Halina Kossakowska-Furnal „Joanna Kuźnica”
Urodziłam się w Warszawie, ulica Piękna 56, miałam brata, który już nie żyje niestety dawno. Miałam dobre dzieciństwo, kochających rodziców, starających się. Tata pracował, był maszynistą PKP, ale pierwszej klasy, byliśmy z tego bardzo dumni. Bardzo dużo podróżowaliśmy wtedy całą rodziną, właśnie pierwszą klasą, mieliśmy zawsze oddzielną salonkę na wyjazdy, to były takie przywileje. Tata kochał swoją pracę, chyba od dziecka sobie wymarzył to, że będzie maszynistą. Tak właśnie było do końca i nas wszystkich utrzymywał z tej swojej pracy, mama nigdy nie pracowała.
- Jak pani zapamiętała wybuch wojny?
Wybuch wojny. Miałam szesnaście lat.
- Zastał panią w Warszawie?
Nie. Mieszkaliśmy w Rembertowie pod Warszawą. Miałam szesnaście lat, zdążyłam być na jednym szkolnym balu mojego brata, w szkole. To było jedyne moje większe przeżycie. Skończyłam tak zwaną małą maturę. Właściwie nawet jeszcze nie zdążyłam skończyć, bo [kończyłam] czwartą klasę (wtedy były cztery klasy gimnazjalne, dwie licealne) kończyłam już w okresie okupacji w Warszawie. Potem znów zamieszkałam w Warszawie.
- W czasie okupacji pani dalej kontynuowała naukę?
Tak.
- W której szkole? czy to były tajne komplety?
Nie. Przed wojną chodziłam do Gimnazjum Handlowego na Górnośląską, a w czasie okupacji Niemcy pozwolili na otwarcie gimnazjum kupieckiego dla dorosłych. Już prawie wszyscy pracowaliśmy gdzieś i jednocześnie się uczyliśmy, to było takie legalne, właściwie legalne studium. Zdążyłam zrobić maturę tuż przed Powstaniem.
- Przed wybuchem Powstania?
Tak.
- Gdzie się pani zetknęła z konspiracją?
Z konspiracją zetknęłam się w szkole, w liceum, cała dyrekcja należała do AK.
- To była ta sama szkoła na Górnośląskiej?
Nie, w tej chwili nawet nie pamiętam, gdzie ona się mieściła, ale to nie była taka kontynuacja tego samego kierunku handlowego. Wszyscy jakoś tak wciągnęliśmy się w tę grę konspiracyjną, wszyscy później spotykaliśmy się w czasie Powstania. Wiele osób z mojej klasy zginęło.
- Przeszła pani jakieś kursy przygotowawcze w ramach konspiracji?
Tak, mieliśmy w prywatnych domach naukę zakładania opatrunków, zakładania bandaży, bandażowania w różny sposób.
- To były kursy dla kobiet?
Tak, to były [szkolenia] dla kobiet, a dla chłopców były ćwiczenia z bronią, obchodzenia się z bronią, potem wyjeżdżali do Podkowy Leśnej i ćwiczyli strzelanie. Tak że byliśmy przygotowywani i w rozmowach, był taki rodzaj wykładów, co nas czeka. Czekaliśmy na godzinę „W”, która nastąpiła wreszcie, o godzinie piątej.
- Jak pani zapamiętała moment rozpoczęcia i okres poprzedzający Powstanie? Jak to w pani wspomnieniach się zapisało?
Zapisało się w taki piękny sposób, dlatego że myśmy stacjonowali wtedy na Poczcie Głównej, na placu Napoleona.
- Gdzie było miejsce zbiórki waszego oddziału? Właśnie w budynku Poczty Głównej?
Właśnie Poczta Główna, tak jest. Tam były noclegi, tam jeden z kolegów od razu wszedł na najwyższe piętro i wywiesił flagę polską. Właściwie czuliśmy się, może to trochę głupio powiedziane, ale czuliśmy się w wolnej Polsce.
