszcie to nie było domu, nie było nic. Żeśmy tam zaczęli chodzić, patrzyć. Później szykowali transport do Warszawy, to my żeśmy jechali prawie półtora dnia, tylko w dół, w dół bez przerwy, żeśmy przyjechali na dworzec na Towarową. Spotkałem kolegę, żeśmy razem walczyli: „»Pistolet«, nie przyznawaj się, żeś walczył w Powstaniu Warszawskim, bo wszystko rozstrzelają ruskie, gdzie, który napisze w ankiecie, dwa dni, nie ma go już”. – „Dobrze żeś mnie ostrzegł”. Wszystko, co który w ankiecie napisał, dwa dni, trzy dni już nie ma go. Niestety, ale tak było. Żeśmy się później bali pisać, tylko się pisało takie różne… W 1982 to chyba Gomułka nam dał, że wtedy skasował UB, chyba Powstańcy mieli środowisko. Później żeśmy się dowiedzieli, że w Lubelskim, co się poddali, wszystko rozstrzelili akowców.
- Jak wyglądała Warszawa w 1945 roku?
Nie można było dojść. Kiedy przyjechałem, to już Warszawa była częściowo oczyszczona, ale Warszawa była cała, jak my żeśmy odchodzili, gdzie my żeśmy walczyli, to tak dużo nie było [zniszczeń], ale jak Dzika, Kacza, Gęsia, Złota, to ruiny były. Jak żeśmy zobaczyli tą Warszawę, to nie ta Warszawa, co my żeśmy ją zostawili. Zaczęli palić, bo gdzie mieszkałem, to spalili 15 sierpnia cały odcinek. Za dużo Niemców wpadło. My żeśmy też ich tak samo zabili sporo przecież, bo żeśmy mieli dobry obstrzał do nich.
- Czy po wojnie był pan w jakiś sposób represjonowany za udział w Powstaniu Warszawskim?
Pytali się mnie, ale nie mówiłem, że walczyłem w Powstaniu Warszawskim, bo każdy się bał kogoś, bał się, powie i patrzyć. Opowiadał nasz porucznik, bo pojechał wtedy do Anglii chyba, wrócił, niestety ich wzięli jako zakładników. Biedak na Oczki róg Chałubińskiego dwa piętra w dół siedział, jeszcze ten dom jest, otworzyli to i siedział, przecież woda się lała, opowiadał nam to wszystko.
- Co działo się z panem po 1945 roku, czym się pan zajmował?
Wtedy robiłem w Elektrowni Warszawskiej, przyjęli mnie. Porobiłem dwa czy trzy lata, później mnie koledzy powiedzieli, później poszedłem do „Elektromontażu”, później byłem do końca już w budownictwie.
- Jakie jest pana najlepsze wspomnienie z czasu Powstania?
Z Powstania my żeśmy tego nie okazywali, bo przecież jeden drugiego żeśmy się pocieszali, żeby jakoś przeżyć. Wtedy kiedy już było zawieszenie broni, to każdy się uściskał, że każdy żyje, ale dokąd będziemy żyli, jak będziemy żyli, to tak samo.
- A jakie jest pana najgorsze wspomnienie?
Najgorsze wspomnienia to miałem w Elektrowni Warszawskiej, bo wtedy kiedy kocioł, co było obciążenie, co kopuła poszła do Wisły, to nas dali sznurem, mówię − już po nas będzie. Wpadł jakiś pułkownik czy major nawet, zatrzymał wszystko, zlikwidował to, nas puścił.
- To nie było w czasie Powstania?
Nie, to było w 1944 roku, miesiąc marzec czy coś takiego. To był dla mnie najgorszy czas.
Z Powstania, wtedy kiedy z kilku naszych kolegów [zginęło], to jeden… Boże kochany, porucznik mówi: „Zdzisiu, pójdziesz dzisiaj na górę”. On powiedział do porucznika: „Panie poruczniku, czy przeżyję, to nie wiem”. Ułamek sekundy, żeśmy odeszli, godzinę czy dwie, pocisk padł, osiemnaście odłamków, wszystko [zniszczone], Boże, to patrzyć nie było na co przecież.
- Czy jest coś, co szczególnie utkwiło panu w pamięci?
Tak jak my żeśmy wtedy Niemców zdobyli, to wtedy było zadowolenie, że żeśmy ich [pokonali], ale to trwało krótko, dwa miesiące i Powstanie zniknęło.
- Jak teraz po sześćdziesięciu sześciu latach ocenia pan Powstanie?
Wyszedł rozkaz, każdy się musiał stawić, każdy chciał, żeby mieć wolność. A tu niestety, wolności nie było, tylko żeśmy poszli na tułaczkę. Wszystko spalone, później do wszystkiego [trzeba] się dorabiać, to było ciężko.
- Czy chciałby pan dodać coś jeszcze na zakończenie?
Żeby każdy zdrowy był, jak się należy, żeby miał otuchę do życia, żeby jeszcze kilka lat pożyć.
Warszawa, 17 listopada 2010 roku
Rozmowę prowadził Dominik Cieszkowski