Halina Kondracka „Myszka”
- Jak wyglądało pani życie przed wybuchem wojny?
W czasie okupacji byłam uczennicą. Chodziłam wówczas na komplety tajnego nauczania – było to prywatne gimnazjum pani Rzeszotarskiej, które było na Pradze. W 1942 roku (w kwietniu, o ile sobie przypominam) zostałam zaprzysiężona do Armii Krajowej.
- Jak pani pamięta wybuch wojny?
Czy ma pani na myśli wojnę 1939 roku?
Byłam wówczas małą dziewczynką, ale pamiętam, oczywiście, bo mieszkałam w Warszawie. Pamiętam nagłe bombardowania i ogromne przeżycia ludzi, którzy uciekali z Warszawy przed bombami. Jako dziecku pewne rzeczy pozostały mi w pamięci.
- Proszę opowiedzieć, jak zapamiętała pani ten dzień?
Po tylu latach trudno przypomnieć sobie uczucia, jakie wtedy panowały. Oczywiście jako dziecko byłam przerażona. Podczas bombardowania w ogóle nikt nie wiedział, co się dzieje. Bombardowań nigdy wówczas w Polsce nie było – to były pierwsze bombardowania, nalot na Warszawę. Tak że pamiętam, że wszystkich ogarnęło przerażenie.
- Czy jako dziecko słyszała pani, że może wybuchnąć wojna?
Mówiło się w domu o wszystkich sprawach – o agresji Niemiec, Hitlera. Ale w tym wieku, jeżeli chodzi o mnie, to nie bardzo wszystko kojarzyłam. To był okres, kiedy miałam dwanaście czy jedenaście lat, więc jeszcze te sprawy nie były dla mnie… Oczywiście w domu mówiło się o tych sprawach, tym bardziej że mój ojciec był wielkim patriotą i niejednokrotnie rozmawiało się o tym. Wszyscy przygotowywali się, nawet robili zapasy, bo mówiło się o tym, że w każdej chwili może nastąpić wybuch wojny.
- Czy ktoś z pani bliskiej rodziny już w pierwszych latach wojny zaangażował się w działalność konspiracyjną?
Jeżeli chodzi o moją mamę i o ojca to nie. Ojciec nie był członkiem Armii Krajowej.
- Kto wprowadził panią do konspiracji? W jakim wieku pani wówczas była?
Miałam wówczas szesnaście lat. Wprowadził mnie kolega, z którym chodziłam do szkoły. Zauważyłam, że chłopcy należą do jakiejś organizacji – nie wiedziałam jeszcze wtedy, jak to wyglądało, byłam jeszcze nie bardzo zorientowana w tych sprawach. Po pewnym okresie dowiedziałam się, że są już w Armii Krajowej i poprosiłam, żeby mnie zarekomendowali. Był jeden z kolegów (już nieżyjący), który po wojnie był w WiN-ie, i on właśnie mnie wprowadził do V Rejonu VI Obwodu Armii Krajowej.
- Jak wyglądało zaprzysiężenie?
Z tego co pamiętam, to zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Było to na Starym Mieście, na ulicy Piwnej. Nie wiedziałam, czyje to było mieszkanie. Dopiero później, po długim okresie, dowiedziałam się. To był też jeden z kolegów z Armii Krajowej, znacznie starszy ode mnie. Pamiętam ogromny, ciemny korytarz na ulicy Piwnej – to były stare domy, zupełnie inaczej to wyglądało niż w tej chwili. Wiem, że szłam ciemnym, ogromnym korytarzem i weszłam nagle do ogromnego pomieszczenia, gdzie było ze dwadzieścia kilka osób – młodych dziewcząt i młodych chłopców. Odbyło się to w obecności księdza kapelana. Później dowiedziałam się, jak się nazywał – ksiądz Tworkowski. To była bardzo podniosła uroczystość. Przyznam się szczerze, że bardzo to przeżywałam.
- Czy oprócz pani jeszcze ktoś był zaprzysiężony?
Tam było około dwudziestu osób (może szesnaście – nie pamiętam, trudno mi sobie przypomnieć po tak długim okresie). To była spora liczba młodzieży. Nawet dziwiłam się, że w tak ciężkim okresie, w takim trudnym okresie, gdzie trzeba było uważać, że tak wszyscy przemykali na Piwną (to był numer chyba 21, ale nie pamiętam dokładnie). Przez korytarz ciągle ktoś przechodził, aż się wszyscy zebrali. Uroczystość była podniosła, bo wszyscy podnosili rękę, mówili tekst przysięgi. Wszyscy to bardzo przeżywali, nie tylko ja.
- Czy okupant pozwalał na wiele w Warszawie w czasie wojny? Na przykład na rozwijanie kultury, życia religijnego Polaków?
Wydaje mi się, że jeżeli chodzi o życie religijne, to chyba nie było przeszkód – z tego co pamiętam. Chodziło się normalnie do kościoła – ludzie byli wówczas bardzo pobożni. Jeżeli chodzi o stronę kulturalną, to Polacy raczej nie korzystali ani z teatrów, ani z kin, bo uważało się, że ci, którzy chodzą do teatrów i do kin, są napiętnowani. Tak że jeżeli chodzi o tego rodzaju kulturę, to raczej prawdziwy Polak nie chodził do teatru ani do kina.
- Jak trudno było o pożywienie?
Trudno było, była wielka bieda. Z tego, co sobie przypominam, to nawet jakieś rzeczy były na kartki. Jadało się bardzo skromnie. Była marmolada z buraków, właśnie na kartki, nie było mięsa. Mięso było przywożone pokątnie pociągami spoza terenu Warszawy. Jeżeli chodzi o tych, którzy przewozili mięso, to przecież były łapanki, zabierali wszystko. Tak że jeżeli chodzi o wyżywienie, to był wyjątkowo trudny okres. Żeby zjeść szynkę na przykład na Boże Narodzenie czy na Wielkanoc – o, to był rarytas! Nie było tak jak w tej chwili, że wszystkiego było pod dostatkiem. Bardzo skromnie było. Na przykład w moim domu, ponieważ uczyłam się, chodziłam do szkoły, to rodzice sami odmawiali sobie czegoś lepszego, a mnie dawali, ponieważ rosłam. Starali się, żeby w jakiś sposób wyżywienie było lepsze, niż oni jadali. Ciężko było bardzo.
- Czy pamięta pani jakąś łapankę w Warszawie?
Oczywiście, że pamiętam. Już wówczas byłam w konspiracji i miałam w teczce dużo prasy i część do karabinu, ponieważ chłopcy coś montowali. Przyniosłam to z punktu, w którym mi to dali, do domu. Następnego dnia po szkole miałam to odnieść w odpowiednie miejsce. Jak jechałam do szkoły – nie pamiętam, w którym to było miejscu, ale na Grochowie – nagle Niemcy zatrzymali tramwaj, w którym byłam i wszyscy musieli wysiąść z tramwaju. Była selekcja – jedni na jedną stronę, drudzy na drugą stronę. Byłam młoda, miałam siedemnaście lat, miałam jeszcze warkocze (których się teraz nie nosi). Byłam w strachu – wiedziałam, co mam w teczce, byłam przerażona. Ale tak szczęśliwie złożyło się, że widocznie dość młodo wyglądałam i Niemiec mówi:
Schulerin (uczennica) i puścili mnie. Część osób, szczególnie mężczyzn, którzy byli w tramwaju, zatrzymano i [wysłano] na roboty do Niemiec. Dwukrotnie miałam taką sytuację. Dwukrotnie mi się to wydarzyło.
Drugi raz też w podobnych okolicznościach. I też mi się udało. Ponieważ byłam z teczką, w bereciku, dość dziewczęco wyglądałam, byłam bardzo młoda, to również zostałam wypuszczona. Tak że miałam wielkie szczęście. Wtedy nie miałam materiałów, ale za pierwszym razem miałam sporo w teczce, co by mnie zgubiło.
- Wspomniała pani o prasie. Pani zadaniem konspiracyjnym było roznoszenie prasy?
Między innymi tak.
- A jakie były pani inne zadania konspiracyjne?
Głównie przenosiłam rozkazy. Przenosiłam prasę, plakaty konspiracyjne. Poza tym po ciemku, wieczorami żeśmy malowali na niektórych domach znaki Armii Krajowej – takie rzeczy młodzież wykonywała. Głównie roznosiłam prasę i parokrotnie miałam też w teczce materiały wybuchowe. Przyznam się, że jeżeli chodzi o moją odwagę, to jak patrzę na to teraz z perspektywy lat, to dziwię się, że byłam wtedy taka odważna. Dzisiaj pewno bym taka nie była. Wtedy nie wiem – czy bagatelizowało się to, co się ma w teczce, czy człowiek nie myślał, bo był bardzo młodym człowiekiem, że nie zdawał sobie sprawy z bagażu, jaki ma w teczce.
- Nadszedł czas Powstania. Jak zapamiętała pani 1 sierpnia, jakie były nastroje wśród ludzi?
Już przed 1 sierpnia dostałam zadania rozpoznawcze. Stałam przy moście Kierbedzia i moście Poniatowskiego – kilka dni przed Powstaniem – i mój dowódca plutonu kazał mi liczyć samochody, które jechały… Miałam zadania rozpoznawcze. Wszystko miałam wypisane na kartce, nauczyłam się później tego na pamięć i robiłam te rzeczy. Myśmy wszyscy spodziewali się, że dzieje się niedobrze. W ostatniej chwili, w przeddzień, przyjechał do mnie kolega i powiedział, że mam stawić się na ulicy Wileńskiej (chyba 21 – nie przypominam sobie – drugi dom od rogu). Mieliśmy spotkać się w jednym z mieszkań. Był mój bezpośredni dowódca, pseudonim „Maciek”. Wtedy już byliśmy przygotowani na obronę.
Jak wybuchło Powstanie, to znajdowałam się przy dyrekcji PKP (tej, która jest na Pradze). W drugim dniu Powstania dostałam rozkaz (walczyły tam oddziały, był już ostry bój w tym miejscu), żebym kilka osób, które tam były w tym czasie [zawiadomiła], żeby wycofały się i przeszły w kierunku samej dyrekcji PKP. [Walki] były na torach Dworca Wileńskiego, mniej więcej jak jest ulica Białostocka. Kiedy biegłam z rozkazem, strzelił do mnie Niemiec. Byłam ranna w nogi. Po pewnym czasie wyciągnęli mnie koledzy i zabrali. To było na żwirze (był żwir przy torach kolejowych). Zaprowadzili mnie do Szpitala Praskiego. Miałam wyjmowane z pięty odłamki, a w obie nogi byłam ranna. O ile sobie przypominam, przeleżałam tam chyba dwa dni, ale nie mogli mnie tam trzymać, dlatego że było niebezpiecznie i trzymali mnie na zapleczu. Później zawiadomili też kolegów, którzy mieszkali na ulicy Targowej i do nich zostałam przeprowadzona. Leżałam kilka dni, zanim zawiadomiono moich rodziców, bo rodzice w ogóle nie wiedzieli o tym, że byłam ranna. Tak skończyła się dla mnie walka w Powstaniu – drugiego dnia.
Tak.
- Już później nie wróciła pani do Powstania?
Już nie. Zresztą na Pradze Powstanie się skończyło – w tym miejscu, w którym ja byłam. Natomiast w innych miejscach Pragi jeszcze Powstanie trwało. Trwało na obrzeżach Pragi, na Pelcowiźnie, na Bródnie. Tutaj, w centrum Pragi, gdzie byłam, to właściwie po dwóch dniach niestety mieliśmy rozkaz, żeby się wycofać.
- Czy przed Powstaniem przechodziła pani szkolenia?
Tak, oczywiście. Przechodziłam dwa szkolenia. Jedno szkolenie, w którym nauczyłam się strzelać, z bronią – co było dla mnie wtedy rzeczywiście wielkim wrażeniem, bo nie bardzo wiedziałam, co z tą bronią robić. To było szkolenie w Lasach Chojnowskich. Potem jesienią tego roku, w którym wstąpiłam do Armii Krajowej, przeszłam szkolenie sanitarne. Przeszłam dwa szkolenia.
W tym samym czasie, kiedy byłam w V Rejonie Praskim, to przy moim gimnazjum, do którego chodziłam, była drużyna harcerska i byłam równocześnie w „Szarych Szeregach”. Działałam i tu i tu. Z tym że jeżeli chodzi o „Szare Szeregi”, to w tej drużynie, w której ja byłam, nie było ważniejszych przygotowań do Powstania. Natomiast jeździliśmy po szkołach – pogadanki, koncerty – takimi rzeczami żeśmy się zajmowali, jeżeli chodzi o moją drużynę harcerską.
- Kiedy mówi pani, że już w pani rejonie na Pradze Powstania nie było, to chciałam zapytać, czy przychodziły informacje z innych części Warszawy?
Naturalnie. Przychodziły do dowództwa. Zresztą był rozkaz, żeby się wycofać. Jeżeli chodzi o Powstanie, to był rozkaz dowódcy, żeby przerwać Powstanie, ponieważ nie było możliwości dalszej obrony.
- Ale czy później mieszkańcy słyszeli o powstańczych losach po drugiej stronie?
Naturalnie. Oczywiście.
- Dochodziły biuletyny, prasa.
Naturalnie. Szczególnie do dowództwa. Ja już jak wspomniałam, w tym czasie byłam ranna, więc nie byłam… Ale jeżeli chodzi o wszystkie oddziały praskie, to wszyscy musieli się niestety wycofać. Nie było już możliwości walczyć dalej. Nie było broni, poza tym był rozkaz o zaprzestaniu Powstania na Pradze.
- Czyli na Pradze, w tej części, Powstanie już się całkowicie skończyło.
Tak.
- Jak pamięta pani nastroje na Pradze w tamtym okresie, kiedy już wiedziano, że Praga nie będzie walczyć?
Jeżeli chodzi o nas, to był ogromny zawód dla wszystkich naszych kolegów, którzy byli w naszym rejonie, dlatego że wszyscy mieli nadzieję, że będzie broń i że będzie można kontynuować walkę. Ale przyszedł rozkaz dowódcy, że należy się wycofać. Były problemy, bo chłopcy i dziewczęta nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Niektórzy mieszkali w odległych dzielnicach – zanim dostali się do swoich domów, to były problemy. Potem musieli przecież ukrywać się, dlatego że zaraz były ogromne aresztowania na Pradze, jak wkroczyły wojska rosyjskie.
- Co działo się z pani rodziną? Czy miała pani kontakt?
Później już tak. Mogłam przejść do rodziny. Jak już Praga została wolna, to mogłam przejść. Po jakichś dziesięciu dniach znalazłam się w domu.
- Co może pani powiedzieć o wojskach Berlinga?
Trudne pytanie. Jeżeli chodzi o wojsko – mam nadzieję, że wszyscy chcieli walczyć. Natomiast to, co stało się z Warszawą, że wojska nie przeszły na drugą stronę Wisły, to było wielką tragedią. Część powstańców praskich wydostała się na drugą stronę Warszawy.
I walczyli dalej, naturalnie. Część walczyła w Puszczy Kampinoskiej, część walczyła na Czerniakowie. Bardzo dużo naszych kolegów przepływało na tamtą stronę Wisły. Bardzo dużo.
- Kiedy upadły nadzieje, że Powstanie będzie trwało? Kiedy było już praktycznie pewne, że upadnie?
Powstanie na Pradze, czy Powstanie w ogóle?
- W ogóle – jak słyszeli państwo, że zbliża się koniec, że Warszawa kapituluje?
Tragedia była dla wszystkich, bo sądziliśmy, że to się inaczej zakończy. Zresztą wszyscy mieliśmy nadzieję, że jak wkroczą wojska Berlinga, to przejdą na drugą stronę i pomogą powstańcom. To było ogromne rozczarowanie i ogromny zawód dla nas wszystkich, że tak się nie stało. To była ogromna tragedia dla wszystkich.
- Jak pani wspomina zakończenie Powstania, kiedy już ludzie na Pradze wiedzieli, że Powstanie się skończyło? Czy później też zostali państwo wysiedleni tak jak reszta?
Po prostu wszyscy się poukrywali. Każdy wrócił i gdzie mógł się ukryć, tam się ukrył. Część osób przepłynęła na drugą stronę Wisły (bardzo dużo kolegów i koleżanek z naszego rejonu), a ci, którzy nie mogli, musieli się ukrywać. Niebezpieczne było być w swoim własnym domu, [chciano] uniknąć aresztowań. Niewesoło było. Wszyscy żeśmy bali się, że w każdej chwili Rosjanie mogą nas zaaresztować. Ukrywało się, że było się członkiem Armii Krajowej. Nikt o tym nie mówił przez wiele, wiele lat. Już jak wkroczyli Rosjanie to właściwie było to tajemnicą. Jak zaczęłam później pracować, jak jeszcze studiowałam, to nikt nie mówił o tym, że był akowcem. To ogromnie przeszkadzałoby w karierze. Trudno mówić – karierze, po prostu było to niebezpieczne. To było po prostu niebezpieczne.
- Chodzi mi też o sam koniec wojny. Jak potoczyło się pani życie? Czy znalazła się pani w obozie? Czy dostała się pani do niewoli?
Nie. Ponieważ moi rodzice po Powstaniu trafili w miejsce, gdzie obecnie mieszkam, to na szczęście takich nieszczęść uniknęłam. Już wtedy, kiedy można było po wojnie się uczyć, to zaczęłam studia. Później zaczęłam pracować.
- Wracając jeszcze do Powstania, czy życie na Pradze podczas Powstania toczyło się w miarę normalnie?
Powiedziałabym, że w miarę normalnie.
- Tak jak przed jego wybuchem?
Tak może nie, ale przecież sklepy były otwarte… Tam, gdzie nie było walk, to ludzie jakoś żyli w sposób normalny. Niektórzy ludzie bardzo pomagali powstańcom, bardzo pomagali. I [trzeba było] się ukrywać, i przecież jak były walki, to trzeba było w niektórych miejscach prosić mieszkańców, żeby się usunęli – przyznam się, że nie było problemów.
- Jaki był stosunek powstańców do mniejszości narodowych, które wtedy znajdowały się na terenie Warszawy i poza Warszawą?
Mniejszość żydowska?
Było wtedy jeszcze dużo Żydów w Polsce. Jeżeli chodzi o mnie, to w moim rejonie i w moim zgrupowaniu nie było Żydów, ale w niektórych plutonach byli Żydzi. Mało było, ale byli.
- Co groziło za pomaganie? Bo rozumiem, że ukrywali się …
Wtedy jeszcze nie. Dopiero jak nastąpiła okupacja… Chociaż jeżeli chodzi o Żydów, to wówczas Żydów już nie było, bo Żydzi byli w obozach. Zginęli w obozach. Tak że mało było Żydów. Poza tym ci, którzy byli, to nie ujawniali się, bo się bali.
- A czy coś groziło za ukrywanie Żydów?
No pewno! W czasie okupacji – naturalnie. Oczywiście, że tak. Kara śmierci. To było bardzo niebezpieczne. Wówczas już Żydów nie było. Byli nieliczni Żydzi, którzy ocaleli i byli w organizacji. Oczywiście byli w organizacji w czasie okupacji – ci, którzy ukrywali się i nikt nie wiedział, że są Żydami. Ale mało ich było. Bardzo mało. […]
- Jak pani pamięta powojenną Warszawę?
Boże, smutne to było. Pamiętam, jak pierwszy raz [przedostawałam] się z moją mamą przez Wisłę. Były duże łodzie i żeśmy pojechały na teren Warszawy, która już była wyzwolona (można to tak określić). To było straszne wrażenie. Straszne. Mieliśmy tam rodzinę, więc z mamą żeśmy tam pojechały, jak już mogłam troszeczkę trzymać się na nogach. Niestety, to były tak straszne ruiny i zgliszcza… Jak teraz myślę o tym – to, co wtedy żeśmy zobaczyły, to było straszne wrażenie. Ruiny, zgliszcza, wszystkie domy rozgrabione, mieszkania. Coś makabrycznego. Jak sobie teraz przypomnę widok Warszawy, który widziałam wówczas, to było przerażające wrażenie.
- Czy wierzyła pani, że Warszawę da się jeszcze odbudować?
Przyznam się szczerze, że wszyscy żeśmy mieli obawy, że to chyba się nie uda. W ogóle trudno sobie wyobrazić tak straszne zniszczenie. To były potworne ruiny i zgliszcza i nikt nie przypuszczał, że w takim czasie – i że w ogóle – Warszawa powstanie z gruzów.
- Jaki moment z okupacji czy Powstania najbardziej zapisał się w pani pamięci – albo wesoły, albo smutny?
W gronie kolegów, z którymi byliśmy razem, często żeśmy urządzali wieczorki poetyckie, wieczory taneczne. Tak że były też i takie momenty, kiedy nie myślało się o tych wszystkich [ponurych] sprawach. Tak że młodzież żyła prawie normalnie. Nie było tak, żebyśmy byli zajęci tylko i wyłącznie sprawami organizacji. Myśmy żyli normalnym życiem. Wszystkie rzeczy, które żeśmy robili – nie zdawaliśmy sobie sprawy z powagi tego, co robimy.
Przypominam sobie moment, kiedy dostarczałam prasę do kościoła na ulicy Skaryszewskiej. Było miejsce w kościele, [gdzie] przekazywałam różne materiały osobie, która przychodziła. Umawialiśmy się na ławkach w kościele. To było w ciągu dnia, kiedy nie było ludzi, nie było mszy. Wydawało nam się, że to jest bardzo bezpieczne miejsce. Ale wcale nie było bezpieczne, bo na ulicy Skaryszewskiej był punkt, gdzie wywoziło się ludzi do Niemiec i to było ogromnie obstawione niemieckimi żołnierzami. Niemcy byli z bronią, pilnowali okien – ludzie wyrzucali przez okna grypsy, kartki, żeby zawiadomić ich rodziny. Myśmy ze wszystkim się przemykali (chłopcy z bronią). Teraz zastanawiam się, jakie to było niebezpieczne, że nikt nie zdawał sobie z tego sprawy, że w każdej chwili Niemiec może zatrzymać i zobaczyć, co się ma w teczce. Myśmy żyli właściwie normalnie. Pamiętam wieczory poetyckie u różnych kolegów. Na przykład, pisałam wiersze. Dzisiaj jeszcze też piszę na różne okoliczności, jak mnie proszą z różnych organizacji, żebym napisała coś na temat Powstania. Myśmy starali się zachować patriotyzm. Przede wszystkim szkoła wychowywała w ogromnym patriotyzmie. Człowiek żył w takim świecie, że wydawało się, że Polska jest czymś tak wielkim, że można się dla niej poświęcić. Teraz tych uczuć nie ma. Teraz po prostu młodzież żyje inaczej, a myśmy żyli w etosie patriotyzmu. To było w szkole, to było w domu, tak że wszystko, co się robiło, wydawało się zupełnie normalne i naturalne. Nikt nie robił tego z wielkim poświęceniem. To było takie zwyczajne.
- Czy pamięta pani nadzwyczajne historie z Powstania? Czy była pani świadkiem, czy słyszała pani o czymś takim?
Niestety byłam świadkiem rozstrzeliwania – jak Niemcy strzelali do naszych kolegów. Kilka osób zginęło na moich oczach – to były przerażające sceny. Człowiek pierwszy raz zetknął się z czymś takim, że ktoś na moich oczach pada i ginie. Miałam szczęście, że skończyło się tak, że byłam ranna w taki sposób, że nie miałam potem kłopotów – nie byłam ułomna, tylko wszystkie rany zaleczyły się i mogłam normalnie chodzić. Były różne, przerażające sceny, że człowiek nie wiedział, co ze sobą robić.
- Czym dla pani było Powstanie?
Powiedziałabym, że było czymś zwyczajnym, coś trzeba było zrobić dla ojczyzny. Okupacja była czymś tak przerażającym, że wszyscy żeśmy sobie zdawali sprawę, że coś trzeba zrobić, żeby w jakiś sposób wyzwolić się z tego. Myśmy byli małymi pionkami, ale z naszej maleńkiej działalności rodziła się wielka sprawa. Gorzej, że tak dużo wartościowych ludzi zginęło i to już niestety jest rzeczą nie do naprawienia. Tak dużo wartościowych ludzi zginęło…
- Jakie doświadczenie pani wyniosła z Powstania dla siebie?
Muszę przyznać, że nigdy żeśmy nie żałowali tego, co się robiło. Rozmawialiśmy z kolegami, czy żałujemy tego, bo właściwie przecież Powstanie się nie udało, więc powinniśmy żałować tego, że tak dużo ludzi zginęło. Ale myśmy uważali, że spełniliśmy obowiązek i nie robiliśmy z tego rzeczy, która byłaby ponad nasze siły. Po prostu żeśmy to robili z entuzjazmem, dla Polski. Tak byliśmy wychowani, to było takie pokolenie.
- Czy po wojnie była pani szykanowana?
Byłam. Jak dowiedziano się, że byłam w Armii Krajowej, to przez pewien czas miałam ciągłe nagabywania. Wielokrotnie zwracano się do mnie, żebym zapisała się do ZMP, potem żebym zapisała się do partii. Nigdy tego nie zrobiłam, w związku z tym miałam niejednokrotnie przykrości. Ale szczęśliwym trafem w pracowni, w której pracowałam, miałam przełożonego, który był wielkim patriotą (był warszawskim Robinsonem). Niejednokrotnie mnie obronił, bo były nieraz sytuacje… Byłam dość odważna. Na przykład były prasówki – przychodziło się do pracy i trzeba było najpierw przeczytać gazety i wysłuchać prasówki, co dzieje się w świecie. Oczywiście wszystkie gazety były komunistyczne i trzeba było tego wysłuchać przez piętnaście minut. Wszyscy przed pracą musieli zjawić się w jakimś pokoju i wysłuchać prasówek. Kiedyś powiedziałam: „Nie będę słuchać tych komunistycznych bzdur!”. Byłam dość odważna, że to powiedziałam. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, co mówię. Przez dłuższy czas miałam wielkie kłopoty. Że to się [dobrze] skończyło, to miałam wielkie szczęście. Byłam wzywana. W każdej instytucji był człowiek, który (nie wiem, czy był delegatem UB, nie znam się na tej hierarchii) obserwował wszystkich i interesował się wszystkimi. Byłam wzywana i chyba przez dwa tygodnie musiałam się tłumaczyć: kim są moi rodzice, czy mam kogoś za granicą, czy należałam do AK? Oczywiście wyparłam się tego i powiedziałam, że nie. Tak że wtedy miałam ogromne kłopoty, ale nigdy nie byłam aresztowana.
- Czy to, o czym pani powiedziała, to była forma przesłuchań?
Tak, to była forma przesłuchań, tylko że to było na miejscu, w pracy. Była komórka, która wszystkich obserwowała, a to była duża instytucja – duże biuro projektów. Zresztą w każdej instytucji podobno ktoś taki był, kto interesował się wszystkimi pracownikami. Tam byłam przesłuchiwana ze dwa tygodnie i codziennie musiałam mówić to samo.
Tak.
Był mężczyzna, który mnie wzywał. Były drzwi, które były całkowicie uszczelnione. Wzywał mnie, siedział przy biurku i musiałam mu wszystko opowiadać od początku do końca: co robiłam, gdzie byłam, gdzie pracowałam, czy należałam do organizacji? To trwało chyba przez dwa tygodnie, więc w końcu byłam już tak zdenerwowana, że bałam się, że w jakiś sposób zgubię się z tym, co mówię. Ale miałam bardzo życzliwych kolegów, bardzo życzliwego przełożonego i wspomagali mnie psychicznie, żebym broń Boże nie załamała się.
- Jak panią traktowano na przesłuchaniach? Dobrze czy…
Tak. Nie było to nic takiego – nikt mnie przecież ani nie bił… Po prostu, było to normalne przesłuchanie.
- Czy jest coś, co chciałaby pani powiedzieć od siebie o Powstaniu, o wojnie?
To, co powiedziałam – że nigdy niczego nie żałowałam.
Warszawa, 9 lutego 2009 roku
Rozmowę prowadziła Anna Konopka