Elżbieta Lidia Derkacz „Oleńka”
Nazywam się Elżbieta Derkacz z domu Wiadrowska. Urodziłam się 5 listopada 1928 roku w Warszawie.
- Proszę powiedzieć, jak wyglądało pani życie przed wojną?
Przed wojną chodziłam do szkoły powszechnej numer 102 przy Królewskiej, a w czasie okupacji też jeszcze chodziłam do szkoły z rok czy nie pamiętam już dokładnie ile. Chodziłam do gimnazjum Tymińskiej, też na ulicy Królewskiej. W czasie okupacji mieszkałam w Warszawie, Chmielna 14 mieszkania 3a. W czasie, gdy wybuchło Powstanie Warszawskie, zaciągnęłam się do AK i tam byłam w Batalionie „Topór”; mój pseudonim „Oleńka”; w Powstaniu pełniłam funkcję łączniczki.
- Jak pani pamięta okres przedwojenny? Czy w pani rodzinie były jakieś tradycje niepodległościowe?
Moi rodzice byli bardzo wielkimi patriotami, tak że miałam wielkie wychowanie patriotyczne w domu. W czasie okupacji nawet Niemcy wzięli ojca pod mur, do rozstrzelania, ale jakoś w wyliczeniu ojca puścili i nie rozstrzelali.
- Pamięta pani, czy w 1939 roku było już wiadomo w Warszawie, że wojna wybuchnie?
W 1939 roku chodziłam do szkoły powszechnej, tośmy z siostrą wszystkie pieniążki, jakie miałyśmy w skarbonce, wydały na wojsko polskie, bo były zbiórki. Wszystkie pieniążki. Miałyśmy nawet z siostrą sporo pieniążków i wszystko wyciągnęłyśmy stamtąd i oddałyśmy. Przed wojną, pamiętam, nie spodziewaliśmy się nawet, że będzie wojna, bo wszyscy mówili, że zwyciężymy, nie damy się Niemcom. Tak zapamiętałam ten okres.
- A jak pani pamięta moment wybuchu wojny?
Byliśmy – ja, brat – z mamusią pod Siedlcami, w Kisielanach. Wtedy kiedy wybuchła wojna, byłyśmy właśnie na letnisku. Później tatuś uciekał z Warszawy, przybył tam do nas – to już wojna była. Gdy już Warszawa została zajęta, to wróciliśmy furmanką wiejską do Warszawy. Mieszkałam cały czas na Chmielnej 14 mieszkania 3a.
- Jak pani pamięta pierwsze „spotkanie” z wrogiem?
Bardzo przykro, przypominam sobie. Jak chodziłam jeszcze do gimnazjum pani Tymińskiej, to pani Kamińska, moja profesorka z religii wychowała nas bardzo patriotycznie. Mówiła nam o rozstrzeliwaniach w Warszawie, żebyśmy nie chodzili na żadne potańcówki, nie bawili się nigdzie, bo musimy cierpieć to, co nasi rodacy przeżywają czy na Pawiaku, czy w obozach. Wychowywała nas patriotycznie. To była pani Kamińska, narzeczona Pierackiego, który zginął. Ona nas bardzo patriotycznie wychowała. W ogóle cała szkoła Tymińskich była bardzo patriotyczna. To było na Królewskiej – róg Królewskiej i Marszałkowskiej. Teraz tam jest bank jakiś.
- Jak było w czasie okupacji?
Okropnie. Bałyśmy się nawet iść do szkoły, bo za rogiem stały budy niemieckie, które łapały ludzi i wywoziły do Niemiec albo do obozów, więc trzeba było bardzo uważać. Jak zwiedzieliśmy się, że gdzieś stoją te budy niemieckie, te samochody, tośmy w ogóle nie szły do szkoły.
- A w szkole myślała pani o konspiracji i że będzie pani w Powstaniu?
W konspiracji nie byłam, tylko moi kuzyni, którzy byli oczywiście starsi ode mnie. Oni nie ujawniali się, nie chcieli, żebym ja o tym wiedziała, tylko domyślałam się, że gdzieś chodzą. W czasie Powstania też walczyli.
- Jak pani się dostała do Powstania?
