Mój ojciec był mechanikiem lotniczym, pracował w Państwowych Zakładach Lotniczych, w wytwórni silników Warszawa-Okęcie. Przed wybuchem wojny w 1936 roku poszedłem do pracy na praktykę do PZL-u (wytwórni silników), gdzie ojciec pracował. Tam była praktyka, natomiast teoria była w szkole wieczorowej Wawelberga i Rotwanda w Warszawie przy ulicy Mokotowskiej, blisko ulicy Polnej. Tam studiowałem. Następnie wojna zastała mnie w 1939 roku w Warszawie, były takie oddziały Przysposobienia Wojskowego i byłem jako łącznik między dowództwem obrony Państwowych Zakładów Lotniczych Warszawa-Okęcie i Komendą Główną przy placu Marszałka Piłsudskiego, gdzie znajduje się chyba do chwili obecnej Komenda, idąc od Krakowskiego Przedmieścia, po lewej stronie, vis-à-vis hotelu (nie pamiętam już jego nazwy). Tam dojeżdżałem rowerem, bo przed wojną jeszcze się ścigałem na rowerze, najpierw w karcie, tak zwanej kartowicza, a potem już w 1939 roku w licencji. Jako kolarz byłem łącznikiem, dowoziłem różne rozkazy, różne wiadomości nieznane mi, bezwarunkowo. To było przewożone w teczce zamkniętej.
Następnie, po zakończeniu działań w 1939 roku, zacząłem pracować w fabryce imienia inżyniera Serkowskiego, na Nowolipie, jako tokarz. Ale to bardzo było krótko, bo tam szykowali się do budowy tak zwanego getta i ta fabryka została zlikwidowana. Nie pracowałem. Zostałem wezwany do Arbeitsamtu przy kościele ewangelickim – Zachęta, kościół ewangelicki, po lewej stronie, budynek ten do dnia dzisiejszego jest, istnieje. Stamtąd zawieźli mnie na ulicę Skaryszewską, do lagru, gdzie przenocowałem. Następnego dnia przyszli z dawnej szkoły Konarskiego, która była na Woli, wybierać stamtąd metalowców. Jako metalowiec zgłosiłem się do nich, jak wezwali. Stamtąd zostaliśmy odprowadzeni pod eskortą na róg Targowej i 11 Listopada, do szkoły technicznej przedwojennej, która istnieje do dnia dzisiejszego, tam jest ten budynek. To były warsztaty przeszkoleniowe bodajże Ministerstwa Lotnictwa. Poszedłem tam do pracy na warsztacie. Za chwilę przychodzi do mnie polski inżynier Gabriel Lewicz, pyta się mnie, czy znam język niemiecki. Mówię: „Z gimnazjum znam trochę”. Bo chodziłem do gimnazjum przed wojną, a później zastrajkowałem, bo chciałem zostać lotnikiem, za co dostałem w skórę, i poszedłem na praktykę do PZL i do szkoły technicznej. Koniec końcem, czy znam język niemiecki. Mówię: „Troszkę z gimnazjum znam”. – „To proszę bardzo do biura”. Przyprowadzili mnie do biura. Prowadziłem tak zwaną Einstellungsbuch, książkę przychodów i rozchodów przyjeżdżających transportów ze wschodu, którzy byli przeszkalani, jak również Polaków, warszawiaków. Byli przeszkalani i potem mieli być wysyłani do fabryk w Niemczech. Notowałem, były nazwiska przyjęcia i daty transportu, numery transportu, skąd wyjechali. Tak pracowałem do Powstania Warszawskiego. Na krótko przed Powstaniem Warszawskim wszystko się rozwiązało i przestałem pracować. Przeniosłem się na ulicę Krochmalną, gdzie zostałem przesiedlony z ulicy Pięknej i zabrał mi to mieszkanie Einikel Alfred, partyjniak. Chodzili w takich żółtawych, powiem ordynarnie, sraczkowatych mundurach, tak mówili. Einikel Alfred zajął mi moje mieszkanie, bo ulica Piękna do ulicy Mokotowskiej (od strony Alei Ujazdowskiej) należała do Niemiec, a od Mokotowskiej, idąc od placu Trzech Krzyży, prawa strona już była polska; Krucza, Marszałkowska była do zamieszkania dla Polaków, natomiast lewa strona Mokotowskiej była przydzielona dla Niemców.
Tak jest. Trzy pokoje z kuchnią na ulicy Pięknej 16b, na pierwszym piętrze, od strony ulicy Pięknej. Bo ten budynek miał…
Tam rodzice mieszkali i tam byłem urodzony. Ten budynek miał część mieszkań, może nawet większość, od ulicy Mokotowskiej, ale my mieliśmy od Pięknej, z balkonem, pierwsze piętro. Tam, w zdjęciach które są u państwa, są dwa sklepy, które były poniżej naszego pokoju.
Nie. Nie byłem w konspiracji.
Owszem, ożeniłem się w 1940 roku. Wziąłem ślub na placu Trzech Krzyży z żoną Marią Małkiewicz, zamieszkującą przy ulicy Wilczej 28. Zapoznałem ją, chodząc do szkoły, po drodze zobaczyłem ją i tak ją zapoznałem.
Jedynaczka moja, Bożena Wojciechowska. Obecnie ma nazwisko Stikson, zamieszkuje w Szwecji.
Była. Ona była urodzona 3 stycznia roku Powstania, tak że miała wtenczas gdzieś sześć miesięcy.
Moje zamiłowanie do fotografii, zainteresowanie, było gdzieś od roku 1934. Pierwszy mój aparat był Kodaka, typ bezskrzynkowy. Z tym aparatem pojechałem na zlot harcerstwa do Spały. To były moje pierwsze zdjęcia. Potem miałem aparat fotograficzny Voigtlander, małoobrazkowy również, z dalmierzem sprzężony. Potem był aparat Leica Standard, z obiektywem Elmar 4. Potem miałem aparat fotograficzny rosyjski, on był na wzór niemieckiego… Miałem ten aparat, potem przerzuciłem się na aparat Exakta, pierwsza była „szóstka”, a potem RTL-1000. Ten aparat mam do chwili obecnej. Robiłem zdjęcia Leicą podczas Powstania – Leicą Standard. Zdjęcia są wszystkie robione tym aparatem.
