Nazywam się Artur Kaczmarczyk, urodziłem się w 1936 roku w Warszawie, na Nowolipkach. Ojciec mój był zecerem, mama nie pracowała. Wybuchu samej wojny nie pamiętam, bo byłem [bardzo mały], ale już naloty z trzydziestego dziewiątego roku pamiętam. Na przykład takie dziwne zdarzenie: biegłem jako trzyletnie dziecko przed podwórze i zgubiłem sandał, [po czym] wróciłem po ten sandał, mimo nalotów.
Mieszkałem na ulicy Dzielnej, to był rejon dzisiejszego Muranowa. Mieszkaliśmy razem z babcią i dziadkiem od strony mamy. Ojciec mój pracował najpierw w drukarni, a później w fabryce pasz na ulicy Kępnej, na Pradze. Pierwszy raz zorientowałem się, będąc dzieckiem, że ojciec ma coś do czynienia z Armią Krajową, po przesiedleniu nas na ulicę Wronią. Tutaj trzeba powiedzieć, że z ulicy Nowolipki przesiedlono nas ze względu na to, że Niemcy szykowali ten teren pod zorganizowanie getta.
Po prostu mama z ojcem dostała nakaz, że będą przydzielać mieszkania poza terenem przyszłego getta, i dostaliśmy przydział na ulicę Wronią, na ulicę Wronią 51, przy Ogrodowej. Nie pamiętam, który to był rok, to był chyba czterdziesty drugi albo… W każdym razie…
Tak, puste mieszkanie i musieliśmy się przeprowadzić. Ponieważ było nas dużo osób na ulicy Nowolipki, to my otrzymaliśmy mieszkanie na ulicy Wroniej, a babcia z dziadkiem dostała mieszkanie na Pradze, na ulicy Ząbkowskiej, przy ulicy Brzeskiej, Ząbkowska 20. Mieszkając na ulicy Wroniej, pewnego dnia zobaczyłem, że ojciec ma kilku znajomych u siebie, zamknął się w pokoju i po jakimś czasie wyszedł z tego pokoju, na swetrze miał bandaże.
Prawdopodobnie było to jakieś szkolenie przygotowawcze. Wtedy mama powiedziała mi, że ojciec należy do organizacji. Bo ja się pytałem mamy, co się stało: tata w swetrze i owinięty bandażami. Mama powiedziała właśnie, że jest w organizacji i mają szkolenia.
Moja babcia, która mieszkała razem z nami, babcia od strony ojca, mieszkała na Wroniej też…
Tak, przesiedlona. Mieszkała na Wroniej i pracowała w restauracji jako kelnerka, przed wojną jeszcze. Znała język niemiecki i pracowała właśnie w restauracji róg Ogrodowej chyba i… Nie pamiętam, jak ta ulica się nazywała, ale ta restauracja była naprzeciw tak zwanej wachy, czyli punktu, gdzie były kontrole, bo już zbudowano mur, już zbudowano zasieki i tam właśnie naprzeciwko tej restauracji była ta „wacha”. I ja tam pamiętam takie zdarzenia, bo czasami z ojcem przychodziliśmy do babci i do tej właścicielki, pani Marii. Tam Niemców było mnóstwo w restauracji, ale nie interesowali się ani nami, ani my nie rozmawialiśmy z nimi. Natomiast ja widziałem takie zdarzenia jak patrole, wartownicy niemieccy szukali u dzieci żydowskich… Tylko nie wiem, dlaczego te dzieci jeszcze mogły przejść na stronę aryjską, i później wracając, miały marchew, cebulę, tutaj za pazuchami, za koszulą i oni tych dzieci tam [łapali], rozpruwali im tę odzież, wysypywali tę żywność. To widziałem. A tam przy okazji bili te dzieci.
Nie, to znaczy ja nie zdawałem sobie sprawy z tego, dlaczego to getto powstało, z rodzicami nie rozmawiałem na ten temat. W każdym razie widziałem, że tam przebywają Żydzi z tymi gwiazdami na ubraniach. Wiedziałem tylko, że Żydów wszystkich z Warszawy spędzają właśnie do tego getta.
Dzieciństwo… Do szkoły nie chodziłem, uczyła mnie matka. Ja w czasie Powstania Warszawskiego miałem osiem lat, tak że wcześniej nie chodziłem do szkoły, mama uczyła mnie czytać, pisać. Dzieciństwo miałem właściwie bezstresowe.
Było trochę dzieci. Właściwie niewiele z tamtego okresu pamiętam, niewiele.
Po co oni są, to ja wiedziałem, bo mama z ojcem mi powiedzieli, że wojna, okupacja i oni teraz tu będą rządzić. Z tym że właściwie ja niewiele chodziłem po ulicach. Jak chodziłem, to chodziłem z mamą. Tatę bardzo rzadko widywałem, tata był zajęty, nawet nie wiedziałem specjalnie, co robi.
Właściwie się nie bałem. Nie bałem się, jedynie wiedziałem, że oni są negatywnie nastawieni do Żydów, czyli będąc na ulicy, nie byłem przerażony, widząc patrole, widząc żandarmerię z tymi blachami na piersiach. Nie byłem świadkiem, żeby nas zatrzymali, legitymowali. Tak że właściwie okupacja była… Wiedzieliśmy, że ciężko jest z żywnością, ale zawsze jakoś rodzice zdobywali, nie wiem, w jaki sposób, prawdopodobnie…
Tak, byłem jedynakiem.
Pamiętam jak dziś, że była ta godzina piąta…
Też niewiele wiedziałem.
No, pamiętam tę pierwszą godzinę. Matka nie pozwoliła mi zbliżać się do okna, słyszałem strzały, ale później się uspokoiło i ojciec przyszedł już jako żołnierz, ubrany…
Był ubrany w panterkę, miał opaskę, miał broń, stena angielskiego, był w bryczesach, w butach z cholewami. Po tym poznałem, że jest żołnierzem. Ojciec powiedział, że bardzo złe rzeczy się dzieją na Woli, że tam RONA, gdzie był dowódcą Kamiński, rozstrzeliwują Polaków.
Tak, że wyciągają z domów i rozstrzeliwują. W związku z tym powiedział, że jutro przyjdzie – to ja pamiętam – jutro przyjdzie i nas zabierze w bezpieczne miejsce.
Drugi.
Tak, zaraz na początku
Nic specjalnie się nie działo. Ludzie szykowali się, zabezpieczali sobie żywność w jakiś sposób. Już były niektóre magazyny zdobyte przez Powstańców, w związku z tym była ludność cywilna w kontakcie…
Tak. Była mąka, był olej, tak że te produkty podstawowe ludność cywilna miała.
Tak, no było dużo, dużo Powstańców. Już żeśmy schodzili do piwnic … To znaczy „schodziliśmy” – ja byłem raz w piwnicy na Wroniej. Bo zaraz na drugi czy trzeci dzień przyszedł ojciec i mnie, matkę i swoją mamę, czyli babcię moją, zabrał na Stare Miasto.
Droga była okropna, były pożary. Pamiętam, kościół się palił, dzwonnica się paliła, tutaj na… Tylko nie wiem, który to kościół był, na Miodowej chyba. W każdym bądź razie babcia została zraniona w tym czasie, podczas tej drogi, odłamkiem w głowę, ale nie jakoś ciężko, w związku z tym opatrzono babcię. W każdym razie już były budynki palące się, budynki zbombardowane, ludzie…
Zdecydowanie, zdecydowanie. Tam na Wroniej było słychać wystrzały, ale nie było jeszcze tak zrujnowanych budynków. I w czasie tej drogi dopiero ja zobaczyłem, co się dzieje w Warszawie, że bardzo dużo ludzi jest z kubełkami, wodę nabierają, kolejki po tę wodę, zrujnowane budynki.
Tak, tak. No bo nie można było przechodzić normalnie ulicą, tylko barykady już były, w budynkach już były otwory powybijane, przechodziliśmy z domu do domu przez te otwory. Czasem do piwnicy, czasem wychodziliśmy na parter. W każdym bądź razie w ciągu kilku godzin dostaliśmy się na Stare Miasto. Ojciec nas ulokował na Rybakach, pod dziesiątym. Tam, jak moja matka po wojnie mówiła, tam był przed wojną hotel amerykański, pod dziesiątym, z olbrzymimi piwnicami. Te piwnice miały trzy piętra w dół i tam właśnie ojciec nas ulokował. Bardzo dużo ludzi było w tym budynku.
Tak, z innych dzielnic. Ja nie nawiązywałem żadnych kontaktów, rozmów, ale widziałem, że wszyscy jakoś sobie pomagają, dzielą się żywnością.
