Kazimierz Łumiński „Kocio”, „Stanisław”

Archiwum Historii Mówionej
Nazywam się Kazimierz Łumiński. Urodziłem się w 1922 roku 18 września. Wychowałem się w Warszawie i od urodzenia w niej mieszkałem. W czasie Powstania walczyłem w Zgrupowaniu „Radosław”, Batalion „Pięść”, pluton „Agaton”. Dowódcą moim, zarówno w Powstaniu jak i w czasie konspiracji, był Stanisław Jankowski, pseudonim „Agaton”.

  • Co pan robił przed wybuchem wojny, przed 1 września 1939 roku?

Chodziłem do szkoły. Ostatnio było to gimnazjum Konopnickiego na Krakowskim Przedmieściu 55.

  • Jak pan pamięta wybuch wojny?

Wybuch wojny zastał mnie w Zalesiu na letnisku. Uciekłem z Zalesia, przyjechałem do Warszawy. Z Warszawy próbowaliśmy uciekać pod Garwolin, ale nas zawrócili. Wróciliśmy do Warszawy. Całą wojnę w 1939 roku do końca września byłem w Warszawie. Pod koniec września, jak już Niemcy opanowali Warszawę, pojechałem do Zalesia, bo tam mieliśmy willę. W Zalesiu siedzieliśmy dopóki nie można było wrócić do Warszawy. Potem wróciliśmy do Warszawy i byłem tam już cały czas, do Powstania.

  • Czym się pan zajmował w czasie okupacji?

W 1940 roku zacząłem pracować w firmie „Lech i Widan” − początkowo to się nazywało „Widan” − na Brukowej 25. To były zakłady mechaniczne. Początkowo robiliśmy roboty mało specjalistyczne dla nas, dla oddziałów konspiracyjnych. Robiliśmy tam szlifierki, części rowerowe, [a także młockarnie, torfiarki].
W latach 1943−1944 zaczęliśmy produkować części do Stenów. Właścicielem firmy był inżynier Daniszewski, a także Gustaw Zagórski. Oni nagrywali całą organizację, a my tylko pomagaliśmy. Zagórski powiedział, że nie wolno mówić, co robimy, należy uważać. Dlatego, że to są części maszynek do krojenia tytoniu. Jak byłem na ćwiczeniach w niedzielę, patrzę − części Stena, które rozbieraliśmy, to są części, które przecież ja robię. Wróciłem. W tygodniu mówię Zagórskiemu: „Panie inżynierze, po ile maszynki sprzedadzą?”. Mówi: „Koło sześciu tysięcy”. My wtedy poszukiwaliśmy broni, więc wiedziałem, ile to kosztuje. Mówię: „To wszystko wezmę za dziesięć”. Popatrzył na mnie, powiedział „Nie wygłupiaj się, bierz to, zamknij gębę i siedź spokojnie”. Pracowałem tam do 30, bo 1 sierpnia wybuchło Powstanie.

  • Kiedy pan się zetknął z konspiracją?

W pierwszej połowie 1942 roku. Robiliśmy w zakładach roboty rusznikarskie, ale to było dorywczo. Tak na dobre to w łączności w 1942 roku. Mam poświadczenie przez muzeum w Londynie, że byłem zaprzysiężony w 1942 roku.

  • Jak pan się dostał, przez znajomego?

Przez kolegów harcerzy.

  • Był pan w harcerstwie?

Byłem, oczywiście.

  • Długo pan był harcerzem?

Chyba od 1932 roku, bo wtedy już byłem na obozie harcerskim.

  • Jako harcerz trafił pan do konspiracji. W czasie okupacji cały czas pan był harcerzem?

Oczywiście, ale nie brałem udziału w spotkaniach harcerskich, od przypadku do przypadku. Dopiero na stałe zacząłem w 1942 roku.

  • Gdzie pan walczył w czasie Powstania?