Podczas okupacji mało robiłem, rodzinne jakieś zdjęcia, tylko to. Ale tak specjalnie nie robiłem. Nie było za bardzo możliwości, bo dom, na utrzymaniu miałem żonę, matkę, ojciec już nie żył, bo ojciec zmarł w 1936 roku. Tak że, prawda, miałem na utrzymaniu, musiałem… W szkole zarabiało się grosze, dorabiałem na tak zwanej rikszy. Jako kolarz mogłem jeździć na rikszy. Zarobki na rikszy były bardzo dobre. Ciężka praca była, bardzo ciężka, bo to żeby tylko jedną czy dwie osoby przepisowo wozić, ale niejednokrotnie Niemcy pijani po trzech wsiadali i kazali się wieźć. Raz miałem takich pasażerów, że tak to określę, z tych Sturmstaffel czy jak to się nazywało, te niemieckie [organizacje] młodzieżowe, którzy mi się ulokowali, w Alejach Jerozolimskich bodajże mi wsiedli, koło Dworca Głównego i kazali [wieźć] na ulicę bodajże Jasną. Tam był lokal, gdzie był parkiet lustrzany, bodajże „Adria”, na pierwszym piętrze. To jest blisko placu Marszałka Piłsudskiego, obecnie placu Powstańców. Tam ich zawiozłem. Jak pytają się, ile się należy, powiedziałem cenę według licznika, bo był licznik, to za to dostałem po buzi i musiałem uciekać. Przewrócili mnie rikszę do góry kołami, odeszli, bo oni gdzieś tam mieszkali, tam był ich budynek. Tam na dole był sklep z książkami, na narożniku, a oni wyżej mieszkali. Wycofali się, podszedłem do rikszy, podniosłem ją i odjechałem. Takie były… Tak że w dzień tu się pracowało, a wieczorami jeździłem rikszą. Riksza nie stanowiła mojej własności, wypożyczałem ją od właściciela, mającego garaże przy ulicy Kruczej i tą rikszą jeździłem.
Hobby dodatkowym, młodzieżowym. Na dobrą sprawę dopiero fotografią się zająłem w Koszalinie. Robiłem zdjęcia, mało że rodzinne, że okolicznościowe, ale robiłem zdjęcia koleżanek, kolegów, ślubne, weselne, zdjęcia urodzinowe, chrzest dziecka – pamiątkowe. Uroczystości w zakładzie pracy, w którym pracowałem, w Wojewódzkim Związku Spółdzielni Pracy w Koszalinie przy ulicy Zwycięstwa 107.
Dokumentacyjne, tylko dokumentacyjne.
Owszem, pamiętam. To było w dniu 1 sierpnia. Usłyszeliśmy, że wybuchło Powstanie. Moja mama z ulicy Krochmalnej pojechała w tym dniu rano do mojej ciotki Jadwigi Domańskiej. Mieli cukiernię na placu Zbawiciela. Pojechała do nich, bo oni nie potrzebowali chleba i żeśmy stamtąd odbierali chleb, który ona miała na przydziały kartkowe. Mieszkała na Sadybie Oficerskiej, to jest między Czernikowem a Wilanowem, tam pojechała i tam ją Powstanie zastało. Z żoną zostałem przy ulicy Krochmalnej. O godzinie gdzieś siedemnastej staliśmy przed budynkiem, zainteresowani, jak to wygląda. Przyszło trzech chłopców od ulicy Prostej i zapytali się, czy z naszego budynku widać budynek dawnej szkoły podstawowej powszechnej, która mieściła się przy ulicy Chłodnej, myśmy się stykali. W tym budynku Niemcy mieli punkt zbiorczy rozbitków, którzy wycofali się z walk na wschodzie, z Rosji, tam oni byli. Ci byli zainteresowani, jak się do nich dostać, czy jest jakaś widoczność. Mówimy, że nie ma, ta ściana jest ślepa i tam jest przystawiony do naszej ściany budynku jakiś budynek szkolny, ale wiadomości co do tego nie ma. „Jaka jest możliwość zobaczenia”.– „Jedynie – mówię – przez dach”. Wycofali się oni i na tym się skończyło. Następnego dnia rano, to było drugiego, przyszło pięciu chłopców z opaskami AK, bez hełmów. Jeden miał karabin, długi, mausera czy jakiś inny. Z tym karabinem weszli na górę, na dach. Z dachu zaczęli, zdaje się, strzelać do Niemców zamieszkujących w punkcie zbiorczym od ulicy Chłodnej. Koniec końców po chwili – może byli pięć, siedem minut na dachu, nie więcej – jeden z nich został postrzelony, został zabity. Znieśli go. Znieśli go z domu koledzy, tych czterech pozostałych, i wycofali się. Około godziny dwunastej, trzynastej lokatorzy budynku usłyszeli jakieś stukanie do piwnicy, od strony tej szkoły. Poszła pogłoska, jakoby Niemcy chcą się dostać do naszego budynku podkopem albo chcą budynek podminować. Powstał popłoch. Uciekliśmy wszyscy raz-dwa. Dziecko w wózek, znieśliśmy z czwartego piętra na dół i wycofaliśmy się na ulicę Krochmalną, gdzieś numery 6/8, z żoną tam się wycofaliśmy. Inni lokatorzy też do jakichś budynków sąsiednich. Przenocowaliśmy. W nocy, około godziny pierwszej, usłyszeliśmy bardzo silną detonację. Nie wiedzieliśmy, co się stało. Rano budzimy się u tych lokatorów (mieszkaliśmy na parterze w budynku na Krochmalnej 6), że nasz budynek został wysadzony w powietrze. Poszedłem tam zobaczyć, co jest, żeby może coś wyciągnąć, bo zostały różne rzeczy wartościowe, a myśmy w popłochu uciekli, tylko pieluchy się zabrało, dziecko pod rękę i uciekliśmy. Nie za bardzo można było coś na tych gruzach znaleźć. Ten budynek mniej więcej wygląda w ten sposób [w kształcie prostokąta, z podwórzem w środku]. To jest duży budynek i jak jest tam numer 36, na wprost bramy jest skrzydło budynku, w którym myśmy mieszkali. Skrzydło to sąsiadowało właśnie z budynkiem, który zamieszkiwali Niemcy, i to wszystko zostało wysadzone w powietrze.
Ten budynek został rozebrany, zdaje się, podwórze.