Właśnie ten plac Napoleona, Poczta Główna – to już była wolna Polska, to już było wywalczone przez nas. To było takie radosne, byliśmy wszyscy tacy młodzi, cieszyliśmy się właśnie tą flagą biało-czerwoną na szczycie, co prawda to zdenerwowało Niemców i dlatego tę Pocztę Główną później zburzyli całkowicie. Musieliśmy się przenieść na Świętokrzyską 28.
- A pamięta pani, kiedy nastąpiły ataki, które spowodowały, że musieliście przenieść te kwatery „Kilińskiego” z placu Napoleona na Świętokrzyską? Jaki to mógł być okres?
Trudno mi to w tej chwili jakoś tak połączyć datami. Wydaje mi się, że to wszystko się działo bardzo szybko, prawie błyskawicznie.
- Z jakiego miejsca Warszawy przedostawała się pani do Powstania, 1 sierpnia, gdzie pani wtedy mieszkała?
Mieszkałam w centrum Warszawy u koleżanki, której tata był granatowym policjantem, ale bardzo nam pomagał, zgadzał się na nasze spotkania w jego mieszkaniu. Szczegółów nie pamiętam, przyznam szczerze.
Tak nie mogłabym określić.
- Co należało do pani zadań? Czym pani się zajmowała w czasie Powstania?
Chodziłam razem z chłopcami na akcje, co prawda nasz dowódca jak gdyby osłaniał, więc mówił: „Tu zaczekasz, później dopiero podbiegniesz do nas”. To była taka ochrona, żebyśmy się nie pchały na pierwszy ogień. Ale się chodziło na wszystkie akcje tam, gdzie chłopcy chodzili, a takich akcji było dość dużo. Mieliśmy może więcej broni niż w innych oddziałach, tak że chłopcy byli uzbrojeni, zresztą mi też przynieśli, zawsze chodziłam z taką „piąteczką” (to się mówiło „piątka”), mały pistolecik, to było takie nie dla zabicia kogoś, a dla osłony siebie, dla pewności, bo przechodziło się, latało się, to była łączność, przez Aleje Jerozolimskie, to było bardzo ciężkie przejście.
- Z Północnego na Południowe Śródmieście?
Tak. Wtedy przeważnie nocą się przechodziło. Dużo było takich sytuacji, że człowiek się narażał, ale o tym się nie myślało, bo idąc do Powstania, byliśmy już ukierunkowani na to, że my z tego Powstania nie wrócimy, to byłby cud przeżyć takie walki. Ale jednak przeżyło nas sporo, a jeszcze więcej zginęło.
- Czy jakieś szczególne akcje, których pani była świadkiem, zapadły pani w pamięć?
Chyba to, że starałam się jakoś nie myśleć o tym. Wymazuję z pamięci, rzeczy, o których nie chcę myśleć, dlatego mało pamiętam, żałuję w tej chwili, że tak mało pamiętam akcji, ale były duże akcje. Pamiętam Niemców wyłażących spod ziemi, można powiedzieć, z rękami podniesionymi, to zasługa naszego oddziału.
- Jak pani zapamiętała Niemców? Oni się bali według pani? Jak się zachowywali?
Przede wszystkim zazdrościłam im umundurowania, uzbrojenia. Nasze to było bardzo liche przy ich.
- Pamięta pani, że Powstańcy byli słabo uzbrojeni?
Tak, [Niemcy byli] bardzo dobrze uzbrojeni, ale jak słyszałam, wyrażali się o Powstańcach bardzo dodatnio. Najlepszy dowód, że jak wychodziliśmy, to oni nas potraktowali jak żołnierzy. Odwrotnie niż nas później traktowano po wojnie. Można powiedzieć, [że traktowali nas] z wielkim szacunkiem, bo oni widzieli, z jakim oddaniem my walczymy; oni wiedzieli, o co my walczymy przecież, o swoją stolicę. Jak gdyby nas rozumieli do pewnego stopnia, aż byłam zdziwiona tym. Wyszliśmy jednak z ludnością cywilną, nie chciałam iść do żadnego obozu. Mój brat był w obozie w Mauthausen.
- Brat też brał udział w Powstaniu?