Zacząłem Królewska 16. Mieliśmy pracownię radiową, budowaliśmy aparaty nadawcze na Grodzieńskiej na Pradze. W piątek pod koniec lipca uciekaliśmy z Pragi z Grodzieńskiej na Królewską, przenosiliśmy całą pracownię. Powstanie zastało mnie w gmachu na Królewskiej 16. Tam byłem przez dziesięć, dwanaście dni. Potem dopiero poszedłem do Romańskiego na Próżną 14, a potem do Zagończyka na Marszałkowską 125. Tam byliśmy do połowy Powstania. Pod koniec sierpnia, na początku września, spotkaliśmy naszych, którzy przyszli ze Starówki z dowódcą, z „Agatonem” Jankowskim, który był naszym dowódcą w konspiracji. Jak się dowiedział, że my tutaj jesteśmy, to przyszli, zabrali nas na Piusa 19, teraz Piękną 19. To był pluton osłony „Bora”. Tam już byłem do końca Powstania.

  • Z jakim uzbrojeniem rozpoczynał pan Powstanie? Posiadał pan broń?

Miałem mego ojca przedwojenną piątkę „efemkę” – jak zabawka. Z nią zacząłem pierwszy atak na PAST-ę na Zielnej. Miałem piątkę „efemkę” i „parabelkę”. „Parabelka” była pożyczona notabene.

  • Czy pan zdobył coś w czasie Powstania?

Nie. Raczej byliśmy nastawieni na to, żeby pracować z aparatami radiowymi.

  • Jak pan zapamiętał żołnierzy niemieckich wziętych do niewoli i tych, których spotykał pan w czasie walki?

Mało z tym miałem wspólnego. Widziałem ich tylko, to było chyba 19, 18 sierpnia jak była zdobyta PAST-a na Zielnej.

  • Pamięta pan jak reagowała ludność cywilna, warszawiacy, na powstańców?

Początkowo bardzo dobrze, a pod koniec było już bardzo źle, bo mieli do nas pretensje.

  • O co mieli pretensje?

Że tyle ludzi wyginęło. „To przez was!”.

  • Spotkał się pan z obcokrajowcami w czasie Powstania?

Nie.

  • Czy może pan powiedzieć o życiu codziennym w czasie Powstania, jak wyglądały ubrania, żywność?

Ubrania te, które miałem. Jak poszedłem do Powstania byłem przecież ubrany, nic więcej nie miałem.

  • To był mundur?

Nie, cywilne rzeczy.

  • Skąd państwo brali żywność?

Najczęściej była kasza „pluj”. Nieraz chodziłem na Marszałkowską. Na Marszałkowskiej pytają się, czy zjem obiad. „Zjem chętnie”. Tam byli także koledzy. Dostałem rybę, nie wiem skąd to wzięli. „Ty to nie chcesz tego jeść, bo u »Bora« to masz żarcie”. A my jedliśmy kaszę „pluj”. Nie mieliśmy nic innego do żarcia.

  • Wspominał pan o nietypowym jedzeniu.

W pierwszych dniach jak byliśmy na Królewskiej, to była pani Lola, która miała małego pekińczyka, pieska, którego zawsze przy piersi trzymała. Chyba to było trzeciego, czwartego dnia. Leżałem na czwartym piętrze zburzonej częściowo kamienicy i przynieśli mi kanapkę „Zjesz?”. „Zjem”. Dali mi to. „Dobra, zjesz jeszcze?”. Mówię „Daj, oczywiście”. „A co ty myślisz, że pekińczyk to słonik był?”. Wtedy dowiedziałem się, że jadłem psinę.

  • Jak pan spędzał czas wolny, jeżeli taki był w czasie Powstania?

Nie było czasu wolnego.

  • Gdzie panowie wtedy nocowali?

Nocowałem pod dywanem na pierwszym piętrze w sali konferencyjnej, a na Królewskiej gdzie się dało. Tam przecież była nasza pracownia, była jeszcze pracownia granatów i pracownie innych oddziałów.

