Nazywam się Krystyna Wiśniewska.
Przed wojną to ja byłam dzieckiem, które jeszcze nie chodziło do szkoły.
Na Starym Mieście.
Mama to niczym w zasadzie, z rodziną tylko. Ojciec pracował.
W drukarni.
Tak, brata. Brat młodszy.
W trzydziestym dziewiątym roku?
No, to ja byłam mała, sześć lat.
Po prostu myśmy przebywali w czasie wojny, w czasie nalotów w Wytwórni Papierów Wartościowych. Ta Wytwórnia się cała trzęsła, bo tam było duże bombardowanie. To to tylko pamiętam.
Właściwie to moja mama z nami. A osób to dużo przebywało.
Bo to było najbliżej, żeby się schować.
Po prostu wszyscy się chowali przed uderzeniem bomb. Ta wytwórnia, mówiąc szczerze, to się bujała nawet na boki – to co ja pamiętam jako mała dziewczynka.
Nie, po prostu tylko w czasie nalotów się tam ludzie chowali.
No, źle było. Ojciec przecież poszedł, był powołany do wojska, był wcielony do armii, a mama została z dwojgiem dzieci.
Szedł z armią. Walczył na wschodzie.
Nie, nie wrócił do Warszawy. Został już… Później jak została utworzona armia Andersa, to w tej armii.
Nie wiem, tego to ja nie wiem. Po prostu tam tereny wschodnie upadły, wojsko było samo, później jak się utworzyła armia, to po prostu zgłosił się.
Po prostu szyła.
Tak.
Chodziłam do szkoły do zakonnic, na Starą, tam od Nowego Miasta jest taka ulica.
Szkoła była bardzo dobra. To była szkoła z wyżywieniem włącznie. Natomiast brat był w przedszkolu, też takim zakonnym, na Freta. Wychodziliśmy, jak mama wracała z pracy, i wracaliśmy do domu.
Chyba nie, specjalnie nie.
Nie.
No, pewnie tak. Chyba wujek.
Wujek – ja mówię, że nie w trzydziestym dziewiątym roku, tylko w czasie Powstania – pracował w takiej rusznikarni na Freta i reperował broń.
Rubinowski.
Tego to nie wiem, naprawdę, ja za mała byłam.
Nie. To znaczy o czym?
Nie no, w ogóle wszystko było. W każdym razie Niemcy wpadali… Było tak, że Niemcy wpadali i siostry zakonne chowały książki. No to jakie to książki były, to pewnie historyczne jakieś.
Nie. Po wojnie.
No ja to nie, bo miałam jedenaście lat. Tylko było tak, że było bardzo cicho.
W domu. Bo wujek właśnie tak zrobił, żeby się wszyscy spotkali w mieszkaniu, tam gdzie moja mama mieszkała. Tak że wujka żona tam się spotkała i jeszcze siostry, i tak dalej. W ten sposób było to przez niego ustalone.
Wiedział.
Jeżeli chodzi o dzień Powstania, no to przecież myśmy szyły sukienki dla lalek. Przyszedł wujek ubrany już w ogóle w mundur wojskowy i powiedział, że idzie bronić ojczyzny. No więc wielkie było takie… Mama zdziwiona, co to będzie i tak dalej, no i wszyscy płakali, to znaczy matka mojej koleżanki płakała.
Koleżanki mama.
No, one ładne były.
Nie, nie, nie. To były z takiej masy jakiejś.
Z początku to była taka jakaś euforia, że wszyscy byli zadowoleni, że zwyciężają i tak dalej. A później to już było tylko bombardowanie w tę i z powrotem.
W piwnicach.
Wszyscy się po prostu chowali przed nalotami. Bomba nawet wleciała w jedną oficynę, bo to był taki dom w tak zwanej studni.
To naprzeciwko tego kościoła Najświętszej… To znaczy bliżej Wytwórni Papierów Wartościowych, po lewej stronie.
