Elżbieta Piechocka
Nazywam się Elżbieta Piechocka.
- Jakie nazwisko nosiła pani w czasie Powstania?
Pozlewicz.
- Jak wybuchła wojna, to już pani miała dwanaście lat, to już się sporo pamięta. Proszę powiedzieć o swoim domu rodzinnym, o rodzinie i o środowisku, w którym pani mieszkała i żyła.
Mieszkałam z ojcem, i z mamą, i z bratem na Kole.
- Tam była szkoła zapewne również, prawda?
Do szkoły chodziłam właśnie na Kole, do podstawowej. Później robiłam szkołę, [chodziłam do] technikum handlowego.
- Ale to już w czasie okupacji zapewne, prawda?
Tak, tak, to wszystko…
- A przed wojną to tylko była szkoła podstawowa, prawda?
Tak, tak, a później do handlówki chodziłam…
- Proszę mi powiedzieć jeszcze, czy pani pamięta wybuch wojny? Co rodzina mówiła o tym?
Tak, tatuś był powołany do wojska, bo on zasadniczo był wojskowym, i mamusia pojechała do niego do koszar w Warszawie, tam mu zawieźć grzebień, takie inne rzeczy, a ja zostałam z bratem w domu. No i wybuchła wojna.
- Czy pamięta pani 1 września?
Tak, tak.
- Jak ten dzień zapisał się w pamięci?
Byłam z bratem i usłyszeliśmy, że samoloty lecą, więc wyszliśmy wszyscy do piwnicy i usłyszałam bombardowanie. Ósmy blok. To chyba była pierwsza bomba w Warszawie, właśnie na Kole.
Tam jest tablica. A mamusi nie było. Mój brat był młodszy, ale może mądrzejszy, wziął mnie, mówi: „Wiesz co, idziemy z tej piwnicy, bo jak bomba uderzy, to nas zabije”. I wyszliśmy na takie pole, [który] jest za blokami, i tam jest domek, taki ludowy jakiś, i myśmy tam poszli z bratem. On jeszcze wziął dokumenty wszystkie.
Tak, wziął i myśmy tam poszli. Mamusia jechała tramwajem, jak dojechała, to nas nie było. To ktoś powiedział, że my jesteśmy na tym polu, tam dużo ludzi było na tym polu. I mamusia przyszła. No i wzięła Zbyszka, brata i poszli jeszcze do domu i tam jeszcze, co mogła mamusia, to wzięła. Jak przyszła, to mówi: „To my idziemy stąd, bo tam jest fabryka broni”.
- Czy ten czas oblężenia Warszawy cały czas była pani tam na Kole?
Nie, właśnie mamusia później zatrzymała jakiś samochód, ktoś jechał i prosiła, żeby nas zawiózł na Kruczą, tam do rodziny. I tam też byłam z mamusią i z bratem.
- Czas okupacji. Wrócili państwo na Wolę do swojego domu i tam zapewne było dalsze życie.
Tak, tak, tak. Później wróciliśmy... Zbyszek umarł w grudniu, ten brat mój… Zaraz, w grudniu…
- Czy tatuś był wojskowym zawodowym, w służbie czynnej?
Nie, chyba nie był, bo on pracował normalnie.
- A co w czasie okupacji robił?
Pracował. To była też wojskowa instytucja, na Powązkach.
- Rozumiem. A pani poszła do szkoły handlowej wtedy, tak?
Tak, poszłam do szkoły handlowej. Dlaczego? Dlatego że jak wróciliśmy na Koło, to ja jeszcze ten rok przechodziłam…
- No i potem już skończyła się już szkoła podstawowa, więc trzeba było iść dalej.
Tak, tak, tak. Później w siódmym bloku mieszkała ciocia, nawet to siostra moja, cioteczna i uciekaliśmy z Warszawy przez Babice, taka wieś była.
- Ale to był 1939 rok? Cały czas pani mówi o tym?
Tak.
- A ja już przeszłam do czasu…
Nie, to już w czterdziestym.