Nie. Wtenczas byliśmy bardzo zszokowani. Co robić? Ani co jeść, ani dachu nad głową na dobrą sprawę, u ludzi obcych, którzy też nie mają za bardzo co do jedzenia, bo nikt nie trzymał przygotowanego jedzenia, pokarmów, na dłuższy okres czasu… Jedna rzecz, nas trzy osoby było, dwoje plus dziecko. Chcieliśmy się przedostać na ulicę Wilczą 28, do rodziny mojej żony. Trzeba się więc przedostać. Z ulicy Krochmalnej przeszliśmy ulicą Grzybowską, na plac Grzybowski, z placu Grzybowskiego ulicą Bagno do ulicy Świętokrzyskiej. Na Świętokrzyskiej była barykada od strony parku Saskiego i za tą barykada można było przebiec na drugą stronę Marszałkowskiej, gdzie obecnie są budynki centrum. Świętokrzyską, zaraz za rogiem, przez jakieś budynki przedostaliśmy się do ulicy Widok. Widok, na drugą stronę, przez podwórze (park taki), przeszliśmy do tyłów budynków znajdujących się od Alei Jerozolimskich. Było tam zrobione przebicie w piwnicy do tunelu, takiego lekkiego wykopu, i barykady biegnącej, patrząc od ulicy Marszałkowskiej, z lewej strony na prawą stronę, barykada była na drugą stronę. Za tym przejściem przedostaliśmy się do budynków Alei Jerozolimskich i stamtąd na ulicę Nowogrodzką, z Nowogrodzkiej na ulicę Kruczą, tam też przez piwnice i Kruczą swobodnie przedostaliśmy się do ulicy Wilczej.
Było pod obstrzałem. Aleje Jerozolimskie, Marszałkowska od strony Dworca Głównego – to było pod obstrzałem. Również tu, od PAST-y, też było pod obstrzałem, przez to bliżej ulicy Zielnej, nie Zielnej, przedostać się nie można było, tylko musieliśmy ulicą Bagno przejść do Świętokrzyskiej, żeby dalej. Potem dopiero została PAST-a zdobyta przez Powstańców i Niemców [wyrzucili]. Na ulicy Wilczej padły też pociski ciężkiej artylerii niemieckiej, no i vis-à-vis tam jest budynek zniszczony, bodajże będzie Wilcza, gdzieś 27/29. Ten budynek został zniszczony, jak również spadł pocisk artyleryjski, niewypał, dzięki Bogu, bo akurat byłem tam, gdzieś Wilcza 21. Spadł ten pocisk i był niewypał. Na ulicy Żurawiej było kino i tam trzymali Niemców, którzy byli schwytani przez Powstańców. Dwóch Niemców zostało przeprowadzonych na róg Kruczej i Wilczej. Podnieśli pocisk niewypał – jest tam zdjęcie – niosą ten pocisk niewypał. Gdzie został zaniesiony, nie wiem. W każdym razie oni byli w tym kinie, tam mieszkali. Tam było kilku Niemców.
Cały czas miałem aparat. Z Powstania wyszedłem z tym aparatem fotograficznym na udzie.
To miałem cały czas przy sobie, jeszcze nieschowany. A koniec Powstania przeszliśmy… Koniec Powstania, gdzieś było 3 października, Powstańcy już wychodzili ulicą Śniadeckich. Na ulicę Śniadeckich, plac przed Politechniką Warszawską, do ulicy Nowowiejskiej. Na Nowowiejskiej, idąc od strony placu Zbawiciela, po lewej stronie był szpital, który istnieje do dnia dzisiejszego, imienia Marszałka Piłsudskiego. Obecnie on ma inną nazwę, zdaje się, na Nowowiejskiej szpital, coś takiego. W każdym razie tam. Następnie do ulicy Filtrowej. Filtrową, plac Narutowicza i do Dworca Warszawa Zachodnia i zawieźli nas do obozu w Ursusie, fabryki traktorów w Ursusie. Znaleźliśmy się w fabryce Ursusa. Sprzęt był wywieziony, wszystko. Na halach żeśmy przenocowali. Następnego dnia zaczęła się segregacja. Przechodziliśmy czwórkami i żandarmi, Niemcy, oficerowie jacyś niemieccy (wojskowi), sortowali nas na lewo, na prawo. Z dzieckiem na ręku przeszedłem akurat na lewo, do transportu na wywiezienie gdzieś na wieś. Nie wiedzieliśmy, gdzie dokładnie, w każdym razie tutaj, a na prawo zabierali na wysyłkę do Niemiec. Mi się akurat udało przejść. Wieczorem tego dnia, to było w ciągu dnia sortowanie, następnego dnia, to był gdzieś 5–6 sierpnia, załadowano nas w pociągi i jechaliśmy wieczorem, powiedziano nam, że jedziemy do Wiednia. […]
W Częstochowie zatrzymał się pociąg pierwszy raz. Jechaliśmy w wagonach zamkniętych, mówię, świńskich, towarowych wagonach. W Częstochowie żeśmy się najpierw zatrzymali, pociąg krótko postał, ale wyjścia nie było, bo była obstawa, wagony były zamknięte. Przedostaliśmy się, pociąg pojechał dalej, do Koniecpola. Jest Złoty Potok, Koniecpol, to bodajże w drodze na Kielce jest ta droga. W Koniecpolu rano nas wyładowali z wagonów i zapędzili na rynek w Koniecpolu. Tam ustawieni byliśmy znów w szeregach. Stamtąd byliśmy przewożeni na wioski, do poszczególnych gospodarzy. Byłem zawieziony z żoną i córką do wsi Wilkowo, gmina Niewierszyn i tam żeśmy zamieszkali. Rolnicy tamtejsi mówili: „A po co wam było to Powstanie? Staliście się bezdomni, będziemy was żywić…”, i tak dalej, i tak dalej, takie gawędy. Dostawaliśmy bardzo skromne wyżywienie: suchy chleb, trochę mleka dla dziecka, kartofle jakieś. Chciałem jakiegoś tłuszczu. Produkowali, gotowali tak zwany bimber. Nie było mnie stać na kupno tego bimbru, bo nie miałem pieniędzy. Bimbrarze, producenci, bimber ten transportowali do Rzeszy. Trzeba było tragarzy. Zgłosiłem się jako tragarz. W nocy po wertepach, po grudach zamarzniętej ziemi, daleko od wiosek, przeszliśmy do Rzeszy (nie przypominam sobie w tej chwili nazwy tego miasteczka), tam żeśmy bimber oddali. Dalej już nic nie załatwiałem, oni wzięli ode mnie bimber, sprzedali w zamian za to twardą skórę podeszwową i tytoń w liściach. Następnej nocy transportem wróciliśmy z powrotem do Wilkowa i to zabrali. Za to dostałem parę groszy, dosłownie, za które żona kupiła trochę słoniny od gospodarzy. Przetopiła, żeby było trochę tłuszczu dla nas. Smutna rzecz, postawiła to na oknie, dobrał się do tego kot. Wchodzę, patrzę, a kot urzęduje przy tym. Wpadłem w szewską pasję, pogoniłem kota i na tym się skończyło. Uratowałem. Ale mówię: „To nie życie, trzeba stąd uciekać, bo nie mam co tu robić”. Trzeba coś pomyśleć, żeby żonę i dziecko…
To było już koło kwietnia. Marzec, kwiecień 1945. Przyjechałem do Częstochowy z drugim chłopcem, też z Powstania Warszawskiego, inwalidą, który miał urwaną pietę, o kulach szedł razem ze mną. W Koniecpolu nie mogliśmy wsiadać, bo tam była żandarmeria. Poszliśmy do Złotego Potoku pieszo, wzdłuż torów. On i ja palący, nie mamy papierosów. Zbieraliśmy po drodze pety, żeśmy skręcali jakieś papierki i paliliśmy te papierosy. Doszliśmy do Złotego Potoku, w Złotym Potoku wsiedliśmy w pociąg, dojechaliśmy do Częstochowy. Przyjechaliśmy na dworzec w Częstochowie. Były tam kluby jakichś organizacji polskich, nie wiadomo było, z których organizacji, które nami się zainteresowały. Zaproponowali nam mieszkania i schronienia, jak również pracę ewentualnie. Zamieszkaliśmy blisko Jasnej Góry, tam jest szpital, ośrodek zdrowia. Nie przypominam sobie nazwy tej ulicy. W pobliżu był też Arbeitsamt. Żeśmy tam zamieszkali z kolegą i dostaliśmy pracę na peryferiach Częstochowy przy budowie ścian zabezpieczających, przeciwczołgowych. Myśmy to robili, tylko było zimno już wtenczas, mróz. Zaprawę cementową żeśmy używali tylko do sklejenia. Trzeba było kamienie do środka rzucać, bo to był przywożony [cement], tak że to się rozlatywało. Dwie ściany, w środku była druga ściana, tak że tylko można było przejść, przejechać nie można było. Żeśmy tam pracowali. Za to dostawaliśmy wyżywienie i pół litra wódki, codziennie, z czerwoną kartką, pamiętam. Te pół litra było bardzo ważną rzeczą, że można coś znaleźć. Zacząłem poszukiwać w tak zwanym RGO – nie wiem, jaka nazwa była, bo skrót był RGO. Była kartoteka, w której się wszyscy uciekinierzy po Powstaniu rejestrowali w poszukiwaniu swoich rodzin. Poszukiwałem swojej mamy. W kartotece znalazłem adres mojej mamy, która była w Częstochowie i zarejestrowała się, zgłaszając, że poszukuje mnie, żony i dziecka. Do Piotrkowa, za Piotrkowem Sulejów i majątek Rożenek…
Tam jest i młyn, i majątek Rożenek. Poszliśmy do mamy. Mama z ciotką moją, matką chrzestną Domańską, i jeszcze jedną panią, która była córką byłych właścicieli tego majątku, zamieszkiwała. Dowiedziałem się, jak jest, więc wróciłem z nim jeszcze do Częstochowy i stamtąd pojechaliśmy z powrotem do Wilkowa. Zabrałem żonę z dzieckiem, przywiozłem do Częstochowy, z Częstochowy znów do Piotrkowa Trybunalskiego i tą samą trasą do Sulejowa, z Sulejowa do majątku Rożenek i tam żeśmy zostali. Byliśmy tam do momentu nadejścia armii radzieckiej, bo armia radziecka tam doszła. Niemcy na szosie prowadzącej między Sulejowem a Paradyżem wycofali się (od Paradyżu szli, uciekali) i stamtąd armia radziecka też nadchodziła. Wycofywali się i w tych lasach dużo ich poległo. W Rożenku zostaliśmy wyswobodzeni. Żeśmy tam pomieszkali jeszcze z dwa miesiące, potem – nie ma co robić na wsi – wracać na swoje śmieci do Warszawy.
Przyjechaliśmy. Nasz dom, który podczas Powstania Warszawskiego…
To było w miesiącu… Latem. Maj chyba, czerwiec, w tych miesiącach. Wszystko było zniszczone. Jedynie trochę kuchnia pozostała, bo pokoje od strony Pięknej były częściowo uszkodzone przez pociski artyleryjskie, balkon był utrącony, jak widać na zdjęciu. Dziura była nad wejściem balkonowym…
To było już po oswobodzeniu. Nie ma co tu robić. Proponują mi zamieszkanie na Wilczej w warsztacie stolarskim, który istnieje do dnia dzisiejszego, na Wilczej 28. Zamieszkać w tej piwnicy, koniec końcem nie uśmiecha mi się. Wody nie ma, kłopoty są poważne z wyżywieniem, mieszkaniem, i tak dalej, i tak dalej. Spotkałem kolegę, który dostał się do Stargardu Szczecińskiego i tam się ulokował, w Stargardzie Szczecińskim, pracował przy odbudowie gazowni w Stargardzie Szczecińskim. I mówi: „Przyjeżdżaj do Stargardu, tam się ulokujesz. Mieszkania można dostać poniemieckie”, i tak dalej, i tak dalej. Najpierw pojechaliśmy z mamą na przeszpiegi, bo z żoną i dzieckiem małym było zbyt ryzykowne. Żona z dzieckiem została u swojej matki na Wilczej, na drugim piętrze mieszkali – idąc od bramy po lewej stronie. Została tam, my z mamą pojechaliśmy do Stargardu Szczecińskiego. Pośrodku obóz rosyjski, Rosjanie urzędują wesoło, światła nie ma, gazu nie ma, gazownia jest w odbudowie. W środku jest robiony obóz dla Niemców, którzy byli wysiedleni z terenów tak zwanych Ziem Odzyskanych. Nie interes. Mówię: „W takich warunkach nie ma co tu mieszkać. Idziemy na dworzec – mówię – pojedziemy do Szczecina”. Doszliśmy na dworzec w Stargardzie z myślą wyjazdu do Szczecina. Jadą transporty ze Szczecina. Jedzie transport ze Szczecina z rannymi, a nawet zabitymi Polakami, bo tam była awantura z Rosjanami i Polakami o stworzenie wolnego miasta Szczecina. Taka była sytuacja. Polaków wysiedlali stamtąd siłą. Wojewoda szczeciński wraz z załogą, pracownikami z Urzędu Wojewódzkiego, na wałach, Żydek on był, też wysiedlony stamtąd do Koszalina. Był tutaj. Województwo się mieściło w naszym Urzędzie Wojewódzkim, tu, w Koszalinie szczecińskim. Nie ma interesu jechać już do Szczecina. Co tu robić? Kolejarze podpowiadają nam, żeby jechać do Białogardu. Miasto niezniszczone, Niemcy są, można się jakoś ulokować, mieszkanie znaleźć i jakąś pracę się znajdzie. Pojechaliśmy do Białogardu we dwoje. Z dworca wychodzimy w Białogardzie, dworzec tak jak był, tak [jest] do chwili obecnej. Ulica Dworcowa przepięknie ukwiecona, zieleńce po lewej i prawej stronie, Niemki co dziesięć, piętnaście metrów zamiatają – idealny porządek. Mama mówi: „Rób, co chcesz. Chcę tu zostać”. – „Dobrze ci tak mówić, ale nie mam tu żadnych znajomości, nie wiem, co będzie”. Co tu robić, żeby przenocować? Poszliśmy do tak zwanego RGO, które mieściło się przy ulicy Dworcowej. Stamtąd dostaliśmy skierowanie na ulicę Wojska Polskiego, do dawnego poniemieckiego domu handlowego, w którym urządzona była noclegownia. Był to budynek trzypiętrowy, który istnieje do dnia dzisiejszego. Teraz tam jest komenda policji bodajże. Żeśmy tam przenocowali. Następnego dnia poszedłem do RGO na ulicę Dworcową o pracę, żeby ją znaleźć. Jest oferta, zapotrzebowanie na pracowników do Starostwa Powiatowego w Białogardzie, do Referatu Przemysłowego. Zgłosiłem się tam i zostałem zatrudniony w Referacie Przemysłowym Starostwa Powiatowego w Białogardzie. Bodajże to był sierpień 1945 roku.
Pracowałem tam do roku 1948. Małe zarobki, szukałem jakiejś innej pracy. Poszedłem do pracy najpierw w PZU, ubezpieczenia od ognia prowadziłem, też mi się nie podobało to. Następnie zaproponowano mi pracę w PZZ-tach, Polskich Zakładach Zbożowych, przez pole młynów, przy ulicy Połczyńskiej. Z ulicy Połczyńskiej… Tam pracowałem, byłem kierownikiem technicznym, nadzorowałem nad podnośnikami, urządzeniami technicznymi.
Na zdjęciu tym znajduje się kobieta, nieznana mnie, która była ranną i opatrunek zrobiony w piwnicy budynku, gdzieś bodajże przy ulicy Wilczej.
To jest ulica Złota. W środku, w podwórzu, prowadzona jest msza i to jest przy ulicy Złotej, idąc od Marszałkowskiej, po prawej stronie.
Już sobie nie przypominam. W każdym razie to było w początkach Powstania.
Przechodziliśmy tamtędy i widzieliśmy groby. Ludzie byli bez żadnych trumien zakopani do ziemi, zawinięci płaszczem jakimś, czymś.
Upadli na ulicy, nieznani zupełnie ludzie. Zdjęcie gdzieś przy ulicy Wilczej, przy zbiegu Koszykowej. Tu jest bomba z blachy, matka tak zwana, w której znajdowało się około stu bombek małych, jednogramowych, zapalnych. Tak że bomba ta, padając, wyrzucała z siebie małe bombki, które powodowały pożary. Paliły się budynki raz-dwa. To była bomba.
Jakiś Powstaniec, ale nieznany mi.
To jest budynek przy ulicy Wilczej, blisko zbiegu z ulicą Koszykową, blisko budynku rodziny Wigurów, lotnika. Była tam bomba niemiecka, która zniszczyła budynek, i ludzie poginęli.
To już było w końcu sierpnia, początku września.
Chmielnej czy Krochmalnej?
Możliwe. Mnie się wydawało, że Krochmalna.
Krochmalna, tak.
Tak jest.
Walki, barykady. To jest na ulicy Pięknej – barykada przy budynku Pięknej 16a. To jest co innego.
To jest budynek przy ulicy Wilczej, przy zbiegu Koszykowej, co poprzednio, zniszczony przez bombę niemiecką.
Tak jest.
To jest moje mieszkanie na pierwszym piętrze. Jest balkon strącony i te wszystkie okna: pierwsze, drugie, trzecie, czwarte, to są od naszego mieszkania.
Tak. Gruszczyńscy mieli tu sklep spożywczy, a tu był punkt przyjęć bielizny do prania.
Trudno mi w tej chwili powiedzieć daty.
Pierwsza połowa sierpnia. To jest barykada przy ulicy Pięknej 16a i biegnąca od tego budynku do budynku numer Piękna 7. Są tutaj chłopcy, jeden z nich w hełmie. To jest mieszkaniec, nie pamiętam nazwiska, budynku przy ulicy Pięknej 16b, na czwartym piętrze. Tam mieszkał z rodzicami.
Trudno mi powiedzieć, bo przyszedłem akurat tutaj i tak ich zastałem.
Bardzo prawdopodobne to jest, że w tym czasie. W tej chwili trudno mi przypomnieć sobie dokładnie daty, bo tak dawno to pisałem. To jest ten sam Powstaniec, mieszkaniec z ulicy Pięknej 16b, przy barykadzie biegnącej od budynku Piękna 16b, a do budynku Piękna 7.
To było czytanie prasy powstańczej, jakiegoś biuletynu, który żeśmy czytali, który był wydawany podczas Powstania. Był drukowany na powielaczach offsetowych, żeśmy dostawali. Pod różnymi nazwami były te…
Codziennie… Była podawana z rąk do rąk. Pod różnymi tytułami, przez różne organizacje wydawana była, tak że trudno w tej chwili mnie powiedzieć konkretnie, jaką żeśmy w tej chwili oglądali.
Tu ja jestem, a tu inni.
Nie przypominam sobie.
Prawdopodobnie na Wilczej, ale dokładnie nie przypominam sobie. Gdzieś żeśmy to dorwali i czytaliśmy sobie.
Tu jest barykada przy ulicy Wilczej, zasłaniająca od strony Marszałkowskiej. Barykada ta jest bardzo niebezpieczna, bo od strony Wilczej, od strony Politechniki Warszawskiej, byli tak zwani gołębiarze. Jeden „gołębiarz” – to wiemy na pewno – strzelał do przechodniów. Raz zostałem wysłany przez jak gdyby mojego dowódcę z Polskiej Armii Ludowej (PAL-u), którzy organizowali stołówkę przy ulicy Wilczej 26 – nie przypominam sobie jego nazwiska – byłem wysłany na ulicę, w każdym razie przechodziłem… Obok sklep z wyrobami platerowymi Frageta jest, przechodziłem, miałem kask wtenczas na głowie i całe moje szczęście, że trafił na zaokrąglenie kasku i kula poszła poślizgiem w ścianę. Tak że kask był zarysowany wyraźnie, ale ocalałem. Bo jak poszłaby kula na stronę płaską, na skroni, no to bym zginął. To właśnie w tym miejscu, przy sklepie Frageta. A po drugiej stronie był i jest do dnia dzisiejszego, tam jest jakaś restauracja na rogu Wilczej i Marszałkowskiej.
Organizowaniu stołówki i byłem wysyłany dwukrotnie do komendy PAL-u, mieszczącej się za hotelem, dawnym Prudentialem, na ulicy Moniuszki. Idę do placu Powstańców Warszawskich, po prawej stronie, gdzieś pośrodku, w drugiej bramie (przez podwórze się przechodziło) na pierwszym piętrze była komenda. Tak że byłem tam wysyłany przez dowódcę „Sępa” dwa razy. Raz na ulicę Śniadeckich, do jednostki, która się mieściła vis-à-vis gimnazjum Przyszłość. Naprzeciwko jest ogrodzenie i za tym ogrodzeniem była willa. Była tam placówka żołnierzy PAL-u. Miałem tam iść, akurat nadleciały dwa sztukasy, nurkowały. Wpadłem do bramy Gimnazjum „Przyszłość” i podmuchem wiatru zostałem aż przewrócony. Ale w każdym razie to mnie uratowało, że udało mi się wpaść do bramy. Bo odłamki z bomb raniły budynek (były odpryski) i prawdopodobnie którymś z odłamków bym zarobił.
Wziął się, jak przeszedłem na ulicę Krochmalną. Szwagier mój, mąż siostry mojej żony, pracownik Elektrowni Warszawskiej na Powiślu – była tam elektrownia i jest do chwili obecnej bodajże – on dowiedział się, że coś jest organizowane w PAL-u. Mówi: „Jest organizowany PAL, ale wiesz, to komuniści są”. – „Nie robię tego dla jakichś układów politycznych, bo tymi rzeczami się nie zajmuję. Trzymam się zasady, jaką mnie ojciec przekazał”. Jak szedłem do pracy w PZL-u na praktykę, ojciec mi powiedział, nawet bardzo ordynarnie określając: „Edek, nie daj się wciągnąć do polityki, bo polityka jest ostatnią p…”. Tego się trzymałem i trzymam się do chwili obecnej, nie bawię się w politykę. Miałem z tego tytułu dużo kłopotów albo i uniknąłem kłopotów z „Solidarnością”. Bo wezwał mnie mój prezes, pan Markiewicz, na dywanik, jak była kwestia likwidowania „Solidarności” i znów się organizowania. Wezwał mnie na dywanik, że on sobie nie życzy, żebym działał w sprawie „Solidarności”. Mówię: „Wie pan dobrze, że gdybym się chciał bawić w politykę, to miałem możliwości w 1945 roku, kiedy byłem pracownikiem Starostwa Powiatowego, a nawet później, na stanowisku kierowniczym Referatu Przemysłu w Starostwie Powiatowym”. Nie bawiłem się w te rzeczy i nie bawię się do chwili obecnej.
Przypadkowy. On mnie więc zaproponował, żeby z kolei jak chcę, mogę tam się zgłosić. Zgłosiłem się. Była tam jadłodajnia, restauracja taka, stołówka, podczas okupacji. Mieściła się w piwnicy, Wilcza 24 bodajże. W suterenie ulicy mieściła się. Akurat teraz tego budynku już nie ma. Tam była stołówka dla PAL-u, kucharz restauracji czy właściciel restauracji gotował. Żeśmy dwa razy chodzili na zaopatrzenie żywnościowe w mięso na plac Trzech Krzyży. Tam padły konie, z koni było odcinane mięso i żeśmy przynosili do stołówki. Stamtąd zostałem wydelegowany raz na Śniadeckich, vis-à-vis gimnazjum Przyszłość, do placówki z jakimś rozkazem, z jakimś poleceniem. Nie doszedłem, bo tamten budynek wraz z Powstańcami został zlikwidowany. Wycofałem się i wróciłem tutaj. Dalej, stołówka jakoś przestawała istnieć. Było nas tam około czterech osób. Mój szwagier, komendant. Dziwna rzecz, co mi się nie podobało i nasuwało mi różne zastrzeżenia, w żadnym mundurze – czasami opaskę zakładał PAL-u – żadnego hełmu, żadnej czapki, żadnych mundurów.
Około czterech osób, bo to wszystko było w stanie organizacji, tak że nic specjalnego tam się nie działo. Z tego względu miałem zastrzeżenia, co do dalszej działalności w PAL-u. Potem jego znalazłem, chcąc ewentualnie skorzystać ze swojej działalności podczas Powstania, przeżywania Powstania w Warszawie. Nie chciał mnie poświadczyć. Byłem u niego na Grochowie…
Nie pamiętam jego nazwiska. Szukałem i nie mogłem tego znaleźć. W każdym razie on na Grochowie mieszkał, miał pseudonim Sęp, tylko tyle pamiętam. Był komendantem.
To zdjęcie mszy na podwórzu budynku przy ulicy Złotej.
Zdjęcie mojej córki Bożeny Wojciechowskiej, w wieku gdzieś sześciu miesięcy. Woda była przyniesiona z wykopanej przez nas studni przy ulicy Wilczej numer 4/6, między ulicą Mokotowską a Alejami Ujazdowskimi, idąc w stronę Alei Ujazdowskich od Mokotowskiej, po lewej stronie. Tam żeśmy wodę do picia brali i tą wodę przynieśliśmy tutaj. Trzeba było dziecko wykąpać, przyniosłem wodę i jakoś wykąpaliśmy. Tam była wykopana studia.
To jest rodzina, która uczestniczyła w kopaniu studni przy ulicy Wilczej, gdzieś numer 6.
Nie było wody. Przecież nie mieliśmy wody wcale. Chcąc wodę zdobyć, to żeśmy kopali studnie i ze studni żeśmy pobierali wodę do jedzenia, do mycia, i tak dalej, i tak dalej.
To jest Wilcza gdzieś 4/6. To po prostu mieszkańcy zorganizowali się z tego budynku i…
Cały czas, do końca Powstania. To było jedyne zdobycie wody na ulice Wilczą, Mokotowską. Kolejki później z kubełkami stały i wodę stamtąd wydobywaliśmy wiaderkiem. Woda podskórna.
Przy jakiejś barykadzie stoi Powstaniec z bronią w ręku. Nieznany mi człowiek, będący akurat przy barykadzie, pełniący wartę.
Przechodziłem, widziałem go i zaproponowałem.
Naturalnie, naturalnie. Bardzo chętni byli, bo to były pamiątki dla nich, ewentualnie ich rodzin, jak przeżyją, żeby ewentualnie gdzieś ktoś mógł zobaczyć to zdjęcie, swojego bliskiego, żeby to stanowiło dla nich pamięć. Właśnie się cieszę, że dostało się to w ręce Muzeum i ludzie, zwiedzając Muzeum, mogą znaleźć członków swoich rodzin, którzy może zginęli, którzy może jeszcze żyją. To jest dla mnie radością, z której się niezmiernie cieszę. Niezmiernie się cieszę, bo ktoś może z tego skorzystać, dla kogoś to może stanowić wielką wartość. Będzie chciał uzyskać [wiadomość] i jak u państwa zobaczy to zdjęcie, przypomni sobie, że to jest brat, siostra, szwagier, zięć, dziecko, może od państwa ewentualnie uzyskać.
Dlatego niezmiernie się cieszę, że to się dostało w państwa ręce. W ciemni, po lewej stronie jest słoik. Tam są filmy włożone.
Jest to zdjęcie zrobione na Wilczej 28. Tył budynku z ulicy księdza Skorupki, teraz ona się inaczej nazywa. U góry są wybite dziury przez pociski tak zwanej krowy niemieckiej. To jest łuska, którą trzymam w ręku, od „krowy”, która upadła na podwórze i z którą mam zdjęcie. Dziura wybita przez pociski „krowy”.
Wiem, pytano, czy nie ode mnie. Nie miałem możliwości tego wziąć. To samo zdjęcie jest robione ze statywu, na samowyzwalacz przykręcany do aparatu Leica, z wierzchu. Zrobiłem zdjęcie na Wilczej 28, z łuską, zdaje się, i na tle budynku od strony ulicy księdza Skorupki.
Chodziłem tak. Buty oficerskie… Tak chodziłem.
Jest to Powstaniec, mieszkaniec ulicy Pięknej 16b, na czwartym piętrze mieszkał. Stał przy barykadzie biegnącej od budynku Piekna16a do budynku numer 7. Nazwiska sobie nie przypominam.
To już jest na barykadzie, przy barykadzie.
Ten sam, tak jest. To jest na barykadzie, przy ulicy… To jest Powstaniec, który był poprzednio omawiany, mieszkaniec ulicy Piękna 16b, przy barykadzie biegnącej od budynku Piękna 16a do budynku przy ulicy Pięknej 7.
To była barykada, która stanowiła obronę od strony Alei Ujazdowskich, które były w rękach niemieckich. Niemcy Aleje Ujazdowskie mieli w swoich rękach, a my byliśmy już od strony Mokotowskiej, na Pięknej. Oni próbowali nas stamtąd wykurzyć, ale utrzymywaliśmy się i oni stanowili punkt obronny, żeby Niemcy nie przedostali się na naszą stronę.
Są to żołnierze niemieccy, którzy byli w rękach Powstańców Warszawy. Niosą niewypał artyleryjski, który spadł na ulicę Wilczą numer gdzieś 23, na jezdnię, przed samą bramą. I ten niewypał zabrali. Żołnierze ci byli przez Powstańców Warszawa-Śródmieście trzymani przy ulicy Hożej w dawnym kinie Rialto czy [innym], nie pamiętam już jego nazwy. W każdym razie ci żołnierze ten niewypał niosą.
Na rogu, tam akurat brali niewypały i ich dorwałem.
Proszę pani, tak jak wiem, byli traktowani po ludzku. Dostawali wyżywienie i tak dalej, i tak dalej, nie było maltretowani. Jak widać, byli w mundurach, tylko wszystkie odznaczenia ich są zerwane.
Powstańcy Armii Krajowej, są z AK, których sfotografowałem na pamiątkę przy końcu Powstania. To jest kościół Świętego Aleksandra na placu Trzech Krzyży, on został zniszczony. Po prawej stronie zieleniec, gdzie są trzy krzyże i figura jakiegoś świętego. Na zieleńcu były zabite konie, z których braliśmy mięso (dwukrotnie) na wyposażenie stołówki PAL-owskiej, na ulicy Wilczej 24.
Kolejka po wodę do studni, przy ulicy Wilczej 4/6, którą wykopaliśmy podczas Powstania. Stanowiła jedyne zaopatrzenie w wodę na okolice Wilczej, Mokotowskiej. Tutaj wszyscy wodę czerpali.
Podczas Powstania był zrzut. Przyleciały samoloty alianckie […] ze zrzutami, z zasobnikami wyposażonymi w broń, piaty i amunicja do piatów. Lecz ten zrzut robiony był podczas dnia z dużej wysokości i wiatr zniósł te wszystkie zasobniki na stronę Filtrów, w ręce niemieckie. W ręce polskie bardzo mało z tego się coś zostało. Tyle mogę powiedzieć na ten temat. Z budynku Piękna 16b na ulicę Piękną, w stronę ulicy Marszałkowskiej, po prawej stronie mijamy ulicę Mokotowską, Kruczą, po lewej stronie jest tam dalej, niska była, Ambasada Niemiecka i mała PAST-a, „telefony” przy ulicy Pięknej. Z przodu jest barykada od strony Marszałkowskiej, która była niebezpieczna. Wiadomo, jak tam było.
Nie wiem, co to jest za zdjęcie, w każdym razie też z ulicy Pięknej 16b robione na stronę ulicy Kruczej, ale to nie wiem, co to jest. Nie wiem, trudno mi powiedzieć w tej chwili. Budynek przy ulicy Wilczej, numer gdzieś 31/33, który został zburzony pociskami ciężkiej artylerii niemieckiej. Tyle mogę powiedzieć.
Że się zawalił całkowicie. To zdjęcie jest zrobione po Powstaniu. Budynek był zrujnowany, wypalony w środku, a zawalił się już po oswobodzeniu, przy podmuchu wiatru. To wszystko poszło w ruiny, dosłownie na moich oczach – widziałem, jak się budynek zawalił. Zginęła tam właścicielka sklepu spożywczego mieszczącego się po prawej stronie bramy, nie pamiętam jej nazwiska. W każdym razie to zdjęcie zostało zrobione już po oswobodzeniu.
Jest to zdjęcie zrobione przy ulicy Śniadeckich, po Powstaniu, gdzieś około 3 października, kiedy już po Powstaniu wychodziliśmy na stronę niemiecką, na plac przed Politechniką Warszawską i dalej w stronę dworca Warszawa Wschodnia.
Grupa uczestników Powstania AK wychodząca do niewoli ulicą Śniadeckich na plac przed politechniką i dalej Nowowiejską, koło szpitala Marszałka Piłsudskiego, dalej do Filtrowej, plac Narutowicza i na Dworzec Warszawa Zachodnia.
Smutny był, bardzo smutny. Tam dowództwo stoi.
Tak jest. Jest tutaj Fryzjerek tak zwany. To są uczestnicy Powstania Warszawskiego, wychodzący ulicą Śniadeckich. Między nimi, pośrodku, Powstaniec, pseudonim jego było Fryzjerek. Był fryzjerem i „Fryzjerek” go nazywali.
Nie wiem, nie wiem. Ostatni raz go widziałem na wyjściu.
To są dalsi uczestnicy wyjścia z Powstania, Powstańcy z AK – z całego zgrupowania – którzy pozują tutaj do pewnego stopnia, żeby ewentualnie zdjęcie stanowiło pamiątkę dla narodu polskiego.
Uśmiechają się. Ale już to wspominam ze łzami.
Poszczególne grupy Powstańców warszawskich wychodzące ulicą Śniadeckich na stronę placu przed politechniką. I dalej…
Tu jest punkt wyjścia Powstańców z Warszawy, zgrupowań AK. Pożegnanie z dowództwem, które stoi u góry, po prawej stronie. To było pożegnanie całkowite podległych żołnierzy z dowództwem. Kto tam jest? Osób, nazwisk, nie pamiętam. W każdym razie stanowili dowództwo poszczególnych placówek AK.
Podczas Powstania zamieszkałem w ostatnim czasie przy ulicy Wilczej 28, u mojej teściowej, rodziny mojej żony. Jak Wilcza była obstrzeliwana przez artylerię niemiecką, uciekliśmy stamtąd na ulicę Piękną, do naszego budynku, Piękna 16b. Znów obawy były, a teściowa się strasznie bała – chowaliśmy się do piwnicy. Z piwnicy, z Pięknej z powrotem na Wilczą. Stale były trudności i z wyżywieniem, i z miejscem lokalizacji. Koniec z końcem jednakże pozostaliśmy przy ulicy Wilczej 28 i z Wilczej 28 do ulicy Marszałkowskiej, do ulicy Śniadeckich i ulicą Śniadeckich na plac przed politechniką wyszliśmy. Dalej koło szpitala imienia Marszałka Piłsudskiego do Filtrowej i na Dworzec Warszawa Zachodnia. Stamtąd pojechaliśmy… Byliśmy załadowani w wagony towarowe. Zostaliśmy zawiezieni do Ursusa, do fabryki Ursus, tam przenocowaliśmy. Następnego dnia rano zaczęła się segregacja. Na lewo odstawiali ludzi do pracy w Niemczech, na prawo na wywóz z Warszawy, gdzieś na wsi. Wziąłem dziecko, swoją córkę, na rękę i udało mi się wyjść razem z osobami przeznaczonymi do wywiezienia na wieś. Przenocowaliśmy jeszcze w Ursusie przez noc i rano wyjechaliśmy pociągami w stronę Częstochowy do Koniecpola. Raniutko wysadzili nas z pociągu na rynek w Koniecpolu. Z rynku byliśmy rozwożeni na poszczególne okoliczne wioski. [Trafiliśmy] do wioski Wilkowo razem z żoną, gmina Niewierszyn, i tam żeśmy zamieszkali u rolników.
Podczas Powstania różnic nie odczuwaliśmy. Byliśmy traktowani. Były różne wypowiedzi na temat sensu Powstania, czy to było słuszne, czy niesłuszne. Dużo ludzi narzekało, że Powstanie było niesłusznie wywołane, że dużo ludzi wyginęło, wszystko potraciliśmy i co będzie z nami dalej. Co będzie z nami dalej? Taka była obawa i zmartwienie. Wielki żal był do armii radzieckiej, która stanęła na Pradze i patrzyła, jak Warszawa krwawi! Czasami samoloty rosyjskie, dwupłaty (pamiętam, jak je nazywali) nadlatywały nad nasze obiekty Warszawy-Śródmieście i zrzucały broń, pepesze, amunicje. Były zrzuty z ich strony, ale to było zero. Niemcy czy Rosjanie, tego nie wiem, były wystrzeliwane pociski, takie girlandy, które oświetlały teren powstańczy. Ale czy to Niemcy oświetlali girlandami… To były żarzące się przedmioty na spadochronikach, silnie świecące fosforem i teren bardzo oświetlały. Ale kto to wystrzeliwał, nie wiem tego. W każdym razie były w nocy, przelatywały kukuruźniki i z kukuruźników były zrzuty dla Powstańców. Bardzo mało ich było, ale były. Były zasobniki na spadochronach i w worku była broń, amunicja, pepesze i trochę może lekarstw było, ale tego już dokładnie nie wiem. W każdym razie takie zrzuty były z kukuruźników.
Smutny. Pierwszy wynik Powstania był smutny. Smutnym wynikiem wszystkich wychodźców z Powstania były łzy, żal do Warszawy, żal do tego, co się stało, żal opuszczać było własne domy, własne mieszkania.
Wybuch Powstania był bardzo radosny. Cieszyliśmy się, ale były pytania: „Jaki to odniesie skutek? Kto nam pomoże?”. Były wezwania z radia „Błyskawicy” o rozpoczynanie Powstania. Wezwania takie były i to spowodowało rozpoczęcie Powstania. Rozkaz był rozkazem wewnętrznym dowództwa, ale było to spowodowane rozkazami, zaleceniami radia „Błyskawica”. Zostaliśmy wprowadzeni w błąd, takie odczucie było, przez armię radziecką, żeby rozpocząć Powstanie, żeby się wykrwawić i ewentualnie ułatwić Rosjanom wejście, zajęcie Warszawy. Stanęli na Pradze i z założonymi rękoma patrzyli się, jak Warszawa płonie i krwawi.
W tym słoiku były schowane trzy filmy z Powstania Warszawskiego. Były zalane stearyną, żeby się wilgoć nie dostała. W środku była naftalina, żeby nie rozłożyła emulsji z filmów, żeby filmy nie uległy zniszczeniu. Przechowywałem to do czasu, kiedy powstało Muzeum Powstania Warszawskiego i z wielkim sercem, z wielką radością przekazałem to dla Muzeum, żeby stanowiło pamiątkę dla naszego narodu, dla nas Polaków.
4 maja 1943 roku dostaliśmy polecenie Stadthauptmanna Warszawy zabrania nam naszego mieszkania w Warszawie przy ulicy Pięknej 16b przez niemieckiego [urzędnika] Einikela Alfreda, który był partyjniakiem, chodzącym w tym okresie, ordynarnie [mówiąc], w sraczkowatym mundurze, który zamieszkiwał przed Powstaniem przy ulicy Krochmalnej 36. Nam zabrali mieszkanie na ulicy Pięknej. On się przeprowadził na nasze mieszkanie, Piękna 16b mieszkania 24, a myśmy dostali mieszkanie po nim, na Krochmalnej 36. To jest dokument na nazwisko i imię mojej matki, która była właścicielem zasadniczym mieszkania. Mieszkałem tam razem z żoną i córką Bożeną. To był nasz dokument.
Koszalin, 11 września 2006 roku
Rozmowę prowadziła Joanna Lang