Po prostu siedziało się i się trzęsło ze strachu. Chociaż dzieci to może tego tak bardzo nie przeżywały [jak] ludzie dorośli. W jedną oficynę akurat upadła bomba i po prostu tam to się wszystko zwaliło, więc był straszny szum i tak dalej. Jedno drugiego ratowało. A później już słychać było tylko jakieś stukanie. Okazało się, że jedna osoba jeszcze tam została, więc tam przekopali jakąś ścianę, [żeby ją wyciągnąć]. Ona była pod stołem, a że rura pękła, to miała czym zwilżać sobie usta. To co zapamiętałam.
Przeżyła, nawet nie była ranna. A dużo osób było zabitych i rannych.
Myśmy podawały jedzenie Powstańcom. Nieraz coś ludzie wynosili, ugotowane jedzenie i dawali. Dzieci to samo robiły. A ja z jakąś koleżanką, to jak zwykle żeśmy poszły, tam były takie pojemniki na wodę, w razie… To myśmy rybki wrzuciły, żeby nie zginęły. Rybki do wody.
To były takie jak baseny jakieś na wodę – wykopane, obmurowane i woda była, w razie gdyby była potrzebna, w razie pożaru czy coś w tym rodzaju.
Nie, to nie była woda pitna.
Zofia.
Ze szkoły.
Przelatywali ulicą albo chowali się gdzieś tam. Zresztą oni zdobywali akurat tę Wytwórnię Papierów Wartościowych. To tak jak pamiętam, to po drabinie gdzieś nawet wchodzili. Jeden spadał, a drugi przechodził – w ten sposób, bo przecież Niemcy ostrzeliwali. Co tam w tej Wytwórni było, to ja nie wiem, w czasie…
To, co było.
Jak zdążyło się ugotować, to było ugotowane.
Jakaś zupa.
No taka, jak to się gotuje różne zupy.
A to zacierkowa, a to jakiś kapuśniak czy coś takiego. Zresztą ludzie wiedzieli, to sobie już gotowali na zapas. Tak że chleb był na zapas i wszystko, tylko później było gorzej. Później to były… Ale zrzuty były w tym parku Traugutta, tak że tak samo jakieś tam przynosili.
Nawet i czekoladę.
Jadłam.
Woda na razie była.
No a potem to już nic nie było.
Wszyscy chowali się do piwnic, nie wolno było wychodzić w ogóle.
Nie, na byle czym się spało i siedziało.
W pantofelki jakieś, co mi akurat wujek zrobił w czasie okupacji. W letnie pantofelki i sukienkę, taką jak dziecko… Ubrana to ja byłam, bo mama szyła. Mama w ogóle pracowała w Teatrze Polskim przy szyciu garderoby aktorom.
Nie, ja byłam za mała, żeby się tym interesować.
Chyba nie. Jakieś tam ulotki były, ale raczej…
Raczej chyba Armii Krajowej.
To znaczy kto?
Nie, przecież Żydów zamknęli do getta.
Pamiętam, szczególnie małe dzieci, które… Bo tam niedaleko, jeśli chodzi o tę ulicę Przyrynek, bo tak się nazywała, był mur, pod spodem były takie wloty jakieś i oni tamtędy przechodzili. Ludzie im dawali jedzenie. To były wychudłe dzieci, takie kościotrupki. No i widziało się tak samo palące się getto.
Nie no, myśmy wiedzieli, jedenaście lat miałam, to wiedziałam, co się dzieje. Przecież nawet Żydzi wyrzucali… Z kolei ktoś z rodziny mieszkał niedaleko, na ulicy Freta i tam graniczyło właśnie z tym gettem, okna wychodziły. No to oni już rzucali jedzenie, wszyscy, co tam w bloku mieszkali czy tam [w okolicy], to rzucali tym Żydom. A Żydzi nawet dzieci rzucali w ogień, a później sami skakali. No to tak słyszałam z opowieści.
Kapliczki były wystawiane na podwórka. Jeśli chodzi o ten dom, to był taki w kształcie studni, brama była i tak dalej, więc przy takim ogródku stała kapliczka i ludzie się modlili.
Przychodził ksiądz, bo tam był kościół Najświętszej Marii Panny.
Były, były, albo śpiewane były pieśni.
Raczej nie chyba, bo to te siostry zakonne… Ja to chodziłam do tej szkoły szarytek, w takich „kapeluszach” białych, ale… Tego to nie pamiętam. Ale na pewno były.
Wiem, że we wrześniu to byliśmy już wysiedleni w ogóle z Warszawy.
Po prostu Niemcy wpadali do piwnic, wyciągali wszystkich, którzy byli zdrowsi, a starych zostawiali. Właśnie moja kuzynka straciła… Nie wie do tej pory, gdzie zginęli jej rodzice. Ona miała piętnaście lat i ją pchnęli do szeregu, żeby maszerować w kierunku Pruszkowa czy tam Dworca Zachodniego (w kierunku ulicy Wolskiej wszyscy szli przeważnie), a rodzice zostali. Matka [jej] była chora na stawy, więc nie mogła chodzić. I do tej pory [kuzynka] nie wie, gdzie oni zginęli. Właśnie jak zadzwoniłam, to zadzwoniłam w tej sprawie, bo kuzyn chciał się dowiedzieć koniecznie, gdzie zginęli ci rodzice. Bo ta moja kuzynka, to nie za bardzo, bo ona mówiła: „Może w jakichś okropnych warunkach zginęli?”.
Wychodzić.
No w ogóle tak jak ktoś stał, tak wychodził, nic nie miał. Moja mama była taka obrotna, to wzięła takie jakieś zimowe palta, w każdym bądź razie ubranie dla nas.
Ale było tak… Bo myśmy byli na Freta właśnie, tam gdzie wuj, gdzie była ta rusznikarnia, w której… Tym od broni. Koleżanka mamy miała niemowlę, to gołe zabrała już do tego marszu w kierunku Pruszkowa. Dopiero jakiś oficer niemiecki dał jakąś pelerynę i zakryli to dziecko. A tak to nic nie można było wziąć. Jeżeli ktoś wcześniej nie przyszykował, to raczej nic nie miał.
Na Wolską, w kierunku Pruszkowa, to znaczy pewnie do pociągu, do pociągu, tak. Pewnie do Dworca Zachodniego.
Dali jakieś… To były wielkie hale fabryczne, to była jakaś fabryka chyba. Takie maty leżały słomiane i ludzie po prostu na tych matach spali. Niemcy niby wydawali zupy, ale…
Wszyscy jedli. Bo co by jedli?
Chyba kilka dni, bo oni później po prostu segregowali ludzi – starszych i matki z dziećmi na jedną stronę, a młodych na drugą, do obozów koncentracyjnych. W taki sposób właśnie dwie ciotki i wujek trafili do obozów koncentracyjnych. One były w Ravensbrück, w tej fabryce amunicji, a wujek był we Flossenbürgu.
Nas wywieźli gdzieś w okolicę Piotrkowa Trybunalskiego, na wieś. Najpierw w jakimś majątku żeśmy… Pociągiem się jechało. Wagony były zamknięte, nie wolno w ogóle się ruszyć. W pewnym momencie pociąg się zatrzymał, chyba gdzieś tam był jakiś majątek Białaczów. Tam właśnie mężczyźni zaczęli… rozwalali drzwi i po prostu każdy uciekał w którąś tam stronę. Myśmy wylądowali w tym majątku. Tam już było zupełnie inaczej. Ale chyba ten pociąg to właśnie… Bo tam byli partyzanci w okolicy. Oni chyba zatrzymali ten pociąg i dlatego chyba żeśmy ocaleli, bo mogliśmy pojechać przecież gdzieś dalej.
Ale nie, to tam później oni dalej rozsyłali. Jak życie? To też nie tak bardzo lekko wyglądało, bo postawili na środku wsi – jakaś wieś Siucice chyba była, jeśli się nie mylę – no i sobie gospodarze wybierali. Każdy brał młode osoby, a jeśli chodzi o starszych i matki z dziećmi, no to nie za bardzo. Mama była z moją babcią… A jeszcze w Pruszkowie spotkałam tę kuzynkę, jak po zupę poszłam. No, zupę się brało… Mama zrobiła z doniczki [pojemnik], zatkała chlebem jakimś, to wyschło i w doniczce brała jedzenie. Tak jak ktoś sobie wykombinował, tak miał. No i robactwo było, straszne wszy.
Tak, w Pruszkowie. Ludzie [mieli] całe włosy [pełne wszy].
No pewnie tak, nie wiem.
To było tak, że trafiliśmy… Mama chciała, żeby w jednym mieszkaniu wszyscy nocowali. Babcia z tą kuzynką była u drugiej gospodyni, obok, z tym że myśmy z mamą, ja i brat, nocowali w jednym pokoju. No i gospodarz. Był dom nowy, [spaliśmy] w nieopalanym pokoju na słomie. Ponieważ [mama] wzięła palta, więc tymi paltami żeśmy się okrywali. A stołowanie było każdy u innego gospodarza. Myśmy z bratem stołowali się u innej gospodyni, a mama u tej, co tam się nocowało.
No po prostu to była taka wieś, gdzie bez przerwy był barszcz biały – albo razem z kartoflami, albo… Taki był system jedzenia. Ale mieli różne wędzonki za piecem, to żeśmy sobie nieraz ukroili, jak ich nie było, gospodarzy.
Tak, owce pasłam. Ale to było takie pasanie, żeby nie uciekła poza ogrodzenie ta owca. To była taka, mówiąc szczerze, zabawa z tymi owcami. Mój brat był młodszy przecież. Ja miałam te jedenaście, a brat jest dwa i pół roku młodszy.
Mama później zaczęła szyć do dworu i w ten sposób żeśmy przetrwali. Poprosiła, żeby wszyscy byli razem. Dali taki pokój jakiś i tam żeśmy razem mieszkali. Już się gotowało to, co się miało.
Jak tylko było wyzwolenie Warszawy, moja mama zgłosiła się na powrót do Warszawy.
Tam była walka nawet, bo to było nad Pilicą i tam stale… Albo była w rękach niemieckich, albo w rękach polskich i rosyjskich. Tam armia nawet niemiecka też właśnie – ci żołnierze przychodzili i chcieli, żeby ich nakarmić jeszcze. To myśmy już wtedy nic nie jedli, co się ugotowało, to oni przyszli i zjedli.
Egzekucje były. Rosjanie rozstrzeliwali Niemców. A to za to, a to za tamto, a to za ojca, a to za matkę, a to…
Polaków nie.
A tego to ja nie wiem. Wiem, że w obozach koncentracyjnych… Jak wracały, to ciocia jedna z drugą się schowały do komórki, jak już obozy były wyzwolone, jak się wojna zakończyła. Ale jakoś je to uratowało, że szczury tam były – oni zaświecili i uciekli. A później z wojskiem polskim wracali, już przy wojsku polskim. A siostrę wiozła w wózeczku takim, jak to Niemcy mieli, z takim dyszelkiem, i tak wróciła do Warszawy.
Do dworca jakiegoś dowieźli furmankami ci gospodarze, a później odkrytymi wagonami. Ja się dziwię, że mama wyjechała zaraz po wyzwoleniu, przecież 17 stycznia było wyzwolenie Warszawy.
Długo, bo pociąg stale stawał na jakiejś stacji. Ale później już żeśmy dojechali.
Każdy poszedł tam, gdzie mieszkał. Ale wszystko było rozwalone, tylko gruzy były.
Mama poszła, ponieważ ojciec… w kierunku ulicy Krajewskiego na Żoliborz i tam po prostu ludzie zajmowali byle jakie pomieszczenie.
Tak było, że po prostu, jeśli chodzi o mieszkanie, no to ani nie było kanalizacji, bo to wszystko było przecież zniszczone. Mama dyktą zabiła okno, bo szyby były wybite i była taka szybka malutka tylko. W jednym pokoju żeśmy wszyscy byli.
Z babcią, z tą kuzynką, z bratem i mama.
Wtedy to wszyscy chodzili po… Chodziła po węgiel do piwnicy, bo w piwnicy węgiel został, i sprzedawała go, żeby było co zjeść. Ludzie szli po ulicach i chleb jedli. Jeden drugiego nawet częstował, jak miał, tak że ludzie byli bardzo uczynni – to pamiętam.
Dotąd aż ojciec wrócił. Ojciec wrócił w czterdziestym siódmym roku. Poszedł w trzydziestym dziewiątym, wrócił w czterdziestym siódmym.
Nie, nie było żadnych trudności. Wrócił… Pamiętam, jak… Ja tak jakoś się odzwyczaiłam, brat raczej. Ja poszłam do szkoły w ten dzień. Przyszedł dozorca i mówi, że jakiś dygnitarz do pani przyjechał. No bo przyjechał z walizkami przecież, z prezentami i w mundurze wojskowym.
Musiał się stawiać i po prostu meldować do [pałacu] Mostowskich.
Nie, tylko tyle, że jak wychodził, to było wszystko cichaczem mówione, mówiąc szczerze. Jak wychodził, to mamie mówił, że nie wiadomo, czy wróci, bo to były przesłuchania różne. To trzeba było w ogóle nie odpowiadać na pytania chyba. Bo kolega z kolei, [kiedy] spytali się, czy wie, co było w Katyniu, mówi: „Przecież wy dobrze wiecie” – i po prostu siedział za to. Ojciec się meldował stale. Nie było tygodnia, żeby go nie wzywali.
Bo ja wiem… Mi się zdaje, że w tym wieku to się tak jakoś tego nie przeżywało. Dla mnie to z kolei w czasie okupacji najgorsze było wspomnienie… Bo mój brat to miał taki drewniany pistolet. Niemiec szedł, [brat] mówi: „Ty zabrałeś mojego tatusia”. Niemiec wszedł do mieszkania i mówi… Ale okazało się, że to był Polak, którego wcielili do armii. Mówi: „Niech pani – po polsku już później powiedział – pilnuje tego chłopaka. Ja go puszczam – mówi – ale inny tego nie zrobi”.
No, może to, jak zwyciężali. Jak zwyciężali, to była taka euforia, wszyscy byli zadowoleni, no bo cicho było, spokój, wszyscy już myśleli, że będzie zwycięstwo. No a tu przyszło co innego. Wtedy to czy ktoś bogatszy, czy ktoś biedniejszy, to wszyscy byli dla siebie bardzo dobrzy. Zresztą w ogóle byli… Dzielili się wszyscy jedzeniem przecież, nie było tak… A jeśli chodzi o Powstanie, to z uwagi na to, że wujek był w tej rusznikarni, to myśmy mieli… szli już do tego włazu na placu Krasińskich, do kanału. No i nawet ja z wujkiem i z ciocią byłam już do tego, ale zrobiło się bardzo… Zaczęli ostrzeliwać, już świt był i powiedzieli, że my dzisiaj niestety nie wejdziemy do kanału. A później już było właściwie już ostrzeliwane, już wszystko chyliło się do klęski.
No bo ja wiem… Chyba było potrzebne, bo za bardzo mordowali.
Rozmowę prowadziła Urszula Adamowicz