Franciszek Ukleja „Jastrząb”
Nazywam się Franciszek Ukleja. W czasie Powstania przeważnie byłem na Dolnym Czerniakowie, [gdzie mieszkałem]. To było miasto-ogród Czerniaków. Teraz nazywane często Sadybą, z uwagi na to, że to była Sadyba Oficerska.
- Czym się pan zajmował przed wybuchem wojny? Co pan robił?
Chodziłem do szkoły powszechnej numer 62 imienia Cecylii Śniegockiej na Czerniakowską 128.
- Jak pan wspomina wybuch wojny? Gdzie pana zastało to wydarzenie?
Byłem w domu. To było 1 września, w związku z tym – od razu do szkoły. Widzieliśmy lecące samoloty. Przedtem była kupa ćwiczeń cały czas były ćwiczenia, więc myśleliśmy, że to są ćwiczenia, tylko że do nich strzelano. Wtedy z głośników podano, że Niemcy napadli, że zaczęła się wojna.
- Co wtedy pan myślał jako młody chłopak?
Wtedy nic nie myślałem. Jeszcze nie byłem przygotowany do [wojny]. Zresztą nas przygotowywano cały czas przedtem, były ćwiczenia, a szczególnie naprzeciwko kościoła był park i tam cały czas były przygotowywania do wybuchu wojny. Poza tym na front jeździły jednostki Czerniakowską, jednostki wojska i cały czas mówili, że dołożymy Niemcom, że alianci nam pomogą. Tak było 1 września, był pewien optymizmu.
- Jak pan wspomina okres oblężenia Warszawy?
Przede wszystkim największy entuzjazm był pod ambasadami, jak wojnę wypowiedziała Francja i Anglia.
- Czy pan też się wtedy znalazł pod ambasadą?
Tak. Był wielki entuzjazm. Zresztą 1 września o godzinie siedemnastej był wielki nalot na Warszawę, potężny nalot. W każdym domu był specjalny przygotowany pokój, bo cały czas się mówiło o gazie, ze szczelnymi oknami, szybami, [które] pasami były poklejone. Siedzieliśmy w tym pokoju podczas całego nalotu. Potem nastąpiło odwołanie. Nawet przygodni państwo byli z nami i od razu [ostrzegali]: „Nie wychodzić, bo może być gaz. Nie wychodzić!” Akurat w naszym domku mama hodowała kurę. Kura wracała z kurczakami. Jeżeli kura się nie [otruła] to znaczy, że można wyjść. Wtedy dopiero wyszliśmy. Ale było okropne bombardowanie, nawet kilka bomb zleciało. Wtedy jeden z samolotów spadł za Wisłą, niemiecki.
- Później przyszedł czas okupacji. Jak wyglądało życie? Z czego się państwo utrzymywaliście? Pan mieszkał na Czerniakowie. Czy był pan jedynakiem?
Nie, miałem trzy siostry.
- Czyli było was w sumie sześcioro.
Tak, sześcioro.
- Jak rodzice utrzymywali dom?
Z jednej rzeczy. Ojciec miał gospodarstwo, więc można było się utrzymać. Poza tym korzystali inni [z naszych plonów], bo przecież był głód. Żywnościowo najważniejsze było (tak jak później podczas Powstania), to co na polach rosło. Warzywa, pomidory – to było najważniejsze.
- Czy w trakcie okupacji kontynuował pan naukę?
Tak. Początkowo szkołę na Czerniakowskiej 128 zajęli Niemcy i nas wyrzucili, to chodziłem od razu na Rozbrat, do tej samej szkoły. Potem nas przenieśli do szkoły na Podchorążych, [w której] skończyłem siódmą klasę na Podchorążych 20.Czy szkoła była miejscem, w którym stykał się pan z konspiracją?
- Komplety były tym miejscem...
Nie. Chodziłem na komplety gdzie indziej. [Na Wilczą] chodziłem do szkoły, do gimnazjum kupieckiego. Oprócz tego komplety dokształcające – historia, polski.
- Czyli już tajne nauczanie?
Tak. To już było tajne nauczanie.
- Czyli była to pierwsza konspiracja.
To była pierwsza konspiracja i tam wstąpiliśmy. Na komplety przychodził późniejszy drużynowy, a potem nawet hufcowy i dawał nam broszurki. Potem, już na jesieni 1943 roku, czytałem pierwsze wydanie „Kamieni na szaniec”. W 1943 roku od razu, pierwsze [wydanie].
- Jak pan wspomina moment, kiedy czytał pan tę książkę?
Już byłem do tego przygotowany, bo byliśmy w „Szarych Szeregach”, na naszych zbiórkach już o tym się mówiło.
- Od kiedy pan uczestniczył w zbiórkach?
Pierwsze zbiórki zaczęły się w grudniu 1942 roku. Od 1943 były już organizowane [grupy], miałem nawet swój zastęp. Byłem zastępowym czy tak jak teraz mówią – patrolowym. Pięciu nas było.
- Czy w okresie okupacji dostawał pan jakieś zadania do wykonania?
Tak. Przede wszystkim najważniejsze były biegi na stopnie harcerskie. Miałem je dwa – „młodzika”, potem „wywiadowcę”. Odbywało się wszystko na terenie Warszawy. A najważniejsze zadania? Z tego powodu, że należałem na Czerniakowie, przede wszystkim trenowaliśmy, żeby wskoczyć na tak zwanej szybkości w tramwaj, na „dziewiątkę”. Nauczyliśmy się tego. Potem się to przydało, bo jak tramwaj ruszał od Nowego Światu na Pragę to na poziomie Muzeum [Narodowego] już jechał na tak zwaną „dziewiątkę”. A myśmy wiedzieli, że jest łapanka. W związku z tym mieliśmy możliwość skoczyć na ostatni pomost, na pierwszy nie. Na pierwszym pomoście byli Niemcy, ale jak się skoczyło na ostatni, dzwonek, to motorniczy miał obowiązek się zatrzymać. Wtedy krzyczało się „łapanka!” i wszyscy wychodzili, uciekali.
- Czyli ostrzegano przed niebezpieczeństwem.
Ostrzegano cały czas. Jeszcze jedno [zadanie]: spisywanie ile wojska przechodzi, numery samochodów niemieckich, żeby się zorientować.
Tak. Oraz, co najważniejsze, co najbardziej potrzebne było dla starszych dla akcji, to tak zwane bramy przechodnie...
- Bramy przechodnie, czyli wyszukiwał je pan...
Wyszukiwałem bramy przechodnie. Nawet do tej pory pamiętam – Słupecką miałem zadanie znaleźć. To wyrabiało pamięć. Nie można było stanąć i narysować szkicu. To trzeba było zapamiętać i odtworzyć. To się później przydało w nauce.
- Przyszedł lipiec 1944 roku. Przełom lipca i sierpnia. Gdzie pan wtedy się znajdował? Gdzie został pan wezwany?
Po prostu, tak jak mówiłem, najmłodszych nie przygotowywano do [walki]. Przede wszystkim nas oszczędzano zgodnie z tym, co mówił Broniewski – „dziś, jutro i pojutrze.” Myśmy byli przeznaczeni przede wszystkim na „pojutrze”, żeby uzupełnić kadry tych, którzy zginą. Dlatego nas oszczędzano.
- Czyli nie był pan zmobilizowany?
Nie. Nie byłem zmobilizowany. Wiedziałem też, bo miałem sympatię, która na dwa tygodnie przed wybuchem [Powstania] powiedziała: „Chyba się spotkamy w wolnej Polsce.” To dało sygnał, że faktycznie... Tak jak się domyślałem była chyba sanitariuszką. Ślad po niej zaginął.
- Jak pan wspomina 1 sierpnia?
Byłem w dzielnicy, gdzie była większość pól. Gdzieś były zgromadzone tylko przy fortach Legionów na Sadybie jednostki i na polach stał reflektor z załogą niemiecką. Pierwszy atak był właśnie na tę załogę niemiecką. To była otwarta przestrzeń, jednostki powstańcze były źle uzbrojone. Tylko że Niemcy widząc, że nie dostaną pomocy, bo są otoczeni ze wszystkich stron po prostu poddali się. To uratowało później ludzi, bo ich jako jeńców zamknięto w kościele bernardyńskim. W nocy jednostki powstańcze wyszły do Lasów Chojnowskich. Wyszły w nocy gdzieś o dwunastej, dokładnie godziny nie pamiętam. Rano spływały jednostki powstańcze z Mokotowa, rozbite już. Schowaliśmy się, od strony Chełmskiej jechali Niemcy, [byli] cofający się powstańcy i nastąpiło małe starcie. Jak się skończyło, to nie powiem.
- Czy pan na bieżąco miał możliwość śledzenia tych wydarzeń?
Tak. Wszystko cały czas na bieżąco. Gdzieś o piątej był obstrzał artylerii z klasztoru dominikańskiego i przyjechali Niemcy samochodem. Wszystkich mężczyzn z kościoła, którzy się tam schowali, całą ludność, pod mur i byliby rozstrzelani tylko wyszedł ksiądz, który świetnie umiał po niemiecku i do komendanta zwrócił się, że to są ludzie niezwiązani z Powstaniem i że tu są jeńcy niemieccy. Jeńcy jak wyszli to powiedzieli, że się bardzo dobrze z nimi obchodzili i dlatego ludzi zwolniono i nikogo nie rozstrzelano. To, co wspomniałem, że ci jeńcy uratowali.
- To był sam początek Powstania.
To był sam [początek]. Potem [były] jednostki Szczubełka, dowódcy „Oazy”, jednostki, które nie wyszły do lasu, to po prostu była konspiracja. A przed Powstaniem było słynne to, że Niemcy wezwali do kopania okopów. [Ludzie] nie [zgłosili się]. Ale widocznie Niemcy ściągnęli jednostki TOT i wykopali okopy, gniazda karabinów maszynowych i rowy rącznikowe. Potem na pomoc Warszawie, czy zza Wisły, szli powstańcy i wykorzystywali rowy łącznikowe cały czas. Dowódca szedł górą, jak usłyszał, że jedzie niemiecki samochód (wiadomo, że Niemcy), to ci się kładli w okopach, nie było nic, a on udawał, że pracuje na polu i obserwował. Jak [Niemcy] przejechali, to [powstańcy] szli dalej. Mokotów cały czas był w walce, w działaniach powstańczych, w związku z tym te jednostki szły na pomoc Mokotowa.
- A pan jako młody chłopak, harcerz, nie rwał się do walki?
Jedno można powiedzieć. W dzień cały czas jeździli Niemcy. Początkowo nawet jeździli i z karabinów maszynowych strzelali do domów, do okien. Dlatego trzeba było się chować. A w nocy spływali z Mokotowa powstańcy, bo były często na polach zrzucane zrzuty. I myśmy cały czas ich informowali, gdzie są Niemcy. Oczywiście Niemców zawsze wprowadzaliśmy w błąd, że „tu nie było nikogo.” Siostry i mama mi mówiły: „Ty się nie pokazuj.” Ja tylko słyszałem, a przeważnie siostry ich informowały. Walki – trzeba było być przy konkretnej jednostce. A tu jak przyszli nie było przecież [jednostki na stałe], tylko jednostki przechodzące, a tak [wszyscy] byli w konspiracji. W związku z tym i ja byłem w konspiracji. Ale mogę tylko powiedzieć, że około piątego przyszła grupa uciekinierów z Mokotowa. Między nimi była kobieta siwiuteńka jak gołąbek. Okazało się, że miała osiemnaście lat czy nawet siedemnaście. Po prostu na jej oczach rozstrzelano na Belgijskiej całą rodzinę. Przez jedną noc osiwiała. Gdzieś w tym samym czasie przyszło trzech mężczyzn, jeden z nich znał mojego ojca. Zapytał, czy ich nie możemy przechować. Cały czas był [z nami]. Z 18 na 19, z tak zwanej „Grzymały” przyszły jednostki powstańcze, między innymi z „Baszty”, kompania K1 i K3 oraz z Ochoty nawet, co się dostali do Kampinosu przez Wilanów na Sadybę. Okazało się, że tych trzech mężczyzn było ze Skolimowskiej z „Okręgu”. Potem jak się zgłosiłem, bo jeden z nich był w informacji – Biuro Informacji i Propagandy Armii Krajowej – od razu miałem łączność na początku z nimi. Mniej więcej sto metrów od kościoła jest rów melioracyjny i przepust. Na przepuście (rowy były dość głębokie) zbudowano barykadę. Przyciągnięto (między innymi my) tramwaj, który został opuszczony, przewróciło się tramwaj, jeszcze płytami [zagrodziło] i pierwsza barykada była przed Placem Bernardyńskim na rowie melioracyjnym.
- Wtedy zaczął pan też swoją działalność w poczcie?
O, właśnie wtedy.
- Gdzie pan został skierowany?
[Byłem] w Informacji Propagandy na Sadybie. To był punkt. Przede wszystkim było sporo rannych, trzeba było pomagać. Sanitariuszki to były przeważnie młode dziewczyny, więc trzeba było im pomagać, żeby przenieść rannych, przewieźć.
- Jak daleko sięgał pana rejon pocztowy?
[Najważniejsze] było, żeby mieć kontakt z Mokotowem. Było przejście, jak Chełmska. Druga barykada od strony miasta była na Chełmskiej.
- Poruszał się pan wśród ludności cywilnej z przesyłkami. Jak reagowała ludność cywilna?
Ludność cywilna była na początku bardzo za tym, ale później zaczęły się bombardowania i przede wszystkim ostrzeliwania. Przy ulicy 29 Listopada stali w dawnych koszarach Niemcy. Były tam miotacze, myśmy to nazywali „krowy”. To zaczęło być znaczne, mój kolega prawie został spalony przez „krowę”, bo koło niego upadł pocisk. Była możliwość wyjścia, więc dużo ludności wychodziło. Tylko niektórzy źle trafiali, bo wierzyli Niemcom i szli bezpośrednio na wachę niemiecką, która była przede wszystkim na rogu Bonifacego i Alei Wilanowskiej. Jak poszli to – dam przykład mojego brata ciotecznego, też był w tej samej drużynie, też patrolowym – cała rodzina poszła bezpośrednio na posterunek niemiecki, znalazła się w Mauthausen i zginęli. Część mojej rodziny tak samo, tylko że trochę mądrzej, bo nie szli na wachę, tylko skręcili między domostwa i między wąwóz (jest do tej pory przy SGGW na Ursynowie), i tym wąwozem na pola...
Tak się ratowali. Bardzo ciężko było, bo teren był bardzo otwarty. Jak nastąpił atak na Sadybę, najpierw zbombardowali fort gdzie zginęło całe dowództwo „Oazy”, bomby spadły ze sztukasów i nastąpił atak. Bardzo dużo [ludzi] zginęło, bo jak jednostki z Sadyby, z zabudowań cofały się, to na otwartej przestrzeni z Sobieskiego szły czołgi. [...]
- Czy był pan gdzieś zakwaterowany czy cały czas mieszkał pan z rodzicami?
Nie zakwaterowany, tylko zawsze przychodziłem, żeby się posilić i przy okazji inni korzystali.
- Zgłaszał się pan po prostu do służby.
Tak. Przeważnie. I tak było mało żywności.
- Jak wyglądały sprawy podstawowe jak żywność?
Mój brat stryjeczny (zresztą zginął w Powstaniu w kanałach, wszedł do kanału 27 września i nie wyszedł, prawdopodobnie został zagazowany) z Mokotowa przyszedł właśnie po żywność, bo na końcu Bernardyńskiej był folwark, gdzie zarządcą był Niemiec. [W folwarku] hodowali świnie i oni przyszli po żywność. Przychodzili po żywność z Mokotowa.
- Czerniaków był zapleczem?
Był zapleczem. Dlatego jeśli chodzi o ludność Sadyby i Czerniakowa nie było kłopotów z żywnością, bo żywność była.
- A takie sprawy jak higiena? Były problemy z wodą?
Wodociągi zostały [zniszczone], nie było. Ale były studnie. Każdy domek miał własną studnię. Woda na bieżąco była, nie było kłopotów z wodą i higieną, szczególnie w naszej „Oazie”.
- Jak wyglądało życie religijne w trakcie Powstania?
Myśmy nie mieli często [mszy]. W niedziele tak, ale w taki dzień nie było [mszy]. Więcej kobiety [się modliły]. [My] mieliśmy inne zajęcia.
- Jak wyglądała wymiana informacji? Czy wiedział pan na przykład w trakcie Powstania, co dzieje się na Starym Mieście?
Nie.
- Nie docierały takie informacje?
Nie docierały. Z Mokotowa tak, a tam raczej nie, bo trzeba by było przez Mokotów dopiero docierać. [...]
- Czy prasa powstańcza docierała do pana?
Tak. „Biuletyn Informacyjny”. Ale rzadko, chyba ze dwa egzemplarze tylko miałem.
- Czy miał pan możliwość słuchania powstańczej radiostacji?
Nie.
- Czy w trakcie Powstania zetknął się pan z żołnierzami innych narodowości, którzy walczyli po stronie Powstania?
Nie. Tylko z naszymi jednostkami.
- Jakie jest pana najlepsze wspomnienie z tego okresu, z tych dwóch miesięcy?
Wtedy już byłem poza Warszawą, na Moczydle, wśród Niemców. Pracowaliśmy, bo Niemcy robili bunkry. I gospodarze, u których byliśmy, mieli swoją robotę. W związku z tym jak Niemcy kazali przyjść do roboty, to chodziliśmy. Wysyłali uciekinierów. Od razu mówię, że mieliśmy wyrobione kenkarty, żeby nie mieć kenkarty z zameldowaniem w Warszawie tylko z zameldowaniem gdzieś w Pyrach czy coś w tym rodzaju. Najbardziej pamiętam nalot Liberatorów. To było około 17 września. Niemcy tak drżeli, że nie wiem! Nie wiedzieli, co z sobą robić. Coś niesamowitego. Zaczęliśmy się trochę chować, bo zrzucili cynfolię dla wyłączenia wszelkich radarów. Był taki szum jakby z góry leciały odłamki czy coś w tym rodzaju. A to była cynfolia. Tylko niestety, to było trochę przy późno i większość zasobników spadła na tereny niemieckie.
Tak.
- Kiedy pan wyszedł z Warszawy powstańczej?
Sadyba, Czerniaków Dolny padł jednocześnie, tego dnia jak Starówka, 2 września. Mój ojciec, który się został, bo mnie udało się z innymi przedostać tym wąwozem...
- Wychodził pan z cywilami, czy z powstańcami?
Z cywilami. Zresztą powiedzieli koledzy: „Co ty, nie masz broni, nic, ze sobą?” Wychodziły łączniczki, bo mieli się spotkać, do Piaseczna, ja wyszedłem z nimi.
Na Moczydło. Później rodzina też się tam znalazła.
- Wspomniał pan o dokumentach wyrobionych już na inne miejsce zameldowania. Kto wyrabiał te dokumenty? Kto to organizował?
Wyrabiali w Pyrach ci z zaplecza Warszawy. Oni organizowali, żeby od razu nas się nie czepiano. Warszawa – to z miejsca od razu można było...
- Żeby zapewnić bezpieczeństwo.
Żeby zapewnić bezpieczeństwo warszawiakom wycofującym się z Warszawy, znajdującym się już poza Warszawą, żeby było zabezpieczenie ich.
- Jak długo pan pracował w Moczydle?
Chyba do końca października. Spałem w stodole, już musiało być zimno, bo jak się budziłem był szron na kołdrze. Potem przenieśliśmy się na Lesznowolę. Pracowałem w Piasecznie przy rozładunku wagonów. Wtedy [teren] był ostrzeliwany przez radzieckie myśliwce. One latały i ostrzeliwały. Trzeba było z miejsca [uciekać] i od razu pod wagon.
- Nie chciał pan wracać do Warszawy?
Po prostu było to wtedy niemożliwe. Zresztą już 27 września Mokotów padł i już całkowicie było... Jednostki mokotowskie, które weszły do kanału to nawet część, która wyszła na Dworkowej została rozstrzelana, a reszta też poszła do niewoli. Tak że było odcięcie. Żoliborz też padł chyba 30 września, więc tylko była enklawa samego Południowego Śródmieścia, które było do końca. A tak to wszystko było już w rękach niemieckich.
- Wspominał pan o entuzjazmie na początku wojny jak alianci mieli przyłączyć się do wojny. Jak to było w trakcie Powstania jak słychać było strzały za Wisłą?
Właśnie przez to mój ojciec dostał się do Oświęcimia, dlatego że cały czas było mówione: „Słychać! Przecież niedługo! Po co uciekać, kiedy już niedługo...” Niestety. Nic z tego.
- Dopiero później został pan wyzwolony przez Armię Czerwoną?
Tak, ale byłem już na Lesznowoli. Weszła tam polska jednostka czołgów. Zatrzymali się na Lesznowoli, żeby coś zjeść. Myśmy mieszkali w pokoju u gospodarzy. Oni zajmowali kuchnię, a my pokój. Jak dwóch oficerów przyszło to gospodarze ich [zaprosili] do pokoju, akurat do nas. Zaczęliśmy rozmawiać. Oficerowie, jeden szczególnie, zaczął się wypytywać: „A z Warszawy?” Ten drugi pewnie był oficerem informacji, wyszedł na chwilę. Bardzo cieszyliśmy się, że wyzwolenie. Ten widocznie był z Armii Krajowej, z wileńskiego, bo powiedział: „Nie cieszcie się. To nie są ci, na których czekacie.” Już miałem pierwszy sygnał, co to jest.
- Kiedy po wyzwoleniu wrócił pan do Warszawy?
Z tego powodu, że dom i wszystko było spalone... zamieszkaliśmy u znajomych, w lutym. Nie od razu tylko w lutym. Dwa tygodnie po wyzwoleniu. Jak 17 [stycznia było wyzwolenie] to wróciliśmy w lutym, na początku. Jeszcze chodziliśmy na Pragę, szliśmy po lodzie. Wisła była zamarznięta, nie było mostu, bo przecież został zniszczony, [szliśmy] po lodzie.
- Jak pan zapamiętał Warszawę z tego okresu?
Niestety. Szczególnie jak się szło ulicą Kruczą. Krucza „leżała” cała. Na Starówkę trudno było, bo też była strasznie zniszczona. Mokotów jeszcze w rejonie Szucha, Placu Unii i jak koszary, prawie do Madalińskiego, to jeszcze był w całości, a potem... Szczególnie przy Woronicza. Zresztą Królikarnia też była rozwalona.
- Rysował się straszny obraz.
Straszny obraz. Szczególnie, że te barykady trzeba było... Zaczęło się najgorsze – ekshumacja zwłok.
- Czy brał pan w tym udział?
Tak. Tydzień nic nie jadłem, bo nie mogłem.
- Czy po wojnie spotkały pana jakieś represje w związku z tym, że działał pan w konspiracji?
Jedna [rzecz] najważniejsza. Ojciec po Oświęcimiu, ja byłem jeden mężczyzna [w domu], musiałem się wziąć za robotę i miałem mniej czasu. Ale mój brat cioteczny, o którym wspomniałem, z drugim [kolegą] wszedł do WiN-u – Wolność i Niezawisłość. Koleżanka ich wydała i byli aresztowani przez UB. Tydzień czasu nie nocowałem w domu, bo mnie od razu ciotka ostrzegła, że jego zabrali.
- Ale pan też działał w WiN-ie?
Właściwie trudno powiedzieć o działaniu. Miałem kontakt z WiN-em. Oni też byli młodzi, też kontakt mieliśmy z WiN-em.
- Dlatego musiał się pan ukrywać.
Tak. Ich dwóch – brat cioteczny i jeden z mojego zastępu, Witek Spyra. We dwóch zostali aresztowani. Witek miał trochę kontaktów, wujka miał, który miał kontakty i wypuścili ich. Powiedzieli: „Chłopcy...” – to już było po okresie ujawniania – „...jesteście ujawnieni. Teraz już się skończyło.” Ale powstał Związek Uczestników Walki Zbrojnej o Niepodległość i Demokrację. Tam było siedemdziesiąt procent akowców. Na Mokotowie prawie cała „Baszta” była. Powiedzieli: „Jak się do nich zapiszecie to uznamy, że się ujawniliście.” [...].Poszedłem do szkoły, żeby dokończyć [naukę]. Kolega, który ze mną chodził do gimnazjum kupieckiego nawet mnie odnalazł, bo mieszkał na Pradze i powiedział, że jest nauczyciel, na podstawie jego zaświadczenia uzna się... Miałem szczęście, bo w gimnazjum kupieckim nie ma matematyki i fizyki. A ja chciałem pójść do 2. Miejskiego Gimnazjum i Liceum dla pracujących. Ale dyrektorem wieczorowego, 2. Miejskiego Gimnazjum dla pracujących był profesor Białas, matematyk. Domyślał się, że byłem w „Szarych Szeregach”. W każdym razie powiedział (już było po egzaminach): „Przyjmę pana. Da pan sobie radę, to dobrze. Nie to nie.” Akurat miałem [smykałkę] do matematyki... Szczególnie, że profesor Białas i profesor Satyma, który fizykę prowadził byli świetnymi nauczycielami tak, że maturę zdałem na piątkach właśnie z tych przedmiotów. Dostałem się na Politechnikę. Na Politechnice miałem trochę kłopotów, bo wiedzieli, że byłem w „Szarych Szeregach”. Nawet „pokazówkę” zrobiono, że [jest z nami] harcerz, że z [walczył] Mikołajczykiem, że witają go w Szczecinie. Uratował mnie kolega, później się odczepili ode mnie, bo wstał i powiedział (był pierwszym sekretarzem na roku): „Wiecie co? odczepcie się. Ci z ZWM to – plakaty: «Wstępujcie do nas!» Wstąpił tam, gdzie miał kontakt. I chwała mu za to.” Wtedy się ode mnie do końca [studiów] odczepili.
- Jak panu się wydaje, jak pan myśli, czy Powstanie musiało wybuchnąć na przełomie lipca i sierpnia 1944 roku?
Z tego co analizuję – nie słuchałem tego, co mówią o tym – [wiem] jedno: robiono okopy. Wezwali mężczyzn, którzy się nie stawili. To nie było tylko to, żeby [ich wezwać] do kopania. Chodziło o wyciągnięcie, bo wiedzieli przecież Niemcy, że największa organizacja jest w Warszawie. Wiedzieliśmy, że rząd w Londynie przysłał [rozkaz], że Powstanie powinno wybuchnąć wtedy, kiedy już będą wojska radzieckie na przedpolach Warszawy. Wiadomo, że dopiero o godzinie jedenastej został wydany rozkaz, przez to nie wszystkie jednostki mogły się zorganizować. Przyszedł łącznik i powiedział, że czołgi radzieckie są już w Wawrze, czyli już w Warszawie i dlatego zdecydowano się na walkę. Niestety jednostki były bardzo źle wyposażone i uzbrojone. A że powinno wybuchnąć – tak. Przecież bez przerwy wiedzieliśmy, wzywali – „stoicie z bronią u nogi i nie walczycie!” W związku z tym Powstanie powinno wybuchnąć.
Warszawa, 19 kwietnia 2007 roku
Rozmowę prowadził Tomasz Niemczura