  • Wspominał pan o radiu, pracował pan przy...

Budowie aparatu radiowego, nadawczego.

  • Może pan coś więcej opowiedzieć.

To się zaczęło w 1943 roku, jak kolega Adam Drzewoski pseudonim „Benon” dostał zlecenie od „Agatona” na zbudowanie stacji nadawczej. Wtedy wziął mnie do pomocy. Aparat wybudowaliśmy do czasu Powstania. On zaczął działać. Próby robiliśmy na Grodzieńskiej, u mnie na Chłodnej i w Zalesiu.
W czasie Powstania aparat brał też udział przy przejściu górą oddziałów „Zośki” i „Parasola”. Jak przechodzili przez Ogród Saski, to my wtedy nadawaliśmy aparatem.

  • Aparat miał służyć tylko do celów wojskowych?

Tak.

  • Czy wtedy przy budowie aparatu uczestniczyli też inni członkowie pana oddziału?

Raczej nie. Może pomagał tak samo Kazio Hanz, który wtedy pojechał po lampy do Piaseczna, bo tam mieliśmy kupić lampy. Głową tego był Adam Drzewoski, pseudonim „Benon”, on to wszystko organizował, [był głównym projektantem i wykonawcą aparatów nadawczych].

  • Czy utrzymywał pan po Powstaniu kontakt z tymi ludźmi, zaprzyjaźnił się pan z nimi?

Tak, to byli moi koledzy z dawnych lat, nie dalej jak wczoraj z Adamem Drzewoskim rozmawiałem. Jestem z nim zawsze w kontakcie.

  • Trzymacie się panowie razem.

Tak. Już nas niewielu zostało, ale jednak utrzymujemy kontakt.

  • Chciałem zapytać o atmosferę, jaka panowała w pana w oddziale?

Bardzo dobra. Od samego początku do końca nie było żadnych niejasności.

  • Czy spotkał się pan w czasie Powstania z życiem religijnym, z odprawianymi mszami, modlitwami?

Jeszcze na Marszałkowskiej to tak, ołtarzyki były na podwórkach, a na Pięknej to już nie było nic. Dlatego, że to był ścisły sztab, trzeba było tajemnicy dochowywać. Tam się nikogo nie wpuszczało.

  • O pana oddziale mało kto wiedział?

Mało kto wiedział.

  • Był pan w ścisłym otoczeniu „Bora”, poznał go pan osobiście?

Oczywiście przychodził do nas. Zresztą byliśmy jego pomocnikami, pilnowaliśmy go. Codziennie go widzieliśmy. Jak wychodził, musiał wyjść przez bramę, a my trzymaliśmy wartę przy bramie. Jak nie ja, to trzymał kto inny, ale z naszego oddziału.

  • Czy może pan coś więcej powiedzieć o „Borze”, jakim był człowiekiem?

Bardzo przyjemnie go wspominam, bardzo grzeczny, bardzo przyjemny. Nie było tak, że on to jest ktoś wielki. Dowiedzieliśmy się, że jak został naczelnym wodzem, to powiedział: „Nie wiem po co mi to? Na co mi to?”.

  • Lubił żołnierzy?

Tak. Zawsze w kapelusiku, malutki skromny.

  • Często mówi się, że „Bór” był dżentelmenem czy rzeczywiście tak było?

Na pewno tak.

  • Czy spotkał się w czasie Powstania z innymi wysokimi rangą oficerami polskimi?

Tak, bo oni przychodzili tam do „Bora”. „Monter” przychodził. Tylko „Monter” przychodził w mundurze, a „Bór” Komorowski był zawsze w cywilu.
  • Czy może pan coś więcej powiedzieć o otoczeniu „Bora”, o pana kolegach z oddziału?

Z kolegami to w dalszym ciągu utrzymuję kontakt. Na jajko i na opłatek zawsze jesteśmy razem. Jankowski, „Agaton”, mój szef z konspiracji, był potem adiutantem „Bora”, jak szedł do niewoli.

  • Może ma pan wspomnienia, niesamowite przygody z czasów Powstania, o których chciałby pan opowiedzieć?

Siedzieliśmy na Marszałkowskiej, chyba 123 na trzecim piętrze na górze i wpadła „krowa”. Jak opadł kurz, dym, to się okazało, że nie ma ściany. My tu siedzimy, a ściany nie ma. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Raptem jedna ściana urwała się, w ogóle spadła, a my siedzieliśmy na kanapie.

  • Czy walczył pan na froncie?

Nie.

  • Tylko w otoczeniu „Bora” pan przebywał?

Potem tak. Obsługa aparatu była wszędzie, to było nasze zadanie.

  • Czy podczas Powstania spotykał się pan z prasą wydawaną podziemnie?

„Biuletyny” dostawaliśmy, ale nic poza tym.

  • Czytał pan?

Oczywiście i w konspiracji, i w Powstaniu.

  • Jaki był wpływ prasy na otoczenie?

W czasie konspiracji gazetki były rozchwytywane, początkowo w Powstaniu to samo, a później już nie bardzo chcieli to czytać, bo było za dużo śmierci.

  • Spotykał się pan z audycjami radiowymi, słuchaliście radia?

Radia musieliśmy słuchać. Londynu stale się słuchało, czekaliśmy na wiadomości.

  • Co to były za wiadomości?

Najważniejsze to było „Z dymem pożarów”... Człowieka szlak trafiał, bo my tu wiemy, co się dzieje a oni mam grają „Z dymem pożarów.”

  • Coś jeszcze może pan opowiedzieć o audycjach?

Nic ciekawego na ten temat nie powiem. Wiadomości, które przekazywali stamtąd, to nic nowego dla nas nie było. Jak był zrzut, to podali. Już nie grali „Z dymem pożarów”, tylko nie pamiętam co wtedy... Major „Quebek” [komendant kwatery głównej, major dyplomowany Jan Piotrowski] po wysłuchaniu audycji przyszedł do nas i mówi: „Jutro będzie zrzut”. Rzeczywiście przylecieli.

  • Jak wspomina pan zrzuty?

Dla nas było bardzo niewiele. To nie padało tutaj, tylko padało przeważnie za Wisłę na tereny zajęte przez Niemców.

  • Udało się znaleźć panu?

Nie, do naszego oddziału nic nie trafiło.

  • Pamięta pan zrzuty dokonywane przez Rosjan?

Tak. Kukuruźnik – co zrzucał? Wieczorami zrzucali z niewielkiej wysokości, ale dla nas nic nie spadło, nie zdobyliśmy nic. Ale słyszałem o tym. To było zrzucane z małej wysokości, bez spadochronów, to spadało, rozwalało się.

  • Mogli panowie walczyć tylko tym, co posiadali na początku, ewentualnie zdobyli na Niemcach?

Na Królewskiej 16 zostaliśmy z aparatami. Miał przyjechać po nas drugi samochód, żeby nas zabrać, niestety nie przyjechał. Nasz oddział poszedł na Wolę i zaczynał od Woli przez Starówkę, dopiero do Śródmieścia. Oni zabrali od nas wszystką broń jak szli na Wolę, tak, że zostaliśmy bez broni. Mieli broń zabraną, potem zdobywali i na Woli i na Starówce. Tak że mieliśmy więcej broni, nie tylko „piątkę” zamazaną, o której mówiłem. Było dużo więcej broni, ale to była własność oddziału.

  • Aparat nadawczy cały czas był na Królewskiej?

Nie, był przeniesiony najpierw na Próżną, potem Marszałkowską i na Piękną. On chodził razem z nami.

  • Co się z nim stało?

Jak szliśmy do niewoli, to się go rozwaliło i został.