- W czterdziestym? Rozumiem, ale…
Uciekaliśmy tam i tam byliśmy, tam mnie złapali Ukraińcy, wojskowi…
- Ale pani mówi o czasie wojennym, o czasie okupacyjnym w tej chwili?
Tak. No i mnie zabrali i wujka. I wywieźli nas, popędzili do kościoła Świętego Wojciecha.
- Rozumiem, ale jeszcze zatrzymam się chwileczkę na czasie okupacji. Chodziła pani wtedy do tej szkoły handlowej?
Tak, musiałam chodzić.
- Oczywiście. To była zupełnie legalna nauka?
Bo zaczęłam pracować już.
- Gdzie zaczęła pani pracować?
Bracia Jabłkowscy, w tym domu towarowym. Dlatego poszłam jeszcze tą handlówkę zrobić.
- I przez cały czas okupacji chodziła pani do tej szkoły, tak?
Tak, tak, tak, do Powstania, znaczy rok czasu.
- A proszę mi powiedzieć, czy w czasie okupacji miała pani kontakt z jakąś konspiracyjną działalnością? Czy byli jacyś koledzy, koleżanki, którzy byli włączeni w sprawę konspiracji?
Tak, to na Kole jeszcze, to koleżanki... Roma, ta, co jest Mundek i Stefan braćmi, to zorganizowałyśmy taki prowizoryczny szpital w bloku.
- Ale pani mówi już o czasie Powstania, a ja jeszcze chciałam spytać o okres okupacji. Czy ktoś z pani kolegów, znajomych, sąsiadów był w jakiś sposób zaangażowany w konspiracyjne działania? Czy pani coś wiedziała o tym?
Nie, nie.
- A czy była jakaś świadomość, że zbliża się czas Powstania? Mówiło się o tym?
No to znaczy, wtenczas zapoznałam Stefana.
- Proszę więcej powiedzieć o tym panu.
Byłam u koleżanki jednej, która się poparzyła, no i do mamusi mówię: „Mama, to ja pójdę do Janki, a ty idź do domu, to ja później przyjdę”. Te bloki to [miały] na noc zamykane furtki, bramy, wszystko. No i tam zapoznałam Stefana.
- A proszę powiedzieć nazwisko pana Stefana, o którym pani mówi.
Kożuchowski.
Tak. I tam jeszcze inni byli, którzy byli w AK, ja tam nie wiedziałam jeszcze.
- Aha, wtedy, w czasie okupacji, nie wiedziała pani jeszcze, że oni są członkami Armii Krajowej.
Nie, bo oni sobie tam w kuchni nastawili radio, słuchali zagranicę. Później przy stole żeśmy pili herbatę i on mi się tak przyglądał, przyglądał. A tam ich było chyba ze sześciu kolegów, to wszystko z AK.
- Rozumiem, ale o tym, że oni są w Armii Krajowej, to pani się zapewne dowiedziała dopiero w czasie Powstania, prawda?
Tak, wcześniej nie wiedziałam.
- Jak pani pamięta dzień wybuchu Powstania, 1 sierpnia?
Więc jak to było... Ja miałam urlop cały lipiec i 1 sierpnia poszłam do pracy.
Do Jabłkowskich. No i tam [były kobiety], kierowniczka, tam jeszcze jedne, te starsze panie. Później kierowniczka mówi: „Eluniu, idź do domu, jedź do domu. Jutro przyjedziesz”. Ja jeszcze taki deputat dostałam, to zabrałam i przyjechałam do domu. Z tym że jak jechałam tramwajem, to zobaczyłam, że mamusia idzie w tą stronę, do innego tramwaju, z koszem zabrać jabłka. Handlowała trochę jabłkami. I już więcej nie wróciła.
- A pani wróciła do domu wtedy z tego miejsca pracy.
Tak, a ja przyszłam do domu i później jak uciekaliśmy, to mnie wtenczas zabrali.
- Ale proszę powiedzieć, to jest wszystko 1 sierpnia. Kiedy pani zobaczyła, że dzieją się jakieś rzeczy na ulicy, że coś się dzieje, że zaczyna się jakaś akcja bojowa? Czy to było widać od razu?
To znaczy pierwszego to oni się zbierali przed siódmym blokiem.
- Ci pani znajomi, koledzy jeszcze z tych czasów okupacyjnych?
Tak, tak, tak. I ja jak wróciłam, to tam były jeszcze jakieś kluski, ja sobie odsmażyłam, bo mamusia już nie wróciła, i dostałam boleści. Położyłam się i ktoś wali do drzwi, puka. A to obecny mąż mój, Olek Piechocki, wchodzi i mówi: „Elusiu, a gdzie mama jest?”. Ja mówię: „Pojechała od miasta”. – „Bo Powstanie wybuchło. Już strzelają”. I rzeczywiście. A oni się już zbierali przy siódmym bloku, ci chłopcy, no i Stefan przyszedł pożegnać się i ja mówię do niego, żeby nie szedł, bo ja zostałam sama, mama już nie wróciła. A on mówi: „Eluniu, trzy dni i Powstanie upadnie – znaczy zwyciężą – i ja wrócę. Ale w razie czego to wiesz, moja mama i mój tata, i siostry ciebie bardzo kochają, to będziesz z nimi, dopóki ja nie wrócę. Znaczy wrócę, jak będziemy razem”. No i byli.
Tak. Zatrzymali się na Młynarskiej, tam jest cmentarz żydowski.
- A byli uzbrojeni? Widziała pani ten oddział? Byli uzbrojeni, z opaskami?
Nie, tego to nie widziałam, tych opasek, tylko wiedziałam, że Stefan ma broń, bo on przed tym raz nie przyszedł i ja mówię do Olka: „Dlaczego Bogdan nie przyszedł?”. Dopiero się później dowiedziałam, że on był na akcji wysadzania pociągu, Stefan. No i...
- A w jakim zgrupowaniu był, to zapewne nie pamięta pani?
Nie wiem, nic nie wiem. Wiem, że tam jeszcze byli inni, którzy należeli do AK i jakiegoś AL. I bez przerwy chodzili i starali się coś dowiedzieć od Stefana.
- A wtedy 1 sierpnia, kiedy właśnie byli z panią pożegnać się pani przyjaciele, to wtedy już zostali… Straciła ich pani z oczu wtedy, prawda? I została pani w swoim mieszkaniu?
Tak, tak, w swoim mieszkaniu byłam cały czas. No i w ten czas zaczęłyśmy nosić rannych.
Na Kole.
Tak, Roma, Jadzia, Irmina.
- To były pani koleżanki ze szkoły?
Tak, tak. I one nosiłyśmy do dwudziestego bloku, tam w dwudziestym bloku to była duża sala, bo to były bloki imieniem Żeromskiego, to tam myśmy nosiły, a ciężko rannych nosiło się na Płocką do szpitala.
- A jak pani pamięta ten szpital na Płockiej, z tamtych pierwszych dni.
To znaczy myśmy tam jakoś... Prowadził nas jeden mężczyzna, bo tam są tory kolejowe i strasznie strzelali, więc ktoś, jakiś mężczyzna nam pokazywał, gdzie mamy iść. Wiem, że nie bezpośrednio do szpitala, tylko na Górczewską do piwnicy i tą piwnicą nas prowadził, wychodziliśmy na podwórko szpitala i zostawialiśmy. Tam już byli lekarze, zabierali tych rannych, a myśmy normalnie później wróciły.
- Czy pamięta pani, które to były dni sierpnia? Sam początek zapewne, prawda?
Tak, tak, tak.
- Jak długo trwała ta pani pomoc przy rannych?
Chyba ze dwa tygodnie.
Tak, tak, tak, później…
- I przychodziła pani zawsze do tego szpitala na Płocką z rannymi, prawda?
Tak, tak, ja, Roma Kożuchowska.
- A jak wyglądał ten szpital? Czy w ciągu tych dni, które pani tam spędzała, zmieniał się w jakiś sposób, czy tam się robiło coraz trudniej?
Nie, nikogo. Rannych nie widziałam, tylko na podwórku [ich] zostawialiśmy.
- I jakie były dalsze pani dzieje?
No, później zaczęliśmy uciekać, bo już wchodzili „ukraińcy”, Niemcy.
- Widziała ich pani z bliska czy to tylko ludzie mówili, że wchodzą?
Nie no, nie widziałam, tylko ludzie mówili. I ciocia z wujkiem, znaczy z mężem, i z Alą uciekaliśmy z Koła i tam jak… Jak ta miejscowość się nazywa... Gdzieś tam wieś była i tam się zatrzymaliśmy.
- Czyli poza Warszawę udało się już wtedy uciec.
Tak, tak. I tam strasznie grasowali „ukraińcy”, bo ja bez przerwy musiałam w stodole na siano [kryć się].
- A pamięta pani, jak ta wieś się nazywała? Babice może?
Klaudyn ta wieś chyba była. No i wujek mówi: „Tak oni tu grasują, chodźcie, pójdziemy do Mościsk”. Taka miejscowość. I myśmy tam poszli.
- Czy wtedy wiedziała pani, co się dzieje na Woli? Co się dzieje z pani sąsiadami?
Nie, nic nie wiedziałam.
- Jak duża była grupa osób, która wyszła z pani domu z panią, z pani ciocią? Czy to tylko państwo wyszli czy jakoś więcej osób umknęło do tej wsi?
Sporo osób uciekało.
- Czyli mieli szczęście wydostać się z Warszawy razem z państwem z Koła.
No i poszliśmy tam właśnie w tą miejscowość, tak za chałupą mnie… Siedziałam, miałam Stefana zdjęcie, list miałam.
- List już z dni Powstania?
Tak. I „ukraińcy” zaczęli grasować po tej wsi i mnie złapali, żebym poszła z nimi. Już tam ludzie też były, kobiety, i wujka... Ciocię nie, bo była jeszcze młodsza siostrzyczka, która miała cztery latka, to ją nie wzięli. Nas popędzili też na takie pole i „ukrainiec” jeden tak zaczął do mnie i mówi, że jak będzie wódka i złoto, to mnie puści. Ciocia akurat przechodziła, no i naszykowali. A że wujek za okupacji robił spirytus, to wziął ze sobą trochę tej wódki, włożył butelkę w torbę, złoto włożył w chusteczkę i podał. Ten „ukrainiec” wziął wódkę, ale nie wiedział, że to złoto jest w chusteczce, i odrzucił. I już mnie nie puścili. Popędzili nas wszystkich, i mężczyzny, i kobiety do kościoła.
Na Woli, Świętego Wojciecha. Myśmy spały chyba ze dwa, trzy dni tutaj, gdzie ołtarz, a mężczyźni gdzieś w piwnicach na dole, popędzili mężczyzn.
- Czyli z tej wsi, z tych Mościsk, w których pani była, z powrotem na Wolę pani wtedy wróciła, tak?
Zaraz, nie zrozumiałam.
- Mówiła pani, że w pierwszych dniach Powstania udało się wyjść z Woli, z Koła do podwarszawskiej wsi.
Tak, ale to dopiero po jakichś dwóch tygodniach.
- Aha, dopiero. A wcześniej była pani w kościele Świętego Wojciecha?
Tak, no i tam byłam chyba ze trzy dni, to takie… Nawet teraz mam telefon do nich, bo już dowiedziałam się i oni mają przysłać ankietę do wypełnienia, bo oni też zbierają.
- A proszę powiedzieć, wtedy w tym kościele dużo było osób?
Dużo osób było. No i stamtąd…
- Czy widziała pani jakieś dramatyczne rzeczy, jakieś rozstrzeliwania? Słychać było jakieś odgłosy? Strzały jakieś?
Nie, nie, nie, nie. Zaraz… Aha, później nas... Po trzech dniach koleżanki... Tak się zaprzyjaźniłam z nimi, a ja byłam najmłodsza, one już po dwadzieścia parę lat miały, [zdecydowały], że uciekamy. Przyjechał pociąg na Dworzec Zachodni i tam nas popędzili.
- Z tego kościoła Świętego Wojciecha na Dworzec Zachodni, tak?
Tak. No, sporo osób było w tym bydlęcym wagonie.
- I ta droga cała odbyła się w otoczeniu Niemców. Jak to wyglądało? Jak wyglądała ta droga na Dworzec Zachodni? Dużo osób było wtedy?
O tak, kobiety to tak, a mężczyzn to nie wiem, bo też mężczyźni byli.
- A czy może pani określić mniej więcej, w jakim czasie to było? Czy to były pierwsze tygodnie, czy to było później? Kiedy to miało miejsce?
Nie, to było wcześniej, bo dwudziestego dziewiątego to już byłam w Niemczech.
Tak.
Z tym że nas stąd zabrali do dawniejszy Breslau, do obozu.
- Rozumiem, ale jak państwo dotarli do Dworca Zachodniego, to wtedy w takie wagony bydlęce wsiadało się, tak? I tymi wagonami jechała pani do Niemiec, tak?
Tak. Jeszcze Wrocław, później [niezrozumiałe] ten ciężki obóz. Ale to byliśmy jeden dzień.
Tak. Bo nawet nie byłam zarejestrowana tam. I znów nas wzięli w pociąg i zawieźli do miejscowości Kahla, do fabryki samolotów. I tam byłam w obozie.
- A ile czasu trwała ta droga z Dworca Zachodniego do miejsca, w którym pani została na dłużej?
No parę dni chyba. Tak, tak. Bo dwudziestego dziewiątego to już byłam w Niemczech.
- Jak wyglądała praca w Niemczech? Pani była tam w tej fabryce, tak?
Tak, to znaczy były lagry, byłam w lagrze piątym. Do fabryki było chyba niecałe pół kilometra, to w górach, w Turyngii. To ta fabryka była zrobiona w górze, olbrzymie takie [hale]. I tam ta fabryka była, bo jak nawet bombardowanie było, to myśmy nawet nie słyszeli. Tam pracowałam.
- A jak długo pani tam była?
Oj… No całą zimę, osiem miesięcy.
- Wróćmy jeszcze do czasu Powstania, do pobytu pani tam na Kole. Czy bezpośrednio z tego domu, gdzie pani mieszkała, trafiła pani do kościoła Świętego Wojciecha?
Tak, znaczy najpierw na wieś.
- Najpierw na wieś, a później z tej wsi do kościoła Świętego Wojciecha.
Tak, później do Pruszkowa.
- Stamtąd przez Dworzec Zachodni do Pruszkowa i z Pruszkowa do Niemiec.
Nie, tak, ale jeszcze te obozy.
- Naturalnie, poprzez Ravensbrück, o którym pani mówiła i w którym była pani tylko kilka dni. Czy te towarzyszki pani, te koleżanki były z panią cały czas?
To znaczy jedna, ale nie żyje. Taka Wandzia. Już nie żyje, starsza ode mnie była, dużo starsza.
- A czy jakieś wiadomości o tym, co się dzieje wtedy w Polsce, co się dzieje w ogóle w świecie tam docierały?
Nie, nic, kompletnie nic. Na siódmą do pracy do siódmej wieczór. Zimową porą niż myśmy wyszli z baraków to normalnie była zima, ciemno i wychodziliśmy było ciemno.
- I tak przeszła cała zima czterdzieści cztery, czterdzieści pięć, prawda?
Tak.
- Nie miała pani żadnych wiadomości od rodziny, od bliskich?
To znaczy tamta ciocia, co mieszkała w siódmym bloku, to jej mąż miał matkę i ta mama wyszła za ewangelika, bardzo solidny człowiek. [Mieszkał] gdzieś koło Poznania chyba, już nie pamiętam, i ja napisałam do niego list.
Tak. No i doszedł. A już była ciocia z Alą i z tą Marysią u tej teściowej, u tej babci i u dziadka.
Koło Poznania mieszkał.
- Tak że mieli wiadomość od pani, rodzina miała wiadomość. A czy do pani dotarła jakaś wiadomość o losach rodziny?
To znaczy ciocia się później dowiedziała od dziadka, teścia, że ja wysłałam list, a ciocia mówi: „No co ja jej pomogę?”. A mówi: „Maryniu, szykuj paczkę i wysyłamy dziecku”. I dostałam dwie paczki. Bo ja chodziłam bez pończoch.
Doszły, tak, jedna była żywnościowa, a jedna trochę z ubraniami.
- A proszę powiedzieć, czy miała pani w międzyczasie jakąś wiadomość o losach pana Stefana Kożuchowskiego?
Nic nie wiedziałam, dopiero jak wróciłam z Niemiec.
Wróciłam w lipcu.
- A czy wiadomość o zakończeniu wojny dotarła do pani w maju?
Tak, tak.
- Jak to się stało, że pani się dowiedziała?
Bo nas wypędzili z baraków i nas spędzili gdzieś tam, nie wiem. Z lagru to myśmy były cztery, ale myśmy się odłączyły od tej całej grupy i tak do lasu. I tam byłyśmy całą noc i rano jak wyszłyśmy, to jakiś mężczyzna szedł i któraś mówi: „Oj, to chyba Niemiec”. Po cywilnemu, normalny mężczyzna, a on mówi: „Nie, nie Niemiec. Polak jestem. A skąd wy jesteście?”. – „A z tej miejscowości Kahla, z tej fabryki. Bo nas pędzili i myśmy się odłączyły”. I on nas zabrał na wieś. A on był u sołtysa, pracował, robił i tam byłam chyba z tydzień czasu.
- I tam pani się dowiedziała, że wojna już się skończyła?
Nie. Siedziałyśmy w takim budynku, gdzie ona gotowała ziemniaki dla bydła, i tam można było trochę zjeść. I tam siedziałyśmy i słyszymy jakieś takie strzały i ktoś wchodzi furtką na podwórko, tak z pistoletami. A to Amerykanie. Jeden był Murzyn, a drugi biały. Więc zaczęła któraś tam krzyczeć z radości, a on otworzył drzwi i mówi: „A co, wy jesteście Polki?”, po polsku mówiłyśmy. Okazało się, że on Polak. Edward Wesołowski się nazywał. No i poszedł do gospodarza i tam jak z nim rozmawiał... Tak że później dostałyśmy każda innego gospodarza, na obiad chodziłyśmy.
- I od nich pani się dowiedziała, że już się skończyła wojna.
Tak, tak, jak Amerykanie… Później Amerykanie się wycofali, po jakimś czasie, a wkroczyli Rosjanie, bo oni się podzielili jakoś tak tymi Niemcami. No i dopiero jak oni przyszli, to siedzieli chyba ze dwa tygodnie i dopiero nas zaczęli wywozić.
- I wtedy w sierpniu pani wróciła do Polski.
Do domu, tak.
- Jak wyglądała droga powrotna? Pociągiem?
Och, długośmy chodzili, szli, wózek taki ciągnęły koleżanki. Tak że ja wróciłam, moja mamusia wróciła wcześniej, to była już konająca.
- Proszę powiedzieć, kiedy pani wróciła do Warszawy? W sierpniu czy później?
W lipcu, 8 lipca. A czwartego mamusia była chowana.
- Pani wróciła do swojego domu na Koło, tak?
Tak.
- I co pani zastała w tym domu? Dom stał?
Dom był, tak. Mieszkała jakaś pani, taka rzeźniczka, no i oczywiście mamusia leżała, bo mamusia chyba w maju wróciła.
No w obozie była, z obozu przyszła stuletnia babcia.
Właśnie nie wiedziałam, a ciocia się widocznie nie pytała. Tak że nie wiem, z jakiego obozu, ale staruszka stuletnia. I umarła. Czwartego. Szóstego czy siódmego była chowana, a ja dwa dni po pogrzebie wróciłam.
- Kiedy dowiedziała się pani o losach swoich przyjaciół z tej grupy sąsiedzkiej, w której był pan Kożuchowski i pani przyszły mąż? Kiedy pani się dowiedziała się, jakie były ich dzieje?
To znaczy wiedziałam później, dowiedziałam się od Romy, że Stefan zginął na Starym Mieście w głowę. Miał trepanację czaszki, zrobili mu operację, jego grupa gdzieś odchodziła dalej i jego tam zostawili. Nie wiem, czy to szpital, czy taki prowizoryczny.
- Tak że on z Woli dotarł na Stare Miasto i na Starym Mieście został ranny, tak?
Tak, tak. No i nawet nie wiadomo, co się z nim stało. Jak dowiedzieli się koledzy i Mundek, że podobno Stefan nie żyje, to oni przybiegli, ale już go nie znaleźli. Ani ranny, ani trup – koniec, nie ma.
- A oni wyszli, ten pan Mundek…
Tak, Mundek, ten brat Stefana, to ma trzydzieści ran w sobie. Jeszcze po wojnie coraz to tam chodził, wyciągali jakieś odłamki, nie wiem. No i nogę miał siedem centymetrów krótszą. Jak on się dostał do szpitala do Radomia z Powstania, to ja nie wiem.
- Jak pani sobie przypomina czasy, właśnie ten czas Powstania na Kole, to co najbardziej się pani zapisało w pamięci? Co pani pamięta jako takie najważniejsze wydarzenie?
No, pamiętam, jak oni odchodzili. Pamiętam, jak myśmy rannych nosili, to to pamiętam.
- To byli ranni cywile czy to byli ranni żołnierze?
Tak, tak. Cywile głównie.
- Czyli to jest takie najmocniejsze wspomnienie z tamtego czasu.
No to, że pamiętam, jak oni stali przed siódmym blokiem i mieli odchodzić. Sporo tych chłopaków było.
Stefan… Później taki był Jurek „Brzózka”, wiem jego pseudonim, to dostał się do Anglii, w Anglii umarł. Później kto tam jeszcze… Koleżanki brat, szesnaście lat, to zginął jeszcze na Starym Mieście.
- Wrócimy jeszcze do pani rodziny. Czy ojciec przeżył wojnę?
Przeżył i później list napisał, ale to…
W niewoli u ruskich. A później z Andersem był w Egipcie. I jak był w Egipcie, to dopiero przysłał list. I dopiero dowiedziałam się, że on tam jest. A on wrócił chyba cztery czy pięć lat po tym liście.
- A przez Rosjan został zabrany z wojska, bo on był wojskowym, prawda?
Kiedy z wojska był?
- Rosjanie zabrali go do niewoli?
Tak, bo on walczył.
- Tak że całą wojnę go nie było?
Tak, nie było.
- Jakie były pani losy już po powrocie do Warszawy?
Jak wróciłam, no to zaczęłam pracować znów u Jabłkowskich, aż do ślubu z kolegą Stefana, Olkiem Piechockim. On był starszy dużo, sześć lat ode mnie. Później urodziłam syna, córkę i drugą córkę. Ta druga córka mi teraz rok temu umarła.
- Czy pamięta pani, jak się nazywało to zgrupowanie, w którym pani mąż walczył w czasie Powstania?
Nie. Może Roma by wiedziała, ale ja nie wiem.
- Czy utrzymuje pani jeszcze kontakt z kolegami z tamtych czasów?
Z kolegami nie, tylko z tą Romą, tą Stefana siostrą i z Gieniem. Ona wyszła za Gienia Wójcika, który był razem ze Stefanem, z Mundkiem w Powstaniu. Ale umarł teraz. Oni w domu starców mieszkali, a ona jeszcze mieszka, ale pamięci nie ma.
- Ale pani za to pamięta dużo faktów i bardzo dziękuję, że pani je zechciała nam powiedzieć. Bardzo dziękujemy.
Proszę bardzo.
Warszawa, 28 listopada 2013 roku
Rozmowę prowadziła Krystyna Cedro-Ceremużyńska