Włodzimierz Dąbkowski „Poniewierski”
Nazywam się Włodzimierz Dąbkowski.
- Jaki pan nosił pseudonim?
Ostatni pseudonim „Poniewierski”, bo było kilka zmian.
- Proszę powiedzieć, jak pan zapamiętał wybuch wojny, wrzesień 1939 roku?
We wrześniu 1939 roku mieszkałem z rodzicami na ulicy Raszyńskiej. 1 września miałem iść do kościoła. Był nalot. Nie wiedzieliśmy co to jest, rozpoczęła się wojna. 26 sierpnia ojciec, oficer rezerwy, został powołany do wojska. Myśmy zostali sami. Z tego domu żeśmy się przenieśli dlatego, że za blisko Filtrów.
- Filtry były bombardowane?
Były bombardowane. Przenieśliśmy się [do] Śródmieścia. Przypadek, 10 września ojciec nam się trafił, przechodził ulicą…
Tu w Warszawie, przechodził ulicą, wracał z frontu niemieckiego na rosyjski. Tam został zagarnięty, był w Starobielsku, zamordowany w Charkowie. Wojnę przeżyliśmy nie w swoim domu. Jak się ta ulica nazywa? Róg Koszykowej… Tam był murowany, betonowy dom, hotel, tam żeśmy przetrwali całą wojnę.
- Jak pan wspomina wkroczenie Niemców do Warszawy?
Widziałem na Raszyńskiej. Przyszliśmy do znajomych. Nasz dom został zburzony, znaczy niezupełnie, została zburzona część tylna, frontowa została, ale nie można było tam się dostać po schodach. Mieszkaliśmy niedaleko u znajomych. Widziałem przyjście Niemców i widziałem paradę niemiecką, defiladę.
Tak, widziałem ją. Nie wolno było podejść do Grójeckiej, ale widzieliśmy jak grali, jak szli. Niemcy byli bardzo butni. Nie rozumiałem dużo, miałem dwanaście lat, dopiero później rozumiałem, co to ma być. Nie mieliśmy możliwości utrzymania się. W listopadzie pojechaliśmy do dziadków, rodziców mamy, do Wyszkowa. Tam byliśmy przez całą okupację.
- Ojciec pański trafił do obozu w Starobielsku, czy była wymiana korespondencji, czy on pisał do państwa? Jak wyglądały kontakty z uwięzionymi oficerami w łagrach?
Nie mieliśmy kontaktu z ojcem. Ojciec tylko napisał kartkę ze Starobielska: „Niedługo się zobaczymy, całuję was, jestem zdrowy.” I tak dalej. Kartka była napisane bodajże w listopadzie 1939 roku, doszła do nas, do Wyszkowa, chyba styczeń albo luty. Od tamtej pory nie mieliśmy żadnej wiadomości, nie mogliśmy napisać, bo nie było adresu.
- Kiedy państwo się dowiedzieli, że ojciec nie żyje, że został zabity przez Rosjan?
Po wojnie wychodziła gazeta „Kurier Warszawski” czy „Wiadomości Warszawskie” drukowana w Warszawie, tam było nazwisko ojca.
Dopiero po wojnie?Tak, po wojnie żeśmy się dowiedzieli. Potem dostaliśmy książki i tam jest nazwisko ojca.
- Proszę powiedzieć, jak wyglądało życie w Wyszkowie podczas okupacji?
W Wyszkowie było różnie, na ogół było spokojnie, bo nie było prześladowań, nie było oficjalnych łapanek, ale od czasu do czasu łapali. Mnie złapali. Przesłuchiwał mnie oficer, po polsku mówił, po rosyjsku. Chodził raz w polskim mundurze, raz w ruskim mundurze, raz po cywilnemu. Złapał mnie w tym samym domu, w którym myśmy mieszkali. Jestem 1927 rocznik. Mieli wszystko dokładnie napisane, wszystko było o mnie, tylko rocznik się nie zgadzał 1924, mogłem iść do domu.
- Za co pan został zatrzymany?
On mnie tylko przesłuchiwał. Powiedział, żeby do niego przyjść pokój dalej. Od tamtej pory nie przesłuchiwany byłem przez nikogo. Skończyłem czternaście lat, to pracowałem w elektrowni miejscowej. W Wyszkowie była elektrownia. Uczyłem się, podczas okupacji skończyłem szóstą, siódmą klasę, średnią to znaczy gimnazjum cztery klasy i po wojnie dwie klasy liceum też w Wyszkowie.
- Jak wyglądały pańskie kontakty z konspiracją?
Przyszli do mnie koledzy i zapytali czy chciałbym współpracować, walczyć z Niemcami. Mówię: „Oczywiście.” Nie wiedziałem co to jest, wstąpiłem do organizacji. Była przysięga, było nas kilkunastu.
To było w 1942 roku na wiosnę, w domu na poddaszu krzyżyk, świeca. Przyjechał z Warszawy, nie wiem kto to był, na którego ręce żeśmy składali przysięgę. Od tej pory byliśmy w „Szarych Szeregach”. Przed wojną byłem w harcerstwie, to zostało mi zaliczone. Ponieważ byłem dobrze zbudowany, to wszędzie się nadawałem, do wszystkiego. Na różne akcje chodziliśmy.
- Proszę powiedzieć, jak wyglądało szkolenie?
Mieliśmy szkolenie w parku albo [w] niedokończonym domu. Tam w ruinach żeśmy się szkolili. Był czytany przedwojenny regulamin, musztra była, podstawowe rzeczy, które potrzeba było wiedzieć o wojsku. Tak było 1942, 1943, 1944 niecały.
- Czy brał pan udział w bojowych akcjach?
Bezpośrednio nie, ale w obstawie byliśmy, nas brali do obstawy. Bojowe akcje przeprowadzała grupa z Warszawy, też z „Szarych Szeregów”. Oni byli dobrze wyszkoleni, wszystkie rodzaje broni znali na pamięć.
- W 1943 roku koło Wyszkowa była akcja, w której zginął Zawadzki.
Tak, to było w Sieczychach, moi starsi koledzy brali udział, ja nie brałem udziału.
- To była jedna jedyna ofiara tej akcji i on też nie brał bezpośrednio udziału, tylko był tam jako obserwator.
Po wojnie były spotkania uczestników, którzy brali tam udział i opowiadali jak to było.
- Mógłby pan opowiedzieć z relacji o tym zdarzeniu?
O ile pamiętam naszych tam było kilkunastu, nie tylko z Wyszkowa ale i z Warszawy z „Szarych Szeregów”. To była akcja na straż graniczną
Grenzschutz, w szkole mieszkali. Zaczęła się potyczka. Zawadzki zginął w tym czasie, jak oni się wycofywali, tak mi opowiadali koledzy. Dokładnie nie znam tego. Było kilka różnych innych akcji.
- Proszę opowiedzieć o tych akcjach, których pan był świadkiem.
Też byliśmy w obstawie, bo byliśmy młodzi, starszych brali do bezpośredniej akcji. Akcje były tego typu, że zabierali żywność Niemcom. Transporty przejeżdżały, zabierali żywność, ale nie było żadnej akcji, żeby zabić, dlatego że mógł być odwet niemiecki. Szukali winnych, tylko nie wiedzieli gdzie. W jednym domu mieszkali oficerowie niemieccy, którzy mówili, że to partyzantka rosyjska. Zawsze dawali spokój.
- Proszę powiedzieć o lecie 1944, jak to wyglądało jak Niemcy zaczęli być w odwrocie? Jak wojska sowieckie zaczęły się w lipcu zbliżać do Wisły?
Do partyzantki wstąpiłem 1 lipca. Przejście przez Wyszków było makabryczne. W tym czasie było dużo wojska i feldżandarmeria, polowa żandarmeria niemiecka, regulowała ruchem. Myśmy o tym nie wiedzieli. Trafiliśmy w sam środek tej akcji. Był konik dwudziestej ósmej kategorii, wóz też, na wozie była broń i amunicja. Szczęście, że to się nie rozpadło, bo byśmy mieli niesamowitą tragedię.
Z jednej strony wozu było dwóch w odpowiednich odstępach i z drugiej strony było też dwóch. Był kolega, który prowadził wóz, konika. Nikt nas nie zauważył.
- Niemcy byli już wtedy w odwrocie?
Niemcy przejeżdżali raz na front, drugi raz z frontu wracali. Ruch był duży dlatego była
Feldgendarmerie. Oni mieli blachę na piersiach. Wielki żandarm stał na środku rynku, rynek i zaraz most drewniany, regulował ruchem, ale nas nie zauważył. Konik był niepozorny i wóz był niepozorny. Myśmy potem wspominali, jak by [było gdyby] to się rozsypało.
Dużo różnej broni i amunicja, na wierzchu było przykryte zielskiem, jeszcze gałęzie były. Przeszliśmy na drugą stronę mostu. Ochłonęliśmy, bo za mostem prosto na Warszawę był ruch, a myśmy skręcili na Łochów. Tam przeszliśmy do lasu. Druga część przeprawiała się w tym czasie łódką przez Bug. Widzieliśmy jak oni się przeprawiali, też mieli broń, też mieli amunicję. Plecaków nie mieliśmy, tylko mieliśmy tobołki. Miałem pałatkę podobną do ruskiej, ale to nie była ruska, nie wiem skąd ona była, żeby nie zmoknąć nosiłem ją cały czas. Żywność mieliśmy ze sobą na jeden czy dwa dni. Jedzenie dostawaliśmy, znaczy nasi dowódcy mieli pieniądze na wyżywienie i kupowali na wsi. Niezależnie od tego zatrzymywaliśmy w nocy niemieckie transporty. Oni przeważnie jeździli konno, to znaczy wóz, koń, dwa konie. Wozy były charakterystyczne, duże, głębokie. To byli przeważnie Ukraińcy, wozili różne rzeczy. Myśmy szprotki portugalskie jedli w 1944 roku, chleb mieliśmy, zabieraliśmy im wszystko.
- To się łączyło z akcjami zbrojnymi?
Nie zabijaliśmy, zatrzymywaliśmy, żeby zdobyć ich żywność. Pytaliśmy dokąd oni jadą, jedni mówili, że na Ostrów, drudzy mówili, że na Warszawę. Oni się mijali.
- Występowaliście z bronią?
Tak, oczywiście, my byliśmy uzbrojeni. Kilku starszych kolegów zatrzymywało, my młodsi byliśmy zawsze w obstawie. Każdy miał broń, nie strzelaliśmy, nie było przypadku, puszczaliśmy ich. Zatrzymaliśmy raz Węgra, który się zaplątał z koniem. Koń był ranny. Węgra trzymaliśmy dwa dni i puściliśmy go. On był w niemiecki armii. Pokazał nam swoją musztrę węgierską, śpiewał piosenki, daliśmy mu jeść i puściliśmy.
- Jak oddział partyzancki był uzbrojony?
Mieliśmy dużo broni. Połączyliśmy się z oddziałem z Kamieńczyka, który był świetnie uzbrojony, dużo ręcznych karabinów maszynowych. Miałem karabin taki, że jak stanąłem, to był równo ze mną, a jak postawiłem bagnet, to równo z wyciągniętą ręką. To był austriacki karabin Mannlicher. Strzeliłem z niego parę razy, nie wiem, czy kogoś zabiłem, czy trafiłem.
- Co to była za okoliczność?
Po wsią Gać przyjechali Niemcy z łączności zabierać zwierzęta, na furażerce mieli żółty paseczek. Chłopi nam dali znać, żebyśmy ich ratowali. Poszliśmy na ochotnika. Byłem też w obstawie. Widzieliśmy jak się ganiają między domami, między chałupami. Raz Niemca widzieliśmy, raz naszego, raz Niemca, raz naszego, nie strzelali. Po godzinie czy półtorej zaczęli strzelać. Naszego kolegę trafili w kolano, ale nie wiadomo czy kula niemiecka czy nasza. Miał sztywne kolano, teraz dobrze chodzi. Widziałem go parę lat temu, to chodził dobrze. Tam są dwie miejscowości Gać i Podbeć. Na drugi dzień przyjechali Niemcy, podpalili jedną i drugą.
- Wtedy miał pan okazję postrzelać do Niemców?
Wtedy strzelaliśmy, trzy razy strzeliłem, ale czy trafiłem, to nie wiem.
- Skąd amunicja do Mannlichera, to nietypowy kaliber?
Mieliśmy sporo różnej amunicji i ruskiej, i niemieckiej. Były angielskie karabiny, które trzeba było na odległość nastawić podnoszoną drabinkę. Kolega nie nastawił mówi: „Trafiłem, tylko nie wiem w co.”
- Jak długo żeście wykonywali zadania planu „Burza”?
Lipiec i sierpień.
- Czy były większe potyczki z Niemcami?
Większych potyczek nie było, żeby od nas ktoś poległ. Ranny był tylko kolega, w naszym oddziale nikt nie poległ. Nie pamiętam, którego to było dnia, złapaliśmy dwóch Niemców. Zabrali im wszystko – mundury, buty – i puścili ich.
- Jak odnosiliście się do jeńców niemieckich? Czy był podział na żołnierzy Wehrmachtu, na żołnierzy z SS czy innych?
Mieliśmy jednego Węgra, o którym mówiłem i mieliśmy dwóch Niemców. To byli żołnierze, to było w lesie, złapaliśmy ich koło lasu. Nie pamiętam, gdzie to było. Wiem, że puścili ich. Kazali im kopać doły, ale nie zakopali. Rozebrali ich i puścili.
W krótkich majtkach.
- Jak pan zapamiętał spotkanie z armią sowiecką, która wkroczyła na te tereny? Kiedy to dokładnie było, jak to przebiegło?
Pod koniec sierpnia nasz dowódca, porucznik Wyszyński, rozwiązał nas. Nie wiem czy on, czy miał polecenie. 22 Pułk Piechoty Armii Krajowej został rozwiązany, 21 Pułk Armii Krajowej przeszedł na stronę ruską. Tam Rosjanie wszystkich wzięli zagarnęli, wywieźli. Na ten temat Giedroyć pisał w „Kulturze” w 1948 roku w październiku.
- Mógłby pan opowiedzieć dokładnie ten moment?
Myśmy zostali zwolnieni, rozwiązani. Broń została zakopana. Dostaliśmy dowody osobiste i dwójkami, jedynkami żeśmy odchodzi. Bezpośrednio żeśmy się nie spotkali z ruskimi będąc w partyzantce. Natomiast po wyjściu z lasu, zawsze mówiłem, że byłem w lesie na grzybach, spotkaliśmy ruskich jak tyralierą szli i przechodzili do Narwi. To było w dzień, to było rano koło godziny czwartej w pierwszych dniach września, 3, 4, 5 września. Pytali, gdzie Niemcy. Pokazywaliśmy, że w tamtą stronę. Dużo ich szło, to [byli] młodzi ludzie, oficerowie z gwiazdkami na ramieniu, mieli ze dwadzieścia dwa lata. Wszyscy oficerowie z naganami na łańcuchach, a żołnierze z pepeszami i z długą bronią.
- Jak wojska sowieckie reagowały na Polaków, czy były ekscesy czy okradali?
Nie, myśmy byli poza Wyszkowem, bo Niemcy wyrzucili wszystkich ludzi z Wyszkowa jak nadchodził front. Front był najpierw na Bugu, potem na Narwi. Po wyjściu z partyzantki trafiłem do domu, dom pusty, nie ma nikogo. Dowiedziałem się, gdzie jest mama z bratem i inni ludzie. W tamtą stronę poszedłem. Mamę i brata odnalazłem tego samego dnia. Tu nikogo nie było. W Wyszkowie, Niemcy urzędowali. Tablice, kierunki były po niemiecku.
- W Wyszkowie doszło do walk między Rosjanami a Niemcami?
Nie było wojny, bo oni przeszli nie od strony Warszawy, tylko przeszli od strony Ostrowii Mazowieckiej, wzdłuż szli. Niemcy uciekli w nocy. Po wyjściu z partyzantki znalazłem mamę i brata. Niemcy zagarnęli młodych ludzi, mężczyzn, do kopania rowów, mnie się też dostało. Nigdy nie byłem złapany, a tu zostałem złapany. U Niemców też miałem dobrze, tam trzy czy cztery dni byliśmy. Na noc nas puszczali do domu. Dawali nam chleb, dawali różne konserwy. Rano o czwartej trzeba było być z powrotem. Dwóch, trzech godziny nawet nie spaliśmy. Prowadzili nas w stronę Wyszkowa, bo tam kopaliśmy doły łącznikowe. Cały dzień kopaliśmy od szóstej rano. Tak na szóstą mniej więcej doszliśmy do tego miejsca. Widzieliśmy ruskich po drugiej stronie. Strona prawa to jest wysoka, a druga strona jest niska. Ruskich widzieliśmy, ruscy też nas widzieli, tylko wiedzieli, którzy to są Niemcy, a którzy Polacy, nie strzelali do nas. Niemcy się bardzo bali ich katiusz. Jak katiusze będą, to będą się chować. Chodzili z odkrytymi głowami, ale nie było żadnej strzelaniny, samoloty tylko krążyły. Musieliśmy do zmierzchu wykopać swoje rowy, dwa czy trzy. Dziesięć metrów grubości [miał] jeden kawałek. Potem znów prowadzili nas. Nosiliśmy ze sobą jedzenie, dawali nam w termosach.
Zupę dawali albo kawę, chleb, papierosy. Próbowałem się nauczyć palić papierosy, nie mogłem. Oni dawali skręty, bibułkę, machorkę i tytoń. Nie umiałem tego robić, spróbowałem dwa razy, nie chciałem. Inni palili, którzy przedtem palili.
- Dużo Polaków pracowało przy tym?
Nas zabrali ze czterdziestu z tej wsi. Jak Niemcy wyrzucili ludzi z Wyszkowa, to ludzie po wsiach się rozlokowali. Tam gdzie znalazłem mamę z bratem, to tam było sporo ludzi. Zabierali tylko mężczyzn, młodych ludzi.
- Jak wyglądały pierwsze tygodnie na terenach zajętych przez sowietów?
Wtedy byłem przesłuchiwany przez tego, który u nas był, nie wiem czy był z NKWD. On chodził po cywilnemu, w mundurze polskim i rosyjskim, w różnych kolorach munduru rosyjskiego: raz lotniczym, raz zielonym. Kiwnął na mnie, żeby przyjść. Miał listę, sprawdził moje dane. Mówię: „W 1927 roku urodzony.” Tam było napisane 1924, dlatego jestem uratowany, a inni pojechali.
- Czy oni wiedzieli, że pan był w organizacji?
Nie, oni badali… Nie wiem, oni mieli listę ludzi. Nie znali mojego pseudonimu. Wszystko się zgadzało, tylko się mój rocznik nie zgadzał. Mieli napisane 1924.
Pewno przy przepisywaniu. Ale innych zabrali i to sporo zabrali, paru wróciło, wiem o tym.
- Z pańskiego oddziału dużo osób trafiło…
Dwóch trafiło.
- Gdzie zostali wywiezieni?
Oni zwiedzili całą Syberię, jeden wrócił w 1949 roku, obydwaj wrócili. Jeden się ze mną uczył w szkole średniej, w gimnazjum.
- Czy wiedzieliście o wybuchu Powstania Warszawskiego?
Tak, wiedzieliśmy, bo mieliśmy radio, co się zawieszało drucik na drzewo i słuchaliśmy. Poza tym widzieliśmy łuny.
- Jak to wyglądało z takiej odległości?
Widać było, pogoda była dobra, niebo było czerwone. Myśmy byli blisko, bo byliśmy w okolicach Wołomina. To widać było dokładnie.
- Nie było pomysłów, żeby iść z pomocą do Powstania?
Chcieliśmy, ale nie było jak. Był u nas jeden młody chłopaczek, który sześć czy siedem razy na koniu przejechał do Warszawy. Ostatni raz jak pojechał, tak nie wrócił do dziś. Młody chłopaczek, dwanaście, trzynaście lat. Konia spotkał, na oklep jechał. Opowiadał nam jak jest w Warszawie.
Że Warszawa walczy i płonie. Bombardują. Bombardowanie to widzieliśmy, w dzień nawet widzieliśmy, jak samoloty latają, z okolic Wołomina było widać. Pierwsze czołgi ruskie widzieliśmy pod Radzyminem.
To był koniec lipca albo początek sierpnia. Oni za daleko pojechali, zało im paliwa, nie mogli wrócić. Niemcy ich zlikwidowali, spalili ich, widzieliśmy ruskich. Było chyba pięć albo sześć czołgów.
- To były grupy rozpoznawcze?
Tak, za daleko pojechali, zało im paliwa i nie mogli wrócić.
- Jak to się żyło, jak ruscy przyszli? Nie chcieli pan do wojska wziąć?
Do wojska poszedłem, skończyłem liceum w 1946 roku i w 1946 poszedłem do wojska na ochotnika na medycynę.
- Nie było w tym czasie w 1944 czy 1945…
Nie brali, bo za młody byłem, 1927 rocznik, to za młody.
- Czy były dochodzenia w związku z partyzantką czy szukaniem ludzi?
Nie było żadnych takich akcji. Oni wiedzieli, że partyzantka jest, że była partyzantka, tylko nie wiedzieli dokładnie kto. Złapali naszego dowódcę Mirosława Wyszyńskiego, który im uciekł. Po wojnie był kierownikiem budowy czy dyrektorem budowy lotnisk polowych. Cały czas myślał, że on jest obserwowany. Tymczasem był pilnowany, jemu nie wolno było nic mówić, gdzie budują.
- Były próby czy pan się z tym spotkał już pod rządami sowieckimi, po wojnie, powrotu do partyzantki, do WiN-u. Czy z waszego kręgu ludzie szli do lasu przeciwko ruskim?
Nie wiem, chyba u nas nie.
U nas był spokój, nie było żadnych akcji.
- Jak się potoczyły dalsze pana losy do końca wojny?
Uczyłem się, pracowałem.
W Wyszkowie byłem cały czas podczas okupacji i po wojnie też trochę byłem do wstąpienia do wojska. Poszedłem na ochotnika, nie miałem z czego żyć.
- Dlaczego na ochotnika, partyzant z Armii Krajowej „Grup Szturmowych”?
Nie miałem z czego żyć. Mówię: „Pójdę do wojska, będę miał mieszkanie, ubranie, jedzenie. Poszedłem do Łodzi, Wojskowa Akademia Medyczna potem się nazywała, zmian było kilkanaście. Tam dostałem się, egzamin zdałem, tam byłem dwa lata. Zwolniony zostałem. Napisane było: „Negatywnie ustosunkowany do obecnej rzeczywistości.” Mam dokument, gdzie z polityki, bo to była religia bardzo ważna, mam same celujące.
- Dlaczego był pan źle ustosunkowany?
A ja wiem, ktoś mnie musiał sypnąć, albo komuś się nie podobałem. Wyrzucili mnie, dali do jednostki do Leszna. Tam oficer kadrowy powiedział mi, że będę musiał odsłużyć za każdy rok nauki dwa lata w jednostce. Mówię: „Dobrze, mam jedzenie, mam spanie, mam ubranie, mogę zostać.” Po dwóch miesiącach przyszedł, mówi: „Idziesz do cywila.” Mówię: „Dlaczego?” „Przyszedł rozkaz z ministerstwa, że mam cię zwolnić do cywila.” Nie odsługiwałem. Niektórzy podobno odsługiwali szkoły, za jeden rok w szkole dwa lata w jednostce musieli być.
- Może chciałby pan coś jeszcze dodać z czasów okupacji? Jakie przeżycie w partyzantce wstrząsnęło panem najbardziej?
W partyzantce miałem dobrze.
Wesołe to były różne rzeczy. Dzisiaj nie wiem, czy dwóch nas zostało z „Szarych Szeregów” z partyzantki, gdzie reszta niewiadomo. Podobno było nas trzystu jak mi mówił jeden z oficerów po wojnie. Trzysta jest na liście z „Szarych Szeregów”, nie tylko z Wyszkowa, jeszcze z okolic. Było spotkanie, teraz nie ma spotkań. Zostałem ja i chyba jeden kolega, który podobno w Olsztynie żyje, a reszta niewiadomo, poumierali albo gdzieś wyjechali. Był taki moment żeśmy poszli w nocy na zwiad, obchód, nie wiem co to było. W nocy można było przechodzić. Myśmy przetransportowywali się zawsze w nocy, bo w dzień to nie można było, dużo Niemców. Zostawili [mnie]. „Ty tu będziesz stał, zaczekasz, a ja pójdę z drugim dalej.” Tam była duża kopa siana, chyba siano to było. Chłodna noc, chodzę dookoła tego, ciemno. Księżyca nie było wtedy, trzeba by się tu zagrzać. Wszedłem, myszy uciekały. Zawiązałem sobie za rękę karabin. Oni mnie szukali, ja spałem, chrapałem, nie mogli trafić z której strony jestem. Wreszcie trafili, zaczęli mnie ciągnąć za karabin. Tak twardo spałem, że nie puściłem. Oni mnie wyciągnęli razem z karabinem.
To byli ci, którzy mnie zostawili.
- Może jeszcze inne tego typu perypetie z partyzantki.
Były posterunki. Dostałem posterunek na końcu dużego dołu, do którego zasypywaliśmy śmieci, wrzucaliśmy i zasypywaliśmy. Godzina chyba pierwsza w nocy, słyszę szum. Jak się rozwidniało, dopiero zobaczyłem, że to pies kości ogryzał w dole. Byłem przestraszony, że ktoś mnie może napaść.
Drugi tak moment miałem podczas okupacji. Ponieważ pracowałem w elektrowni miałem przepustkę stałą, żandarmi nas znali, to przenosiłem broń, różne materiały. Kiedyś wracam, pod ścianą idę i widzę, że Niemiec stoi. Stanąłem, a światło księżyca padało na mnie. Teraz tak: czy zdążę strzelić do niego, czy on do mnie, czy zdążę wyjąć [broń]. Co się okazało? To było drzewo. Nie było wiatru. Liście [były] tak ułożone, że wyglądały jakby Niemiec stał z blachą. Później się zastanawiałem, przecież jeden Niemiec nie mógł być w nocy.
- Strach miał wielkie oczy.
Tak. [Zastanawiałem się] czy on pierwszy strzeli, czy ja.
- Niemcy przecież nie chodzili na spacery po nocy.
Później się zorientowałem, że przecież Niemiec nie mógł chodzić, ale w tym czasie to jest normalne.
- Jeszcze może jakieś historie pan pamięta?
W tej chwili nie mogę sobie przypomnieć. Podczas okupacji, jak szukałem rodziny z Wyszkowa, przechodziłem przez wiadukt. Na wiadukcie stał Niemiec z karabinem, starszy żołnierz niemiecki. Oni się takimi posługiwali. Rosjanie też mieli starych ludzi. On idzie w moim kierunku. Od sąsiadki, która nie wyszła z Wyszkowa, dostałem bób w torebce. Myślę sobie: „Poczęstuję go tym, [dowiem się] czego on chce” On nie wiem czego chciał, szedł w moją stronę, poczęstowałem go bobem. Pytam go po niemiecku, bo żeśmy się uczyli niemieckiego w czasie okupacji, w którą stronę do takiej wsi. To on mówi
Gerade aus. Dałem mu trochę tego, wziął, wąchał, czy to jest dobre. Mówię: „Dobre, bo też jem.” Myślę sobie: „Jak pójdę dalej, on mi w plecy strzeli.” Trochę miałem pietra. Nie miałem pietra jak miałem broń, to nie bałem się. Potem, jak nie miałem broni, to nie miałem się czym bronić.
Jednak tak.[...] Myśmy zdążyli do snopków dojść. Widzieliśmy jak strzelają, palą wieś. Widziałem jak strzelił do chłopaka, który biegł do matki, mówił: „Mamo kochana, chyba mnie zabiją.” On został trafiony świetlnym pociskiem i już się na nim paliło. Szczęście, że snopki się nie przewróciły i nas Niemcy nie zauważyli, bo byłaby niesamowita masakra. Parę pocisków oddali na pałac. W tym czasie więcej ludzi było w [innej] akcji. Żeby było [nas] więcej, to może byśmy z nimi walczyli, ale że było mało... czym walczyć z pancernymi pojazdami…
- Nie mieliście żadnej broni przeciwpancernej?
Gammony były, a tak nie mieliśmy nic więcej. Broni maszynowej było sporo, jednostka z Kamieńczyka była dobrze uzbrojona.
- To była broń zrzutowa, zdobyczna, polska?
To były różne bronie.
- Jaka była struktura broni, to była wrześniowa?
To była wrześniowa, była niemiecka, polska, ruska, nie wiem, skąd mieli ruską broń, cekaem ruski był na kółkach. Po tylu latach, to się nie pamięta. Jak spotykaliśmy się kiedyś, każdy opowiedział, to zawsze coś się przypomniało, teraz nie ma z kim rozmawiać.
Warszawa, 28 kwietnia 2007 roku
Rozmowę prowadził Robert Markiewicz