  • Jakie ma pan najlepsze wspomnienie z czasów Powstania? Czy jest coś, co pan miło wspomina?

Chyba nie.

  • Jest najgorsze?

Też chyba nie.

  • Jak pamięta pan moment zakończenia Powstania?

Nareszcie można było wyjść na ulicę nie bojąc się obstrzału. Wyszliśmy na Marszałkowską. Piusa 19 było bardzo blisko Marszałkowskiej, można było przejść, zobaczyć jak to wygląda.

  • Oddał pan swoją broń po Powstaniu?

Tak. Jak wychodziliśmy na Chałubińskiego, w Kraftwerkparku nas rozbrajali, bo wyprowadzaliśmy „Bora”. Byliśmy pierwszym oddziałem, który szedł do niewoli. Przy Politechnice dopiero były samochody. „Bór” wsiadł w samochód, a my pieszo doszliśmy [do] Kraftwerkparku, tam gdzie Ministerstwo Spraw Wojskowych na Chałubińskiego, zdaliśmy broń. Stamtąd poszliśmy pieszo. „Bór” z generałem Pełczyńskim pojechał do Pruszkowa, do Ożarowa, gdzieś ich zabrali, a nas zabrali do Ożarowa.

  • Ile czasu spędził pan w Ożarowie?

Chyba dwa dni. Później zapakowali nas w towarowe wagony i zawieźli do Lamsdorfu, dzisiaj Łambinowice, do Stalagu 344. Tam siedziałem miesiąc. Po miesiącu zabrali nas Moosburga do Stalagu VIIA.

  • Jakie panowały warunki w stalagu?

Za dużo, żeby umrzeć, a za mało żeby żyć. Całodzienne utrzymanie to było: zupy z brukwi, z kapusty, z rzepaku, dostawało się porcyjkę − trzy dziesiąte litra i dwa albo jeden ziemniak w mundurkach, chleb na ośmiu z łyżeczką marmolady i to było na śniadanie i kolację. Ważyłem dwadzieścia osiem kilo mając dwadzieścia dwa lata.

  • Ktoś z pana oddziału był razem z panem w stalagu?

Adam Drzewoski.

  • Cały czas trzymaliście się panowie razem?

Prawie. Po wojnie, po wyzwoleniu przez Amerykanów, pojechałem do Austrii, a on znalazł się we Włoszech.

  • Mówi pan o wyzwoleniu przez Amerykanów, jak pan to pamięta?

Bardzo dobrze. Akurat miałem służbę przy ogrodzeniu, nasi [niezrozumiałe] pouciekali. W Monachium miało być powstanie, Niemcy pouciekali. Chodziliśmy koło drutów − to był budynek szkolny – patrzymy, jedzie samochód. Wiedzieliśmy, że mają przyjść Amerykanie, ale na samochodzie na plandece było „US”. Nam się to pokręciło, że „SU” to „Sowiet Union” a to było „US”. Zastanawialiśmy się „Jak to? To Ruskie przyszli?”. Okazało się, że przyjechali Amerykanie. Przejechali ulicą i już miasto było uwolnione. Monachium w ogóle nie walczyło. Wtedy już było wiadomo, że jesteśmy wolni.

  • Jak Amerykanie zareagowali na Polaków? Jakie były ich stosunki z Polakami?

Były bardzo dobre, bo to byli żołnierze. Dopóki nie wiedzieli, kto to jest... Byliśmy nawet częściowo w mundurach amerykańskich. Jak samochód przejechał, to z pół dnia, to nie było nikogo, żadnych żołnierzy, ni choroby, tylko Niemcy przychodzili do nas i patrzyli, co się dzieje. A my nikogo nie mieliśmy, żadnego dowództwa. Sami się rządziliśmy. Dopiero po paru dniach trafiłem w ten sposób, że był oficer „Jusfetu”... Przy „Jusfecie” było dowództwo wojsk amerykańskich. On tam był przedstawicielem dla oddziałów polskich. Nawiązałem z nim kontakt i pojechałem z nim do Linzu, do Austrii. On został oficerem łącznikowym w Linzu w Austrii. Tam siedzieliśmy miesiąc, sprawowaliśmy opiekę nad Polakami, którzy siedzieli w Mauthausen–Gusen i wróciliśmy do Frankfurtu nad Menem, do kwatery głównej. Tam nawiązałem łączność z jednym z dowódców z Królewskiej 16, porucznikiem „Paprzycą”, to był hrabia Szczeniowski. Dogadaliśmy się, że się znamy z Królewskiej i z nim byłem do końca, do czasu powrotu do Polski.

  • Kiedy pan wrócił do Polski?

W 1946 roku, w maju.

  • Czas od wyzwolenia w 1945 do 1946 spędził pan poza granicami?

Tak.

  • Co pan jeszcze robił?

W tym czasie z „Paprzycą” Szczeniowskim − on był oficerem łącznikowym w Luksemburgu − mieliśmy powierzoną opiekę nad Polakami na terenie Luksemburga. Wtedy mi niczego nie ło, najwyżej miałem czegoś za dużo, ale nie było mi źle.

  • Jak wyglądał pana powrót do Polski?

Kolega chciał jechać do Polski, a jego narzeczona przyjechała do Polski i wróciła z powrotem. Powiedziała jak tu jest. Powiedzieliśmy tak: „Jedziemy do Polski, przecież jak ona wróciła, to my nie wrócimy?”. We czterech wróciliśmy. Z tym tylko, że jechałem przez Luksemburg i przez Koblencję, bo można było tamtędy jechać przez Hamburg, tylko wróciliśmy przez Frankfurt z Mannheim pociągiem, razem z cywilami. Powiedzieliśmy, że nie jesteśmy wojskowi, tylko cywile. Przyjechałem do Międzylesia. Na granicy powitała nas babka: „Jak to, wy się nie boicie? Wy się przyznajecie, że w Armii Krajowej byliście?”. Mówimy: „Czego się będziemy bać, byliśmy i koniec”. Potem się okazało, że kolega, z którym mieliśmy wracać z powrotem, zakochał się w mojej siostrze i on nie wraca. Jak on nie wraca, to i ja nie wracam. Zostałem.

  • Był pan represjonowany później?

Nie można tak powiedzieć. Byłem kilka razy, tłumaczyłem się w Urzędzie Bezpieczeństwa. Pracy nie miałem, półtora roku nie pracowałem w ogóle. Zwolnili mnie z jednej pracy, udało mi się uciec. Byłem kierownikiem magazynu w zakładach mechanicznych „Ursus”, przy budowie zakładów. Tam mnie nie chcieli zwolnić, ale wreszcie udało mi się namówić personalnego jak była zmiana, żeby mi dał zwolnienie. Wtedy, gdzie złożyłem podanie, jak zobaczyli Armia Krajowa, to od razu było w ramkach, na czerwono i nie chcieli przyjąć.

  • Spotykał się pan wtedy ze swoimi kolegami z czasów Powstania?

Tak.

  • Spotkał się z pan z kimś z najbliższego grona „Bora”?

My się bez przerwy spotykamy do dnia dzisiejszego. Jajko i opłatek mamy razem.

  • Czy jest coś, co chciałby pan powiedzieć o Powstaniu, czego jeszcze nikt nie mówił?

Chyba nie, bo co tu więcej można powiedzieć. To, co przeżyłem albo w książkach jest albo w gazecie było.


Warszawa, 31 pazdziernika 2005 roku
Rozmowę prowadził Dominik Cieszkowski
Kazimierz Łumiński Pseudonim: „Kocio”, „Stanisław” Stopień: obsługa aparatu radiowego Formacja: Zgrupowanie „Radosław”, Batalion „Pięść” Dzielnica: Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter