Edward Dietrich „Wojciech”, „Ralf”
Edward Dietrich, pseudonim „Wojciech”, „Ralf”, urodzony 3 maja 1910 roku w Warszawie.
- Co pan robił przed wojną?
Byłem pracownikiem ubezpieczalni społecznej na Czerniakowskiej.
- Co pan robił we wrześniu 1939 roku? Był pan w wojsku?
Zostałem zmobilizowany. Jak mój rocznik skończył szkołę, od razu automatycznie został wcielony do wojska, z którego wróciłem w 1939 roku. W tym czasie zaczęła się wojna. Pamiętam, że chyba 13 września, jak Niemcy wkraczali do Warszawy, pojechałem pociągiem pod Dworzec Gdański i obserwowałem. Niemcy już w międzyczasie ogłosili, że wszyscy zmobilizowani, którzy byli w wojsku, rezerwiści, mają się zgłosić na deportację do obozu. Wtedy wsiadłem w pociąg i pojechałem do swojego pracodawcy, do ubezpieczalni. Już wtedy nie było dyrektora ubezpieczalni, tylko był komisarz, który nazywał się Kurt Lipiński […]. Poszedłem do tego komisarza, przedstawiłem się. On mówi: „To ty przecież Niemiec jesteś.” Mówię: „W moich żyłach płynie polska krew, moi rodzice byli Polakami, całe życie byłem i zostaję Polakiem.” „Ale przecież w twoich żyłach płynie niemiecka krew.” Więc mówię: „Proszę pana, takie powiedzenie można zastosować do każdego, który się gdzieś znalazł w obcym kraju.” Wtedy była taka rozmowa. On mówi: „Proszę pana, mam dla pana propozycję.” Jak się zorientował, że mam stopień wojskowy i zostałem przeszkolony, to wtedy dał mi propozycję, że mnie wezmą do niemieckiego wojska. Wtedy powiedziałem, że to mi nie odpowiada, nie mogę pójść. On mówi: „Nie rozumiem pana.” Odpowiedziałem: „Jak panowie mnie będziecie szanowali, jeżeli jestem tu w polskiej armii, a idę do niemieckiej armii?”
- Walczył pan we wrześniu 1939 roku?
Tak, pod Mławą, w Uniszkach Zawadzkich.
Jak nas zmobilizowali, to myśmy się przesuwali z wojskami. Najpierw byliśmy w Ciechanowie, potem była dyslokacja oddziałów przygotowywanych do natarcia, do wojny. Wobec tego myśmy się tam znaleźli. Zaczęła się rozmowa z komisarzem niemieckim. Niemcy weszli i zamiast polskiego pana dyrektora ubezpieczalni wprowadzili Niemca i obok niego całą ekipę. Natychmiast w ubezpieczalni stworzono wydział niemiecki. Oprócz wszystkich Polaków był wydział niemiecki, gdzie zgłosiło się trzydziestu paru polskich folksdojczów, którzy pracowali w tym niemieckim wydziale. Ciekawą kobietą, kierowniczką wydziału ewidencji w ubezpieczalni społecznej, gdzie pracowałem, moim naczelnikiem była pani Przybylska. Była bardzo inteligentną kobietą, orientowała się we wszystkim. W pewnym momencie ogłosili mobilizację. Wszyscy chcą iść. Jestem w pracy, nie mogę pójść do wojska. Wtedy zgłosiłem do pani Przybylskiej, która bardzo poważnie mnie potraktowała i mówi: „Proszę pana, pan ma kartę mobilizacyjną, to czy pan chce, czy pan nie chce, to pan musi iść.” Rzeczywiście, niemalże prosto z ubezpieczalni pojechałem do komendy miasta i zaczęła się moja wojenna historia.
- Proszę mówić, gdzie pan walczył w 1939 roku?
W Uniszkach Zawadzkich pod Mławą. Jak się tam znalazłem? Jak wróciłem z wojny, przyjechałem do Legionowa. Co mam robić, rodziny nie ma. Wszyscy mieli na podwórkach pokopane dołki. Wtedy była taka psychoza kopania dla siebie schronów. I w tych dołkach siedzi cała moja rodzina. Myślę sobie, że tutaj nic nie załatwię. Spotkałem wtedy konspiracyjnego przyjaciela, Stefana Wiśniewskiego, który był po szkole Wawelberga, pracował w warsztatach kolejowych na Bródnie. Dałem mu swoją wizytówkę i mówię: „Ja tutaj mieszkam.” Bo rzeczywiście, mieszkałem na Legionowo Przystanek, to jest druga stacja w kierunku Modlina. Mówię: „Ja się z panem umówiłem, że pojedziemy do Warszawy i zorientujemy się, gdzie mamy się skierować, co mamy robić. Dałem panu adres Targowa 7/52 i pan nie przyszedł.” Mówi: „Panie, ja tam byłem, ale jak na drzwiach przeczytałem nazwisko, to prędko uciekłem.” Myślał, że trafił na folksdojcza. Od tego momentu zaczęła się bardzo sympatyczna i przyjemna współpraca z człowiekiem, tokarzem po szkole Wawelberga. Tak solidnego człowieka to trudno się spotyka. Zorientowałem się, że to jest dobry materiał do konspiracji. Cały okres okupacji Wiśniewski był z nami w Legionowie, pracował z nami jako szef 3 kompanii 2 batalionu Stefan Wiśniewski. Miał pseudonim „Wist”. [...] Jak zacząłem pracować w ubezpieczalni, któregoś dnia mnie woła pani Przybylska: „Proszę pana, komisarz niemiecki pana wzywa na rozmowę.”
- Co pan robił w czasie Powstania?
W czasie Powstania byłem adiutantem dowódcy 1 Rejonu VII Obwodu AK „Obroża”.
Przede wszystkim byłem adiutantem, więc musiałem wszędzie brać udział. Ale to się tak mówi, to się wszystko nie działo tak, jak to się mówi, przepisowo. Przede wszystkim brałem udział w walkach, które były prowadzone na terenie Legionowa. Bo już wtedy z Mławy przeszedłem do Legionowa. Jak wyszedłem z niewoli i stałem na przystanku Legionowo Przystanek, to od strony Modlina szli polscy żołnierze, którzy zostali wzięci do niewoli i wypuszczeni przez Niemców. Wtedy widzę takiego żołnierza, jeden idzie elegancko ubrany w nasz kawaleryjski płaszcz, taki do ziemi. Miał chlebak, a w nim kawał chleba, takie prowianty naładowane. Więc pierwsza rzecz – pytam się: „Panie, pan wraca ze strony, gdzie byli Niemcy, ze strony Modlina, niech pan powie, jak Niemcy traktują polskich jeńców.” Wtedy on odpowiedział: „Proszę pana, bardzo dobrze, pan widzi, co mnie dali, jaki transport.” W pewnym momencie podszedłem. On wszedł na beczkę, żeby go ludzie słyszeli. Jak na trybunie chciał przemawiać. Podszedłem do niego, wziąłem go za płaszcz i mówię: „Panie kapralu, to się wszystko zgadza, tylko niech mi pan powie, ile pan dostał za to od Niemców?” On oczywiście wypierał się biedotą, ale ja zdecydowałem, że trzeba wracać.
- Gdzie pan walczył w czasie Powstania?
W Legionowie. Brałem udział w Powstaniu w natarciu, myśmy uderzyli na Niemców. Był przygotowany plan Powstania. To nie tak, to nie była taka sprawa, że to był odruch, to było perfekt przygotowane przez zawodowego oficera. Moim zawodowym dowódcą w czasie okupacji był major zawodowy, baloniarz. W Legionowie stał pułk balonowy. Tam szyli namioty balonowe do balonów. To była rzecz perfekt, profesjonalnie przygotowana, bo dowódcą był major Oczkowski, człowiek, który miał wyszkolenie wojskowe. Niemcy wchodzili od strony Nowego Dworu, więc wsiadłem na rower, zacząłem się orientować, gdzie oni są. Szedłem z Legionowa do Jabłonny. W momencie, kiedy dochodziłem do Jabłonny, to wysadzili w powietrze Pałac Potockich w Jabłonnie. Wiedziałem, że dalej nie ma co iść, bo to już jest wojna i trzeba przechodzić z wojskiem.
- Jakie zadania miała „Obroża” w 1944 roku?
Myśmy zebrali cały materiał i opisali. W okresie socjalizmu realnego, ponieważ byłem zaangażowany, a pamięć ludzka jest zawodna, to się wszystko rozlezie i nic nie będzie, to myśmy postanowili opisać nasze dzieje i dlatego myśmy tutaj wszystko zawarli. To jest bardzo dokładny opis wszystkiego, kto był, co robił w odpowiednim okresie czasu. Po wojnie już, jak tutaj przyszedłem, układ zaczął być zupełnie inny. Jeden człowiek nic nie zrobi. Zacząłem rozmawiać z kolegami i stworzyliśmy Związek, nie Powstania Warszawskiego, tylko konspiracji powstańczej, jak to się nazywało.
- Proszę powiedzieć, co pan robił po wojnie?
Po wojnie wróciłem do Legionowa i tam mnie spotkała nieprzyjemność. Ten Stefan Wiśniewski, jak ja mu dałem adres, to on uciekł stamtąd, bo zobaczył moją wizytówkę z nazwiskiem. Ja wtedy pojechałem, nie było wyjścia, wróciłem do ubezpieczalni z powrotem na miejsce swojej pracy. Dalej miałem jakąś tam robotę w ewidencji, na Czerniakowskiej w głównej ubezpieczalni i wtedy pani Przybylska była moją kierowniczką. Jak przyszedł ten moment, kiedy ogłosili próbną mobilizację i młodzi ludzie z ubezpieczalni zaczęli się zapisywać, poszedłem do niej, ona mówi: „Proszę pana, pan jest wojskowym.” Miałem przeszkolenie wojskowe, po podchorążówce od razu dostałem skierowanie do wojska. Wróciłem i zapisałem się, nie było innego wyjścia, tylko poszedłem do WKR, co ja mam robić. Oni mi powiedzieli: „Jest pan oficerem rezerwy.” Byłem podchorążym rezerwy. Zaczęła się wędrówka po Warszawie. Zgłaszałem się do różnych instytucji. Wtedy była masowa ewakuacja, ucieczka, na apel pułkownika Umiastowskiego, który ogłosił apel do społeczeństwa: „Słuchajcie, wszyscy na wschód.” Przede wszystkim [były] autobusy miejskie, wszystko uciekało, więc zaczepiłem się za jakiś autobus. Było mi wszystko jedno, gdzie jechał. Patrzę, przejechali Mińsk Mazowiecki, to znaczy jedziemy na wschód. I rzeczywiście, pojechaliśmy na wschód. Wtedy zaczęła się właściwa moja gehenna. Człowiek bez przydziału, bez oddziału, nie wiadomo, co miał robić, siedział w autobusie i jechał bez świadomości, dokąd i po co jedzie. Społeczeństwo na apel pułkownika Umiastowskiego uciekało, to ja też uciekałem. Uciekłem aż do Zbaraża i tam spotkałem wielu ludzi, którzy też powinni być w wojsku, ale też tak samo byli zdezorientowani. Pierwszą instytucją, do której się zgłosiłem to było WKR w Mińsku Mazowieckim. Tutaj przyszedłem i zaczęli formalną procedurę, jak to się dzieje przy przyjmowaniu każdego żołnierza do wojska, badanie lekarskie. Lekarz wystawił zaświadczenie, że jestem zdolny do służby wojskowej. Skończyłem w 80 Pułku 2 Batalionie. Tam była kompania karabinów maszynowych, to był dowódcą plutonu.
- Co pan robił po wojnie? Był pan na Uralu?
Na Uralu to się trafiło bardzo przypadkowo. Spychali nas na wschód. Zorientowałem się, że chyba do Zbaraża. Tam, gdzie się nie pójdzie do jakiejś instytucji, to dezorientacja była tak duża, że nikt mi nie mógł nic konkretnego doradzić.
- Ale jak się pan znalazł na Uralu?
Muszę sobie przypomnieć, bardzo dokładnie przypomnieć. Któregoś dnia była już w Warszawie ogłoszona mobilizacja i zostałem wzięty z mobilizacji. Najpierw byliśmy zmobilizowani w Pułtusku, cały mój oddział i tak posuwali nas coraz bardziej, bliżej granicy wojny. Trafiłem na takie sprawy, ponieważ już byłem podchorążym rezerwy, mianowanym formalnie przez wojsko. Miałem książeczkę wojskową. No więc musiałem objąć dowództwo. Zmobilizowali nas w Uniszkach Zawadzkich pod Mławą.
- Czy był pan po wojnie represjonowany?
Całe moje życie powojenne to jest jedna walka z terrorystami psychicznymi. Była żona naczelnika wydziału bezpieczeństwa w czasie PRL. Ona w tej chwili jest specjalistą od spraw wojskowych, po wojnie była żoną naczelnika wydziału wojskowego. Ale to jest terrorystka numer jeden, specjalistka, jak dokuczyć, jak ona potrafi psychicznie dokuczyć. Ona już teraz po wojnie zorganizowała całą kampanię przeciwko mnie.
Warszawa, 12 lutego 2005 roku
Rozmowę prowadziła Magdalena Miązek