Brat nie brał udziału, ja brałam udział i jakoś przeżyłam, a ten obóz go właśnie wykończył, w skrócie można powiedzieć.
- Ale był wywieziony do obozu po Powstaniu?
Był wywieziony przed Powstaniem, dlatego że wyłapywali młodych mężczyzn, bo Niemcy wiedzieli, że szykuje się jakaś zawierucha i starali się właśnie wyłapywać, nawet na ulicach były takie łapanki w Warszawie. I on właśnie tak trafił i wywieźli go…
- W którym roku, pani pamięta, w 1944 to było?
Nie, to było przed Powstaniem, chyba w 1943, to było wcześniej. Tak na granicy 1943, 1944, przed Powstaniem.
- Czy pani zapamiętała, czy to byli Niemcy, czy to inne narodowości w niemieckiej armii służące, żołnierze?
Pamiętam Węgrów.
Jeden z Węgrów przeszedł do nas. Walczył z nami.
- To był Batalion „Kiliński”, tak?
Przeszedł do nas uzbrojony, z bronią, ze wszystkim i od razu z tym nastawieniem, że on będzie walczył o to, co my, i razem z nami, oczywiście był do końca z nami.
Właśnie nie pamiętam w tej chwili.
- A okres, w którym on mógł przejść na stronę Powstańców, jakoś się pani kojarzy, kiedy to mogło być?
Nie bardzo mi się to kojarzy.
- Ale pamięta pani, że taki człowiek był z wami i był do samego końca?
Był, był. Tak, był z nami do końca. Chociaż nie wiem później, jak to z tym wyjściem z Warszawy było. To już nie pamiętam. Ale też chyba jakoś wyszedł, ale z kim wyszedł, to nie mam pojęcia.
- A zetknęła się pani z Rosjanami albo „ukraińcami” w armii niemieckiej?
Nie, nie, właśnie tylko pamiętam Węgrów.
- Jak pani zapamiętała atmosferę panującą wśród ludności cywilnej w czasie Powstania?
Ludność cywilna była cudowna, dlatego że oni nam pomagali. Oni otwierali piwnice, oni nam porobili ścieżki, żebyśmy przechodzili piwnicami, a nie wierzchem, żebyśmy się nie narażali, jak lecimy z jakąś wiadomością. Bardzo nam pomagali, nie mówiąc już, że pytali się, czy nie jesteśmy głodni, czy mamy papierosy. Na każdym kroku widzieliśmy to pozytywne nastawienie do nas.
- A czy według pani stosunek ludności w czasie trwania Powstania zmieniał się czy nie? Czy te nastroje nie ulegały zmianie?
Ja nie odczułam tego.
Do końca czuliśmy wielką sympatię, może dlatego, że byliśmy tacy młodzi. Ludność cywilna żyła w piwnicach. Wtedy mieszkań już nie było, domy były burzone, [byliśmy] w piwnicach, a mimo to pozwalali nam przez te piwnice jeszcze przebiegać, nawet napisy robili, żeby było można trafić na taką ulicę czy na inną, przez taką piwnicę; poprzebijali przejścia, jak gdyby nowe drzwi przez te piwnice, bardzo była duża pomoc ze strony ludności cywilnej, natomiast nie spotkaliśmy… Nie spotkałam się nigdy z jakimś złym słowem, że to przez nas, że takie zniszczenia… Nigdy tego nie słyszałam.
- Czy według pani natężenie walk w tym rejonie Śródmieścia, gdzie pani się znajdowała, zmieniało się, czy było coraz bardziej niebezpiecznie? Wspomniała pani o tym, że były naloty.
Tak. Z początku tak zwane Śródmieście było spokojniejsze, walki się odbywały na Starym Mieście. Tam zginęła moja przyjaciółka. Ale później po zniszczeniu Starego Miasta przechodzili kanałami do Śródmieścia.
- Czy zapamiętała pani żołnierzy ze Starówki? Czy w jakiś sposób oni się wryli pani w pamięć?
Tak, tak, bo przede wszystkim byli umundurowani, myśmy nie byli umundurowani, bo oni tam natrafili na jakieś magazyny.
- Zapamiętała pani, że byli jednolici?
Tak, jednolici, umundurowani w panterki. My to nawet podziwialiśmy ich i zazdrościliśmy troszkę wtedy. Poza tym przychodzili również i z bronią, w ciężkich warunkach, opowiadali właśnie o kanałach, jakie to było straszne przejście. My otwieraliśmy włazy, żeby ich wyciągać. Oni przeszli do Śródmieścia i byli zachwyceni, że u nas taki spokój, ale niestety ten spokój był dość krótko. Zaczęły się walki.
- Po zajęciu Starówki nasiliły się walki w Śródmieściu?
Tak w Śródmieściu. Wtedy właśnie Śródmieście zaczęło walczyć, ale dzielnie pomagali nam w tych walkach. Tak że razem później żyliśmy.
- Czy życie kulturalne i religijne w pani pamięci jakoś pozostało z tych dni Powstania, jakieś seanse filmowe, wieczorki patriotyczne, msze?
Pamiętam nawet koncert Fogga, śpiewał piosenki o Warszawie. Tak że były takie występy. Niewiele tego było, ale były.
- Zapamiętała pani, że były?
Były.
- Natomiast jeśli chodzi o prasę powstańczą, o jakieś komunikaty?
Były gazetki przynoszone, mieliśmy zawsze świeże, dostarczali nam, przynosili nam. To chłopcy jedenasto-, dziesięcioletni przenosili gazetki z dzielnicy na dzielnicę.
Tak. Tak że były te wiadomości.
- Czy zrzuty zaopatrzenia jakoś pani zapamiętała? Uczestniczyła pani w nich?
Mieliśmy wiadomości, że będą zrzuty, ale większość zrzutów spadła niestety na stronę niemiecką. Dlatego że myśmy mieli… Podział był taki, że pół domu nasze, a pół Niemców, nie mówiąc już, że cały dom albo ulice. Tak że większość tych terenów właśnie… Ale słyszałam, że były opatrunki zrzucane, też częściowo broń, tylko że zawsze żałowaliśmy, że to spada częściej na stronę niemiecką.
- Mieliście wrażenie, że to spada częściej na stronę niemiecką?
Na stronę niemiecką.
- A zrzuty rosyjskie, czy pani uczestniczyła?
Nie.
- A jakie w ogóle było nastawienie do Rosjan, jaka była atmosfera wśród oddziałów powstańczych? Było oczekiwanie, czy wejdą, czy nie wejdą?
Tak, cieszyliśmy się, widzieliśmy te walki, odgłosy walki z drugiej strony.
Tak. Z drugiej strony Wisły. Cieszyliśmy się. Czytaliśmy w gazetkach, że są coraz bliżej Warszawy.
- Ale jednak nie wchodzili?
Okazuje się, że jakiś jeden oddział chłopcy się przedostali, przepłynęli przez Wisłę, dostali się do nas, walczyli podobno z Powstańcami razem, ale większość niestety odeszła, byli blisko, po drugiej stronie, zaczęli się cofać z powrotem, wycofywali się. To nas trochę załamało, właściwie liczyliśmy na tę ich pomoc, bo oni byli pewni wtedy, że zwyciężymy razem Niemców, ale nie doszło do tego.
- Jak pani zapamiętała koniec Powstania, te ostatnie dni wrześniowe, chodzi mi o aprowizację, o warunki życia, czy to odczuwanie się pogarszało, czy nie?
Nie.
- Czy pani zapamiętała jakiś żywności czy ciepłej odzieży?
Były duże ograniczenia, bochenek to się dzieliło na kilkanaście części.
- Co było podstawą wyżywienia, pamięta pani?
Raczej pamiętam jakieś kluski, mieliśmy kucharkę, która zawsze coś wykombinowała, coś chłopcy dostarczyli, gdzieś znaleźli. Nie wiem, może nawet zabrali po drodze, jak przechodzili. Nie pamiętam głodowania takiego dosłownego.
- Nie pamięta pani jakiegoś drastycznego u żywności?
Nie, nie. Były ograniczenia, ale to było do wytrzymania. Poza tym ludność cywilna też nam pomagała, jak oni coś mieli, coś gotowali, to tych najbliższych Powstańców [żywili], podzielili się tym. Ludzie sobie pomagali wzajemnie.
- Gdzie panią zastała wiadomość o końcu Powstania? Pani do końca była w oddziale, tak?
Właśnie jak na Świętokrzyskiej byliśmy.
Tak, na Świętokrzyskiej 28. To tam właśnie do nas przyszedł „Bór” Komorowski i powiedział o tym, że podpisał deklarację.
- Zapamiętała pani, że to osobiście taką informację przekazał?
Tak.
- A jak pani zapamiętała „Bora” Komorowskiego w tej chwili, kiedy on wam to ogłaszał? Zapamiętała pani to? Towarzyszyły wam jakieś emocje?
Przyznam, że nie bardzo, dlatego że nie bardzo się znaliśmy, więc z początku nie wiedzieliśmy nawet, kto mówi, potem dopiero jak jedna osoba drugiej mówiła, kto to jest, i dopiero wtedy wiedzieliśmy. To zostało rozwiązane wszystko i każdy na własną rękę…
- On zostawił w tym oświadczeniu jak gdyby prawo decyzji każdemu z was, co do sposobu opuszczenia miasta?
Tak, każdemu z nas [zalecił] zdanie broni. Ja akurat z tymi, co wyszłam, to chłopcy nie zdali broni, wyszliśmy z bronią. To też było właściwie ryzykowne i takie trochę no… może smarkackie, my z bronią to…
- Czyli nie zdaliście broni w momencie wychodzenia?
Nie, nie.
- Ale rozumiem, że to była broń krótka, gdzieś ukryta, tak?
Krótka, takie, że w kieszeni można było ukryć.
- I pani z tą swoją „piątką” wyszła, tak?
Tak wyszłam z tą swoją „piątką”, miałam ją do końca.
- I pani, z grupą znajomych zdecydowała się opuścić miasto nie z oddziałami Armii Krajowej, tylko wśród ludności cywilnej?
Tak, z ludnością cywilną wyszliśmy.
- I to była duża grupa osób?
O, to było morze ludzi.
- Chodzi mi o tą grupę osób z oddziału?
Z oddziału to były dosłownie cztery osoby, mieliśmy…
- W grupie czterech osób pani wychodziła? I to byli chłopcy i dziewczyny?
Tak, jeden to był mój chłopak, który później był moim mężem. Był po przestrzeleniu płuca, więc ledwo chodził, ale zdobyłam rowerek i opierał się o ten rowerek i jakoś tam szedł z nami. To był taki rowerek młodzieżowy, więc to mniejszy niż duży, ale nie na trzech kółkach, tylko na dwóch, tak że jego tak wyprowadziliśmy. Jeszcze była koleżanka, jej chłopak, ale to wszystko było z tej samej grupy. Tak dotarliśmy do Radziwiłłowa.
- Ale nie byliście segregowani do obozu w Pruszkowie? W jaki sposób wam się udało nie przejść przez Pruszków?
No więc właśnie to wszystko się kierowało tym tłumem ludzi, byłam aż zdziwiona, że tyle… To były tłumy, jak się człowiek obejrzał, to nie widział końca tego pochodu.
- Morze ludzkie pani zapadło w pamięci?
Tak, właśnie z tych ruin, bo domów już nie było, same ruiny, a tu jednak tylu ludzi szło. To było szokujące. […]
- Mówiliśmy o tym, że większość jednak ludności cywilnej przeszła z Warszawy.
Tak i szliśmy na Pruszków wszyscy, a w międzyczasie, ponieważ szliśmy jakoś oddzielnie, tych dwóch chłopaków i dwie dziewczyny. Ludzie, ci co stali na chodnikach, domyślali się, że to wszystko z Powstania Warszawskiego. Pamiętam, podszedł do nas jeden i mówi: „Nie idźcie tu, tylko idźcie tędy, dlatego że w ten sposób ominiecie Pruszków”. No i kierując się, wierząc tym ludziom, co nam podpowiadali, udało nam się ominąć Pruszków.
- I doszliście, na piechotę cały czas czy jakimś środkiem później?
Doszliśmy tak na Żyrardów, później kawałek jeszcze jechał jakiś pociąg…
- Czy pani zapamiętała jakichś żołnierzy niemieckich gdzieś po drodze, którzy eskortowali ten tłum?
No tak.
- Zachowania ich były przyjazne, neutralne, wrogie, agresywne?
Nie mogę powiedzieć, że było specjalnie agresywne, ale byli wszyscy mocno uzbrojeni, stali po jednej i po drugiej stronie.
- Czyli bardziej eskortowali, niż włączali się w jakieś działania przeciwko?
Tak, ale specjalnie jakoś nie było.
- Nie zauważyła pani jakichś aktów gwałtu?
Nie było jakiegoś wyciągania młodych czy dziewczyn, nie. Owszem coś słyszałam o tym, jak już byliśmy w Radziwiłłowie, że tak się zachowywali podobno ruscy żołnierze. To tak, że właśnie gwałcili…
- A to z jakichś relacji uchodźców się pani dowiedziała o tym?
Tak, dlatego że tam [przyszło] więcej ludzi, jeszcze z drugiej strony, którzy się zetknęli z tym. Przyznam się, że ze strony niemieckiej nie zaobserwowałam takich...
- I dotarliście wszyscy tą grupą, tą czwórką do Radziwiłłowa. Czy tam była jakaś rodzina kogoś z was?
Koleżanka miała tam właśnie rodziców. Mieli domek swój własny. No i rzeczywiście przyjęli nas, karmili. Myśmy później starali się odwdzięczyć, więc znów tam się zajęliśmy czymś. Nie pamiętam… Pieczywo jakieś chłopcy wozili, wykorzystywali ten rowerek. Mój chłopak, który przestrzał miał w płuca na wylot, to leżał, nie mógł pomagać. My pomagaliśmy w czym tam można było, w tym gospodarstwie, które prowadzili, pomagało się.
- Czyli w Radziwiłłowie doczekaliście ofensywy rosyjskiej tej zimowej, tak?
Tak jest i tam właśnie przez okno…
- Dom rodzinny był już po drugiej stronie Wisły, tak? W Rembertowie?
Tak.
- Kiedy się zdecydowała pani wracać do Warszawy z Radziwiłłowa?
Zdecydowaliśmy się w czwórkę wracać jak najwcześniej, to było chyba 2 czy 3 października.
- Czyli jeszcze przed nadejściem Rosjan, tak? Czyli to było jesienią?
Tak, tak. Tylko zobaczyliśmy przez okno uciekających Niemców, to postanowiliśmy wracać do Warszawy.
- W jaki sposób to się odbyło, też na piechotę z powrotem wracaliście czy pociągiem?
Właśnie nie mogę sobie przypomnieć, jak to było, ale chyba jakiś pociąg towarowy nas zabrał, przejeżdżał. Kolejarze wtedy pomagali bardzo, zatrzymywali się, gdy widzieli młodych, chętnie podwozili. Trochę na piechotę, trochę pociągiem.
- Kiedy się pani spotkała z powrotem z rodzicami?
Z rodzicami to dość późno. Nie wiedzieli, nie mieli żadnego kontaktu ze mną, ani ja z nimi, z moim bratem też nie. Wróciłam pierwsza, później…
Brat to dużo później wrócił, dlatego że on był w Austrii. W Austrii nawet rozpoczął studia, też mu tam bardzo pomagali, chcieli w ogóle zatrzymać tych młodych. Wrócił dopiero po roku chyba. Mój tata też był wzięty, kolejarzy wzięli też do obozu, też był w obozie, ale wypuścili wcześniej, dlatego że maszyniści byli potrzebni.
- Ale tata w czasie Powstania był w Warszawie czy w Rembertowie? Nie brał udziału w Powstaniu?
Mieszkaliśmy w Rembertowie, ale [tata] pracował w PKP warszawskim, dojeżdżał codziennie pociągiem z Rembertowa.
- I w czasie Powstania tata był w Warszawie?
Tata? Nie wiem, jak wtedy było z pociągami, przyznam się, ale chyba trafił też do jakiegoś obozu.
- Pamięta pani z relacji ojca, że został wzięty do jakiegoś obozu, tak? Czy to był obóz pracy?
Tak, był w obozie. Nie pamiętam dokładnie, bo u nas się nie rozmawiało, nikt nie chciał wspominać tych czasów. Mało rozmawialiśmy na ten temat. Mnie się nie wypytywali, ja nie mówiłam o Powstaniu, oni z kolei nie mówili o swoich przeżyciach. Człowiek starał się wymazać to z pamięci.
- Czy była pani w jakiś sposób represjonowana, szykanowana z tego powodu, że była w AK?
O tyle nie byłam represjonowana, że wyszłam za mąż, zmieniłam nazwisko, opuściłam Warszawę i Rembertów, a przyjechałam do Łodzi. W Łodzi zaczęłam studia, dostałam się na medycynę. Może to Powstanie się przyczyniło do tego, że chciałam być lekarzem, mam wrażenie, że to miało częściowo znaczenie.
- Że wpłynęło to na pani dalsze decyzje życiowe?
Tak jest. Tak że 1945-1950 to były moje studia.
- Pytano panią o udział w Powstaniu?
Nie, w ogóle się nie przyznawałam.
- Nie przyznawała się pani, że brała udział?
Właśnie mówię, miałam już inne nazwisko, Powstańcy się nie kontaktowali, raczej nie mówiło się o Powstaniu, o udziale w Powstaniu, to była taka druga konspiracja właściwie, dalsza konspiracja. Nie przyznawałam się. W życiorysach nigdy [nie pisałam o tym].
- Czy spotykała się pani z przyjaciółmi z Batalionu „Kilińskiego” po wojnie, próbowaliście nawiązywać kontakty?
Nie. Trudno było o te kontakty, później też one się zerwały zupełnie, nie wiedzieliśmy o sobie, gdzie kto mieszka, nie było takich kontaktów. W życiorysach nigdy nie wspominałam o tym, że należałam do AK oczywiście, ani o udziale w Powstaniu Warszawskim. Nie byłam represjonowana, ale nie każdy miał takie szczęście jak ja. Koledzy nie skończyli studiów, dlatego że…
Tak, dlatego bo byli w Powstaniu Warszawskim albo byli w partyzantce, ktoś tam się dowiedział, to wtedy byli represjonowani.
- Czy pani uważa, że Powstanie było potrzebne?
Uważam, że Powstanie musiało być, dlatego że nastawienia ludzi... Przecież Warszawa to było wielkie miasto i nastawienie ludzi było takie, że my wyrzucimy Niemców, nie wpuścimy Rosjan, że my musimy pokazać, że my jesteśmy u siebie. To nie tylko moje jest nastawienie. Pewnie, że szkoda stolicy, szkoda miasta. Myśmy wychodząc z Warszawy, płakali, widząc te ruiny, jak ta Warszawa wygląda, ale czy inaczej by się postąpiło? Nie sądzę, dlatego że to było jakieś nastawienie, żeby pokazać, że my jesteśmy u siebie, że to jest nasze, że to od nas zależy, czy to będzie takie, czy po innej stronie. Uważam, że tak czy inaczej Powstanie byłoby. W Warszawie było takie nastawienie nie tylko młodzieży, ludności całej, że musiało być, ludzie czekali na to. Myśmy czekali na tę godzinę „W”, a oni czekali, żeby się coś działo. Nie, to jest nie tylko wyrzucenie Niemców, tu chodziło o to, żeby nie wpuścić innych do siebie, czyli żeby nie było okupacji, myśmy mieli już dosyć okupacji, Warszawa była tyle lat pod okupacją. Działy się straszne rzeczy w czasie okupacji, Niemcy byli okrutni, a my baliśmy się. Myśmy się nie bali Rosjan, na których się właściwie czekało, w ogóle się nie baliśmy. I tak byliśmy pod okupacją i to przez wiele lat.
Łódź, 26 stycznia 2012 roku
Rozmowę prowadził Piotr Ziółkowski