Nie, tam były dyżury nawet i panie gotowały. Kluski to były gniecione butelką, czasami po nafcie. Warzywa zdobywali ludzie wieczorem, wychodząc z tego budynku. Bo to był budynek, który stał nad Wisłą, przy Wytwórni Papierów Wartościowych, jakoś tak, wieczorem ludzie wychodzili, bo tam były ogródki działkowe przy tym budynku, między Wisłą a tym budynkiem, zbierano pomidory, bo to był sierpień, warzywa jakieś, przynoszono do tego budynku i tam gotowano.
Nic, właściwie nic. Jedynie tylko matka miała swoje dokumenty, biżuterii to nie miała, bo nie byliśmy tak zasobni. Właściwie to ja nie pamiętam. Babcia jakiś mały tobołek miała, a co w tym tobołku było… Ale jasiek był. Dlaczego mówię o jaśku? Bo pamiętam, jak były bombardowania, to kryłem głowę pod jasiek, jakoś tak nie znosiłem tego huku, tego wycia samolotów. Pamiętam jak dziś te samoloty bombardujące, ponieważ miały założone syreny (no, teraz mogę powiedzieć, ale [wtedy] nie wiedziałem), zniżając się na dół, wydawały przerażający dźwięk i [słychać] później wybuchy bomb.
Tak, wychodziłem, bo ubikacje były na parterze, a my mieszkaliśmy… W każdym bądź razie byliśmy na pierwszej kondygnacji piwnicy.
Tam nie było żadnych łóżek, były sienniki jakieś, jakieś koce, poduszki. To wszystko leżało na podłodze. Tam wszyscy siedzieli w dzień, spali w nocy. Przejścia były, tak jak wspomniałem, przebite z kamienic do kamienic, tak że można było się poruszać w jakimś tam zakresie niedaleko pod ziemią. Natomiast ja musiałem wychodzić, no bo ubikacje były na górze. Raz nawet nie zdążyłem przed atakiem tych moździerzy, tak zwanych krów, spadłem ze schodów, bo podmuch… Gdzieś pocisk trafił i podmuch mnie zrzucił ze schodów, ale nic takiego się nie stało. W każdym razie musiałem do ubikacji wychodzić.
Różnie było: kłócili się i bardzo sobie pomagali.
Opowiadali, mówili o tym, że… Po prostu czekali, jak długo to będzie trwało. Tam nawet się odbyła msza polowa w którąś niedzielę. Nie pamiętam, która to była niedziela, ale chyba między drugim, trzecim a dziesiątym, kiedy nas już ewakuowano stamtąd w tym czasie. Pamiętam jak dzisiaj ten śpiew „Boże coś Polskę” w czasie tej mszy. Tam było mnóstwo Powstańców.
Tak, tak. Tam byli Powstańcy cały czas.
Ojca nie widziałem na razie, nie widziałem na razie ojca, bo nas zostawił i zginął.
Ja myślałem cały czas, że oni zwyciężą. Naprawdę myślałem, że oni zwyciężą. Mimo że widziałem te okropności wokół i w czasie tej podróży, natomiast myślałem cały czas, że zwyciężą. Też oni pomagali, przynosili czasami żywność.
Ja niestety nie byłem dopuszczony do tych spraw, jeżeli chodzi o sytuację.
Rysowałem, bo ja lubiłem rysować. I właściwie tam dzieci specjalnie, kolegów nie było, tak że… Właściwie nie pamiętam, co ja robiłem, nie pamiętam, naprawdę.
Była sytuacja taka, że chyba 9 sierpnia (tak jak mama mnie powiedziała datę, bo ja nie pamiętam) jeszcze przed tym może, dwa dni przed ewakuacją, przybył chyba pan kapitan „Hal”. Ponieważ Powstańcy widzieli, że sytuacja jest bardzo tragiczna, zaczęli chować broń.
Między rury kanalizacyjne. Po prostu, żeby nie mieć przy sobie broni, bo słyszałem, że robili to dlatego, że jeżeli Niemcy wejdą, to będzie kłopot z ludnością cywilną, jak znajdą broń wśród tych ludzi. Powstańcy zaczęli chować tę broń i nie pamiętam, czy to był pan major, czy pan kapitan, ja się nie znałem wtedy na dystynkcjach, ale wiem…
Wojskowo wyglądający, tak, nazwisko [pseudonim] „Hal”, bo nazwisko powiedziała mnie już po wojnie mama, bo tak to ja przecież nie… I ten pan kazał im tę broń powyjmować i stawić się na stanowiska. Wtedy ojca widziałem ostatni raz.
Tak, tak, przyszedł, był tutaj i również też tę broń chował z innymi Powstańcami.
Tak. I ten wojskowy, pan „Hal”, kazał im zabrać tę broń i żeby poszli na stanowiska. Oni poszli i ojca już nie widziałem w ogóle. Później okazało się, że mama wiedziała, że zginął 12 sierpnia na ulicy Mostowej 7/9. Wtedy ojciec wraz z tym Szatkowskim tam był i zaczęli strzelać do samochodu pancernego, który wystrzelił pocisk, oni stali w bramie i obaj zostali trafieni.
Matka się dowiedziała od znajomych Powstańców.
Tak, Powstańców. Ale od kogo, to ja nie wiem.
Nie wiem, w jakim oddziale. Ojciec został pochowany tam na Mostowej w czasie Powstania.
Nie byłem i matka mi nic nie mówiła. I swojej teściowej też nic nie mówiła, po prostu bała się, że matka ojca będzie załamana czy jak. Tak że moja matka wiedziała o śmierci ojca i wiedziała, gdzie jest pochowany: na podwórzu, na Mostowej, tam, gdzie poległ.
Był chyba 9 sierpnia, dzień, kiedy nas ewakuowano stamtąd, przyszli Powstańcy. To ja też pamiętam, ludzie zaczęli po przejściu tych Powstańców między sobą mówić, że dlaczego oni tacy są eleganccy, czyści, wygoleni. Byli ubrani jako Powstańcy, rozmawiali po polsku, no i przeszli tymi otworami dalej. I proszę pani (tylko nie pamiętam, czy to tego dnia, czy następnego dnia) było bombardowanie i za chwilę wkroczyli Niemcy – do tego budynku. Osobno byli wyprowadzani mężczyźni, oczywiście w szpalerze…
Bardzo agresywni byli, bardzo agresywni. Nas wyprowadzili, kobiet i dzieci nie ruszali, po prostu nie ruszali, przepuścili…
Tak, tak. Na zewnątrz, jak wyszliśmy z tego budynku i ustawili nas w jednej grupie, dzieci i kobiety, to widziałem tam takie sceny: Pierwsza sprawa, że budynku nie było, w którym my byliśmy w piwnicach. Był to budynek żelbetowy, wszystko zostało zbombardowane i ten cały budynek osiadł. Tak że my cały czas byliśmy pod gruzami, z tym że były wyjścia, ale budynku już nie było. Mężczyzn osobno, rozebrali ich do naga, nas twarzami do Wisły postawili, za nami był budynek, właśnie ten, z którego nas ewakuowano, przed nami stał czołg, który strzelał nad nami w ten budynek…
W te gruzy, tak. Karabiny maszynowe były ustawione w kierunku na nas.
Ja to płakałem, mama mnie uspokajała. Był okropny płacz, ludzie zaczęli się już bać. Te karabiny maszynowe były ustawione między Wisłą, bo Wisła, plaża i na tej plaży karabiny maszynowe, a za nami właśnie budynek palący się już… Nie wiem, jak długo to trwało, w każdym bądź razie upał był niesamowity – upał był taki jak ostatnie dni, gorączka była niesamowita, a jeszcze ten ogień, ten żar, to wszystko. Za jakiś czas przyjechał oficer niemiecki, coś rozmawiał z Niemcami, zwinęli te karabiny maszynowe, ustawili dzieci właśnie, kobiety i starszych, w kolumnę, z mężczyznami nie wiem, co się stało, mężczyźni zostali na miejscu. Tam był taki mur prostopadły do wybrzeża i oni tam przy tym murze stali rozebrani. Tak że nas popędzono do Barbakanu, który jest dzisiaj cały… Chyba on jest w parku Traugutta, tak mnie się wydaje.
No, taki okrąglak.
To właśnie nas tam zaprowadzono. Przedtem jeszcze, stojąc w tej kolumnie, oczekując na wyrok śmierci, widziałem, jak podjeżdżały karetki opancerzone pod Wytwórnię Papierów Wartościowych, bo tam bronili się Powstańcy, a tutaj na zewnątrz tego budynku Papierów Wartościowych zabierano rannych żołnierzy niemieckich. To to pamiętam jak dzisiaj. No i oczywiście, wracając do tego, że nas popędzono do zabudowań Cytadeli, nas ulokowano… Bo to jest taki okrągły okrąglak, który nie ma dachu, tylko mury są i tam w tych murach pomieszczenia jakieś się znajdują, a nas ulokowano wszystkich na dziedzińcu pod gołym [niebem].
Nic nie dali. Jeszcze pamiętam, że byli tacy Niemcy, że zabierali kobietom biżuterię.
Nie, nie pamiętam, ale pamiętam jednego, który był w takiej czapie jak kozacy, to pamiętam. I co ciekawe, tam nocowaliśmy. Wieczorem zaobserwowali ci nasi, którzy byli razem z nami, że ci Powstańcy, którzy byli tak ogoleni i tak czyści, to byli Niemcy, którzy tam teraz znajdowali się jako ochrona, to znaczy konwój. Noc była potworna, bo były straszne walki, nad nami tylko świstały pociski, huk, ogień. Na drugi dzień zbudzono nas, też nie dano nam wody, nie dano nam nic. Kto miał ze sobą jakąś buteleczkę napoju jakiegoś, no to nawet się dzielono, dzieciom dawano do picia, ale nie było tego wiele. Nas na drugi dzień przepędzono przez Warszawę na Wolę, do kościoła Świętego Wojciecha chyba. Tam wieczorem nocowaliśmy w kościele. Pamiętam tylko takie zdarzenie: My oczywiście na ziemi wszyscy, wszystkie kobiety, dzieci, a jedna z kobiet widziała, że ołtarz jest pusty, że tam nie ma nikogo, podeszła do ołtarza i tam się ulokowała. Podszedł Niemiec i ją strasznie zbił, kazał przejść tam, gdzie wszyscy.
Tak, tak. No ale ten żołnierz uważał, że nie wypada, żeby tam przy ołtarzu nas lokować. Później stamtąd poprowadzono nas do Pruszkowa.
Calutki czas, kolumny z tobołkami, z walizkami. I wtedy my, idąc do Pruszkowa, widzieliśmy, że druga grupa ze Śródmieścia, grupa cywilnych osób idzie… Tu widać u nas: zmęczeni, brudni, głodni, coś potwornego, natomiast tamta grupa była ciekawa.
Panie w futrach, walizeczki, chusteczki, czyściutkie towarzystwo. No i straszny antagonizm się wytworzył między jedną a drugą grupą. W każdym razie na piechotę doprowadzono nas do Pruszkowa. Tam w tych kanałach rewizyjnych, bo tam chyba remiza była, jakaś…
Naprawy taboru kolejowego czy coś. Było mnóstwo ludzi, był niesamowity zaduch, bo tam byli poranieni ludzie i przecież nie było toalet, nie było wody, straszne warunki były.
RGO było, to znaczy Czerwony Krzyż chyba. Tam rozdawano jedzenie: chleb i pomidory.
My szliśmy tak jak stado baranów, przepraszam za wyrażenie.
Nie, nie widziałem, natomiast ludność próbowała prawdopodobnie przekupić tych konwojentów, żeby uciec czy coś w tym rodzaju.
Za Warszawą… No my szliśmy cały czas, ani pociągami, ani nic, tylko żeśmy szli. Po drodze widziałem ludzi ze wsi, ale tym ludziom nie pozwolono zbliżyć się do nas. Później w Pruszkowie zaczęto też jakąś segregację osób robić.
Siedziałem pod słupem na ziemi. Ktoś mi tam jakąś kawę zbożową dał i tam pierwszy raz spotkałem żołnierza niemieckiego, który podszedł i dał mi chleba z kiełbasą. Starszy pan, widać, że chyba z Wehrmachtu był, bo nie był ani z SS, ani… Tam część ludzi wywożono, a nas wywieziono do Piotrkowa Trybunalskiego, to znaczy mnie, mamę i babcię.
Wagony były osobowe, strasznie zatłoczone i nie wiem, jak to się stało, w każdym razie mieliśmy przydział do wsi Witów, koło Piotrkowa. […] I tam mieszkaliśmy parę miesięcy u wieśniaków.
Bardzo źle, ale nie wszyscy. My trafiliśmy do takiego rolnika dosyć bogatego, z niechęcią nas traktował.
Komórka taka była i tam siano było, i tam żeśmy mieszkali. Natomiast na końcu wsi, nie pamiętam nazwiska tych państwa, byli ludzie biedni, którzy nas żywili. Podziw brało, że tacy biedni ludzie, a tak się przejmowali tymi…
Tak, mama pomagała. Babcia…
Mało było jedzenia. Oni na pewno mieli jedzenie, bo i… Ja jako chłopak strasznie nie lubiłem skwarek i pamiętam jak dziś, jak mnie bardzo nakrzyczeli, bo stałem przy kuchni, bo to już były zimowe miesiące, już był październik, listopad, nie pamiętam, i akurat gospodyni smażyła słoninę. To ten gospodarz mnie tak zbeształ, że stoję, że czekam na tę słoninę. Się nie odzywałem nic. Ale bardzo byli nieprzychylni nam, że to warszawiacy, że to…
Do warszawiaków, tak, warszawiaków, że to Powstanie, że niepotrzebnie, a teraz oni mają kłopot. W tym czasie, jak już Powstanie upadło, to babcia moja żeby nas zaopatrzyć jakoś w żywność, to [wzięła] jakiś plecak i pojechała do Warszawy kilka razy i przywoziła ze sobą a to mąkę, cukier, nie wiem…
Do Warszawy, do tych zgliszcz. I to nie tylko moja babcia, ale dużo osób jeździło stamtąd do zrujnowanej Warszawy, żeby coś przywieźć do jedzenia.
My jak wyszliśmy z Wroniej, to mama wzięła wszystkie ciepłe ubrania przede wszystkim i my szliśmy w tych ubraniach, w tym upale, we wszystkim.
Tak.
U tych rolników… Po wyzwoleniu Warszawy, jak tylko Warszawę… Nazywa się to wyzwolenie, ale co to za wyzwolenie. Wojska rosyjskie weszły do pustej Warszawy. Dzisiaj się mówi, że wyzwolili Warszawę. W każdym bądź razie w lutym czterdziestego piątego roku, jak tylko Warszawa była wolna, nazwijmy, to zabraliśmy się stamtąd i przyjechaliśmy pociągiem, bo pociągi już chodziły jakieś, przyjechaliśmy, no i przez Wisłę…
Był luty, był mróz niesamowity. Ja miałem, pamiętam, jako chłopiec, drewniaki, bo buty się już [zniszczyły]. Przewracałem się, bo śnieg był, a śnieg do drewna przykleja się, i stąpając w pewnym momencie, szedłem jak na szczudłach. Dopiero odbijałem ten śnieg i się szło dalej. Poszliśmy na Wronią. Na Wroniej kamienica zburzona, nie było nic. I przez Wisłę, po lodzie, bo mostu nie było, tego wysokowodnego, drewnianego też jeszcze nie było, po lodzie przedostaliśmy się na Pragę, tam, gdzie babcia moja została ewakuowana przez Niemców, na Pragę. I tam zamieszkaliśmy. Tam okazało się, że w ciągu kilku miesięcy mnóstwo rodziny się zjechało. Powiedzieli, że tam jest jedno mieszkanie z naszej rodziny, gdzie nie zostało zburzone, no bo Praga nie została zburzona. I tam mieszkaliśmy. I tam później….
W czterdziestym szóstym roku, do drugiej klasy od razu, ponieważ w czasie okupacji mama mnie trochę uczyła, tak że poszedłem od razu do drugiej klasy szkoły podstawowej na ulicy Brzeskiej.
Mama nie pracowała, mama handlowała. Handel był, handlowali owocami. A jeszcze przyjechał z Francji mój wujek, czyli brat mamy, bo też się jakoś tam w zawierusze…
Tak, w czasie wojny, okupacji. Wrócił, no i razem handlowali i w ten sposób utrzymywali się.
Nie, już byłem przekonany…
Tak, przekonany byłem. Widziałem już tych ludzi zmęczonych, znękanych, poranionych, te trupy – trupy widzieliśmy, idąc, po lewej, po prawej stronie leżące na chodnikach, na jezdni.
Wydaje mi się, że chyba ta msza, która odbyła się w budynku, gdzie byliśmy zakwaterowani, ta msza, to przemówienie księdza – wtedy byłem jakiś taki załamany, wtedy jako dziecko wiedziałem, że już jest koniec, jeżeli chodzi o Powstanie, że teraz się zajmą nami Niemcy. I to chyba najgorsze moje wspomnienie.
Tak, ona uświadomiła, że Powstanie przegrało sprawę.
Nie, nie przypominam sobie, żebym miał jakąś radość, jakieś zadowolenie. Cały czas jako dziecko byłem taki… Nie wszystko rozumiałem, ale wiedziałem, że się dzieje coś złego wokół. Dzieci się nie bawiły między nami, z nami, to znaczy ja też się nie bawiłem.
Tak, absolutnie.
Mama powiedziała, jak już mieszkaliśmy na Ząbkowskiej, na Pradze, po powrocie.
Adam. Trzydzieści trzy lata miał, jak zginął.
Mama nie chciała mnie wziąć. Zorganizowali ekshumację. Dziadek mój, ponieważ był stolarzem, no a mieszkał z babcią na Pradze, tak że jeszcze przygotował trumnę dla ojca…
Tak, tam nastąpiła ekshumacja. Matka mówiła, że nawet był problem wtedy z pochowaniem ojca na Bródnie.
No bo ksiądz dowiedział się, bo już była sytuacja taka, ci Rosjanie, NKWD, że to Powstaniec. No ale w jakiś sposób udało się przekonać i ojciec leży na Bródnie, na cmentarzu.
Nie odnalazłem. Właśnie chciałem… Właściwie tak: ponieważ jestem na tym świecie już sam, nie mam nikogo, nie mam rodzeństwa, nie mam dzieci, bo nie mieliśmy dzieci, żona zmarła w 2008 roku, wcześniej ja się nie zajmowałem tą sprawą, ponieważ… Mój okres po wojnie nie był ciekawy. Nie był ciekawy z uwagi na to, że matka wyszła za przyrodniego brata ojca, który wrócił z 1 Armii kościuszkowskiej po wojnie. Dla mnie był bardzo dobry, był dobrym człowiekiem. Ale później tak… Posłano mnie nawet do szkoły muzycznej, grałem na akordeonie, mam nawet dyplom. W Hali Mirowskiej był jakiś koncert, grałem na akordeonie. Później poszedłem do pracy, do fabryki samochodów osobowych, tam pracowałem czterdzieści dwa lata, bez przerwy.
Nie miałem ochoty, ponieważ tak: W pięćdziesiątym drugim roku ożeniłem się z moją dziewczyną, z którą chodziłem do szkoły od drugiej klasy szkoły podstawowej. W pięćdziesiątym drugim roku ożeniłem się, byłem później w wojsku dwa lata, wróciłem z powrotem do pracy i tam później nieszczęśliwa sprawa, choroba mnie opanowała, na skutek której mam amputowaną nogę w siedemdziesiątym drugim roku. W związku z tym nie miałem głowy do tego wszystkiego, byłem zmęczony życiem po prostu. Tylko dzięki mojej ukochanej dzisiaj rozmawiam z panią, bo była już sytuacja taka, kilka operacji było, bardzo źle było ze mną, ale ona mnie podtrzymała na duchu i…
Tak, nie zajmowałem się tymi rzeczami.
Ja cały czas jestem myślami, że to Powstanie musiało wybuchnąć, ponieważ naród polski był taki bardzo uciemiężony przez lata – najpierw Rosja, później Niemcy, stale byliśmy gnębieni. U mnie w rodzinie byli piłsudczycy, w związku z tym ja mam wpojone to, że ojczyzna to jest rzecz święta.
Tak jest, tak, bo wcześniej byłem dzieckiem. Od okupacji i później. I dziadek, który żył, drugi dziadek, który żył…
Ciągle słyszałem o tym, że trzeba walczyć, trzeba zająć się Polską, żeby z powrotem jakoś zdobyć niepodległość. I jestem przekonany do dnia dzisiejszego, że dobrze, że się stało tak, bo tak to… Mówią, że tyle osób zginęło, że kwiat Polski zginął… A co by było, gdyby Powstanie nie wybuchło? Najpierw Niemcy zajęli się Żydami, ale następni to byli Polacy.
Tyle tysięcy ludzi, tak. Tak że ja jestem zdecydowanie za tym i chwała tym, którzy walczyli i zginęli.
Warszawa, 18 sierpnia 2015 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek