Halina Danuta Linke „Danka”
Halina Danuta Linke z domu Krasińska, byłam przyboczną w drużynie „Burza” w Chotomowie, drużyna „Szarych Szeregów”. Byłam przyboczną i jednocześnie byłam zastępową drugiego starszego [zastępu]. W czasie Powstania byłam sanitariuszką i łączniczką.
- Chciałem panią zapytać, co robiła pani przed 1 września 1939 roku?
Byłam uczennicą szkoły, najprzód podstawowej w Chotomowie, później gimnazjum imienia Aleksandry Piłsudskiej w Warszawie.
- Czym zajmowali się pani rodzice?
Moi rodzice byli nauczycielami. Ojciec był kierownikiem szkoły podstawowej w Chotomowie, matka była nauczycielką, też w Chotomowie.
- Czy w okresie międzywojennym należała pani do jakichś organizacji młodzieżowych?
Nie. W okresie międzywojennym nie należałam nigdzie.
- Jak pani wspomina początek wojny?
Byłam wtedy dziewczynką chyba trzynastoletnią w 1939 roku i pamiętam tylko tyle... Chotomów jest miejscowością położoną około trzydziestu kilometrów od Warszawy i widać było niemieckie samoloty latające nad Warszawą i nad okolicą.
- Te samoloty bombardowały Warszawę?
Trudno mi powiedzieć dzisiaj jak to było, ale chyba tak.
Widziałam samoloty latające.
- Ale widziała pani na przykład dym nad Warszawą?
Nie przypominam sobie, ale pamiętam tylko, że latały samoloty.
- Kiedy zobaczyła pani pierwszych Niemców w czasie okupacji?
W 1939 roku Niemcy przejeżdżali przez Chotomów, ale przejeżdżali na motorach, widocznie może to był jakiś zwiad? Ale jakiejś większej grupy nie widziałam, nie zauważyłam w każdym razie. Przejechali i tyle było ich widać. To była wieś niewielka, kto by tam wchodził...
- Z harcerstwem związała się pani dopiero w czasie okupacji?
Tak, [chyba] w 1940. Z 1940 roku na 1941 u nas powstała drużyna. Drużynową była nauczycielka języka polskiego w Chotomowie, pani Halina Drewnikówna, która sobie wybierała dziewczyny do drużyny. Poza tym nasza drużyna była tak głęboko zakonspirowana, że myśmy znały tylko jeden, albo dwa zastępy, a [nie] wszystkie dziewczynki, ponieważ ta nauczycielka wybierała sobie dziewczyny do drużyny, to ona znała wszystkie. Ja na przykład nie znałam. Znałam tylko i wyłącznie najstarszy zastęp i drugi, którego byłam zastępową.
- Proszę opowiedzieć, jak wyglądał sam moment zaprzysiężenia pani. Jak pani to zaproponowano?
To było przyrzeczenie harcerskie. Po prostu, nauczycielka mieszkała na pierwszym piętrze jakiejś willi i jeden zastęp najstarszy dostał wtedy krzyże harcerskie i była wtedy przysięga harcerska, tak było.
- Czym się pani zajmowała w harcerstwie?
Jeżeli chodzi o moje najstarsze dziewczyny, to myśmy się zajmowały takimi rzeczami, jak: uczyłyśmy się bandażować, uczyłyśmy się robić zastrzyki, uczyłyśmy się po prostu pierwszej pomocy jaką należy nieść rannym, to jeżeli chodzi o takie praktyczne rzeczy. Poza tym ja w harcerstwie, ponieważ mój ojciec był też w konspiracji, to wysyłał mnie z różnymi poleceniami do swoich podwładnych, więc byłam łączniczką i byłam jeszcze przy okazji kolporterką prasy.
Tak. Do mojego ojca ktoś przychodził.
- To był „Biuletyn Informacyjny”?
Był nawet... Było raz takie zdarzenie. W szkole po mszy na ogół zbierali się akowcy. To byli różni młodzi ludzie i otrzymywali „Biuletyn Informacyjny”. I któryś w kasetce niechcący zostawił jakiś egzemplarz jeden, czy dwa. Za kilka dni na kwaterę do szkoły przyjechali Niemcy i jeden z nich przyniósł mojemu ojcu ten „Biuletyn” i powiada tak: „Panie kierowniku, jestem w wojsku niemieckim, ale jestem Ślązakiem. Niech pan z tym coś zrobi”. O, to takie miałam, powiedzmy, [przygody].
- Nie pytałem panią o to, ale może pani trochę opowie o swoich rodzicach. Jakie było ich źródło utrzymania w okresie okupacji, czym się zajmowali?
Moi rodzice przed [wybuchem] wojny do 1944 roku, dopóki nas Niemcy nie wysiedlili, byli nauczycielami i zajmowali się po prostu uczeniem dzieci. Dostawali pensję. Matka później w czasie okupacji została przez Niemców [zwolniona]... W każdym razie przestała pracować, bo Niemcy uważali, że kobiety nie powinny pracować.
W ogóle. Zdaje się uważali, że kobiety miejsce, to jest kuchnia i dzieci. W każdym razie jeszcze poza tym utrzymywaliśmy się... Uprawialiśmy kawałek pola i ogródek, więc mieliśmy warzywa. Hodowaliśmy kozę, króliki i taka była [gospodarka].
- Przez cały okres okupacji?
Mieszkałam w Chotomowie przez cały okres okupacji.
- Uczyła się pani? Nie podejmowała pani pracy?
Uczyłam się, przez cały czas chodziłam do szkół...
Początkowo chodziłam do szkoły, do gimnazjum. To było jeszcze początkowo w dawnym gimnazjum imienia Aleksandry Piłsudskiej na placu Inwalidów 10. Później, ponieważ nie miałam jeszcze osiemnastu lat, musiałam iść do obowiązkowej szkoły zawodowej. Była to szkoła chemiczna na ulicy Chmielnej 10. Mam nawet świadectwo tej szkoły.
- Uczyła się tam pani na laborantkę, tak?
Tak, nawet miałam praktykę w aptece, tak że robiłam pigułki. Tak to wyglądało. A później chodziłam na komplety tajnego nauczania na ulicę Pańską 10, które prowadził pan profesor Stefan Lamparski. Tam było więcej kompletów, nie tylko była pierwsza klasa licealna, którą już wtedy robiłam, ale i inne klasy również. I stamtąd nas zabrano na Pawiak.
- Może pani opowiedzieć w jakich okolicznościach trafiła pani na Pawiak?
Na Pawiak... Po prostu po zamachu na Kuczerę Niemcy jakoś wzmogli swoją działalność i patrzyli, gdzie się zbiera młodzież. Więc ponieważ tam ktoś im musiał donieść pewnie, że tam zbierają się młodzi ludzie, zrobili kocioł w tym domu, w tym mieszkaniu. I zgarnęli wszystkich, którzy tam akurat byli i wywieźli nas na Pawiak. […]
- Jak wyglądało samo aresztowanie?
Więc tak. Niemcy... Otwieram drzwi – jakiś Niemiec. Umundurowany. I zaprosił mnie do środka. Nawet chciałam się wycofać i pójść wyżej na piętro, ale nie zaprosił mnie do środka i każdego następnego, kto tylko przychodził [zapraszał] do środka. Później nas zgarnięto, nie pozwolono nam się ze sobą porozumiewać. Zgarnięto nas do takiej budy i wywieziono na Pawiak. A na Pawiaku psy „ludojady”, Niemcy butni... Kazali nam stanąć twarzą do ściany, spisali nasze personalia, wysłali nas do odwszawialni, to znaczy zabrali nam ubrania, rozebrali nas, wsadzili do jakiejś myjni. I później żeśmy się po tych ablucjach, że tak powiem... [znaleźli się] w salach. To musiała być kiedyś jakaś, może kaplica? Ponieważ tam również było takie podium. Sienniki, jedno przy drugim tam [się] spało. Wszy chodziły po nas mimo odwszawiania.
- Czy była pani wzywana na przesłuchania?
Byłam wzywana na przesłuchanie, na Szucha.
Jeszcze powiem, że sam pobyt na Pawiaku to była rzecz straszna, ponieważ niektóre więźniarki starsze wiedziały o której godzinie oni wywożą do obozów, o której na rozstrzał. Ta świadomość tego, o której Niemiec przyjdzie i weźmie kobiety, to było coś strasznego, to wykańczało człowieka psychicznie.
Wołali nas po kilka osób na przesłuchania. Byłam na Szucha, gdzie najprzód zamknięto nas w takie metalowe klatki. Tam było słychać oczywiście krzyki, bicia, czy coś [takiego], więc oczywiście to nastawienie psychiczne człowieka było takie [straszne]... Człowiek był okropnie podenerwowany. Dwóch panów pytało mnie o różne rzeczy, jakie mam przekonania polityczne... Aha, jak moim zdaniem, kto zabił [Polaków w Katyniu]? Wtedy się dowiedziałam o Miednoje i o Charkowie.
O Katyniu. Oni pytali mnie, jakie jest moje zdanie, kto to jest tego sprawcą? Więc oczywiście powiedziałam, że Rosjanie. Jakżesz można było Niemcom co innego powiedzieć. Pytali mnie, czy mam narzeczonego, czy nie należę do jakiejś organizacji. Na szczęście wyglądałam wtedy jak koszmar, bo miałam całą twarz pełną czyraków i powiedziałam, że żaden z chłopaków nawet by na mnie nie spojrzał. No, pokiwali głowami. Rzeczywiście, tak mniej więcej to wyglądało.
- Czy byli w stosunku do pani grzeczni?
Muszę powiedzieć, że w stosunku do mnie byli grzeczni. Zobaczyli taką maszkarę, no to co mieli robić? Ale było słychać, że tam gdzieś dalej to są krzyki, to są hałasy, radio nastawione, żeby nie było tego słychać. Po prostu takie mam wspomnienia.
- I niedługo potem została pani zwolniona?
Tak. Jak się dowiedziałam od mojej drużynowej, bo nigdy nie rozmawiałam z rodzicami na ten temat, to była łapówka jakaś ogromna, uzyskana dla mojego ojca [od] akowców, chyba z Legionowa, oni to załatwili.
- Czy jacyś znajomi pani, którzy zostali aresztowani, zostali zwolnieni również?
Nie, nie pamiętam. To znaczy nie spotkałam później tych dziewczyn, z którymi byłam razem. Spotkałam tylko po wojnie jakąś koleżankę, ale nie pamiętam, nie rozmawiałyśmy chyba na ten temat. Ale jaka była prawda to nie wiem. No, nic nie mogli mi po prostu zarzucić. Naprawdę wyglądałam koszmarnie...
- Czyli później, po zwolnieniu podjęła pani dalej działalność konspiracyjną?
Ale oczywiście, oczywiście.
- Jak pani wspomina wybuch Powstania?
O godzinie siedemnastej rzeczywiście było nasze zgrupowanie i zostałyśmy podporządkowane dowódcy 3. kompanii. Myśmy w Chotomowie miały... szpital polowy prowadzony przez dwóch lekarzy, przez pana Stefana Kuczamera i Andrzeja Piętkę. I on, pan Kuczamer, też nas uczył zachowywania się w czasie [strzelania]. Po prostu on nas uczył również pierwszej pomocy. Myśmy się trochę same uczyły bandażowania, zastrzyków, on nas też uczył jak należy obchodzić się z rannymi. Dziewczyny jeszcze potem w czasie Powstania nosiły rannych. Ja sama kogoś opatrywałam. [...]
- Proszę opowiedzieć jak wyglądał wybuch Powstania w Chotomowie.
W moich oczach to wyglądało tak. 1 [sierpnia] zgrupowano nas, nie pamiętam gdzie, chyba na boisku w szkole. Dostałyśmy zielone... torby z czerwonym krzyżem. Tam były opatrunki, strzykawki, w każdym razie sprzęt ratunkowy. I wiem, że... tylko nie umiem powiedzieć, czy to było akurat pierwszego, czy to było drugiego, [wtedy] był atak na pociąg. Wiem, że już wtedy byli jacyś ranni, ponieważ z koleżanką biegłam do jakiegoś domu, gdzie postrzelono kobietę. I myśmy ją ratowały. Pamiętam, że koleżanka ją tam bandażowała, a ja biegłam do pana doktora Kuczamera, żeby przyszedł ją ratować. Tylko nie umiem tego [umiejscowić], czy to był już 3, czy to był 1 [sierpnia].
- A proszę powiedzieć, wasza sekcja sanitarna była podporządkowana jakiemuś oddziałowi zbrojnemu?
Tak. Właśnie 3. kompanii w Chotomowie. Po prostu było AK, bo normalnie i myśmy tam służyły jako sanitariuszki między innymi w czasie Powstania.
- Proszę powiedzieć jaki był stosunek ludności cywilnej w momencie Powstania?
Chotomów to była wieś, w której pewnie w co drugiej zagrodzie był ktoś w konspiracji. Stosunek był bardzo pozytywny, mój ojciec poległ w ataku na pociąg pancerny i natychmiast znaleźli się ludzie, którzy przywieźli jego ciało wozem. Bardzo mój ojciec był lubiany w ogóle, był znakomitym pedagogiem. Był jakiś entuzjazm, była euforia, no i ludzie chcieli wolności.
- Mówi pani o ataku na pociąg. Proszę trochę o tym opowiedzieć, czy ta akcja się udała?
Akcja się o tyle udała, że pociąg, że któryś z wagonów się przechylił i Niemcy nie mogli dalej jechać. Nie mogli tego pociągu prowadzić do Warszawy tak, jak zamierzali. Tylko później przyjechał jakiś parowóz, jakiś podnośnik i oni ten wagon podnieśli i wycofali do Nowego Dworu, tak że on do Warszawy nie dojechał. A przypuszczam, że mieli właśnie na celu pomoc swoim wojskom w Warszawie. W każdym razie to była udana akcja...
- Czy Niemcom udało się później nawiązać łączność kolejową z Warszawą?
Chyba pociągi nie chodziły. Nie pamiętam tego, nie umiem panu powiedzieć, bo nie interesowałam się pociągami zupełnie dalej.
- Proszę powiedzieć jak wyglądało życie codzienne w czasie Powstania?
W czasie Powstania... Życie codzienne było marne...
Jeżeli chodzi o moją rodzinę, to przy szkole był ogródek, w którym uprawialiśmy warzywa, hodowaliśmy kozę, króliki i kury. Ale jeszcze było pole na którym sadziliśmy proso. Mój ojciec był pośmiewiskiem, że tak powiem, ponieważ tam ludzie sadzili tylko żyto i kartofle. A proso wyrosło tak na półtora metra w górę, było ogromne, bo my, to znaczy ja i mój brat chodziliśmy plewić to proso... Tak że dawało nam po prostu kaszę, to była kasza jaglana i tak: jednego dnia była kasza, zupa z kaszy jaglanej, drugiego była kasza na gęsto. I warzywa mieliśmy swoje, tak że jakoś tam żeśmy przebiedowali.
- Z kim się pani przyjaźniła w czasie Powstania?
Z koleżanką Henryką Nagat, która była później drugą przyboczną w naszej drużynie. Zresztą chodziłam z nią do jednej klasy w szkole podstawowej. Później nasze drogi się rozeszły, bo nie miałam jeszcze osiemnastu lat. Ona mogła iść już do takiej szkoły średniej o wyższym standardzie, chyba coś w rodzaju liceum, a ja musiałam iść do podstawowej szkoły zawodowej. I wtedy nasze drogi się po prostu rozeszły, ale to była moja przyjaciółka. No i przyjaźniłam się bardzo z dziewczynami z mojego zastępu.
- Czy uczestniczyła pani w jakimś życiu towarzyskim w okresie Powstania, w słuchaniu radia...?
Radia nie było. Przede wszystkim Niemcy zarekwirowali wszystkie radia, więc nie było radia. To mój ojciec słuchał tylko prawdopodobnie czegoś gdzieś tam w zakonspirowanej radiostacji, ale ja nie.
- Czy uczestniczyła pani w jakimś życiu religijnym?
Muszę się przyznać, że nie jestem praktykującą katoliczką.
Mam wiele wątpliwości.
- Jakie były pani najgorsze wspomnienia z Powstania?
Najgorsze to była śmierć mojego ojca, bo zostaliśmy, to znaczy matka, ja i mój młodszy brat, bez środków do życia i bez człowieka, który nas utrzymywał. To było chyba najgorsze. Poza tym to wyglądało w ten sposób, że mój ojciec poległ, a moja drużynowa wiedząc o tym szła do mnie i była w ogóle zielona na twarzy. I powiada do mnie: „Danusiu…” i zamilkła. A ja mówię: „Co się stało? Pewnie mój ojciec nie żyje?”. O i to było takie zdarzenie. No, strasznie było przykre, ale od razu się zorientowałam, że ona jest jakaś taka zielona i nie umie tego wykrztusić. I jej pomogłam.
- Czy oprócz tej jednej akcji zbrojnej, o której rozmawialiśmy, o tym pociągu były jeszcze jakieś charakterystyczne rzeczy, jeśli chodzi o walki?
Były, ale to akowcy rozkręcali gdzieś szyny, też między Nowym Dworem, a Chotomowem.
- Czyli takiej bezpośredniej akcji zbrojnej Niemców nie było?
Były, to znaczy nasi harcerze z najstarszego zastępu brali udział w jakichś walkach z Niemcami w Legionowie. Ale na ten temat musiałby pan spytać mężczyzn, bo ja tylko o tym wiem, ale nie umiem sprecyzować co oni tam robili.
- Nie miała pani jakichś kontaktów na przykład z Niemcami w czasie Powstania, albo z jakimiś innymi narodowościami?
Nie. W ogóle z żadnymi obcymi nacjami, że tak powiem, nie miałam żadnych kontaktów.
- Nie była pani świadkiem żadnych zbrodni niemieckich?
Nie. To była spokojna wieś.
- Jak wyglądał koniec Powstania? Co pani zapamiętała?
Wiem tylko, że Niemcy wzięli jakichś zakładników. Jak przyjechali zrobić porządek z tym pociągiem, to wzięli ludzi mieszkających blisko toru i wywieźli do [Nowego Dworu]. Ale co się później stało, nie wiem.
Nie byłam uczestniczką jakiejś walki.
- Czyli miejscowość nie była ewakuowana po kapitulacji Warszawy?
Po kapitulacji Warszawy we wrześniu, wyrzucono nas wszystkich z Chotomowa!
- Proszę opowiedzieć, gdzie pani wyemigrowała?
To było we wrześniu, więc myśmy się w ogóle spodziewali jakiegoś odwetu. I oni we wrześniu wysiedlili cały Chotomów. Robili sobie przedpole walki, więc wyburzyli część domów, wycięli sady, robili sobie przedpole. Nas popędzono przez most zrobiony chyba przez wojsko gdzieś między Rajszewem, a Jabłonną na drugą stronę Wisły i pędzono nas do obozu w Pruszkowie. Ale ponieważ z nami szedł ksiądz i miał znajomego księdza w Lesznie, to kiedyś w nocy umknęliśmy Niemcom i znaleźliśmy się w Lesznie u tego księdza w stodole. Tam żeśmy się przespali i później stamtąd żeśmy wędrowali do Łowicza. W Łowiczu też jacyś byli znajomi i z Łowicza do Głowna. Znalazłam się z moją przyjaciółką i jej matką w Głownie, a moja matka z bratem... Po prostu żeśmy się rozdzielili i gdzieś indziej wylądowała. Tak to wyglądało.
- Jak wyglądały dalsze pani losy, po wojnie?
Dalsze moje losy? Później żeśmy się z tego Głowna udali do Łodzi, gdzie mój obecny mąż miał ciotkę i tam siedzieliśmy kilka dni. Wracaliśmy do Warszawy pociągiem towarowym na stopniach. Dostaliśmy od ciotki kankę żółtej kaszy, czyli takiej samej kaszy, którą ja się całą okupację żywiłam i żeśmy tą kaszę jedli rękami. Był mróz, był styczeń.
Później dojechaliśmy do Włoch, bo dalej nie można było. Z Włoch do Chotomowa poszliśmy na piechotę. Na piechotę! Idąc, po drodze widzieliśmy trupy Niemców. Był ogromny mróz.
Doszliśmy do Chotomowa. Tam okazało się, że szkoła ma rozbity dach nad naszym mieszkaniem, już w ogóle połowa rzeczy wykradziona, pianino, jakieś inne cenniejsze rzeczy w ogóle nie istniały.
Stamtąd udałam się do mojej babci, która mieszkała koło Celestynowa w Starej Wsi. W Celestynowie znowu udałam się do szkoły, uczyłam się tam i skończyłam drugą klasę liceum i zrobiłam tam maturę. Tak to było.
- Opowiadała mi pani o powrocie już po wyzwoleniu. Proszę powiedzieć, jak pani na przykład zapamiętała kontakt z Rosjanami?
Będąc na wysiedleniu w Głownie widziałam tą, przepraszam, hałastrę, jak oni w oberwanych, okropnych szynelach gonili Niemców. Niemcy uciekali, oni strzelali, to było widać przez okienko w tej chacie, gdzie byłam. Przyszli później do nas i musieli się przespać, ci Rosjanie. Oni byli grzeczni, spokojni, nie można było na nich narzekać, ale po ich wizycie, to wszy chodziły po podłodze. Byli tak brudni... Oni byli okropnie jakoś zmęczeni chyba tą wojną, biedni. Oni byli biedni. Na mój gust, to w ogóle wyglądali tragicznie jako armia. Oni tylko szli, bo ich tam ktoś pędził, to oni szli, szli, szli i szli. Strzelali po drodze... I straszni byli. Strasznie biedni byli.
- Co by pani chciała dodać jeszcze, co jest dla pani charakterystyczne z okresu Powstania, okupacji? Czego na przykład często się nie wspomina, a dla pani jest istotne? Jakieś wrażenie?
Ja bym powiedziała, że jeżeli chodzi o wieś Chotomów, to tam wszyscy chyba wiedzieli o tym, że jest konspiracja, że wszyscy chcą walczyć z Niemcami i że nie było jakichś donosicieli, którzy by jakoś, czy ja wiem, [zdradzili].
Jeszcze z takich ciekawostek, to pamiętam, że... Ale to dowiedziałam się później, że chotomowscy i legionowscy chłopcy mieli jakieś wykłady, oni tam robili podchorążówkę w niektórych willach. I później w Legionowie, jak poszli przenosić broń, [dwaj z nich] natknęli się na jakiegoś Niemca, który gdzieś tam w krzakach z jakąś dziewczyną był. I ten Niemiec, ponieważ był uzbrojony, to ich złapał i wiem, że tych chłopaków później rozstrzelano. A to byli... Jeden to był mój sąsiad o pseudonimie „Lato”, to znaczy wiem dzisiaj jaki miał pseudonim. Chłopcy zostali rozstrzelani, ale nie wydali nikogo. To było w 1943 roku. W 1943 roku było dwóch takich chłopaków, których Niemcy rozstrzelali.
- Pytałem już panią z kim się pani przyjaźniła w czasie Powstania, okupacji. Wiem, że pani mąż był również w konspiracji. Czy poznała go pani w okresie okupacji?
Tak. Męża poznałam w 1939 roku.
Nie był moim sąsiadem, ale poznałam go u mojego sąsiada, u którego wypożyczałam sobie książki. Mój sąsiad miał ogromną bibliotekę. I poznałam tam mojego obecnego męża. On się znalazł w Chotomowie w taki sposób, że mieszkali w Warszawie i w ich dom rąbnęła bomba i zostali... A w Chotomowie mieli jeszcze dom i jakieś gospodarstwo. I zostali w Chotomowie w tym, w czym byli po prostu, na tych, dzisiaj bym powiedziała, wczasach. I po prostu książki żeśmy wypożyczali u mojego sąsiada i poznałam tam mojego męża. Mojego obecnego męża. I żyjemy już ze sobą pięćdziesiąt siedem lat. Ale myślę, że to są takie cechy harcerskie i jakaś taka odpowiedzialność i coś takiego, że to można tyle lat ze sobą być.
- On też był harcerzem w Chotomowie?
Oczywiście, był drużynowym drużyny harcerskiej i w jakimś plutonie siedemset którymś, nie wiem w którym. Był jeszcze akowcem poza tym, zresztą jego ojciec również. Więc to są w ogóle rodziny akowsko-harcerskie. Tam była konspiracja bardzo głęboka, że tak powiem. O niektórych rzeczach, o tym, że mój ojciec był dowódcą [2. kompanii AK w Chotomowie] dowiedziałam się dopiero po wojnie.
Warszawa, 3 października 2006 roku
Rozmowę prowadził Paweł Leszczyński