Jak wybuchło Powstanie, to wszyscy wywiesiliśmy od razu chorągiew polską przed naszym domem. Gospodarz naszego domu to [wystawił] radio. Radia przecież zabierali w czasie Powstania, a znalazło się radio. Chodziliśmy, słuchali. Gwałtowanie zaczęłam się kręcić, gdzie by się dostać do tego AK, żeby też tak samo walczyć. Dostałam się właśnie do tego zgrupowania, byłam łączniczką.
Chodziłam wszędzie, starałam się.
To było w domu naprzeciwko „Wedla”. Tam poszłyśmy, ja i moja koleżanka, ale ona nie dostała się, bo ona mieszkała na Nowym Świecie po przeciwnej stronie Chmielnej i rodzice ją zatrzymali w domu, a ja się tam dostałam do zgrupowania i bardzo się cieszyłam. Pamiętam, że dostałam też wtedy mundur powstańczy. Zorganizowałam w całym domu pomoc dla powstańców. Wszyscy pomagali, cały dom: [robili] szarpie do ran – to się z prześcieradeł lnianych szarpało, później prali ubrania, koszule dla powstańców. Tak że cały dom był bardzo patriotyczny tam, gdzie mieszkałam, cały. Rodzice moi oddali zaraz – bo mieli duże mieszkanie, frontowe wejście i kuchenne i od tego frontowego wejścia duży salon był – oddali na Powstanie Warszawskie duży salon od frontowego wejścia i tam właśnie codziennie odprawiali mszę świętą ksiądz Niedziela i ksiądz Chodzidło, którzy już nie żyją.
- Pamięta pani, kto panią przyjmował do AK?
Nie, tak dokładnie wszystkiego już nie pamiętam. Pamiętam, jak wszyscy zginęli w czasie bombardowania filharmonii. Byłam jeszcze na pogrzebie, naprzeciwko „Wedla” plac był i tam wszyscy ci, co zginęli w filharmonii, zostali pochowani. A potem rozchorowałam się na czerwonkę i bardzo ciężko ją przechorowałam. Wezwani lekarze nie mieli żadnych leków, żeby mnie leczyć, to tylko czerwonym winem mnie leczyli.
- Czy pani pamięta coś więcej z Powstania? Bo pani zorganizowała tam pomoc, cały dom zmobilizowała.
Cały dom, wszyscy garnęli się z wielką ochotą do tego wszystkiego. Nikogo nie trzeba było namawiać.
- Była Pani łączniczką. Jakieś szczególne wydarzenia zapadły pani w pamięć, z jakichś przejść?
Byłam łączniczką: [ulice] Chmielna, Złota. Po ulicach były pokopane rowy i trzeba było się czołgać, bo Niemcy strzelali. Jak na przykład jechali Nowym Światem, który był już przez nich zdobyty, to nie można było się wychylić z bramy, bo od razu walili, strzelali, tak że trzeba było bardzo uważać.
- Jakieś szczególne akcje bojowe, w których brała pani udział?
Ja byłam łączniczką, tylko rozkazy roznosiłam. Byliśmy na zbiórce w filharmonii. Wtedy właśnie uderzyła bomba i nagle znalazłam się... Dusiłam się pod gruzami. Chłopak, który też miał piętnaście lat, bardzo dzielny chłopak, bardzo dzielny – bo ja to byłam zrozpaczona, bo się już dusiłam, on mnie jakoś wyciągnął i razem się wyciągnęliśmy spod tych gruzów. Później już byłam chora bardzo.
- Jak to się stało, że pani zachorowała?
Nie wiem. To jest czerwonka, to jest okropne. Są straszne bóle przy tym – biegunka i straszne bóle. Później, jak wyzdrowiałam, znaczy się jak się zakończyło Powstanie, tośmy wieczorem, rodzice i cała nasza rodzina, wyszli. Nas Niemcy pędzili do Pruszkowa. [Żołnierzami] z karabinami obstawione było całe przejście. Właśnie wieczorem mamusia mówi, uciekajcie z ojcem, bo ciebie i ojca zabiorą do obozów. I myśmy kartofliskami uciekli do Piastowa, a później mamusia z siostrą dołączyły do nas. Pamiętam ten okres, bo była straszna bieda. Nie mieliśmy pieniędzy w tym Piastowie. Nędza była straszna. Jadło się tylko chleb razowy z cebulą, bo nawet posmarować nie było czym.
Pamiętam, żeśmy z siostrą poszły na wieś, bo chciałyśmy trochę marchwi czy czegoś tam kupić do zjedzenia. Idziemy, patrzymy, a tu jedzie wojsko polskie na czołgach. Boże! Myśmy zaczęły krzyczeć z radości! Ci żołnierze wylecieli do nas, całowaliśmy się też. Myśmy były małe dziewczynki, przecież siostra miała wtedy trzynaście lat, a ja piętnaście. To była wielka radość, wielka radość. Ale po powstaniu była bieda okropna, straszna. Była nędza. Nie było co jeść, bo rodzice pieniędzy nie mieli. Mamusia pieniądze, co wzięła z Warszawy, [gdy] w nocy nocowała u chłopa, to w sianie te pieniądze zgubiła. Tak że [żyliśmy] z biżuterii, co mamusia miała, to sprzedawała, i za to żywiliśmy się, i [za] to, co od lokatorów, bo to był nasz dom w Piastowie, to co dostaliśmy. Tak że była bardzo wielka bieda. Później mamusia mówi, po Powstaniu: „Nie ma innej rady, tylko trzeba się przedostać z Piastowa do Siedlec”. Mamy [tam] zamożną rodzinę. Daliśmy parę złotych wojskowym i wozem wojskowym przedostaliśmy się do Siedlec. Tam dopiero odżyliśmy troszkę u rodziny. Tak wyglądał mój los po Powstaniu. Później mieszkaliśmy w Siedlcach jakiś czas.
- Co pani pamięta jeszcze z Powstania?
Roznosiłam rozkazy w czasie Powstania i pamiętam okres zbiórki.
Zbiórka na wypad naszego zgrupowania.
Już nie pamiętam... „Kto idzie na wypad?”. „Dowódca”. „Niech podejdzie do fortepianu”. Myśmy z tym chłopakiem podeszli. On był tam najmłodszy. Dowódca odepchnął nas do ściany, tego chłopaka i mnie, i wtedy uderzyła bomba. Ta grupa ludzi, która stała przy instrumencie, zginęła, wszyscy zginęli. To było siedemnaście czy dosyć sporo osób. Później był pogrzeb, właśnie na tym placyku naprzeciwko „Wedla”, bo taki placyk był. „Wedel” był na rogu – róg Szpitalnej – i naprzeciwko był pogrzeb tych wszystkich powstańców.
- A pani jak się wydostała?
Zaczęłam się dusić pod gruzami. Ten chłopak, jakoś tak dzielnie ciągnął mnie za rękę i jakoś wygrzebaliśmy się spod gruzów. Tylko my we dwoje wydostaliśmy się.
Pobiegłam do domu. Byłam calusieńka biała. Oczyścili mnie w domu. Wody nie było. Wszystko było bardzo ciężko oczyścić, ale oczyścili mnie i już później byłam tylko jeszcze na pogrzebie tego całego zgrupowania, a później już byłam ciężko chora, od razu, gwałtownie. To była czerwonka, przypominam sobie straszne bóle, okropne bóle są przy czerwonce. Dosyć długo leżałam i chorowałam. W sypialni w domu leżałam, a obok był salon i tam codziennie ksiądz Niedziela i ksiądz Chodzidło odprawiali mszę świętą.
- Pamięta pani coś więcej z tych mszy? Jak taka msza wyglądała?
Na msze w ogóle nie chodziłam, bo byłam bardzo ciężko chora, bardzo się długo to ciągnęło, ta czerwonka. Później pamiętam, jak wychodziliśmy z Warszawy, cały dom stał, wszyscy stali i wszyscy po kolei wychodzili.
- Wyszła pani jako osoba cywilna?
Jako cywilna, bo ja już nie miałam łączności [z oddziałem], jak leżałam w łóżku. Ze dwa tygodnie albo dłużej byłam chora, to już nie miałam łączności w ogóle z nikim, absolutnie. Leżałam w domu. Tylko ci księża przychodzili do mnie, ci, co odprawiali mszę świętą, ale ja już do salonu nawet nie wchodziłam, gdzie ta msza była odprawiana. Byłam bardzo wycieńczona, bardzo. I ucieczka. Niemcy nas pędzili po trupach. Leżały trupy niemieckie i Powstańców. Tak nas Niemcy pędzili z wyciągniętymi karabinami, do Pruszkowa.
- Jak to się działo? Niemcy przyszli? Bo pani leżała chora...
Nie. Niemcy do naszego domu nie weszli. Po dwunastym byli Niemcy i pamiętam to, że jak leżałam taka bardzo ciężko chora, to bardzo wielkie bombardowania były i wtedy rodzice moi znieśli mnie do piwnicy. Ludzie siedzieli już tylko w piwnicy. Nasz dom nie został zbombardowany. Jak się troszeczkę lepiej czułam, przy końcu całej tej mojej choroby, to już było zawieszenie broni, już wszyscy wychodzili z Warszawy. Myśmy wyszli dopiero 8 października, w ostatnim dniu, kiedy wyrzucali nas z Warszawy. Nasz dom stał cały, wszystko było w porządku.
Pamiętam, jak nas Niemcy pędzili. Ja nie miałam siły, żeby coś nieść, ale rodzice i siostra, brat – malutki, bo jeszcze młodszy był ode mnie, on i siostra – i tatuś. To, co mogli, wynieśli z Warszawy ze sobą, a ja w ogóle nic nie mogłam nieść, bo byłam bardzo osłabiona. Tylko mamusia do mnie mówi i do tatusia: „Musicie uciekać w kartofliska, bo was Niemcy wezmą z Pruszkowa do obozu koncentracyjnego, na pewno”. I myśmy po tych kartofliskach uciekli wtedy do Piastowa. Jeszcze po drodze doszliśmy do kolejki EKD i idą Niemcy. Ja zapytałam się po niemiecku, jak daleko jest do Piastowa, a oni nam odpowiedzieli, jak mamy iść do Piastowa, jakoś tak pokazali nam drogę przy torach, ale nic nam nie robili. Doszliśmy tam w nocy do lokatorów. Od razu nam tam dali jeden pokój. Rano przyszła do nas mamusia z bratem i siostrą. Też uciekła i przenocowała u chłopa w stodole.
- Nie było sytuacji, że Niemcy szukali tych warszawiaków?
Było, oczywiście że przychodzili, po domach szukali. Ja na przykład uciekałam w krzaki przez okno; był duży ogród. Tak, chodzili po mieszkaniach i szukali.
- Czy zdarzyło się, że kogoś zabrali?
Nie, w tym domu nikogo nie aresztowali, absolutnie nikogo.
- A wśród znajomych gdzieś?
Wśród znajomych też nie, dlatego że ja miałam tylko jednych znajomych w Piastowie, którzy uciekli w trakcie Powstania. Więcej nikogo nie było. Może gdzieś byli, ale ja nie wiedziałam. Ze znajomych to jeszcze tylko w jednym miejscu była moja koleżanka z matką i ciotką. Uciekły tam w czasie Powstania.
- Jak się pani dowiedziała o zakończeniu wojny?
Właśnie mówię, jak szłam. Była sytuacja bardzo ciężka, wielki głód, bo nie mieliśmy za co żyć. My z siostrą szłyśmy drogą na wieś kupić jakichś marchwi, kartofli, coś do zjedzenia. I właśnie szosą polskie wojsko jedzie. Boże! Myśmy w ogóle zaczęły wariować z moją siostrą. Krzyczeć z radości. Oni wyskoczyli z tego samochodu. Wielka radość była, wielka. To bardzo pamiętam.
- Dochodziły wieści, było wiadomo, że Warszawa zniszczona?
Warszawa była zniszczona. Myśmy przyszli do Warszawy na piechotę.
- Skąd chęć wrócenia do miasta?
Chcieliśmy wrócić, ale nasz dom był spalony, bo Niemcy spalili. Jak wychodziliśmy, to dom stał, a jak wróciliśmy, to był spalony. Nie było do czego wracać. Była nędza, bieda. Postanowiliśmy wyjechać do Siedlec, tam mieliśmy dosyć zamożną rodzinę i tam zatrzymaliśmy się.
- Jak długo zatrzymaliście się w Siedlcach?
Rok czasu chodziłam tam do gimnazjum Królowej Jadwigi, a później się przeniosłam. Rodzice jeszcze mieszkali dwa lata w Siedlcach. [Potem] też się do Warszawy przenieśli, na Poznańską 14. A ja w Warszawie kończyłam liceum Rejtana.
- To jednak państwo wrócili do Warszawy?
Oczywiście, tak. Wróciliśmy do Warszawy. Mieszkaliśmy jakieś dwa czy trzy latach w Siedlcach, dokładnie nie pamiętam, później jak wróciliśmy...
- Z czego wynikała chęć powrotu?
Z miłości do Warszawy. Tego pragnęliśmy. Cała rodzina, dziadek, pradziadek, wszyscy byli warszawiakami. Pragnęliśmy tej Warszawy, tęskniliśmy za Warszawą, chociaż w Siedlcach było nam dobrze, bo mieliśmy dosyć zamożną rodzinę i oni nam pomagali, i dobrze nam było. Ale chcieliśmy koniecznie do Warszawy i wróciliśmy. Ja skończyłam liceum Rejtana.
- Czy miała pani jakieś nieprzyjemności po wojnie?
W ogóle się nie zgłaszałam, bo mój kolega się zgłosił i wsadzili go do więzienia.
Nie pamiętam. W każdym razie on był lekarzem i zgłosił się, że był powstańcem warszawskim i że należał do AK, to wsadzili go do więzienia i siedział w kajutce. Pod siebie robił i wrzucali mu tam chleb przez okienku. Nienormalny stamtąd wyszedł, w bardzo ciężkim stanie. Później pracowałam na Poznańskiej w aptece. On przychodził do mnie tam na Poznańską i był dosłownie nerwowo wykończony, jak go puścili z więzienia.
- W którym momencie się pani ujawniła?
Ja ujawniłam się dopiero gdzieś w 1980 [1990?], jak już Wałęsa doszedł do władzy. Dopiero wtedy się ujawniłam, bo się bałam. Bałam się, bo słyszałam, jakie są nieprzyjemności okropne. Tak że ja się nie przyznawałam nikomu, że w Powstaniu Warszawskim brałam udział. Dopiero w 1980 roku się ujawniłam. […] Ciotka siedziała wtedy i mój chrzestny ojciec, jej syn. Na Pawiaku siedzieli, bo przechowywali Żydów. Ktoś ich oskarżył o to i siedzieli na Pawiaku.
- Coś więcej na ten temat? Gdzie trzymali tych Żydów?
Na Dobrej, ale w którym miejscu to nie mówili. Nie mówili ani nam, ani nikomu, że oni ich przechowują, bo to była wielka tajemnica. Ale ktoś ich jakoś wydał.
Natalia Bogiel.
Syn, to był jej syn. To właśnie oni we dwoje. W nocy przyszli Niemcy i aresztowali ich [i zabrali] z domu na Pawiak. Pamiętam, nosiliśmy im paczki żywnościowe. Przed samym Powstaniem Niemcy ich wypuścili. Jakieś dwa dni przed Powstaniem.
- Docierały jakieś wieści z Pawiaka?
Tak, straszne. Opowiadała mi ciocia, że na tym Pawiaku katowali ludzi, na rozstrzelanie brali i oni też czekali, że ich tam wykończą, ale jakieś dwa dni przed Powstaniem puścili ich z Pawiaka. Ale w ogóle cała moja rodzina była bardzo patriotyczna. W Powstaniu jeden mamusi brat cioteczny brał udział, mój cioteczny brat też, trzej... Już trudno mi tu wszystkich wyliczyć, ale bardzo dużo osób. Oni brali udział w Powstaniu na Starówce, a później wydostali się i byli w wojsku u Andersa. Niektórzy zginęli w obozach koncentracyjnych, na przykład Franek Woźniak zginął w obozie koncentracyjnym, później Jasiu Wiadrowski. Dużo osób z mojej rodziny ucierpiało w czasie wojny. W ogóle rodzice moi, cała nasza rodzina była bardzo patriotyczna.
- Siostra była starsza czy młodsza?
Siostra była młodsza. Miała trzynaście lat. Dwa lata młodsza. Najmłodszy był brat. Trójka nas była.
Warszawa, 4 grudnia 2009 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Kudła